Archiwa tagu: kynologia

WYCHOWANIE I SZKOLENIE PSA: CZĘŚĆ SZÓSTA (Z PSEM WŚRÓD IGNORANTÓW -”EKSPERYMENTY W TERENIE” I TOP WKU…ĄCYCH ZACHOWAŃ POSIADACZY PSÓW)

Tym razem będzie o braku szacunku w stosunku do osób postronnych i ignorancji posiadaczy czworonogów, przekonanych, że ich psy to święte krowy. O osobach, które swoją arogancją i krótkowzrocznością komunikują otoczeniu (celowo albo ”niechcący”, bo ”tak im wychodzi”), że zupełnie ”gdzieś” mają tych, którzy nie podzielają przekonania, że tekst ”To tylko pies!” jest stosowną reakcją na niewłaściwe zachowanie psa i to na jego niewłaściwe zachowanie w przestrzeni publicznej.

Pies pozwala sobie na tyle, na ile pozwala mu jego człowiek. Jeżeli więc pozwalasz swojemu psu na zachowania uciążliwe dla innych, irytujące osoby postronne, stresujące je lub wręcz narażające je na niebezpieczeństwo i ludzie ci o tym mówią a ty to ”zlewasz”, to problem jest z tobą. Nie uczysz psa bezkolizyjnego, harmonijnego przebywania w przestrzeni publicznej, wśród ludzi, zwierząt (i zjawisk) i nie wywiązujesz się z odpowiedzialności, którą jest posiadanie psa. Nie masz więc prawa oczekiwać, że otoczenie będzie potulnie poddawać się kreowanej przez ciebie sytuacji. To jak ”zajmujesz się” psem, to jakie nawyki w nim wyrobiłeś/aś i to jak go wychowałeś/aś może wku..ać i często wku…a innych. Pamiętaj, nie wszystko w zachowaniu twojego psa, nie wszystko do czego ty się przyzwyczaiłeś/aś, co tobie pasuje i co ty uważasz za ”fajne”, ”właściwe”, ”pożądane”, musi być takie dla innych. Do niewłaściwych zachowań twojego psa nie muszą ”przyzwyczajać się” inni ludzie ani zwierzęta.

Czy aby to pojąć trzeba odpowiadać za Dużego Zwierza?

Agresja nigdy nie jest normalnym stanem. Normalnym stanem ducha jest asertywny spokój, agresja jest odstępstwem od tej normy. Jest zrozumiała lub uzasadniona, o ile jest dostosowaną, adekwatną do sytuacji, reakcją np. na naruszenie przestrzeni i agresywne, zagrażające przewodnikowi lub samemu psu, zachowanie napastnika.

W każdym innym przypadku, czy to spowodowana brakiem prawidłowej socjalizacji, dziedzicznymi zaburzeniami psychicznymi (o które w przypadku psów rasowych i tzw metod hodowlanych, wcale nie jest trudno [”#Życie24na7wKojcu”]), wynikająca ze starzenia się psa i powodowana zespołem zaburzeń poznawczych (w skrócie CDS), z fizjologii (wpływ hormonów u osobnika właśnie dojrzewającego) lub biorąca się z choroby, czy ”trudnej przeszłości”, kiedy więc słowo ”adekwatna” nie oddaje istoty rzeczy, jest nie do zaakceptowania. Szczególnie, gdy dochodzi do niej w przestrzeni publicznej.

Idę chodnikiem i: padam ofiarą ataku psa wielkości ”ratlerka” (”rozmiar” psa jest bez znaczenia, atak to atak), prowadzonego przez właścicielkę na długiej, luźnej smyczy. Psa, który znienacka, po tym jak już mnie minie, zawraca, podbiega do mnie od tyłu i chwyta mnie za łydkę (na szczęście ”opakowaną” w buty z wysoką cholewką), usiłując wgryźć się w nią skuteczniej. Zatrzymuję się więc, patrzę w dół, spoglądam na stojącą jak bezmózgi kołek, jego właścicielkę i głośno wypowiadam jedno słowo: ”Serio?!” Jej pies wystraszony tym, że zatrzymałam się i odwróciłam, już do niej zwiał i udaje, że go nie ma. Co robi panienka, której popieprzony piesek atakuje postronne osobypodczas tzw spaceru? Po prostu stoi z wyrazem twarzy niepokalanym myślą. Zero reakcji na zachowanie psa. Żadnego ”przepraszam”. Nic. Po prostu stoi. Co więc robię ja? Pomagam jej. W tym celu używam partykuły wzmacniającej (tej, dzięki której każdy Polak rozpozna swojego krajana podczas zagranicznych wojaży), która niestety najskuteczniej pomaga osobom, którym zawiesił się system, na powrót zacząć kontaktować z bazą. Powtarzam więc: ”Serio, k…?!” I dopiero wtedy panienka się odzywa i pada ciche (mam poczucie, że naprawdę wymuszone) ”Przepraszam”. Ciśnienie podskakuje mi pod sufit, ale zachęcam ją do jakiejś ”refleksji” na temat zdarzenia, pytając: ”I co dalej?” A idiotka odpowiada tylko: ”To pierwszy raz”. Myślę sobie ”Nie. No, kurczę! To niemożliwe, żebym była aż tak wyjątkowa”. Ale nie opie…m tej ameby bardziej, bo wszystko w niej mówi mi, że to nie ma sensu. Że do chwili, w której jej pies nie złapie kogoś za łydkę wiosną czy latem, gdy chodzi się z odkrytymi nogami albo nie ugryzie czyjegoś dziecka, panienka nie będzie reagować na jego ”odpały”. W końcu ”to taki mały piesek i nic się nie stało” -no nie? Nieważne czy pies jest ”mały”, czy ”duży”, atakowanie ludzi i ich gryzienie, to atakowanie ludzi i ich gryzienie. Wyobraźcie sobie co by było, co by się działo w mediach społecznościowych, gdyby tak, jak ”małe, słodziutkie i niegroźne pieski” zachowały się duże psy a ich właściciele za każdym razem ”tłumaczyliby”, że ”to pierwszy raz”.  Hm?

Z mojego punktu widzenia nieuzasadniona agresja jest nie do zaakceptowania i kropka. Oznacza to, że nie wyobrażam sobie, abym mogła uznać, że ”Ten pies tak ma i już”. I zwalnia mnie to z obowiązku reagowania na jego zachowanie, korygowania go etc. Ale ludzie są rożni i różne rzeczy im pasują. Jeżeli ktoś godzi się na to, że w stosunku do niego i jego bliskich, w jego domu, ogrodzie, na jego posesji, jego pies będzie przejawiał zachowania agresywne, to ok. Jego sprawa, jego los i powiedzmy, że powód tej agresji mnie nie interesuje (I aż do kolejnego paska w ”serwisie informacyjnym” nikogo nie będzie obchodził). Ale kiedy taki ktoś zabiera agresywnie się zachowującego psa w miejsca publiczne, w których są inni ludzie oraz zwierzęta, moim zdaniem, ryzykuje zbyt wiele i przede wszystkim uprawia hazard nie swoimi zasobami. (Czy muszę dodawać albo klarować, że w pisząc te słowa nie mam już na myśli ”małych, słodziutkich i niegroźnych piesków”, ale wszystkie te nieco większe , ale także ponapinane i/lub histeryczne onki, labki, wyżły itd.itp.?) Nie swoje środki ryzykuje, puszczając takiego psa luzem lub na rozwijającej się smyczy, dodatkowo sam/a wślepiając się w ekran telefonu lub oddając ”plotkom” z sąsiadami i nie sprawując nad agresywnym psem kontroli.

Nigdy nie zgodziłabym się za normę przyjąć, że notorycznie nieprawidłowe (szczególnie wziąwszy pod uwagę, że psy trzymamy w skupiskach ludzkich i w pobliżu innych zwierząt) zachowanie w stosunku do człowieka (dziecko, matka prowadząca wózek, rowerzysta, biegacz, ktoś niosący coś dużego i nietypowego itp.), czy zwierząt (spacer z psem nie jest np. ”polowaniem” i pies na spacerze nie może ”polować” ani na wiewiórki ani na ”dziczki”), jest normą, którą można tłumaczyć w znaczeniu jej usprawiedliwiania(np. ulubione przez wielu: „To pies ze schroniska” -kropka.). To jasne, że pies może być chory, może przyjmować leki, które znacząco wpływają na jego kondycję psychiczną i ”rozmontowują mu” osobowość, że może dojrzewać i może wydawać mu się, że może ”rumaczyć”, że może się starzeć i mieć zaburzone reakcje albo tracić pamięć. Ale od tego, aby nad psem sprawował kontrolę, jest jego właściciel, opiekun tego psa. I od tego jest smycz a kiedy to potrzebne, także kaganiec, by ich używać.

Żyj sam i daj żyć innym

Jak już pisałam, dla mnie pies to molos, Duże Zwierzę i potencjalnie, jeśli będzie ono zaniedbane i w efekcie tego zaburzone psychicznie i/lub nieupilnowane, może wyrządzić wielką szkodę. Dlatego do mnie „opowieści usprawiedliwiające” nie trafiają i mnie nie przekonują. Nie rozumiem bierności niektórych psiarzy i przyznaję, że zdarzają się sytuacje, w których drażni mnie ona nieprzeciętnie wręcz. Oburza mnie, że osoby, które odpowiedzialne są za ”małe pieski” i te inne, ”z założenia niegroźne”, przy czym jednak agresywnie się zachowujące, zdają się wartościować napaści i ugryzienia. Zupełnie nie licząc się z tym, że dla kogoś (np. dziecka) nawet ugryzienie przez Jamnika może stać się traumą, że małe dziecko może tak bardzo wystraszyć się ataku ”słodkiego Buldożka Francuskiego”, czy jakiegoś małego terriera, że zacznie bać się wszystkich psów, a jego rodzicom bardzo trudno będzie przepracować z nim ten strach. Że ugryzienie biegacza ”w łydkę”, może poważanie uszkodzić mięsień, nawet jeśli ugryzie ”tylko kundelek w typie owczarka” (I zupełnie bez znaczenia jest, że ktoś biega ”tylko” amatorsko). Nie uważam też, że przez to, że ”mój pies jest duży” i ”groźny”, i ”wygląda agresywnie” (zdaniem niektórych -WTF?) , ma służyć za gryzak sfrustrowanym psim agresorom ”łagodnych i niegroźnych ras”. A ja mam w tym samym czasie, gdy atakuje nas jakiś popieprzony pies, powstrzymywać mojego przed tym, aby ”nie oddał” przychlastowi i że razem z moim psem mamy biernie przyglądać się temu, jak agresor kąsa i gryzie mojego psa. Nie, ja, kiedy atakuje mojego psa i mnie (bo mój pies nie jest wolnym elektronem, razem jesteśmy w publicznej przestrzeni i bo ja trzymam smycz, na której jest wyprowadzany mój pies) atakuje jakieś psi pier…olec, reaguję i bronię mojego psa i siebie przed atakiem. I robię to przy użyciu fizycznych bodźców, gdy inne sposoby zawodzą.

Nie wyobrażam sobie usprawiedliwiania agresji, co najmniej pięćdziesięcio kilogramowego zwierza, który, jak pierwszy z brzegu burek „Nie lubi listonoszy” (”Bo jeden go kiedyś kopnął” albo „Bo nie. I już”) „to dla tego atakuje wszystkich, którzy mu się z listonoszem kojarzą” (Np. noszą torby w charakterystyczny sposób.) I kropka. I co? Reszta świata ma/musi zaakceptować, ten stan permanentnego popier…olenia u takiego psa? Co to za skandaliczne postawienie sprawy? Reszta świata widzi to tak, że ten pies jest pier…olnięty i nie zgadza się z tym, że ”to normalne”. Ten pies jest agresywny i niebezpieczny ot, co. Dlatego, jeżeli masz psa, który zachowuje się nienormalnie, nie chodź z nim w miejsca publiczne a jak już musisz, to sprawuj nad nim kontrolę; zapnij na smycz i wyprowadzaj go w kagańcu.

O! Dziecko!

Nigdy też nie zaakceptuję tekstów o tym, że psy po prostu ”mają prawo” zachować się agresywnie, zareagować agresją na to, że dziecko np. czterolatek ”piszczy” albo „intensywnie wpatruje się jakiemuś psu w oczy”. Powtórzę, że zaniedbaniem bardzo wielu rodziców jest nienauczenie dzieci, że nie wolno jest im zbliżać się do obcych psów i usiłować ich dotykać. Nienauczenie dzieci poszanowania przestrzeni zwierząt, ze szczególnym uwzględnieniem kotów, które się ”nie obcyndalają” i ”jadą pazurami jak leci”, i psów, których zachowania mogą być od kocich zdecydowanie bardziej ostre i niebezpieczne. Jednak jeszcze większym zaniedbaniem i to ze strony posiadaczy psów, które dodatkowo przebywają w przestrzeni publicznej (nierzadko bez smyczy, biegając luzem), jest nienauczenie tychże psów, że dzieci są ludzkimi szczeniętami i że jako takie są dla nich nietykalne. Każdy pies musi rozumieć, że dziecko to szczenię, a szczenięta ”nie rzucają wyzwań”, są bezbronne, ale przede wszystkim nietykalne. Są dla psów nietykalne, gdyż należą do swoich właścicieli-ludzi i to ludzie ”rozporządzają swoimi szczeniętami”oraz, kiedy zachodzi taka potrzeba, bronią swoich szczeniąt tak, jak broni swoich szczeniąt suka-matka, a więc zaciekle i do końca.

Jeżeli ktoś dopuszcza takie postawienie sprawy, w którym pies odbiera zachowanie dziecka, to że małe dziecko ”patrzy mu w oczy”, a on-pies interpretuje to jako ”wyzwanie do walki”, ”wyzwanie do określenia lub potwierdzenia swojej pozycji społecznej względem dziecka”, itp., to taki ktoś ma coś nie tak z głową. Przede wszystkimdopuszcza szalenie niebezpieczną ewentualność, że pies może nie rozumieć czym jest dziecko i z tego powodu je zaatakowaćA na atakowanie dzieci przez psy, nie może być przyzwoleniaLudzie, którzy tłumaczą zachowanie psa;”Zaatakował, bo odebrał wpatrywanie się dziecka, jako zagrożenie i wyzwanie do walki” kompromitują się. Dzieci to szczenięta ludzi, nie stanowią żadnego zagrożenia, więc traktowanie ich, jak osobników stwarzających zagrożenie, atakowanie przy użyciu zębów, jest niedopuszczalne, jest przejawem zaburzenia psychicznego, którego przewodnik nie może akceptować. Normalny pies wie, że dziecko, to szczenię człowieka, a szczenię nie jest dla niego zagrożeniem.Psy atakujące dzieci po prostu nie są normalne, są bardzo zaburzone, reagują bardzo nieadekwatnie do sytuacji. A wszystko dlatego, że ich właściciele/ opiekunowie zaniedbali swój obowiązek nauczenia psów odnoszenia się do dzieci, ludzkich szczeniąt.

Posiadanie psa wiąże się z szeregiem obowiązków, nie wystarczy tylko ”dać michę i wyjść na siusiu”, psa trzeba wychowywać. I to nie chodzi o to, żeby przynosił patyczek i siadał na zawołanie. Pies, który przebywa w przestrzeni publicznej, w tzw miejscach publicznych, w których są ludzie, w tym małe dzieci, wykonujący różne czynności, inne zwierzęta, czyli przede wszystkim psy, ale i wiewiórki, czy koty, musi znać zasady przebywania w tych miejscach, radzić sobie psychicznie z bodźcami, które to otoczenie powoduje. Masz psa, to super, ale on nie może uprzykrzać życia innym. Nie tylko ty chcesz ”wyjść na spacer” ze swoim psem. Inni też chcą i chcą móc sobie spokojnie spacerować, czy to ze swoimi psami, czy dziećmi albo biegać lub jeździć na rowerze. Niektórzy chcą w spokoju poczytać książkę na ławce w parku albo zjeść coś z przyjaciółmi na rozłożonym na trawniku kocu. Miejsca publiczne nazywają się tak dlatego, że są powszechnie i zazwyczaj nieodpłatnie dostępne dla ”każdej jednostki fizycznej”. Skwer, chodnik, czy inne ”miejsce publiczne”, to bez znaczenia, nie jesteś pępkiem świata, a twój pies nie jest świętą krową. Jeżeli więc zaczyna ujadać na przejeżdżające na rolkach dzieciaki, rzucać się na przechodzącego obok psa albo wbiega na czyjś koc, to przeproś za jago zachowanie osoby, którym przeszkadza i zabierz go gdzie indziej. Gdzieś, gdzie jego zachowanie nie będzie wprowadzało dysharmonii, stresowało innych lub powodowało napięcia u ludzi i psów w około. Nie utrudniaj życia innym. Racz zrobić rachunek sumienia i przyznaj, że nie wszystkie psy ”mają tak, jak twój”, niektóre są zrównoważone, stabilne psychicznie i po prostu normalne, więc tekst ”To tylko pies!” możesz sobie wsadzić w…

”Przyzwyczajenie-znieczulenie”

Wpuszczasz psa z klatki schodowej, a ten wybiega, piłując japę na cały regulator, plotkujesz na chodniku, podczas gdy twój pies drze ryja na całe osiedle, bo ”coś zobaczył”, puszczasz psa luzem, mimo że ten zaczepia inne psy i wywołuje spiny, a na każdą uwagę, że twój pies zachowuje się źle, odpowiadasz ”Wyluzuj, to tylko pies” .-ej, ogarnij się, bo twoje zachowanie wku…a innych i kiedyś, ktoś nie wytrzyma i ci ”przyfasoli”.

Zakładam, że raczej lubisz swojego psa, ale zrozum, nie wszyscy w około muszą go ”lubić” i przyklaskiwać twojemu podejściu do tego ”co wolno psu” w odniesieniu do obcych ludzi i innych zwierząt. Szczególnie, kiedy pozwalasz mu drzeć mordę na każdego, nawet w promieniu 30 metrów od niego; psa, człowieka; rowerzystę, biegacza etc. Może tobie to nie przeszkadza, może jesteś przyzwyczajony/a do tego, że twój pies zachowuje się jak debil i w jego zachowaniu nie widzisz (już?) nic nadzwyczajnego. Może dla ciebie ono jest ”normalne” i nie czujesz już zażenowany/a za każdym razem, gdy np. stoisz (jak kołek) i trzymasz smycz (i nie robisz nic poza tym), na końcu której twój stojący na tylnych łapach pies, szarpie się jak dziki i wypluwa sobie płuca, bo w pobliżu przejeżdża rowerzysta albo ktoś przebiega. Ale ludzi w około jego opętańcze darcie japy denerwuje i powoduje, że nie czują się komfortowo, widząc jego zachowanie i zdając sobie sprawę, że jeśli wypuścisz smycz z rąk, to twój pies zaatakuje tego kogoś, kogo obrał za cel. Postaw się na miejscu tego przykładowego rowerzysty czy biegacza, którego twój pies ”obelżywie oszczekuje” i do którego tak się szarpie, i wyobraź sobie, że zdarzają im się dni, kiedy po kilka razy wyskakują na nich z zza krzaków albo rzucają się z chodnika obok, psy tak pop…olone, jak twój. A nie każdy jest na smyczy. (Miej litość.)

Przychodzisz na publiczną plażę z napiętym, jak baranie jaja terrierem, który sprawia wrażenie, jakby był podłączony do prądu, to przynajmniej staraj się, żeby jego obecność na plaży nie męczyła innych. Masz psa, który na okrągło jest pobudzony i tobie może nie przeszkadzać, że kiedy rozkładasz koc dla siebie i koleżanki/kolegi, ten skacze w około ciebie tak, że plącze ci nogi w smycz, a piach ląduje w jedzeniu, które znajoma osoba na tym kocu rozkłada. Może jesteś przyzwyczajona/y do tego, że podekscytowany łapie za tę smycz zębami i od czasu do czasu, dla odmiany, twoje przedramię, dookoła którego smycz jest okręcona. Może uważasz, że pytanie go ”Puszku, co robisz?” za każdym razem, kiedy cię gryzie, ma sens, bo może za którymś razem w końcu przemówi ludzkim głosem i powie ci dlaczego bawi go gryzienie twojej ręki? Ale kiedy zaczyna ujadać, bo w odległości kilku metrów od niego jakiś dzieciak bawi się piłką, a twojego psa aż nosi z frustracji, że nie może znaleźć się tam, gdzie to dziecko, to każ mu się zamknąć. Niech żuje ci ręce do woli, to twoje łapy, ale kiedy zaczyna oszczekiwać jakieś dziecko i szarpać się na smyczy, usiłując wydostać z szelek, po to, żeby ”coś zrobić z tym, że to dziecko z piłką tam jest”, ty zrób coś, żeby przestał zachowywać się, jak debil. Nie jesteś na tej plaży sam/a!

Nikogo nie obchodzi w jaką dyskusję na fejsbuku się wdałeś/aś, wychodzisz psem, to się nie wlepiaj w telefon. Zajmuj się psem. Jeżeli zabierasz go na ”leniwy lunch” ze znajomymi, nie zostawiaj samego sobie. W dodatku puszczonego luzem, podczas gdy ty pijesz ze znajomkami piwo w restauracyjnym ogródku. Twój pies ma się trzymać ciebie, ty masz go pilnować, a nie pozwalać na to, żeby oddalał się, kiedy tylko zobaczy innego psa, który budzi w nim ”takie jakieś emocje”, że zaczyna ścigać go tak, że właściciel drugiego psa spieprza z nim na drugą stronę ulicy… Myśl o tym, że zachowanie twojego psa oraz twoja ignorancja do spółki z arogancją, wpływają na innych. Masz psa = masz obowiązek.

”Kukułki”

Niektórzy psiarze funkcjonują ze swoimi psami, w tzw miejscach publicznych, w przekonaniu, że ich psom wolno wszystko i że/bo są, i to jest naprawdę niezłe, ”niegroźne”. Tacy psiarze są jak rodzice rozwydrzonych dzieci, na wszystko mający jedną odpowiedź: ”To tylko dziecko!”, tyle że psiarze odpowiadają: ”To tylko pies!” I kiedy przychodzi co do czego, i ich pies wywoła ”problem”, np. spinę z innym psem, osoby postronne zajmą się tym. Ignoranccy aroganci np. pozwalają swojemu debilnemu psu biegać w samopas, chociaż nie są w stanie na odległość sprawić, że zaprzestanie jakiegoś zachowania, nie są a stanie przywołać go do siebie, bo ich pies kompletnie się z nimi nie liczy. Czyli nie sprawują nad nim kontroli, nie mają z nim ”flow”, ale puszczają go luzem. I kiedy ich pies naprzykrza się innemu, który nie ma fazy na ”bliskie spotkania” i sytuacja staje się napięta, bo atakowany namolnością intruza pies, zaczyna się marszczyć itd., a intruz jeszcze bardziej się napina, to jak potoczy się ”spina”, pozostawiają właścicielowi napastowanego psa. Przerzucają swoją odpowiedzialność na jakąś obcą osobę, która w tym momencie musi przecież zająć się własnym psem i kontrolować jego zachowanie (no, albo nie…). I śmieją jeszcze mieć pretensje dotyczące tego, jak ten ktoś sobie poradził (albo nie) z tym, że obcy dla niego pies, pies ”kukułeczki”, wtargnął w ich przestrzeń i narobił syfu.

Jesteś właścicielem psa, więc odpowiedzialność za jego zachowanie spoczywa na tobie. Kiedy ktoś zwraca ci uwagę, dotyczącą jego zachowania, weź ją sobie do serca, nie mów, ”To tylko pies!”, że ”Chciał się tylko przywitać”, że ”Nic się nie stało” i że ‚‚Nie ma się czym denerwować” albo że ”Przestraszył się” i ”to dlatego” ganiał przerażonego sześciolatka, jeżdżącego na rowerze. Nie wciskaj ludziom kitów. Na to już za późno, dałeś/aś ciała i ten ktoś już jest wku…wony, więc nie mów, ”Po co te emocje?”, bo jeszcze bardziej taką osobę wku…wiasz. Przeproś, ”posyp głowę popiołem” i zabieraj swojego psa i siebie z oczu tego kogośNie wdawaj się w dyskusje, nie broń stanowiska, które jest nie do obrony, bo tylko się ośmieszasz. Nie dopilnowałeś/aś psa, ot, cała filozofia. To normalne, że ludzie zwracają się do właściciela psa, kiedy ten zachowuje się niewłaściwie. Ale jeżeli nie ma cię w pobliżu, to nie dziw się, że wku…wiony tata owego sześciolatka, zasunął kopa twojemu psu. Gdyby moje dziecko usiłował ugryźć jakiś pies, ode mnie też zarobiłby kopa i kompletnie nieistotne byłoby dla mnie czy ten pies byłby duży, czy mały albo za jak ”słodkiego” ty go masz. Pies nie może ganiać dziecka, bo ”przestraszył się odgłosu” wydawanego przez jego rower, deskorolkę, czy cokolwiek innego. Pies nie może ganiać dziecka, po to, żeby je zębami ”skorygować”, żeby wymusić na nim zaprzestanie jakiegoś zachowania, dlatego, że on pies, psychicznie nie radzi sobie z tym, co zachowanie dziecka u niego wywołujeOd korygowania szczeniaków są ich matki a od korygowania dzieci -ludzkich szczeniąt, są ludzie. Psy nie mogą ot, tak naruszać przestrzeni dzieci, tym bardziej nie mogą naruszać jej z intencją ”korygowania ich” i to przy użyciu zębów. To, że ty możesz tego nie ogarniać, to twój problem. Kogoś, czyje dziecko, psa albo kogo samego, atakować będzie twój psychicznie zaburzony pies, to, że ty zachowujesz się, jak owieczka bez dzwoneczka, zupełnie nie obchodzi. Jeżeli twój pies nie umie radzić sobie z płynącymi z otoczenia bodźcami, bądź odpowiedzialny/a i nie spuszczaj go ze smyczy. Wtedy unikniesz rozmów z wku…wionymi tatusiami sześciolatków na rowerkach, którzy mają zerową tolerancję na twoje kity i zachowanie twojego psa.

To jest tak proste, że aż nie do uwierzenia; jeżeli nie umiesz kontrolować zachowania swojego psa i twoja relacja z nim ogranicza się do tego, że jesteś dla niego podajnikiem na karmę, to nie spuszczaj go ze smyczy. Jeżeli nie umiesz sprawić, by zachowywał się w sposób nieinwazyjny, nieuciążliwy dla otoczenia, żeby swoim zachowaniem nie wprowadzał zamętu do otoczenia i nie denerwował ludzi w około, to zadbaj o to, żeby choć minimalnie kontrolować go, kiedy może stać się ”niegrzeczny” i po prostu wyprowadzaj go na smyczy.

Pepeg story

Otwarta przestrzeń, polana, grupka kilku osób (samych kobiet) i kilku luzem puszczonych psów. Wszystkie psiaki są nieduże, takie do 25 kg. Ja i pies nie idziemy ”na czołowe” z tą grupą, idziemy ścieżką nieco z boku. Po prostu sobie tamtędy przechodzimy. Z daleka widzę ”klimat” między tamtymi psami. Widzę, który jest ”liderem” w tym zestawie i gra rolę ”koguta” ogarniającego swoje ”stadko kur” i jak, jakimi metodami dominuje drugiego samca. (Łapy ”dominanta” często lądują na kłębie dominowanego podrostka i starszy samiec zastyga w tej pozycji za każdym razem, gdy udaje mu się dogonić dominowanego osobnika, który najwyraźniej nie ma większego problemu z zaistniałą sytuacją). Patrzę na to i wiem, że jeżeli ”dominat” spróbuje takich ”metod”, tego rodzaju ”strategii społecznej” i to ”na dzień dobry” z molosem, który idzie obok mnie (zdarza się nam napotykać naprawdę dziwne, bardzo konfrontacyjne, ale biegające luzem psy…), będzie kicha. Nie mam już jak zmienić trasy, dwa z psów, rzecz jasna ”dominat” i ten uległy wobec niego podrostek, niczym emisariusze, odłączyły się od pozostałych i zaczęły oddalać od właścicielek, zmierzając w naszym kierunku. (Dzieli nas dystans ponad dwudziestu metrów.) Młodziutki psiak jest nakręcony, podekscytowany i raczej niegroźny, biegnie na nas z ewidentnym nastawieniem, że ”oto pojawił się ktoś nowy, potencjalny kompan do ganianki”. Psiak nie widzi nic poza ”nowym” psem, nie widzi człowieka, który z tym psem jest i pędzi na pewniaka, skracając dystans. Nie interesuje go ”czytanie sygnałów”, nie ma ”refleksji” nad tym czy ów nieznany pies okazuje mu zainteresowanie itp., po prostu do nas biegnie. On, niepowstrzymany, nawykowo naruszy przestrzeń (tym akurat razem) moją i prowadzonego przeze mnie psa, ale nie kieruje nim ”potrzeba dominacji” a ”nawyk ekscytacji”. Idący przy mnie molos, zerka na niego, jednak zdecydowanie większą uwagę zwraca na drugiego psa, tego starszego, którego nie cieszy nasz widok… Z ”miękkim” podrostkiem, gdyby ten był solo, molos zapewne by się ”dogadał” i w efekcie, jeżeli psiak nie wystraszyłby się jego gabarytów, mogliby się poganiać i mieć całkiem sympatyczną interakcję -zakładam tak, ponieważ znam psa, z którym jestem na spacerze, więc jego zachowania i reakcje potrafię przewidzieć. Ale nie ma opcji na ”sympatyczną interakcję” dlatego, że młodziak nie jest sam i przede wszystkim dlatego, że drugi z psów, ”dominat”, będzie ”bronił zasobów”, czyli nie dopuści do tego, by molos ”przejął” podrostka. Nie zamierzam też pozwalać przebywającemu pod moją opieką molosowi na interakcję z psami, o których nie wiem nic, poza tym czego dowiaduje się właśnie w tym momencie i co już mi się nie podoba.

”Dominant” nie jest nastawiony ”pozytywnie”. Starszego psa pojawienie się idącego ze mną molosa, także w pełni dojrzałego samca, ekscytuje inaczej niż młodziaka. Idzie na nas z nastawieniem dominanta; jest naprężony, na sztywnych łapach, patrzy z ukosa, ale przy tym jest jednoznacznie zaskoczony i nieco onieśmielony gabarytami dorosłego psa, którego prowadzę. I przez to nie ośmiela się wejść na nas wprost. Ten, raczej, jak mówi tor, którym się porusza, starać się będzie zajść nas od tyłu, po łuku i naruszyć naszą strefę, kiedy idący obok mnie pies, straci go z oczu. Wciąż się przemieszczamy, nie robimy przystanku. ”Dominat”, jak inne tego typu psy, spróbuje po prostu ”włożyć nos w dupę” prowadzonego przeze mnie osobnika, kiedy zapomnimy, że jest ”tam gdzieś za nami”. Koryguję molosa, któremu nie podoba się nastawienie ”dominanta”, będącego jeszcze chwilę temu obok rozentuzjazmowanego podrostka, a teraz zataczającego duży łuk i zaczynającego jednoznacznie podążać za nami. Przekierowuję uwagę Dużego Zwierza na siebie i nie zatrzymując się, gdyż nie chcę wytrącać go z trybu ”mamy swoje sprawy i te psy nas nie interesują”, kontynuuję spacer. Molos zerka w tył, ale potulnie kroczy przy mnie.

”Dominant” nie odpuszcza. Zachowuje się zgodnie z moimi przewidywaniami i w odległości mniej niż 10u metrów, ”siada nam na ogonie”. Duże Zwierzę podaje się mojej woli, choć ”ciutkę” się jeży. Stalkujący molosa ”dominant” jeży się bardzo.

Od grupki kobiet odłączają się dwie panie i zbliżają się w naszą stronę. Oto natrafia się świetna (kolejna) okazja do przekonania się jak i czy w ogóle na komunikaty niewerbalne i werbalne wysyłane zarówno przez obce psy(!), jak i ich właścicieli, reagują właściciele upierdliwych psów. To interesujące tym bardziej, że owa psia ”upierdliwość” nie bierze się z sufitu…

Eksperymentuję: przystaję na moment -podrostek nie wyhamowuje, dalej, w tym samym tempie idzie wprost na nas. Starszy samiec także nie reaguje. Głośno i zdecydowanym tonem mówię ”Nie!”, komunikat wzmacniam gestem stop oraz tupnięciem w podłoże. Nie chcę, aby obcy pies ot, tak naruszył moją przestrzeń, absorbował sobą mnie i psa, a co za tym idzie prawdopodobnie zatrzymał nas, dając czas stalkerowi na zbliżenie się. ”Rozentuzjazmowany” młodziak szybko reaguje: zatrzymuje się, przestaje skracać dystans, po prostu staje w miejscu i patrzy na psa, którego prowadzę. Pani pod opieką, której ten pies jest, wydaje się być nico bardziej przytomna od właścicielki ”dominanta”, gdyż na mój komunikat reaguje równe szybko, jak jej pies. Ruszamy a kobieta podchodzi do podrostka i zapina go na smycz. Nie dyskutuje ze mną. Nic nie mówi, po prostu zabiera swojego psa. I na tym etapie -super. Nie obchodzi mnie co myśli o moim zachowaniu, czy rozumie je i wie z czego wynika, czy dla niej zachowałam się ”jak wariatka”. Jej pies nie wszedł w moją przestrzeń, nie zaczął nas absorbować, nie zatrzymał nas i możemy przemieszczać się, ciągle nie dając możliwości pseudo dominantowi na wejście w naszą przestrzeń. Zadziałało moje ”Nie!”, babka zapięła swojego psa na smycz i go zabrała -małe, a cieszy. Serio. Dosyć szybka reakcja osoby, która w jakimś tam stopniu zwraca uwagę na zachowanie swojego psa i to, jak na nie reagują inni ludzieBrawo dla tej pani.

Kątem oka widzę, że drugi z psów (ten napięty, jak baranie jaja), mniejszy od zabranego już przez właścicielkę, młodziaka, ”dominant”, nieprzychylnie łypiący na olbrzyma, którego obrał sobie za cel, nie zaprzestał stalkowania. Moje zachowanie go nie ”wybiło”, on dalej chce wejść w moją przestrzeń, dla którego jest ona ”przestrzenią psa, którego prowadzę”, bo ”dominant” nie ma zwyczaju odnoszenia się w takich sytuacjach do ludzi. Moja obecność go nie obchodzi i to co robię nie ma dla niego znaczenia. ”Dominant” chce naruszyć przestrzeń molosa (naszą), bo ”jego jest przestrzeń, w której jesteśmy” -to mówi jego zachowanie. On przyzwyczajony jest naruszać przestrzeń innych psów (i ludzi) z tym nietolerowanym przez mnie, konfrontacyjnym nastawieniem mówiącym, że to ”on tu rządzi”. Jego właścicielka zaczyna wydawać dźwięki, standardowe ”on tylko chce…”, czy mój pies ”to suczka?” itp. Robi to, by zyskać na czasie, by sprawić jakieś wrażenie, że jakoś ”jest w tej sytuacji”, choć zachowanie jej psa mówi, że nie ma jej w tym co jej pies robi. Pani ignoruje fakt, że mogę sobie nie życzyć i nie życzę sobie obecności jej psa blisko siebie, czego już przecież dałam wyraz. ”Nie kuma” tego z czym nie miała problemu pani pierwszego psiakaSkoro powiedziałam ”Nie!”, pokazałam gest ”stop” i do tego tupnęłam, to znaczy, że nie chcę, aby obcy (jej) pies do mnie podchodził. Ale ona udaje, że tego nie słyszała albo, że nie rozumie co oznacza słowo ”Nie!” ani ”gest stop”. Jej pies samowolnie się od niej oddalił i usiłuje wejść w moją przestrzeń (i tylko przy okazji, mojego psa, bo to ja jestem przewodnikiem psa a nie pies moim), ja tego nie chcę, a ona ma do w sowim …zadzie. Kompletnie jej to wisi. Niby woła psa, ale nie skutkuje to tym, że zaczyna kontrolować jego zachowanie, on do niej nie przychodzi.

Jej pies nie przestaje za nami podążać. Zachowanie i mowa ciała jej psa komunikują, że to on jest osobnikiem dominującym względem swojej właścicielki oraz, że to on ustala zasady, według których inne psy mogą byćw przestrzeni, którą on uznaje za swoją (w tym momencie jest to polana i jej niesprecyzowane okolice, w których przebywamy ja i molos). Jednak, gdy chodzi o idącego przy mnie molosa, pies tej pani definitywnie okazuje się być pseudo dominantem. Podąża za nami dlatego, że wciąż jest w bajce, że pies, którego prowadzę (jak inne) ”musi się zgodzić” na naruszenie przez niego swojej przestrzeni. Jednak boi się zainicjować kontakt, jak to ma w zwyczaju, czyli wedrzeć się w przestrzeń obcego osobnika, gdyż tym razem chodzi o przestrzeń ponadprzeciętnie (zwłaszcza z tego psa punktu widzenia) dużego samca. Dlatego wyczekuje okazji, by zrobić to w chwili, w której molos o nim ”zapomni”. To ten psi pseudo dominant decyduje o tym, co może a czego nie może robić -nie jego właścicielka. Nic w zachowaniu tej kobiety nie mówi, że ona przyjęła do wiadomości mój brak zgody na to, aby jej pies do mnie i mojego psa podszedł. Zignorowała moje ”Nie!”.Nie przyszło jej do głowy, że jeżeli mówię ”nie” i stopuję psa, który się do mnie zbliża, mam ku temu powód. I sęk w tym, że ta pani nie powinna nawet zajmować się tym jaki jest ten powód, ale od razu powinna uszanować moje ”nie”.Czyli podjąć działanie dzięki któremu jej pies nie zbliży się do mnie i idącego ze mną psa. Ja i molos idziemy, jej pies niezmordowanie nas stalkuje.

Kiedy mówię tej pani, że nie chcę, aby jej pies naruszał moją przestrzeń, babka się rozkręca. Powtarzam, że nie chcę jej psa blisko siebie, a ona to ponownie ignoruje.Lekceważy mój brak zgody na przebywanie jej psa w mojej przestrzeni osobistej. Najprawdopodobniej ta osoba przyjmuje, że skoro prowadzę psa na smyczy, to ”muszę się automatycznie godzić na to, że inne psy będą do niego podchodzić”,czyli, że inne psy, będą naruszać moją przestrzeń po to, by wejść w przestrzeń mojego psa. Nie. To tak nie działa. To, że ta pani nie rozumie znaczenia przestrzeni osobistej, szczególnie, że nie ogarnia jej w odniesieniu do interakcji z psami, nie jest moim problemem. To jest jej problem i nie widzę powodu, dla którego inni (w tym ja) mają dawać się terroryzować przejawianej przez nią ignorancji. Nie stoję w miejscu, cały czas wolno sobie, wraz z molosem, idę. Przemieszczamy się w obranym wcześniej kierunku. Pies tej pani idzie za mną i idącym przy mnie samcem. Ciągle stara się znaleźć blisko prowadzonego przeze mnie psa (najbliżej podchodzi na 3 metry) a jest zjeżony na maksa, napięty. Boi się molosa, ale nie umie ustąpić (taki nawyk…). Nie reaguje na werbalne komunikaty, nie pomaga moje pstrykanie na niego palcami ani syczenie, ciągnie się za mną i moim psem.

Babka coś nawija i podnosi mi ciśnienie. Pluszak nie jest (jeszcze?) w fazie na ”zwracanie uwagi” namolnemu psu, bo staram się, najlepiej jak mogę, przekazać mu, że nie powinien interesować się ciągnącym się za nami kretynem i najprawdopodobniej, w tym momencie, może nawet(?) dałyby sobie włożyć nos w dupę, bo ten pseudo dominant wisi mu i powiewa… Tym bardziej, że molos ufa mi, że wiem co robię i nie sprowadziłabym na niego (nas) zagrożenia, pozwalając na to, by w naszą przestrzeń wszedł agresor, pies z nieprzychylnym nam nastawieniem. No, ale właśnie… Ten pies to jest stalker. I ten stalker jest zjeżony, nabuzowany, sztywny… Mogłoby wystarczyć jedno jego (jeszcze bardziej) ”krzywe spojrzenie”… I co może zrobić pies, który idzie obok mnie, kiedy zachowanie namolnego kundla go zdenerwuje? Kiedy tamten jednak, niezasłużenie wpuszczony przeze mnie w naszą przestrzeń, ”zebrałby się w sobie” i po ”obwąchaniu”, ośmieli się doskoczyć do molosa i jak tamtego podrostka, próbowałby ”dominować”, jeszcze bardziej nas terroryzować? Molos ”odwinąłby się”, aby przekazać mu, że ma się zabierać z jego/naszej przestrzeni, odstraszyłby go… W zależności od tego, jak ”obliczył siebie” sytuację dominancik, to odstraszenie wystarczy albo nie. Jeśli nie wystarczy, stalker stanie się agresorem, nie odpuści i postara się ”postawić na swoim”, co nie może mu się udać. Koniec końców, to zawsze ten większy pies ma przekopane. Moją rolą, jako przewodnika, jest zapewnić psa, który przebywa pod moją opieką, że to nie na jego głowie, jest ochrona naszej przestrzeni i to nie on musi ”odbijać” psich intruzów z kompleksem Napoleona.

Kiedy więc namolny pies, którego właścicielka zdążyła już zacząć iść w przeciwnym niż my kierunku, licząc chyba na to, że jej pies pójdzie za nią (nie wiem na jakiej podstawie, bo ona go nie obchodzi), bez zmian podąża za nami, odwracam się i nogą, konkretnie krawędzią pepega odbijam go od nas. Nie wkładam w to specjalnej siły, chcę, żeby ten namolny pies z nastawieniem, którego nie życzę sobie w pobliżu siebie ani mojego psa, dał nam spokój. Zmęczyło mnie, że ten najeżony kretyn cały czas idzie za nami. Nie chcę, żeby ten pies był blisko mnie. (Nie mogę powiedzieć, że ”kopię” tego psa, bo gdybym chciała go kopnąć, mogłabym zrobić mu krzywdę, a but zsunąłby mi się ze stopy). Intruz natychmiast odskakuje i odpuszcza sobie stalkowanie nas, od razu zaczyna wąchać trawkę dziesięć metrów od nas. I to uruchamia jego ”panią i władczynię”.

Zawraca i zaczyna jęczeć, że bla bla bla… i coś tam dalej, ale nie słucham jej, idę w swoim kierunku. Ona strasznie się ekscytuje. Zatrzymuję się więc i odwracam do niej, mówiąc: ”Pani pies nie chciał odkleić się ode mnie i tego oto psa, ciągle lazł za nami, a ja pani powiedziałam, że nie życzę go sobie w swojej przestrzeni osobistej. Nie zrobiła pani nic, nie zapięła go pani na smycz i nie zabrała go. Zignorowała pani to, co pani powiedziałam, a teraz śmie się pani na mnie wyzierać? Bo skutecznie przegoniłam od siebie i psa, pani namolnego kundla?”. Kobieta coś truje, zupełnie nie odnosi się o tego co do niej mówię. (Ten typ tak ma: ignoruje fakty.) Zwracam jej uwagę, żeby nie pochodziła do mnie w takim stanie, nie machała łapami i nie wydzierała się, bo wku… psa obok mnie i baba odchodzi. Jej psu nie stała się żadna krzywda, ale ona poczuła się ”dotknięta” moją reakcją na jej zaniedbanie.Oburzyło ją, że śmiałam pepegiem trącić jej psa, bo ona nie zrobiła nic, żeby powstrzymać go od zachowania, które było dla mnie uciążliwe. A wystarczyło, żeby właściwie zareagowała na komunikat ”Nie chcę pani psa obok siebie”.

Na marginesie, ciekawe jest to, że tego typu osobom nie zdarza się myśleć, że pies do którego ich pies ot, tak podchodzi, może być na coś chory albo po prostu agresywny. Kiedy słyszę coś w rodzaju ”Proszę się nie denerwować, mój pies nie gryzie”, zawsze odpowiadam, że ”mój gryzie” i z żalem przyznaję, że niestety tego rodzaju deklaracja działa najlepiej.

Nie bądź kukułką, można inaczej

Zrozum, że nie każdy właściciel psa zachowuje się tak nonszalancko, jak ty. Niektórzy posiadacze psów, szczególnie właściciele psów dużych ras, psów ciężkich (czyli takich powyżej 50kg) i z dużymi głowami, psów, które swoimi gabarytami (”wyglądem”) budzą niepokój u innych osób (i dostają od tych osób określone, często niczym nieuzasadnione ”łatki”), i które budzą specyficzne zainteresowanie u niektórych psów, są nauczeni doświadczeniem, że aby móc spokojnie ze swoim psem przebywać w przestrzeni publicznej i by spacer z psem był przyjemnością, muszą skanować otoczenie. Muszą zwracać uwagę na zachowania ludzi w około (uważać min. np. ”głaskaczy”) i mieć oko na przebywające w pobliżu psy. Psy które, kiedy prowadzone są na smyczach, odpada problem naruszania przez nie przestrzeni i psy, które biegają luzem i nie przestrzegają przy tym psiego savoir vivre. Nie przestrzegają zasad etykiety, bo albo są ”entuzjastycznie nakręcone 24/7” i rozpoczynanie interakcji z innym (praktycznie każdym napotkanym) psem w takim stanie jest dla nich naturalne (bo tak też zachowują się w stosunku do ludzi) i kiedy automatycznie wchodzą w przestrzeń innego psa, nie czytają sygnałów, które on wysyła (tj. mowy jego ciała i kompletnie ignorują płynące od niego subtelne niewerbalne komunikaty), skupiając się na tym, żeby się z nim ”przywitać”, za wszelką cenę. Albo ich intencją jest okazanie dominacji względem psa, którego właśnie zobaczyły i w którego stronę zdecydowanie zmierzają, i którego przestrzeń zamierzają naruszyć tak, jak to robią osobniki o wyższym statusie społecznym, dominujące nad osobnikami o niższym statusie społecznym. Życie uczy, że kiedy ma się pod swoją opieką Duże Zwierzę, trzeba być uważnym. I to wcale nie ze względu na to, że owo Duże Zwierzę ma problem z otoczeniem, ale dlatego, że otoczenie bardzo często ma problem z Dużym Zwierzem. O ile jeszcze łatwo zneutralizować zamęt powodowany przez psy zachowujące się, jakby były na prochach 24/7, to ponapinane wyżełki i inne popierdółki, którym wydaje się, że ”dominują”, są naprawdę trudnymi przeciwnikami dla przewodnika molosa. Spuszczone ze smyczy, zlewające ciepłym moczem swoich właścicieli, a więc nawykowo mające gdzieś ludzi i w ogóle się z nimi nie liczące, zaciekle ”szukają guza”. Pojawiają się znikąd, zachodząc psa, którego sobie upatrzyły od tyłu albo biegną do niego, nawet z odległości kilkudziesięciu metrów, otwarcie ”kolizyjnym kursem” i wywołują tzw spiny.

Niektórzy posiadacze psów, umieją przewidzieć zachowania swoich podopiecznych. Wiedzą jak ich psy reagują na konkretne zachowania innych psów np. naruszanie przez nie przestrzeni ich podopiecznych. Np. wiedzą, że bezceremonialne wdarcie się w przestrzeń ich, spokojnie idącego albo np. żującego sobie na wybiegu oponę, psa, przez napiętego dominanta, nie ujdzie intruzowi na sucho. Reakcja młodego, sprawnego psa, ważącego np. 50 kg, różnić się może (różni się) od reakcji psa ważącego połowę mniej. No i rasa, czy też tzw typ również jest istotnym czynnikiem… Wiele z psów nawykowo naruszających przestrzeń wszystkich innych psów, reaguje histerycznie na ”zwrócenie im uwagi” przez molosa, czy po prostu dużego psa. ”Odwinięcie się”, zawarczenie i okazanie falujących falbanek przez, dotąd zajętego żuciem opony, molosa, który nie życzy sobie towarzystwa ani tym bardziej łap obcego psa na swoim kłębie, jest często przez takie psy odbierane jako ”atak”. Co skutkuje histerycznym skowytem, który dla otoczenia składającego się z ”niekumających bazy” ludzi jest dowodem, że ”ten miły piesek chciał się tylko przywitać, a ten wielki pies go zaatakował”. Albo też owo okazanie falujących falbanek traktowane jest przez intruzów jako ”wyzwanie”. Czyli molos przekazuje obcemu psu: ”Nie znam cię. Nie chcę tego zmieniać. Na pewno cię nie lubię”, ”Zabieraj łapy z mojego grzbietu, bo mnie wkurzasz” itp. a intruz reaguje agresją na sygnał ostrzegawczy i atakuje molosa. I powstaje problem. Molosy szybko ”zamiatają” takie cwaniakowanie u ponapinanych intruzów. I zazwyczaj, kiedy złapią namolnego cwaniaczka, chwilę go przytrzymują, czekając aż ten przestanie wierzgać i wtedy go puszczają. Ale mają słabą tolerancję na psy, które nie uczą się na swoich błędach. Właściciele molosów mają natomiast słabą tolerancję na właścicieli tych psów, którzy, jak ich czworonożni podopieczni, również nie uczą się na błędach. Zdarzają się naprawdę dziwni, po prostu głupi ludzie, którzy zawsze postępują tak samo: ich pies biega w samopas, w ogóle nie patrzy nawet w stronę właściciela i za każdym razem, gdy widzi konkretnego psa, wywołuje z nim spinę. Do takich osób trafia jedynie ”obietnica”, brzmiąca mniej więcej: ”Jeżeli pani/pana pies kolejny raz podbiegnie do mojego i znowu będzie usiłować go pogryźć, to ja puszczę smycz i nie będę przeszkadzać mojemu psu w zachowaniu, które w takiej sytuacji uzna za najwłaściwsze. Innymi słowy, pozwolę mojemu psu obronić się przed pana/pani agresywnym psem z natężeniem, które mój pies uzna za stosowne”. Polecam takie obietnice składać głośno i wyraźnie tak, aby otocznie, tj ludzie wokoło dokładnie usłyszeli, że sytuacja, w której nasz pies jest atakowany przez tego luzem biegającego, ma miejsce kolejny raz i że jest to kolejna rozmowa z właścicielem/ką pieprzniętego psa. Zawstydzanie idiotów pokroju osób mających w du…e wszystko i wszystkich z wyjątkiem samych siebie, często odnosi skutek. Osobiście też staram się dotrzymywać obietnic, dlatego, jeżeli kolejny ras prowadzony przeze mine pies, zaczepiany lub po prostu atakowany jest przez tego samego osobnika, luzuję smycz. Pozwalam, by będący ze mną pies sam mógł odstraszyć niedoszłego ”przeciwnika”. Robię to, rzecz jasna tylko w tych przypadkach, w których intruz jest psem o gabarytach, które nie pozwolą mu zewrzeć się z prowadzonym przeze mnie psem w uścisku. Czyli w tych sytuacjach, o których wiem, że ”walka” z oczywistych względów nie jest możliwa, bo Duże Zwierzę ”nie zniża się” do ”walczenia” z małymi psami. Pozwalam mu odstraszać niezbyt duże kundle, ”miniaturki”, itp, ale ONkami, goldkami, labkami itp. zajmuję się ja, unikając ryzyka, że potencjalni ”dominanci” tak będą zacietrzewieni, że jednak nie przestraszą się ryczącego na nie molosa, a ośmielą się go zaatakować. 

Na marginesie, czasem dobrze jest na spacerze z psem wyciągnąć z kieszeni telefon, po to, by nagrać zachowanie intruza. Kiedy kolejny raz zauważamy tego samego psiego agresora puszczonego luzem i szukającego guza zacznijmy nagrywać. (Jeśli jesteśmy ”ogarniętym” psiarzem, to podczas spaceru z naszym podopiecznym skanujemy otoczenie, więc agresora z ”dorobkiem” nie jest trudno zauważyć.)Nagrajmy to jak: pies-agresor zbliża się do nas i naszego psa, jak uspokajamy naszego psa, jak nawołujemy właściciela takiego wywołującego spiny psa, by po niego przyszedł, zapiął go na smycz i zabrał gdzie indziej, jak informujemy (praktycznie całe otoczenie), że jeżeli obcy pies przekroczy granicę trzech metrów, to uznamy, że ponownie jesteśmy atakowani przez tego puszczonego luzem i niezabezpieczonego kagańcem psa, że nasz pies przebywa w przestrzeni publicznej na smyczy i że kolejny raz jest celem ataku psa puszczonego luzem i niezabezpieczonego kagańcem. To oczywiste, że trudno jest jednocześnie utrzymać smycz, nogą odganiać agresora, który stara się pogryźć naszego psa i jednocześnie tak trzymać telefon, aby możliwe był nagranie zdarzenia, ale to się udaje. I dzięki takim nagraniom powstaje materiał, z którym powinniśmy zgłosić się do dzielnicowego, który to ma obowiązek ”oświecić” właściciela agresywnego psa na temat konsekwencji, które za sobą niesie niezabezpieczanie tego typu psa w czasie, gdy przebywa on w przestrzeni publicznej. Poza tym warto pamiętać, że działając w taki sposób pomagamy także innym psom i ich właścicielom.

Bycie przewodnikiem dla psa w paru aspektach przypomina bycie rodzicem (więź, wychowywanie, czułość, troska itp. itd.) i powiem wprost: ja sobie nie wyobrażam, że dowiedziawszy się od mojego dziecka, że inne dziecko w jego szkole jest agresywne wobec niego (i może innych dzieci), miałabym mojemu dziecku powiedzieć ”rozwiążcie to między sobą, bez ingerencji ze strony dorosłych”. To byłoby podłe i bezduszne, i skutkowałoby utratą zaufania dziecka (a więc także jakiejkolwiek wiarygodności), wobec rodzica, który, gdy dziecko oczekuje pomocy, zawodzi je. Normalni ludzie nie chcą, żeby ich normalne psy musiały użerać się z psami, które mają ze sobą problemy, dokładnie tak samo, jak nie chcą, żeby ich dzieci miały użerać się z dziećmi niedostosowanymi i agresywnymi. Dlatego, gdy dowiadują się, że dziecko ma problem, podejmują interwencję. Jednak masa posiadaczy psów jak mantrę powtarza, że ”Psy powinny po psiemu, bez ingerencji ze strony człowieka, rozwiązywać swoje sprawy”. Sorry, ale, tak już poza odpowiedzialnością przewodnika wobec jego psa i tym, że to, że przewodnik ma chronić psa przed niepotrzebnym stresem itp., wystarczy raz zobaczyć jak ”swoje sprawy same rozwiązują” psy typu presa albo molosy w rodzaju CC, żeby zweryfikować słuszność tego poglądu i zrozumieć, jak bardzo, potencjalnie niebezpieczne może być ”zostawienie psich spraw, psom”.

Wielokrotnie powtarzałam, że mam świadomość, że psy typu presa, molosy są dosyć egzotycznymi psami w miastach, w miejskich parkach, na skwerach i psich wybiegach. I że ludzie w większości przyzwyczajeni do obcowania z labkami, owczarkami, wyżłami, spanielami, kundelkami i innymi ”miękkimi” psami, no ewentualnie łatwo nakręcającymi się ttb czy mikro psami, nie ogarniają czym jest Duże Zwierzę, które dużo waży i ma duża buzię. Że Duże Zwierzę może napiętemu kundelkowi, zrobić krzywdę, chwytając go za szyję, przywalając go do ziemi i ”uwalając” się na nim, jeśli agresorek zbyt będzie je irytował i tylko tak zrobić mu ”kuku”. Ale po prostu nie chcę, by pies, który przebywa pod moją opieką, za którego ja jestem odpowiedzialna, musiał ”mierzyć się” z psami, którym ich właściciele zrobili krzywdę i którym przez to wydaje się, że mogą swoje zaburzone dominacyjne zachowania przejawiać w stosunku do każdego psa, którego sobie namierzą oraz każdej osoby, która im się nawinie. Puszczanie luzem pieprzniętego psa, z olewem totalnym na to, co on robi i dziwienie się ludziom, którzy w efekcie ”gimnastykują się”, żeby ich psy nie przemieliły pieprzniętego agresora, jest mocno wku… zachowaniem.

Wołanie głuchego Bullterriera

Poznałam kiedyś panią, która miała białą, głuchą Bullterrierkę. Chodziła z nią na spacery do parków, w których pełno było ludzi uprawiających sport, rodziców z dziećmi i innych posiadaczy psów na spacerach ze swoimi podopiecznymi. Spuszczała tę sukę ze smyczy i pozwalała, by ganiała aż do ”wyczerpania baterii” (co w przypadku tej rasy jest chyba niemożliwe do osiągnięcia). Kiedy suka zaczynała zachowywać się ”nieodpowiednio” (szybko się nakręcała i ”odlatywała”), np. zaczynała psa, z którym wcześniej się bawiła, zbyt intensywnie traktować (jak worek treningowy), uwieszając mu się na faflach, raniąc je do krwi, tak, że jej ”kolega” biegał po parku z czerwoną kufą albo za bardzo zoomowała się na bawiących się dzieciach, pani ta zaczynała ją wołać. Serio. Głuchego jak pień bulla. Gdy było jasne, że jej pies przeholowuje, babka, zaczynała udawać, że stara się coś z tym zrobić, że woła sukę i zaczynała wydzierać się, w kółko powtarzając jej imię, tłumacząc, zaniepokojonemu właścicielowi ”worka treningowego”, że ”Jak ona jest taka rozbawiona, to się jej dowołać nie można”

Typ ludzi, którym się nie chce

Bardzo smutne jest to, że ludzie posiadający psy, które ”sprawiają im kłopoty” lub wręcz takie, o których sami wprost mówią, że są zaburzone, tak naprawdę nie są zainteresowani rozwiązaniem problemu. Mówią, że ich pies coś tam, jakoś usprawiedliwiają to jego niewłaściwe zachowanie, czyli w istocie usprawiedliwiają swoją indolencję, swoje nic nie robienie w kierunku poprawy zachowania ich psa tak, by zaczął zachowywać się właściwie, ale nie interesuje ich zgłębienie przyczyn tego niewłaściwego, często uciążliwego dla innych, postronnych osób, zachowania. Nie interesuje ich scharakteryzowanie tego zachowania, dokładne opisanie, nazwanie i określenie jego przyczyn, bo im się nie chce. To jest zbyt dużo pracy, zbyt wiele wiedzy trzeba przyswoić i czasu poświęcić, by przepracować z psem problemy, które go gnębią i powodują, ze jest trudny w życiu na co dzień. Zbyt wiele potrzeba konsekwencji i zdecydowania. A im, od strony intelektualnej nie chce się w to zagłębiać, nie chce im się o tym myśleć, skupić na tym co niezbędne, by problem rozwiązać. Ani wdrażać w życie koniecznych dla poprawy zachowania psa zmian. Wolą sobie coś tam pochrzanić, że ich pies to coś tam i że sorry, bo on tak ma, no ale tak ma i w ogóle to… I że fajnie by było…

”Taka sytuacja”

Moja druga połówka wchodzi do wnętrza restauracji, ja z psem czekamy na zewnątrz. Planujemy zająć miejsce w ogródku, ale chwilowo ja i pies siadamy przy stoliku tuż przy witrynie knajpy, czekając, by w komplecie udać się do ogródka. Jakieś trzy-cztery metry ode mnie i psa siedzą trzy osoby. Na ich stoliku są talerze, stoi karafka z winem i kieliszki. Państwo są wyluzowani i w trakcie posiłku. Rzucają okiem na leżącego obok mnie, zmęczonego długim spacerem, psa. Coś zaczyna burczeć, odruchowo, kątem oka zerkam na Pluszaka, chociaż wiem, że to nie on wydaje z siebie ten odgłos. Dostrzegam pod stolikiem trójki osób małego psa. Małego psa, który jest napięty, łypie nieprzychylnie w naszą stronę, burczy, warczy i nawet ośmiela się zacząć szczekać, kiedy nawiązuję z nim kontakt wzrokowy, próbując przekonać się ”Co to jest?” Leżący przy mnie pies nie reaguje na psiego wariata. Mniejsze od Foxterriera coś, rozkręca się. Pluszak go zlewa. Siedząca najbliżej nas pani, zaczyna, patrząc na Pluszka; ”Jaki on grzeczny. Taki duży a taki grzeczny. Ona tak na niego warczy i szczeka a on taki grzeczny”. Rzucam okiem na Pluszaka, w czterech literach ma i tego porąbanego psiaka, i te osoby. Nie nawiązuję kontaktu wzrokowego z mówiącą ”w przestrzeń” panią, bo nie chcę zachęcać jej do rozpoczęcia rozmowy, ale ona dalej nawija. Powtarza, że ona (ta ukryta pod ich stolikiem bucząco-warcząco-szczekająca poczwarka) ”Jest taka niegrzeczna, a ten wielki pies jest taki grzeczny i nawet na nią nie patrzy. Jak to możliwe?” (WTF?A co, Pluszak, zdaniem tej pani powinien zrobić ”w reakcji” na zachowanie jej psa? Wskoczyć pod ich stolik, złapać poczwarkę i połknąć ją, jak kobra? Sorry, ale on nie je byle czego.) Patrzę więc na panią, która cały czas mówi i to do mnie, jak się okazuje, i zadaję jej pytanie; ”Przepraszam, a czego się pani spodziewa? Że co on miałby zrobić? Zacząć zachowywać się tak samo, jak pani pies? On jest normalny, więc ją ignoruje”. Pani wyczuwa ”przytyk” dotyczący różnic pomiędzy oboma zwierzakami, ale odnoszę wrażenie, że dokładnie rozumie dlaczego powiedziałam to, co powiedziałam. Jej towarzysz włącza się i mówi, że ”To pies ze schroniska”. Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami i uniesionymi brwiami, bo nie wiedzę ”linku”. (”To pies ze schroniska”, więc może się zachowywać, jak debil, nienormalnie agresywnie i już?Bo?) Ich pies cały czas burczy, warczy i poszczekuje. I raz na parę sekund wyskakuje spod ich stolika, ”przeklinając” w kierunku Pluszaka i zaraz pod ten stolik wraca. Nie korygują go, nie wysyłają mu żadnego dla niego czytelnego sygnału, że jego zachowanie jest niewłaściwe, ma go zaprzestać i się uspokoić, bo spokój jest pożądanym stanem ducha w sytuacji, w której nie dzieje się absolutnie nic zagrażającego bezpieczeństwu. Pani ogranicza się jedynie do łapania psiny za kufę i zaciskania na niej dłoni oraz próbuje psa ”przestawić”, jakoś odwrócić, ale suczka jest napięta i nie daje się ruszyć. Ciągle namierza Pluszaka. Beznadzieja zachowań tych ludzi i ich tłumaczenie nienormalnego zachowania ich psa ”schroniskową przeszłością”, skłania mnie do tego, żeby jednak wygłosić kilka zdań ; ”Państwa pies jest zaburzony. Pierwszym zmysłem psa jest węch, więc wasz pies wszystko co chciałby wiedzieć o mnie i moim psie powinien wiedzieć po tym, jak wciągnie w nozdrza nasz zapach. Nie musi do nas podchodzić w tym celu, tym bardziej, że nasza mowa ciała mówi, że nie jesteśmy zainteresowani interakcją z nim. Że nas w ogóle nie obchodzi i nasze nastawienie wobec niego jest zupełnie neutralne. Tym bardziej więc, powinien się uspokoić, bo nasze zachowanie oznacza, że nie jesteśmy dla niego żadnym zagrożeniem. Nie naruszamy też jego przestrzeni, niezależnie od tego co mu się wydaje, nie wchodzimy w nią. Po prostu tu siedzimy w przestrzeni, obiektywnie, publicznej”. Facet odpowiada, że oni ”nie są tacy mądrzy, bo tyle nie czytają”. Patrzę na niego z politowaniem, bo oto kolejny raz mam do czynienia ze standardem typu; ”Fajny taki spokojny psiak, nasz taki nie jest, ale… Nie chce się nam czegokolwiek robić, więc tak sobie będziemy pieprzyć, że fajnie by było, jakby nasz był taki spokojny, ale no, po prostu… No, byłoby fajnie, ale… nic nie zrobimy dla naszego. Szkoda, że nasz taki nie jest”… Itd… Ale weź się nie wymądrzaj, paniusiu”. I kontynuuję; ”Proszę pana, rozumiem, że jak się ma w nosie pewne rzeczy, to takie podśmiechujki, jakie pan teraz uprawia są bardzo fajne, ale siedząca przy stoliku z panem pani wydaje się tęsknić za normalnym psem, jak ten, który leży obok mnie i to pani zaczęła rozmowę. Tu nie chodzi nawet o to, żeby ”dużo czytać”, tylko patrzeć i ogarniać co się dzieje, umieć reagować i unikać problemów. Wasz pies nie jest normalny, reaguje agresją na to, że kilka metrów od niego jest inny pies, który ma go w nosie. I takie psy, jak pański, powodują, że np. ja nie mogę ot, tak puścić luzem mojego psa, bo nie wiem co zrobi pański pies”… – W tym momencie typ mi przerywa i mówi, że ”Ona jeszcze nigdy nikogo nie ugryzła.” (Wow, dajmy im medal…) I wtedy jego, zachwycająca się ”manierami” Pluszakatowarzyszka, szybko uzupełnia, wtrącając: ”Ale ugryzie, ale w końcu ugryzie”. (No ładnie -myślę sobie. Czyli dostaję ”na talerzu” potwierdzenie, że pies jest poważnie zaburzony i jego zachowanie powoduje, że nawet jego właściciele wiedzą, że ”w końcu coś się zdarzy”, ale nic z tym nie robią…) Zamykam więc rozmowę; ”No właśnie, nawet jeżeli pana pies z frustracji, która go zżera, bo jest bardzo pogubiony i nie dostaje od was żadnej pomocy, żadnych wskazówek co do tego, jak powinien i może się zachowywać, ugryzie mojego, czy jakiegoś innego, luzem puszczonego i zajętego swoimi sprawami, psa, bo ”coś tam” i mój, czy inny pies, odbije piłeczkę. Tzn skoryguje go, zachowa się tak, aby powstrzymać zachowanie pana psa, to i tak to ten mój albo inny pies, będzie dla pana tym ”agresywnym”. Gdyby wasz pies był nieco większy, już kilka minut temu, karafka z winem wylądowałaby na spódnicy, którejś z pań albo pańskich spodniach, kieliszki i talerze z obiadem, byłaby na bruku, bo wyskakując spod stolika, na mojego psa i mnie, wasz pies powywracałby wszystko. Macie państwo psa niewielkich rozmiarów i tylko to uchroniło was przed zasyfionym finiszem wizyty w restauracji i może dlatego, nie ogarniacie jak poważny jest problem. Wszystko do czasu oczywiście, kiedy jak pani sama zauważyła, wasz pies ugryzie jakiegoś psa albo człowieka”. To mówiąc wstałam, i weszłam z Pluszakiem do knajpy, tam poczekaliśmy chwilę na miskę z wodą i już w komplecie udaliśmy się do ogródka.

Szanujmy innych (to naprawdę nie boli)

Kiedy idę sobie z prowadzonym przeze mnie psem, nie mam obowiązku ”kochać całego świata”, ”ze wszystkimi się bratać” i ”być do rany przyłóż”, tylko dlatego, że obok mnie idzie pies. Założenie, bardzo typowe dla wielu psiarzy, czyli że ktoś, kto ma psa, ”kocha wszystkie pieski” i generalnie na pewno akceptuje ”metody wychowawcze” i ”poglądy na wychowanie” psa, każdego z właścicieli napotykanych psów, jest bezpodstawne. Ja nie akceptuję ”mądrości” osób, które dużo mówią, ale w praktyce nie bardzo umieją sobie poradzić z zachowaniem swoich psów i nie ”kocham wszystkich piesków”.

Lubię psy. Ale tylko niektóre. Lubię psy, które umieją się zachować. Psy zrównoważone, stabilnie psychicznie, czytające sygnały, a nie zaburzone w sposób, który sprawia, że przestają zwracać uwagę na niewerbalną komunikację i bezceremonialnie naruszają przestrzeń moją i mojego psa, ignorując zupełnie obecność człowieka i odnosząc się jedynie do psa, jakby to pies wyprowadzał człowieka, a nie człowiek psa. Lubię psy, które nie naruszają mojej przestrzeni i przestrzeni mojego psa bez mojego zezwolenia. Psów, które ładują się w moją strefę osobistą, w której także znajduje się mój pies, dla którego ja jestem przewodnikiem, nie lubię. Takich psów nie chcę mieć w mojej przestrzeni i takim psom nie pozwalam zbliżać się do siebie ani mojego psa. Ja dla psa, którego jestem opiekunem, jestem przewodnikiem, to ja wyprowadzam psa, a nie pies mnie i dlatego to ja decyduję czy i jaki pies może się do mnie i mojego psa zbliżać. Tak samo jest z rodzicami dzieci; to od rodziców dzieci, zależy, czy jakiś pies może do ich dziecka podejść, czy nie. Niestety, właściciele psów nienauczonych poszanowania przestrzeni, u których czytanie mowy ciała zostało zaburzone nieprawidłowymi nawykami, które tym psom zaszczepili ludzie, kompletnie ten fakt ignorują. Ci ludzie kompletnie nie liczą się z tym, że niektórzy, inaczej niż oni, świadomie podchodzą do kwestii osobistej przestrzeni i nie życzą sobie jej bezceremonialnego naruszania, bez względu na to, co ”piesek chciał tylko”.

Wychodząc z psem ”w miejsca publiczne”, funkcjonuję z nim jako ”zestaw człowiek&pies”, wielką szkodą jest, że sposób w jaki np. ja postrzegam ”przebywanie z psem w miejscach publicznych”, tj min. na spacerach, jak modeluję swoją więź z psem i jak wygląda moja rola w relacji człowiek-pies, w odniesieniu do psa, nad którym sprawuję opiekę, jest aż tak mało popularny wśród osób posiadających psy i wydawałoby się, zobowiązanych do kontrolowania ich zachowania. Z mojego punktu widzenia zdumiewające jest, że ludzie wyprowadzający psy na spacery, puszczający je w samopas w przestrzeni publicznej, zupełnie ignorują fakty. Jeżeli jakiś pies bezceremonialnie ładuje się w przestrzeń psa, który prowadzony jest na smyczy albo idzie spokojnie przy nodze właściciela, czy grupy osób, oszczekuje tego psa i na niego warczy, zdradzając tym samym swoje dalekie od przyjacielskiego, czy nawet neutralnego, po prostu agresywne nastawienie, to ten agresywny intruz, nie atakuje tylko psa, on atakuje całą grupę, bo pies jest w tym momencie elementem grupy.

Przyzwyczajenie ludzi posiadających zaburzone psy do myślenia o takich sytuacjach w kategoriach typu ”mój pies ma problemy z innymi psami”, jest bardzo szkodliwe, bo nie oddaje istoty rzeczy. Tak zachowujące się psy są przede wszystkim zaburzone, ich reakcje na to, co dzieje się w ich otoczeniu są nieprawidłowe, przesadne. Zdradzają też, że psy te pogubiły się w swojej roli w relacji z człowiekiem.

Prawie na każdym spacerze doświadczam ignorancji lub po prostu barku szacunku w stosunku do innych ludzi ze strony psiarzy, kompletnie nie panujących nad zachowaniem swoich psów, nie rozumiejących przyczyn ich zachowania oraz nie traktujących tych irytujących czy wręcz utrudniających życie, a czasem nawet niebezpiecznych dla innych, postronnych osób, zachowań ich psów.

Rozregulowane potencjometry i pseudodominanci

Powtórzymy, pies, który bezceremonialnie ładuje się w przestrzeń psa, który znajduje się w towarzystwie człowieka, czy grupy osób, nie narusza przestrzeni i/lub nie atakuje tylko psa, on narusza przestrzeń i/lub atakuje całą grupę. A więc i ludzi, bo atakowany pies jest elementem grupy. I tak postrzegany jest przez niezaburzone psy, pies idący obok człowieka, właśnie jako element zestawu, a nie ”wolny elektron”. Niezaburzone psy ”ogarniają całość obrazka”. Zanim zdecydują się nawiązać interakcję, stają w pewnej bezpiecznej, tj komfortowej dla wszystkich zainteresowanych, odległości, zazwyczaj kilku metrów i zaciągają się zapachem napotkanego psa (i jego człowieka, jeśli człowiek jest obok). Obserwują i psa, i jego człowieka. I nie skracają dystansu, dokąd nie mają pewności, że mogą to zrobić. I nawet jeśli ten pies nie jest dla nich ”nieznajomy”, upewniają się, czytając mowę ciała tego psa (i jego człowieka, jeśli człowiek jest obok), czy dziś, w tym momencie napotkany pies (i jego człowiek, jeśli ten jest obok) ma do nich tak samo neutralne, a może wręcz pozytywne nastawienie, jak one do niego (nich), czy skrócenie dystansu będzie zachowaniem pożądanym, czy nie.Na tym polega psi savoir vivre, na poszanowaniu przestrzeni, zamiast jej bezceremonialnym naruszaniu.

Naruszaniu przestrzeni, które powodowane jest przesadną ekscytacją, tym ”rozkręconym potencjometrem” tak typowym dla psów, które przez swoich właścicieli nauczone zostały, że poszanowanie przestrzeni, zarówno właściciela jak i innych ludzi oraz psów, nie jest ważne. I że ważna jest leżąca u podstaw ich zachowania, nie łącząca się z dominacją (przynajmniej u znaczącej większości takich psów i do pewnego momentu), ekscytacja. Że ekscytacja ta jest pożądanym (ludzie nie korygują zachowania takich psów) i nagradzanym (uwaga ludzi, zabawa z nimi, smakołyki od nich) stanem umysłu, dlatego po ludziach można skakać, do woli naruszać ich przestrzeń i ignorować ich obecność, kiedy prowadzą obok siebie inne psy. I podbiegać do tych innych psów, ”żeby się z nimi bawić”, zarażając je swoim przesadnie podnieconym stanem ducha. Takie psy zachowują się tak, jakby jedynym sposobem komunikacji między psami było wtargnięcie w przestrzeń pierwszego z brzegu psa, z nastawieniem ”Jejku! Jejku! Jak zaje..iście! Róbmy coś!”, z równocześnie zablokowaną funkcją odbioru jego zwrotnej reakcji. Kiedy atakowany ”entuzjastyczną ekscytacją” pies nie reaguje przejęciem energii intruza, nie wchodzi w tak samo wysokie rejestry, jak on, ale pozostając w swoim stanie ducha, neutralnie komunikuje mu, że zachowanie intruza nie jest tym, z czym chce mieć do czynienia i np. krótko warknie na intruza, aby go ”ostudzić” i wybić z tej ekscytacji, intruz może tego nawet nie zauważyć i często nie zauważa, zbyt rozstrojony, żeby ”złapać kontakt z bazą”.

Psy także miewają gorsze dni. I kiedy, powiedzmy, że ich ”cierpliwość” zbyt wiele razy, w zbyt krótkich odstępach czasu, wystawiana jest na próbę, mogą na taką ekscytację reagować ostrzej. Mogą intruza, który nie odbiera ”zmarszczenia się” atakowanego, jego ostrzegawczych warknięć, skorygować zębami; mogą go ”ukąsić” (jak kasownik, czyli złapać i puścić). Zwłaszcza, kiedy rzecz dzieje się na wybiegu i korygujący pies nie ma przy sobie swojego przewodnika, który zdecydowanie da mu sygnał ”Nie rób tak. Odpuść temu kretynowi, bo możesz go za mocno dziabnąć”. Taka reakcja u psa atakowanego energią, której nie chce się poddać, u intruza, u którego jego ”zabawowa ekscytacja” przykrywa skłonność do dominacyjnych zachowań, może być odczytana niewłaściwie. Jako wyzwanie i sygnał do rozpoczęcia spiny. Właściciele nieumiejących się zachować i niereagujących na mowę ciała, psów, także mogą ją odczytać jako agresję. Tego typu osoby potrafią zacząć z oburzeniem ”rzucać się”, że ich pies ”Chciał się tylko pobawić, a został ugryziony!”. Nie pozostaje nic innego jak zwrócić im uwagę, że najwyraźniej pies, którego przestrzeń samowolnie ”ugryziony” naruszył, nie miał ochoty na zabawę, a intruz nie zrozumiał sygnału.

Równie męczące i częste są próby naruszenia przestrzeni powodowane dominacyjnymi zapędami obcego psa. Nauczonego interakcjami z osobami, z którymi ma zazwyczaj do czynienia, a więc przede wszystkim przez swojego właściciela, iż ludzie nie są świadomi znaczenia przestrzeni osobistej w interakcjach z psami, nie umieją jej używać tj, nie umieją przestrzeni zawłaszczać ani jej zachowywać/bronić, ignoruje wszystkich ludzi, przyzwyczajony, że swoją przestrzeń oddają mu bez oporów. A więc przyjmują względem niego postawę uległą i za cel swojego dominacyjnego zachowania od razu przyjmuje psa, jako tego, który ”wie o co kaman”.

Taki pies inicjuje interakcję z psem, którego dostrzeże ”na swoim terenie”. Czyli po tym, jak go zauważy, ”obiera na niego kurs” i zaczyna skracać dystans. Bez znaczenia jest to, że obcy ”na terenie dominanta” pies nie jest z nim ”na kursie kolizyjnym”. Ten obcy może kompletnie ignorować obecność psa, któremu ”coś się wydaje”, ale ten i tak zacznie skracać dystans, aby ”podjąć interwencję”. I zrobi to samowolnie, bez oglądania się na swojego właściciela, kiedy tylko poczuje impuls. Niepowstrzymany ”wetnie się” w przestrzeń każdego psa lub człowieka, który prowadzi na smyczy psa. Odpali go pojawienie się w pobliżu innego osobnika i będzie mniej lub bardziej zuchwale (to zależy od tego jakiego ”rozmiaru” jest ”dominant”) usiłował wedrzeć się w przestrzeń napotkanego psa. Ignorując obecność człowieka jeśli ten prowadzi ”cel” na smyczy. Co jest sygnałem, iż tego napotkanego psa z założenia traktuje jako osobnika uległego względem siebie i równocześnie psa ”wyprowadzającego na spacer swojego człowieka”. Człowieka, który, w takim przypadku, jest osobnikiem jeszcze mniej ważnym, w sensie ”statusu społecznego”, od atakowanego przez ”dominanta”, psa. Na wszelką formę oporu ze strony napastowanego psa, osobnik z nawykiem dominacji, reaguje agresją. Tj. rzuca się do walki z psem, któremu naruszanie przestrzeni przez agresora i jego dominacyjne zapędy, nie pasują. I który wyraźnie to manifestuje; jeżąc się, unosząc głowę i uszy, ogon stawiając w sztorc, wypinając pierś do przodu, marszcząc się i ”falując firankami”. Generalnie, w odbiorze stając się jeszcze większym.

Psy żądające natychmiastowej uległości od każdego osobnika swojego gatunku, którego sobie upatrzą i namierzą, nawykowo terroryzują inne psy poprzez bezceremonialne naruszanie ich przestrzeni i, dla wielu normalnych, ale mniej ”przebojowych” psów, zaskakujące i bardzo stresujące, ”rzucanie się” na nie i gryzienie ich. Wcinając się, z takim nastawieniem w przestrzeń molosa, usiłując wymusić i na nim zajęcie pozycji uległej, mówiąc krótko ryzykują. Jednak naprawdę to zdrowiem i być może nawet życiem, bo agresorzy potrafią w swojej zajadłości wbiec nawet pod jadący samochód, swoich zaburzonych psów, ryzykują ich nieprzytomni, nieodpowiedzialni, głupi i aroganccy właściciele.

Uczysz psa, aby szanował przestrzeń innych psów (i ludzi), czytał ich mowę ciała, zwracał uwagę na komunikaty niewerbalne, które wysyłają do niego oraz innych, kiedy właściwie przeprowadzasz rytuały poznania, kiedy twój pies jest szczenięciem i poznajecie nowe osoby, psy i inne zwierzaki. Wchodzisz w rolę przewodnika swojego psa, kiedy umiesz używać swojej osobistej przestrzeni, zachowujesz ją, bronisz jej i zawłaszczasz przestrzeń w około, kiedy pojawia się nieznany wam pies, który ”chce poznać” szczeniaka. Oceniając nastawienie tego obcego psa, decydujesz, czy chcesz, aby do was podchodził, czy nie. Wybieraj mądrze i pozwalaj na interakcje twojego szczeniaka tylko z psami, które umieją się zachować, z psami zrównoważonymi. A więc tymi, które, kiedy staniesz przed swoim szczeniakiem, jak ”pole siłowe”, komunikując im, że szczeniak jest twój, że jest twoją własnością i ty decydujesz, czy jakiś pies może do was podejść, czy nie, zatrzymają się i skupią się na twoim przekazie. Jeżeli pies uszanuje ciebie jako przewodnika szczeniaka, podejdzie do was ciekawski, ale i spokojny, i będzie odnosił się do ciebie, będzie wiedział, że szczeniak jest twój i ty decydujesz, jak ma ta interakcja przebiegać; jak długo może trwać i jak on, pies ”spoza waszej paczki”, może się do szczeniaka odnosić i z nim bawić. Dla obcego psa ma być jasne, że to ty chronisz szczeniaka i to ty, kiedy uznasz, że chcesz, przerwiesz interakcję, że przerwiesz ją oraz podejmiesz interwencję, jeśli uznasz, że on, pies ”spoza waszej paczki”, zachował się w stosunku do szczeniaka niewłaściwie.

Nauczenie psa, wyrobienie w nim nawyku, aby czytał niewerbalne sygnały innych psów i wnioskował po ich mowie ciała czy życzą sobie interakcji z nim, czy nie, jest ważne także dlatego, że kiedy twój pies będzie przebywał z innymi psami np. na psim wybiegu, a jest Dużym Zwierzem, może onieśmielać je swoimi gabarytami. Twój pies nie może ”kozaczyć”, dlatego, że z obawy przed jego ”słoniowym”, z perspektywy niektórych psiaków, rozmiarem, te oddają mu swoją przestrzeń i pozwalają by się w nią wdzierał. On ma być fajnym, wyluzowanym psem. Twój pies nie powinien i nie może ”dominować” innych psów w tak, dodam żenującym stylu. W pewnych okolicznościach, kiedy będziesz czuć się gorzej, albo będziesz rozkojarzony/a pracą itp., itd., nie będziesz poświęcać psu tyle czasu, co wcześniej albo podrzucisz go znajomym, wyjeżdżając na wakacje, coś, co wydawać by się mogło, jest bez znaczenia; małe psy oddają swoją osobistą przestrzeń twojemu, rozbrykanemu ”słonikowi”, bo ”mu się zapomniało”, że powinien zwracać uwagę na ich mowę ciała, może okazać się tym, co skłoni twojego psa do sprawdzenia, czy ”To na pewno ty dalej jesteś jego przewodnikiem? Bo może czas, żebyście zamienili się rolami?” Pamiętaj, wszystko się liczy i wszystko ma znaczenie.

Wychodząc z psem ”w miejsca publiczne”, funkcjonuję z nim jako ”zestaw człowiek/ludzie&pies”. Problemem jest, że nie widzą tego w ten sposób właściciele psów z nawykiem dominacji. Nie rozumieją oni, że dla normalnego psa, którego bardzo ważną cechą jest obrona jego człowieka, agresor wdzierający się w przestrzeń grupy, jest zagrożeniem dla tej grupy a nie jedynie jednego z jej członków. Ignoranci takie sytuacje widzą tak, że oto ”ich pies po prostu podszedł do innego psa, którego ktoś prowadził na smyczy, albo który szedł obok swojego właściciela, czy kilku osób”. Nie zwracają uwagi na mowę ciała ani swojego psa, ani psa, do którego ich pies ”po prostu podszedł”, ani człowieka, czy osób, który/e z psem był/y. Nie widzą napięcia mięśni, ustawienia ogona, uszu, nie widzą zjeżonej sierści i tego, że ich pies bardzo szybko i drastycznie skrócił dystans między sobą, a tym drugim psem i jego człowiekiem/grupą ludzi… Nie myślą też o rasie, która nie tylko wpływa na wygląd danego zwierzęcia! Ale także cechy psychofizyczne. Np ”labki” są ”miękkie”, bo to psy, które miały wyławiać z wody strzeloną kaczkę w taki sposób, aby nie uszkodzić mięsa. Molos to typ ”guard dog”, pies nastawiony na ochranianie swojego człowieka. I od molosów nikt nie wymagał ”nie uszkadzania mięsa”.

To nie pies decyduje

Jeżeli pies, którego nie znam, nie poświęca uwagi na to, aby ”odczytać mnie poza werbalnie”, zaciągnąć się zapachem moim i mojego psa, i upewnić się, czytając moją mowę ciała (i mowę ciała mojego psa), czy nie mam nic przeciwko temu, aby się do mnie zbliżył, to nie chcę, aby zbliżał się do mnie i mojego psa. Nie chcę, aby mój pies miał interakcje z psami, które ignorują komunikację niewerbalną, mają reakcje nieadekwatne do sytuacji i nie są nauczone poszanowania przestrzeni ludzi ani psów. I nie chcę mieć z takimi psami nic wspólnego, bo ich zachowanie po prostu mnie drażni. Takie psy przejawiają szereg zachowań, które z mojego punktu widzenia są nie do zaakceptowania i dlatego nie wyrażam zgody na ich interakcję z moim psem ani ze mną. Nie lubię, kiedy psy na mnie skaczą i pchają mi pyski do kieszeni, żeby sprawdzić, czy mam przy sobie jakieś psie smakołyki. I nie nigdy nie pojmę, jak można nie być zażenowanym dopuszczeniem do tego, by pies, którego jest się właścicielem, zachowywał się w taki sposób wobec (szczególnie) obcych ludzi. Jest dla mnie oczywiste, że posiadacze tak zachowujących się psów, ”sraliby po gaciach”, gdyby Duże Zwierzę zachowywało się tak w stosunku do nich. Czyli wdzierało się w ich osobistą przestrzeń, skakało na nich, opierało się o nich przednimi łapami, kufą dosięgając ich twarzy i zaglądając w oczy, ”chciało smaczka”. No, ale cóż… Tak, czy inaczej, to ja-człowiek decyduję o tym, czy jakiś pies może wejść w moją strefę osobistą.

Po co?

Często, prowadząc psa, jestem uczestnikiem sytuacji (lub obserwuję takowe jako przechodzeń, ale odnosić się będę do sytuacji, których byłam uczestnikiem), w których jakiś, prowadzony na smyczy pies dostrzega innego, zatrzymuje się i obiera go za ”cel”. Staje i zaczyna wgapiać się w psa, którego dzieli od niego np. około 15-10 metrów. Właściciel takiego psa także staje. I tak stoją, dwa pajace. Ustawiony na ”cel” pies, stojący za nim człowiek a między nimi naprężona do granic smycz.

Tak więc idę chodnikiem, obok mnie spokojny psiak, mający w nosie stojące w odległości około 10 metrów przed nami, pajace. Obcy pies, bez niespodzianek; ziejący frustracją, ”łeścik” w szelkach. Wślepia się w Pluszaka i zaczyna przejawiać oznaki eskalacji ekscytacji związanej z dostrzeżeniem prowadzonego przeze mnie psa. Zaczyna się trząść i powarkiwać, jest naprężony, na sztywnych łapach, z ogonem w sztorc, cały ”aż chodzi”. W jego mowie ciała nie ma nic co można odczytać jako ”chęć poznania się” z moim psem. On nie węszy, nie zaciąga się zapachem Pluszaka i moim, nie stara się poznać naszego zapachu i czegoś o nas dowiedzieć. Nie przejawia żadnych oznak świadczących o tym, że pojawienie się w zasięgu jego wzroku prowadzonego przeze mnie psa, kojarzy z ewentualną możliwością rozpoczęcia jakiejś pokojowej interakcji z moim, wciąż wyluzowanym, psem. ”Snajper” nie zaprasza Pluszaka ”do zabawy”, za to emanuje frustracją. Nic tak do szału nie doprowadza psów przyzwyczajonych do dominowania, jak brak możliwości naruszenia przestrzeni jakiegoś psa. Pluszak omija go wzrokiem i to jest dla mnie najlepszy sygnał, że właściwie oceniam ”łeścika”. Molos nie patrzy w jego stronę, olewa napiętego pajaca tak, jak ma w zwyczaju olewać psich wariatów, czyli reagujące na niego frustracją i nienormalną agresją, niezbyt duże, czy wręcz mikro psy. (Te większe go wkurzają i, a jakże, potrafi im ”odbluzgnąć”, jeśli się na niego drą.) Prowadzę go ”po zewnętrznej” tak, aby obcy terierek-frustrat miał możliwie najbardziej utrudniony fizyczny kontakt z moim psem. Żeby nie dać mu okazji do dziabnięcia zbyt dużego, by mógł mu położyć łapy na grzbiecie i niedostępnego, by włożyć mu nos w du…pę, Pluszaka, ”w szynkę” lub pęcinę, w razie gdyby jego pajacowaty właściciel poluzował mu smycz, kiedy będziemy agresora mijać. To luzowanie smyczy i pozwolenie zaburzonemu psu na naruszenie przestrzeni ignorującego go, obcego psa, zachowującego od frustrata stosowny dystans, to bardzo typowe zachowanie niepokalanych myśleniem właścicieli tego rodzaju agresorów. Właściciel obcego psa ciągle stoi w miejscu. Nie koryguje zachowania swojego psa, nie uspokaja go, nie skraca smyczy, nie odwraca jego uwagi i nie kieruje jej na siebie, i jakąś propozycję, którą dla niego mógłby mieć (gdyby nie był pajacem), nie odciąga go i nie oddala się z nim. Nie robi niczego, po prostu stoi w miejscu. Dociera do mnie, że pomimo tego co dzieje się z jego psem, temu człowiekowi wydaje się, że jego ”piesek zobaczył pieska, z którym chce się przywitać”. Ten człowiek stoi tam jak pajac, z napiętym, niepewnym, zaburzonym psem i wygląda na to, że ”trybi sobie”, że tej jego poczwarce chodzi o ”przywitanie się i może zabawę z moim psem”. Po co miałby tam tak stać, gdyby rozumiał, że jego pies przejawia zachowanie agresywne wobec mojego? Hę? Co myśli ten człowiek? Zachowanie psów reagujących w taki sposób na inne, jest nawykowe. One napinają się na jakiegoś psa i jeśli same nie mogą udać się w jego kierunku, bo ogranicza je ”zasięg smyczy”, to wyczekują aż dzielący je od niego dystans się zmniejszy (aż człowiek prowadzący psa obranego przez nie za ”cel”, podprowadzi ów ”cel” bliżej) i rzucają się w jego kierunku. Zapominając, że są na smyczy, prawie wypluwają sobie przy tym płuca. Tak mają, że kiedy widzą innego psa i nie mogą wejść w jego ”mydlaną bańkę”, czyli naruszyć jego osobistej przestrzeni, dostają szału. Nie wiem więc skąd przekonanie właścicieli tego typu ”łeścików” oraz innych nieszczęśliwych psów, że ”tym razem będzie inaczej”. Staram się sobie tłumaczyć, że ci ludzie liczą na to, że z jakiegoś (nie wiadomo jakiego, po prostu magicznego) powodu, ”tym razem będzie inaczej”. Bo jeżeli stoją tak, wiedząc, że ”będzie tak, jak zawsze”, to są skrajnymi idiotami/ idiotkami.

”Łeścik” w końcu zaczyna szczekać na idącego przy mnie psa, który w ogóle nie patrzy w jego stronę. Zapluwa się, choć dla normalnego psa, byłoby oczywiste, że Pluszak i ja przemieszczamy się bezkolizyjnie w stosunku do niego, idziemy sobie gdzieś indziej, ścieżki nasza, jego i jego człowieka, nie krzyżują się. Nie idziemy ”na czołowe”, więc nawet gdyby bardzo mocno ponaciągać teorię, że napięty ”łeścik” czegoś ”broni”, ta nie utrzyma się. No, chyba, że chodzi o to, że wydaje mu się, że jest ”panem na włościach” i broni swojej przestrzeni, która jest… nieograniczona. Pies człowieka-ameby wściekle rzuca się w kierunku Pluszaka. Jego właściciel nie ściąga smyczy. Autentycznie, jak warzywo, stoi dalej. Potworek szaleje. Dzieli nas jakieś pięć metrów. Zatrzymuję się, zdecydowanie szarpiąc smyczą obrożę Pluszaka, tak aby ten upewnił się, że ma ”nie wyglądać zza mojej nogi, żeby sprawdzić ‚jak sytuacja’, tylko grzecznie stać w miejscu” i dlatego, że Pluszak zdążył się troszkę zjeżyć. I zadaję trzymającemu smycz ”łeścika”, człowiekowi proste pytanie: ”Co pan robi?” Człowiek-warzywo głupio się uśmiecha, ale nie odpowiada. Próbuję dalej; ”Po co pan tak stoi? Proszę odejść, zanim ten pański pies wypluje sobie płuca”. Typ odpowiada (i to jest przebój); ”Chciałem, żeby się poznały”. Unoszę brwi i ponieważ nie mam złudzeń, że oto usiłuję rozmawiać z amebą (a to kompletnie bez sensu), odpowiadam brzydko, acz dosadnie, patrząc w oczy ameby; ”A na …uj mojemu psu taki poj…any kolega?”, po czym odbijam w bok i kontynuuję spacer z psem.

Znowu tzw siła nawyku, czyli wskazówka do zachowania i nagroda po nim

Najczęściej spotykany typ ameb, kiedy ich pies napina się na innego psa, gdy tylko go zobaczy, korzysta zawsze z tej samej ”procedury”. Zamiast skorygować zachowanie psa i iść dalej w swoją stronę, po łuku wymijając psiaka obcego, budzącego niezdrowe (ale po korekcie już nieco mniej) emocje u ich czworonoga, ci ludzie podkręcają jeszcze odlot swojego psa. Ten typ właścicieli, gdy ich pies zaczyna przejawiać oznaki (nieuzasadnionej) wrogości wobec obcego, znajdującego się w odległości co najmniej kilku metrów, psa, staje w miejscu. Stają i przyciągają szarpiącego się na smyczy psa do siebieI nic poza tym. Nie ”rozbrajają granatu” (nie korygują zachowania psa, nim ten ”wyskoczy” do psiaka, którego sobie obrał za cel, na którym rozładuje frustrację) ale przeprowadzają pozornie ”kontrolowany wybuch”. Czyli pozwalają na to, by ich pies rzucał się na obcego psa, szarpiąc się na smyczy, ujadając i warcząc, wyrywając im ręce ze stawów. Postępują tak za każdym razem, wyrabiając w swoim psie nawyk.Nawyk, w którym wskazówką odbezpieczającą zachowanie, czyli atak na żyjącego swoim życiem, obcego psa, jest nie tyle chwila, w której ich pies zobaczy obcego psa, ale moment, w którym właściciel staje w miejscu, oczekując na dalszy rozwój wypadków, jak gdyby kompletnie nie odgrywał w całej sytuacji jakiejkolwiek roli (i nie wiedział, na podstawie wcześniejszych doświadczeń, jak sytuacja będzie przebiegać). Kiedy człowiek się zatrzymuje, jego sfrustrowany i psychicznie niezrównoważony pies odbiera to jako ”sygnał do akcji” i ”wyskakuje” do obcego psa. Zachowanie, które uruchamia wskazówka to atakNagrodą dla agresora jest akceptacja jego zachowania przez człowieka: pies nie otrzymuje korekty, czyli w jego rozumieniu jego zachowanie jest dobre. Często ta część nagrody jest wzmocniona poklepaniem psa ”po akcji” którą ”przeprowadził” -zachowanie to w rozumieniu tego typu właścicieli ma ich agresywnie się zachowującego psa, ”uspokoić”, ale pies odbiera je jako nagrodę. Natomiast najmocniejszą częścią nagrody jest zniwelowanie poziomu frustracji, który u tego typu psów nigdy jednak nie opada do bezpiecznego poziomu, bo ciągle żyją one w stanie nadmiernego pobudzenia i rozchwiania psychicznego, gdyż ich ludzie nie są dla niech przewodnikami i nie potrafią dać im wskazówek odnośnie tego, jak powinny zachowywać się ”zamiast”.

Pojawienie się obcego psa w polu widzenia takiego agresora, nie jest wskazówką do ataku na niego. Wyraźnie widać to, gdy właściciel niestabilnego psychicznie psa, zaczyna myśleć i korygować jego zachowanie, nim jego pies za bardzo ”odleci”. Nie zatrzymywanie się w oczekiwaniu aż ”cel” znajdzie się dość blisko, by agresywny pies mógł do niego ”wyskoczyć” i go zaatakować, tylko korygowanie agresora i mijanie psa, który budzi u niego emocje, z którymi agresor nie umie sobie poradzić bez pomocy swojego człowieka, pokazują, że korekta we właściwym momencie i o właściwym natężeniu ”rozbraja granat”.

Nie bądź debilem, myśl

Założenie, że twój pies może podchodzić do innego, praktycznie każdego psa, którego spotka na swojej drodze albo którego jedynie wypatrzy z jakiejś tam odległości, jest po prostu głupie, nieodpowiedzialne i świadczy wybitnie źle o tobie. Analogicznie jest z założeniem, że twój pies może podchodzić do każdego człowieka, którego spotka albo którego wypatrzy. Jeśli na to pozwalasz, to przede wszystkim przedstawiasz się jako osoba, która nie myśli, ma kiepską wyobraźnię i zupełnie nie liczy się z innymi. (Jest przecież powód dla, którego uczymy dzieci, aby trzymały się z dala od obcych.)

Nigdy nie wiesz jaki jest ten pies, do którego właśnie postanowił podejść twój psiak, ten do którego dystans zaczął samowolnie skracać. Przecież może być na coś chory, może mieć psychiczne problemy i może być bardzo agresywny. Ludzie są różni, o czym ty, mając psa, który samowolnie się od ciebie oddala i ma cię w nosie, ale i tak puszczasz go bez smyczy, powinieneś/ powinnaś doskonale wiedzieć. To, że budzący zainteresowanie twojego psa, pies nie jest prowadzony w kagańcu i na smyczy wcale nie oznacza, że dla twojego psa będzie bezpiecznie się do niego zbliżyć i naruszyć jego przestrzeń. Jeżeli budzący zainteresowanie twojego psa, pies jest prowadzony na smyczy, oznacza to, że nie będzie miał możliwości samodzielnie oddalić się od swojego opiekuna i rozpocząć interakcji z twoim psem. Oznacza to także, w razie czego nie będzie mógł od twojego psa oddalić się lub po prostu uciec, jeśli ten zacznie zachowywać się w sposób, który tamtego psa wystraszy i najście twojego psa, będzie dla tamtego bardzo stresującym przeżyciem, gdyż nie każdy pies tak, jak i nie każdy człowiek, umie chronić swoją osobistą przestrzeń.

Warto zastanowić się nad tym, że zapewne istnieje powód, dla którego budzący zainteresowanie twojego psa, pies prowadzony jest na smyczy. Może nie ma żadnego emocjonującego ”drugiego dna”, może ten pies i jego człowiek/ludzie kończą już spacer i właściciel/e chce/ą już iść do domu bez żadnych przystanków? Może opiekun/owie psa jest/są zmęczony/eni i nie chce mu/im się pilnować psa podczas zabawy, dlatego prowadzi/ą go na smyczy? Ale może właściciel stara się z tym psem coś przepracować? A może chwilę wcześniej ten obcy pies brał udział w spinie i jest pobudzony? Może to on został zaatakowany a może on był atakującym? Nie wiesz jaki ”na pewno” jest ten pies, który budzi zainteresowanie twojego psa. Może w tym momencie, idąc przy nodze swojego człowieka, uspokaja się, może jego człowiek stara się go wyciszyć? Może temu psu, który budzi zainteresowanie twojego psa, nie jest potrzebny w tym momencie ”kolega do zabawy” albo kolejny psi kołek, któremu się wydaje, że jest ”panem na włościach”?

Nie wiesz, więc nie pozwalaj, aby twój pies samowolnie wchodził z interakcję z każdym psem. I w końcu, to nie do twojego psa ani nie do ciebie należy decyzja, czy twój pies może wejść w strefę osobistą człowieka, który tamtego psa prowadzi, więc nie bądź burakiem i szanuj osobistą przestrzeń innych ludzi.

Zamieńmy się rolami

Jeżeli idę z psem i nagle z jazgotem uaktywnia się coś za nami, coś czego obecności nie byliśmy nawet świadomi, bo jest tak małe albo tak dobrze schowało się za właścicielem, że kiedy odwracam się (a pies za mną) usiłując to zobaczyć, to dalej tylko to słyszę, to wiem, że mam do czynienia z zaburzonym psim czymś. Właściciele tego czegoś mówią między sobą coś o tym, że prowadzony przeze mnie pies jest ”wielki, ślini się i jest groźny” (WTF?), więc ”to normalne (WTF?), że ich ‚pies’ przestraszył się” mojego. Patrzę na Pluszaka, on patrzy na mnie i merda do mnie ogonem. Mówię do idącej przy mnie przyjaciółki ”Te małe to jakieś poj…ane są. Znowu jakiś szczur nas zwyzywał, nawet nie wiedziałam, że ”to” gdzieś tam jest”. Koleś trzymający ”coś” na smyczy, drze się do mnie (jak jego pies, z bezpiecznej odległości co najmniej dziesięciu metrów), że ”Przynajmniej są słodziutkie!”. Rozumiem, że chodzi mu o to, że są poje…ane, ale słodziutkie. Odwracam się więc i z uśmiechem odpowiadam mu, że ”Jak są poje…ane, to raczej nie bardzo są słodziutkie”. Typ jeszcze się produkuje, ale macham na niego ręką. Kiedy przechodzimy na drugą stronę ulicy, a oni są od nas jakieś minimum 30metrów i nie przechodzą na drugą stronę ulicy, jego pies znowu zaczyna jazgotać na mojego, a koleś coś za nami pokrzykuje. Pokaż mi swojego psa, a powiem ci kim jesteś (No, jak nie, jak tak 🙂 )

Wyobraźmy sobie, że właściciele Dużych Zwierzów dopuszczaliby do tego, aby ich psy zachowywały się tak, jak zachowują się w przestrzeni publicznej, psy ”niegroźnych ras” i wszystkie te ”joreczki” i ”łeściki”… Molosy są normalne i trzeba naprawdę dużo ”pracy”, żeby im schrzanić psychikę, ale przypuśćmy, że spuszczałabym ze smyczy ponad pięćdziesięcio kilowego ”kloca” i pozwalałabym mu podbiegać do obcych ludzi, skakać po nich i zaczepiać pazurami przednich łap o ich twarze, bo ”On tak ma, że się ze wszystkimi wita”. Że ktoś machałaby ręką na to, że jego kanar znowu ”Przestraszył się dziecka na deskorolce” i dlatego zaczął je ścigać, warcząc, szczekając na nie i usiłując pochwycić je za łydkę. Że spod restauracyjnego stolika, na ”czułałkę”, wyskakiwałby rotek, bo ”Jest ze schroniska”. Że siedzący na plaży mastif, napinałby się na bawiące się dzieci, a wcześniej od czasu do czasu gryzł w rękę osobę, która trzymałaby smycz… Raczej by to nie przeszło, co? A z mikrobami i ”niegroźnymi” rasami przechodzi –DLACZEGO?

Zwyczajne chamstwo

Doświadczenie interakcji z ludźmi posiadającymi psy i ich psami, szczególnie w dużym mieście, w który mnóstwo ludzi ”ma psy”, uczy że jedynie promil z tych osób ”wie po co im pies”. Ze w tym, że mają psa jest jakaś celowość, mają dla niego czas i poświęcają mu go, że łączy tych ludzi z ich psami autentyczna więź. I to jest frustrujące, że takich osób, jest promil. Bardzo łatwo jest nadziać się na ”trudne przypadki”, których właściciele nie reagują na to, że zachowanie ich psów, do którego oni dopuszczają, utrudnia życie innym. Zdarzają się spacery, wycieczki rowerowe, czy wyjścia na bieganie, które bardzo męczą. Ludzie w jednej ręce trzymają smycz, a w drugiej telefon, poza którym świata nie widzą albo puszczają psa luzem i giną w telefonie. I ok, rozumiem, nauczyłam się, poprawka: interakcje z nieodpowiedzialnymi idiotami mnie tego nauczyły, że ludzie ”nie kumają bazy”, że, jak powiedział pan od skretyniałej suczki, co rusz wyskakującej spod stolika i wściekle ujadającej na drugiego psa, ”nie są tacy mądrzy, bo nie czytają”. Ale przykre jest, że osoby, które wychodzą ze swoimi, nieumiejącymi się zachować i stwarzającymi problemy, innym, psami, nie rozumieją, że ich postawa, tj. bierne pozwalanie tym psom, by dalej zachowały się niewłaściwie, jest po prostu przejawem chamstwa. Tu nie chodzi o ”czytanie”, tu chodzi o ogarnianie podstaw, tego że nie jesteśmy na świecie sami i w około pełno jest innych ludzi.

Dlatego Moi Drodzy, nie miejcie wyrzutów sumienia, kiedy puszczą wam nerwy. Gdy będziecie biegać a z krzaków wyskoczy na was jakiś popieprzony pies i będzie usiłował złapać was za pęcinę albo kiedy inny poważnie zaburzony pies będzie rzucał się na wasze dziecko lub psa: opie…cie właścicieli tych psów do woli. Nie martwcie się, że ”to brzydko i nieładnie jest używać takich wyrazów”, macie do czynienia z chamami, których nie obchodzą inni, więc nie obawiajcie się, że urazicie ich ”delikatne serduszka”. Pamiętajcie, że kumulowanie negatywnej energii, jest niezdrowe, więc nie hamujcie się i rzucajcie mięsem do woli, w trosce o prawidłowe ciśnienie tętnicze 🙂 Pozdrawiam Was serdecznie.

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz, ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

 

WYCHOWANIE I SZKOLENIE PSA: PIES I DZIECKO – CZĘŚĆ PIĄTA: UCZMY SIĘ OD PSICH MAM (UCZENIE PSÓW PRAWIDŁOWEGO ODNOSZENIA SIĘ DO DZIECI I UŻYWANIE PRZESTRZENI OSOBISTEJ W KONTEKŚCIE USTALENIA STATUSU SPOŁECZNEGO NASZEGO DZIECKA-‚LUDZKIEGO SZCZENIĘCIA’ W RELACJACH Z NASZYM PSEM I PSAMI OBCYMI)

Psia mama wie najlepiej

Jeżeli chcemy mieć co najmniej poprawne interakcje z psami, to niezależnie od tego czy planujemy zakup psa, mamy psa, czy też nie mamy psa, ale mamy dziecko lub najzwyczajniej po prostu sami chcemy czuć się komfortowo stykając się z psami, powinniśmy zrozumieć jedno; psy uczą się od chwili, w której przychodzą na świat. Ich pierwszą nauczycielką i instruktorką jest ich matka, a psia mama, wie najlepiej co jest dobre dla jej dzieci. Dlatego też podejścia do psów, powinniśmy uczyć się od psich mam.

W pierwszych tygodniach swojego życia, szczenięta znają trzy rzeczy: zapach mamy, jej dotyk i jej energię/ nastawienie, czyli ten bijący od niej asertywny spokój. Ówasertywny spokój to idealne połączenie równowagi psychicznej, wewnętrznego błogostanu z, cytując słownikową definicję słowa ”asertywność”, ”posiadaniem i wyrażaniem własnego zdania oraz bezpośrednim wyrażaniem emocji i postaw w granicach nienaruszających praw i psychicznego terytorium innych oraz własnych, bez zachowań agresywnych, a także obrona własnych praw w sytuacjach społecznych”. Można więc powiedzieć, że psie mamy odznaczają się czymś, co w odniesieniu do człowieka, określilibyśmy wysoce rozwiniętą inteligencją emocjonalną. Powinniśmy więc pamiętać, że stanem ducha dla psów najbardziej naturalnym, tym w którym czują się najlepiej, jest asertywny spokój. Ten asertywny spokój, który znają od swych mam, które właśnie w tym stanie psychicznym się nimi zajmowały i że naturalnym sposobem poznawania świata jest dla psów zmysł węchu.

Psie mamy i przestrzeń

Psie matki są zaciekle opiekuńcze w stosunku do swoich dzieci. Znają rolę przestrzeni,używają jej i jej bronią, zawłaszczają przestrzeń i wymagają jej poszanowania po to, by zapewnić spokój i bezpieczeństwo swoim szczeniętom. Wyznaczają wyraźne granicedla pozostałych członków psiej ekipy lub po prostu innych, postronnych psów, bardzo zdecydowanie reagując na wszelkie próby przekraczania tych granic, naruszania spokoju i bezpieczeństwa szczeniąt. Matki sygnalizują za pomocą mowy ciała i werbalnie, że nie chcą obecności innych osobników w pobliżu swoich dzieci. I te inne, zbyt ciekawskie psy, które chciały podejść do legowiska, żeby ”sprawdzić co u dzieci”, ”jakie one są?” itp., to rozumieją. Respektują granice wyznaczone przez matkę szczeniąt i wycofują się, choć czasem matka musi im o wyznaczonych przez siebie granicach, przypomnieć (korektą). Kiedy intruz podejdzie zbyt blisko szczeniąt, suka natychmiast zareaguje. Może takiego osobnika, ”ugryźć”, ale to właśnie będzie korekta. Korekta typu ”kasownik”, czyli złap-puść i kiedy korekta odniesie skutek, suka natychmiast powróci do szczeniąt. To bardzo ważne, żeby rozumieć zachowanie matki i by nie mylić go z agresją, nawet, gdy suka-matka używa zębów i kąsa intruza. Suki nie dopuszczając do swoich szczeniąt innych psów (intruzów), sygnalizują w ten sposób, że nie życzą sobie ”pomocy” w wychowywaniu dzieci, że radzą sobie same i pozostałe osobniki mają to uszanować. Matki przedstawiają swoje szczenięta pozostałym członkom stada/ innym osobnikom, kiedy uznają, że nadszedł odpowiedni czas. I robią to na ”własnych warunkach”.

Psia mama delikatnie, ale stanowczo, od pierwszego dnia życia szczeniąt wprowadza do ich życia dyscyplinę ustanawiając; zasady (rules), granice(boundaries) i ograniczenia (limitations). Szczenięta uczą się bawiąc, poznają ograniczenia w tych zabawach, uczą się zarówno od swojego miotowego rodzeństwa, jak i matki. Na późniejszym etapie do tej nauki o ”życiu w społeczeństwie” włączają się inne osobniki, także ucząc szczeniaki i podrostki zasad oraz respektu. (W hodowlach jest to np. starsze przyrodnie rodzeństwo, ”babcie”, ”wujkowie” itp.). Min. tego, że w zabawie nie wolno ”przeginać”. Kiedy szczeniak zbyt się nakręci, a dorosły pies chciałby już zabawę zakończyć, skoryguje szczeniaka ”zmarszczeniem się” i/lub ”warknięciem”. 

(Na filmiku poniżej szczeniaka uspokoiła nie mama, a inny dorosły osobnik. Szczylek zbyt się zacietrzewił w szarpaniu nogawki kamerzysty. Mama, trącając go pyskiem próbowała zakomunikować mu, że ”już dosyć”, ale jak widać malec bardzo się nakręcił i zaczął się z mamą ”kłócić”. Dopiero interwencja buldożka pomogła szczeniaka przywołać do porządku: https://www.youtube.com/watch?v=GN429ymLWwY .)

Mowa ciała i przestrzeni

Ok, zajmijmy się przez chwilę mową ciała i przestrzeni w komunikacji pomiędzy ludźmi. Teoretycznie niby wszyscy wiemy, że istnieją dystanse personalne (temu zagadnieniu poświęciłam tekst ”LUDZIE I INNE ZWIERZĘTA” -MOWA CIAŁA I PRZESTRZENI, DYSTANSE PERSONALNE I OSOBISTA PRZESTRZEŃ W INTERAKCJACH LUDZI Z PSAMI & PSÓW Z LUDŹMI -BAZA BEZ KTÓREJ WSZYSTKO SIĘ SYPIE)”, ale każdy z nas, od czasu do czasu, miewa do czynienia z osobami, u których tzw wyczucie (emocjonalna inteligencja) szwankują i które nie umieją zachować właściwego dystansu w interakcjach z innymi ludźmi, i naruszają przestrzeń innych osób, nie zauważając przy tym nawet, że ich zachowanie razi.Cytując za Wikipedią; ”Dystanse personalne, są jednym z objawów zachowań przestrzennych człowieka”. Przestrzeń dookoła człowieka, określona przez to z jakiej kultury dana osoba się wywodzi a także gęstość zaludnienia typową dla rejonu, w którym osoba dorastała i się wychowywała (tzw otoczenie społeczne), traktowana jest jako przedłużenia ciała. Dalej za Wikipedią: Dystanse personalne są charakterystyczne dla ludzi, jak i innych gatunków zwierząt.

Dystanse personalne i sposób ich traktowania są ważnymi komunikatami niewerbalnymi. Odległość, jaką ludzie zachowują w stosunku do innych osób, pokazuje między innymi stosunek emocjonalny do rozmówcy (”lubienie” go lub ”nielubienie”), status społeczny, typ prowadzonej rozmowy (intymna/ oficjalna, ”łatwa”/ ”trudna”). Wiemy też co to jest komunikacja niewerbalna, tak? Jeśli nie, to proszę bardzo, za Wikipedią: ”Komunikacja niewerbalna -zespół niewerbalnych komunikatów nadawanych i odbieranych przez ludzi na wszystkich niewerbalnych kanałach jednocześnie. Informują one o podstawowych stanach emocjonalnych, intencjach, oczekiwaniach wobec rozmówcy, pozycji społecznej, pochodzeniu, wykształceniu, samoocenie, cechach temperamentu, itd. Komunikaty te nadawane są i odbierane najczęściej na poziomie nieświadomym, jednak mogą być również nadawane i odbierane świadomie (tak jak większość gestów -emblematów czy wiele wyrazów mimicznych). Komunikacja niewerbalna może odgrywać równie istotną (lub nawet większą) rolę, co komunikacja niewerbalna.” Mamy to, tak? No, to idźmy dalej:

Szczeniaczkowo-dzieciaczkowo

Wychowywanie psa przez człowieka, czyli socjalizacja psa, wprowadzanie go przez przewodnika w każdą sytuację, oswajanie z bodźcami, które płyną z otoczenia i dbanie o psychiczną stabilność i zrównoważenie psa, nauka posłuszeństwa, a więc uległości w stosunku do człowieka-przewodnika, wyrabianie w psiaku określonych nawyków, dzięki którym życie z nim jest frajdą, a nie pasmem problemów i nieszczęść, zajmuje mniej więcej, w przypadku molosa, dwa lata. To jest czas, w którym należy inwestować maksimum swojej energii w utworzenie z psem więzi. Więzi, która nie opiera się jedynie na zaufaniu, którym nas psiak obdarza, ale i dyscyplinie. Czyli ograniczeniach, które psu stawiamy, na jasnych zasadach, dotyczących tego co psu jest wolno, a czego mu nie wolno -i w tym wychowywanie psa bardzo podobne jest do wychowywania dziecka. Te pierwsze dwa lata, kiedy kształtuje się psychika młodego molosa, to czas, w którym jako przewodnik pracujesz na waszą wspólną przyszłość.

Kiedy w naszym domu pojawia się szczeniak, zaczynamy wychowywać psiaka i na co dzień mieć do czynienia z wieloma różnymi psami oraz osobami, bardzo ważną kwestią staje się ”PRZESTRZEŃ”. Bardzo ważne jest nauczenie psa poszanowania przestrzeni; naszej, jako jego właściciela, bo to ustawia nas w określonej roli w relacji z psem, członków naszej rodziny, którzy także mają z psem częste interakcje i powinni w nich czuć się pewnie, więc ich rola i tzw status społeczny musi być dla psa jasny oraz innych, zazwyczaj zupełnie obcych osób, bo to gwarantuje nam uniknięcie wielu kłopotliwych i stresujących (osoby postronne, jak i nas) sytuacji. A także poszanowania przestrzeni innych zwierząt, w tym psów, również po to, abyśmy unikali niepotrzebnych problemów.

Wróćmy do stref dystansu komunikacyjnego

Wewnętrzna strefa intymna, mająca do 15 cm i zewnętrzna strefa intymna mierząca od 15 do 45 cm, są zarezerwowane wyłącznie dla najbliższych. Prawo do jej naruszania mają jedynie osoby uczuciowo powiązane. Jest to strefa najważniejsza, pilnie strzeżona i uważana za osobistą własność. ”Na sucho” jej przekraczanie uchodzi jedynie w wyjątkowych sytuacjach (np. w zatłoczonym autobusie).

Strefa osobista ma od 45 cm do 1,2 m i jest to odległość, która dzieli nas od ludzi których znamy i zapewnia nam komfortowe warunki w kontaktach towarzyskich. Nie dopuszczamy do tej strefy obcych, a wtargnięcie w nią osoby obcej odbieramy jako naruszenie naszego komfortu.

Strefa społeczna wynosi od 1,2 m do 3,6 m, to dystans jaki staramy się zachować od osób nam nieznanych. Strefa publiczna to ta, w której dystans między osobami wynosi od 3,6 m, wykorzystywana zazwyczaj podczas wystąpień publicznych. I to jest dystans, który niezaburzony pies trzyma w stosunku do obcych dla niego osób inajkrótszy dystans, który obcy pies powinien zachować, chcąc zakomunikować naszemu, że jego nastawienie w stosunku do naszego psa jest obojętne/ neutralne lub pozytywne. Dystans, z którego obcy pies czyta sygnały naszego i z którego nasz czyta komunikaty obcego psa.

”Mydlana bańka”

Kluczowe jest, by pies wiedział, że rozumiemy znaczenie ”przestrzeni osobistej” (w kontekście od intymnej strefy wewnętrznej, przez intymną strefę zewnętrzną i strefę osobistą) w kontaktach z nim i umiemy posługiwać się nią tak samo, jak jego mama i rodzeństwo. Że nasza intymna oraz osobista przestrzeń, nasza ”mydlana bańka”, należy do nas, jako że jest częścią nas i to my-przewodnicy, osobniki o statusie społecznym wyższym i dominującym względem statusu psa, decydujemy o tym kto i kiedy oraz w jaki sposób może w niej przebywać. Dopiero, kiedy rozumiemy znaczenie przestrzeni i umiemy jej używać w interakcjach z psami, a więc wymagać jej poszanowania i jej bronić, kiedy zajdzie taka potrzeba, zawłaszczać przestrzeń w około nas i to co w niej jest, możemy stać się przewodnikami dla naszego psa. Nauczenie psa, aby respektował przestrzeń w około nas, naszą ”mydlaną bańkę”, owo ”przedłużenie naszego ciała”, bardzo ułatwia wychowywanie go, gdyż ustawia psa w roli osobnika nam podporządkowanego. Przestrzeń, to jak jeden osobnik traktuje ”mydlaną bańkę” drugiego, mówi o wzajemnych relacjach pomiędzy osobnikami i ich społecznym statusie. I tak osobniki o niższym statusie społecznym, nie naruszają przestrzeni osobników o wyższym statusie społecznym, natomiast osobniki o wyższym statusie społecznym, mogą przestrzeń osobników o niższym statusie społecznym, naruszać bez konsekwencji. Jeżeli nauczymy naszego szczeniaka, aby w pobliżu nas był spokojny i radosny, ale zachowywał się uważnie, a tego min. wymagamy, ucząc go poszanowania naszej przestrzeni, zyskujemy bardzo wiele. Wymaganie od psa poszanowania naszej przestrzeni, ustawia nas w roli tych, którzy ustanawiają zasady, gdyż, powtórzmy; nie narusza się samowolnie, bez zaproszenia przestrzeni osobników dominujących, a jeśli tak się stanie, naruszenie ich ”mydlanej bańki” ma określone konsekwencje. Wyrobienie w psie nawyku poszanowania naszej przestrzeni, rozwiązuje bardzo wiele problemów, jest też niezwykle ważne, kiedy chodzi o interakcje psa z małymi dziećmi.

”Ludzkie szczenię”

W każdym dziecku, każdy pies powinien widzieć ludzkie szczenię, małego człowieka, który nie jest dla niego żadnym zagrożeniem, ale przede wszystkim jest dla niego nietykalny, otoczony ”polem siłowym”, do którego pies, bez zgody człowieka-właściciela ludzkiego szczenięcia, nie może się zbliżać, (Analogicznie, jak nie może zbliżać się do szczeniąt bez zgody suki-matki). W naszym dziecku, nasz pies powinien widzieć ludzkie szczenię swojego przewodnika. Oznacza to, że respektowanie ”promienia przestrzeni osobistej”, owej ”mydlanej bańki” naszego dziecka, a co za tym idzie jego społecznego statusu, czyli dominującej względem psa, pozycji, powinno być dla naszego psa naturalne. O ile oczywiście przedstawimynaszemu psu nasze dziecko, czyli ludzkie szczenię w sposób prawidłowy tak, jak innym psom swoje szczenięta przedstawia psia mama. Nasz pies, który w naszym dziecku widzi ”szczenię przewodnika”, będzie szanował jego przestrzeń i od początku odnosił się do niego w sposób dla dziecka bezpieczny. Tj. będzie w kontaktach z naszym dzieckiem uważny. Nie będzie w jego pobliżu przejawiał ekscytacji (nauczony, że nie jest to rodzaj energii/ psychicznego stanu, z/w którym wolno przebywać w pobliżu ”szczeniąt”), nie będzie też ”kradł”/ odbierał mu kąsków ani zabawek, gdyż rozumieć będzie, że nierespektowanie przez niego społecznego statusu szczenięcia należącego do jego człowieka, wiązać się będzie ze zdecydowaną reakcją przewodnika. (Nierespektowanie statusu społecznego szczenięcia niesie konsekwencje.) Pies, któremu w czytelny dla niego sposób przedstawi się dziecko oraz jego (psa) rolę w kontekście interakcji ze ”szczenięciem przewodnika” nie będzie też ”bronił” dziecka przed np. członkami rodziny (jak to bywa, np. psy ”nie pozwalają” babciom czy wujkom na zbliżanie się do niemowląt), gdyż będzie wiedział, że to człowiek-przewodnik i ”właściciel ludzkiego szczenięcia” decyduje o tym, kto może przebywać w pobliżu dziecka. Taki pies w interakcjach z dzieckiem (naszym i innymi dziećmi) będzie uważny.

Pies prawidłowo ułożony, bez względu na to, czy jego właściciel jest rodzicem, został przez swojego człowieka nauczony, że dzieci to ludzkie szczenięta i odnosi się do nich tak, jak prawidłowo psychicznie rozwinięty pies odnosi się do szczeniąt, czyli uważnie i z ostrożnością oraz, co nie mniej ważne, bez agresji(!). Nie narusza ich przestrzeni także dlatego, że jego właściciel nauczył go lub po prostu podtrzymał w nim, instynktowne dla psa, respektowanie dystansów personalnych. Taki pies, na etapie, w którym wyrazimy już zgodę na jego interakcje z dzieckiem (czyli, kiedy już, jak psia mama, podejmiemy decyzję, że pies może mieć interakcje dzieckiem), chętnie uczestniczy/ asystuje w jego wychowaniu (co niezwykle ważne, dając dziecku dodatkowe umiejętności społeczne), ciesząc się z tego, że może być kompanem szczeniaka swojego przewodnika.

”Jakiś” pies, który w naszym dziecku będzie widział szczenię należące do osobnika o wyższym od niego statusie społecznym, nie ośmieli się naruszyć przestrzeni naszego dziecka. Ale, aby ”jakiś” pies, który być może wcale nie został przez swojego właściciela nauczony, że ma szanować przestrzeń ludzkich szczeniąt (lub ludzi w ogóle), widział w nas osobnika o statusie społecznym wyższym niż jego, musi przekonać się, czyli odczuć, że rozumiemy czym jest przestrzeń w około nas, w tym nasza intymna i osobista przestrzeń. Że umiemy jej używać i nie oddajemy jej ot, tak psu, który próbuje się w nią wedrzeć. Czyli musimy takiemu psu przekazać, że przede wszystkim nie wolno jest mu wdzierać się w naszą przestrzeń. Tak więc, aby ”jakiś”, obcy pies szanował osobistą przestrzeń naszego dziecka i nie ”wcinał się w nią na pewniaka”, musimy, jako ”właściciele dzieci”, dać mu wyraźny sygnał mową ciała oraz werbalnie (jeśli to konieczne), jak psia mama, że nie wolno mu w przestrzeń naszego dziecka-ludzkiego szczenięcia wejść, bo przestrzeń, w której dziecko się znajduje należy do nas, a my nie zamierzamy go w nią wpuszczać, oddawać mu jej ani niczego co się w niej znajduje.

Pies jak dziecko

Równie ważna jest umiejętność zadbania o poszanowanie przestrzeni znajdującego się pod naszą opieką, szczeniaka. A więc zawłaszczanie przestrzeni i emanowanie energią przewodnika, kiedy obce psy, bezceremonialnie usiłują przestrzeń naszą i naszego szczeniaka naruszać oraz niepozwalanie obcym osobom, by bezceremonialnie dotykały, a więc ot, tak naruszały przestrzeń naszego szczeniaka. Jedynie osoby, które my, jako przewodnicy akceptujemy, które naszemu psiakowi przedstawiamy, mogą, na przez nas określonych zasadach, wchodzić w interakcję z naszym szczeniakiem. Dlaczego to jest takie ważne? Bo, mówiąc krótko, WSZYSTKO się z tym wiąże.

Przestrzeń, człowiek i szczeniak w domu

Tak więc mamy w domu szczeniaka i chcemy by traktował nas jako przewodnika (bo wtedy życie z psem jest proste i piękne). Ok, musimy zacząć od tego, aby nauczyć go, że nie może ot, tak, samowolnie naruszać naszej przestrzeni, że to my go do niej zapraszamy i aby wchodzić w naszą przestrzeń, musi sobie na to zasłużyć. A jak szczeniak ma na to zasłużyć? Odpowiednim zachowaniem, czyli właściwym stanem emocjonalnym. Nie zapraszamy do naszej przestrzeni szczeniaka nadmiernie pobudzonego, niepotrzebnie podekscytowanego. Chodzi przecież o to, aby nasz pies był wyluzowany, czyli radosny, ciekawski, ale i uważny oraz psychicznie stabilny, czyli by był psem umiejącym panować nad swoimi emocjami, bo tylko w takim stanie pies jest otwarty na polecenia przewodnika, łatwo oraz szybko się uczy i wiedzie dobre życie. Utrzymywanie psiaka w stanie zrównoważenia psychicznego tak, by był to dla niego naturalny stan ducha będzie procentowało, bo taki pies nie reaguje impulsywnie (nie rządzą nim impulsy), ”nie wkręca się” ot, tak i byle co nie zaburzy jego spokoju.

Zaczynamy od pierwszego powitania, tego w dniu, w którym poznajemy naszego szczeniaka

Kiedy pierwszy raz spotykamy naszego szczeniaka, przyjeżdżamy do hodowli lub schroniska, pozwólmy mu być sobą (W istocie, tak samo jak ze szczeniakiem należy postępować z podrostkiem lub psem zupełnie dorosłym, gdy uczymy psiaka prawidłowego odnoszenia się do nas, tego by traktował nas jako przewodnika). Jeżeli mamy szczęście i kupujemy psa od mądrego hodowcy, psy będą zachowywać się normalnie, czyli po psiemu i będą nas obwąchiwać. Pozwólmy, aby poznały nasz zapach. Jasne, że szczeniaki będą się trochę ekscytować, ale kiedy tylko zauważymy symptomy eskalacji, niepotrzebnego, nadmiernego pobudzenia, postarajmy się psiaków dodatkowo nie nakręcać naszym zachowaniem i dajmy im czas, żeby się uspokoiły.

Jest ważne, aby podczas tego pierwszego wspólnego rytuału poznania i przywitania, znaleźć się na tym samym poziomie co szczeniak, czyli ukucnąć albo usiąść na podłodze, czy trawniku tak, aby od samego początku psiakowi ”nie kodowało się głowie”, że aby nawiązać z nami interakcję, musi się o nas opierać łapami. Pozwólmy psiakowi nacieszyć się sytuacją, niech przez nią przejdzie po swojemu, niech przeżyje emocje po swojemu, niech wybrzmią, ale jeśli nasza obecność będzie go zbyt pobudzać (np. po paru chwilach ciągle jeszcze nie będzie mógł się opanować i dalej będzie nas obskakiwał, usiłował lizać itp.), pomóżmy mu się wyciszyć. Odsuńmy go na wyciągniecie ręki i nie cofajmy jej (gest stop), dokąd psiak nie zrozumie, że nie życzymy sobie, aby w tym stanie wchodził w naszą intymną przestrzeń. Nie nawiązujmy z nim kontaktu wzrokowego i nie mówmy do niego. Bądźmy spokojni, nie dotykajmy go (nie głaszczmy i nie ”czochrajmy”). Dajmy mu się uspokoić, pozwólmy by nas obwąchał, ale nie patrzmy na niego. Pozwólmy psiakowi nieco ochłonąć. Szczeniaki są różne, jedne od razu załapią sens naszego zachowania, inne jakby ”stracą nami zainteresowanie” i odejdą, po to tylko, żeby po chwili wrócić z tym samym nastawieniem, czyli podekscytowane. W takim przypadku nie należy się zniechęcać. Nakręconemu, podekscytowanemu, rozbawionemu szczeniakowi potrzeba po prostu nieco więcej czasu, aby dostroił się do naszych fal. Dystansując się do zbyt ”odlotowego” stanu ducha szczeniaka, nie ”zrazimy go” do siebie. Pokażemy mu tylko, że nie chcemy go w naszej przestrzeni, kiedy jest namolny i nieuważny. Przywołując go do nas, gdy się nieco uspokoi, damy mu czytelny dla niego sygnał, jaki rodzaj energii preferujemy w trakcie interakcji i jaki rodzaj energii jest przez nas nagradzany (uwagą i mizianiem). Szczeniaka, kiedy ”załapie” o co chodzi, należy nagrodzić.

Wyrabiając w szczenięciu pożądane nawyki, najlepiej unikać smakołyków (tym bardziej, że w momencie pierwszego kontaktu nie chcemy go ponownie ekscytować) i zamiast nich wykorzystać słowo/ sformułowanie, którego od tego czasu będziemy używać jako nagrody, wzmocnione dotykiem, tym co zazwyczaj nazywamy pogłaskaniem (przykładowy ”dobry pies”&mizianie). Psiak uczy się wtedy, że bycie radosnym, ciekawskim i spokojnym (w sensie uważnym), równocześnie, wiąże się z nagrodą, którą jest uwaga ze strony człowieka-przewodnika, a to dla każdego psa powinno być najcenniejszą z nagród. Żaden smakołyk nie ma tej mocy coautorytet przewodnika (tuż po nim jest ”magiczne słowo”). ”Ciasteczka” są świetne i bardzo się przydają, ale na nieco innym etapie. Kiedy psiak rozumie już np. jak należy się witać, zna rytuał i wchodząc z nami w interakcję jest w pełni wyluzowany, radosny, ale nie namolny, nachalny czy nieuważny. Kiedy (już) nie ekscytuje się niepotrzebnie. Gdy psiak przychodzi do nas w takim stanie ducha, np. gdy wracamy z pracy, warto jest, a właściwie trzeba docenić jegostyl bycia. To, że daje nam zdjąć płaszcz i buty, i rozmerdany spokojnie czeka, szanując naszą ”mydlaną bańkę”, nie skacząc na nas, nie popiskując, aż to my się z nim przywitamy, aż zaprosimy go do naszej intymnej sfery i fizycznego kontaktu, i wtedy dać mu smakołyk. Kąsek ma być tylko miłym dodatkiem do ”magicznego słowa” i miziania na przywitanie, czymś co nie jest gwarantowane, ale może się zdarzyć i jest miłą niespodzianką dla psa. Warto jest takiemu emocjonalnie inteligentnemu psiakowi wydać jakieś polecenie, np. ”siad” i kiedy wykona polecenie, dać mu nagrodę.

I nie ekscytujmy też siebie, piszcząc do ”ślicznego szczeniaczka” i nie projektujmy tego rodzaju energii na i tak już rozemocjonowanego naszą obecnością, psiaka. Jeżeli my nie będziemy się ekscytować tym ”Boszzz, jaki on piękny!” i okrzepniemy, po tych 2-3 minutach szczenię też zacznie się uspokajać.

Zachowajmy zimną głowę także dlatego, że to te momenty wykorzystują nieuczciwi tzw hodowcy. To w tych chwilach, chwilach ”odlotów” swoich klientów nad ”słodyczą” szczeniąt, za które klientów ”kasują” owi nieuczciwi hodowcy, ci zwyczajni ”rozmnażacze” psów, dają nabywcom szczeniaków do podpisania umowy skonstruowane na niekorzyść nabywców/ nowych opiekunów psiaków. Umowy np. wcale niebędące umowami typu kupno-sprzedaż, dzięki którym następuje przeniesienie własności i pies staje się własnością osoby, która płaci za niego tzw hodowcy kilka tysięcy złotych czy euro, ale umowami zawierającymi pewne zastrzeżenia (nie mylić(!) z umowami hodowlanymi typu np. ”warunek hodowlany”). Zastrzeżenia np. co do odpowiedzialności tzw hodowcy za to, że psiak jest częściowo głuchy (niespodzianka, która ”przytrafia się” jeleniom kupującym np. Dogo Argentino bez znanych wyników BAER TEST ) albo w miesiąc czy dwa po transakcji okazał się mieć cechy dysplazji. (To gdy kupuje się szczenię nie mając wiedzy o stanie jego stawów. Niewiedza nabywców rasowych psów, odnośnie skali zjawiska dysplazji o podłożu genetycznym np. w rasach takich jak Dogo Canario/Presa Canario [Dog Kanaryjski], i nieprzeprowadzanie przez nowych właścicieli psiaków podstawowych RTG, tj. bioder (ale i kolan) i łokci (a także stawów barkowych), zwłaszcza, gdy nabywają podrostki w wieku 4-5-6 miesięcy, jest zatrważającym i niestety niezwykle powszechnym zjawiskiem. Pierwsze RTG u ras predysponowanych do wystąpienia schorzeń aparatu ruchu, przeprowadza się u szczeniąt w wieku między 3 a 4 miesiącem życia. Jeśli w tym okresie np. u Doga Kanaryjskiego nieprawidłowości będą poważne, należy ze specjalistą uzgodnić metodę leczenia lub jedynie zaleczania schorzenia).

Korzyści

Jeśli opiekun dba o spokój ducha swojego szczeniaka od samego początku, od pierwszych chwil, które z nim spędza, czyli od chwili rytuału przedstawienia, szybko i łatwo przećwiczy z nim powitania, kiedy będą już razem mieszkać. Ekscytację wynikającą z powrotu właściciela do domu, u szczeniaka, który nie jest nadpobudliwy, bo człowiek nie wyrobił w nim nawyku nadpobudliwości, bardzo łatwo jest zatrzymać. Wystarczy wysunąć przed siebie rękę i powiedzieć ”nie” do psiaka, który już szykuje się, by skoczyć lub stanąć na tylnych łapach. Można dotknąć głowy psa, odsunąć ją nieco i powtórzyć ”nie”. Tak długo, jak psiak jest zbyt mały, byśmy mogli dosięgnąć go dłonią, kiedy stoimy, przykucajmy do niego, bądźmy dla niego dostępni. Stabilne psychicznie szczeniaki bardzo szybko łapią o co chodzi. Nauczmy rytuału powitania, tj tego, że psa nie wolno niepotrzebnie ekscytować ”na dzień dobry”, wszystkich, którzy bywają w naszym domu. Uzyskamy w ten sposób wiele korzyści, a to, że pies nie nauczy się skakania na ludzi, jako ”normalnego” sposobu/rytuału powitania i nie będzie niepotrzebnie pobudzony, witając się ze znanymi sobie ludźmi, czy poznając nowe osoby, to tylko jedna z nich. To jasne, ale i tak to zaznaczę, ćwiczyć należy także poza domem. Pies, który nie nauczy się skakać przy powitaniu z właścicielem, nie będzie skakał na inne osoby. Psa, który ”ładnie się wita”, ”cały chodzi” i ”merda ogonem jak wariat” na widok swojego właściciela, ale nie skacze i ”nie szaleje”, nagradzamy. Mizianiem albo smakołykiem (jednak z ”fantami” nie wolno przesadzać), ale nagradzajmy, sygnalizujmy psu, że jego zachowanie jest przez nas pożądane, a łatwo nam będzie je utrwalić.

W kontraście

Sporo psów skacze na swoich właścicieli, ich znajomych i nieznajomych. Skaczą też na dzieci, bo nienauczone poszanowania przestrzeni ani swojego właściciela, ani innych ludzi, nie znają powodu, dla którego nie miałyby skakać na ”ludzi w mniejszym rozmiarze”. Z jakiejś niejasnej przyczyny niektórzy ludzie myślą, że psy same”Powinny wiedzieć, że w stosunku do dzieci mają być ostrożne i delikatne”. A skąd pies ma to wiedzieć? Pies, którego nikt nigdy nie nauczył właściwego zachowania względem dzieci? Skąd ma to wiedzieć pies, który nie szanuje przestrzeni, osobistej strefy, tej ”strefy komfortu” swojego właściciela? Owszem, są psy z natury bardzo uważne, umiejące zachować się w sposób, który jest wręcz ujmujący dla wszystkich obserwujących interakcję takiego psa z dzieckiem. Jednak te psy mają określoną psychikę, no i ktoś je takiego zachowania nauczył lub po prostu nie popsuł, nie ”rozregulował” w nich umiejętności zachowywania się względem dzieci. Natomiast szczeniak, młody czy dorosły pies, któremu ”pozwala się na wszystko”, nienauczony poszanowania przestrzeni swojego właściciela oraz innych ludzi (w tym dzieci), przyzwyczajony, że ludzie nie wymagają poszanowania swojej przestrzeni osobistej i oddają ją psom, podporządkowując się im. Pies dodatkowo ciągle ”nakręcony” lub łatwo ulegający impulsom, bo jego opiekun nie zdaje sobie sprawy z roli rytuałów i nie dba o właściwe przeprowadzanie rytuałów dotyczących poszczególnych interakcji oraz sytuacji (karmienie, zabawa itp.). Psiak, którego właściciel nie umie wyciszyć, z oczywistych względów na bakier jest z ”byciem grzecznym”. Psy, które skaczą na ludzi, ”żeby się przywitać”, żeby sprawdzić co ci jedzą lub czy mają ”smaczki”, są szalenie irytujące i mogą być niebezpieczne, bo mogą niechcący wyrządzić komuś krzywdę. Zachowują się tak, gdyż zachowanie ich opiekunów oraz reakcje każdej z osób, która doświadczyła na sobie tego ich skakania i natarczywości, tylko wzmocniły psie przekonanie, że skakanie jest ”cool”. Każdorazowa pochwała, a jako pochwała przez psa będzie traktowane pogłaskanie go, często ”pogłaskanie obłaskawiające”, które uprawiają zaskoczeni ”napadnięci”, obcy dla psa ludzie, przez osobę na którą pies skacze, wzmacnia w nim to zachowanie,wzmacnia nawyk. Kiedy daje się smakołyk psu, który widząc, że ”dajemy ciasteczko” naszemu psu (którego nagradzamy za coś konkretnego), molestuje nas, żeby jemu też dać kąsek, uczy się tego molestującego nas psa, że wywieranie presjiskakanie jest dobre. Pies uczy się, że jego zachowanie przynosi mu korzyść, dostaje ”smaczka”, dostaje nagrodę. Dla psa zachowanie jest właściwe, skoro jest nagradzane.

Inne psy naruszają przestrzeń szczeniaka

Kiedy zabierasz swojego szczeniaka na spacer i nagle podbiega do was nieznany pies, możesz krzyknąć ”Ej!” (części to wystarczy) albo wystąpić przed swojego szczeniaka, uniemożliwiając obcemu, skrócenie dystansu i wtargnięcie w waszą przestrzeń. Normalny, niezaburzony pies zatrzyma się, nie wtargnie w waszą przestrzeń i zacznie węszyć tak, aby poznać zapach szczeniaka i twój. Cel, dla którego taki obcy pies podbiega, jest mało istotny, na ogół psy chcą po prostu poznać nowego w okolicy szczeniaka, jednak i wtedy nie zawsze zachowują zasady psiego savoir-vivre. A mówiąc wprost, bardzo często te zasady naruszają. I nawet, kiedy nie zachowują się jednoznacznie agresywnie, bezceremonialne wtargnięcie w przestrzeń drugiego psa, zwłaszcza psa, który jest w towarzystwie człowieka i nieodnoszenie się do tego człowieka, nie zwracanie na jego obecność uwagi i wtargnięcie w przestrzeń takiej dwójki, świadczy o tym, że pies, który przestrzeń narusza, jest zaburzony –przyzwyczajony do nieprawidłowego zachowania ludzi, zupełnie ”nie po psiemu” ignoruje niewerbalne komunikaty i lekceważy mowę ciała.

Rolą opiekuna szczenięcia jest chronić jego psychiczny komfort. Przewodnik ma dawać psu poczucie bezpieczeństwa, tylko tak zdobędzie zaufanie psiaka. Tylko jeśli szczeniak będzie czuć, że przy nas jest bezpieczny, obdarzy nas zaufaniem, dzięki czemu nowe sytuacje nie będą go niepokoić. Tylko w taki sposób, budując swój autorytet w oczach naszego czworonożnego przyjaciela, zapewnimy psu równowagę i stabilność psychiczną. A tylko zrównoważone i psychicznie stabilne psy są radosnymi i wyluzowanymi psiakami.

Dygresja z gabinetu weterynaryjnego

Oto do poczekalni gabinetu weterynaryjnego wchodzi młoda kobieta ze szczenięciem pod pachą i szybko siada na miejscu po mojej lewej stronie. Przestrzeń nas dzielącą zajmuje wolne krzesło. Bardzo dobrze, bo wystarczył jeden rzut oka na tę parę, tuż po tym jak znalazła się w pomieszczeniu, by wiedzieć, że psina jest skrajnie zestresowana, a jej pani nie jest typem osoby, która wie jak zapewnić temu szczeniakowi poczucie bezpieczeństwa, którego on tak bardzo w tej chwili potrzebuje, gdyż sama emanuje niepewnością. Tak więc zachowanie dystansu od obcych, jest dla tego psiaka dobre. Szczeniak to 4-5 miesięczny kundelek, jest drobny, ”ościsty” i nie wygląda na psiaka, który w przyszłości miałby przekroczyć wzrost w kłębie typowego Labradora. Zapewne ktoś, kiedyś w jego rodzinie był ONkiem, po którym malcowi zostały te typowe ONkowe uchole, chwilowo jeszcze załamane w połowie i gackowato urocze. Psi dzieciak ma piękne, ogromne i w tej chwili wystraszone oczy. I cały drży z nerwów.

W poczekalni, poza nim jest bardzo pobudzony spaniel. Jeden z tych psiaków 24/7 żyjących w stanie nadmiernego pobudzenia i ekscytacji. Zwierzak, którego dodatkowo nakręca przebywanie w poczekalni, choć jego właściciel mógłby po prostu wyprowadzić go na zewnątrz i poczekać na ich kolej za drzwiami lecznicy. Jednak mężczyzna tego nie robi i pies zmuszony jest przebywać w pomieszczeniu pełnym zapachowych bodźców, także tych wysoce niepokojących, gdyż stres innych zwierząt też ma zapach i pozostawia specyficzny zapachowy ślad. Spaniel ”szaleje” po całej (fakt, że niezbyt dużej) poczekalni. Niby jest na smyczy, niby jest z nim dwójka opiekunów, ale to bez znaczenia. Tych ludzi mogłoby równie dobrze w ogóle nie być, bo nie wpływają, a na pewno nie wpływają korzystnie na psychiczny stan i zachowanie tego psa. Spaniel dyszy w charakterystyczny sposób, jest pobudzony i ciągle się kręci, smycz jest napięta non-stop. Psiak nie wie co ze sobą zrobić. Reaguje na każdy bodziec, a przede wszystkim wszystko odbiera jako ”bodziec”. Skrzypnięcie drzwi, sygnał nadchodzącej wiadomości dochodzący z telefonu kogoś z obecnych, widok osób przechodzących przed witryną lecznicy, skrzyżowanie spojrzenia z kimkolwiek z obecnych w pomieszczeniu ludzi (od razu usiłuje nawiązać fizyczną interakcję, ciągnąć w kierunku osoby np. wychodzącej z jednego z gabinetów) itd. Co rusz przysiada na krótką chwilę, po czym znowu zaczyna się kręcić. Nie umie się wyciszyć i najwyraźniej jego zachowanie jest dla jego właścicieli naturalne. Kiedy ”próbują” spaniela ”uspokoić, odnoszę wrażenie, że robią to nie tyle ”z potrzeby serca”, ale raczej z uwagi na spojrzenia pana, który czeka z małym psim staruszkiem, którego zachowanie spaniela bardzo drażni. Spaniel jeśli już podchodzi do swoich opiekunów, to po to, żeby się na niego/nią wspinać. Być może instynktownie szuka u nich jakichś wskazówek, ale żadnych nie dostaje. Spaniel wszystko i wszystkich ”chce wąchać” z bardzo bliska i jest w tym bardzo inwazyjny. Choć od chwili, w której weszłam do poczekalni, ignoruję jego obecność i nie zachęcam go w żaden sposób do nawiązania interakcji (takżepoprzez nie nawiązywanie z nim wzrokowego kontaktu, gdyż nie lubię tego typu energii u psów i nie chcę interakcji z psami znajdującymi się w takim niechlujnym emocjonalnie stanie), ten rwie się do mnie, jakbyśmy byli najlepszymi kolegami. Od wtargnięcia w moją przestrzeń, choć nie zapraszam go do niej ani nawet nie komunikuję mu, że moje nastawienie do niego jest choćby neutralne (cały czas tego psa ignoruję), powstrzymuje go jedynie smycz, której koniec trzyma jego właściciel. Ten pies nie rozumie i nie czyta komunikatów, które wysyłam mu swoją postawą. Być może byłyby dla niego bardziej czytelne, gdybym zamiast siedzieć stała. Spaniel Ignoruje ”energię”, którą emanują psy i osoby w pomieszczeniu. Nie wyczuwa ”niechęci” psiego staruszka ani niepokoju, który dodatkowo wzmacnia u szczeniaka. Nie zwraca uwagi na wysyłane, zarówno przez psy, jak i osoby, niewerbalne sygnały. Właściciele, choć zapewne(?) czują, że powinni psa jakoś uspokoić (sytuacja trwa, oczekiwanie na wejście do gabinetu się przeciąga i spaniel ”szaleje” już dobre 30 minut) nie są w stanie tego zrobić. Mężczyzna nieudolnie próbował ”coś zrobić” -sprowadzało się to do pochylenia się nad psem i pogłaskania go. Poniósł więc oczywistą klęskę i szybko zrezygnował z dalszych prób. Tak więc spaniel nie przestaje się kręcić, ciągnąć na smyczy i ciągle dyszy w ten charakterystyczny sposób, zdradzający niezdrowe pobudzenie i niepokój. Energia, którą wokół siebie roztacza chaotyczny, popiskujący spaniel, bardzo negatywnie działa na szczeniaka, ”spina” psiego staruszka, ale zupełnie nie rusza czwartego oczekującego. Czwartym psem w tym pomieszczeniu jest ”ozdóbka”, która w przeciwieństwie do szczeniaka, nie obserwuje nakręconego spaniela, a jedynie z rzadka ”rzuca okiem” w jego stronę, najwyraźniej w poczuciu totalnego bezpieczeństwa, które zapewniają jej/mu kolana właścicielki. Tak, czwarty oczekujący to wyjątkowo spokojny, siedzący na kolanach swojej pani tzw mikro psiak. Co istotne, właściciele ozdóbki (także jest ich dwoje) zajęci są rozmową i swoim psem. Nie poświęcają uwagi pobudzonemu spanielowi, nie nawiązują z nim kontaktu wzrokowego. Można odnieść wrażenie, że nie widzą ani tego psa, ani jego właścicieli. Mężczyzna obok kobiety siedzącej na krześle i trzymającej na swoich kolanach ozdóbkę, stoi na szeroko rozstawionych nogach, frontem zwrócony jest do pomieszczenia, a więc i spaniela, jego ręce są swobodne, trochę zaplecione na klatce piersiowej (z łokciami na zewnątrz), trochę gestykulują. Od czasu do czasu nachyla się nad kobietą i psiakiem, dotykając obojga. Pani, która trzyma na kolanach miniaturkę zajmuje miejsce tuż obok właścicielki spaniela, jednak postawa, którą przyjął właściciel ozdóbki, to jak ten team ”dwoje ludzi+pies” weszli do pomieszczenia, jak zajęli miejsce i to co i jak robią od chwili, w której się w nim znaleźli, onieśmiela spaniela. Spaniel ”sam z siebie” nie decyduje się wedrzeć w przestrzeń mikro psiaka, a raczej ludzi mikro psiaka, z którymi mikro tam jest (w przypadku ”gacka”, ”staruszka”, jak i mojej osoby, powstrzymała go od tego jedynie smycz) i unosząc łeb, z odległości metra węszy, wciąga w nozdrza zapach mężczyzny, w ten sposób starając się dowiedzieć czegoś o człowieku, który przyszedł z panią, która na kolanach trzyma ozdóbkę. I jest to jedyny przejaw normalnego zachowania u tego psa. Komunikat, który wysyła samą swoją postawą mężczyzna, trafia do tego spaniela, mimo że pies ten jest emocjonalnym niechlujem, jest w stanie permanentnego pobudzenia, ”odlotu” od chwili, w której wszedł do poczekalni.

Postawiony na podłodze, przed krzesłem opiekunki, w chwilę po tym jak kobieta zajęła miejsce, mały ”gacek”, zerka nerwowo w stronę szarpiącego się w jego kierunku, dążącego do kontaktu z nim, spaniela. Po 2-3 minutach opiekunka szczeniaka zauważa, że spaniel jeszcze bardziej niepokoi jej, już zdenerwowanego pobytem w poczekalni, psa i reaguje. Co robi? Bierze malca na ręce. Szczeniak ląduje na jej kolanach. Ale ta pani nie sadza go w taki sposób, jak zrobiła to właścicielka ozdóbki. Nie, ta pani, po chwili bierze szczeniaka na ręce, jak niemowlę. Układa psa wzdłuż swojej prawej ręki ”kółkami do góry”, odkrywając w ten sposób podbrzusze szczyla, tak, że w tej pozycji, odsłonięty malec ma nieokrzesanego spaniela, który wciąż się do niego rwie, z tyłu, za sobą. Efekt jest taki, że ”gacek” nerwowo wykręcając łebek, próbuje sprawdzić gdzie znajduje się inwazyjny spaniel i drży jeszcze bardziej, a jego oczy stają się jeszcze większe…

A w jaki inny (i oczywisty) sposób, mogła, poprawka powinna była zachować się kobieta, aby dać poczucie bezpieczeństwa w tej stresującej sytuacji swojemu szczeniakowi? Bardzo prosto. Przestrzeń, którą zajęła znajdowała się po przekątnej w stosunku do spaniela i jego ludzi. Dzieliły ją od nich przynajmniej 3 metry. Krzesło na którym usiadła znajdowało się w rogu pomieszczenia, za plecami i po swojej lewej stronie miała ściany. Ona i jej psiak znajdowali się więc w narożnej części poczekalni. Fragment podłogi na którym początkowo ustawiła malca był dla niego właściwym miejscem. Wystarczyłoby, aby kobieta zawłaszczyła przestrzeń tak, jak (zapewne nieświadomie) zrobili to właściciele psa rasy ozdobnej, od początku ignorujący spaniela. Kobieta będąca właścicielką mikro psa dosłownie i w przenośni wzięła w posiadanieozdóbkę, usadowiwszy psiaka na swoich kolanach, a mężczyzna wzmocnił ten zabieg (słowo ”przekaz” sugerowałoby świadome działanie) ustawiwszy się w miejscu, w którym stanął i przybierając pozycję dominującą. Właścicielka ”gacka” mogłazawłaszczyć przestrzeń bardzo prosto i czytelnie, nie tylko dla psa, w tym przypadku tego konkretnego spaniela, ale i ludzi, właścicieli namolnego spaniela. Wystarczyłoby, aby wysunęła do przodu swoją prawą nogę, tworząc w ten sposób barierę oddzielającą jej szczeniaka od reszty zwierząt i osób znajdujących się w pomieszczeniu. ”Mowa ciała ruleZ”. Ludzie poza swoją świadomością ”łapią” o co chodzi w takich niewerbalnych komunikatach. To ważne, bo spaniel z ”rozkręconym potencjometrem” mógłby ”nie zajarzyć”, że oto kobieta, która przyszła ze szczeniakiem, siedząc, sygnalizuje, że jej noga stanowi barierę, granicę, której nikomu przekroczyć nie wolno. Być może niewerbalny komunikat od siedzącej kobiety nie zadziałaby na niego w tym stopniu, co niewerbalny komunikat wysłany przez stojącego mężczyznę? Postawa mężczyzny zadecydowała, że spaniel uszanował tzw mydlaną bańkę teamu ”dwoje ludzi+mikro pies”. Nie jest powiedziane, że na tym etapie, na którym spaniel jest, z tymi problemami, które ma, zadziałałby na niego ”subtelny” komunikat wysłany przez kobietę. (Nie działały na niego komunikaty wysyłane przeze mnie. Kiedy zmieniłam pozycję z obojętnie-neutralnej na jednoznacznie sygnalizującą, że nie życzę sobie, by wchodził w moją przestrzeń, Spaniel nie odczytał tego sygnału.) Może ”do wyobraźni przemawiają mu” niewerbalne, bardziej ”ordynarne” komunikaty wysyłane przez stojących mężczyzn? Może. Ale zostawmy na chwilę nakręconego spaniela (i jego właścicieli) i skupmy się na ”gacku”.

Zamiast kulić się na krześle, jak nieprzygotowana uczennica, która boi się, że nauczycielka wyrwie ją do tablicy, właścicielka szczeniaka mogła normalnie usiąść i usadzić ”gacka” pomiędzy lewą stopą a prawym kolanem nieco wyciągniętej w przód nogi. Gdyby to nie wystarczyło, mogłaby oprzeć łokcie o kolana i nachylić się nieco nad swoim szczenięciem, stając się takim ”domkiem z daszkiem”, w którego przestrzeni ”gacek” poczułby się bezpiecznie. Dodatkowym wsparciem dla szczeniaka, byłoby ułożenie dłoni na jego przedpiersiu i mizianie go po nim od chwili, w której drżenie jego ciała zaczęłoby ustępować, sygnalizując tym, że poziom stresu malca opada. (Psiak powinien zostać przez właścicielkę dodatkowo zmotywowany do zmiany stanu ducha na bardziej ”luzacki”, poprzez odwrócenie uwagi od nakręconego spaniela, smakołykiem, który uruchomiłby nos malca i sprawił, że ”ciasteczko” przeniosłoby jego umysł do tych pozbawionych stresu, radosnych chwil, gdy nagradzany jest przez swoją panią, tzw smaczkiem za prawidłowe wykonanie jej polecenia). Taka postawa ciała (zupełnie nieświadomie) motywuje większość właścicieli przesadnie pobudzonych psów, do zapanowania nad nimiw takich przypadkach polegającego na przyciągnięciu tych nieokiełznanych psów bliżej siebie, co bardzo dobrze działa na stalkowane psiaki. Tak więc nawet, gdyby spaniel ”nie zajarzył”, sygnałów, które otoczeniu przekazywałaby kobieta, ze sporym prawdopodobieństwem ”zajarzyliby je” jego właściciele. Taka postawa ciała umożliwia też łatwe wykonanie gestu ”stop” w kierunku psa, który ewentualnie, pomimo bariery, którą stanowi wyciągnięta w przód noga przewodnika chronionego szczeniaka i cała jego pozycja, stara się do szczeniaka dostać, naruszając przestrzeń obcego człowieka,gdyż dłoń jest na wysokości linii wzroku namolnego psa. (Łatwo jest także wstać z krzesła i w ten sposób przystopować stalkera). Gdy jednak i gest stop to zbyt mało, wydanie polecenia właścicielowi namolnego psa: ”Proszę, skrócić smycz i trzymać swojego psa blisko siebie, bo jego zachowanie stresuje mojego szczeniaka” (tak, wydanie poleceniajest, na tym etapie naturalną konsekwencją komunikatów, które dotąd wysyłaliśmy niewerbalnie i mało prawdopodobne jest, by opiekunowie nadpobudliwych psów chcieli z nimi ”dyskutować” (o formie, w której informujemy ich, że oczekujemy by wpłynęli na zachowanie swoich psów). Na tym etapie, po tak mocnych niewerbalnych komunikatach, autorytatywne wydanie polecenia obcej osobie, której pies ”nie kontaktuje z bazą”, rzadko kiedy spotyka się z ”oporem”. Tak działa mowa ciała. Większość właścicieli namolnych psów w sytuacji takiej jak ”przepełniona poczekalnia lecznicy weterynaryjnej”, już po przyjęciu przez opiekuna stalkowanego psiaka tej specyficznej pozycji ciała (bariera z nogi i ”domek”), która wysyła w przestrzeń komunikaty ostre niczym neony, nie dopuszcza do tego, abyśmy byli zmuszeni wykonać gest stop w stosunku do ich psa ani tym bardziej wydawać im samym polecenia.

Wszystko to mogła i/lub powinna była zrobić, w trosce o psychiczny komfort swojego podopiecznego, właścicielka ”gacka”. Zamiast tego jednak ”wywaliła go kółkami do góry”, wzmacniając jego niepewność i pogłębiając obawy związane z zachowaniem niekorygowanego, nadpobudliwego spaniela. Wnioskując z zachowania tej pani, jej postępowania ww opisanej sytuacji, zasadniczo można mieć pewność, że szczeniak, gdy podrośnie będzie niepewnym siebie, lękliwym psem, bo nie ma go kto nauczyć pewności siebie na poziomie gwarantującym psychiczną równowagę.

Wróćmy jednak w przestrzeń publiczną poza poczekalniami gabinetów weterynaryjnych, w której obce psy usiłują naruszać przestrzeń naszego szczeniaka

Pamiętaj, że zdarzają się psy bardzo mocno zaburzone, które potrafią przebiec spory dystans, tylko po to, żeby rzucić się na szczeniaka, zaatakować go, choć nie stanowi on dla niech żadnego zagrożenia. Musisz dbać o swoją osobistą przestrzeń, gdyż w niej (albo w około niej) znajduje się twój szczeniak. Szczeniak, który ma ufać ci, że jesteście teamem, że umiesz go chronić, wiesz jak to robić i że może na tobie jako swoim przewodnikowi polegać, że twoje osądy zapewnią jemu, tobie, czyli wam, bezpieczeństwo. Wiele z agresywnych reakcji na inne psy, niewłaściwych zachowań w stosunku do innych psów, bierze się stąd, że gdy te agresywnie się dziś zachowujące (sfrustrowane) psiaki były szczeniętami, ich ludzie nie umieli chronić własnej oraz ich przestrzeni i pozwalali, aby psy o niewłaściwym nastawieniu, nadpobudliwe, zachowujące się zbyt intensywnie i dominujące, mówiąc krótko o nastawieniu, które stresowało dzisiejszych ”agresorów”, bez żadnego oporu ze strony człowieka, naruszały przestrzeń tych psiaków.

Dlatego, kiedy jakiś obcy pies, biegnie do was z drugiego końca polany, musisz przywołać go do porządku, poprzez zawłaszczenie przestrzeni i szczeniaka, który w niej jest. Musisz zablokować wtargnięcie intruza w waszą przestrzeń. Tylko manifestując, że nie masz zamiaru oddać obcemu psu swojej osobistej przestrzeni, podporządkowując się mu i wpuszczając go do wnętrza swojej ”mydlanej bańki”, możesz obronić swoją przestrzeń osobistą (i swojego szczeniaka) oraz zasłużyć na respekt obcego psa. Psy nie liczą się z ludźmi, którzy nie rozumieją jak ważna jest w interakcjach przestrzeń.

Niewiele jest w przestrzeni publicznej psów niezaburzonych, mających uważnych i mądrych właścicieli, którzy od początku, od pierwszych chwil, kiedy przysposabiają szczenię, nie psują go i zachowują w nim to „bycie psem”. Czyli wszystko to, co typowe jest dla psa jako gatunku i czego nauczył się wcześniej od swojej mamy. Psów, które ludzi i inne psy (oraz zwierzęta) poznają nosem, poprzez zmysł węchu, z pewnej odległości, zaciągając się ich zapachem, nie naruszając ich przestrzeni, bezceremonialnym w nią wtargnięciem. I dając sobie czas na odczytanie sygnałów, które w związku ze spotkaniem, przekazuje im napotkany pies. Same, tym zachowaniem przekazują napotkanemu psu, że znają zasady, rozumieją jak działa psi savoir vivre i nie dążą do konfliktu. Udowadniają to, szanując przestrzeń obcego psa. Zrównoważone osobniki nie zaczynają interakcji z innym psem od wtargnięcia w jego przestrzeń lub przestrzeń jego i jego przewodnika. Tak robią psy zaburzone.Zrównoważone psy nie rozpoczynają interakcji tylko dlatego, że jakiś pies czy człowiek pojawił się w pobliżu. Psy nie muszą nawiązywać interakcji ze wszystkimi psami, czy osobami, które napotykają. I psy niezaburzone tego nie robią. Niezaburzone psy wszystkiego, co z psiego punktu widzenia, ważne, dowiadują się o napotkanym psie, czy człowieku, wciągając w nozdrza jego zapach. Nie muszą wchodzić z nim w fizyczny kontakt typu ”nos w du…ę”.

Niezaburzone psy, zanim rozpoczną interakcję z innym osobnikiem, upewniają się, że osobnik, który je zainteresował; w ogóle je zauważył. Czyli zamiast podbiegać do drugiego psa od tyłu i znienacka ”atakować” go swoją obecnością, ryzykując, że ich zachowanie zostanie poczytane za atak lub próbę sprowokowania ”awantury”, czekają, by upewnić się, że interesujący je osobnik jest świadom ich obecności i zainteresowania, które wywołał. Kiedy to się dzieje, czyli gdy psy spostrzegą się nawzajem, przesyłają sobie komunikaty niewerbalnie. Porozumiewają się mową ciała; wysyłają sygnały, odbierają je i przekazują nadawcy odpowiedzi. Czyli na odległość rozstrzygają, czy chcą interakcji czy nie. Rozstrzygają to, czy ewentualna interakcja będzie pokojowa, bo oba psy są do siebie pozytywnie nastawione, czy nie. I zazwyczaj, gdy okazuje się, że ”zawarcie znajomości” mogłoby skutkować jakimś ”kwasem”, nie decydują się skrócić dzielącego je dystansu, ”nie zostają znajomymi”, nie otwierają dla siebie wzajemnie swoich osobistych przestrzeni i się do nich nie zapraszają, ale bezkolizyjnie wymijają się po łuku. Obywa się bez ”spiny”, o ile tylko oba psy wzajemnie szanują swoją przestrzeń i unikają ”kolizyjnego kursu”.

W zawłaszczaniu przestrzeni chodzi o to, żeby nieznanemu psu pokazać, że musi szanować waszą przestrzeń; twoją i twojego szczeniaka, że nie może jej naruszać ot, tak, ale że musi odnieść się do człowieka, jako przewodnika zestawu szczeniak-człowiek, bo to człowiek decyduje, czy obcy pies może wejść w ich przestrzeń. Analogicznie, rzecz ma się z dziećmi, ”ludzkimi szczeniętami”, ale do tego wrócę w dalszej części wpisu.

Jako przewodnik bierzesz każdego obcego psa ”na klatę”, czyli stajesz na linii obcy-twój szczeniak, jesteś ”tarczą” i po prostu, jakkolwiek zabawne może się to komuś wydawać ”emanujesz energią przywódcy”. Oznacza to, że musisz być pewny/a siebie i sprawiać wrażenie, że naprawdę twój ”jest ten kawałek podłogi” i ”nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Dajesz wtedy sygnał zarówno własnemu psu: ”Obserwuj moją mowę ciała i patrz, jak ja to załatwię, utwierdź się w tym, że to ja jestem liderem i o nic nie musisz się martwić. Pokażę temu obcemu, że nie ma prawa naruszać mojej (naszej) przestrzeni, że ja, twój lider, sobie tego nie życzę. Ze mną jesteś bezpieczny, obronię cię”. I obcemu psu: ”Nie naruszaj mojej przestrzeni, jestem liderem tego ‚stada’. Ten szczeniak jest mój. Nie podchodź do nas”.

Zaznaczenie ”ten szczeniak jest mój”, to zaznaczenie ”to jest moje”, w generalnym sensie, działa tak samo, kiedy wychodzisz z kuchni z kanapką, a pies podbiega i chce ci ją zabrać. Jeżeli umiesz zawłaszczyć np. kanapkę i wychodząc z przykładowej kuchni emanujesz energią ”to jest moje”, pies nie ośmieli się próbować kraść twojej przekąski. Najgorsze co można robić, kiedy pies chce zabrać nam przykładową kanapkę, czy inną rzecz, to unosić tę rzecz w górę. To zachowanie spowoduje, że pies ruszy w kierunku, w którym przedmiot się oddala, nos i oczy poprowadzą go za kanapką i pies będzie się o nas opierał, starając się dostać do jedzenia. A to już jest konfrontacja. Jeżeli umiemy zawłaszczać przestrzeń, przedmioty, inne zwierzęta, oraz ludzi; nasze dzieci, mężów, żony, przyjaciół i całą resztę włącznie z panią z warzywniaka, to unikamy wielu trudnych i stresujących sytuacji.

Umiejętność ”zawłaszczania przestrzeni” przez ludzi to forma komunikacji z psem. Komunikacji, którą psy doskonale rozumieją i którą same się posługują. Z którą jednak zaburzone psy są na bakier (o czym w dalszej części tekstu).

Umiejętność zawłaszczania przestrzeni przez człowieka, daje między innymi to, że nie musisz dotykać, trzymać w ręce np. danego przedmiotu, aby przekazać psu, że przedmiot ten należy do Ciebie i nie wolno go psu dotykać, wszystko to możesz zrobić na odległość, przybierając określoną pozycję ciała, a czasem tylko rzucając psu zdecydowane spojrzenie. Zawłaszczanie przestrzeni, jest elementem komunikacji niewerbalnej, tym ”emanowaniem energii lidera”.

Kiedy w domu z psem pojawia się niemowlę

Ok, mamy dzidziusia. Super. Mamy też psa. Co musimy zrobić, żeby wszystko grało, kiedy mama i niemowlę przyjadą do domu? Przypominam;

Przed rytuałem poznania, oswaja się psa z nowym zapachem. Przyniesienie do domu jakiegokolwiek przedmiotu pachnącego dzieckiem jest dobrym rozwiązaniem. Jeżeli zapach niemowlęcia powoduje u psa jakąkolwiek ekscytację, należy to zachowanie skorygować. W przeciwnym wypadku zapach dziecka zawsze będzie działał na psa pobudzająco, a to nie jest bezpieczne. Zapach dziecka to zapach, w pobliżu, którego psu nie wolno jest się ekscytować, ten zapach nie może psa pobudzać. To zapach, który ma mówić psu, że w jego pobliżu musi zachowywać się spokojnie i uważnie. Jeżeli istnieje taka konieczność, ćwiczymy z psem aż zrozumie czego od niego wymagamy. Czyli ćwiczymy aż uzyskamy stan, w którym zapach niemowlęcia nie powoduje u psa ekscytacji. Jednakże, jeżeli od samego początku dba się o psychiczną kondycję psa, o jego równowagę psychiczną, więź z nim, utrzymuje się go w stanie posłusznego poddania i dba o to, aby był radosnym i ciekawskim stworzeniem, które łatwo się wycisza, nie powinno być z tym żadnych problemów.

Krótko mówiąc, od pierwszego kontaktu psa z zapachem dziecka, z przedmiotami pachnącymi niemowlęciem, wyrabiamy w psie nawyk, że ten zapach oznacza spokój i wyciszenie oraz poddanie woli przewodnika.

Nawyk to; wskazówka → zachowanie → nagroda. Zapach jest wskazówką. Zachowanie, które wskazówka wyzwala to naturalny spokój, zwyczajny stan psa, którym ten żyje z nami od początku. Nagrodą jest zadowolenie przewodnika, który chwali psa werbalnie lub dotykiem, ewentualnie smakołykiem (jednak z fantami nie wolno przesadzać) i poczucie psa, że został nagrodzony przez przewodnika.

Psa/ psy wprowadzamy do domu, w którym dziecko już jest. W ten sposób tworzymy sytuację, w której dziecko jest w domu, do którego psa/ psy wprowadza przewodnik. Czyli poddane woli przewodnika psy, wprowadzane są w nową sytuację na zasadach ustalonych przez przewodnika. Dodatkowo, postępując w ten sposób unika się zbędnego nakręcania psów (świrowania, ekscytacji) w związku z nową sytuacją, wejściem oczekiwanej przez psy pani itd. Lepiej przyprowadzić psa/ psy do domu, po tym jak mama i dziecko przyjechali już ze szpitala i mama oraz wszyscy obecni podczas rytuału przedstawiania ludzkiego szczenięcia, ”małego Alfy”, psim członkom stada, mieli ”chwilę dla siebie”. Czas potrzebny mamie na wszystko to, co chciała zrobić, żeby czuć się komfortowo po przyjeździe do domu. Wtedy nie ma niepotrzebnych nerwów, spieszenia się z czymkolwiek, bo mama i reszta obecnych mają poczucie kontroli nad sytuacją. A to jest niezbędne do tego, aby rytuał został prawidłowo przeprowadzony. (Wszyscy domownicy muszą pilnować, by kontakt psa z dzieckiem odbywał się zawsze na określonych zasadach).

”Rytuał”

Pierwszy raz pokazujesz/ przedstawiasz psu dziecko, kiedy pies jest po spacerze; zmęczony, wybiegany, ma ”rozładowane bateryjki” i jest w stanie posłusznego poddania. (Takie zwierzę trudniej się ekscytuje i łatwiej uspokaja). Pies musi być spokojny. Jeżeli psa będą ekscytować dźwięki, które wydaje z siebie dziecko albo jego zapach, musisz psa korygować. Pies ma być wyluzowany i uległy, nie ”podminowany” ani dyszący z emocji, a spokojny. Jeżeli zaczyna ”fiksować”, nawet odrobinkę, musi być korygowany. Do skutku, do uzyskania stanu spokojnego poddania.

Mama przedstawia psu dziecko, kiedy jest spokojna i zrelaksowana -wszyscy którzy uczestniczą w ceremonii mają być wyluzowani, bo ich samopoczucie wpływa na psy.

Rytuału nie uda się przeprowadzić prawidłowo będąc zdenerwowanym. Dobrze jest więc poprosić o pomoc w jego prawidłowym przeprowadzeniu kogoś zaprzyjaźnionego, kogo wcześniej dokładnie wprowadzi się w sens ”zaprezentowania” psu nowego domownika, którym jest ‚ludzkie szczenię’ i z kim omówi się, jak ma ten rytuał wyglądać, krok po kroku. Z oczywistych powodów najłatwiej jest, gdy tym kto wprowadza psa do pomieszczenia, w którym już jest mama z dzieckiem (tym pomieszczeniem powinien być tzw pokój dzienny, gdyż przez pewien czas nie chcemy, aby pies kręcił się po tzw pokoju dziecinnym), jest tata i równocześnie właściciel psa. Wygodnie jest poprosić znajomą osobę, aby wyprowadziła psa na długi spacer, podczas, którego rodzice spokojnie ”zainstalują się” w domu z niemowlęciem. I umówić się z tym kimś, aby, gdy rodzice będą już gotowi, przyprowadził psa przed dom. Osoba, która jest ”asystentem” i która wyprowadziła psa na spacer, przekazuje psa jego właścicielowi i udaje się do mamy i dziecka. Kiedy właściciel psa i równocześnie tata, dostaje potwierdzenie, że może wracać z psem do domu, wtedy wracają. Ponieważ wygodnie jest korygować psa znajdującego się na smyczy, nie należy od razu puszczać psa luzem. Mama trzyma niemowlę na rękach i nie robi niczego, aby ekscytować psa, który z pewnością ucieszy się na jej widok ”jak wariat”. Powinna okazać, że w tym momencie, choć widzi psa i cieszy ją jej widok, zajmuje ją niemowlę. Pies powinien widzieć, że skupiona jest na dziecku. Pies musi zrozumieć, że jego rodzinie zaszła zmiana, że od tej chwili w domu jest ktoś, kto jest najważniejszy dla jego pani i pana, i tym kimś jest niemowlę-ludzkie szczenię. Pies ma zachować dystans do dziecka, więc zarówno mama dziecka, jak i jego tata, nie pozwalają psu podejść do mamy trzymającej niemowlę na bliżej niż metr-półtora. Chodzi o to, aby pies zorientował się, że stało się coś bardzo wyjątkowego i od teraz w domu jest ”szczenię”, które absorbuje uwagę jego pani i że choć wcześniej pies mógł swobodnie przebywać w osobistej przestrzeni swojej właścicielki, teraz wymaga ona od niego, aby zachował dystans. To będzie trudne dla psa, przyzwyczajonego do powitań przebiegających w określony sposób. Ale jeżeli nasz pies, jest psem zrównoważonym i nieulegającym łatwo emocjom, bardzo szybko zacznie nie tylko bardzo się przyglądać temu co robi jego pani, ale i węszyć. I skupi się na tym co oznacza zapach, który wwierca mu się w nozdrza, zapach, który zna jako ”zapach uspokojenia”. Pies będzie obserwował co robi jego pani. Żeby było jasne, nie chodzi o to, aby ”olać psa” i potraktować go jak powietrze! Postępując w ten sposób, tj nie odrywając się od niemowlęcia, dlatego, że ”na scenie pojawił się pies”, komunikujemy mu, że opieka nad niemowlęciem jest dla nas najważniejsza. Kiedy pies, wciąż na smyczy, korygowany w razie potrzeby przez tatę dziecka i swojego pana równocześnie, zrozumie co się dzieje i po prostu usiądzie, węsząc i obserwując co robi jego pani, mama dziecka, może przekazać niemowlę osobie, która jej asystuje i przywitać się z psem tak, jak to zawsze mają w zwyczajuPoświęcić należytą uwagę psu, który tęsknił za nią i przeżywał jej nieobecność, z pewnością czując w domu nieco bardziej niż ostatnio, napiętą atmosferę oczekiwania. Jest ważne, aby witając się z psem, nie zepsuć tego jego spokoju i wyciszenia, czyli aby korygować każdą jego ”próbę odlotu”.Aby psiak zrozumiał zmiany, które zaszły, musimy być konsekwentni. Musimy pamiętać także o tym, że nasz pies potrzebuje kontaktu z nami(!). Mamy dziecko, ale psa też mamy i nie wolno nam go zaniedbywać!

Pokój dziecka powinien być pokojem dziecka i pies nie powinien do niego wchodzić przez pierwsze dwa-trzy miesiące. Wszystko po to, aby uczył się odnosić do dziecka prawidłowo. Pies ma doskonały węch i naprawdę nie jest dla niego ”karą”, to że ma dać przestrzeń osobom zajmującym się niemowlęciem. On wszystko co musi wiedzieć, wie ”na odległość”, gdyż czuje zapachy. Wystarczy więc, że z dystansu progu pokoju dziecięcego będzie obserwował jak jego właściciele opiekują się maleństwem. Ważne jest też, by pies wiedział, że choć jemu do dziecinnego pokoju wchodzić nie wolno, mogą do niego wchodzić inne osoby, niż tylko mama i tata dziecka. Że może do pokoju dziecka wejść dziadek albo ciocia itd. Wszystko to po to, by pies nie uznał, że jego rolą jest decydowanie o tym, kto może przebywać w pokoju dziecinnym, by nie zaczął ”bronić” dziecka przed innymi członkami rodziny, bo takie zachowanie nie jest bezpieczne. Ani dla dziecka ani dla członków jego rodziny. Po tych dwóch-trzech miesiącach (choć ktoś może uznać, że wystarczy krótszy okres czasu), mama zaprasza psa, aby podszedł blisko i powąchał dziecko trzymane przez nią na rękach. Powtórzmy; mama zaprasza psa, psu nie wolno jest podchodzić do dziecka i wchodzić w jego przestrzeń, samowolnie. Pies może być blisko dziecka tylko wtedy, gdy zaprosi go do tego, aby był blisko niego, mama lub tata dziecka albo inny członek rodziny. Pies, którego przyzwyczaimy do przestrzegania tych reguł, nie jest uciążliwy dla osób opiekujących się maleństwem.

W rytuale przedstawiania nowego członka rodziny, dziecka, ludzkiego szczenięcia, psom, kluczową rolę odgrywają hierarchia i dominacja. Ten kto chce przeprowadzić tę ceremonię w sposób właściwy, nie ucieknie przed tematem ”dominacji”. Przedstawiasz psu dziecko jako osobnik dominujący. Pozwalasz mu podejść na metr, półtora lub dwa metry, jak ci jest wygodniej. I to wszystko. Ta odległość wystarczy, by pies mógł obserwować, słuchać i węszyć i przyswajać zapach ”z daleka”. Nie pozwalasz psu na samowolnie podejście bliżej. Jeżeli chcesz, by psy właściwie odnosiły się do dziecka i chcesz nauczyć je, by dawały ci swobodę, kiedy opiekujesz się dzieckiem, nie możesz im pozwolić na samowolne decydowanie o tym, kiedy mogą być blisko niego a kiedy nie. To wąchanie, słuchanie i obserwowanie ”na odległość” powinno trwać przynajmniej dwa miesiące, ale to absolutne minimum. Nie przejmuj się, psu nie będzie „smutno”, nie robisz mu żadnej przykrości, po prostu ustalasz zasady. Zasady, dzięki którym nauczy się, że w pobliżu dziecka wolno/ można przebywać tylko wtedy, kiedy jest się spokojnym i zrównoważonym, i kiedy matka/ ojciec (lub inna osoba opiekująca się dzieckiem), czyli człowiek, na to pozwala, kiedy zaprasza psa, by był blisko dziecka. To jest ważne dlatego, że czasami psy, które nie znają swojej roli w rodzinie/ stadzie zaczynają przejawiać nadopiekuńcze skłonności, co w efekcie powoduje, że np. zaczynają warczeć na niektórych domowników i ”bronią dziecka”. To nie jest ani dobre, ani urocze, ani tym bardziej bezpieczne.

W żadnym wypadku nie izoluj psów od dziecka!

Przeciwnie, pozwalaj im wszystko obserwować, ale z dystansu, tak robiłaby suka, opiekująca się swoimi szczeniętami i nikt nie miałby jej tego za złe. Weź z niej przykład.Musisz wyznaczyć granice w sposób, który będzie czytelny dla twojego psa. Jeżeli pokażesz psom w jaki sposób chcesz, by były obok dziecka, uzyskasz; ”EFEKT MYDLANEJ BAŃKI” -psy będą zawsze blisko, ale nigdy nie będą na dziecko skakać, nigdy nie będą plątały się mamie pod nogami, kiedy się nim opiekuje, nie ośmielą się też w przyszłości „rywalizować” z dzieckiem. Z urodzenia dziecko będzie dla nich autorytetem, ”Alfą”, ponieważ nauczone były traktować je od samego początku jako ”Alfę”. Nauczysz je szanowania przestrzeni dziecka.

Po miesiącu, dwóch lub trzech (będziesz wiedzieć, kiedy) w analogicznych okolicznościach, jak te z 1go dnia, pozwolisz psom zbliżyć się tak, by mogły z bliska powąchać dziecko, by mogły go dotknąć. Pozwolisz im na fizyczną interakcję z niemowlęciem, z twoim ‚szczenięciem’. Rzecz jasna, ty je wołasz, ty decydujesz jak długo są blisko dziecka i ty je odsyłasz, kiedy chcesz zakończyć sytuację.

Oczywiste oczywistości

Każdy pies może być wspaniałym towarzyszem, jeśli tylko zapewni mu się odpowiednią dawkę ćwiczeń, dyscypliny i uczuć. Formując, kształtując w nim dobre zachowania, właściwe nawyki w okresie szczenięctwa, macie największe szanse ”wymodelować” sobie idealnego czworonożnego przyjaciela.

Pamiętajcie, że przy wyborze szczeniaka. wielkie znaczenie ma jego poziom energii, powiedzmy ”osobowość”, bo psy są różne, jak i ludzie.

Otoczenie ma znaczenie, dlatego psich kolegów też trzeba psu roztropnie wybierać.

Prawidłowo ukształtowane psychicznie psy, ”umieją się zachować”. Ich psychika radzi sobie z bodźcami płynącymi z otoczenia i reagują adekwatnie do sytuacji. Zachowują stan asertywnego spokoju i uległości względem przewodnika, tam gdzie psy zaburzone reagują przesadnie; agresją, niebezpieczną ekscytacją, która łatwo eskaluje, strachem, wycofaniem, czy ucieczką. Zaburzone psy potrafią np. na wybuchający w ich pobliżu balonik zareagować chęcią walki i agresją albo ”odlatują”, ”tracąc kontakt z bazą”, zamykają się w sobie lub uciekają od ”źródła bodźca”. Psy stabilne psychicznie, po prostu ”odnotowują”, że dźwięk, choć niespodziewany, wybrzmiał, nie oznaczał jednak zagrożenia i można go ”olać”.

Na koniec: kolejność MA znaczenie

Wiele osób decyduje się na ”pierwszego w dorosłym życiu psa” tuż przed albo chwilę po ślubie. I tak naprawdę ”na wariata”, tuż przedtem, nim radośni, przyszli właściciele psiaka, zajdą w ciążę. Bo wcześniej nie było jak ”mieć psa”. Bo ”obijali się” po wynajmowanych mieszkaniach, po odziedziczonych po ciociach ”klitkach” i na psa nie było miejsca, ”warunków”. A teraz przeprowadzają się do, nieważne czy na kredyt, czy ”po babci”, ale nowego i także wyczekanego, i wymarzonego domu lub mieszkania. Remont/ wykańczanie, dziecko, szczeniak… Wszystko na raz, w tym samym czasie, praktycznie jednocześnie. Start w ”nowy początek” z przytupem i melodyjką. Wymarzony i wyczekany szczeniak (kiedy chodzi o ”rasowca” w przeważającej większości przypadków wybrany ze względu na wygląd i wyobrażenia na temat rasy a nie faktyczną zdolność do sprostania wymaganiom, które owa rasowość przed właścicielem takiego psa stawia) wraz ze swoimi ludźmi wprowadza się do domu lub mieszkania, za chwilę na świat przychodzi dzidziuś. I… Cóż, to się nie bardzo udaje. ”Dużo miejsca”, ”ogródek” to za mało, kiedy masz paromiesięcznego psa i malutkie niemowlę. Pies sam się nie wychowa. Pies potrzebuje twojej uwagi i twojego czasu, tak jak potrzebuje ich dziecko. I w starciu z nawałem obowiązków, psiak może przegrać. Więc jeśli nie wyobrażasz sobie rodziny bez psa, daj sobie przynajmniej rok na zbudowanie relacji z psiakiem, nim przywitasz w swoim życiu kolejne spełnione marzenie. Będzie ci łatwiej. 

Czas, w którym planuje się zajść w ciążę, być w ciąży, potem zajmować się niemowlęciem i kilka kolejnych lat, to nie jest czas, w którym powinno się sprowadzać do domu szczenię, które należy wychować/ ułożyć. I to już nawet nie chodzi o rasę, czy typ psiaka. Po prostu dziecko absorbuje rodziców tak bardzo, że nie mają ani czasu, ani energii, ani ochoty na to, by absorbowało ich dodatkowo także szczenię, podrostek lub dorosły pies (który ma już swoje nawyki, które trzeba poznać i nad którymi zazwyczaj trzeba trochę popracować). Nic samo się nie zrobi, pies się sam nie ”wychowa”. Dlatego osobom planującym powiększenie rodziny, rodzicom z małymi dzieciaczkami, odradzam dodawanie sobie kolejnego obowiązku, w postaci szczeniaka. Oczywiście wybór zawsze należy do was i zrobicie jak chcecie, ale nim podejmiecie decyzję, uczciwie rozważcie czy dacie radę sprostać równocześnie opiece nad niemowlęciem i wychowywaniu molosa (czy jakiegokolwiek innego psa).

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz. Ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

WYCHOWANIE I SZKOLENIE PSA: PIES I DZIECKO – CZĘŚĆ CZWARTA (DZIECKO JAKO ‚LUDZKIE SZCZENIĘ’ W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ -”PIES POGRYZŁ DZIECKO”, CZYLI ZIGNOROWANE CZERWONE ŚWIATŁA I BEZPODSTAWNE ZAŁOŻENIA PROWADZĄ DO TRAGEDII -CZĘŚĆ 2)

IV. Zawłaszczanie przestrzeni i jej elementów, czyli min. przypominanie naruszającemu przestrzeń dziecka, obcemu psu, że to człowiek decyduje o tym kto, kiedy i na jakich zasadach może do jego ”szczenięcia” się zbliżać.

Pomarańczowe światła zmieniają się na czerwone

Jest też inny typ psów, psów niebezpiecznych, choć przez swoich właścicieli uważanych za ”niegroźne i bardzo kochane”. To są wszystkie te psychicznie rozchwiane osobniki, zazwyczaj niezbyt dużych rozmiarów, ale i od tego są wyjątki, które atakują. Po prostu. Rzucają się na inne psy, biegaczy, rowerzystów, osoby jeżdżące na rolkach, czy deskorolkach. Ich właściciele nie spełniają ich psychologicznych potrzeb, nie zadbali o dyscyplinę, nie są dla tych psów przewodnikami, nie umieją prawidłowo reagować na ”wybuchy” swoich podopiecznych i nie zapewniają im też właściwej dawki aktywności fizycznej. I mają cholernie dużo szczęścia, bo jakoś im na sucho uchodzi(?) to, że ich psy (psy za które oni odpowiadają w sensie prawnym) atakują, czasem skutecznie: gryząc inne psy lub obcych ludzi, którzy (nie mam pojęcia dlaczego) nie ciągają ich po sądach. Obstawiam, że sportowcom-amatorom po prostu nie chce się tracić czasu na konflikty z (przepraszam za brak eufemizmu) debilami, dlatego odpuszczają podziurawione psimi zębami buty do biegania, zadrapania pazurami itp. A sami psiarze o tych poważniejszych przypadkach ”uszkodzenia naskórka”, skutkujących pozwami, mediacjami itd., na fejsbukowych grupach nie rozpisują się tak chętnie i się nimi nie chwalą, jak ”wystawowymi sukcesami”… Właściciele popieprzonych psów sami prawie nigdy nie uprawiają sportu, więc nie rozumieją, że ”tylko” skręcenie kostki, które może mieć miejsce w wyniku ataku takiego psa, dla osoby czynnie uprawiającej sport i w ogóle czynnej fizycznie, może być/jest bardzo dużym problemem, nie mówiąc już uszkodzeniu mięśnia w wyniku ugryzienia. Gdyby ludzie będący właścicielami tego typu psów uprawiali sport, mieliby przynajmniej odrobinę empatii i zrozumienia w stosunku do atakowanych, bo z własnego doświadczenia wiedzieliby, jak szalenie irytujące, a niekiedy niebezpieczne bywają takie ataki.

Nierzadko właścicielami psów atakujących ludzi uprawiających sport w przestrzeni publicznej, np. biegaczy, są osoby starsze, mające zwyczaj puszczać swoje psy luzem na spacerach. I bardzo przykre jest to, że choć można by się spodziewać, że osoba starsza odczuwa jakieś tam skutki przychodzących z wiekiem ograniczeń, np. artretyzm itp. i w związku z tym powinna rozumieć jak, tak już poza wszystkim, poważną niedogodnością jest uszkodzenie dłoni, uszkodzenie śródręcza, które może spowodować taki doskakujący do ręki biegacza i usiłujący się na niej uwiesić, pies, to jednak i tacy właściciele zaburzonych psów, ci starsi ludzie, czasem naprawdę nic sobie nie robią z tego, że ich psy atakują postronne osoby.

Opadła mi szczęka, kiedy pierwszy raz widziałam jak bardzo aroganckim i bezczelnym może być właściciel popieprzonego ot, tak atakującego człowieka, psa. Parkową alejką biegł mężczyzna, nagle w jego pobliżu znalazł się pies, który szybko się z nim zrównał. W pierwszej chwili pomyślałam, że to taki team i właściciel biega z psem. Jednak facet był zaskoczony towarzystwem zwierzaka, mimo to biegł dalej. Po chwili pies (kundel wymiarów Border Collie) wyskoczył do ręki biegacza i ją pochwycił. Mężczyzna, teraz podwójnie zaskoczony sytuacją (co bardzo rzucało się w oczy), odruchowo starał się ”strzepnąć” psa z ręki. Na dłoniach miał rękawiczki bez palców i jak się okazało, całe szczęście, bo psu udało się pochwycić jego dłoń, ale jej nie uszkodził. Nie uszkodził śródręcza, bo zęby zatrzymały się na tworzywie. Pies puścił i z doskoku usiłował raz jeszcze chwycić rękę faceta, kiedy ten, najwyraźniej już ochłonąwszy z pierwszego szoku, go kopnął. Pies odskoczył i zaczął na niego szczekać i warczeć na przemian, ale teraz już trzymał się od człowieka w pewnej odległości. Jak z podziemi wyrósł wtedy starszy pan i zaczął wyzywać biegacza od ”bandytów” i ”zwyrodnialców”. WTF? Biegacz wk…ł się i op…ł właściciela psa, wykrzykując mu czym jego pies sobie na tego kopniaka zasłużył, po czym pobiegł w swoją stronę. Zdarzyło mi się widzieć tego psa jeszcze dwa razy (na przestrzeni roku) w podobnych akcjach, tj atakującego biegających mężczyzn, z czego wynika, że starszy pan lubi wyzywać od ”bandytów” obcych facetów…

Nie ma znaczenia ”rozmiar psa”, to jakich jest on gabarytów, czy ma ”duże”, czy ”małe” zęby, jest rasowy czy ”w typie rasy”, co mówi i ile lat ma jego właściciel, jeżeli w przestrzeni publicznej pies przebywający ze swoim właścicielem ”na spacerze”, atakuje postronne osoby i/lub zwierzęta, należy zgłosić ten fakt odpowiednim organom. Niektórzy ludzie uczą się tylko gdy odczuwają finansowe konsekwencje swoich zaniedbań…

Dziecko czyli ”ludzkie szczenię”

Powszechne jest i potencjalnie bardzo niebezpieczne, gdyż znacząco niekorzystnie wpływa na to co powszechnie (zarówno w środowisku psiarzy i osób psów nieposiadających) uważa się za ”ok” w odniesieniu do interakcji psów z dziećmi i dzieci z psami, tolerowanie tego, że psy i to obce psy, psy ”spoza stada”, bezceremonialnie naruszają przestrzeń ”ludzkich szczeniąt”. Że w przytłaczającej większości ignorujemy, jako ludzie znaczenie dystansów personalnych w interakcjach z psami, przez co wprowadzamy zamieszanie i niejednoznaczności odnośnie naszego i naszych dzieci statusu społecznego, od którego wszystko się zaczyna, gdy przychodzi do satysfakcjonujących, niestresujących i bezpiecznych interakcji z psami.

Nie rozumiejąc czym są dystanse personalne, jak ogromny wpływ mają one, wraz z całą komunikacją niewerbalną, na to jak postrzegają nas i nasze dzieci, nasze i obce psy,nie wymagając od psów poszanowania naszej przestrzeni i nie umiejąc używać przestrzeni ani własnej, ani tej w około nas, tj zawłaszczać jej lub bronić, kiedy przychodzi taka potrzeba, poruszamy się w świecie interakcji z psami jak we mgle. Co za tym idzie, właściciele psów nie uczą ich tego, że nie wolno jest im podejść do pierwszego z brzegu dziecka ot, tak naruszyć jego ”mydlanej bańki”, bo są go ”ciekawe”. Pies ma nos i doskonały węch, nie musi naruszać osobistej przestrzeni dziecka, bo go ono ”ciekawi” albo tym bardziej po to, by np. wyjąć mu z rączki parówkę. Pies poprzez węch ”czyta ludzi” i może to robić nie wdzierając się w naszą ”mydlaną bańkę”. Nie dbamy o podstawy, czyli nie wymagamy obligatoryjnie, by posiadacze psów uczyli swoje psy właściwego postrzegania dzieci, które gwarantowałoby dzieciom, ‚ludzkim szczeniętom’ bezpieczeństwo, tak więc w oczekiwaniach sporej części osób odnośnie psów, w wyobrażeniach tych ludzi o ”prawidłowo ułożonym psie” jest mnóstwo nielogiczności/niespójności.

Poszanowanie przestrzeni działa w obie strony. Jeżeli ja, będąc właścicielem/ opiekunem danego psa, mam prawo wymagać od rodziców dzieci, aby pilnowali swoich pociech i nie pozwalali im wyciągać łapek do mojego psa, oni mają prawo żądać ode mnie, abym kontrolowała zachowanie mojego psa i nie pozwalała mu naruszać przestrzeni ich dzieci. ”Złodziejstwo”, to zabieranie brzdącom smakołyków, to nie jest ”słodkie” i ”nieszkodliwe” zachowanie, to sygnał, że pies nie został nauczony poszanowania przestrzeni ”ludzkich szczeniąt” i nie są one dla niego ”w mydlanej bańce”, czyli nietykalne, i uważa, że może wchodzić w ich osobistą strefę. Rodzice małych dzieci, także nie zdając sobie sprawy ze znaczenia osobistej przestrzeni w interakcjach ludzi z psami, nie umieją używać własnej przestrzeni osobistej, tj bronić jej/ odzyskiwać ani zawłaszczać. Z tego też powodu nie potrafią ”włączyć pola siłowego”, które włączają suki, kiedy nie życzą sobie, aby obce osobniki zbliżały się do ich szczeniąt.

Podkreślę: nie chodzi o to, aby obawiać się każdego psa w pobliżu, ale o to, aby zrozumieć, że będąc rodzicem, czy właścicielem psa lub innego zwierzęcia, swoją mową ciała, a więc niewerbalnie można zakomunikować psu, zmierzającemu ewidentnie w stronę nas i naszego dziecka /lub psa, że nie ma prawa wejść w naszą przestrzeń osobistą, bo my sobie tego nie życzymy i tak powstrzymać go od niechcianego przez nas zachowania.

O sytuacjach, w których, czy to prowadzony na smyczy, czy biegający luzem, mały albo duży pies, podbiega do dziecka, które idzie, jedzie na rowerze, wrotkach, deskorolce, czy robi cokolwiek innego, czego ”piesek nie lubi” (jak zachowanie takich zaburzonych psów ”tłumaczą” ich właściciele), czyli w istocie z czym sobie psychicznie nie radzi i czego nie pomaga mu ”przepracować” jego właściciel, i ośmiela się pochwycić dziecko lub ”tylko” wdziera się w jego przestrzeń, oszczekując je i na nie warcząc, goniąc za nim co najmniej je straszy, nawet nie chce mi się rozpisywać. Kiedy taka sytuacja ma miejsce, rodzice atakowanych przez psychicznie zaburzone psy, dzieci, zazwyczaj krzyczą, odpędzają psy, które już naruszyły przestrzeń ich dzieci, czyli reagują po fakcie, robiąc awantury właścicielom zaburzonych psów. Ale to, że będą wydzierać się na właściciela psa, niczego nie zmieni. Może usłyszą ”Przepraszam, to moja wina”, a może nie. Może taki właściciel powie ”O co tyle hałasu? Przecież nic się nie stało” albo przerzuci winę na dziecko, że ono ”reaguje histerycznie” i ”prowokuje psa”, albo powie, że ”To dziecko przestraszyło mojego psa”tak, tacy bezczelni tupeciarze też się zdarzają.

Bardzo ważne jest, abyśmy wszyscy w końcu zaczęli widzieć tego typu sytuacje, jakimi one w istocie są. Abyśmy nazywali rzeczy po imieniu bez zakłamujących rzeczywistość tłumaczeń, które nie tyle ”wybielają zachowanie psów”, co raczej mają zdjąć odpowiedzialność z ich właścicieli za popełnione przez nich skandaliczne zaniedbania. To właściciel odpowiedzialny jest za to, że dany pies przede wszystkim jest w danym miejscu, ma możliwość nawiązania tj. rozpoczęcia interakcji, wejścia w interakcję, do której jest zachęcany albo takiej, która już trwa i do której zachęcany, i w której ”mile widziany” wcale być nie musi. Dlatego to właściciel psa odpowiedzialny jest za jego zachowanie. A skupienie uwagi psa na dziecku, zwłaszcza dziecku, które nie zdaje sobie sprawy z obecności psa albo go ona nie zajmuje, skrócenie przez psa dystansu dzielącego go od dziecka, naruszenie przez niego przestrzeni dziecka, można traktować jako atak, zwłaszcza, kiedy towarzyszy mu cały wachlarz dodatków takich, jak werbalne sygnały, mowa ciała oraz eskalacja zachowań, aż do zainicjowania przez psa kontaktu fizycznego z dzieckiem; skakanie na dziecko, pochwycenie go zębami itd.

Rodzice dzieci atakowanych przez zaburzone psy przebywające w przestrzeni publicznej, psy nieradzące sobie z bodźcami płynącymi z otoczenia, psy u których nawaliła socjalizacja i ”tak już zostało” (bo właściciele nic z tym nie robią albo robią źle, skoro pies atakuje dzieci), więc reagują zachowaniem nieadekwatnym do sytuacji, agresywnym wręcz, powinni pomyśleć o swoich dzieciach nieco inaczej. Powinni o swoich dzieciach pomyśleć bardziej ”po psiemu”, jako o ”szczeniętach”.

Chroń swoje ‚szczenię’

Rodzice dzieci atakowanych przez zaburzone psy np. w pobliżu placów zabaw, grające w piłkę, jeżdżące na rowerach itp. reagują, ale po fakcie i w dodatku nieprawidłowo; frustracją. Dają ponieść się emocjom, a to nie pomaga i w żaden sposób nie rozwiązuje problemu. A wystarczy zmienić sposób myślenia o interakcji inicjowanej przez obcego psa, swojej w niej roli i tym jak pies widzi albo nie, dziecko, którego przestrzeń tak bezceremonialnie i z bardzo nieprawidłowym nastawieniem narusza.

Jesteś rodzicem, więc chroń swoje dziecko; wymagaj poszanowania jego, a właściwie swojej przestrzeni, w której to dziecko się znajduje. Naucz się zawłaszczać przestrzeń i wszystko co się w niej znajduje, z własnym dzieckiem włącznie. Naucz się wysyłać przede wszystkim niewerbalne komunikaty psom tak, aby nie ośmielały się traktować cię jako jednego z ludzi, w stosunku do których uważają się za dominujące, więc bezpardonowo naruszają jego przestrzeń. Zrozum, że twoja osobista przestrzeń jest ważna, także albo zwłaszcza wtedy, gdy chodzi o interakcje z psami. Żaden przypadkowy i psychicznie zwichrowany pies nie ma prawa naruszać przestrzeni ‚ludzkiego szczenięcia’ i samowolnie rozpoczynać interakcji z ‚ludzkim szczenięciem’, zwłaszcza gdy usiłuje to zrobić za pomocą zębów. Od korygowania szczeniąt jest matka. Od korygowania zachowania dzieci-‚ludzkich szczeniąt’, jest człowiek, który jest ‚właścicielem’ danego ‚ludzkiego szczenięcia’, nie psychicznie zwichrowany pies.

I znowu powtórzę; psy oszczekujące dzieci, ganiające za nimi, wdzierające się w ich przestrzeń, starające się je pochwycić i w efekcie gryzące dzieci, jak one, przebywające w przestrzeni publicznej, w przeważającej większości przypadków robią tak nie dlatego, że ”polują” na owe dzieci i ”widzą w nich źródło pokarmu”, ale dlatego, że usiłują powstrzymać te dzieci od aktywności, z którą (psy) sobie psychicznie nie radzą. Te psy starają się sprawić, by dzieci przestały robić coś, co je (psy) niepokoi. Sęk w tym, że nikogo z obserwujących tego rodzaju sytuacje nie obchodzi, a najmniej rodziców atakowanych dzieci, co danego psa sprowokowało, przestraszyło, co w tym, że np. kilkulatka idzie obok albo jeździ na wrotkach, ”odpaliło” w jakimś psie potrzebę powstrzymania tego dziecka od wykonywanej przez nie czynności, przez dogonienie go i pochwycenie zębami, tak by to dziecko unieruchomić. Te psy, w swoim mniemaniu przeprowadzają ”korektę”, czyli korygują zachowanie jakiegoś osobnika, gdyż uznają je za niewłaściwe, wprowadzające ”dysharmonię” (zachowanie przeszkadza osobnikowi przeprowadzającemu ”korektę”) i chcą, by osobnik, którego strofują, zaprzestał tego zachowania. Korekta trwa w czasie ”teraźniejszym ciągłym” czyli do chwili, w której strofowany osobnik pojmie, że jego zachowanie jest niewłaściwym i go zaprzestanie. Kiedy korygowany zaprzestaje niechcianego zachowania, korekta się kończy. Tyle że w przypadku psychicznie rozchwianego, zaburzonego psa, ”niewłaściwe zachowanie” ma bardzo pojemne znaczenie. Takie psy ”korygują” ludzi, w tym dzieci, bo te pokrzykują do siebie, bawiąc się w berka, jeżdżą na; rowerze, rolkach, deskorolkach, hulajnodze, roześmiane kopią do siebie piłkę, biegają po parku itp., itd… A brak właściwej reakcji ze strony strofowanych (ludzie ciągle robią to, co psa zaburzonego niepokoi, z czym psychicznie sobie nie radzi) pompuje tylko poziom frustracji u takiego psa i sprawia, że ten staje się jeszcze bardziej psychicznie niezdrowy i wciąż powtarza swoje zachowanie, czyli próbuje ”korygować” dzieci.

”Promień pola siłowego”

Stawiam się w roli rodzica dziecka atakowanego przez obcego psa. Wyobrażam sobie sytuację w jakimś publicznym miejscu, powiedzmy parku, ja idę, a dziecko jeździ na deskorolce. Tak więc, idę sobie i widzę, że obcy pies zachowuje się niepokojąco, nienormalnie (to jest słowo, którego nie znoszą i na dźwięk, którego zapluwają się właściciele zaburzonych psów) w stosunku do mojego dziecka. Biegnie do niego, goni za nim powarkując i szczekając… Może goni za nim, żeby je oszczekać bardziej? I co dalej? Po co jakiś pies zajadle goni moje, jadące na deskorolce dziecko? Jest wysoce prawdopodobne, że ma zamiar naruszyć jego przestrzeń osobistą –po co inaczej by za nim gonił z takim nieprzyjaznym nastawieniem? A co potem? Będzie próbować złapać, poprawka UGRYŹĆ dziecko, żeby je ”skorygować”, by powstrzymać je od działania, z którym to on, pies-intruz sobie nie radzi -drażni go dźwięk wydawany przez (przykładową) deskorolkę mojego dziecka? A może goni moje dziecko, bo wydaje mu się podobne do jakiegoś innego, którego ”nie lubi”, bo ono go źle traktuje albo po prostu ”nie lubi go i już”, bo ”tak ma”? Może powodów, dla których ten pies goni moje, jadące na deskorolce dziecko jest kilka? Może pies jest nie tylko sfrustrowany, ale bardzo sfrustrowany i bardzo chce moje dziecko ugryźć?

Sorry, za brak tzw poprawności politycznej, ale gdyby taki pies zignorował to, że moje dziecko się zatrzymało, o ile by go zauważyło i/lub usłyszało, i dzięki temu zorientowało się, że stało się celem jakiegoś psa lub usłyszało, że ja proszę je, by się zatrzymało i/lub gdyby zignorował fakt, że ja podążam w kierunku dziecka i wciąż usiłował wedrzeć się w przestrzeń mojego dziecka, ode mnie taki pies zarobiłby kopa.

Jeżeli nieznany mi pies, niekontrolowany przez swojego tzw opiekuna, w taki sposób reaguje na to, że moje dziecko w przestrzeni publicznejpo prostu jedzie na deskorolce, skupia całą swoją uwagę na moim dziecku i z odległości iluś tam metrów, rzuca się w pogoń za nim, szybko skraca dystans, starając się ”nawiązać fizyczną interakcję” z moim dzieckiem, ignoruje przy tym moją obecność, to mam wystarczające przesłanki ku temu, by uznać, że pies ten może wyrządzić krzywdę mojemu dziecku. Może je wystraszyć lub wręcz zrzucić z deski i spowodować, że dziecko upadnie na asfalt, pokaleczy się albo coś sobie złamie. Może nawet je ugryźć (jeden ”chaps”) albo pogryźć (więcej niż jeden ”chaps”). A ja nie mam zamiaru przyglądać się temu, jak zaburzony pies napada na moje dziecko. Nie obchodzi mnie, czy byłby to ”malutki, niegroźny buldożek francuski”, czy ”spory, szkolony owczarek niemiecki”. Powtarzam; żaden psychicznie zwichrowany pies nie ma prawa naruszać przestrzeni ‚ludzkiego szczenięcia’ i samowolnie rozpoczynać interakcji z ‚ludzkim szczenięciem’, zwłaszcza gdy usiłuje to zrobić za pomocą zębów. Od korygowania szczeniąt jest matka. Od korygowania zachowania dzieci -‚ludzkich szczeniąt’, jest człowiek, który jest ‚właścicielem’ danego ‚ludzkiego szczenięcia’, a nie pies z psychicznymi problemami. W tym miejscu zaznaczę, bo żyjemy w takich czasach, że niektórym trzeba wszystko tłumaczyć bardzo, bardzo wyraźnie, że nie namawiam nikogo do nieuzasadnionej agresji w stosunku do żywych istot i nikogo nie namawiam do ”kopania psów”. Po prostu w sytuacji tak patologicznej, jak atak jakiegoś psa na dziecko, a ta wyżej opisana, hipotetyczna, sytuacja ma znamiona ataku, reakcja fizyczna jest uzasadniona. I podkreślę także, że nie chodzi o to, aby wyrządzić krzywdę psu, ale o to, abypowstrzymać psa od wyrządzenia krzywdy dziecku.

Zdarzyło mi się być mimowolnym świadkiem sytuacji, w których nagle jakiś pies, który niby sobie ”wąchał trawkę”, zauważył gdzieś tam biegacza albo usłyszał dźwięk rowerowego dzwonka i to go odpaliło, doprowadziło do skrajnie nienormalnej (aczkolwiek dla tak się zachowujących osobników zapewne typowej) reakcji, w której rozpoczął pościg za tym kimś i albo usiłował pochwycić rowerową oponę w ruchu (co grozi poważnym wypadkiem), albo ośmielił się pokąsać biegnącą osobę. Czytałam też dość absolutnie szokujących wypowiedzi ”kynologów z fejsbuka” odnośnie przypadków pogryzień dzieci przez psy i ataków psów na dzieci, które nie skończyły się tragicznie, a ”jedynie” tym, że dziecko bardzo się atakującego je psa przestraszyło, i tym bardziej utwierdziły mnie one w przekonaniu, że gdy nie można liczyć na właściciela psa, trzeba liczyć na siebie. Mając do wyboru ”ugryzienie dziecka (czy kogokolwiek innego) przez psa” albo ”kopnięcie psa, by nie dopuścić do ugryzienia przez niego dziecka”, ja zawsze wybiorę to drugie. (Są chwilę, że nie dziwię się ludziom używającym gazu, kiedy nieznany im pies kieruje się w ich stronę, szybko skraca dystans i nie reaguje przy tym na wołanie właściciela, o ile ten w ogóle jest wtedy w pobliżu…).

W moim odczuciu sytuacje, jak ta teoretyczna powyżej (w tym tekście czysto teoretyczna, jednak, od czasu do czasu, oglądamy przecież takie obrazki w tzw przestrzeni publicznej, np. w parkach, na skwerach itp.), te ”pieski” atakujące dzieciaki, które po prostu przechodzą obok albo jeżdżące na rowerach, czy biegaczy, są przypadkami skrajnymi i wymagają zdecydowanych reakcji rodziców napastowanych dzieci lub napastowanych biegaczy, czy rowerzystów. Pies kąsający obcego, uprawiającego sport np. biegnącego człowieka, to patologia. Jeśli nie działa ”pole siłowe” i pies ”nie odbiera sygnału” od biegacza albo rodzica i ”właściciela” dziecka-szczenięcia, to reakcja fizyczna osobnika, który broni przed zagrożeniem siebie albo swoje ”młode” (”zasoby”), jest tego naturalną konsekwencją. Chroniąca swoje szczenięta suka lub inny pies, wymagający od intruza ”zaprzestania wcinania się w jego przestrzeń z tym niefajnym nastawieniem” i ”wrzucenia na luz”, kiedy mowa ciała nie wystarczy, ostrzegawcze bodźce werbalne także, przechodzi do reakcji fizycznej i wtedy agresor ”obrywa zębem”.

Raczej trudno wyobrazić sobie, abyśmy my, jako luzie mieli rzucać się na czworaka i ”gryźć” atakującego nasze dziecko lub nas, psa. Nogi idealnie sprawdzają się, kiedy trzeba zaznaczyć promień naszej przestrzeni osobistej. Zdecydowana reakcja, zazwyczaj bardzo szybko otrzeźwia psa, który ”nie lubi deskorolek” albo ”ma problem z biegaczami” i potwierdzić to może każdy biegacz, którego kop skierowany w stronę psa szykującego się do jego łydki a nawet ręki, uratował przed uszkodzeniem mięśnia albo rodzic zaatakowanego dziecka, który uniemożliwił nienormalnemu psu, pokaleczenie zębami, ugryzienie (a może nawet pogryzienie) jego dziecka.

Nie zawsze ”zła energia”

Entuzjazm, czy ”złe nastawienie” -psy które naruszają przestrzeń ludzi, generalnie wszystkich ludzi, robią to, bo są przyzwyczajone do tego, że ludzie nie przykładają wagi do swojej przestrzeni osobistej w kontaktach z nimi. Nie przykładają do niej wagi, więc jej nie bronią, nie wymagają od psów poszanowania przestrzeni. Psy naruszają przestrzeń tych ludzi, którzy nie są świadomi znaczenia własnej przestrzeni osobistej i nie umieją jej świadomie używać. Naruszanie przestrzeni oznacza, że pies który to robi, uznaje człowieka, którego przestrzeń narusza za osobnika o niższym statusie społecznym niż jego, kogoś kim może ”sterować”. Innymi słowy, pies śmiało samowolnie naruszający przestrzeń danego człowieka, uważa go za uległego względem siebie, bo tylko osobniki dominujące naruszają przestrzeń osobników uległych bez jakichkolwiek konsekwencji. A skoro status społeczny człowieka jest niższy od statusu psa, pies nie musi liczyć się z człowiekiem i może go ”ustawiać”.

Sporo jest dziś psów należących do ludzi nieprzykładających wagi do znaczenia przestrzeni osobistej i mających inne braki, nie tylko w emocjonalnej inteligencji… Psów bardzo zaburzonych, które przyzwyczaiły się do zachowań dominacyjnych, naruszając przestrzeń wszystkich w około bez jakichkolwiek konsekwencji (mnóstwo jest takich psów wśród psów niedużych i karłowatych). Psów bardzo, bardzo, powiedzmy ”przekonanych o słuszności swoich roszczeń”. To są te psy, które na każdym kroku wywołują spiny, ”na pewniaka”, wcinając się w przestrzeń innych psów i reagując agresją na jakikolwiek przejaw barku zgody na owo naruszenie przestrzeni. Braku zgody, który objawia się emanowaniem określonego rodzaju energii i przybraniem przez obranego za ”cel” psa, postawy komunikującej ”terroryście”, że ”Sorry, gościu, ale zawijaj się, bo mój jest ten kawałek podłogi, a tobie się coś pomyliło”. To jest ten typ ”rozpuszczonych” psów, które ”ustawiają domowników”, ”korygują” ich warczeniem, narastającym i w specyficznym tempie zmieniającym się w znerwicowane szczeknięcia, a nawet ośmielają się ich kąsać i gryźć. Tak bardzo często mają wszystkie te dziwne, mikro psy, które ”nie lubią” np. kiedy do ich ”pańci” przychodzą wnuki. Ten typ psów walczy z dziećmi o ”przestrzeń” np. na kanapie, to takie psy nie pozwalają, aby dzieci, czy po prostu goście, siadali w ich pobliżu albo w pobliżu ”ich człowieka” i przeganiają ”intruzów” warczeniem. To jest też ten typ tzw niegroźnych, niedużych psów, które jednak bardzo chętnie ”traktują zębami” ludzi, w tym dzieci, po prostu je gryząc. Zachowanie tych psów nie jest normalne. Ich właściciele, całe ich otoczenie przyzwyczaiło się, że one ”tak mają”, ale przyzwyczajenie się do danego ”stanu rzeczy” nie jest równoznaczne z tym, że ów stan rzeczy jest normalny.

Uczmy się od psich mam

Gdybym była psem o bezpieczeństwo mojego szczeniaka walczyłabym jak pies, no dobrze, jak suka Czyli: jeśli wcześniejsze ostrzeżenia zostałyby zignorowane przez intruza, z użyciem zębów. Jako człowiek nie mam narzędzi, którymi dysponują psy, więc wspomniany wyżej kopniak spełnia swoją ozdrawiającą agresora, rolę. Działa jak ”pole siłowe”, które przypomina psu, że;

szczenię-dziecko jest moje, co oznacza, że należy do mnie, ja jestem dziecka-szczenięcia ”właścicielem”, ja nim ”rozporządzam” i to ja (jak psia matka), decyduję o tym, kto, kiedy i na jakich zasadach może do mojego szczenięcia-dziecka się zbliżać. Moja ”reakcja fizyczna” mówi zaburzonemu psychicznie psu, usiłującemu ugryźć dziecko, by powstrzymać je od zachowania, z którym pies sobie nie radzi, że;

dziecko-szczeniak jest moje, należy do mnie i znajduje się w mojej przestrzeni, którą zawłaszczam i która jest tak duża, jak ja chcę,

nie pozwolę mu ot, tak wedrzeć się w moją przestrzeń, że moja przestrzeń jest moją własnością, wymagam jej poszanowania i będę bronić mojej (nie tylko) osobistej przestrzeni, bo znam jej wagę i uważam za przedłużenie mnie, mojego ciała i to ja rozporządzam WSZYSTKIM co się w MOJEJ PRZESTRZENI znajduje,

nie pozwolę mu bez konsekwencji zbliżyć się do mojego dziecka, mojego ”szczeniaka” (dodatkowo, z tak nieprawidłowym nastawieniem), pies nie będzie mnie ”dominował”, wdzierając się w moją przestrzeń, ”ustawiając” mnie i mojego szczeniaka.

Psy wiedzą, że szczeniąt atakować nie wolno, nie wolno nawet zbliżać się do nich, bo naruszenie przestrzeni szczeniąt (o ataku na nie nie wspominając) wiąże się ze zdecydowaną reakcją ich matki. Osobnikom, które o tym zapomniały, należy po prostu przypomnieć zasady. Żaden pies nie ma prawa używać zębów w stosunku do dziecka.

”Nie znam się, ale się wypowiem”

Wracając jeszcze do nieudolnie, bardzo nieprofesjonalnie i nierzetelnie ”relacjonowanych” w mediach tragedii, jakimi są przypadki ciężkich pogryzień dzieci przez psy. Otóż, mogłoby się wydawać, że rolą dziennikarza jest informować tzw opinię społeczną odnośnie określonych faktów… Jednak, kiedy fakty nie są określone, zostaje granie na emocjach odbiorców (bełkotliwych) przekazów. Równie dobrze za byle jak przygotowane materiały o ”pogryzieniach” i zupełny brak w nich edukacyjnej wartości, odpowiadać może ogólnie marny warsztat dziennikarski, zwykłe leserstwo i lenistwo, jak i brak merytorycznego zaplecza osób, które te materiały przygotowują. (Kolejny raz przekonujemy się, że tylko w teorii dziennikarz ”powinien wiedzieć” o czym mówi lub pisze do swoich odbiorców.) Media z powodzeniem mogłyby spełniać rolę edukacyjną, poprzez informowanie opinii publicznej o tym, jak do danego pogryzienia doszło, o tle zdarzenia, po to, aby uczulać nie tylko rodziców dzieci, ale i posiadaczy psów. Po to, by pobudzić do myślenia, mówiąc kolokwialnie, obie strony. Jednak media, kiedy donoszą o tragediach jakimi są ciężkie pogryzienia małych dzieci przez psy, ograniczają swój przekaz jedynie do ”informacji” w rodzaju: ”Niemowlę walczy o życie po tym, jak zaatakował je pies rasy’‚… I w tym miejscu zazwyczaj podawana jest nazwa konkretnej rasy (stygmatyzacja) albo potoczne określenie odnoszące się do pewnego typu psów (i znów: stygmatyzacja). To drugorzędne, ale również irytujące, a przede wszystkim szkodliwe, że ”dziennikarze” nie sprawdzają czy pies faktycznie jest rasowy, czy jest jakimś mieszańcem o nieudokumentowanym pochodzeniu albo np. psem z pseudohodowli, w której non stop kryje się córkę ojcem lub matkę synem, tymi kazirodczymi kojarzeniami doprowadzając do ciężkich zaburzeń i chorób, również psychicznych, u potomstwa. Nie interesuje ich czy pies całe życie spędził w kojcu, czy był ”typowym psem rodzinnym”… To ”szczegóły”, które ”dziennikarzy” nie zajmują. Dla mediów liczy się pobudzenie tzw opinii publicznej, wywołanie emocji, zwiększenie ”klikalności” tekstu w internetowych serwisach ”informacyjnych”. Mając więc choć odrobinę tzw oleju w głowie, kiedy w mediach pojawia się doniesienie o ”ataku psa na dziecko”, nie sposób komentować go inaczej niż ”Nie znam szczegółów, więc nie będę się wypowiadać”. Ale tej zasady nie przestrzegają nawet ”miłośnicy psów”, członkowie popularnych fejsbukowych grup o tematyce kynologicznej, którzy zamiast zająć się własnymi psami, spędzają czas na ”dyskach na fejsie”…

V. ”Horror story”

Wschodni brzeg nadwiślańskiej plaży. Późne, leniwe, słoneczne, niedzielne popołudnie. Ludzi jest mało, właściwie kilka dwu-czteroosobowych grupek, głównie zajętych rozmowami dziewczyn i rowerzystów robiących sobie przerwę. W pewnym momencie pojawia się Pani z Dzieckiem. Zerkam w bok i widzę, że ‚parkuje’ wózek przy ścieżce, a dzieciak, który już całkiem nieźle chodzi, zasuwa praktycznie jak mały samochodzik w kierunku plaży. Właściwie to jak spuszczony ze smyczy przez tę plażę pruje już po chwili. Pani rzuca się za nim w pogoń i ledwo ”ogarnia” malca, chwytając go w chwili, w której dzieciak zdążył już wbiec do wody. Oboje są ‚wystylizowani’ i Pani irytuje się, że Dziecko zamoczyło sobie ubranie (buty i spodenki po kolana). Od tej chwili malec biega w podwiniętych portkach i boso po zasyfionej, pełnej kapsli, fragmentów szkła, petów itp., plaży. Obserwuję zmagania Pani z tym, może 3letnim Dzieckiem, z siedziska wyciosanego z pnia drzewa, które na potrzeby wpisu nazwę ławką, z odległości (średnio) jakichś 15 metrów. Przez chwilę ja i osoba, z którą na tej plaży jestem, patrzymy sobie na brykającego dzieciaka i wymieniamy uwagi w rodzaju ”fajny dzieciak”, ”ile ma energii”, ”takie żywe srebro”, ”jaki on ma fajny kapelusik”, ”mama chyba trochę zmęczona” itp. Ale po paru minutach łapiemy się na tym, że Pani z Dzieckiem i jej Króliczek Duracell’a przykuwają naszą uwagę nie tyle słodyczą ”rozbrykanego dzieciaczka w fajnym kapelusiku”, co raczej ”nieudolnością Pani w sprawianiu opieki” nad tym chłopczykiem. Uderzające jest jak bardzo to Dziecko jest samowolne, krnąbrne i nakręcone. Brzdąc robi co chce, biega w te i we wte, machając rączkami, a Pani biega za nim jak potłuczona, jakby nie miała do niego ”instrukcji obsługi”. Kobieta coś do tego dziecka mówi, wydaje mu jakieś polecenia, o coś je prosi, ale ”kontroluje je” jedynie w tych momentach, kiedy udaje się jej dziecko pochwycić np. za rękaw kurteczki. Dzieciak nie mówi, porozumiewa się z Panią piskami i chrząknięciami, kiedyś mogłoby to być wskazówką pomagającą określić jego wiek, ale w dzisiejszych czasach może po prostu oznaczać, że chłopczyk mówi w języku trolli i tak już mu zostanie. Sytuacja wygląda naprawdę dziwnie. Zaczynam zastanawiać się czy to Dziecko nie ma jakichś psychicznych problemów, jest ”normalne”, czy też wymaga ”specjalnej troski”? Jednak nic w zachowaniu Pani nie sugeruje, że chłopczyk wymaga jakiegoś szczególnego podejścia, czy traktowania. Po prostu, tą parą rządzi chaos.

Spokojny dotąd klimat plaży, ulatnia się w kilka chwil po pojawieniu się na niej tej dwójki typowych ofiar ”bezstresowego wychowania”. Dorosła, zgięta w pół, kobieta, ewidentnie nie radząca sobie zupełnie z rozwydrzonym dzieciakiem i ów dzieciak typu Diabeł Tasmański, zachowujący się tak, jakby żadna z dorosłych osób z jego otoczenia nigdy w życiu nie słyszała o ”wychowywaniu dzieci”, jakichś regułach zachowania itp. Oboje biegają wte i wewte jak postacie z Looney Tunes, przykuwając uwagę otoczenia. Patrzę na nich przez chwilę i nie mogę pozbyć się wrażenia, że ta dwójka nie ma ze sobą więzi matka-dziecko, coś w zachowaniu tej Pani każe myśleć, że ona nie jest matką tego Dziecka. Jej mowa ciała, całe jej zachowanie względem chłopczyka pokazuje, że to dziecko nie jest jej, a mały olewa ją, jak nielubianą opiekunkę albo ciocię. Chłopczyk jest niegrzeczny i męczący (ja czuję się nim zmęczona od samego patrzenia na jego zachowanie), a Pani nie ma ”podejścia”, nie umie do niego ”trafić”, ”nawiązać kontaktu”, ”zainteresować”, po prostu biega za nim (szkoda mi jej ‚stylizacji’). Ciekawi mnie czy ta osoba jednak jest matką tego chłopczyka i czy to u nich taka ”norma” i oni ”tak mają”, że tak wygląda ich ”bycie razem na świeżym powietrzu”, jej i jej Dziecka, ich ”spacery” i ona nawet nie wie, że jest zmęczona tym ”stylem”, czy przeciwnie, traci już cierpliwość. Dla mnie i dla osoby, z którą oglądam to ”przedstawienie”, Pani ta sprawia wrażenie kogoś, kto jest z tym Dzieckiem ”od święta”. Ale wszystko jest możliwe, w końcu tyle jest ”metod wychowawczych”… W każdym razie, po około 10 minutach tego wstępnego i muszę przyznać, że niestety autentycznie przyciągającego uwagę chaosu, na scenę, prawie równocześnie, z przeciwnych kierunków, brzegiem Wisły wkraczają dwie pary;Dziewczyna z Czarnym Psem i Facet z Rudym Psem.

”O! Pieski!”

Oba Psy to niezbyt duże (wzrostu Border Collie) kundelki o lekkim kośćcu, bez nadwagi, takie, powiedzmy ”sportowe” psiaki i oba spuszczone są ze smyczy. Psiaki zauważają się. Od razu widać, że para Dziewczyna-Czarny Pies tworzy zgrany team. Czarny Pies w chwili, w której on i jego pani ”pojawiają się w kadrze”, skupiony jest na wykonywaniu jakiejś pracy, ćwiczenia, które zadała mu kobieta. To ona jest dla niego najbardziej interesująca w całym otoczeniu, jest skupiony na niej, na tym co razem robią i widać, że ”odnoszenie się do przewodnika” jest dla Czarnego Psa bardzo naturalne. Jest to jeden z tych psów, o których potocznie mówi się, że jest są ”posłuszne” -reaguje na komendy i wykonuje polecenia. ”Posłuszeństwo” wypracowuje się treningiem, czyli właściciel takiego psa musiał wykonać pracę, zbudować z nim relację, która pozwala mu ”sprawować kontrolę” nad zachowaniem zwierzęcia. I już na pierwszy rzut oka jest oczywiste, że właścicielka Czarnego Psa, trenuje z nim ”posłuszeństwo”, potocznie ”coś z nim robi”, ma z psem więź. To widać także dlatego, że pies stara się mieć z nią kontakt wzrokowy i w swoich zachowaniach, znowu potocznie mówiąc, ”w tym co robi”, odnosi się o niej. Np. nie oddala się samowolnie w kierunku Rudego Psa (jak ma w zwyczaju większość psów podczas tzw spacerów), ale czeka na zezwolenie od swojej właścicielki, by rozpocząć interakcję z Rudym Psem. Czyli Czarny Pies najpierw czeka na zezwolenie, by przerwać wykonywane ćwiczenie (zabawę-pracę) i oddalić się od właścicielki i dopiero, kiedy je otrzymuje, rozpoczyna interakcję z Rudym Psem.

Natomiast Rudy Pies po prostu idzie obok swojego właściciela. Może mają przerwę w ćwiczeniach, a może Właściciel Rudego Psa ma inny styl ”mania psa” i niespecjalnie przejmuje się ”wyszukiwaniem psu zajęcia”? W każdym razie Czarny Pies przerywa zabawę-ćwiczenie z właścicielką i udaje się w kierunku Rudego Psa, a ponieważ oba psy są do siebie przyjaźnie nastawione, po chwili zaczynają się bawić w ”zabierz mi patyk”. Ganiają się, zajęte sobą i dobrze się bawią, nie ma między nimi żadnych zgrzytów. Właściciel Rudego Psa robi wrażenie faceta, który ”ma psa” i tyle. Wydaje się być kimś, kto na spacerze z psem czeka aż pies ”wymyśli” co będą robić, a potem głównie stoi, idzie za psem i/lub czeka aż pies zdecyduje o tym, że idą dalej albo wracają do domu.

Właściciele bawiących się Psów zbliżają się do siebie i zaczynają rozmowę, jak sugeruje ich mowa ciała, zapewne typowe bla bla bla psiarzy, coś w stylu ”Fajna pogoda, pieski ładnie się bawią”. W pobliżu nich staje też Pani Opiekunka, wszystkie te osoby znajdują się od siebie w odległości, która pozwala im swobodnie słyszeć siebie nawzajem, czyli w razie potrzeby mogą się ze sobą komunikować.

Czy leci z nami pilot?

Od chwili, w której na plaży pojawiają się Psy, cała uwaga Diabełka Tasmańskiego,którego Pani Opiekunka nie może ogarnąć, kieruje się na zwierzaki. Wpierw na widok psów, chłopczyk staje jak wryty, ale już po chwili zdecydowanie rusza w kierunku zwierzaków a Pani rusza za nim. To bardzo ważne; Dzieciak zauważa psy, skupia na nich całą uwagę i zaczyna biec w ich kierunku. Nie odwraca się do Pani Opiekunki, nie pokazuje jej psów, nie ”konsultuje” z nią pomysłu ”idę do tych piesków”, nie pyta ”czy może”, po prostu biegnie do psów tak, jak wcześniej biegł wprost do wody. Za wszelką cenę dąży do kontaktu z psami. Od momentu, w którym na plaży pojawia się para zwierzaków, maluch skupiony jest tylko na nich i robi wszystko, by znaleźć się blisko nich i ich dotknąć. Nie interesuje go nic innego, zachowuje się tak, jakby psy były największą atrakcją z jaką dotąd się spotkał. Jest bardzo podekscytowany i nakręcony, sprawia wrażenie dziecka, które albo nigdy wcześniej nie miało okazji być w pobliżu żywych zwierząt (bo z jakiegoś powodu rodzice kontakt ze zwierzętami mu ograniczają) i nie umie się z nimi obchodzić, albo przyzwyczajone jest, że zwierzę to zabawka, rzecz, z którą może robić co chce, albo, co nie mniej niebezpieczne i niedopuszczalne, że każdego psa może traktować tak, jak jakiegoś tam, którego zna lub też, że kipią w nim takie emocje, że psy działają, jak podlanie ich substancją łatwopalną. Te opcje, są -moim zdaniem- nie do zaakceptowania i mogą skutkować poważnymi, nawet tragicznymi konsekwencjami.

Jednak Właściciele Psów nie zwracają uwagi na brak manier malca. Małe Dziecko biega za ich Psami jak dzikie, wyciągając do nich rączki, usiłując Psy pochwycić -dzieciak stara się pochwycić psa, do którego ”ma bliżej”, zbliżając się z wyciągniętymi w górę rączkami, upadając na jego grzbiet, próbując zwierzaka ”zagarnąć”, ale psy wyślizgują się mu, nie zwracając na jego zachowanie specjalnej uwagi, są zbyt nakręcone zabawą patykiem -nikt z towarzystwa ”dorosłych” nie wydaje się mieć ”problemu” z tym co robi malec. Właścicielom Psów nie przeszkadza, że małe Dziecko usiłuje niewłaściwie i uporczywie nawiązać kontakt z ich Psami. Nie reagują na to. Nie próbują też namówić Pani Opiekunki, żeby zawołała Dziecko, by mogli pokazać mu jak może z Psami nawiązać kontakt. Mnie Pani Opiekunka wydaje się być kompletnie oderwana od rzeczywistości, ale może usłyszała od Właścicieli, że psy ”są łagodne i nie gryzą”? Może dlatego, choć chłopczyk skupił całą swoją uwagę na psach, które ściga, ona stoi jak kukła i patrzy tylko, czy znowu nie wbiegł do wody -bawiące się psy do wody wbiegają co rusz, a on pędzi za nimi.

Ciekawi mnie co mówi Pani Opiekunka o tym, co robi w tej chwili jej ”Duracell”, czy w ogóle coś do Właścicieli Psów mówi, o coś ich pyta i czy w ogóle zauważa zachowanie Dziecka, czy zdaje sobie sprawę z zagrożenia czy nie. Interesujące jest też co mówią, widzą i myślą Właściciele zajętych zabawą Psów. Jedak ku mojemu zaskoczeniu nie wygląda na to, aby Właściciele Psów i Pani Opiekunka weszli z sobą w jakąś głębszą rozmowę. Pani stoi nieco z boku i sprawia wrażenie, że ulżyło jej, że dzieciak znalazł sobie zajęcie i ”się bawi”. Pozwalam sobie na chwilę refleksji nad tym ”Czy wychodząc z psem mam ochotę koncentrować uwagę na zachowaniu obcego dziecka, którego opiekunka, babcia czy ciocia nie reaguje na to, że dzieciak kompletnie nie potrafi obchodzić się z psami i jak nienormalny gania za moim psem, i psuje mi mój czas z psem na świeżym powietrzu?”. Nie, coś takiego nie jara mnie zupełnie, tym bardziej, że wystarczą mi inne psy, posiadacze psów i inne dorosłe osoby, na które trzeba mieć oko. Myślę, że takie ”akcje” nie ”jarają” żadnego normalnego, ”ogarniętego” psiarza, więc czekam na jakiś przejaw ”błyskotliwości”, a przynajmniej asertywności ze strony Właścicieli Psów, bo zachowanie Pani Opiekunki nie ulega zmianie. Nie zaczyna ”ogarniać” malucha w sposób, który zabezpieczyłby go przed interakcją z Psami, nie zabiera go ”trochę dalej”, nie oddalają się od Psów. Kobieta pozwala, by rozbuchany dzieciak, który zachowuje się tak, jakby systematycznie dostawał końskie dawki przetworzonego cukru, włączył się w psią ganiankę. Dziecko zaczyna ”ścigać” Psy,próbując je ”złapać” za cokolwiek, biega za nimi zawzięcie tak, jak pozwalają mu na to jego krótkie nóżki. I siłą rzeczy, wchodzi w rolę, w którą zazwyczaj w psich parkach i/lub na psich wybiegach, wchodzą małe psy, które ganiają grupki lub duety większych od siebie psów, którym nie są w stanie dotrzymać tempa i zabrać ”artefaktu”, bo mają za krótkie łapki…

Nie widzimy, aby Pani Opiekunka, w tych momentach, kiedy udaje jej się dopaść chłopca (bo przywoływanie go do siebie nie zdaje egzaminu od chwili, w której dotarli na plażę) i przez chwilę utrzymać go przy sobie, starała się w jakiś sposób Dziecko uspokoić, coś mu wytłumaczyć, pokazać, powstrzymać je od kontaktu z Psami. Psami,których, jak potwierdzi ciąg dalszy tej sytuacji, nie znają i które są dla nich obce. Kobieta, cokolwiek i jeśli w ogóle robi, aby wpłynąć na zachowanie Dziecka, zmienić je na bardziej spokojne, bardziej właściwe, jeśli Dziecko miałoby mieć kontakt z Psami lub tylko przez fakt, że znajduje się w ich pobliżu, nie robi tego skutecznie. Dzieciak wciąż jest tak samo podekscytowany obecnością psów i skupiony jest na tym, aby nawiązać z nimi kontakt fizyczny, móc ich dotknąć i je ”złapać”. Wciąż stara się na nich ”uwalić”.

Tak więc mały Diabełek Tasmański ”bawi się z psami”, w sposób, który do złudzenia przypomina te sytuacje, kiedy na psi wybieg, wpuszczony zostaje Psi Diabeł Tasmański, niezrównoważony, obciążony błędami w okresie socjalizacji, psiak, który ”nie kuma bazy” i nie umie bawić się z innymi psami tak, aby zabawa przebiegała bez spięć. Taki psiak sam nie umie wysyłać innym psom czytelnych sygnałów niewerbalnych i nie umie czytać lub błędnie odczytuje sygnały wysyłane do niego przez inne psy oraz reaguje przesadnie, najczęściej histerią lub agresją na zachowania otoczenia lub zjawiska w nim zachodzące. Taki pies bardzo często kreuje problem. Nie umie się bawić np. w ”zabierz mi patyk”, bo dla niego ganianie z innymi psami oznacza np., że wybiera sobie ”ofiarę”, na którą poluje i którą np. kąsa po pęcinach. Taki pies wprowadza zamęt, napiętą atmosferę, skutkującą korektą, którą zazwyczaj przeprowadza któryś (kilka) z psów z wybiegu (zdecydowanie rzadziej -niestety- świadomy właściciel psa), co nierzadko przeradza się w spinę, nawet poważną (z dziurkami i krwią), kiedy psów emocjonalnie niestabilnych i niedorozwiniętych jest na wybiegu więcej i gdy w pobliżu nie ma ani jednego człowieka-przewodnika…

Pani Opiekunka nie nawiązuje rozmowy z Właścicielami Psów, nie obserwujemy żadnego Przepraszam, ale czy Dzieckomogłoby popatrzeć na pieski z bliska, może mogłoby dotknąć i pogłaskać, któregoś z nich albo oba?”. Nie ma też żadnego, w następstwie tego typu pytania albo własnej inwencji Właścicieli, ”przywoływania psów” i przedstawiania im Dziecka ani Przestawiania Psów Dziecku. Nie ma także nic w styluPowinna Pani pilnować malca i nie pozwalać mu ganiać za psami w taki sposób”, aniMoże chce Pani, abyśmy pokazali Pani Dziecku, jak może być blisko naszych Psów w taki sposób, żeby to było dla niego bezpieczne i komfortowe dla naszych Psów”, czy wręcz Powinna Pani oddalić się stąd z tym Dzieckiem, tak, aby maluch nie mógł ganiać za naszymi Psami, które mamy w tym miejscu prawo puszczać luzem, żeby się wybawiły i którym natarczywość Pani Dzieckaza chwilę może zacząć przeszkadzać”nic, co wydawałoby się jest w takiej sytuacji naturalnym zachowaniem pierwszego z brzegu Właściciela Psa, który myśli, ma wyobraźnię i woli minimalizować ryzyko.

Nic, choć Pani Opiekunka dopada chłopczyka, czyli powiedzmy, że ”kontroluje” zachowanie Dziecka, tylko wtedy, kiedy maluch jest zbyt blisko wody. Przez pozostały czas obserwuje z dystansu jak Dziecko ugania się za Psami. Chłopczyk, oczywiście, biega dosyć nieporadnie i ”dogonienie” go nie sprawia kłopotu dorosłej osobie, jednak od czasu do czasu Psy zatrzymują się i w psich zapasach przewalają po piasku. I to są momenty, w których nieupilnowane Dziecko może mieć okazję nawiązać fizyczny kontakt z Psami, może w końcu do nich dobiec, wejść w ich przestrzeń, a właściwie naruszyć ją, ”złapać”, czyli np. ”pacnąć” rączkami, któregoś z nich lub oba. A zarówno Pani Opiekunka, jak i Właściciele Psów, którzy stoją ciągle w tym samym miejscu, zanim podejmą interwencję, zareagują na zachowanie Dziecka lub Psów, mają do pokonania dystans co najmniej kilku metrów…

Bariera językowa?

Właściciele Psów stoją ciągle w tym samym miejscu. Oboje, co odnotowuję z dużym rozczarowaniem, nie wydają się zbytnio przejmować tym, jak to Dziecko reaguje na ichPsy. Nie sprawiają wrażenia zaalarmowanych stopniem ekscytacji Dziecka i tym jak bardzo chce ono dotknąć ich Psy, wejść z nimi w fizyczny kontakt. Widzą, że chłopczyk usiłuje psy dogonić, że, ku irytacji ganiającej go Pani Opiekunki, za którymś razem, mimo jej pościgu z wyciągniętymi jak u Zoombie rękami, udaje mu się nawet wbiec za nimi do wody, ale nic nie robią. Może wydaje im się, że nic złego nie może się stać, bo przecież taki malec nie ma szans dogonić pary szalejących w zabawie psów… No i Psy na Dziecko nie reagują w ogóle, są zajęte sobą, bawią się.

Oczywiste jest jednak, że taki stan rzeczy nie może trwać w nieskończoność, w pewnym momencie psy, zdyszane, zechcą odpocząć, ”uwalą” się gdzieś i Dziecko będzie mieć do nich dostęp… Dlatego braku reakcji Właścicieli Psów nie usprawiedliwia nawet ewentualna ”bariera językowa”.

Ja, ze swojego miejsca, po zachowaniu chłopca, widzę, że nie jest on dzieckiem, które nauczone zostało jak obchodzić się ze zwierzętami. Po tym jak przyglądałam się dobre dziesięć minut temu, jak okropnie zachowywał się, zanim na plaży pojawiły się psy, wiem, że nigdy w życiu nie pozwoliłabym temu dziecku na to, aby znalazło się w pobliżu mojego zwierzęcia albo zwierzaka nad którym sprawuję opiekę. Jednak, moim zdaniem, nawet pierwszemu z brzegu laikowi wystarczyłaby minuta obserwowania tak zachowującego się Dziecka, by wiedzieć, że znalazłszy się w jego pobliżu, trzeba wołać psa, ”zbierać tyłek w troki” i uciekać od małego Diabła Tasmańskiego jak najdalej. Usadawiam się wygodniej i mówię do osoby, z którą tę scenę oglądam, że nigdzie nie idziemy, bo muszę zobaczyć co będzie dalej. Zobaczyć dokąd sięgają ignorancja z arogancją ”typowego psiarza” albo może do jakich zdarzeń może doprowadzić czyjś (właściciela psa) zbyt niski poziom asertywności…

To To jest bardzo ciepły dzień i psy są już zmęczone, przestają daleko odbiegać i zaczynają bawić się blisko swoich właścicieli. I w końcu dzieciak ma szansę je dogonić.

”Nie!”

Czarny i Rudy trzymają się blisko swoich ludzi, więc w końcu, po paru minutach zabawy odbywającej się pod nogami właścicieli, zabawy w ”zabierz mi patyk”, w której jako inicjujący problem Diabeł Tasmański uczestniczy ścigający oba psy i męczący ”opiekunkę”, dzieciak, Pani Czarnego Psa zauważa, że ”coś jest nie w porządku”.

Usłyszeliśmy tylko jedno słowo skierowane przez nią bezpośrednio w kierunku natarczywego Dziecka i Psów; ”NIE!”, Być może Dziewczyna warknęła nie na Dziecko (szkoda), ale na któregoś psa (albo oba), który być może w tym momencie był o krok od przeprowadzenia korekty na chłopczyku? Tego nie wiem na pewno, jednak myślę, że ze szkodą dla Dziecka i Pani Opiekunki owo zdecydowane i głośne ”Nie!” skierowane było jednak do Psa/Psów. Dlaczego ze szkodą dla Dzieciaka i Pani Opiekunki? Dlatego, że od samego początku Dziecko zachowywało się niewłaściwie. Moja pierwsza myśl, kiedy to ”Nie!” usłyszeliśmy była taka, że w końcu ktoś zauważył, że ten dzieciak igra z ogniem i dobrze, że babka krzyknęła, kiedy chłopczyk znowu rzucał się na psy i opadając na nie, usiłował je pochwycić (Pani Opiekunka stała obok i w ogóle nie reagowała). W tym konkretnym momencie takie ”Nie!” skierowane do tego bardzo, bardzo niewłaściwie się zachowującego Dziecka, w przyszłości, w skrajnym przypadku, potencjalnie mogłoby temu Dziecku uratować, jeśli nie życie, to zdrowie, gdyż najprawdopodobniej byłoby wstępem do rozmowy o tym dlaczego ”Nie!”, co złego jest w zachowaniu malucha i dlaczego tak ważne było, by Dziecko go zaprzestało. Rozmowy, rzecz jasna, nie z Diabełkiem Tasmańskim, gdyż ten nie jest w wieku, w którym taka rozmowa miałaby sens, ale Panią Opiekunką. Oczywiście, pewnie gdyby to ”Nie!” skierowane było do ”dzieciaczka”, to sądząc po odrealnieniu Pani Opiekunki, ta wkroczyłaby do akcji natychmiast i zrugała Właścicielkę Psa, wrzeszcząc coś w stylu”Jak Pani śmie tak zachowywać się w stosunku do dziecka!?”. Może właśnie prawdopodobieństwo scenariusza, w którym Właścicielka Psa najpierw musiałaby przebić się przez pancerz ”Jak pani śmie, to tylko dziecko!”, zniechęciło ją do spełnienia dobrego uczynku…

Jednak niezależnie od tego, czy Dziewczyna powstrzymała (swojego?) napastowanego przez Dziecko, Psa od przeprowadzenia ”korekty” na malcu, czy też krzyknęła na Dziecko, aby zaprzestało swojego zachowania (zanim zechce je do tego nakłonić jej Pies), istotne jest, że uznała, że najlepszym rozwiązaniem będzie przerwać sytuację, w której jej Pies narażony jest na kontakt z chłopcem nieumiejącym obchodzić się z psami i przerwała zabawę pomiędzy psami. Pani z Czarnym Psem uznała, że dalsze pozwalanie, by to Dziecko naprzykrzało się jej Psu, równoznaczne jest z narażeniem siebie, Psa i w końcu tego Dziecka, które tak skandalicznie zachowuje się na oczach Pani Opiekunki, na niepotrzebne ryzyko.

Czy ”Nie!” Właścicielki Czarnego Psa w jakikolwiek sposób zwróciło uwagę Pani Opiekunki, czy było dla tej osoby ”alarmujące”, czy podeszła do Dziecka i je od psów odciągnęła? Nie -tak brzmi odpowiedź na każde z tych pytań. ”Nie!” nie skutkowało także żadną wymianą zdań pomiędzy Właścicielami Psów a Opiekunką Dziecka.

Ze sceny schodzą Dziewczyna z Czarnym Psem i jej Czarny Pies. Zostaje Facet z Rudym Psem, który od chwili swojego ”wejścia w kadr” sprawia wrażenie, że nie kuma bazy, i jego Rudy Pies. Nie jest dla mnie jasne czy Facet z Rudym Psem ”załapał” dlaczego Dziewczyna z Czarnym Psem zdecydowała, że lepiej będzie i dla niej i dla jej Psa, jeśli odejdą z miejsca, w którym grasuje Dziecko. Chyba nie, bo on i jego pies zostali

Zabawka Rudego Psa

Rudy Pies i jego Właściciel nie sprawiają wrażenia tak zgranych jak team Czarny Piesi jego Właścicielka. Facet po prostu spuszcza Psa ze smyczy i ten sobie biega, i ”organizuje sobie czas”. Właściciel wodzi za nim wzrokiem, dla odmiany jego Pies za nim wzrokiem nie wodzi, i nie proponuje mu nic dość interesującego, by nieumiejący się obchodzić z psami chłopczyk, przestał być swego rodzaju atrakcją w oczach Rudego Psa. To bardzo o ważne: za partnera do zabawy Rudy Pies nie obiera swojego właściciela.


Ingerencja Pani Opiekunki w to, co robi maluch, ogranicza się jedynie do tego, że ściągnęła mu także spodenki, po tym, jak ponownie zamoczył je w wodzie. Poza tym ta osoba jedynie patrzy na to, jak chłopczyk biega za Rudym Psem. Właściciel Psa stoi w miejscu z rękami w kieszeniach i smyczą przewieszoną na ramionach. Rudy Pies zatacza kółka z patykiem w pysku, malec za nim biega, Pani Opiekunka na to patrzy. Pies coraz częściej przystaje, Dziecko-Diabełek Tasmański nie jest przecież tak sprawne fizycznie, by mogło ganiać go tak zgrabnie i szybko, jak robił to Czarny Pies. Rudy przystaje, więc malec może go dotykać, jednak cały czas to ”dotykanie” jest usiłowaniem pochwycenia Rudego Psa, z wyciągniętymi w górę rączkami i próbowaniem opadania na niego. Pies cały czas memla badyl i często spojrzeniem upewnia się gdzie znajduje się chłopczyk. I w końcu, jak na dłoni, widzę to, na co czekałam od ok kwadransa, to jest odkąd zaczęła się ”zabawia” Dziecka z Psami,bardzo czytelny sygnał, potwierdzenie, że ”dorośli” odpowiedzialni za sytuację, którą obserwujemy, dali, mówiąc bardzo delikatnie, plamę po całości.

Właściciel/ opiekun psa powinien mieć nieco więcej oleju w głowie od pierwszej z brzegu Pani z Dzieckiem. Powinien dbać o swoje i swojego psa bezpieczeństwo, a jedną z konsekwencji takiego dbania o bezpieczeństwo jest niepozwalanie na kontakt z psem dzieciom, które nie umieją zachować się w interakcji z psami. Odpowiedzialny właściciel psa musi myśleć perspektywicznie i przewidywać, że sytuacja, w której Dziecko, które na widok psów zachowuje się tak, jakoby nigdy wcześniej nie miało prawidłowego lub co najmniej poprawnego kontaktu z przedstawicielami tego gatunku, oznacza potencjalne niebezpieczeństwo.

Korekta no.1

Rudy Pies zatrzymuje się i teraz ”żuje badyl statycznie”, jest ustawiony z prawej strony półprofilem do nas, zad uniesiony, front pochylony do ziemi na wyciągniętych w przód łapach, pomiędzy którymi znajduje się pysk, w którym pies memla patyk, Dziecko podchodzi do niego od tyłu, nieco z boku i zwala się na niego z wyciągniętymi w górę rączkami, które to opadają na grzbiet Rudego Psa. Dziecko uwala się na zwierzaku, tj usiłuje to zrobić i wtedy Rudy Pies je koryguje. Rudy wykonuje bardzo szybki zwrot głową w tył, w kierunku chłopczyka, Dziecko odskakuje od jego ciała. Nie płacze, nie krzyczy. Jest zaskoczone. Gdybym miała obstawiać, to postawiłabym na to, że Rudy Pies pogroził dziecku, warknął, zmarszczył się na Króliczka Duracell’a, może nawet kłapnął pyskiem powietrze. W każdym razie ruch głową, to że Pies tak nagle się do niego odwrócił i skierował pysk w jego stronę (blisko twarzy) wytrąciło Dziecko z jego działania. Jednak go nie przestraszyło, chłopiec nie krzyknął, nie rozpłakał się, nie zrobił niczego, co zwróciłoby uwagę Pani Opiekunki albo Właściciela Rudego Psa i po chwili, kiedy Pies odbiegł, malec znowu za nim popędził…

Ani Pani Opiekunka chłopca, ani Właściciel Rudego Psa nie zwrócili na to uwagi. Stało się coś bardzo istotnego. Oto jednoznacznie przekonaliśmy się, że Rudy Pies traktuje chłopczyka niewłaściwie i że w związku z tym może zdarzyć się coś, co najmniej nieprzyjemnego. Rudy wysłał do niego sygnał i to jest wartością -ostrzegł istotę, z którą ma interakcję (Nikt z tzw dorosłych na to nie zareagował). Problem w tym, że ta istota, to dziecko nie zna języka, w którym otrzymało ostrzeżenie, a Rudy nie powinien znaleźć się w sytuacji, w której uznał, że grożenie tej istocie, temu dziecku-ludzkiemu szczenięciu jest dopuszczalne. Pies, który nawykowo prawidłowo odnosi się do dzieci, rozumie, że są ludzkimi szczeniętami, są poza jego ”zasięgiem” i nie jest jego rolą korygowanie ich, kiedy zachowanie dziecka mu przeszkadza, odchodzi, kończy interakcję z dzieckiem. Jednak Rudy nie unika interakcji z chłopczykiem i nie przerywa jej po tym, jak ”skorygował” malca. Traktuje to dziecko raczej jak ”istotę” niż ‚ludzkie szczenię’. Chłopczyk jest czymś co uatrakcyjnia temu psu przebywanie na plaży, stworzeniem, które go gania i tyle. Dla zasady zaznaczmy też, że pies ten w żadnym momencie trwającej ok kwadransa interakcji z Dzieckiem, nie szuka wsparcia u swojego właściciela.

Problem dotyczący Dziecka i Rudego Psa jest poważniejszy niż mogłoby się wydawać, bo pokazuje, że co najmniej w tej konkretnej sytuacji, w interakcji z tym konkretnym Dzieckiem, Rudy Pies, owego chłopczyka nie postrzega jako Dziecka, jako ‚ludzkiego szczenięcia’, którego nie wolno mu korygować nawet zamkniętym pyskiem, o ”wyskakiwaniu z zębami” nie wspominając. Obok stoją ludzie, dorosłe osoby, jedna (w teorii) odpowiedzialna za Dziecko, druga za Rudego Psa i żadna z tych osób od początku, tj. od nieco ponad kwadransa, nie zauważa po jak bardzo cienkim i kruchym lodzie stąpają. Dziecko nie zostało przedstawione Psom (tym bardziej nie jako ‚ludzkie szczenię’). Nie odbył się żaden rytuał. Dziecku nie pokazano na jakich warunkach może przebywać w towarzystwie psów, jaki psychiczny stan jest wymagany do tego, aby bezpiecznie blisko psów przebywać.

Może oba psy, tak Rudy jak i Czarny nie mają przećwiczonych relacji z dziećmi-ludzkimi szczeniętami? Może z dziećmi, które są nieuważne lub natarczywe ”radzą sobie same”, wysyłając im sygnały i ostrzegając je groźbami? Może ich Właściciele”nie widzieli potrzeby”, by poświęcać sprawom relacji pies-dziecko jakąś szczególną uwagę? Może stanęło na tym, że psy ”nie są agresywne” i tyle? Może nie zostały nauczone, że każde dziecko to ‚ludzkie szczenię’ i jako takie każde jest nietykalne, bo jego społeczny status jest wyższy niż status psa? Że ”korygowanie” ‚ludzkich szczeniąt’ jest nieakceptowalne i zachowaniem chroniącym psa ma być jego oddalenie się od ‚ludzkiego szczenięcia’, kiedy to zaczyna zachowywać się w sposób, który powoduje u psa dyskomfort? Że przebywając blisko ‚ludzkiego szczenięcia’ nie wolno naruszać jego ”mydlanej bańki” i wchodzić w jego osobistą przestrzeń z nastawieniem innymi niż spokój i ulegle poddanie? I że powtórzmy: jedynym tolerowanym przez przewodnika sposobem na unikanie i/lub przerywanie interakcji z ‚ludzkim szczenięciem’ jest oddalenie się od niego? Może to zupełnie naturalne dla Rudego Psa, że ”koryguje” dzieci i ośmiela się im grozić, marszcząc się w ich stronę, kłapiąc im pyskiem przed buziami lub powarkując na nie? Może czasem nawet skoryguje je dotknięciem zębów? Może nikt z tzw ”dorosłych” nie zwraca na to uwagi, a dzieci są zbyt małe i/lub zbyt wystraszone, aby o tym powiedzieć swoim rodzicom? Może ten pies ma nawyk traktowania dzieci w ten sposób, bo jego groźby są skuteczne i szybko, w mgnieniu oka ”ustawiają dzieciarnię”, z którą ma do czynienia? A może dzieci nie są dla niego ‚ludzkimi szczeniętami’ albo są, ale podchodzi do dzieci wybiórczo i w niektórych widzi jedynie tylko jakieś ”stworzenia”, a w innych ‚ludzkie szczenięta’ o wyższym od niego statusie społecznym? Może Rudy Pies jest osobnikiem bardzo młodym i może to, że ”dotąd nic złego się nie stało, żadnego dziecka nie ugryzł”, wynika tylko i wyłącznie z tego, że ten pies ma jeszcze ”mały przebieg” i po prostu wszystko przed nim…

Aż ciśnie się stwierdzenie, że ”wszystko jest możliwe”, zważywszy na to, że jego Właściciel zaprezentował się jako ignorant, nie dostrzegając potencjalnego zagrożenia w tym, że jego Pies ”bawi się” (z)Dzieckiem, które zupełnie nie nadaje się do ”zabawy” z psami, bo nie jest to tego przygotowane bo, nie zostało nauczone, jak należy się z psami obchodzić i że w związku z tym ”zabawa” z psami może być dla tego Dziecka niebezpieczna. Skoro facet nie dostrzegł tej oczywistości czy można mu ufać, że interakcja, która ma miejsce pomiędzy jego psem a tym rozwydrzonym dzieciakiem jest bezpieczna?

To dziecko zaczęło za Psami ganiać ot, tak. Ale nie jako Dziecko, tylko taki ”Tasmański Diabełek”, który ganiał oba psy, wydając przy tym z siebie rożne dźwięki. Rudy Pies traktował tego chłopczyka jako coś, co uatrakcyjnia mu memlanie badyla, od chwili, w której zabrakło mu kompana w postaci Czarnego Psa. Nic więcej.

Od momentu, w którym Rudy Pies skorygował malca po raz pierwszy, uznałam, że do incydentu, który uznany zostanie potem za ”atak”/ ”pogryzienie”, zostało maksymalnie 10 minut.

I tak, kilka minut potem…

Korekta no.2

Rudy Pies znowu przystanął, dał chłopczykowi do siebie podejść, dzieciak znowu nabiegł na niego z wyciągniętymi rączkami, szykując się do opadnięcia na zwierzaka, tylko tym razem ”aktorzy” lepiej się ustawili, gdyż i Dziecko i Pies zwróceni byli do widowni profilami sylwetek. W pewnej chwili, kiedy dziecko ustawione buzią do pyska psa, buzią znajdującą się od tego pyska w odległości mniej więcej 30 centymetrów, chciało najprawdopodobniej znowu zwalić się całym ciężarem na jego głowę, pies szybko poruszył głową i kłapnął zębami tuż przed twarzą chłopczyka, na wysokości jego noska. Pies ugryzł powietrze”, centymetry od twarzy Dziecka. A dziecko troszkę się wystraszyło, stanęło jak wryte z tymi wyciągniętymi w górę rączkami, ale ponownie ani nie krzyknęło, ani się nie rozpłakało. I ani Pani Opiekunka Dziecka, ani Właściciel Rudego Psa nie zobaczyli tej drugiej korekty, korekty ponownie blokującej dziecku ”uwalenie się” na psie. Po tej drugiej ”korekcie”, ”entuzjazm” z jakim chłopczyk ”obcuje” z psem nie maleje. Sygnały psa nie temperują nastawienia dziecka do niego i malec znowu udaje się w pogoń za Rudym.

Boska interwencja

Opada mi szczęka, bo najwyraźniej ponownie zdarzenia nie odnotował nikt poza mną i osobą, z którą obserwuję ”zabawę psa z dzieckiem” – WTF? Jak to możliwe? Co robili ci ludzie; Właściciel Rudego Psa i Pani Opiekunka, kiedy Rudy Pies kłapał pyskiem przed buzią malca? Od ugryzienia, takiego typowego ”kasownika”, czyli chwyć-puść, to dziecko dzielą minuty. Jeszcze chwila i rano przeczytam, że ”Na nadwiślańskiej plaży, w niedzielne popołudnie pies pogryzł chłopczyka”, że ”Dziecko zostało ugryzione w twarz, podczas zabawy z psem”.

I wtedy dzieje się coś, co w pierwszym tłumaczeniu ”Pulp Fiction”, śp. Tomasz Beksiński, w scenie, w której mimo wszelkiego prawdopodobieństwa Jules Winnfield I Vincent Vega uniknęli śmiertelnych ran postrzałowych, nazwał ”boską interwencją”. Dosłownie dwie-trzy minuty po tym jak Rudy Pies ”ugryzł powietrze” tuż przed noskiem Dziecka, Pani Opiekunka podchodzi do malca i zabiera go od Rudego Psa. Po prostu ”łapie go za chabety” i odchodzi z nim w stronę wózka. I, żeby było jasne, jej decyzja nie jest pokierowana tym co opisałam, tą ”korektą” Rudego Psa, bo ta baba tego nie widziała. Była na tej plaży, w odległości paru kilku metrów od Dziecka i Rudego Psa, i choć powinna dbać o bezpieczeństwo tego Dziecka, nie widziała co działo się na plaży. Nie widziała nawet tego, jak Rudy Pies, w odległości mniejszej niż długość małego palca, kłapnął pyskiem przed twarzą tego Dziecka. Chłopczyk protestuje, wydziera się i szarpie, ale ona najwyraźniej uznała, że ”dość zabawy” i teraz olewa jego chciejstwa i niechciejstwa. Może spojrzała na zegarek, może dostała sms’a? (Może akurat w chwili, w której Rudy Pies groził Dziecku, nad którym miała sprawować opiekę lajkowała kolejnego selfika jakiejś psiapsióły?) W każdym razie coś kazało jej zwijać się z plaży.

Rudy Pies pobiegł w krzaki a jego niczego nieświadomy Właściciel udał się za nim. I ”nic się nie stało”. ”End of Story”. Tym razem.

Ciąg dalszy w tekście ”UCZMY SIĘ OD PSICH MAM -UCZENIE PSÓW PRAWIDŁOWEGO ODNOSZENIA SIĘ DO DZIECI I UŻYWANIE PRZESTRZENI OSOBISTEJ W KONTEKŚCIE USTALENIA STATUSU SPOŁECZNEGO NASZEGO DZIECKA-LUDZKIEGO SZCZENIĘCIA W RELACJACH Z NASZYM PSEM I PSAMI OBCYMI

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz. Ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

”NAJGRUBSZE RYBY W STAWIE” UTRZYMUJĄ PH STOJĄCEJ WODY NA ”WŁAŚCIWYM” POZIOMIE – SŁÓW PARĘ NA TEMAT: ”SKĄD W ‚KYNOLOGII’ TYLE PATO…?”. (CZĘŚĆ PIERWSZA)

Help!

Tematyczne grupy funkcjonujące na serwisie Facebook poruszają kwestie istotne dla członków tych konkretnych grup. Tak więc na grupie producentów kosiarek raczej nie będą rozstrzygane zagadnienia ze świata księgarzy, a na grupie kynologicznej ciężko będzie znaleźć dyskusję o sprzęcie szermierskim. Fejsbukowe grupy kynologiczne, których liczba członków idzie w setki a nawet tysiące, zazwyczaj (z pewnymi ”wyjątkowymi wyjątkami’) są zamknięte, czyli niedostępne dla ”zwykłych śmiertelników” – treści na nich publikowane widoczne są jedynie dla osób do tych grup należących (lub osób, którym członkowie tychże grup, owe treści jakoś tam przekazują…). Tak ”elitarne” grupy postrzegane są jako ”najbardziej wiarygodne”. Zwłaszcza przez tych, którzy ”dopuszczeni zostali do zaszczytu czerpania z ‚wiedzy tajemnej’ państwa tzw doświadczonych hodowców oraz uczestniczenia w ”wiekopomnych dyskusjach”. Dyskusjach w istocie często będących rozmowami o niczym. Rozmowami, w których w imię ”szczytnych celów” trzeba umieć obyć się bez konkluzji… Rzadziej rozmowy na forach Facebooka inicjowane są prośbami o polecenie odpowiedniego lekarza weterynarii lub o podzielenie się doświadczeniem związanym z posiadaniem psa obciążonego jakąś przewlekłą i wymagającą stałej kontroli, chorobą. Częściej dotyczą pytań i ”konsultacji” o to kiedy, tj. przy jakim poziomie progesteronu można kryć sukę. Albo też są wołaniem o pomoc przy ”opiniowaniu” gotowych karm. Posty służą też do podkreślania i chwalenia się, że Jakiś Tam Pies, Gdzieś Tam zdobył Jakiś Tam Tytuł, reklamują mioty oraz wystawione na sprzedaż szczenięta. Albo jednoczą grupy, napominając środowisko, że ”pseudo rośnie w siłę” i ”wszystko co nie jest (z) nami, to pseudo”. Gównie jednak grupy takie straszą pseudointelektualnymi wywodami ludzi, którzy (za)dużo czasu spędzają na ‚fejsie’ lub po prostu żenującymi gównoburzami z udziałem ”znanych w środowisku” posiadaczy rasowych psów. Przez to powstaje wrażenie, że tematy, które na forum tego rodzaju grup nie są poruszane, nie istnieją albo ”nie są ważne”. Ale po kolei.

Sterowanie konsumentem

Podejdźmy do tych fejsbukowych kynologicznych grup, przez ogrom osób traktowanych przecież jako ”źródło rzetelnej informacji” (szczególnie tych nowo do niech ”wstępujących” – do niektórych grup nie można po prostu ”dołączyć”, do nich można jedynie ”wstąpić”, trochę jak do …sekty), jak do specjalistycznych, opiniotwórczych i cieszących się zaufaniem periodyków – właśnie tak przecież mają zwyczaj ”błyszczeć” co ”znamienitsi” członkowie tego rodzaju grup, jako ”specjaliści”. Periodyków mających określone cele i zasięgi, a przed nimi swoich; inwestorów (którzy angażując określone zasoby, oczekują określonych korzyści) wydawców, redaktorów, dziennikarzy i konsultantów (funkcjonujących także w określonych zależnościach) oraz reklamodawców. I zastanówmy się nad kwestią ”doboru treści” – wyboru poruszanych na forach tych grup tematów i sposobów na zarządzanie nimi. (Gdyż i tu jest jak w opiniotwórczym magazynie: nie tyle liczy się ”temat” jako taki, co sposób w jaki ów temat się przedstawia.) Jak wszystkie te role porządkują się i dzielą w warunkach social media? Kto więc jest w tych fejsbukowych kynologicznych grupach ”inwestorem” – czyje racje, argumenty, w skrócie: interesy ‚dzieją się’ na danym forum (i z jego pomocą)? Kto jest ”wydawcą”/”redaktorem naczelnym”, pełniącym rolę ”kontrolera” (by nie powiedzieć ”cenzora”), dopuszczając (albo nie) tematy ”publikacji” i rozmów, które na tychże fejsbukowych forach można znaleźć? I kto trzyma pieczę nad ”przestrzeganiem zasad regulaminu grupy” – czyli kto zajmuje się pilnowaniem, by odgórnie obrana linia była przestrzegana? Kto jest ”dziennikarzem” wybierającym sobie tematy i publikującym treści? Czy na pewno ”wszyscy członkowie grupy mogą publikować treści”? I wreszcie kto ”w zespole” ma moc ”opiniotwórczą”? Kto wchodzi w rolę ”recenzenta”, gdy pojawia się konieczność(?) ”zrecenzowania” danej kwestii? A skoro jesteśmy już przy ”recenzentach” i ”konsultantach”, to ponownie zwróćmy uwagę na sposób nawigowania dyskusji toczących się na forach kynologicznych grup. W jakim kierunku ”kanalizowana jest energia”? Jakie postawy są modelowane? Jakie nastawienie buduje się u członków tych grup w odniesieniu do poszczególnych zagadnień i które posty/publikacje i rozmowy się ”utrzymują”, a które ”znikają”, są usuwane? I czy wiadomo dlaczego niektóre tematy są cenzurowane, czy też nie jest to ”jasne”? W skrócie: jak się na fejsbukowych grupach kynologicznych ”prowadzi” nie tylko twórcę czy współtwórcę, ale i odbiorcę treści tam dostępnych? I wreszcie: kto jest zwyczajowym odbiorcą treści publikowanych na tychże forach? Gdyby grupy te były na początku wspomnianymi periodykami, to dla kogo byłyby przeznaczone? Kto by te magazyny (czy to w wersji papierowej, czy elektronicznej), kupował? I po co? Czego kupujący by w nich szukali? I dlaczego by kupowali właśnie te periodyki? (Zastanówcie się nad powyższym, nawet przyjmując, że ”w tych grupach to wszystko tylko jakoś tak ‚po prostu samo’ wychodzi”.)

Macie to? Te pytania? Postawiliście je sobie? Ok, to zapiszcie je, bo na razie idziemy dalej:

100% odpowiedzialności hodowcy

Niedawno otrzymałam wiadomość (niepierwszą tego rodzaju i nie ostatnią) od bardzo rozżalonej osoby, która napisała, by podzielić się spostrzeżeniami dotyczącymi zaskoczenia i rozczarowania tym jak potraktowano ją, gdy na jednej z popularnych fejsbukowych grup kynologicznych zadała pytanie, a właściwie ‚ośmieliła się’ zadać pytanie dotyczące, wciąż ”kontrowersyjnej” kwestii, tj. odpowiedzialności hodowcy wobec nabywcy w sytuacji, w której okazuje się, że zakupiony z ”renomowanej hodowli” ZKwP/FCI, psiak nie jest w pełni zdrowy. (Pamiętajmy, że w największym polskim środowisku hodowców i posiadaczy psów rasowych, powszechnym jest stanowisko, że ”rasowy pies”, to pies tylko i wyłącznie z dokumentami wydanymi przez ZKwP i honorowanymi przez FCI – wszystko inne to ”kundle”, ”psy w typie rasy” z ”pseudohodowli”.)

Mniejsza o szczegóły tego przypadku, gdyż tych sytuacji, kiedy to nabywcy rasowych psów z rodowodami honorowanymi przez FCI, na krótko po przeprowadzeniu transakcji odkrywają, iż zakupione przez nich psiaki okazują się być ”nie w pełni zdrowe” lub wręcz ”specjalnej troski”, jest ciągle za dużo. Chodzi o to, co w związku z tym możesz zrobić ty? Ty, jako przyszły nabywca rasowego psa o udokumentowanym pochodzeniu? Po prostu: musisz zdawać sobie sprawę z kilku kwestii i zawsze o nich pamiętać.

Zacznijmy od tego, że bezdyskusyjnym zaniedbaniem nabywcy jest nie zrobienie dokładnego rozeznania na rynku i zakup (przypadkowego) psiaka z kompletnie przypadkowej hodowli, która ”jest blisko” (w tym samym województwie) lub, którą ”polecano” np. na Facebooku. (Czyli jacyś ludzie, którzy w danej chwili byli ”online” i zobaczyli ”post z prośbą o polecenie hodowli” pisali coś w stylu ”mam od niej/niego pieska/suczkę i jestem bardzo zadowolony/a” – faktycznie, ”referencja” warta co najmniej milion zielonych…) Pełna przypadkowość, zamiast wybrania hodowcy i jego hodowli na podstawie ściśle określonych kryteriów. Trzeba być bardzo naiwnym, by nie rozumieć (i dziwić się), że jeżeli kupujący nie stawiają żadnych wymagań, sprzedający nie muszą żadnych wymagań spełniać. Handlarz chce jak najwięcej zarobić. Jeżeli więc przychodzi do niego klient, który daje mu możliwość zarobku przy jak najmniejszym wkładzie owego handlarza w jakość towaru i usług, handlarz nie ma żadnego powodu podnosić ani jakości swoich usług, ani jakości swojego towaru. I dodać wypada, że monopol bardzo źle wpływa na jakość usług i towarów, w kynologii lub może raczej ‚psiarstwie’ dokładnie tak samo, jak w każdej innej dziedzinie. Pojęcie ”pseudohodowla” nie dotyczy organizacji, logo, tylko ludzi. Konkretnych osób, które są pseudohodowcami – zapamiętajcie to sobie na całe życie.

Mimo powyższych oczywistości o jednym jeszcze nigdy nie wolno zapominać. I to jest to, za co na pewno i zawsze w ”kontrowersyjnych” sytuacjach typu ”nie do końca zdrowy szczeniak”, w stu procentach odpowiada i za co winę od początku do końca ponosi hodowca. Tym czymś jest jego aroganckie, bezczelne, chamskie, czyli po prostu prostackie zachowanie wobec nabywcy niezdrowego szczenięcia/podrostka. Wobec nabywcy zaskoczonego sytuacją, zagubionego w niej, zaniepokojonego i szukającego u hodowcy pomocy. Tak, pomocy. Dlatego, że znacząca większość osób, które zdecydowały się (jak im się wydawało) ”świadomie wydać pieniądze” (kilka tysięcy złotych lub kilka tysięcy euro) na rasowego psa, zakupując go z hodowli ZKwP/FCI, myśli o hodowcy, od którego psiak został zakupiony, jako o ”specjaliście”, ”autorytecie”, osobie ”rzetelnej” oraz ”godnej zaufania”, bo ten zarejestrowany jest w Związku Kynologicznym w Polsce. Gdy więc nabywcy tacy dowiadują się, że ich czworonożny przyjaciel nie jest tak zdrowy, jak się im wydawało (jak ich zapewniano, że zdrowy jest), w pierwszym odruchu, zwracają się do hodowcy i oczekują od niego pomocy. I niestety ciągle zbyt często się rozczarowują. A gdy się z pierwszego szoku nieco otrząsną, na fejsbukowych grupach kynologicznych ”dzielą się ze światem” (a przynajmniej starają się to robić) swoim doświadczeniem z ”współpracy” z danym tzw hodowcą. I? Zalewa ich fala hejtu ze strony rzeczonego ”hodowcy”, jego tzw przyjaciół oraz ”wyznawców”, która dodatkowo im ”dowala”.

Wiecie jak w praktyce definiuje się hodowcę? Kto to w ogóle jest ”hodowca”? Hodowca to właściciel suki, która dała potomstwo. Kropka. Tyle. Twoja suka dała miot? Witamy w ”klubie hodowców”.

”Definicje” i schizofreniczny brak logiki

Kwestią, od której omawianie problematyki „niezupełnie” zdrowych psów należy zacząć, jest forma hodowli. Hodowle zarejestrowane w stowarzyszeniach hodowców legalnie działających w Polsce są ”amatorskie” – tak mówi statut np. ZKwP, czyli stowarzyszenia najdłużej działającego i zrzeszającego w Polsce największą liczbę osób rozmnażających psy o tzw udokumentowanym pochodzeniu oraz przez istotną część polskiego społeczeństwa traktowanego jako ”jedyne niepseudohodowlane stowarzyszenie w Polsce”. Skoro hodowle są amatorskie, to co wśród nich robią takie, w których większość psów pochodzi z linii, które ciągną się od pokoleń? Linii, których tworzenie wzorowane jest na metodach hodowlanych rodem z instytutów cytologii i genetyki, ale w amatorskim wykonaniu, więc trudno powiedzieć o nich, że ”budowane są w oparciu o metody hodowlane, stosowane przez naukowców”. I co robią w tych amatorskich hodowlach psy, które używane są do tworzenia kolejnych kilku, kilkunastu linii (a może więcej, zwłaszcza gdy mówimy o ”modnych” reproduktorach)? Hodowcy-amatorzy, czasem tak zawzięcie upierają się przy twierdzeniach o swoim profesjonalizmie, gdy w ”gównoburzach” rugają nabywców ”nie do końca zdrowych psów”, że w istocie, nowicjusze mogą dać się nabrać. I uwierzyć, że pretensje przez ”amatorskich profesjonalistów” zgłaszane, by traktować ich rzekome ”doświadczenie” co najmniej z taką estymą, jak profesorski tytuł, są uzasadnione. Czy oto obnażył się nam kolejny zdumiewający oksymoron polskiego psiarstwa? Hodowca prowadzący amatorską hodowlę psów rasowych, to ”amatorski profesjonalista” czy ”profesjonalny amator”? Może warto urządzić głosowanie i demokratycznie wyłonić odpowiedź? W każdym razie, hodowca-amator tworzy swoje linie, działa zgodnie z jakimś swoim ”planem”/pomysłem i te linie nie są ”przypadkowe” – nawet jeśli tworzy je Osoba Bardzo Mało Mądra, to nie wybiera psów skrajnie chaotycznie, a według jakiegoś swojego określonego klucza. (Nawet, gdy kluczem jest dostępność tzw reproduktora, i w efekcie iluś tam odmów, ”hodowca” kryje tym, czego mu nie odmówiono i tak sobie ”robi” szczeniaczki, to jest to klucz i metoda postępowania oraz ”styl hodowania”.) Ludzie ci, ci hodowcy-amatorzy zarejestrowani w stowarzyszeniach zrzeszających osoby zajmujące się amatorską hodowlą psów rasowych, piszą i mówią o metodach hodowlanych przez siebie używanych. Co rusz, także na fejsbukowych grupach kynologicznych przewijają się hasła ”outbreeding” i ”inbreeding (inbred)”…

Z mojego punktu widzenia sprawa jest prosta: albo jesteś amatorem i raz na jakiś czas, powiedzmy maksymalnie raz do roku, puszczasz na rynek miot po niespokrewnionych psach jednej rasy – wszak jesteś amatorem i nie posiadasz wykształcenia kierunkowego: genetyk, biolog itp., więc nie bawisz się w ”bajerancki inbred”. I robisz sobie pieski za pomocą kojarzenia niekrewniaczego – zabierając się za amatorskie rozmnażanie psów wypada wiedzieć przynajmniej tyle, by móc odpowiedzieć na pytanie o to, czym jest ”kojarzenie niekrewniacze”. Albo masz zasoby; warunki i narzędzia, czyli dysponujesz jakimś terenem (z odpowiednią infrastrukturą, w której skład wchodzą także zatrudnieni pracownicy), na którym utrzymujesz znaczącą liczbę osobników obojga płci psiaków wybranej rasy. No i jesteś doktorem nauk biologicznych, praktykiem; masz dostęp do laboratoriów, instytutów, innych fachowców w dziedzinie. Znasz profile genetyczne osobników, które kojarzysz i min. dzięki temu unikasz zagrożeń wynikających z kojarzenia osobników zbyt blisko z sobą spokrewnionych – znasz ich profile, a nie tylko ”na słowo honoru” wierzysz w to, co mają napisane w rodowodach. Znasz słabe strony ”swojej rasy”, wiesz jakie są typowe dla niej schorzenia, przeprowadzasz więc badania psów, które chcesz rozmnażać i usuwasz z programu hodowlanego osobniki obciążone wadami/schorzeniami po to, by szczenięta, które w wyniku twojej działalności przyjdą na świat, były możliwie jak najwyższej jakości, czyli tak zdrowe, jak to tylko możliwe dzięki twojemu profesjonalizmowi. I byś mógł/mogła z czystym sumieniem sprzedawać je swoim klientom za te spore sumy, które odzwierciedlałyby twoje autentyczne zaangażowanie w pracę hodowlaną. A! Oraz masz szmal. Dużo pieniędzy, po prostu multum kasy, bo wszystko to wiąże się z inwestowaniem (w pasję). Masz warunki fizyczne i te rozumiane jako intelektualne zaplecze. Wtedy jesteś profesjonalistą. I wtedy świadomie stosujesz inbredy i świadomie powodujesz zmiany genetyczne zewnętrzne i wewnętrzne, wpływające na psychikę, wygląd (fenotyp) i sprawność/ funkcjonalność/ zdrowie fizyczne psów.

W przypadku typowej polskiej hodowli mamy jednak do czynienia z ludźmi ”z łapanki”. Bywa nawet (czego dowodem są fejsbukowe posty), że niepotrafiącymi poprawnie się wysłowić w ojczystym języku, nie wspominając o obcej wielu z nich logice… (Wystarczy zobaczyć jak mają się fejsbukowe ”dyskusje” pod wklejanymi przez tych, co mają nieco szersze zainteresowania niż ”gównoburza” [a to bardzo rzadki i poważnie zagrożony wyginięciem rodzaj psiarzy], linkami do np. anglojęzycznych tekstów o najnowszych odkryciach genetyków i ich znaczeniu dla poszczególnych i bardzo popularnych [czyli chętnie i w Polsce rozmnażanych] ras. Zdarzają się komentarze, ale rzeczowe dyskusje właściwie nie istnieją. Nie odbywają się. Bo ludzi ”z łapanki” genetyka nie interesuje – za dużo ”zawracania głowy” z badaniami i rozmnażanie przestałoby się opłacać. I rzeczywiście trzeba byłoby zacząć do niego dokładać spory ”hajs”. I nie zapominajmy, że bariera językowa nie pozwala wielu ”hodowcom” zapoznawać się z najświeższą literaturą traktującą o ”ich branży”.)

”Kulturę kynologiczną” mamy taką, jaką mamy – szkoda słów (Może ten blog coś zmieni? Nadzieja umiera ostatnia 😉 )… I między innymi dlatego właśnie mamy do czynienia z ”eksperymenciarzami”, ludźmi ”eksperymentującymi” na żywych organizmach, jakby byli naukowcami w prestiżowych instytutach. A amatorzy nie mogą działać profesjonalnie. Brak im ”zasobów”; wykształcenia, wiedzy, dostępu do laboratoriów, profesjonalnych, rzetelnych badań, finansowania etc. Jednak, mimo swoich braków, pseudoprofesjonalnie, poprzez tzw inbred, linebred itp., modyfikują psy, co skutkuje rosnącą ilością schorowanych zwierząt.

Ewentualne ‚dodatkowe kursy dokształcające’ dla tzw hodowców, organizowane przez stowarzyszenia hodowców nie mają szans pokryć wszystkich deficytów ich uczestników. Nie można w jeden weekend (ani kilka) zrobić ”kursu z genetyki” – sorry, ale nie. To tak nie działa. Bądźmy poważni. Dalej, nawet jeśli osoba prowadząca takie ”kursy” czy ”wykłady” miałaby odpowiednie wykształcenie i np. była genetykiem lub biologiem, to jeśli nie pracowałaby w laboratorium badawczym i sama nie tworzyła w owym laboratorium bazy pod jakąś ‚grupę testową’, dalej byłaby jedynie teoretykiem. No i powiedzmy sobie wprost: praktyk, wmawiający siedzącym przed nim przypadkowym ludziom, z nauką nie mającym nic wspólnego, jakimś paniom i panom, którzy ”hodowlą psów” np. chcą sobie dorobić do spłaty kredytu, który wzięli na 20-30 lat, na budowę domu i pieniądze ze sprzedaży szczeniaków mają im ten kredyt spłacać, za opowiadanie takim panom i paniom, że ”zupełnie bezpiecznie” sobie mogą, tak ”na lajcie” stosować inbredy itp., powinien wylecieć z posady (w tym badawczym ośrodku, w którym pracuje, o ile w ogóle w jakimś, jako praktyk pracuje). A może i jeszcze bardziej odpowiedzieć za szkodliwość swojego działania, bo opowiadanie dyrdymałów nijak miałoby się do tego, z czym na co dzień taki praktyk by się stykał. (A, i pamiętajcie o zasadniczej różnicy: czasem [raczej za granicą] właśnie np. psy, które urodziły się po to, by stać się częścią jakiegoś eksperymentu, można po zakończeniu badań, przekazać do adopcji i te zwierzaki znajdują domy, są ”wyadoptowywane”. U nas bywa, że psy, które rodzą się w wyniku ”eksperymenciarstwa” ludzi ”z łapanki” są sprzedawane nabywcom jako ”efekty przemyślanej pracy hodowlanej, wykonanej dla dobra rasy”…)

Czy można dziwić się tym, którzy twierdzą, że chęć utrzymywania potencjalnych klientów na szczenięta w przekonaniu, że ”ci wszyscy ludzie to profesjonaliści”, ma na celu umożliwienie im, tym ”profesjonalistom”, poprzez utrzymywanie tego rodzaju środowiskowej narracji, łatwej sprzedaży szczeniaków po cenach odpowiednio wyższych, niż te, które oferują hodowcy-sprzedawcy zrzeszeni w innych niż Związek Kynologiczny w Polsce stowarzyszeniach? W tych ”innych stowarzyszeniach”, o których, wnioskując z treści (burzliwych i gorących, gdyż ta tematyka, w przeciwieństwie do genetyki, podnieca prawie wszystkich ”specjalistów”) fejsbukowych dyskusji, snujący wizje i pragnienia o prawnym ustanowieniu ich monopolistami, członkowie ZKwP, mówią iż to ”stowarzyszenia pseudohodowane”, a zarejestrowani w nich hodowcy, to ”pseuduchy”, gdyż ”nie spełniają kryteriów, które spełniają hodowcy z ZKwP”. Jakich kryteriów? Skoro ten rynek, rynek kynologiczny, rynek rozmnażania, sprzedawania i nabywania psów o tzw udokumentowanym pochodzeniu (a co z DNA?), psów konkretnych ras, jest w Polsce, zwłaszcza z punktu widzenia pierwszego z brzegu potencjalnego konsumenta, kompletnie nieuregulowany. Co wyjątkowo ważne, przy okazjach, gdy szeregowi członkowie ZKwP określają hodowców należących do pozostałych kynologicznych stowarzyszeń i organizacji, mianem ”psuduchów”, oficjalnie władze tego najstarszego w Polsce stowarzyszenia hodowców rasowych psów, nigdy nie wypowiadały się źle o innych, nowych stowarzyszeniach i organizacjach ani inicjatywach kynologicznych tworzonych bez powiązań z ZKwP. Władze Związku Kynologicznego w Polsce nigdy nie zajęły stanowiska, w którym choćby ”otarły się” o szkalowanie ”nieswoich hodowców”. To jasne, że władze stowarzyszeń, w tym i ZKwP nie mają możliwości kontrolowania zachowań i wypowiedzi wszystkich ani nawet części swoich członków. I nikt trzeźwo myślący nie oczekiwałby tego typu kontroli. Z drugiej jednak strony władze ZKwP nigdy także nie korygowały swoich ”podopiecznych”, uzmysławiając im, że gdy ci najzapalczywsi, przy pomocy internetowych for, walczą na froncie iście ”ideologicznej wojny” ze ”śmiertelnym wrogiem”, w którym widzą każdego, nie-wyznawcę ”jedynie słusznych rozwiązań”, otwarcie zwalczając konkurencję, najbardziej godzą we własną organizację . (Wątek mitów na temat tego, dlaczego hodowcy rozmnażający psy pod szyldem najpopularniejszej w Polsce organizacji hodowców, są ”naj”, nie jest w tym wpisie potraktowany osobno, bo nie jest to chyba potrzebne, ale zahaczymy o ten temat w dalszej części tekstu, min przy pomocy serii 9 grafik ”Profilowanie genetyczne w kontekście potwierdzenia uczciwości”.) Przyznam też, że nie jestem przekonana co to tego, czy w tych ”innych” stowarzyszeniach, także należących do międzynarodowych federacji kynologicznych, rzeczywiście jest ”taniej”. Po prostu nie sprawdzałam tego. Być może ”jest taniej”. Jeśli tak, to może chodzi o to, by pokazać konsumentom, że za psa popularnej w Polsce rasy, psa z certyfikatem potwierdzającym pochodzenie, można zapłacić mniej niż za psa tej samej rasy bez certyfikatu DNA? Z pewnością warto jest to sprawdzić.

Jak skwitowała temat ”amatorskiej hodowli” jedna z niewielu osób, z którymi o KYNOLOGII (a nie ”psiarstiwe”), miewam okazje od czasu do czasu rozmawiać: ”Modyfikowanie eksterieru w formie, w której robi to (tak im wychodzi) znacząca część hodowców prowadzących te amatorskie hodowle, przypomina działanie w rodzaju położenia instalacji elektrycznej, po przeczytaniu książki o tym ”Jak położyć instalację elektryczną?”. Nieważne, że nie posiadasz uprawnień, w książce jest napisane, że niekoniczne są różnicówki przy obwodzie 20m2, u ciebie obwód ma 23m2, ale ”te 3m to taki margines”. Działa… Do czasu. Nie będę już nawet rozwodzić się nad tym, że większość z tych ludzi, tych hodowców-amatorów, a raczej najzwyczajniejszych w świecie rozmnażaczy, nie wyciąga wniosków logicznych ze swoich czynów.”

Co ciekawe rynek kynologiczny, wciąż przecież amatorskiej hodowli, hodowli prowadzonej przez nie-naukowców, inaczej wygląda poza granicami Polski, np. w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii… Hodowcy psów z całego świata bardzo chętnie sięgają po fachową, szczególnie anglojęzyczną literaturę z zakresu genetyki i usprawniania, podkreślmy: amatorskiej hodowli psów rasowych. Hodowcy nie szczędzą wydatków na zdobywanie informacji wynikających z badań psów, których w swoich hodowlach do rozrodu używają. I coraz częściej nie wstydzą się publikować informacji nie tylko o tym, że ”wszytko jest super”, ale i takich, z których jasno wynika, że u któregoś ze swoich psów wykryli coś, co nie pozwala im użyć go w hodowli. Bo tylko tak, poprzez transparentność, można rzetelnie i wiarygodnie budować mapę swojej hodowlanej linii. Publikacje na stronach takich jak np. https://www.instituteofcaninebiology.org/ cieszą się wielkim, niesłabnącym zainteresowaniem i ich przyswajanie przez hodowców jest na porządku dziennym, nie jest ”dodatkową pracą”, jest codziennością pasjonującego się kynologią hodowcy amatora.

Amatorskie hodowle rasowych psów, choć hodowcy rozmnażają psy i sprzedają je (swój towar), a nabywcy (czyli konsumenci) je od sprzedawców-hodowców kupują, nie są traktowane jak ”profesjonalne firmy usługowe”/”zakłady produkcyjne”. Jakże mogłyby być tak traktowane, skoro do ich prowadzenia nie jest wymagane ani specjalnie wykształcenie, ani posiadanie odpowiedniego terenu, czy infrastruktury. Ani jakiekolwiek potwierdzenie, że naprawdę ”pracuje się” na ”komponentach” wskazanych w metrykach i rodowodach psów. ”Komponentach”, o których mówi się konsumentowi, że z nich ”zrobiony” jest szczeniak, którego ten kupuje – nie istnieje wymóg genetycznych badań potwierdzających treści metryk i rodowodów. (Choć dla porządku należy zaznaczyć, że kynologiczny świat się zmienia, zasuwa do przodu w iście imponującym tempie. W efekcie wymóg ten nie istnieje w stowarzyszeniu Związek Kynologiczny w Polsce (ZKwP), natomiast jest normą w przynajmniej niektórych z innych polskich związków kynologów, organizacjach o krótszym od ZKwP stażu, jak np. min. Polski Klub Psa Rasowego, Stowarzyszenie Właścicieli Kotów i Psów Rasowych, Polska Federacja Kynologiczna (ale do tego wątku szerzej przejdziemy w nieco dalszej części tekstu). Przywykliśmy do stanu, w którym na polskim rynku kynologicznym nie jest wymagane także przestrzeganie ściśle określonych kryteriów dotyczących produkowanego ”towaru” – nie jest wymagana pewność pochodząca z wyników określonych badań, iż zwierzęta, które się rozmnaża, są zdrowe nie tylko w znaczeniu takim, że nie są chore na choroby zakaźne, ale i że wolne są od wrodzonych wad typowych dla swojej rasy, które czynią z nich zwierzaki niepełnosprawne – specjalnej troski. Konsumenci przez lata słuchali, że, gdy chodzi o tego rodzaju nieobowiązkowe badania w odniesieniu do całych populacji a nie tylko pojedynczych osobników, ”Związek tego nie wymaga”’ i na tym się tego rodzaju dyskusje kończyły. Czasy się zmieniają… I chyba wypada podkreślić, że znamienna fraza ”Związek tego nie wymaga” to sformułowanie, które trudno usłyszeć od kogoś z organizacji innej niż ZKwP.

”Kwalifikacje hodowlane”, w kontekście kynologicznym, dotyczące przygotowania osoby, która chce psy rozmnażać, do tego by, upraszczając ”robiła to z głową”, w prawie polskim nie istnieją. Nie ma przepisów, które określają, jaką (i że w ogóle) ścieżkę edukacyjną musi przejść osoba, która zamierza rozmnażać psy i… modyfikować ich fenotyp. Nie istnieje temat ”uzupełnienia kwalifikacji” jako warunku na prowadzenie hodowli psów rasowych. W konsekwencji, w odniesieniu do obowiązujących w Polsce przepisów, hodowcą może zostać praktycznie każdy. Oznacza to, że do woli, każdy tzw hodowca możne modyfikować fenotyp psów o tzw udokumentowanym pochodzeniu, czyli bardzo luźno i indywidualnie interpretować sobie wzorzec rasy, którą rozmnaża. I sprzedawać szczeniaki nabywcom, czyli konsumentom towaru, jako ”wzorcowych przedstawicieli rasy”, niezależnie od ewentualnych dziedzicznych obciążeń, którymi są one obarczone ani tego, jak bardzo, już na etapie szczenięctwa, zdradzać będą, że w przyszłości nie mają szans wyrosnąć na osobniki zgodne z wymogami wzorca swojej rasy. (Na co wskazują nieprawidłowości anatomiczne, możliwe do zaobserwowania już na tym wczesnym etapie.) Można ów nieszczęsny fenotyp modyfikować (nie tylko nie mając dostępu do laboratoriów i nie rozumiejąc zasad, którymi rządzi się genetyka), ale choćby bez opierania się na podstawowej wiedzy o osobnikach, które się rozmnaża: nie znając nawet ich profilów DNA. I Można robić to aż tak nieudolnie, ”starając się” naśladować naukowe metody hodowlane stosowane przez naukowców. Metody hodowlane, których wielu z tych tzw hodowców psów nawet nie rozumie, co nie przeszkadza im zawzięcie ”kłapać dziobem” o ”zawężaniu puli genetycznej”, gdy zwraca się im uwagę, na oczywistość że osobniki obciążone, pochodzące z ciągnących się od lat ”linii”, z ”planów hodowlanych” należy bezwzględnie eliminować. W wyniku tego stanu rzeczy, masy jakichś przypadkowych ludzi produkują mnóstwo psów, a to (co najmniej w niektórych rasach) skutkuje rosnącą ilością schorowanych zwierząt.

”Kwalifikacje hodowlane” to dla dzisiejszych psiarzy kwalifikacje, które nabywają ich psy – nie oni. Oni, ci tzw hodowcy w istotnej części, w swoim mniemaniu są jak ”płatki śniegu” – ”wyjątkowi i niepowtarzalni, doskonali takimi, jakimi się urodzili”. Polskie społeczeństwo przywykło myśleć, że ”wszystko co w Polsce dotyczy rasowych piesków wiąże się z ZKwP”. I tak jest też w przypadku najpopularniejszych wystaw psów, tych cieszących się największym zainteresowaniem, które organizowane są właśnie przez to stowarzyszenie. Psy, uprawnienia zdobywają drogą wystaw. Wystaw, które w istocie są tylko show. Imprez, podczas których sędziowie kynologiczni, subiektywnie, w oparciu jedynie o swoje indywidualne wrażenia i interpretacje wzorców ras oraz tego co jest ”estetyczne”, sympatie i antypatie, wybierają ”najpiękniejsze okazy”. (Żale na temat tego, jak wygląda przyznawanie ocen i tytułów wystawowych, tego kto wygrał a kto przegrał, ”który ‚koniec smyczy’ został oceniony” etc., są częstym tematem postów zamieszczanych na grupach przez hodowców i posiadaczy psów, zgłaszanych na wystawy FCI.)

Na wystawach ma być miło i nikt na tych wystawach nie pyta o wyniki zdrowia psów na nich pokazywanych. Wyniki dotyczące; dysplazji stawów i innych schorzeń aparatu ruchu, chorób serca, oczu, trzustki, tarczycy, nerek, głuchoty itp., bo nie po to są urządzane te konkursy, by weryfikować wyniki takich badań. Nie chodzi w nich o to, by poprzez nie wyłaniać osobniki, o których wartości hodowlanej na podstawie przeprowadzonych, certyfikowanych badań wiadomo najwięcej. Kwalifikacje hodowlane, czyli dopuszczenie danego osobnika do rozrodu, zależy od tego, czy na iluś tam wystawach dostanie wystarczającą ilość odpowiednich ocen za sam wygląd. Kwalifikacje hodowlane psy, zdecydowanie rzadziej, zdobywają też podczas tzw przeglądów hodowlanych. W tym i tych ”specjalnych”, na które prowadza się psy w ZKwP, psy min. z ”wadami nabytymi”, w których to definicji, zdaniem ZKwP, mieszczą się też psy celowo okaleczone chirurgicznymi zabiegami zmieniającymi ich wygląd tj. kształt, wielkość, sposób noszenia uszu i/lub ogonów, których na wystawach już tak swobodnie, jak jeszcze w 2015 roku, pokazywać nie można. Oraz elementem kwalifikacji hodowlanej są także, ale tylko dla niektórych ras, testy psychiczne dla psów (nie ich właścicieli…), które ZKwP organizuje. To nie jest tak, że udział danego psa w wystawie jest swego rodzaju ukoronowaniem, ”wisienką na torcie”. Że pies, którego się na wystawie pokazuje jest wcześniej wyselekcjonowany jako ”absolutnie wolny od wrodzonych wad typowych dla jego rasy”. (Przecież w wystawach biorą udział nawet szczenięta.) Że ”na 100% został przebadany i jest jasne, że używanie go w hodowli jest bezpieczne”. I dlatego można z nim iść na konkurs piękności i ”stawać w szranki z także wyselekcjonowanymi, najdoskonalszymi pod względem fizycznego i psychicznego zdrowia oraz pożądanego wyglądu, osobnikami”. Nie, wystawy psów to tylko show, a nie element kwalifikacji hodowlanej, rozumianej jako ”przegląd hodowlany, opierający się o tzw dowody z natury, czyli wyniki badań pokazywanych na nich psiaków”.

Nie mając możliwości stosowania metod hodowlanych a jedynie ”w ciemno”, bo nawet bez profilu DNA je naśladując i nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że błądzi się po omacku albo wręcz z powodu zadufania i arogancji kompletnie ten fakt ignorując, nie ma się warunków na to, by kontrolować tę nieszczęsną ”pulę genetyczną”, z której tak dumni są tzw hodowcy i ustrzec rozmnażane przez siebie psy przed depresją inbredową. Depresją inbredową, która w takich warunkach, dla państwa tzw hodowców, staje się czymś odległym, niedotyczącym ich hodowli, nierealnym, trudnym do uwierzenia i nieprawdopodobnym, jak ”bajka o żelaznym wilku”, a wreszcie mitem…

Hodowle psów rasowych prowadzą bardzo różni, nierzadko bardzo przypadkowi ludzie. Ludzie nieposiadający kierunkowego wykształcenia, a więc kwalifikacji, zaplecza intelektualnego ani finansowego i z tego powodu nie mogący być traktowani jako profesjonaliści – nie mieszczą się w tej kategorii. Nie są więc hodowcy i ich hodowle psów rasowych (także w społecznej świadomości) traktowane jak ”profesjonalne firmy usługowe/producenci towarów” i nie są jak one opodatkowane… No, właśnie. Pretensje do bycia postrzeganymi jako ”profesjonaliści” są duże, ale opodatkowanie działalności polegającej na ”produkowaniu psów” jest ”amatorskie”…

Gdy przechodzimy do rozliczeń z Urzędem Skarbowym także, a raczej przede wszystkim dla ściągającego podatki Urzędu, hodowcy ci są amatorami. ”Przypadeq?” Niezależnie od tego w jakiej organizacji hodowców działa hodowca ”produkujący” i sprzedający rasowe psy, jest hodowcą prowadzącym ”amatorską hodowlę psów rasowych”. Hodowla amatorska jest tak, w ten sposób zakwalifikowana, bo ”nie przynosi zysków”. Poważnie? (Pamiętajcie o tym, czytając treść min. grafik zatytułowanych ”Zamarzyło się”.) Zakwalifikowanie tego typu zajęcia, czyli rozmnażania i sprzedawania konsumentom towaru w postaci psów rasowych (towaru, z którego dochód jest zazwyczaj nieewidencjonowany), jako hodowli amatorskiej, sugeruje, że takie ”rozmnażanie psów, nie przynosi zysków”. I tak buduje się u polskiego społeczeństwa, u konsumentów towaru/rzeczy ”pies rasowy”, wrażenie, przekonanie wręcz, że ”hodowla psów jest zajęciem niedochodowym”. A przecież, zakupując psa rasowego, jego nabywca zobligowany jest zapłacić podatek od wzbogacenia się, na poczet przyszłych ”możliwości finansowych, które potencjalnie daje mu zakupienie owego rasowego psa”…

”Działy specjalne produkcji rolnej” -hmm… Rolników dotyczy coś takiego jak ”kryterium kwalifikacji rolniczych”, a hodowców psów, którzy rozliczają się jako tacy ”specjalni rolnicy”, nie dotyczą żadne tego rodzaju wymogi. Wierzycie w to, że skoro stan prawny dotyczący rozmnażania rasowych psów w Polsce, wygląda właśnie tak, to ”hodowla rasowych psów jest zajęciem niedochodowym”? W sieci znalazłam coś takiego: ”Sąd Najwyższy w jednym z wyroków stwierdził, że „prowadzenie działalności rolniczej […] oznacza prowadzenie na własny rachunek przez posiadacza gospodarstwa rolnego działalności zawodowej, związanej z tym gospodarstwem, stałej i osobistej oraz mającej charakter wykonywania pracy lub innych zwykłych czynności wiążących się z jego prowadzeniem”. ”Kupujecie”, że to ”przypadek”, że od tylu lat nikt się na poważnie nie wziął za sprawdzenie tego kynologicznego rynku i dokładnie nie policzył, jak to jest z tymi pieniędzmi z rozmnażania psów? Dochody z hodowli psów w przeważającej części są nieewidencjonowane, nie wiadomo więc co jest przychodem, co rozchodem… A typowego tzw hodowcę rasowych psów z rolnikiem łączy już chyba tylko tyle, że też, od czasu do czasu, gówna musi z ”zagród” posprzątać. No, bo co np. jakąś dziuńkę z brwiami odrysowanymi od szklanki i szponami z dżecikami, która w blokowym mieszkaniu albo domu na kredyt, jednej pelargonii nie ma i puszcza miocik za miocikiem jakiejś modnej i dobrze się sprzedającej mini-mikro albo tzw groźnej rasy, łączy z produkcją rolną?

Jako nabywca muszę zapłacić podatek od wzbogacenia się, bo zakup psa rasowego, potencjalnie może przynieść mi korzyść, kiedy zacznę go rozmnażać, ale jak już dostaję patent na rozmnażanie, czyli gdy mój pies uzyskuje hodowlane uprawnienia, a ja zostaję tym ”hodowcą” i mogę psy sprzedawać, to już mi ta ”hodowla korzyści nie przynosi”, już mi się wtedy ”nie opłaca”… No, błagam! To się nie klei. (Na marginesie: najwięcej ”korzyści” zakup rasowego psa przynosi nabywcom, którzy aby pies mógł w ogóle ”jako tako” funkcjonować, muszą zainwestować mnóstwo pieniędzy w jego leczenie.)

Spotkałam się z opinią, że ten sposób opodatkowania hodowli rasowych psów, czyli w ramach ”działów specjalnych produkcji rolnej”, miał być swego rodzaju ”ukłonem w stronę hodowców rozmnażających psy rasowe a nie kundle i mieszańce”. Że to taka ”nagroda” za to, że ktoś nie rozmnaża w celach zarobkowych kundelków, tylko rasowe psy – odłóżmy na chwilę kwestię definicji ”psa rasowego”. Tak jakby ”produkowanie” psów miało być wartością samą w sobie i po prostu ”kanalizujemy tę produkcję w taki sposób, że namawiamy ludzi, by rozmnażali i pieniądze robili tylko na psach rasowych”. Do mnie takie postawienie sprawy nie trafia zupełnie. W Polsce nie było, nie ma i raczej nigdy nie będzie popytu na kundelki i mieszańce. Bo klient chce psa rasowego, który wygląda Jakoś Tam i ma Jakieś Tam przewidywalne i przez niego pożądane cechy/predyspozycje. Chyba, że -wróćmy teraz do definicji psa rasowego- chodziło w tym złożeniu o to, by nie dopuścić do rozwoju konkurencji i tym ”rasowym” psem miałby być i pozostać tylko pies z jakąś konkretną ”metką”…

Zauważyliście tę specyficzną ”tendencję”? Ludzie biorą kredyt na dwadzieścia-trzydzieści lat, żeby wybudować/kupić i wyremontować/wykończyć dom i wtedy właśnie zostają hodowcami psów rasowych. Coś tu ”nie halo”, co? Nikt nie bierze sobie na łeb dodatkowych wydatków w postaci iluś tam rasowych psów, jeżeli właśnie spłaca spory kredyt. No, chyba, że jednak kasą za sprzedaż szczeniaków spłaca sobie ten kredyt…

Sentyment za starymi czasami?

Czy trwanie przy ‚amatorskości’ można tłumaczyć np. sentymentem do sukcesów, które w czasach komuny odnosili polscy piłkarze? Jak ostatnio w jednym ze swoich programów przypomniał aktor Cezary Pazura, ”za komuny polski zawodnik nie mógł grać w klubie zagranicznym, mógł grać tylko w Polsce i musiał być amatorem”. A przecież piłkarze zawodowo grali w piłkę (i byli zawodnikami na wysokim poziomie). Znany aktor z typowym dla siebie urokiem podkreślił, że taki piłkarz musiał być amatorem, bo w komunistycznej Polsce sport był amatorski: ”Bo komuniści to tylko amatorzy i z miłości do sportu brali się za sport, a tak to chodzili pracować do kopalni”… [Link do programu: https://www.youtube.com/watch?v=Cqyg0rhHOzg]

Tak, czy inaczej faktycznie, za komuny zarówno podejście do ‚amatorskości’ jak i ‚profesjonalizmu’ było bardzo specyficzne. Byli przecież i tacy ”namaszczeni”, którzy np. ”studia prawnicze” kończyli w kilka miesięcy, na ‚specjalnych kursach’ w Związku Radzieckim…

Wasza kolej, drodzy przyszli nabywcy psów rasowych, teraz wy zróbcie ”eksperyment”: poszukajcie w sieci i wybierzcie sobie hodowcę psów z grona prawdziwych rolników. Wiecie, z grona ludzi, którzy żyją na wsi i prowadzą gospodarstwo rolne, mają uprawy i/lub hodują jakieś zwierzęta gospodarskie, owce, czy coś… I z tego żyją. Mają teren dla psów i stać ich na to, by te psy utrzymywać na naprawdę dobrym poziomie. Dodatkowo mają też doświadczenie wynikające z prowadzenia hodowli zwierząt gospodarskich (znajomość zasad genetyki etc.), które wykorzystują w hodowli psów. Są tacy. Ale sprawdźcie sobie ilu jest takich hodowców, u których sposób rozliczenia w ramach ”działów specjalnych produkcji rolnej” nie zaskakuje i nie ”razi”. Ilu jest takich hodowców, którzy amatorsko hodować psy mogą rzeczywiście w ramach hobby, pasji, ”fanaberii”, bo co innego jest dla nich źródłem dochodów, z czego innego, nie psów, żyją. I na swoją pasję/hobby/fanaberię mają pieniądze i je w owo zajęcie inwestują. Wybierzcie sobie takiego hodowcę, który wystawi wam fakturę. Namawiam też: sprawdźcie ilu jest hodowców prowadzących zwykłą działalność gospodarczą i rozliczających się w ramach księgi przychodów i rozchodów, hodowców ewidencjonujących kwoty otrzymywane, gdy sprzedają szczeniaki poszczególnym nabywcom-konsumentom towaru ”pies rasowy” i kwoty, które wydają na utrzymanie swojej hodowli.

Chyba rozumiecie już dlaczego tak cenni są ci z hodowców amatorów, którzy badają psy, których używają do rozrodu, chociaż przecież ”nie muszą”. Tylko z takimi ludźmi warto rozmawiać, gdy szuka się dla siebie psa rasowego, reszta to… Sami sobie znajdźcie właściwe określenie.

”Zatrudnię w profesjonalnie prowadzonej hodowli”

To, co posłużyło za motyw kolejnych grafik, to dyska z fejsikowej tzw kynologicznej grupy, w której kiedyś zdarzyło mi się uczestniczyć. Dyska typu ”top of the top”/ ”creme de la creme”. Jest taki typ osób, które są… No, po prostu niezbyt lotne. I inne nie będą. Panie, które mój performance najbardziej pobudził do obnażania ich ”jestestw” oraz bazowego problemu polskiej kynologii, stanowią przykład postaw i zachowań, których należy w kynologii unikać. Jedyny facet, który bierze udział w rozmowie, wyraźnie zaznaczył tym ”intelektualistkom” w czym rzecz. Ale one nie załapały. I (co najbardziej żenujące) nie ogarnęły, że nie powinny w ogóle zabierać głosu… Trzy normalne babki ‚skumały bazę’ od razu. I w tym rzecz: trzy. A fejsbukowe kynologiczne fora pełne są kobitek parających się tzw kynologią. Są jak ”kurniki” – pełno w nich ptaszyn kokoszących się, dziobiących wzajemnie, zmieniających opierzenie i wygładzających piórka na kuprze. Kurniki, w których czeluściach ”od święta” jesteś w stanie wyłonić jakiegoś, no, niech będzie: ”koguta”. Ta rozmówka dla mnie była jedną z ostatnich, w które się ”zaangażowałam” i które zeskrinowałam – grzechem byłoby tego nie zrobić, gdyż jest tą z kategorii ”Przeczytasz jedną i wiesz już wszystko”. Powinnam od razu podkreślić, iż widząc ogłoszenie dotyczące ”pracy w hodowli”, ”przyuczenia do zawodu” i ani słowa o umowie między tym hodowcą-pracodawcą i jego pracownikiem, uznałam, że powstrzymanie się od owego performance byłoby nie lada stratą. Gdyż, wybaczcie, po prostu już od bardzo dawna nie …’współczuję’ osobom, które są aż tak aroganckie ani tym, które nie łapią ani ‚bazy’, ani sarkazmu. Uważam natomiast, że tego rodzaju ograniczenia jakie ”miłe panie”, zaangażowane ”w wyjaśnienie mi ‚tajemnic’ opodatkowania amatorskiej hodowli psów rasowych”, zaprezentowały, są bardzo dobrym kryterium selekcji… Postawa tych pań dosyć dobrze oddaje nastawienie osób zajmujących się rozmnażaniem rasowych psów, odnośnie tzw kwestii finansowych, rozumianych jako ”rozmowy o formie opodatkowania amatorskiej hodowli psów rasowych”. (Kolejny raz potwierdziło się, że aby naprawdę kogoś poznać, dowiedzieć się co siedzi w danej osobie, wystarczy temu komuś dać się poczuć ”panem/panią sytuacji”, niech myśli, że jest ”rozgrywającym” – i wszystko stanie się jasne.)

O tabu amatorskiej hodowli psów rasowych, która opłaca się zupełnie ”jakoś tak nieamatorsko”, szczególnie tym, którzy nie mają zajęcia innego niż ”hodowla rasowych psów”

Tzw hodowcy nie muszą psów sprzedawać i ”narażać się” na ”żale” ludzi, którzy od nich psy kupują. Zacznijmy od tego, że nie muszą psów rozmnażać, bo ”nikt im pistoletów do głów nie przykłada”, by swoje psy rozmnażali. Robią to, bo chcą. Spełnia to w jakiś sposób ich egoizm. Rozmnażają psy, bo im się to opłaca. Bo jest (jak niektórzy podkreślają niekontrolowany przez państwo) rynek na rasowe psy a tzw hodowcy chcą w tym rynku uczestniczyć. Przy czym znacząca część tych najaktywniejszych w internecie, marzy o uczestniczeniu w owym kynologicznym rynku w ramach monopolu jednej organizacji. Czyli stowarzyszenia Związek Kynologiczny w Polsce, do którego należy przeważająca liczba osób zajmujących się w Polsce rozmnażaniem rasowych psów i z największym zaangażowaniem zamieszczających posty na kynologicznych forach Serwisu Facebook. (Lub, gdy tematy rozmów choćby jedynie dotykają problematyki ”psa rasowego” w jakimkolwiek miejscu tego Serwisu.) Musicie zdawać sobie sprawę, iż zapędy zaangażowanych w ZKwP, by formalnie, drogą legislacyjną, przez aktywny (ale na szczęście wciąż nieodnoszący skutku) lobbing w Sejmie, uzyskać dla tego stowarzyszenia rolę ”instytucji” i tym samym w praktyce zalegalizować monopol, którego w tej chwili, z uwagi na brak zainteresowania organów państwowych, a co za tym idzie odpowiednich przepisów, bardzo jest to stowarzyszenie blisko, to niebezpieczne dążenia i należy im przeciwdziałać.

Ostatnimi czasy ZKwP lobbowało i może wciąż lobbuje za zmianami w Ustawie o Ochronie Zwierząt, dążąc do legislacyjnego określenia rasowości psa. Jeżeli Związek Kynologiczny w Polsce dostanie to pojęcie na wyłączność, zawłaszczy określenie ”pies rasowy”, to w Polsce ”psem rasowym” będzie tylko ten z papierami wydawanymi przez ZKwP i uznawanymi przez FCI. Zasady wolnego rynku oraz istnienie innych międzynarodowych federacji kynologicznych zostaną zignorowane. Pozostałe organizacje i stowarzyszenia zrzeszające legalnie, w myśl obowiązującego u nas prawa, działających hodowców psów (którzy z wielu względów nie chcą być członkami ZKwP i zdecydowali się swoją działalność realizować w innych organizacjach) z automatu, z dnia na dzień staną się nielegalne a hodowcy zostaną ”pseudohodowcami”. Dokumenty, czyli metryki i rodowody wydawane przez te inne organizacje, staną się nieważne. ZKwP swoje dążenia usprawiedliwia tym, że ”do Fédération Cynologique Internationale (FCI), czyli Międzynarodowej Federacji Kynologicznej może należeć tylko jedna ‚organizacja’ z danego kraju”. Że ”tylko jedno stowarzyszenie z Polski może być członkiem FCI” (tych członków FCI ma 86, po jednym z danego kraju). Tyle, że FCI nie jest jedyną na świecie międzynarodową federacja kynologiczną.

FCI przyjęło zasadę, że do ich struktur może należeć tylko jedna federacja zrzeszająca organizacje hodowców psów w danym kraju, które to organizacje wzajemnie uznają wydawane przez siebie dokumenty i z sobą współpracują. Jak widzicie przypadek Polski jest dosyć wyjątkowy, ponieważ u nas chodzi o tylko jedno konkretne stowarzyszenie (ZKwP), a nie organizację dowolnej liczby stowarzyszeń/klubów/organizacji połączonych w jednej federacji, która wchodzi do FCI. A poza tym, jak już zaznaczyłam, FCI nie jest jedyną międzynarodową federacją kynologiczną na świecie. Jest największą i może zabiega o monopol, ale to nie jest jedyna federacja. To jest po prostu ta federacja, do której należy najdłużej działające w Polsce stowarzyszenie hodowców psów, ale nic ponad to.

Gdyby tzw hodowcy byli takimi altruistami, jakimi czasem lubią się kreować, szczególnie na fejsbukowych grupach kynologicznych, przy okazji ”trudnych tematów”, jak; ”Odpowiedzialność hodowcy względem nabywcy”, ”Wady (fizyczne) zwierząt”, ”Prawa i obowiązki hodowcy” oraz ”Czy na hodowli rasowych psów można zarobić?” etc., które to pojawiają się przy postach dotyczących np. niewydolności układu oddechowego, dysplazji stawów, pytań o opłacalność hodowli itp., oddawaliby szczeniaki za koszt wykonanych szczepień, zadowoleni, że efekty ich ”pasji” (tej do ”wnoszenia czegoś do rasy”), znalazły bezpieczne domy na całe życie. Że owe domy znalazły psy nie tylko co najmniej poprawne w kontekście wymogów wzorca danej rasy, ale i ”brzydkie jak noc”, od tego wzorca bardzo odbiegające**. Psy fizycznie zdrowe oraz niezdrowe (których koszty utrzymania niekiedy bardzo znacząco odbiegają od standardu wydatków na rasowego psa, który jest przedstawicielem rasy, która takimi schorzeniami obarczona nie jest lub po prostu jest osobnikiem od wrodzonych wad wolnym). Psy o zrównoważonej psychice oraz psy z zaburzeniami dziedziczonymi po niezrównoważonych przodkach; przesadnie lękliwe lub alarmująco agresywne, obarczone neurozami (które także są dla ich właścicieli przykrą niespodzianką). Nie czarowaliby klientów opowieściami o ”tytułach”, ”wygrywanych wystawach” i ”zazdrosnej, gotowej na wszystko konkurencji”. Ani nie robiliby ”tak atrakcyjnych graficznie” zapowiedzi miotów i nie wymyślali ”Jak zrobić zdjęcie szczeniaczkowi, żeby był taki śliczny, śliczniusi, żeby mu się nie można było oprzeć?”. I nie tworzyliby ”wymyślnych” umów, w których jedynie nieliczni z nich traktują nabywcę szczeniaka, jak równoprawnego partnera, a nie ”jelenia”, którego można ”skasować na parę tysięcy” i na tym zakończyć z owym ”jeleniem” wszelkie interakcje – albo i nie… (Ale o tym nieco dalej.)

Nie dajcie się zwariować. Publikowanie przez nabitych w butelkę, nabywców chorych psów, postów min. na fejsbukowych grupach kynologicznych, w których ci ludzie, obnażając hipokryzję a może wręcz nieuczciwość tzw hodowców, usiłują przed nimi ostrzegać kolejne osoby albo poszukują innych poszkodowanych, którzy nabyli psy obciążone jakąś poważną (tj. uniemożliwiającą psiakowi normalne życie i generującą wzrost kosztów jego utrzymania) wadą, zazwyczaj jest ostatnią deską ratunku. Gdyż tzw hodowca, do którego nabici w butelkę klienci zwrócili się w pierwszej kolejności, mówiąc kolokwialnie ”wypiął się na nich”. I to wcale nierzadko po tym, jak początkowo pomoc im obiecał, ale ostatecznie słowa nie dotrzymał.

Co kupujesz? I czy na pewno ”kupujesz”?

Czytajcie umowy, gdy ”kupujecie” szczenię, a przede wszystkim sporządzajcie umowy! Nie wchodźcie w układy ”na gębę”. I czytajcie te umowy do końca. I pilnujecie tego, kto w umowie wpisany zostaje jako właściciel psa, bo jest nowy patent na robienie nabywcy w balona i zarobienie sporej kasy na jego naiwności. Kiedyś, i w Polsce psa się po prostu sprzedawało. Czyli inkasując określoną kwotę, w podpisywanej przez strony umowie, przenoszono prawo własności z hodowcy na nabywcę. I od tej chwili psiakiem rozporządzał nowy właściciel – pies bezwzględnie stawał się własnością osoby, która go zakupiła. Tadam! I koniec. Kropka.

Albo proponowano szczenię/podrostka opiekunowi na współwłasność, na tzw warunkach hodowlanych. A co oznacza ”warunek hodowlany”, owa ”współwłasność”? Otóż, na podstawie umowy zawierającej bardzo szczegółowe zobowiązania stron (generalnie, bardziej są to zobowiązania opiekuna i/lub współwłaściciela psiaka wobec hodowcy niż odwrotnie), hodowca przekazywał zwierzaka nowemu opiekunowi bez inkasowania od niego kwoty stanowiącej, znaną obu stronom, cenę szczenięcia. Nie dlatego, że coś ze szczeniakiem/podrostkiem było ”nie tak”, ale dlatego, że hodowca uznał go za osobnika rokującego na reproduktora/sukę hodowlaną, nie decydując się przy tym pozostawić go w swojej hodowli. Od samego początku było więc jasne, że szczeniak zbywany jest w celu hodowlanym, że ma być zwierzęciem w przyszłości rozmnażanym. W warunku hodowlanym chodzi o to, by korzyść z przekazania psa innej osobie, hodowca mógł czerpać w przyszłości, np. z miotów, które ów pies da. Dlatego, przekazując psa tej innej osobie, opiekunowi i jego przyszłemu właścicielowi (o ile strony wywiążą się z umowy), hodowca-sprzedający nie inkasuje za niego określonej sumy i np. zastrzega, że formą zapłaty za niego będzie np. szczenię pochodzące z miotu po tym psie. Istotne jest, by w umowie określić formę zapłaty. To czy ma to być określona suma pieniędzy – jeśli tak to jaka jest cena za psa będącego przedmiotem umowy? Czy właśnie np. szczeniak, który urodzi się ze skojarzenia osobnika będącego przedmiotem umowy z Jakimś Innym Osobnikiem ma stanowić zapłatę? (W umowie musi być zastrzeżone, wyraźnie zdefiniowane kto wybiera psy/suki do krycia, aby nie rodziło to nieporozumień.) Albo może ceną ma być równowartość dwóch-trzech szczeniaków? (W takim przypadku należy wpisać w umowę kwotę, którą ustalamy jako równowartość tych 2-3 szczeniąt.) Wszystko to musi być w umowie wyklarowane, bo w warunku hodowlanym zapłata za psa zostaje odroczona. Z grona potencjalnych nabywców hodowca wybierał osobę, której psiaka powierzał, ale którego w sensie prawnym wciąż to on pozostawał właścicielem – nie dochodziło do przeniesienia własności. Osoba taka, ów opiekun wybrany przez hodowcę, zobowiązana była zapewnić zwierzęciu jak najlepsze (wyszczególnione w umowie) warunki bytowe, wychować je, socjalizować, szkolić itd. Oraz pokazywać je na wystawach i tą drogą uzyskać dla niego hodowlane uprawnienia, pozwalające na rozmnażanie danego osobnika i zapewnienie hodowcy korzyści płynących z wysokich cen rynkowych potomstwa takiego utytułowanego psiaka.

Umowa ‚warunek hodowlany’ zawiera sztywne postanowienia, z których jasno wynika, kiedy opiekun psa będącego przedmiotem umowy, zobowiązany jest zapłacić na rzecz hodowcy-sprzedającego konkretną kwotę lub w inny sposób wypełnić swoją część umowy, np. przekazując hodowcy szczenię, które ten sobie z miotu po swoim psie wybierze. Wtedy dopiero dochodzi do przeniesienia własności z hodowcy-sprzedającego na opiekuna-nabywcę-nowego właściciela. To może być określony czas od momentu uzyskania przez tegoż psa uprawnień hodowlanych (gdy psiak zostaje reproduktorem – od tego dnia biegnie termin). Lub od chwili, w której opiekun psa zaczyna czerpać korzyści finansowe wynikające z posiadania osobnika z uprawnieniami hodowlanymi, tj, gdy sprzeda pierwszego szczeniaka pochodzącego z miotu po tym psie lub zaliczy z nim pierwsze krycie. Albo też opiekun-przyszły nabywca i hodowca-sprzedający mogą się umówić, że warunek tej odroczonej sprzedaży psa, wypełni się, gdy hodowca psa będącego przedmiotem umowy, wybierze sobie z miotu po tymże psie szczenię, którego wartość strony uznają za tożsamą z wartością psa, który jest przedmiotem umowy ‚warunek hodowlany’.

Pamiętajcie, że możecie stać się opiekunami psiaka z wadą, która uniemożliwi mu w przyszłości uzyskanie uprawnień hodowlanych. Zabezpieczcie więc swoje interesy i zawrzyjcie w umowie z hodowcą-sprzedającym rozwiązanie dla takiej ewentualności. Pamiętajcie, że jesteście w tej umowie partnerem a nie ”popychadłem” i że, gdy pies okaże się cierpieć na wrodzone schorzenie (cechy dysplazji, dysplazja) /posiadać wadę dyskwalifikującą go z hodowli (nieprawidłowy zgryz/wnętrostwo itp.), wasze plany wobec niego ulegną drastycznej zmianie i hodowca musi wam zadośćuczynić. Dokładnie tak samo, jak wy jesteście zobowiązani zadość uczynić hodowcy, gdy np. nie upilnujecie psa będącego przedmiotem umowy i dopuścicie do tego, by ”wpadł pod samochód”.

Praktyka pokazuje, że samiec przekazany opiekunowi na zasadzie współwłasności praktycznie zawsze pozostaje własnością hodowcy (bo samiec może kryć -‚zarabiać na siebie’- tak długo, jak zachowa płodność). I to hodowca decyduje o losie, także a może przede wszystkim wystawowo-hodowlanym danego psa (kiedy i które wystawy pies ma zaliczyć, ceny za krycie itp.). Gdy umowa taka dotyczy suki, ta na własność opiekuna przejść może dopiero po tym, jak, pod przydomkiem hodowcy, jej opiekun -to, kto nim jest, gdy suka jest w ciąży a potem opiekuje się szczeniakami musi być wyraźnie zapisane w umowie, także z uwagi na koszty, które niesie opieka nad szczenną suczką- odchowa określoną w umowie ilość miotów. Należy podkreślić, że żądanie przeniesienia suki z jej stałego domu do hodowcy, na okres kilku tygodni przed porodem i po nim, nie należy do rzadkości. (Dlatego właśnie ten aspekt także musi zostać uwzględniony w umowie – im bardziej umowa jest szczegółowa, tym łatwiej jest się z niej wywiązać i tym mniej stresów owo wywiązywanie za sobą pociąga.) Z jednej strony ”doświadczony hodowca” jest bardziej kompetentną osobą do asystowania suce podczas porodu i potem, gdy opiekuje się ona szczeniętami, jednak z drugiej… Przeniesienie takie oznacza, że w tym dla wielu suczek psychologicznie wymagającym okresie, naraża się je na dodatkowy stres. Pamiętajcie, że dla niektórych suk samo krycie może być dosyć nieprzyjemnym zdarzeniem. Dzieje się tak, gdy ”hodowcy” do psów podchodzą jak do przedmiotów i zapominają, że i w psim świecie odbywają się gody. Pies i suka powinny móc się poznać, przebywać ze sobą jakiś czas po to, by uniknąć sytuacji, w której suka, która dotąd żyła ”wychuchana” w domu swojego opiekuna, nie doznała urazu psychologicznego, gdy stado obcych dla niej ludzi, wepchnie w ją w zupełnie niezrozumiałą dla niej sytuację, unieruchomi, a pies, którego nie zna, ”zaprawiony w boju reproduktor”, po prostu na nią wskoczy. Potraktowanie suczki jak rzeczy, powoduje czasem poważne problemy przy odchowywaniu szczeniąt. Niektóre suki mają ”kłopot z instynktem macierzyńskim” – brak godów, całej otoczki związanej z prawidłowym (w sensie psychologicznym) przebiegiem krycia, powoduje, że nie rozumieją sytuacji, nie wiedzą co się dzieje, gdy rozpoczyna się poród oraz nie umieją zajmować się szczeniętami. Ten dodatkowy stres wiążący się z faktem, iż dana suczka zostaje przeniesiona do zupełnie nowego środowiska, zajmuje się nią ”nie jej człowiek” i ”nie jej człowiek” towarzyszy jej w trakcie porodu (który nie zawsze jest łatwy, można przecież stracić sukę w trakcie porodu, wszystkiego przewidzieć i zaplanować się nie da…), z mojego punktu widzenia jest cholernie nie fair, wobec ukochanego przecież psa, który jest naszym przyjacielem. Ja na taki deal nigdy bym nie poszła także dlatego, że nie wyobrażam sobie sytuacji, w której hodowca wcina się w moje ‚manie psa’, co najmniej tak, jakbyśmy wspólnie wzięli kredyt na kilka baniek, a takie scenariusze ”współpracy” wcale nie należą do rzadkości… Dlatego sorry, ale nie.

Dla mnie hodowca to ktoś od kogo kupuję psa i nie mam ochoty, żeby wcinał się w moje życie. To ktoś od kogo kupuję psa konkretnej rasy, psa o konkretnych cechach, którego wybieram z tej akurat hodowli, bo sprawdziłam tę hodowlę i podoba mi się nie tylko utrzymywany w tej hodowli fenotyp i ”filozofia hodowania” tego konkretnego hodowcy, ale i fakt, że bada psy. Dzięki czemu wiem, że chcąc psa, z którym aktywnie mogę spędzać czas, psa, który będzie w stanie dotrzymać mi kroku, powinnam zwrócić się do tego konkretnego hodowcy. Nawet, gdy oznacza to, że mam jechać na drugi koniec Polski albo trochę pozwiedzać dodatkowo Europę.

Warunek hodowlany to z pewnością układ typu ”bajka” dla kogoś, kto od samego początku ma ‚zatrybkę’ nie tyle na ”marzy mi się pies rasy…”, co nastawiony jest na ”będę hodowcą”. Taka osoba jest gotowa pójść na wiele ustępstw i wejść w układ, w którym czasem, finalnie hodowca okazuje się być osobą… trudną. Co rusz, telefonicznie rugającą, instruującą i w absolutnie wszystko się wcinającą. I mającą wymagania co najmniej jak ‚bijonse’, za które to buli opiekun psa… Ale wtedy na odwrót jest już za późno i pozostaje albo ”zwariować” (i nawet stracić psa, w którego zainwestowało się już tony uczuć oraz pieniędzy, a którego ”trudny” hodowca odbiera). Albo zagryźć zęby i… Robić wszystko, żeby nie zwariować. Tak więc zanim pójdzie się z hodowcą na ”współwłasność” po to, by ”dostać” czasem naprawdę ponadprzeciętnego zwierzaka, którego w innych okolicznościach nie miało by się szansy kupić (i to nie ze względu na koszt, ale dlatego, że naprawdę ”fajnych” psów hodowcy raczej nie sprzedają), warto jest dowiedzieć się jak tego rodzaju współpraca z danym hodowcą ułożyła się innym. (A, i co nie mniej istotne: jakiego typu osobami są ci, którzy sobie układ chwalą, a jakiego ci, którzy nad nim boleją. To bzdura, że ”przeciwieństwa się przyciągają” i pamiętajcie o tym także, gdy wybieracie sobie hodowcę. Jeżeli istnieją zasadnicze różnice w ‚pojmowaniu rzeczywistości’, pomiędzy wami a ”waszym” hodowcą, to lepiej żebyście o tym wiedzieli wcześniej niż później i nie wdepnęli w g… )

No, dobrze, ale: gdy po spełnieniu umowy warunku hodowlanego (zafundowaniu suce przynajmniej jednego miotu), dotychczasowy opiekun staje się jej właścicielem, może z jej rozmnażania zrezygnować zupełnie albo też zarejestrować własny przydomek. Co nieco o ”blaskach i cieniach” tego układu, napiszę jeszcze w dalszej części dzisiejszego tekstu. A teraz jedynie wytłuszczę, że w przypadku współwłasności decydującym o losie samca prawie zawsze ‚na zawsze’ pozostaje pierwszy właściciel, czyli hodowca. Bo w przypadku współwłasności nie chodzi o to, by, jak w warunku hodowlanym, odłożyć w czasie zapłatę za psa, ale by hodowca zawsze mógł czerpać finansowe korzyści z faktu, ze konkretny samiec z jego hodowli posiada hodowlane uprawnienia i by zawsze kontrolował co z tym psem robi drugi (ale może i trzeci, bo to nie jest tak, że współwłaścicieli może być tylko 2) jego właściciel, dbając w ten sposób o to, by nie zostać pominiętym w czerpaniu korzyści z hodowlanych uprawnień psa. (No, chyba, że strony ustalą w umowie inne warunki, np. że hodowcy już ‚forewer’ należy się określony % z tych paru tysięcy za każde krycie tym samcem albo, że każdorazowo bierze szczenię, które w ramach ekwiwalentu za krycie otrzymuje ‚właściciel’ reproduktora lub jeszcze jakieś inne rozwiązanie, np. że z każdego miotu, który opiekun psa ”zmajstruje” już pod swoim przydomkiem, pierwotny właściciel reproduktora może sobie wybrać szczeniaka… Ile osób, tyle pomysłów… Wszystko zależy od fantazji stron lub braku doświadczenia u jednej z nich.) Gdy chodzi o sukę hodowca jej właścicielem pozostaje dłuuugo. Tak długo, dokąd nie wypełniony zostanie warunek hodowlany. (Hodowca może w umowie zażądać, aby nim suka przejdzie na własność opiekuna, odchowanych zostało więcej niż jeden miot…)

Albo też (rzadko, ale jednak) przekazywano psiaka za darmo nowemu opiekunowi, podpisując z nim umowę adopcyjną, w wyniku której hodowca pozostawał współwłaścicielem takiego psa lub też decydował się przenieść całkowicie własność na jego nowego opiekuna, czyniąc go w ten sposób jedynym właścicielem psiaka.

Byli także oszuści wpuszczający w maliny osoby zbyt łatwowierne i oczadziałe roztaczanymi przez ”hodowców” opowieściami. Oszuści żerujący na łatwowierności i braku doświadczenia swoich ofiar, jedynie powierzający ofiarom szwindla swoje psy. Ofierze wydawało się, że Pana Boga za nogi chwyciła, bo ”za darmo dostała” psinę (przy czym: utrzymywała psa, czyli płaciła za opiekę weterynaryjną, jego żywienie, może nawet ”psie przedszkole” itp.), a po roku/dwóch/trzech, cwaniaczek, tzw hodowca ”pojawiał się na horyzoncie” z tekstem, że Wpuszczony w Maliny ”nie wywiązuje się” z ich umowy i… Zabierał psiaka. Psinę ”wychuchaną”, zsocjalizowaną itd. I sprzedawał ją. Komuś tam… Gdzieś tam… Po coś tam… Jednak czasy, w których intencje stron, zwłaszcza hodowców były tak dobitnie klarowne, przeszły już do historii.

Okazuje się, że niektórzy tzw hodowcy się ”apdejtowali” i do podpisania nieroztropnym ”nabywcom”, jako umowy przeniesienia własności, podają umowy zawierające warunki hodowlane. Taki sobie miks cwaniacy wykombinowali i naiwniakom podsuwają umowy z ”dodatkami”. Z których to ”dodatków” wynika, że płacąc 100% ceny za szczenię/podrostka, naiwniacy w rzeczywistości idą z ”hodowcą” na pseudowarunek hodowlany. A jak wygląda taki pseudowarunek hodowlany, pseudoprzeniesienie własności? Zastanawiacie się ”Czy to w ogóle jest możliwe?”. Och, moi drodzy… A czegóż to ”hodowca” nie wymyśli… Wszystko jest możliwe. Wystarczy tylko odpowiednio perfidny charakter i dobrze wytypowana ofiara. Tak więc wygląda to tak: kupujesz sobie psinkę u hodowcy, u hodowcy którego ci ”polecono” – płacisz cenę regularną, zero ”upustów”, zero ”promocji”, pełnych parę tysiów zyli albo eurasów. Nie zależy ci na wystawach i chcesz ”pieska na kolanka”, psiego kompana konkretnej rasy, z ”uczciwie prowadzonej hodowli”. Osoba, od której psiaka kupujesz jest ”miła, bardzo sympatyczna”. Nie zostajecie ”przyjaciółmi na śmierć i życie”, ale ”macie się na fejsbuku”. ”Lajkujecie sobie foteczki”. Co jakiś czas zamieszczasz na swoim profilu foty psiaka i któregoś dnia ”hodowca” do ciebie pisze albo dzwoni i mówi ci, że psiak ”fajnie się rozwinął”, i właściwie, to ”można by go pokazać na wystawie, a będzie jedna niedługo i nawt niedaleko was”. Wahasz się. Przecież nie o to ci chodziło. Cale to zawracanie głowy… Śmieszne bieganie w kółeczko, rozetki, bajerki… Ale ”hodowca” cię namawia… Myślisz sobie ”Łajnot? W końcu ‚hodowca’ jest taki spoko”, więc czemu by nie zrobić mu/jej przysługi?”… No i zaliczasz jedną wystawę, potem drugą, trzecią – bo faktycznie udaje się wam zająć dobre lokaty (taki jest teraz klimat, że łatwo na wystawce mieć psa ”wybitnego”) i zaczynasz ”się wkręcać w wystawki”. Przechodzisz Rubikon i już nie trzeba cię namawiać, chętnie jeździsz na wystawy. W którymś momencie ”tak ci wychodzi”, że uzyskujesz uprawnienia hodowlane. I bum! To ten moment.

Hodowca dzwoni do ciebie, ale nawet nie zawraca sobie d… gratulowaniem ci. Zamiast tego oznajmia, że w umowie, którą z nim podpisałeś/aś, tej samej, której przed podpisaniem nie przeczytałeś/aś do końca albo wcale, jest zapis, że gdy uzyskasz uprawnienia hodowlane dla swojego samca, masz obowiązek zacząć tym psem kryć, wskazane przez ”hodowcę” suki. Udostępniać psa hodowcy, który w owej umowie, tak, właśnie tej, której przed podpisaniem nie przeczytałaś/eś do końca albo wcale, zagwarantował sobie prawo wyboru suki, którą twój pies pokryje. Prawo, rzecz jasna, sięgające ”przytulenia kasy” (100%), którą za krycie zapłaci właściciel suki, lub szczeniaka, którego ”dysponent” reproduktora otrzymuje w ramach ekwiwalentu za krycie. I, że generalnie, to od tego momentu zawsze, gdy hodowca sobie zażyczy, że ”twój” pies jakąś sukę ma pokryć, musisz się na to zgodzić. I na to, że on/ona zainkasuje za to krycie kilka tysięcy złotych/euro (zapamiętaj: 100% kwoty) też. Analogicznie, gdy w ten sposób ”kupisz na własność” (zawsze mnie ”rozczula” to sformułowanie, używane przez osoby, które nie przeczytały tego, co podpisują, w kontekście tego rodzaju ”lipy”) sukę, która to, skoro już ma uprawnienia hodowlane, to ma zostać pokryta, a ”hodowca” wybierze sobie z miotu jakąś tam liczbę szczeniąt albo sam sprzeda cały miot – za tych kilka tysięcy złotych lub euro od sztuki i co? Tak! Dobra odpowiedź: weźmie 100% zysków dla siebie. Scenariusz zależy od tego co ”hodowca” wpisał w umowę, której przed podpisaniem nie przeczytałaś/eś do końca albo wcale… Także ten, tego… I ”endżoj”. Czytajcie to, co wam podsuwają do podpisania.

Na marginesie współwłasności/warunku hodowlanego: niektórzy mówią o tej formie ”posiadania psa” wprost: ”To szukanie frajera, na którego przerzuca się całkowite koszty utrzymania swojego psa. I nie daj Boże jeśli opiekun pokryłby tym samcem lub tę sukę zapłodnił samcem, który nie odpowiada jego faktycznemu właścicielowi, czyli hodowcy! Larum byłoby na pół Polski a może i Świata. No, ale żeby ustrzec się od takich niespodzianek ‚przezorny hodowca’ wpisuje w umowę współwłasnościpunkt o zakazie używania danego egzemplarza do celów własnych przez jego opiekuna – cwaniactwa i bezczelności w tym nie ma przecież.” Coś więcej? Dobitniej? Proszę: ”I tak, za ciężkie pieniądze, bo wyjazdy na wystawy, opieka weterynaryjna, karma, kosmetyki itp. kosztują i niejednokrotnie przekraczają kwotę za jaką można by zakupić psa tylko dla siebie. Współwłaściciel, a właściwie ”sponsor”, może co najwyżej poprzytulać się z takim psiakiem i zrobić sobie z nim zdjęcia. (Choć nie wszystkie ujęcia pokażą psa ‚korzystnie’, więc zanim je komuś pokażesz albo w ogóle, udostępnisz (szczególnie) na Facebooku, upewnij się, czy możesz to zrobić, bo ”możesz niekorzystnym zdjęciem zaszkodzić hodowcy i narazić jego dobre imię”…). Planowanie urlopu też pod dyktando hodowcy, którego, jeśli chcesz z psem jechać za granicę, musisz wpierw uprosić o wydanie zgody, w postaci oświadczenia na to, by pozwolił ci wyjechać z psem poza polską granicę, żeby było dla ciebie możliwe przemieszczenie się z psem po terenie Unii Europejskiej w charakterze niehandlowym. Ale spoko, bo przecież np. właśnie w lipcu albo sierpniu mogą mieć miejsce ”bardzo ważne” wystawy i/lub zawody, na których nie wypada nie pokazać psa. Także może ci nawet takie oświadczenie nie będzie ci potrzebne. Mąż/żona, dzieci, opiekunka mają się dostosować do jaśnie szanownego pana/pani hodowcy. ‚Wiesz, może po prostu niech twoja druga połówka pojedzie sobie z dzieciakami i kimś tam do opieki bez ciebie i psa, a wy sobie spokojnie na wystawy pojeździcie w tym czasie, co?‚. Krótko: interes świetny, ale tylko dla jednej strony.

Bycie hodowcą” = korzyść

Nie dajcie się nabrać na kreacje tzw hodowców, obliczone na utrzymanie wizerunku ”specjalistów” (lub wybielanie go) w oczach zapatrzonych w nich ”wyznawców” (działających jak naganiacze stręczący kolejnych klientów, traktując, w istocie zwykłych pseudohodowców, jak ”guru”). Oraz, by utrzymać nimb ”tkniętych przez Boga” w oczach tych wciąż niedoszłych, potencjalnie przyszłych klientów na szczeniaki (które muszą się sprzedać, gdyż koszty utrzymania gromady psów, które na siebie nie zarabiają, wykraczają poza możliwości tzw hodowców), gdy jakieś ”mleko” się któremuś z nich ”rozleje”. Ludzie, którzy handlują rasowymi psami, robią to, bo przynosi im to korzyści. I nawet, gdyby nie były to korzyści finansowe (bez komentarza), to ”brylowanie” na Facebooku jako ”hodowca” i udzielanie się w kontekście ”specjalisty/ki” na tych różnych grupach, obnoszenie się z ”wystawowymi sukcesami”, ”przycieranie nosa konkurencji”, robienie idiotów z osób zbyt naiwnych albo zbyt dobrze myślących o innych itp. itd., zaspokajają potrzeby lub co najmniej w jakimś tam stopniu kompensują deficyty dręczące tych ludzi w innych dziedzinach ich życia.

Pamiętajcie, że w psiarskim środowisku są osoby, które dopiero w tym środowisku odnalazły ”znajomych” i weszły do jakiegoś kręgu towarzyskiego, osoby, którym z różnych względów wcześniej to się nie udawało. Są w nim osoby, które dopiero w tym środowisku mogły zaistnieć, może nawet ”stały się kimś”, ludźmi jakoś tam znaczącymi tj. ”znanymi” i ”popularnymi” – w dalszym ciągu tylko w tym środowisku, ale jednak. I dlatego, że dopiero to środowisko dało im poczucie bycia ”częścią czegoś większego”, jakiś ”sens” i możliwość realizacji – także, gdy chodzi o zarabianie pieniędzy – mają skłonność do przedkładania narracji obowiązującej to ich środowisko, na dany temat, ponad merytoryczne podejście do poszczególnych zagadnień i dążenie do posługiwania się rzeczowymi argumentami. A to oznacza, że ten typ ludzi nie jest właściwym do udzielania odpowiedzi na pytania najczęściej nurtujące potencjalnych nabywców rasowych psów, gdyż taki typ psiarzy cechuje ”naiwna natura postrzegania rzeczywistości”. Albo wprost mówiąc: dlatego, że tam, gdzie rządzi ideologia, czyli powstała na bazie danej kultury wspólnota światopoglądów, u podstaw której tkwi świadome dążenie do realizacji określonego interesu, nie ma miejsca na prawdę.

Jakiś pan na zdjęciu, na smyczy trzyma psa, który ”wygrał wystawę” – ”prestiż” idzie panu w górę. Dla obcych i dalekich ”znajomych”, z dystansu przyglądających się temu, co na swój profil w social media taki człowiek wrzuca, ten pan jest gościem, który ”odnosi sukcesy”. Po jakimś czasie pan dorabia się pozycji ”specjalisty; obcy ludzie, chcący kupić od niego szczeniaka, kierują się do niego z różnego rodzaju zapytaniami, proszą go o rady, zabiegają o jego uwagę, podlizują mu się w fejsbukowych komentarzach, ”zaprzyjaźniają się z nim”, utrzymują w przekonaniu, że jest tym ”odnoszącym sukcesy kimś”… I w tym psiarskim środowisku pan ”pnie się w górę”… Dalej może być zakompleksionym typem, który bije żonę albo ma poważne problemy psychiczne, ale na fotkach w social media albo, gdy ”odnosi sukcesy na wystawach” jest ”człowiekiem sukcesu”. I tego nic mu nie zastąpi. Projektuje na innych określony wizerunek i dzięki temu ”jest kimś”. Nie zapewni mu tego nic innego, nie dostanie tego nigdzie poza psiarskim światkiem. Tak samo jakaś pani, której udało się od siebie skutecznie odstraszyć kliku narzeczonych na przestrzeni ostatnich plus-minus dwóch dekad i od czasu do czasu w komentarzach pod postami ”O tym co ważniejsze; związek/małżeństwo czy hodowla?”, wypisuje mądrości w rodzaju ”Nikt ci nie da tyle miłości co ukochany pies. Jak facet za bardzo marudzi, to go pogoń”, ale wśród ”koleżanek-hodowczyń” budzi dziką zazdrość, gdy chwali się tzw sukcesem hodowlanym, którego ukoronowaniem jest wygrana na kolejnej wystawie. A że dom zrujnowany, wszędzie sierść i pachnie moczem, bo ”akurat są szczeniaczki” – cóż, może faktycznie każdy nieco inaczej mierzy sukces…

Społeczności bywają toksyczne, ale dla ludzi, dla których najważniejsze jest być elementem społeczności, częścią jakiegoś środowiska, członkiem grupy towarzyskiej, stadna narracja, absorbowanie tej narracji i ”prądkowanie” nią na innych, jest najkorzystniejsze. Taka postawa jest, z punktu widzenia potrzeby utrzymania społecznej/towarzyskiej pozycji w danym środowisku, zdecydowanie bezpieczniejsza od ”szukania prawdy na własną rękę” i być może ryzykownego odkrycia, w rodzaju ”król jest nagi”, które niesie za sobą ”wyłamanie się”. W tego rodzaju społecznościach, najwyżej w hierarchii ”grupy stadnej” są ci, którzy najgłośniej artykułują podstawy ideologii, ci którzy powtarzają jak mantrę: ”Inni nie są tacy fajni jak my, bo nie należą do naszej paczki” – wykluczanie tych ”innych” jest w takich środowiskach ważne, bo ”spajanie grupy” opiera się na eliminowaniu z niej i nie dopuszczaniu do niej owych ”innych”. I nie zapominajcie o tym także wtedy, gdy będziecie słuchać przepełnionych ideologią ”wykładów” o ”pseuduchach”.

Szczeniaki doskonale się zapowiadające, po wybitnych rodzicach – sprzedam”

Dodajmy, znów nieco na marginesie, że ”fenotyp psa rasowego”, fenotyp psa, który jest przedstawicielem konkretnej rasy, nie jest ”zabezpieczony”, ”gwarantowany”, ”określony” jakimś powiedzmy ”standardem produktu”, jak np. dany model samochodu. Tym bardziej, że międzynarodowych federacji zrzeszających organizacje hodowców psów jest ”trochę”; FCI (Fédération Cynologique Internationale), ACW (Alianz Canine Worldwide), WKU (World Kennel Union) to tylko trzy z nich a każda ma swoją systematykę porządkowania ras oraz wzorce ras, które niekiedy różnią się między sobą (ale o tym nieco potem).

O tym jak pies danej rasy ma wyglądać mówi tylko wzorzec rasy, której jest przedstawicielem. A ”wzorzec rasy” nie jest ani ”państwowym przepisem”, ani ”standardem opisującym dany towar produkowany przez daną firmę”. Tylko ustalonym przez federację, do której dane stowarzyszenie/ klub/ organizacja hodowców należy ”punktem odniesienia” dla hodowców, którzy, gdy rozpatrują danego osobnika pod kątem jego fenotypowych, czyli anatomicznych i psychicznych cech, zanim zakwalifikują go lub nie, do hodowli, mają o owej przydatności lub jej braku, decydować, opierając się na wytycznych tegoż wzorca. Czyli mają porównywać dane zwierzę z opisanym we wzorcu, nazywanym też standardem(!) ideałem. Ale nie muszą. Bo wzorzec jest interpretowany tak, jak danemu hodowcy jest wygodnie – często po prostu to, co mu wyjdzie, reklamuje jako ”super miot”, po ”super przodkach” i ”szczenięta wspaniale się zapowiadające”. I to podejście do kwestii wzorca rasy, czyli takie ”nieszczególnie konsekwentne przestrzeganie jego zapisów” i ”luźne się do nich odnoszenie”, jest w świecie hodowców (oraz sędziów kynologicznych) akceptowane – tak łatwiej sprzedaje się towar/rzecz: psa rasowego.

Istnieją nie tylko pseudohodowcy. Są i pseudosędziowie, więc takie praktyki kwitną w sprzyjającym klimacie. Na ringu 7 psów Tej Samej Rasy – nie ma wśród nich dwóch podobnych do siebie, ale wszystkie dostają ocenę ”doskonałą”. Każdy z nich w opisie ma napisane, że ma np. ”wspaniałą linię grzbietu” albo, że ma coś innego ”wspaniałego”, ale każdy z nich jest inny. Wszystkie są jednej rasy, podobno są rasy Jakiejś Tam, ale każdy z nich jest zupełnie inny od pozostałych. I w sumie, może nawet dałoby się poskładać z nich wszystkich psa, który wygląda ”jako tako”, ale do tego trzeba byłoby im dobre fotki porobić i się z kolaż pobawić…

Tak więc konsument, gdy nabywa psa rasowego, automatycznie godzi się na to, że ów pies rasowy wyrośnie, ”jakoś tam” i na ”jakiegoś tam” przedstawiciela swojej rasy, a nie tak, jak jest napisane we wzorcu rasy, że ma wyglądać dorosły osobnik psa tej właśnie rasy. Wzorzec rasy dla niektórych hodowców jest jak data ważności na opakowaniu jogurtu, dla mających problem z tolerowaniem laktozy, ale lubiących dreszczyk emocji ”miłośników przygód”, fanów takich produktów: to tylko luźna wskazówka, nie trzeba brać jej zbyt serio.

Kiedyś pies opisany we wzorcu rasy był po prostu typowym osobnikiem danej rasy. Dziś, psy zgodne z wzorcem swojej rasy (w obrębie jednej federacji) stanowią coraz większą rzadkość. Coraz częściej o psie, który wygląda po prostu tak, jak wyglądać powinien pies danej rasy, mówi się jako o ”wyjątku”. Że taki pies ”jest klasy ‚niedoścignionego’ ideału opisanego w standardzie rasy”. Jasne: każde zwierzę jest inne. Każdy szczeniak z danego miotu, choć ma tych samych rodziców co reszta, będzie inny od rodzeństwa. Genetyczna mozaika ułoży się w psiaku ”AA” inaczej niż w psiaku ”AB” i inna będzie w psiaku ”AC”*. I jasne też jest to, ze żywienie i warunki, które hodowca a po nim nowy właściciel zapewnia szczeniakowi są bardzo, bardzo ważne, mają wręcz kolosalne znaczenie i zaniedbanie potrzeb szczeniaka; nieprawidłowe żywienie, utrzymywanie go w niewłaściwych warunkach, mogą zrujnować każdego psiaka. Ale nawet najlepszy nowy właściciel ”nie przeskoczy” ograniczeń, które wynikają z genetycznie marnej jakości przodków jego psiaka.

*Pracę dotyczącą pierwszych oficjalnie potwierdzonych narodzin psich bliźniąt monozygotycznych (jednojajowych), czyli powstałych z jednej zapłodnionej komórki jajowej i mających takie same genotypy, opublikowano w sierpniu 2016 roku; https://news.nationalgeographic.com/2016/09/identical-twin-puppies-born-south-africa/?utm_source=Twitter&utm_medium=Social&utm_content=link_tw20160902news-identicalpuppies&utm_campaign=Content&sf35022463=1

To, że pies jest danej rasy, że ta rasa ma swój wzorzec, który opisuje dokładnie jak ma przynajmniej wyglądać osobnik wart używania go do rozrodu, nie gwarantuje nabywcy, iż ten, płacąc nierzadko naprawdę duże pieniądze za psa rasowego, otrzyma zwierzę, które będzie odpowiadało owemu ”wizualnemu standardowi”, gdy stanie się dorosłe. I trzeba podkreślić: nie jest uczciwe obarczanie winą za ”kiepski efekt końcowy”, nabywcy psa i wmawianie mu, że to jego wina, że pies się ”nie rozwinął”. Nabywca, gdy kupuje (zazwyczaj) 8 tygodniowego szczeniaka, dostaje np.; określone ułożenie miednicy, karpiowaty grzbiet, w dowolnej kombinacji; nieprawidłowo osadzone, rozstawione i o niewłaściwym kształcie i wielkości uszy lub oczy (oczy dodatkowo mogą być w niewłaściwym kolorze), nietypową, brzydką głowę oraz marny, charci kościec itp. i nie jest w stanie ”poprawić” tych anatomicznych wad. (Na marginesie: kilka razy mijałam na warszawskiej Saskiej Kępie takie białe coś i za każdym razem nie mogłam uwierzyć, że coś takiego poszło jako Dog Argentyński. Na swój sposób pocieszające było to, że gdy za pierwszym razem na widok tego białego (to trzeba mu przyznać, biały to on był/jest) psa, zatrzymałam się, postałam sobie z boku i popatrzyłam na tę psinę, i z niedowierzaniem, ale jednak zapytałam: ”Czy to jest Dogo Argentino?”, i w odpowiedzi usłyszałam, że tak, trafiłam w dychę, typując hodowlę. Takich dogo nie robi żadna inna ”firma” produkująca białe na polski rynek… Marna to pociecha, ale brzydotę, czyli brak typowości także można łatwo przypisać konkretnemu przydomkowi.) I żeby nie wiadomo jak się nowy właściciel starał, tego rodzaju ograniczeń ”nie przeskoczy”.

Rzeczywistość wygląda tak, że w przypadku popularnych ras, powiedzmy, że mówimy o Buldogach Francuskich mało, kto puszcza tylko jeden miot w danym okresie rozliczeniowym. Są hodowle, w których jest kilka suk hodowlanych i każda z nich rodzi w danym okresie rozliczeniowym jeden miot. (A gdy dojdzie do tzw wpadki, bywa, że suka w roku kalendarzowym rodzi dwa mioty, czyli ”cieczka w cieczkę”). Szczeniaki zbywane są, jak najszybciej, gdyż w przypadku tej rasy, standardowe 8 tygodni życia, kiedy to hodowcy wydają psiaki nowym właścicielom, to moment przełomowy. W tym znaczeniu, że małe, kluchowate i ”śliczne” bulwy, gdy tych osiem tygodni kończą, przestają być takie ”śliczne”, bo zaczynają rosnąć. I, mówiąc brzydko, wychodzi ”paździerz” z tych, które z ”paździerza” są zrobione. I widzą to nawet laicy, którym poczwarki próbuje się (czasem z powodzeniem) wcisnąć. Bulwy bardzo szybko wchodzą w okres niebezpieczny dla hodowcy, któremu nie udało się na nie znaleźć kupca, gdy były ”kluchowate i śliczne”. Gdy buldożek jest w wieku 10-11 tygodni objawia się prawda na jego temat. A właściwie to następuje ”pierwsza odsłona” prawdy o danej bulwie, bo ‚cała prawda’ uderza troszkę potem, gdy okazuje się, że dany psiak, aby móc oddychać i żyć, musi przejść poważną operację. I warto jest pamiętać, że akurat w przypadku tej rasy ”paździerz” możesz kupić za ok 3-4 tysiące złotych, 8 tysięcy złotych, ale 3 a nawet 6 tysięcy euro i więcej… I to są dopiero emocje. Jak w losowaniu totalizatora sportowego – może ”trafisz milion” i wylosujesz zdrową i równocześnie ładną bulwę? Junewernoł…

Pies jest żywą istotą i nie da się ”zaplanować” jego rozwoju i ”użytkowania” – jest to absolutnie oczywisty fakt. Jednak pies rasowy ma mieścić się pewnym określonym ”standardzie”, bo nie jest kundlem ani mieszańcem, tylko właśnie psem rasowym z hodowli, której celem jest powoływanie do życia szczeniąt, które inaczej by się nie urodziły i które mają prezentować określony, nie tylko poprzez rasę, ale i tzw doświadczenie hodowców, ”poziom”. I poprzez to spełniać oczekiwania nabywcy-konsumenta, które w dużym stopniu dotyczą zdrowia i sprawności takiego psa a nie jedynie samego jego wyglądu. I choć w przypadku rasowych psów istnieje i łatwo się uwypukla coś takiego jak ”cechy indywidualne danego produktu”, które znacząco wpływają na fenotyp i niekiedy zdrowie oraz sprawność zwierzęcia (każdy pies tej samej rasy jest nieco inny od pozostałych, co jest efektem tego, jak w akurat jego organizmie ułożyła się genetyczna mozaika), to jest bardzo nieuczciwe wobec nabywców rasowych psów odcinanie się przez producentów-hodowców-sprzedawców rasowych psów od jakiejkolwiek odpowiedzialności za ”niezgodność towaru z umową”, gdy psy okazują się być obciążone wadami o podłożu genetycznym. Nie można braku sprawności psa, tego jego nie-zdrowia traktować jako ”cechy indywidualnej”, świadczącej na korzyść danego osobnika; ”taki jest niepowtarzalny”, ”jego niesprawność czyni go wyjątkowym”. Tak, jak gdyby nie-zdrowie danego psa miało być tym samym, co ”cecha indywidualna” martwego przedmiotu, np. mozaiki witrażowej układanej przez rzemieślnika zajmującego się rzemiosłem artystycznym. Rzemieślnika, który wykonał np. 5 mozaik ze szkła witrażowego, których motywem był obraz X malarza Y, ale w związku z tym, że rzemieślnik nie jest ”robotem”, każda z mozaik, choć przedstawia ten sam motyw, ma takie same gabaryty, wykonana jest z tych samych komponentów (włącznie z konkretnymi taflami szkła) i przy użyciu tych samych narzędzi, nieco różni się od pozostałych, np. ilością modułów, i ich wielkością. Nikt nie chce się ”sądzić” z hodowcami za to, że dorosłe psy są ”brzydkie” – niezgodne z wzorcem rasy w sensie estetycznym. Kwestie sporne pomiędzy nabywcami towaru ”pies rasowy” a ich producentami-hodowcami dotyczą zdrowia psów rasowych, wynikającego wprost z metod hodowlanych i selekcji przez tzw hodowców stosowanych.

Pies rasowy posiada cechy indywidualne i jest żywym stworzeniem, ale ma być ”użytkowany” jako ”najlepszy przyjaciel człowieka” właśnie dlatego, że jest żywy a nie z pluszu. Dlaczego więc nie są zabezpieczone prawa konsumentów? (Tu kłania się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.) Konsumentów, którzy kupują psa rasowego (żywe stworzenie o cechach indywidualnych, mające jednak być ‚użytkowane’, choćby jedynie jako czworonożny przyjaciel, kolejny członek rodziny i towarzysz spacerów), który, zgodnie z informacją nt. rasy, której jest przedstawicielem, ma żyć średnio np. 10 lat, przy standardowej opiece weterynaryjnej. A po jego zakupie w ciągu pierwszego roku życia psa lub nieco później, okazuje się, że ma on szereg problemów zdrowotnych. I tylko po to, by ów pies nie umarł, trzeba wykonać mu, nie za darmo przecież, określoną ilość badań, potem również kosztownych zabiegów, np. dotyczących drożności układu oddechowego. A wszystkie te procedury są dla zwierzęcia wymagające, trudne do przejścia i powodują u niego stres.

Dodajmy, że chodzi o zdrowotne problemy, a za nimi zabiegi i operacje, o których wystąpieniu jako ewentualnej/potencjalnej konieczności w niedalekiej przyszłości, nabywca w chwili zakupu psa, nie był przez sprzedającego-hodowcę, który przecież rasę doskonale zna, informowany. Nabywcy nie przedstawiono szacunkowych kosztów ewentualnej ”dodatkowej” opieki weterynaryjnej, która nierzadko okazuje się konieczną dla psa konkretnej rasy lub psa pochodzącego z danej tzw linii hodowlanej, lub po prostu hodowli. Czyli dla psa mającego konkretne ”logo” w swojej metryce i/lub rodowodzie, jeśli przydomek hodowlany potraktujemy jako znak firmowy hodowcy-producenta-sprzedającego.

Pamiętajcie: badania są ważne, a wasza świadomość na temat tego jakie badania są ważne w rasie, którą sobie wybraliście jest tym istotniejsza, że hodowca ponosi odpowiedzialność jedynie za wady istniejące w chwili wydania rzeczy/towaru-pies rasowy. Dlatego, gdy planujecie kupić rasowego psa, musicie poświęcić trochę czasu nie tylko na ”papierologię”, ale i lub raczej przede wszystkim na zagłębienie się w genetykę i uświadomienie sobie, które oraz jak wiele ze schorzeń dręczących rasowe psy ma genetyczne podłoże i przez to kwalifikuje się jako wada istniejąca w chwili wydania towaru/rzeczy-pies rasowy.

”Dysplazja? Pierwsze słyszę. Nie wiem skąd się to wzięło. U mnie wszystkie psy są zdrowe. Mówisz ‚cechy dysplazji’ wyszły? To twoja wina, ja nie mam z tym nic wspólnego.”

I zapamiętajcie sobie kolejny istotny fakt: w przypadku dysplazji stawów, mówienie przez osoby nie weryfikujące stanu stawów szczeniąt w wieku między 3,5 a 4 miesiącem życia, osoby nieposiadające mapy swojej hodowlanej linii, mapy dającej rzetelne informacje dotyczące występowania lub nie cech dysplazji u urodzonych w ich hodowli, w ich liniach, psów, że ”nie wszystko można zwalać na genetykę”, jest kompletnie niewiarygodne. Szczeniaki sprzedawane są zazwyczaj gdy mają 8 tygodni. Cechy dysplazji u szczeniąt genetycznie nią obciążonych można wykryć już miedzy 3,5 a 4 miesiącem życia, czyli nieco później. Tak więc sprzedając szczeniaki 8-10 tygodniowe hodowca może w umowie zastrzec, że w okresie pomiędzy 3,5 a 4 miesiącem życia psiaka, zaleca jego nowemu właścicielowi przeprowadzenie RTG stawów szczenięcia. Po to, aby tą drogą uzyskać informacje do swojej bazy danych i jednocześnie zabezpieczyć swoje interesy, jako sprzedawcy towaru-pies rasowy, w przypadku, gdyby po jakimś czasie nabywca szczeniaka zarzucił mu, że ”jest problem ze stawami”. Oraz, by nabywca miał pewność, że jego pies nie ma zmian w stawach. Albo hodowca może w umowie zastrzec, że przeniesienie własności z niego na kupującego nastąpi w chwili, gdy przeprowadzone zostanie badanie RTG stawów i ich stan będzie jasny dla obu stron. (”Zapłaciłeś, umówiliśmy się, że do czasu wyników badania pies jest nasz, zgodnie z umową pies został poddany badaniu, znam wyniki, są w porządku, dopełniamy umowy, pies staje się twój”.) To nie jest nic nadzwyczajnego, hodowcy od zawsze spisują umowy współwłasności, w których określają po spełnieniu jakich warunków drugi właściciel może stać się jedynym właścicielem psa. Albo umowy typu warunek hodowlany, kiedy to do przeniesienia własności dochodzi także po spełnieniu przez stronę kupującego określonych warunków. Oczywiście, gdy mówimy o RTG, hodowcy mają ”swoje typy”. Dlatego w umowie musi być określone; kto płaci za badanie, kto pokrywa koszty dojazdu do placówki i kto ma być TYM LEKARZEM, który badanie przeprowadzi i wykona jego opis (to wcale nie musi być jedna i ta sama osoba). Wszystko to musi zostać spisane w umowie, tym bardziej, że to wszystko są pieniądze. Jest więc ważne to, czy to nabywca pokrywa owe koszty z własnej kieszeni, czy badanie stawia hodowca?

Ludzie nieposiadający wiedzy o stanie stawów szczeniąt w chwili przekazywania ich nowym opiekunom/nabywcom, nie mają wiedzy o tym co tym nabywcom sprzedają/przekazują, w jakim stanie te rzeczy-psy są. Nie mają zielonego pojęcia o genetycznej kondycji swojej linii w kontekście jej obciążenia (lub nie) dysplazją, więc przerzucanie przez nich odpowiedzialności za cechy dysplazji i dysplazję na nabywców i opiekunów niepełnosprawnych psów, gdy kilkumiesięczne, zazwyczaj 6-8 miesięczne psiaki zaczynają zdradzać objawy schorzenia, jest kompletnie bezzasadne.

Utrzymywanie niechcianych psów o udokumentowanym pochodzeniu

Właśnie: a odpowiedzialność za ”produkowanie” rasowych psów? Nie tylko wobec tych ”ukochanych” zwierząt i ich nabywców, z którymi podpisywane są indywidualne umowy, ale i odpowiedzialność także w sensie szerszym: społecznym – ktoś przecież schroniska i fundacje a niekiedy wręcz pseudofundacje musi utrzymywać. Jaka jest więc ta ”odpowiedzialność”?

Słyszeliście kiedyś, by ktoś, kto rozmnaża psy obciążone wrodzonym kalectwem, niech będzie np. dysplazją występującą u kolejnych osobników w danej linii, czyli w kolejnych pokoleniach albo niewydolnością aparatu oddechowego (potwierdzonymi wynikami badań, przeprowadzonymi przez specjalistów, wykonanymi już na koszt nabywców tychże psów), czyli kalectwem znacząco utrudniającym tym psiakom komfort życia, ktoś, kto swoim postępowaniem (ignorowanie faktu, że psy, które rozmnaża oraz ich potomstwo cierpią z powodu tych wrodzonych wad) obiektywnie, przyczyniając się do wyjątkowo okrutnego, bo rozłożonego w czasie (na całe życie tych zwierząt), znęcania się nad nimi, dodatkowo, gdy chodzi o rasy gabarytowo ”duże” i do tego wymagające, np. uznawane za agresywne, utrzymując je zamknięte, jak więźniów, w kojcach, na niezabezpieczonym terenie, nierzadko bez należytej opieki (włączając to brak kontaktu lub niedostateczny kontakt z człowiekiem, ich właścicielem i równocześnie hodowcą), powodując u tych zwierząt powstawanie także problemów psychologicznych, odpowiedział za swoje postępowanie?

I żeby było jasne, pomijam w tym miejscu ”dodatki” typu ”dokrywanie” suki drugim (albo i trzecim) samcem (”dla pewności”, żeby krycie nie było ”puste, ale by suka na pewno ”załapała” i żeby w planowanym czasie miot na świat przyszedł, [bo wydatki, które pokryje kasa za szczyle są już dokładnie zaplanowane]), także bez informowania o tym fakcie nabywców. Albo krycie suki ”A” samcem ”B” a sprzedawanie ich jako potomstwa psa ”C” i suki ”A”, bez informowania o tym fakcie nabywców. Albo tzw podkładanie szczeniąt, czyli udawanie, że matką miotu ”A” jest suka o nazwie ”B”, a nie jego prawdziwa matka, czyli suka nazwana ”C” – i znowu: bez informowania o tym nabywców psiaków. Tu kolejny raz kłania się brak wymogu wykonywania profilów DNA. Oszustwa takie wciąż są możliwe, bo wymóg badań DNA potwierdzających treść zawartą w metrykach i rodowodach szczeniąt, w dalszym ciągu nie stał się obligatoryjnym w największym stowarzyszeniu w Polsce, którym jest ZKwP.

Nie chodzi mi też o przeprowadzanie, zatajanych przed nabywcami, zabiegów chirurgicznych na szczeniętach i/lub podrostkach. Np. takich ”drobiazgów”, jak usuwanie wilczych pazurów… Albo bardziej ”na grubo”: wycinanie ”kolorowych łat” u tzw białych psów – wiecie, tego koloru, który np. u dogo, czasem przebija w niedozwolonym przez wzorzec rasy miejscu (np. na grzbiecie psa). I w ten sposób robienie z peta, który nie może być przez sprzedawcę-hodowcę oferowany klientowi jako ”szczeniak na wystawy”, ”psa wystawowego, z możliwością zdobycia uprawnień hodowlanych”. Z peta robi się ”psa na wystawy i pod hodowlę” a z jego nabywcy idiotę. I dopiero podczas wizyty kontrolnej lekarz weterynarii uświadamia ofierze nieuczciwego pseuducha, że jego pies ma pewną bliznę…

Chodzi mi niespełnianie przez tzw hodowców tych ”podstawowych” etycznych kryteriów. A więc? Słyszeliście, by ktoś tak postępujący poniósł konsekwencje swoich działań? Ja nie.

Szkodniki są ciągle te same, ich dorobek się powiększa. Nowe w poszczególnych rasach psuje stoją przed nie lada wyzwaniem, ale że coraz ich więcej, może dościgną czoło peletonu… Niszczenie ras i postępująca degrengolada w środowisku TAK ZWANYCH hodowców, to przestrzeń, w której konkurencja na polskim kynologicznym rynku rozwija się nie budząc szczególnego sprzeciwu. Jest poważna, naprawdę solidna i rzeczywiście gotowa na wszystko.

A! Fundacje! No i w końcu mamy ”fundacje”. Fundacje i ”fundacje”, które zajmują się także rasowymi psami, nawet psami konkretnych ras, przeznaczone (nie przez jakikolwiek ”urząd”, i nieee, nieutrzymywane przez ZKwP, czy inne stowarzyszenie, a na zasadzie pełnej dobrowolności osób w nich działających, nierzadko brzydzących się ”hodowlą rasowych psów”) do ”rozwiązywania problemów” ras najchętniej w Polsce produkowanych.

Przy okazji, zwróćcie uwagę na to, że ‚fundacje’ albo jakoś tam ”luźno zorganizowane grupy osób” specjalizujące się w pomocy psom określonych ras, czy typów psów, są ”ok”. W środowisku tzw hodowców rasowych psów postrzegane są jako ”potrzebne” i ”robiące dobrą robotę”. Nic dziwnego. W końcu ktoś, za friko, w ramach ”hobby” i ”po godzinach”, przy finansowym wsparciu, które sam sobie organizuje, namawiając do darowizn inne ”osoby dobrego serca”, ”ogarnia”, być może samemu do tego dokładając, niechciane, ”nadwyżkowe”, psy rasowe albo psiaki ”w typie rasy” – rzeczywiście, o co się ”obrażać”? Wszystko ”się ‚samo’ kręci”.

Jednak fundacje (albo też tylko ”fundacje”), które zajmują się wyszukiwaniem, powiedzmy: ”nieprawidłowości” (także i) w środowisku hodowców rasowych psów z ZKwP, fundacje które odbierają tzw hodowcom psy, postrzegane są już zupełnie inaczej… To oczywiste, że ”najazd” na czyjąś prywatną posesję i próba wyłudzenia zwierzęcia (obiektywnie przedstawiającego określoną materialną wartość), pod płaszczykiem ”troski o los” danego psa czy psów, a w rzeczywistości nierzadko mająca na celu przekazanie/sprzedaż takiego psa/psów osobom trzecim, poprzedzona usiłowaniem zastraszenia danego hodowcy/właściciela zwierzęcia, lub wręcz nawet wykradanie zwierząt z posesji, na której właściciel/tzw hodowca mieszka, jest zwyczajnym bezprawiem, bandytyzmem. Takie akcje to pseudoeko działania, o krok od ekoterroryzmu. Jednak nawet, gdy te ”przedstawiające określoną wartość materialną” rasowe psy, wchodzące w skład stad hodowlanych hodowców zarejestrowanych w ZKwP, są zwierzętami zaniedbanymi i noszącymi znamiona nadużyć (np. w postaci rozwiniętych chorób skórnych i/lub niedożywienia), utrzymywanymi w skandalicznych warunkach, a interweniujący działają w ramach obowiązujących przepisów, takie ”próby ingerowania” w ”świat hodowli rasowych psów”, odbierane są bardzo negatywnie przez tzw państwa hodowców… Pozwala to sądzić, że dokąd dana -na wszelki wypadek użyję cudzysłowu- ”fundacja” zbiera psie ”odpady”, którymi nie ma ochoty zająć się nikt z ”państwa specjalistów”, tzw hodowców ”oddanych sercem i duszą” danej rasie, nikt nie ma z jej działalnością żadnych problemów. Ktoś tam zbiera na dom tymczasowy albo psi hotel… Ktoś takie psie bidy leczy (sponsoruje im leczenie), reklamuje w mediach społecznościowych, szukając dla nich stałych (takich już na zawsze) domów… ”Kolportuje” jakoś te nieszczęsne rasowce, na których w żaden sposób nie można zarobić, więc nie są dla ”hodowców” interesujące… Jednak, gdy okazuje się, że ktoś, kto zarejestrowany jest w (szczególnie) ZKwP jako hodowca, utrzymuje swoje psy w warunkach obiektywnie typowych dla pseudohodowli spod znaku ”Piesek&Kotek2012 – beka z Nowelizacji Ustawy o Ochronie Zwierząt” i te psy są przez jakąś organizację takiemu ”hodowcy” odbierane, podnosi się raban… Raban nieprzyjemnie eksponujący ”hierarchię wartości” najbardziej oburzonych działaniami ”fundacji”…

Praktyka pokazuje, że zdarzają się przypadki słusznego odbierania psów hodowcom także z ZKwP. Problem jest wtedy, gdy ‚fundacja’, po ”jako takim” tzw podleczeniu psiaków i ”doprowadzeniu ich do ładu”, owe rasowe i posiadające materialną wartość (nie wolno o tym zapominać, bo psiak ”utytułowany” ma na kynologicznym rynką zupełnie inną wartość niż pierwszy z brzegu ”Burek”) te psiny sprzedaje. Tak, sprzedaje, czyli robi na nich biznes. Nie kastruje ich i nie szuka im domów stałych u ludzi, którzy chcą takie bidy, czasem po latach i za niewinność spędzonych w kojcach, zaadoptować i po prostu pozwolić im być psami, i cieszyć się życiem, ale sprzedaje je kolejnym rozmnażaczom, także za granicę…

Osoby tworzące fundacje albo pseudofundacje nierzadko bardzo skutecznie zniechęcają do adopcji zwierzaków z drugiej ręki. Jak to robią? Roszcząc sobie prawo do praktycznie inwigilacji zainteresowanych adopcją psa czy kota. ”Ankiety” i ”kwestionariusze”, które podsuwa się chcącym kocią czy psią bidę adoptować (pomijając już pokrętnie konstruowane tzw umowy adopcyjne) zawierają pytania, na które odpowiedzi, cóż… Właściwie to chyba możliwe, że pozwalają może nawet co do minuty zaplanować włam do mieszkania zainteresowanego adopcją… Wiedzą o tobie cholernie dużo (a weź pod uwagę, że wcale nie muszą ci kota czy psa do adopcji przekazać, bo w czyimś tam mniemaniu ”się nie nadajesz”, bo coś tam…). Wiedzą; gdzie mieszkasz, w jakich godzinach nie ma cię w domu, czy i jak masz ogrodzony teren albo na którym piętrze mieszkasz, czy masz w oknach kraty a może rolety? A windę? Masz sąsiadów? Ile osób z tobą mieszka, czy masz dzieci, ile ich masz i w jakim są wieku. A opiekunka? Opiekunka do dzieci lubi zwierzątka? Też będzie się pieskiem/kotkiem zajmować? Wiedzą jak planujesz wakacje i dokąd najczęściej jeździsz. Jaki nakład finansowy jesteś w stanie przekazać na zwierzaka. No i najważniejsze: jacyś ludzie, o których ty wiesz tyle, że ”działają w” jakiejś tzw fundacji albo z nią współpracują, odwiedzają cię w miejscu zamieszkania, przychodzą do ciebie, do twojego domu na ”wizytę przedadopcyjną” i patrzą jak mieszkasz, co masz w domu… Gdyby nie ta… sformułowanie ”inwigilacja” wydaje się być słowem dosyć dobrze oddającym ”klimat”, pewnie więcej osób decydowałoby się przygarnąć zwierzaki ”z drugiej ręki”. No, ale gdy ludzie nieposiadający żadnych kompetencji do tego, by pozyskiwać aż tak szczegółowe dane (co się tymi danymi dzieje, jak są przechowywane i kto ma do nich dostęp?), wchodzą w kompetencje organów administracyjnych (a podkreślmy: nie są nimi), opcja pomocy bezdomniakom przestaje być atrakcyjna. A! No i mimo tego całego cyrku, potrafią te tzw fundacje danego zwierzaka przekazać do byle jakiego (najtaniej wychodzącego) ”hoteliku”, w którym czasem dzieją się takiemu zwierzakowi złe rzeczy – po prostu, w takim ”hoteliku”, ”pod opieką” zwierzak czasem umiera w niejasnych okolicznościach…

Przestańcie łykać ściemy pseudokynologów. Problemem nie jest ”konkurencja ze strony innych stowarzyszeń i brak ustawowo zagwarantowanego monopolu jednej organizacji”, tylko wasz brak zdolności do oceniania treści rozpowszechnianych przez ”kynologów

Forma opodatkowania ”hodowli psów rasowych” oraz brak oficjalnego, dostępnego do wglądu dla każdego polskiego obywatela, na bieżąco aktualizowanego, rejestru hodowców (i ich hodowli), jako producentów ”towaru”, którym dziś stał się rasowy pies oraz danych o samych rasowych psach, tych o tzw udokumentowanym pochodzeniu, jest źródłem wszelkiej patologii w biznesie bezpośrednio albo pośrednio związanym z ”hodowlą” rasowych psów – od ich rozmnażania po tzw ratowanie. I nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi tu o ”ograniczanie wolności obywatelskich”, a o odpowiedzialność. Odpowiedzialność zarówno wobec, podobno ”ukochanych psów”, jak i ich nabywców/opiekunów a więc konsumentów ”towaru”, którym pies rasowy został, ale i tzw otoczenia. Niestety, okazuje się, że polscy ”kynolodzy” najwyraźniej potrzebują jakiegoś bata na cztery litery, bo sobie nie radzą z tą ”wolnością”, bo nie rozumieją, że wolność, także ta rynkowa, to nie tylko prawa, ale i obowiązki. A jakie obowiązki wobec psów ma dziś ”hodowca rasowych psów”?

Zapomnijcie o tych wszystkich pierdołach, które wypisują na fejsbuku tzw hodowcy i zacznijcie myśleć. I pamiętajcie: czyny, nie słowa. Tak więc wiemy na pewno, że ”hodowca” nie ma obowiązku używania w hodowli jedynie osobników bezwzględnie wolnych od wad wrodzonych typowych i łatwo wykrywalnych dla poszczególnych ras – psy, u których wady takie się manifestują niejednokrotnie są rozmnażane, a ich potomstwo sprzedawane jest kolejnym osobom i tak dalej, i tak dalej… (Wrzutki dotyczące schorowanego Boksera dosyć dobrze pokazują nastawienie z jakim tzw hodowcy podchodzą do upubliczniania wyników, no, nierzadko właściwie ”śledztw” prowadzonych na własną rękę przez nabywców psów obarczonych schorzeniami genetycznymi. Można treść tamtych skrinów podsumować następująco: ”Kiedyś nie było możliwości badać, więc się nie czepiaj. Dziś nie masz jak udowodnić, że to, że masz chorego psa, to wina hodowcy, bo kiedyś nie było jak badać, a dziś nie masz i nigdy mieć nie będziesz dostępu do wyników badań osobników z twoim psem spokrewnionych, bo nikt nie bada ”aż tak dokładnie”. A nawet jakby badał, to nie dałby ci wglądu w te informacje, więc ugryź się w zadek. I nie waż się więcej pisnąć o tej sprawie”.)

Hodowca powinien używać tylko psów krótko: zdrowych. Ale nie ma tego obowiązku, bo nie ma obligatoryjnego wymogu narzuconego przez tzw państwo – jak pokazuje nam aktualna rzeczywistość, na szeroko rozumiane ”organizacje hodowców psów” nie ma co w tej materii liczyć. (Szczególnie, że te organizacje hodowców, które wprowadzają szereg restrykcji wpływających na poprawę jakości hodowli i uzyskiwanych z niej szczeniąt, nazywane są organizacjami ”pseuduchów”. W związku z czym ci ludzie nie mają nawet możliwości przebić się do świadomości społecznej i udowodnić potencjalnym konsumentom towaru ”pies rasowy”, że można inaczej podchodzić i do samej hodowli, i do nabywcy psa). Tak więc, generalnie, w Polsce ”hodowcy” nie obowiązuje narzucony przez państwowe prawo wymóg, aby zwierzęta obciążone wadami o podłożu genetycznym były z tzw programów hodowlanych eliminowane. Nie ma więc w Polsce prawa, które nakazywałoby osobom, zajmującym się ”amatorską produkcją rasowych psów”, czyli poprzez swoje działanie zwiększającym ilość psów, które gdyby nie ci ludzie, by się nie rodziły, by w trakcie ”procesu produkcyjnego”, choć w minimalnym stopniu dbały o ”jakość” zwierząt, które ”produkują”. Tzw hodowcom nie grożą żadne kary za to, że rozmnażając osobniki kalekie, przyczyniają się do cierpienia zwierząt. Polskie prawo wciąż pozostaje ślepie na ten aspekt zorganizowanego i dochodowego znęcania się nad zwierzętami. Jak i ślepe pozostaje na łamanie praw konsumentów, którymi są przecież osoby będące nabywcami tych kalekich psów. Nie ma kar za żerowanie na nabywcach ani za rozmnażanie kalekich psów.

Nie ma żadnej ”instytucji”, która ”pilnowałby hodowców” i weryfikowała ich twierdzenia o tym, że ”robią wszystko co mogą, by ich psy były zdrowe”, wymagając od tych ”hodowców”, wglądu w certyfikowane wyniki badań poszczególnych zwierząt i dopiero na ich podstawie, przyznając hodowcy prawo używania danego osobnika w planie hodowlanym. (Wygłaszanych przez tzw hodowców, np. na forach Serwisu Facebook, tez o tym, jak to się oni ”starają dbać o jakość bazy hodowlanej” nikt nie zderza z rzeczywistością. Analogicznie pozostaje wierzyć ”na słowo”, że to, co szczenię o swoim pochodzeniu wpisane ma w metrykę, jest prawdą, gdy kupuje się psa z organizacji, w której profile DNA nie są standardem.) Oraz, co najdobitniej stanowiłoby o sensowności działania takiej instytucji: wyciągała konsekwencje wobec kłamców, oszustów, po prostu pseudohodowców, pozbawiając ich prawa do ”produkowania” tych rasowych psich kalek. Nie zapominajcie, że stowarzyszenia hodowców utrzymują się z opłat wnoszonych przez swoich członków (ten wątek porusza seria grafik w drugiej części tekstu), składek, wystaw, itp., w tym i ”specjalnych przeglądów”. (Jak te, które za plus-minus tysiąc złotych od sztuki, ZKwP oferuje swoim członkom i równocześnie ”fanom” obcinania psom fragmentów uszu i ogonów, które to psiaki okaleczone w sposób jak najbardziej celowy, teraz ”dostają uprawnienia hodowlane na skróty”, nie na wystawach, ale na takich ”specjalnych przeglądach hodowlanych”, jako osobniki z, uwaga: ”wadami nabytymi”. Co do szewskiej pasji doprowadza część hodowców, tych, którzy czasem przez pół Polski albo Europy ”dymają”, by w znaczących stawkach, zdobywać wystawowe tytuły. Psy z uszami kopiowanymi chodzą jako psy, które mają ”przypadkową wadę” – to jest skandal.) Nie są wyciągane konsekwencje wobec osób, które świadomie narażają kalekie psy na cierpienie, osób, których działanie prowadzi do zwiększania się liczby psów obciążonych genetycznymi schorzeniami. A przecież wiemy, że są rasy, w których np. dysplazja i inne schorzenia aparatu ruchu, dzięki bezduszności ”hodowców”, dosłownie demolują kolejne pokolenia psów. A co z psami ras brachycefalicznych? Użyję eufemizmu: ‚niektóre’ z ich przedstawicieli, by mogły ”jako tako” funkcjonować, przechodzą skomplikowane operacje, nigdy jednak zabiegi te problemu nie rozwiązują w 100%. (W Holandii organizacja kynologiczna zabroniła rozmnażać kaleki. Nie była konieczna ”interwencja” żadnej ”państwowej instytucji”, holenderscy kynolodzy jakoś sami doszli do wniosków, na które przedstawicieli polskiego środowiska części psiarzy ciągle nie stać.)

Brak jest w Polsce instytucji, nie jakiejś ”fundacyjki”, czy ”stowarzyszonka”, ale normalnej instytucji. Może po prostu dodatkowego Biura, w którymś z Departamentów Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, współpracującego z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Departamentem Analiz Ministerstwa Finansów, przy wsparciu Ministerstwa Sprawiedliwości, którego jedną z form działalności jest przygotowywanie projektów aktów prawnych i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, którego Departament Prawny także zdolny jest opiniować i przygotowywać projekty aktów prawnych. I w obecnej sytuacji ten brak bardzo jest odczuwalny.

Ów brak właściwej instytucji, która, dzięki ucywilizowaniu zasad na jakich psy rasowe można rozmnażać, stałaby na straży najbardziej ”prymitywnie” rozumianego ”dobra psów”. A więc gwarantowała, że psiaki, które z powodu wrodzonych wad nie mogą funkcjonować normalnie (tj. jak psy takimi wadami nieobciążone) nie byłyby rozmnażane. Rozmnażanie kalek jest, jak już nie raz pisałam, jedną z najobrzydliwszych form znęcania się nad psami, gdyż jego skutki są rozłożone w czasie, na okres całego życia danego zwierzęcia i już choćby przez to powinno być kwalifikowane jako forma znęcania się ze szczególnym okrucieństwem. Najbardziej ten styl uprawiania pasji do ”hodowania” brzydzi, gdy ubierany jest w ”miłość do rasy” i okraszony czymś w rodzaju ”to taka rasa, one tak mają, że…” i tu do koloru, do wyboru; słabo im się oddycha, ledwo chodzą, krótko żyją, bo serce/nerki… itp.

A obowiązki hodowcy wobec jego klienta? Nabywcy psa? Czy w tym biznesie ktoś w ogóle myśli o nabywcach, jako o konsumentach? Konsumentach, którzy mają przecież swoje prawa a sprzedaje im się, wcale nie tak rzadko, ciężko chore psy, jako psy zupełnie zdrowe. A skąd! Nabywcy to dla tzw hodowców rozpuszczeni, bezczelni ciemniacy i gówniarze, jak wieprze: niedoceniający pereł, które ”wybrańcy bogów” z organizacji kynologicznych, przed nich rzucają.

Jak widać instytucja, której ciągle i z niejasnych przyczyn, brak, potrzebna jest także dla ochrony konsumentów towaru, którym jest ”pies rasowy”, czyli nabywców psów przed żądnymi szmalu za wszelką cenę pseudohodowcami. Instytucja taka musi w końcu przedstawić skuteczne rozwiązania prawne, także te pozwalające ofiarom oszustów tzw hodowców rasowych psów, dochodzić praw.

Przestańcie sugerować się propagandą uprawianą przez środowiska reprezentujące poszczególne stowarzyszenia, związki i kluby, także na temat ”dobrych” i ”złych” organizacji prozwierzęcych. Oraz tą, którą wciskają wam owe ”prozwierzęce organizacje”.

Jest zupełnie jasne, że ”utrudnienie uzyskania pozwolenia na prowadzenie hodowli” ukróciłoby panującą aktualnie wolnoamerykankę

Możliwość prowadzenia hodowli psów powinna być dostępna jedynie dla osób mających ku temu odpowiednie warunki, w tym z te dotyczące zamieszkiwania na terenach wiejskich. Wtedy może sposób opodatkowanie tej niby nieprzynoszącej dochodu, ”hodowli”, czyli ”działy specjalne produkcji rolnej”, nie dziwiłby i nie raziłby aż tak, jak dziwi i razi w obecnej sytuacji. ”Utrudnienie”, to nic innego, jak wprowadzenie obligatoryjnych norm, jak np. wymóg, by psy, zwłaszcza ras dużych i wielkich, czy uznanych za agresywne, wolno było rozmnażać jedynie na zabezpieczonych posesjach stanowiących własność hodowców, ale nie na posesjach znajdujących się np. na osiedlu domów jednorodzinnych, czy w tzw willowej dzielnicy. To powinno być zabronione, gdyż prowadzenie hodowli jest uciążliwe dla jej otoczenia. (Powtarzam: dziś ”hodowcy” rozmnażają psy -także ras uznawanych za agresywne- w blokach mieszkalnych, nie zawsze nawet we własnych mieszkaniach, potrafią ”hodować” je nie tylko na niezabezpieczonych ”działkach”, ale są zdolni robić to także w wynajmowanych domach, na posesjach, które nie należą do nich i z których mogą w każdej chwili zostać (wraz z psami) ”wyrzuceni” i ”na zbity psyk” z nich wyrzucani bywają.) Psy szczekają. Niektóre ciągle: histerycznie i z byle powodu. A te ‚wielkogabarytowe’, którym hodowca nie poświęca dość uwagi i nie dba o ich kondycję psychiczną, mogą być dla otoczenia źródłem nie lada stresu a nawet zagrożenia, gdy taki ”hodowca”, od święta zdecyduje się zrobić psom łaskę i zabrać je na tzw spacer, poza teren posesji. Lub, gdy pies taki sam się z niej ”jakoś” wydostanie… Jak można uprzykrzać życie innym ludziom, zakładając hodowlę psów pośród domków (o mieszkaniach w bloku już nie wspominam), w których mieszkają nie tylko ludzie większość dnia (w przeciwieństwie do ”typowego hodowcy”) spędzający w pracy, chcący więc po pracy po prostu odpocząć, a nie słuchać psiego wycia/szczekania. Ale i osoby starsze albo młode małżeństwa z małymi dziećmi? Dziećmi, które często bawią się na wewnętrznej ulicy takiego osiedla a zarazem niejednokrotnie praktycznie przed samym ogrodzeniem, za którym, na posesji ”hodowcy”, znajdują się psy w ilościach hurtowych… Czy trzeba wspominać o smrodzie psiego moczu i kup? Nawet jeśli kupy zbierane są ”na bieżąco”, no, niech będzie ”rano i wieczorem”, to woń psiego moczu wnika w glebę i przy słonecznej pogodzie, smród daje o sobie znać: psie siki parują (Jest jeszcze gorzej, gdy kupy nie są sprzątane ”na bieżąco”)… Pamiętajmy, że nie chodzi o jednego, czy dwa psiaki, ale np. o dziesięć lub więcej…

Wprowadzenie ograniczenia co do liczby utrzymywanych w hodowli osobników także wpłynęłoby korzystnie na jakość rodzimej kynologii. Nie można zapewnić 6, 8, 12, czy jeszcze większej ilości (dodatkowo aktywnych płciowo) psów, zwłaszcza ras dużych i wielkich, ”agresywnych”, takiej samej opieki (także w formie psychicznych interakcji), jak 2, 3 czy nawet 5u takim psom. Hodowla powinna jakoś różnić się od schroniska. Tym bardziej, że schronisko zatrudnia pracowników oraz posiłkuje się pomocą wolontariuszy. A tzw hodowcy nierzadko twierdzą, że ”Hodowla jest trudna, bo wszystko robi się samemu, a trzeba to jeszcze z pracą zawodową połączyć”. No, tak, niektórzy naprawdę pracują i nie żyją jedynie z psów. Ale równocześnie podkreślają, że finansowo ”balansują”, żyjąc od miotu, do miotu, bo ”ciągle dokłada się do interesu”. Jest więc oczywiste, że tego rodzaju ”hodowców” nie stać na utrzymywanie stada psów, które na siebie nie zarabiają… (W Niemczech hodowla, w której jest powyżej kilku, zdaje się trzech sztuk, to już przedsiębiorstwo – normalna działalność.)

Dalej: zaktualizowanie listy ”ras uznawanych za agresywne” o przedstawicieli ras naprawdę w Polsce popularnych, jak choćby Cane Corso czy Owczarek Niemiecki, belgijski Malinois oraz tych o rosnącej popularności, jak np. Fila Brasileiro czy Boerboel oraz ras, które do nas jeszcze nie trafiły, ale są coraz popularniejsze w krajach dostatecznie blisko położonych, by łatwo można je było do Polski sprowadzić (przykład Bully Kutta) oraz mieszańców, tzw Bandogów i typowych mixów Terrierów Typu Bull, to kolejna kwestia.

Nie ma żadnych przepisów, które ograniczałyby możliwości pozyskania psa rasowego. Wprowadzenie kwalifikacji dla ”zainteresowanych” rasą uznawaną za agresywną, na wzór praw obowiązujących np. w niemieckich landach, czyli eliminowanie z grona potencjalnych posiadaczy psów rasy tego typu, osób karanych, uzależnionych od alkoholu i/lub narkotyków, niezrównoważonych psychicznie i w związku z tym leczonych, nieposiadających odpowiednio zabezpieczonego i własnego lokum, itp., stanowiące pierwszy etap odsiewania ”zainteresowanych rasą”, to kolejny potrzebny krok. (Krok, który przysłużyłby się polskiej kynologii, prawdopodobnie dosyć skutecznie eliminując z niej patologię infekującą także środowisko Dogo Argentino, patologię lubującą się w puszczeniu psów luzem po lesie, ”żeby się za dziką zwierzyną wybiegały”.) Będąc hodowcą, można sprzedać każdą ilość psów osobom, będącym lub nie będącym ”hodowcami”, ale nikogo (żadnej instytucji) nie obchodzi co ludzie kupujący psy, także te niby ”na kolanka” robią z nimi potem. A mogą je min. do woli rozmnażać, bez żadnych ograniczeń, bo regulacje, których państwo nie jest w stanie wyegzekwować, są bez znaczenia. Tzw umowa pierwokupu i istniejące w niej zastrzeżenia, które nowemu właścicielowi psa do podpisania daje hodowca, mogą robić wrażenie i być skuteczne w przypadku kupca na Beagle’a lub Wilczaka, ale niekoniecznie będą tak samo działać na zwyrola, który kupuje sobie dogo, by wystawiać go w walkach psów albo ”tylko” szczuć na sąsiadów i ich Spaniele… W praktyce nikt nie przejmuje się nadmierną produkcją psów, a te ras uznawanych za agresywne nie obchodzą nikogo tak samo (albo, o zgrozo jeszcze bardziej), niż psy ”łagodnych ras”, czy nieszczęsne ”miko psy”.

Konieczność corocznego uczestniczenia z psem w egzaminie weryfikującym kondycję psychiczną psa rasy ”agresywnej”, a właściwie to teamu ”pies rasy agresywnej&jego właściciel”, który z człowiekiem taki pies powinien tworzyć, także wzorowana na rozwiązaniach naszych sąsiadów, byłaby jedynie konsekwencją wymienionych wcześniej zmian. Jak i odczuwalny w sensie finansowym podatek, znowu: także i tym bardziej dla hodowców, którzy spośród wszystkich możliwych ras, zdecydowali się rozmnażać przedstawicieli akurat tych, uznanych za ”agresywne”. Podatek, którego wysokość, w przypadku nabywcy psa takiej rasy, może ulec zmniejszeniu, o ile odbędzie on z psem/psami określone kursy – to też odniosło skutek za naszą zachodnią granicą. (Na marginesie: oferowanie szczeniaków rasy uznawanej za agresywnej [ale i jakiejkolwiek innej] na sprzedaż, na portalach/serwisach, między majtkami, kompletami opon i podróbkami perfum jest praktyką pożałowania godną. Szczytem, najdelikatniej mówiąc: buractwa – widzisz takie ogłoszenie i wiesz już wszystko, co musisz wiedzieć, by ocenić ”hodowcę”. ”Hodowla”, choć amatorska ma być podobno ”planową”. ”Planowa hodowla” oznacza, że nie produkujesz szczeniaków a potem starasz się je zbyć byle komu. Pierwszemu z brzegu przypadkowemu człowiekowi, który się nawinął. Ten przygnębiający brak myślenia ”państwa hodowców” bardzo dobrze obrazują sytuacje, w których produkują z byle jakich psów, byle jakie szczeniaki, potem byle jak i byle komu, je sprzedają. Ale mają oczekiwania i pretensje wobec nabywców (te wobec psów to często tylko kreacja na użytek klientów, przecież ci tzw hodowcy robią psy, żeby je po prostu sprzedać), co najmniej tak, jakby cały proces był maksymalnie przez nich przemyślany i zaplanowany, a nie od początku do końca, kierował nim przypadek. (Pretensje tacy ”hodowcy” mają jakby sami byli ”na poziomie”, czyli posiadali wykształcenie kierunkowe, do wyprodukowania szczeniaków użyli najlepszych ”komponentów” a ich przyszłych właścicieli selekcjonowali w sposób, w który czołowe korporacje wyłaniają prezesów.)

Tego rodzaju rozwiązania, czyli ograniczenia nasuwają się same absolutnie każdemu, kto chwilę posiedzi w ”kynologii mejdinPoland”. A jednak polscy ”kynolodzy” jakoś nie chcą w Sejmie lobbować na rzecz tego rodzaju zmian…

Podatek od sprzedaży szczeniąt, tuż obok wymogów dotyczących zdrowia psiaków (badania to spory wydatek), przejrzysty wykaz działających w Polsce hodowli oraz samych rasowych psów, dostępny nie jedynie dla ”dopuszczonych do wiedzy tajemnej” członków poszczególnych stowarzyszeń, ale w trybie informacji publicznej, dla każdego zainteresowanego, też raczej nie pasuje polskim ”miłośnikom psów”. Rzetelna baza danych odpowiedziałaby na pytanie ile mamy w Polsce rasowych psów, czyli takich, które mają udokumentowane pochodzenie (te mityczne rodowody) i na świat przyszły w wyniku celowego działania ludzi należących do stowarzyszeń zrzeszających hodowców, zwłaszcza psów ras agresywnych. Bo, w końcu ile ich jest?I co dokładnie się z nimi dzieje? Jakie są ich losy po tym, jak towar-pies zostaje sprzedany przez danego ”producenta”/”wykonawcę usługi”, czyli hodowcę, klientowi?

Taki wykaz mógłby też pokazać, którzy hodowcy najgorzej wybierają nabywców na szczenięta, w efekcie czego psiaki z ich przydomkiem przodują jako te ”z drugiej” ręki, stając się podopiecznymi fundacji i pseudofundacji. Lub wprost: trafiają do schronisk, stając się obciążeniem dla podatnika. Lub gorzej jeszcze: do pseudohodowli. Ale takiej prawdziwej a nie do hodowli nazywanej ”pseudohodowlą” dlatego, że prowadzona jest pod szyldem innym niż ”Związek Kynologiczny w Polsce”. Do takiej autentycznej pseudohodowli, w której w warunkach potwornych wręcz, zmusza się psiaki do rozmnażania, traktując jak automaty do generowania zysków, maszynki do zarabiania pieniędzy.

Szczególnie przy rasach uznawanych za agresywne oraz, gdy chodzi o charty, które także łatwo mogą zostać wykorzystywane w działaniach o charakterze przestępczym (kłusownictwo), taka wiedza jest pożądaną. Wykaz pozwalający dotrzeć do każdego urodzonego w którejkolwiek z polskich hodowli, osobnika, pozwoliłby dowiedzieć się co dzieje się z tymi wszystkimi przychodzącymi na świat, w naszym kraju, min. dogo oraz jaki jest procent chartów, które trafiają do rąk kłusowników. A może nawet ile chartów z Polski ”sprzedawanych jest w świat” i w efekcie trafiają np. do Chin? Wpierw do ”stajni” wyścigowych, gdzie eksploatuje się je jako maszynki do zarabiania pieniędzy podczas wyścigów psów, potem używa się ich jako maszynek do produkcji szczeniąt, a gdy już i do tego przestają się nadawać, to sprzedaje się je do rzeźni. I kończą, umierając w męczarniach, którym najgorsze filmowe horrory nie dorównują. By ostatecznie wylądować na talerzach chińskich smakoszy psiego mięsa. Czy nie ”byłoby super” móc dokładnie sprawdzić los każdego urodzonego w Polsce psa rasowego? Tego psa o ”udokumentowanym pochodzeniu”. Psa, który na świat przyszedł dlatego, że ktoś (podobno) dokładnie sobie zaplanował, że z danej pary ”mają być szczeniaczki”, hm? Los każdego charta, psa rasy uznawanej za agresywną, Cocer Spaniela, Jamnika, Buldoga Francuskiego, Labradora, Yorka etc.?

Moglibyśmy poznać odpowiedzi na bardzo wiele pytań i dzięki temu zbudować mapę niezwykle dużo mówiącą o kondycji poszczególnych ras w naszym kraju (w tym średniej długości życia w przypadku poszczególnych ras) oraz samych hodowcach rasowych psów. Gdy mówimy o argentynach, kanarach albo środkowychazjatach, możliwe, że nawet dowiedzielibyśmy się tego, ile ze szczeniaków z danego miotu nie miało dość silnych ”pomp”, by przetrwać narkozę podczas nielegalnego zabiegu obrzynania im uszu i numery chip i/lub tatuaży do nich przypisane, zostały zgłoszone jako ”nieaktywne”. Dalej: zyskalibyśmy możliwość dowiedzenia się po latach, czy dany pies np. właśnie rasy Dog Argentyński albo presa kanaryjska żyje i ma się dobrze, czy może już nie żyje? I dlaczego nie żyje? Co się z nim stało? Padł ze starości, został poddany eutanazji w związku z przewlekłym i ciężkim schorzeniem? A może uśpiono go z uwagi na poziom agresji? Może wykończył go ”skręt kich” albo jego życie zakończył inny osobnik podczas ”spięcia na terenie hodowli” lub ”nieszczęśliwy wypadek” w trakcie nielegalnego, po prostu pseudopolowania? No, a może ”po prostu” zginął w nielegalnie urządzanych walkach psów albo ”rozpłynął się w niebyt”, co nie wyklucza, iż użyto go jako narzędzia w niezgodnym z prawem, po prostu bandyckim procederze…

Pamiętajcie, że psy ras uznawanych za agresywne pierwotnie trafiały w poszczególnych krajach na te ”listy”, dlatego, że traktowano je i wciąż się je tak (przynajmniej w bardziej kynologicznie cywilizowanych krajach) traktuje, jak broń. Jako narzędzia, które mogą łatwo stać się niebezpieczne dla ludzi oraz innych zwierząt. To, że u nas w praktyce okazuje się, iż tego rodzaju narzędzie, jakim jest pies ”rasy agresywnej”, można dowolnie zbywać byle komu, kolportować, ”gubić” itp. Że może on.o ”zapaść się pod ziemię” i tyle, oznacza, że mamy szalenie wręcz niski poziom kynologicznej kultury i pod tym względem jesteśmy trzecim światem.

Mioty Dogów Argentyńskich ”trzaskane” są od mniej więcej dekady, bo od tego czasu rasa ta wciąż zyskuje na popularności – co rusz powstają nowe hodowle, ogłaszane są kolejne mioty. Gdzie więc są wszystkie te psy? Nie widać ich na wystawowych ringach, na których od ras niemniej od dogo popularnych aż się roi. Czy powodem są te poobrzynane uszy? To ”przez uszy” nie widać tylu argentynów na wystawach? Czy wszystkie te ”kilogramy dogo” oglądane są jedynie przez ”zacnych kynologów” na tychże ”specjalnych przeglądach” dla psów z ”wadami nabytymi”? I dalej są rozmnażane, byle jak, byle gdzie i byle komu sprzedawane? A może wszystkie są głuche i usypiane po przeprowadzeniu BAER TEST? Może są zbyt agresywne i ich właściciele nie umieją nad nimi zapanować, więc 24/7 trzymają je w przydomowych kojcach? Czy jednak wszystkie tak nonszalancko ”trzaskane na prawo i lewo” białe, są tak marnej klasy, że nawet ich właściciele zdają sobie sprawę z tego, że ciąganie ich na wystawy byłoby narażaniem się na śmieszność i niepotrzebne wydatki, więc ”cieszą się nimi z domowym zaciszu”? No, a może, dla odmiany wszystkie te psy są ”piękne” i ”szczęśliwe” i są dla swoich właścicieli ”żywym dowodem na to, że marzenia się spełniają”? Czy te pytania nie zasługują na odpowiedzi?

Normalne opodatkowanie hodowców ukróciłoby wolnoamerykankę i ostudziło zapał do produkcji psów. Każdy z nich prowadzi przecież swego rodzaju przedsiębiorstwo. Każdy z nas, nie-hodowców, sprzedając cokolwiek, odprowadza do Urzędu Skarbowego podatek, osobno lub w towar wliczona jest stawka VAT. Kupując psa rasowego, jako nabywcy mamy obowiązek zapłacić US podatek od wzbogacenia się. Biorąc pod uwagę, że szczeniaki w niektórych rasach osiągają ceny kilku tysięcy złotych a nawet euro, hodowla to czysty zysk. Nie jest możliwe by, nawet płacąc dysponentowi reproduktora kilka tysięcy za krycie i odchowując miot, przy stawkach jak np. w rasie Buldog Francuski (ZKwP/FCI), czyli od 6 tysięcy złotych wzwyż za sztukę (średnio w miocie jest 5-6 sztuk) tzw hodowca nie ”wyszedł na swoje”. Dogo Argentino to od 5 tysięcy za szczeniaka, a w miocie jest średnio 6 szczeniąt (kto nie robi BAER TEST, ”spyla” wszystkie.) Załóżmy miot, w którym jest sześć sztuk; pierwszy szczeniak pokrywa koszt krycia, drugi to koszt utrzymania miotu do momentu sprzedaży (a dodatkowo: hodowcy mają zniżki na karmy w niektórych firmach, zniżki u lekarzy weterynarii, których są stałymi klientami, niektórzy sami szczepią itp., itd.), trzeci niech będzie pokryciem kosztów uzyskania uprawnień hodowlanych (przyjmijmy, że to pierwszy miot, taki ”na start”), czwarty, to kasa na następne krycie (jeśli nie używa się psa koleżanki, z którą jakoś tam się ”dogaduje”), dwa pozostałe to już czysty zysk. Nie liczę ”dodatkowych” wystaw, bo naprawdę można zrobić 3 obowiązkowe, jakoś ”blisko domu” – ewentualna reszta, to widzimisię hodowcy. Jak pies jest mierny, to i pierdylion championatów nie zrobi z niego psa dobrego a tytuły nie mają wpływu na jakość szczeniąt (co widać, już choćby na fejsbukowcyh profilach hodowców i na ulicy, gdy mija się potomstwo tych wszystkich ”championów”.). Biorąc pod uwagę cenę za jednego szczeniaka ww ras nie dziwi w Polsce i 2 tysiące euro + … W tych „tańszych” rasach, to samo: też jest zysk, po prostu krycie kosztuje mniej, utrzymanie tyle samo, co w droższych.

Abstrahując od konkretnych ras: każdy kto potrafi liczyć doskonale rozumie, że gdyby ten biznes się nie opłacał, byle tipsiara albo znudzona pani domu, by się za niego nie brała. Analogicznie różne ”męskie typy” (czasem i spod ciemnej gwiazdy), które się ”hodowlą jarają”, nie ”inwestowałby” w budowę większej ilości kojców itp. Trzeba pamiętać też, że są TZW hodowcy rozmnażający więcej niż jedną rasę i mający więcej niż jeden miot w roku rozliczeniowym. Psy rozmnaża się, by móc je sprzedać.

Działania, ”ograniczenia”, przed którymi tzw hodowcy tak się bronią, wymienione powyżej rozwiązałby także kwestię pseudoinspektorów z pseudofundacji. Terroryzujących nie tylko hodowców, ale i zwykłych ludzi, którzy swoich zwierzaków nie rozmnażają. To nie jest tak, że nie można skonstruować dobrego prawa. Takie prawo po prostu zbyt dobrze by funkcjonowało i skończyłoby się tzw kręcenie lodów. Nie ma w Polsce jednej bazy chipów i, numerów tatuaży i danych pochodzących z metryk psów, w której rejestrowane byłby wszystkie psy. Nie ma takiej bazy nie dlatego, że to jest ”niemożliwe”, ale dlatego, że środowiskom lobbującym za zmianą prawa dotyczącego zwierząt, w tym i rozmnażania tych towarzyszących oraz ”pomagania im”, tak jest wygodnie. Każde środowisko lobbuje w kierunku, korzystnym z uwagi na własny interes.

Gdyby ”pies rasowy” nie wiązał się z kasą, nikogo by nie obchodziła jego definicja. W Sejmie wciąż się mieli… Czasem bardziej, czasem mniej, ale nieustająco… Bo to jest wielka kasa ”do chapsnięcia”.

Jeżeli nie ma żadnej prawdziwej instytucji, która ”ogarnia cały kynologiczny bajzel”, to na arenę wkraczają wszystkie te fundacje, ”fundacyjki” i pseudofundacje

Gdyby wszyscy ci etatowi ”miłośnicy psów” rzeczywiście chcieli rozwiązać problemy od lat nękające polskie psiarstwo (wybaczcie, ale słowo ”kynologia” zbyt często używane jest teraz do tego, by mordy wycierali nim sobie zwykli oszuści), pseudo.pro.zwierzęce organizacje nie miałby racji bytu. Istniałby porządek, w którym pseudomiłośnicy psów a w rzeczywistości ludzie nierzadko terroryzujący Bogu ducha winnych hodowców-amatorów, nie mieliby czego szukać. Ale ów porządek uniemożliwiłby finansowo korzystny chaos, z którym obecnie mamy do czynienia.

Trzaskanie miotów jest dla tzw hodowców wartością nadrzędną. Trzaskanie ich bez odpowiedzialności związanych z ”niezgodnością towaru z umową”, w znaczącej części bez ewidencjonowania zarobków, które ze sprzedaży psów pochodzą. Trzaskanie ich w pełnej …amtorszczyźnie. I karmiąc się marzeniami o tym, że ”W końcu dojedziemy konkurencję i monopol definitywnie będzie nasz!”. Z drugiej strony ”neutralizowanie skutków” braku odpowiednich regulacji prawnych jest jedynym co daje tym wszystkim ”fundacjom” i prawie ekoterrorystom pretekst do istnienia i ściągania kasy od ich ”patronów”. Są jak koncerny farmaceutyczne: nie chodzi o to, żeby pacjenta wyleczyć, ale by utrzymywać go w stanie, w którym jest chory i ciągle, i ciągle kupuje ”leki”. By utrzymać go w stanie, w którym po prostu ciągle finansuje dany koncern. Tylko ludziom spoza tego kynologicznego światka wydaje się, że ”przecież chodzi o to, żeby zapobiegać problemom, a nie walczyć z ich skutkami”. Nie ciągniecie kasy z tego, że te problemy są, istnieją, więc nie macie pojęcia o jaką kasę toczy się gra. I dlaczego celem istnienia tak wielu jest, by toczyła się nieustająco.

Rozmowy raz po raz wracające w środowisku tzw hodowców, o ”nakazywaniu ludziom nabywającym psy ich sterylizowanie lub kastrowanie”, prowadzone także na internetowych forach, bez oglądania się na to, które środowisko w największym stopniu odpowiada za rozmnażanie psów, porażają brakiem płynącego z nich poczucia odpowiedzialności państwa tzw hodowców, jakiejś autorefleksji… A chodzi o rozmnażanie praktycznie tylko pozornie, gdy przyjrzeć się temu z punktu widzenia potencjalnego konsumenta, odbywające się w ramach jakichś zasad, które niby decydują o tym, czy te psy można i czy ”powinno” się rozmnażać… Nikt z grona najliczniej rozmnażających nie chce opodatkowania hodowli, opodatkowania kasy ze sprzedaży każdego ze szczeniaków z osobna. Nikt nie chce prawa, w którym rozmnażanie psów obciążonych kalectwem traktowanie jest jako forma znęcania się ze szczególnym okrucieństwem. Nikt nie chce też rozstrzygnięcia kwestii lokalowych, związanych z rozmnażaniem psów, czyli wymogu, by psy wolno było rozmnażać jedynie w hodowlach prowadzonych na terenach wiejskich, na posesjach stanowiących własność hodowcy. A tym bardziej nikt nie chce przepisów, określających ścieżkę edukacyjną, którą musiałaby przejść osoba zamierzająca rozmnażać psy. Gdyby powyższe było określone czytelnymi przepisami, nie byłoby psudofundacyjnych biznesów i biznesików robionych na psim (i kocim) nieszczęściu. Więc po co skuteczne prawo? Jasne i łatwo egzekwowane prawo utrudnia kręcenie kynologicznych lodów.

Pomyślcie: czy gdyby ograniczono ilość kwalifikowanych do rozmnażania psów, do rozrodu dopuszczając jedynie osobniki przebadane pod kątem eliminacji schorzeń najczęściej nękających poszczególne rasy, rodziłoby się aż tyle szczeniąt? Czy gdyby hodowcą nie mógł zostać ”byle zapijaczony typ spod budki z piwem”, jak to właściwie jest możliwe dziś, a jedynie ktoś mający do tego odpowiednie kwalifikacje (przede wszystkim wykształcenie), ktoś dysponujący nie tylko odpowiednim lokum, ale i konkretnym zapleczem finansowym (umożliwiającym mu min. wypłacenie odszkodowań nabywcom, którzy zakupiliby od niego psy niezgodne z umową, obciążone wrodzonymi wadami), ktoś nigdy niekarany, nieposiadający niebieskiej karty, wolny od alkoholizmu, nigdy nieskierowany na leczenie psychiatrycznie, a przepisy jednoznacznie określałyby czy i jak, tj. na jakich zasadach odpowiedzialność za wchodzące w skład stada hodowlanego danej hodowli psy, rozkłada się na osoby wspólnie prowadzące gospodarstwo domowe i hodowlę, niepozostające jednak w związku małżeńskim (i nieprowadzące spółki), po to, by nie dochodziło więcej do sytuacji, w których konkubina/konkubent ”na zbity pysk” wyrzuca z domu konkubenta/konkubinę, który/która jednak także w dokumentach psów wpisany/a jest jako ich właściciel/ka, a mimo to psy trafiają ”pod opiekę fundacji”, która przeprowadza ”zbiórki na ich utrzymanie i leczenie”, czy polska kynologia byłaby na nieco wyższym poziomie niż dziś? Odpowiedź jest oczywista.

Ale rodzi kolejne pytanie: czy rozmnażanie tzw rasowych psów ma być sposobem na reperowanie domowych budżetów przez absolutnie wszystkich, którzy robiąc szczeniaczki te budżety chcą sobie podreperować? …

Zawsze, czytając jakieś doniesienia o ”fundacyjnych aferach” i ”pseudohodowlanych praktykach” bierzcie pod uwagę, że rzadko kiedy w tym środowisku podział jest czarno-biały: na ”złych” i ”dobrych”. I że ”nie będąc w temacie”, nie znając ”dokonań” ani tych ”dobrych, ani tych ”złych”, łatwo możecie stać się ofiarami manipulacji, więc się nie ekscytujcie.

Koniec części pierwszej.

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz. Ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

(DRUGA CZĘŚĆ) ”NAJGRUBSZE RYBY W STAWIE” UTRZYMUJĄ PH STOJĄCEJ WODY NA ”WŁAŚCIWYM” POZIOMIE – SŁÓW PARĘ NA TEMAT: ”SKĄD W ‚KYNOLOGII’ TYLE PATO…?”

”Siedzenie na fejsbuku” i nieczytanie książek

Problemy rozwiązuje się poprzez dyskusje. Dyskusja to taka ‚zdobycz cywilizacji’ – zamiast się okładać można rozmawiać, nawet na tzw trudne tematy. Ale dyskutować też trzeba umieć. Dziś praktycznie wszystko co może kogoś ”urazić”, określane jest mianem ‚hate spech’ – co jest kompletnym szaleństwem. Tym bardziej, że merytoryczna krytyka, która niektórych tak bardzo ”uraża”, nie ma nic wspólnego z wrogością, czy nienawiścią. Jednak niektórzy preferują uchylanie się od merytorycznych dyskusji, argumenty nazywają ‚hejtem’, a ich artykułowanie traktują jako ”atak”. Nie klei się to, bo ‚hejt’ nie ma argumentów – nie jest racjonalny i nie jest dialogiem – nie ma w nim miejsca na dyskusje. A problem nie znika tylko dlatego, że się o nim nie mówi albo nie pozwala się naświetlać go innym. Jeżeli uważasz, że dany argument jest ”nietrafiony”, to wyświetl go, pokaż innym i poddaj krytyce – czyli omów i przedyskutuj go. I wskaż jego nieadekwatność. Udowodnij, że twój oponent się myli, że nie ma racji. Ale rób to merytorycznie – korzystaj z osiągnięć cywilizacji i dyskutuj.

Oplucie kogoś tekstem, że jest ”pseudohodowcą” nie spełnia, nie realizuje tego, co zawiera się w słowie ”dyskusja”. Przyklejenie łatki jest proste i nic poza tym. (No, może jeszcze to, że wskazuje na prostactwo ‚przyklejacza’.) Próba zdyskredytowania niedoszłego rozmówcy ”łatką” nie sprawi, że problem, na który ten ktoś zwrócił uwagę, przestanie istnieć. To nie działa tak, że ”załóż klapki na oczy a zagrożenie zniknie” – po prostu ty przestaniesz je widzieć. Nie chodzi o to, żeby wszyscy się ze wszystkimi zgadzali i sobie kadzili – taki układ nie daje niczego dobrego, przeciwnie: prowadzi do patologii. Każdy może krytykować mój punkt widzenia, tak samo jak ja mogę krytykować punkt widzenia każdej innej osoby. Nigdy jednak nie szanowałam i szanować nie będę tych, którzy nie umieją dyskutować i każdą rozmowę sprowadzają do podszytego nieopanowanymi emocjami, ideologicznego konfliktu, zamiast skupić się na faktach: argumentach. Etykietkowanie kogoś ”pseuduchem”, tylko dlatego, że ”nie gra w twojej drużynie” i/lub nie podoba ci się co mówi, jak krytykuje twoją organizację i wskazuje ”syf na twoim podwórku”, to nie ”dyskusja”. To zwykłe tchórzostwo i/lub brak inteligencji.

Chcąc rozmawiać o kynologii, tak samo jak na każdy inny temat, wpierw musicie potrenować retorykę, nauczyć się artykułować swoje myśli i formułować argumenty. Wasze wypowiedzi musi cechować zrozumienie zagadnienia na temat którego się wypowiadacie; opieranie się na faktach, którymi dowodzicie swoich racji, a nie emocjach. Po to, abyście mogli jak najlepiej, jak najczytelniej i w cywilizowany sposób swój punkt widzenia, jego przyczyny oraz motywacje, które wami kierują i argumenty, zaprezentować osobom, z którymi prowadzicie dyskusję. Najlepsze dyskusje to te, w których spotykają się różne punkty widzenia. Bo z takich dyskusji rodzą się refleksje i wnioski. Bo takie dyskusje wnoszą ‚powiew świeżości’, pozwalając na dane zagadnienie spojrzeć inaczej i nierzadko dostrzec coś, co wcześniej umykało. Bo, mówiąc krótko, takie dyskusje poszerzają horyzonty. Ale dyskusje, a nie gównoburze – te obnażają jedynie niski poziom ich ”kreatorów”.

Smutne jest to, że dzisiejsza kynologiczna kultura jest na tak niskim poziomie, że właściwie powszechnie przyjęto, iż ‚normalnym’ jest, a w każdym razie coraz mniejsze zdziwienie i oburzenie budzi, że niektórzy ”kynolodzy” prezentują się innym, szczególnie w social media, jako obrzucający błotem wszystkich, którzy mają inne zdanie niż oni i/lub należą do innej organizacji kynologicznej itd., itp. Cóż, nie nauczyli się prowadzić dyskusji w swoich rodzinnych domach i nie nauczyło ich tego ich kynologiczne środowisko. Tym samym zdolność cywilizowanego prowadzenia dyskusji i sporów zdaje się wśród psiarzy z dostępem do fejsbuka, zanikać. Może więc ”cerowanie” deficytów w retoryce i budowaniu rzeczowych, przemyślanych wypowiedzi jest tym, na co powinny w pierwszej kolejności postawić związki kynologiczne w kontekście ”kołczowania” swoich członków?

”Rasowość psa rasowego” – co pamiętają i o czym wiedzą”najstarsi górale”, a o czym pojęcia nie mają zatrute propagandą żółtodzioby, czyli ”ostatni z miotu nie dostaje metryki” oraz ”inne” międzynarodowe federacje kynologiczne

Środowisko ZKwP lansuje tezę, że pies nieposiadający dokumentów wystawionych przez to stowarzyszenie nie może być uznawany za rasowego. Że pies bez metryki wystawionej przez ZKwP, nie mający dokumentu uznawanego przez FCI jest kundlem, psem z pseudo, psem w typie rasy. Cóż… Młodsi ”najstarsi górale” (pod warunkiem, że interesują się kynologią) także wiedzą, że dopiero z początkiem lat 90tych ubiegłego wieku, ZKwP zrezygnowało z praktyki niewydawania metryk ”nadliczbowym” szczeniętom. Tych ”nadliczbowych” szczeniaków (gdy w miocie urodziło się powyżej 6 sztuk) w ogóle nie rejestrowano. Tak więc, gdy w jednym miocie na świat przyszło np. 8 sztuk, to choć wszystkie osiem miało tych samych przodków, wiecie rodowody itd., to dwa z nich nie miały papierów z ZKwP i były… kundlami, psami ”w typie”, jak ”z pseudo”…

Jakaś część hodowców obchodziła jakoś ten zapis regulaminu swojego stowarzyszenia. Pisali jakieś pisma i upraszali tych ”wyżej”, by wolno było im zarejestrować cały, nierzadko naprawdę liczny miot. Zgoda maiła zależeć od zobowiązania hodowcy, że dana suka, matka tego zbyt licznego miotu, ponownie nie urodzi, dokąd nie zregeneruje się jej organizm – hodowca nie mógł jej pokryć przez kilka kolejnych cieczek. Tak więc można mniemać, że powodem tej ”restrykcji”, zwyczaju rejestrowania jedynie 6 szczeniaków z miotu, miało być ”dbanie o kondycję suki” – nie obciążanie jej zbyt licznym miotem. Ale ”nadliczbowych” bardzo często wcale nie usypiano. (Po co było blokować sobie sukę na naprawdę długi czas?) Były więc ”kundlami”, psami ”nierasowymi”, które i tak sprzedawano, może ”oddawano”… I ”szły w świat”… I w szerszym znaczeniu, ponownie: praktycznie nikogo nie obchodziło co się z nimi dzieje. Co dzieje się z tymi prawdziwymi ”rasowymi kundlami”Pokłosiem tej praktyki było to, że wielu cwaniaków-naciągaczy sprzedawało ludziom naiwnym, autentyczne kundle i mieszańce jako te ”nadliczbowe rasowce bez metryk” i to jeszcze długo po tym, jak ZKwP z tej ”restrykcji” zrezygnowało. Oczadziałe kitowaniem żółtodzioby przekonane są, że niewydawanie metryk szczeniakom urodzonym ”pod skrzydłami” Związku Kynologicznego w Polsce to mit, ”kłamstwo wymyślone przez pseudohodowców spoza Związku”. Sorry, ale nie. ”Rasowe Kudle” w Związku Kynologicznym w Polsce nie rodzą się dopiero od początku lat ’90 ubiegłego wieku.

Niektórym wydaje się, że Fédération Cynologique Internationale to coś takiego jak NATO, UE albo ONZ, a FCI to tylko Międzynarodowa Federacja Kynologiczna. Największa, ale wcale nie najstarsza i niejedyna federacja zrzeszająca organizacje hodowców psów z ”całego świata” (w rzeczywistości z 86 krajów). FCI przyjęła system, zgodnie z którym tylko jedna ‚organizacja’ hodowców psów z danego kraju ma ”przywilej” współpracy z tym tworem. Rozwińmy do zdanie, bo należy wyraźnie podkreślić, że FCI jest federacją, która w większości przypadków zrzesza po jednej organizacji/federacji z danego kraju, która to federacja/organizacja zrzesza stowarzyszenia/kluby/organizacje hodowców psów wzajemnie się w tym kraju uznające i z sobą współpracujące. Polska jest więc dosyć wyjątkowym przypadkiem, gdyż w naszym kraju chodzi konkretnie o jedno stowarzyszenie, a nie dowolną liczbę stowarzyszeń/organizacji/klubów, które należą do ‚federacji’ i się nawzajem uznają, i z sobą współpracują. W wielu innych krajach zastrzeżenie dotyczące ‚tylko jednej organizacji członkowskiej z danego kraju’ dotyczy przynależności Jednej Federacji Zrzeszającej Stowarzyszenia/Organizacje Wzajemnie Się Uznające i z Sobą Współpracujące. FCI nie przewiduje by np. 2 (lub więcej) duże organizacje/federacje zrzeszające hodowców w danym kraju, równocześnie mogły z FCI współpracować. Ale my pamiętajmy, że zgodnie z polskim prawem nie można mówić ”pseudohodowca” o kimś, kto psy rozmnaża zgodnie z polskim prawem, czyli pod szyldem któregoś z legalnie w Polsce działających stowarzyszeń/organizacji mających swoje regulaminy itp., tylko dlatego, że to stowarzyszenie/organizacja nie nazywa się ”Związek Kynologiczny w Polsce” i nie działa jako członek Fédération Cynologique Internationale. Są hodowcy działający zupełnie legalnie i z sukcesami poza strukturami ZKwP/FCI (i to od dawna) i bardziej nawet od nich profesjonalnie postępujący, gdyż wykonujący badania DNA w kierunku potwierdzenia pochodzenia danego psa. Bo w Polsce nie ma obowiązku należenia do konkretnego stowarzyszenia po to, by psy rozmnażać. A organizacji stanowiących alternatywę dla hodowców, którym ZKwP nie odpowiada, jest ”trochę” i nieprawdą jest, że ”wszystkie powstały w roku 2012”, czyli ”z okazji” nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt – takie twierdzenia, to bardzo, bardzo brzydka manipulacja konsumentem.

Jeżeli od zawsze słyszysz, że ”tylko FCI”, że ”rasowy pies to taki, który ma rodowód z FCI”, że ”tylko ZKwP jest ok, a wszystkie hodowle spoza ZKwP, to pseudohodowle”, to nie myślisz nawet o tym, żeby szukać sobie psa gdzie indziej. Po co? Dlaczego? Skoro to wszystko inne, to ”pseuduchy”? Przecież pogardzasz pseuduchami i źle im życzysz, więc nie będziesz od nich psa kupować, nie?

Tyle że to nie jest tak. Nie ma ”jednej i jedynie słusznej federacji hodowców psów”, po prostu: ta najbardziej znana jest najbardziej znana. ”Jedna i jedynie słuszna” to jest dokładnie taki sam kit, jak to nawijanie przez ”speców” z ZKwP, szczególnie na przestrzeni lat 2012-2015, o ”uszach ciętych z poszanowaniem ustawy o ochronie zwierząt”. Że niby można w Polsce kopiować psu uszy i/lub ciachnąć ogon, żeby wyglądał ”tradycyjnie”, tak jak się ”wszyscy” przyzwyczaili przez dekady, że pies danej rasy wygląda, w ramach jakichś ”medycznych przesłanek”. No i po prostu psom uszy i/lub ogon ciachali, żeby ”wyglądał”. Nie wiadomo jak, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo za ile i nie wiadomo kto dawał się namówić na przeprowadzanie zabiegów zagrożonych nie tylko utratą prawa do wykonywania zawodu, ale i karą pozbawienia wolności. Jakoś, gdy przychodziło do pytań o nazwiska lekarzy weterynarii, którzy zabiegi przeprowadzali i adresy placówek, zapadała cisza… Co na świstkach pt. ”zaświadczenia o leczniczym kopiowaniu” widnieje, poza właścicielami okaleczonych psów, wiedzą tylko psiarze w Oddziałach Związku Kynologicznego w Polsce, w których te zaświadczenia zalegają… Tak więc psy ciachali jacyś ”nieznani sprawcy weterynaryjni”, a właściciele tych ciętych psów okraszali owo ciachanie wierutną bzdurą, że to niby ”ze względów medycznych”. Tyle że te ”medyczne względy”, gdy pociągnąć za język właściciela planowo okaleczonego psa, zawsze okazywały się ”super tajnymi danymi medycznymi”… Wszystkim w około takie kity wstawiali. Przez całe lata. I ja też się na to nabrałam. Wyłączyłam myślenie, zaślepiona tekstami ”doświadczonych hodowców” – łatwo mi było, bo mi się kopiowane podobały bardziej i nie obchodziły mnie ”magiczne obrzędy”, w których psy traciły fragmenty małżowin usznych. Tylko że, gdy zaczynasz samodzielnie myśleć, to pewne rzeczy przestają się ”kleić”. Kiedy samodzielnie, nie oglądając się na fukanie ”przyjaciół” i ”znajomych”, zaczynasz szukać informacji i weryfikować je, a za nimi wszystkie te opowieści dziwnej treści, ze stanem faktycznym, czyli prawnym stanem, to narracja cwaniaczków sypie się w jednej chwili i rozpada się jak domek z kart. (https://zuzpasjaodogoargentino.wordpress.com/2015/11/17/winter-is-comming-rozmnazacze-nieprzebadanych-psow-koniec-tabu-kopiowania-obcinania-psom-uszu/) FCI zrzesza największą liczbę hodowców i ma największą, jak to się mówi ”bazę genetyczną/hodowlaną”. Najwięcej rodowodów jest w bazie FCI i wielu hodowców uważa dane z FCI, w kontekście treści owych rodowodów, za niepodważalne fakty. Nie ma jednak wymogu by dane zawarte w metrykach i rodowodach z FCI, uwierzytelniane były certyfikatami DNA. Można więc przyjąć, że wiara w treści rodowodów psów z logo FCI, co najmniej niekiedy opiera się na… zaufaniu. I… samej wierze. Kynologia to nie religia, ale cóż…

Przy okazji, zauważcie jak śmieszno-straszne są też teksty o ”kradzieży” wzorców ras, które to można przeczytać na internetowych forach albo wprost usłyszeć od niektórych ”ideologicznie kynologicznie zaangażowanych”. Że niby jedna federacja kynologiczna ”ukradła” wzorce ras drugiej, czy trzeciej kynologicznej federacji. To, że ‚pies jest danej rasy’ oznacza, że spełnia kryteria zarówno dotyczące tzw wyglądu, jak i psychiki, które cechują ‚jego rasę’ oraz ma tzw udokumentowane pochodzenie. (Aczkolwiek, jeśli zagłębicie się w zasady dotyczące tego, jak w poszczególnych organizacjach członkowskich FCI, czyli w różnych organizacjach z tych 86 krajów w FCI zrzeszonych, podchodzi się do zagadnienia ‚udokumentowania pochodzenia psa rasowego’ odkryjecie znaczące różnice. Będą one dotyczyły nie tylko zasad na podstawie, których dany hodowca może zadecydować o użyciu danego osobnika w hodowli, ale i tego, jakie taki pies musi mieć dokumenty – z uwagi na mój osobisty sentyment do rasy Dogo Argentino z mojego punktu widzenia takimi ciekawymi przypadkami są np. Hiszpania albo Włochy… Ale to jest temat na zupełnie inny wpis.) A jedynym co ewentualnie ”formalnie” różni go od jakiegoś innego psa, który także jest przedstawicielem tej samej rasy, to organizacja, do której należy hodowca, który tego psa wyhodował.

Wzorzec danej rasy przedstawia optymalny model psa tejże rasy, model będący najdoskonalszą możliwą ‚wersją psa danej rasy’. Opisany tam WZÓR psa zbudowany jest w sposób, który najlepiej umożliwi psu danej rasy wykonywanie pracy dla wykonywania której dana owa rasa powstała, a w niektórych przypadkach się wyłoniła. Powtórzymy: tzw ‚standard rasy’ opisuje możliwie najdoskonalej zbudowanego psa, który dzięki tej idealnej budowie fizycznej oraz właściwej dla swojej rasy psychice, temu mitologizowanemu niekiedy temperamentowi (bo wytyczne dotyczące pożądanej ”osobowości” także się we wzorcu znajdują), spełnia wymagania, które jego rasowość przed nim stawia – taki pies z powodzeniem może wykonywać określone zadania. Opowiadanie o tym, że wzorzec rasy został przez organizację X ”ukradziony” organizacji Y, przypomina sytuację, w której jeden koncern produkujący samochody zarzucałby drugiemu, że tamten też wybrał optymalne rozwiązanie i produkowane przez niego samochody też mają… koła. Dlatego w poszczególnych klubach/organizacjach wzorce danej rasy zazwyczaj są tożsame. A jeśli się różnią, to najczęściej z uwagi na to, iż jedni hodowcy niezwykle poważnie i surowo podchodzą do kwestii użytkowości psów ”swojej” rasy oraz jej pierwotnego przeznaczenia – i bywa, że nie godząc się na mody dotyczące interpretacji zapisów wzorca i mówiąc wprost, niszczenie ras, występują z federacji, która tym modom przyklaskuje i dopuszcza ”fantazyjne i oryginalne” interpretowanie zapisów standardu rasy. I tworzą niezależne od ”matczynej” organizacji związki, w których owych modyfikacji i mód nie tolerują. Podczas, gdy inni hodowcy ochoczo podążają za takimi modami. (Dodatkowo może nawet zadowoleni, że ”luzy” w interpretowaniu wzorców dają im możliwość robienia championów z najgorszej klasy odpadów hodowlanych.)

Najprostszym przykładem różnic we wzorcach jednej rasy, mogą być te dotyczące tzw oskórzenia, czyli dążenia jednych hodowców do uzyskania (za wszelką cenę) u psów danej rasy, nadmiernej ilości luźnej skóry na ciele. Tacy hodowcy nie tylko dążą do podkreślenia, ale przerysowania cech. Co powoduje kuriozalny wręcz wygląd hodowanych przez nich zwierząt, ale niesie za sobą także znaczące zmiany dotyczące komfortu życia hodowanych przez nich psów. (W tym praktycznie nieuleczalne, bo ciągle nawracające choroby skóry). Tak więc kuriozalność owych dążeń nie wynika jedynie z uwagi na karykaturalny wygląd psów hodowanych dosłownie pod kątem uzyskania takiego właśnie dziwacznego wyglądu, ale i z powodu ograniczenia funkcjonalności ras z tym problemem. Aż do kompletnej ich nieprzydatności do wykonywania pracy, którą pierwotnie miały wykonywać. Te psy nie mają żadnego praktycznego przeznaczenia poza ”wyglądaniem w określony sposób”. Różnice we wzorcach biorą się także z tego, że nie wszyscy hodowcy zgadzają się na postępującą miniaturyzację niektórych ras oraz na coraz krótsze kufy u psów ras brachycefalicznych. (W niektórych federacjach/klubach preferowane są kufy o długości niezagrażającej życiu psiaków, znacząco wpływającej na podniesienie wydolności układu oddechowego brachycefalików). Gdy mówimy o różnicach we wzorcach dobrym przykładem będą też Owczarki Niemieckie, bo istnieje przepaść pomiędzy ONkami na show, a tymi zdolnymi do pracy użytkowej. A przykładem niszczenia rasy w imię czyjegoś tam widzi mi się może być Mastino Neapoletano. Prześledźcie co stało się z tą rasą i to pod banderą FCI, w ciągu ostatnich 40 lat. Sprawdźcie, jak jeszcze w latach ’80 ubiegłego wieku wyglądały MN, a jak wyglądają aktualnie…)

Różnice ”najatrakcyjniejsze” dla ignoranckich konsumentów dotyczą umaszczenia psów. Ludziom nie mającym pojęcia o kynologii oraz pozbawionym chęci do przyswajania sobie zupełnie bazowej wiedzy z zakresu genetyki, gdy o kynologię chodzi, zazwyczaj ”najbardziej podobają się” psiaki o ”oryginalnym i nietypowym” dla swojej rasy umaszczeniu. A pamiętać należy, że im ”dziwniejsze” umaszczenie, tym potencjalnie więcej ryzyka dotyczącego zdrowia psa za sobą niesie. Poczytajcie sobie o genetyce umaszczeń. Dowiedzcie się skąd bierze się ”biały kolor sierści” i co to jest albinizm, co to jest ‚merle’ (+ geny letalne) oraz ”rozcieńczalniki”. Warto wiedzieć o konsekwencjach, które niesie za sobą eksperymentowanie tzw hodowców na psach… I nie ”rzucać się” na każde ogłoszenie w rodzaju ”Wyjątkowy, bo marmurkowy/niebieski Buldożek Francuski” albo ”Magnetyczny Biały Doberman”…

Parę słów o alternatywach;

Polski Klub Psa Rasowego – Polski Związek Kynologiczny to stowarzyszenie zarejestrowane w 2001 roku http://pkpr.5v.pl/index.html PKPR – PZK należy do powstałej w 1997 roku międzynarodowej, obecnie działającej w 62 państwach (kiedyś federacji, a dziś) fundacji Alianz Canine Worldwide http://alianzfederation.org/ – zmiana kwalifikacji nastąpiła po tym, jak hiszpański rząd uznał ACW za organizację non-profit, a w Hiszpanii, jak i np. Francji hodowla psów podlega pod państwowy nadzór. I w Hiszpanii uznawane są rodowody zarówno FCI jak i ACW http://alianzfederation.org/nuestros-miembros/. PKPR – PZK należy także do powstałej w 2010 roku Polskiej Unii Kynologicznej (PUK), która utworzona została jako federacja, do której pierwotnie należał PKPR – PZK, powstały w 1990 roku ZOND, czyli Związek Owczarka Niemieckiego Długowłosego, powstały w 2001 roku Klub Hodowców Rasy Owczarek Niemiecki ”KHRON” w Polsce, który po pewnym czasie z PUK wystąpił, oraz Polskie Stowarzyszenie Zoopsychologów i Polskie Stowarzyszenie Treserów https://rejestr.io/krs/347848/polska-unia-kynologiczna. To Polski Klub Psa Rasowego jako pierwszy polski związek kynologów, wprowadził obowiązek wykonywania badań genetycznych w kierunku ustalenia pochodzenia używanych w hodowli osobników. Warto też pamiętać, że gdy powstawała Polska Unia Kynologiczna jej twórcy liczyli, iż Związek Kynologiczny w Polsce przyłączy się do nich i to da nowy początek polskiej kynologii. Tak się jednak nie stało. Cóż, od 1 stycznia 2013 roku wszystkie psy i suki używane do hodowli w PKPR muszą posiadać certyfikaty DNA.

Polskie Porozumienie Kynologiczne http://www.ppk.org.pl/ , w którego skład wchodzą; Stowarzyszenie Właścicieli Kotów i Psów Rasowych (pierwotnie noszące nazwę ”Związek Właścicieli Kotów i Psów Rasowych”, ale z uwagi na naciski nazwę zmieniono, słowo ”związek” zastąpiono słowem ”stowarzyszenie”), Stowarzyszenie Hodowców Psów Rasowych, Canis e Catus, powstały w 2013 roku Anarex Klub Psów Rasowych (początkowo organizacja zajmująca się szkoleniem Owczarków Niemieckich), organizacje International Animal Guard oraz Zielony Czas, należy do powstałej w 2012 roku federacji WKU, czyli World Kennel Union http://worldkennel.org/en/. Mająca swoją siedzibę w Kijowie World Kennel Union, która dziś (za oficjalną stroną internetową) podaje, że należą do niej organizacje z 24 krajów, wyłoniła się, w wyniku zaistniałej w tamtym czasie sytuacji politycznej, z mającej siedzibę w Moskwie, International Kennel Union (IKU), czyli Międzynarodowej Unii Kynologicznej (Международный кинологический союз) http://www.iku.ru/. Hodowców należących do Polskiego Porozumienia Kynologicznego obowiązują standardy dotyczące wymogu wykonywania badań genetycznych potwierdzających pochodzenie osobników używanych w hodowli. Przynależność do PPK oznacza automatyczną zgodę na niezapowiedzianą kontrolę hodowli, której dokonuje przedstawiciel tej organizacji (zatrudniony na umowę o pracę lub dzieło inspektor posiadający uprawnienia do wykonywania takich kontroli). Hodowcy posiadający powyżej 5 psów, taką kontrole muszą przejść co 2 lata i nie ma mowy o sytuacji w rodzaju ”pies rozpłynął się w niebyt i nie wiadomo co się z nim stało”.

Polska Federacja Kynologiczna, także należąca do ACW, czyli Alianz Canine Worldwide to nazwa własna stowarzyszenia https://pfk.org.pl/o-nas/, które w 2010 roku zawarło umowę z Instytutem Zootechniki – Państwowym Instytutem Badawczym w Balicach, który na zlecenie tego stowarzyszenia przeprowadza badania DNA w kierunku potwierdzenia pochodzenia danego psa. Na podstawie tych badań nabywcy szczeniąt po miotach urodzonych w Polskiej Federacji Kynologicznej mogą dokonać weryfikacji pochodzenia psa niezależnym państwowym ośrodku badawczym.

Wykonywanie badań DNA w kierunku potwierdzenia oświadczenia zawartego w metryce psa oraz jego rodowodzie jest dziś standardem w liczących się stowarzyszeniach hodowców nienależących do ZKwP/FCI. Hodowcy należący do ”tych innych” stowarzyszeń wykonują profil dla każdego psa, którego nabywają, nim włączą go do hodowli. Rzecz jasna, można, będąc hodowcą, w którego stowarzyszeniu wciąż nie rozumie się, iż certyfikat DNA to absolutna podstawa, gdy rozmnaża się rasowe psy, ten fakt ignorować i udawać, że nie jest ważne, że wszyscy w około podnieśli już poprzeczkę. Można opierać się nieuniknionemu. Jak ci, którzy sto lat temu przyzwyczajeni i przywiązani do lamp naftowych, uważali, że elektryczność jest niebezpiecznym wynalazkiem. Można. Na tym polega wolność. Ale nie można mówić o ludziach, którzy amatorską hodowlę rasowych psów starają się wnieść na możliwie najbardziej dla amatorów profesjonalny poziom, nazywać ”pseudohodowcami”. A może ”można”, bo to, jak ”uszy” & ”dysplazja” nie są ”kompetencje” ZKwP? To czyje to są kompetencje? …

Ale do FCI wracając, żeby było jasne: aktualnie nie ma tematu ”więcej niż jedna ‚organizacja’ z danego kraju może należeć do FCI”. Nawet w sytuacji, gdyby jedna ‚organizacja’ zatrzymała się na etapie mentalnego PRLu z nastawieniem w rodzaju ”Jesteśmy zajefajni, bo mamy taki znaczek, jaki mamy i nic nie musimy, bo mamy ten znaczek”, a druga, trzecia itd., nowa i prężnie się rozwijająca, wprowadziła szereg wymogów, które podniosłyby jakość rozmnażanych zwierząt, poprzez postawienie na ich zdrowie (a nie jakieś dziwaczne interpretacje dotyczące fenotypu i to podobno inspirowane wzorcem rasy). Nie jest to więc chyba aż taka ”tragedia” dla kynologii, ten brak możliwości przynależenia do FCI więcej niż jednej ‚organizacji’ z Polski, jak co poniektórzy twierdzą. Przyznać jednak trzeba, że sytuacja ”nie ma opcji na dwie ‚organizacje kynologiczne’ z Polski, które należałyby do FCI” (fakt: największej federacji), wytwarza niezdrowy klimat na naszym kynologicznym rynku, bo w Polsce mówi się zawsze właściwie tylko o FCI, niesłusznie, po prostu niesprawiedliwie, bezpodstawnie, traktując wszystko co spoza FCI jako ”pseudo”.

I tak, jedni mają poczucie, że są ”zajefajni”, bo są z organizacji X i ich psy są ”rasowe” i ”lepsze od innych”, gdyż ich rodowody i metryki FCI uznaje. (O innych międzynarodowych federacjach zrzeszających organizacje hodowców psów rasowych albo w ogóle tacy psiarze nic nie wiedzą, albo im się wydaje, że Coś Tam ”wiedzą”). Więc ich psy są (ich zdaniem) ”lepsze” od ”pseudorasowych”, tych ”kundelków”, których dokumentów FCI nie uznaje. A drudzy wkurzają się, że ”klimat” ustalony przez założenia FCI i popularną w Polsce nawijkę, dyskwalifikuje ich jako wiarygodnych hodowców dla znaczącej części potencjalnych konsumentów. Niezależnie od tego ile korzystnych rzeczy dla psów by nie zrobili, bo nie chce z nimi współpracować gigant rynku, czyli FCI.

‚Pseudohodowla” to nie jest hodowla poza stowarzyszeniem Związek Kynologiczny w Polsce, tylko hodowla, która nie jest prowadzona w ramach regulaminu którejkolwiek z legalnie w naszym kraju działających, organizacji hodowców psów. Pseudohodowla to rozmnażalnia bez ”szyldu”. Nazywanie hodowców działających w innych niż ZKwP stowarzyszeniach ”pseudohodowcami”, jest nadużyciem, nieprawdą i nosi znamiona praktyk nieuczciwej walki z konkurencją, bo służy wykluczeniu owej konkurencji. A jest praktyką bardzo chętnie, nagminnie stosowaną przez tzw hodowców z ZKwP i sympatyków tego stowarzyszenia najaktywniejszych w social media. Z ZKwP, w którym to jeszcze plus-minus 25 lat temu hodowcy, jeśli w miotach urodziło się więcej niż 6 szczeniaków, nie mogli tych ”nadliczbowych” psiaków oficjalnie zarejestrować i produkowali kundle. (Już wiecie w czym swoje umocowanie miało to, że pies jest ”rasowy, ale bez rodowodu”.)

Jeśli chcesz iść na skróty, nie dziw się, gdy wdepniesz w …pole minowe

Zdarza się, że gdy czytam jak ludzie litują się nad jakimś ”biednym panem hodowcą”, przypominam sobie jego ”najlepsze zagrania” i w pierwszym odruchu mam ochotę napisać dłuuugi komentarz o jego ”dorobku”, a po chwili koryguje się, że przecież to nie mój cyrk i nie moje małpy. I mi przechodzi. Bo jeżeli ktoś naprawdę interesuje się daną rasą, prześledzi sobie jej dzieje w Polsce z ostatnich przynajmniej 10 lat. Pozna historie poszczególnych przydomków, dowie się z czego ”zrobione” były i są poszczególne stada hodowlane, które dały tym hodowlom początek (poczyta rodowody, zobaczy psy, a może i dowie się w których miotach, po których reproduktorach najwięcej było kalekich np. głuchych i jednostronnie głuchych szczeniąt…) i na tej podstawie wyrobi sobie własne zdanie. Nie tracę też już czasu na dyskusje z ludźmi, którzy piszą/opowiadają mi o tym dlaczego ”podobają się” im psy z hodowli X” i mają ”szacunek” dla pani/pana hodowcy z tej hodowli, gdy ”pięć minut w rasie” wystarczy, by wiedzieć, że dany pan albo pani należy do grona tzw hodowców, którzy tylko z uwagi na przynależność do stowarzyszenia ZKwP nie są określani mianem ”pseuduchów”. Nie bawię się też w ”ratowanie całego świata”, gdy ktoś mi opowiada/pisze jakim to ”przestępcą jest” ktoś ratujący zwierzęta albo, jak ”sympatyczną i wartościową osobą jest pani X z fundacji Y”… Pamiętajcie, że fundacje i pseudofundacje, behawioryści i pseudobehawioryści, szkoleniowcy ze swoimi szkoleniami i pseudoszkoleniowcy i ich pseudoszkolenia, wystawy i wystawki-ustawki, to jak pseudohodowle – po prostu działki kynologicznego biznesu. Ot, co. Wy musicie ”wyjść w teren” rysować, tworzyć własną mapę, by unikać pól minowych (w rodzaju np. ”współwłasność z ‚hodowcą’ z zaburzeniami typu borderline”). I uwierzcie: wbrew pozorom jest to znacznie łatwiejsze niż się wam wydaje. Pamiętajcie tylko, że pośpiech wskazany jest jedynie przy łapaniu pcheł.

Jest taki (całkiem dziś częsty) typ nabywców rasowych psów, którzy nie umieją panować nad emocjami i ”trzymać ciśnienia”. ”Zastanawiają się”, ”analizują”, ”planują” i generalnie wydaje im się, że ”wiedzą o co im chodzi, czego chcą i czego potrzebują”. Wcześniej potrafią miesiącami dopytywać o różne, różniste kwestie, ”dzielić się refleksjami” itd. Po to, by w końcu oznajmiać, że ”podjęli przemyślaną decyzję i czekają na szczeniaka z miotu X z hodowli Y”. A któregoś dnia: BUM! Okazują się być jak ludzie, którzy zdecydowali się np. wybudować dom za naprawdę spore pieniądze albo wydać duuużą sumę na ”wesele marzeń” i długo odkładali na ten cel fundusze, ale tuż przed ”godziną zero”, ”TEGO” dnia u ich progu staje kolega/koleżanka, oznajmiając, że właśnie wybiera się do kasyna i może oni też się zabiorą i sprawdzą swoje szczęście, jeśli mają ”trochę luźnej kaski, bo Iksińskiemu, jak w zeszłym tygodniu spróbował, to się poszczęściło”. No i ten typ ludzi pakuje do reklamówki gotóweczkę i jedzie do ”kasyna”… Efekt jest taki, że nie ma ”budowania domu” ani ”wesela marzeń”. Kasa się rozpływa… Przepuszczają ją pod wpływem idiotycznego impulsu. A wszystko dlatego, że koleżanka/kolega kupił/a ”ślicznego pieseczka” z hodowli ABC i oni nie mogli się powstrzymać i też sobie takiego ‚strzelili’… Że rasa inna od ”zaplanowanej” i ”przemyślanej”, ”dostosowanej do możliwości, trybu życia kupującego”? Że hodowla skrajnie przypadkowa a rozmnażane w niej psy to pokraki-koszmarki? Nieważne. Emocje wzięły górę. I ok. Spoko. Mnie osobiście takie akcje serdecznie latają. Ludzie są wolni i mogą robić co chcą. Ale to pożeranie czasu innych (zabawa w polecanki i nie-polecanki, pytania ”Na co zwracać uwagę?”), angażowanie innych w pseudoplany, przez osoby, które tak postępują, jest słabe. Więc, zanim zaczniesz zawracać d… jakiemuś hodowcy albo mnie, upewnij się, że nie zmarnujesz naszego czasu. A, i reasumując: nie polecam kierowania się emocjami. (Zazwyczaj źle się na tym wychodzi.)

Inbred: kojarzenia krewniacze/kazirodcze; krycie matki synem, córki ojcem, między rodzeństwem, czyli homozygotyczność, dryf genetyczny i ‚takie tam’

Gdy tzw zwykły tzw Kowalski chce kupić rasowego psa, to praktycznie szczytem jego świadomości na temat ”papierologii” związanej z ‚rasowością’ owego psa, jest to, że ten pies ma mieć rodowód: udokumentowane pochodzenie. Nie kupuje ów Kowalski takiego psa ”na bazarze”, tylko szuka legalnie działającej hodowli. Z uwagi na to, że na polskim rynku kynologicznym dominującą pozycję wciąż zajmuje najdłużej działające i największe stowarzyszenie hodowców psów, tj. Związek Kynologiczny w Polsce (ZKwP), gdy przykładowy, ”coś nie coś wiedzący” Kowalski wybiera hodowlę, zwyczajowo wybiera spośród tych działających pod szyldem ZKwP. To na czym przykładowy i powiedzmy, że ”całkiem świadomy” Kowalski nie zna się zupełnie i o czym nie ma pojęcia, to inbred, czyli łączenie w rozrodzie blisko spokrewnionych z sobą osobników (jak w przypadku małżeństw endogamicznych); chów wsobny/ kojarzenie krewniacze. A inbred jest metodą chętnie stosowaną przez niektórych hodowców rozmnażających rasowe psy. Możesz więc kupić psa z legalnie działającej hodowli, będącego potomstwem z krycia córki ojcem albo matki synem i jeśli hodowca nie poinformuje cię, że pies pochodzi z takiego kojarzenia, możesz się o tym dowiedzieć np. dopiero wtedy, gdy zdrowie twojego pupila zacznie ”nawalać”. A co ma wspólnego chów wsobny ze zdrowiem?

Zacznijmy od tego czym jest homozygota – żeby się nie rozpisywać posłużę się krótką i rzeczową definicją zawartą w Wikipedii: ”Homozygota – organizm posiadający identyczne allele danego genu (np. aa lub AA) w chromosomach. Homozygoty wytwarzają zawsze gamety jednakowego typu – identyczne pod względem materiału genetycznego (danej cechy). Homozygotyczność może dotyczyć jednego, kilku lub nawet wszystkich genów w organizmie.” [Gen to odcinek DNA. Chromosom to forma organizacji materiału genetycznego wewnątrz komórki. Allel to jedna z wersji genu. I najczęściej występuje w określonym locus na danym chromosomie homologicznym (są to chromosomy o tym samym kształcie i wielkości, zawierające podobną informację genetyczną, czyli te same geny). Locus występuje w określonym obszarze chromosomu zajmowanym przez gen, jest jak pojemnik na fragmenty informacji genetycznej. Gameta to komórka rozrodcza zawierająca haploidalną ilość chromosomów – czyli tylko jeden zestaw chromosomów homologicznych.] Tak więc homozygota to organizm powstały z połączenia się gamet o tym samym składzie genetycznym w odniesieniu do danej pary lub kilku par genów.

Stosując inbred uzyskuje się tzw. czyste linie osobników o dużym stopniu homozygotyczności – zanika zmienność genetyczna, może nastąpić uzewnętrznienie się cennych kombinacji genowych w populacji i ich utrwalenie wśród potomstwa. (Osobniki takie wykorzystywane są w doświadczeniach laboratoryjnych – i min. tego tematu dotyczyć będzie kolejny tekst na blogu Zu z pasją o Dogo Argentino.) W amatorskiej hodowli psów rasowych, gdy mówi się o inbredzie, generalnie chodzi o ‚utrwalenie korzystnych cech potomstwa’, ale jest w tym istotne ”ale”.

Do negatywnych następstw inbredu należy częste ujawnianie się recesywnych genów letalnych, czyli powodujących śmierć organizmu (albo na skutek zaburzeń rozwoju zygoty, albo osobnika zanim osiągnie on zdolność do rozrodu). Skutkiem zwiększonej homozygotyczności jest, wynikająca z mutacji (skokowych zmian materiału genetycznego komórki – to ten moment, gdy powinna się nam zaświecić czerwona lampeczka ”wad genetycznych”), selekcji (doboru osobników) i dryfu genetycznego (procesu przypadkowych wahań, niedających się przewidzieć, odchyleniach od wartości średniej zmiennej losowej, nie wykazujących żadnej tendencji), depresja inbredowa. Depresja inbredowa, czyli obniżenie dostosowania (z ang. fitness – jest miarą sukcesu ewolucyjnego – wypadkową długości życia i liczby potomstwa) osobników powstałe w wyniku kojarzenia krewniaczego. Ten spadek ‚fitness’ objawia się zmniejszeniem płodności i plenności, zmniejszoną witalnością, odpornością na choroby, wydelikaceniem fenotypu (zmniejszeniem rozmiarów i masy ciała, słabszym kośćcem), zwiększeniem wrażliwości na niekorzystne warunki środowiskowe oraz ogólnym osłabieniem odporności psychicznej.

Tak to już jest: w rodowodzie psa nie znajdziesz ‚podkreślonej na czerwono’ informacji, że pochodzi on z chowu wsobnego, czyli kazirodczego skojarzenia. Nikt cię też raczej nie będzie informował o tym czym jest indred. Jeśli Kowalski będzie mieć pecha, to dowie się wszystkiego o tzw metodach hodowlanych, gdy jego pies zacznie chorować a może nawet umrze. Wtedy zacznie się sprawdzanie, badania itd. Jeśli Kowalskiemu się poszczęści to, że ma psa z chowu wsobnego dowie się, gdy będzie mu wyrabiać rodowód. Nie bądź ”Kowalskim” i interesuj się tym, co pies, którego zamierzasz kupić ma w swoim rodowodzie, zanim go nabędziesz. Nie bądź nawiną osobą i licz na to, że od tzw hodowcy ”na pewno” otrzymasz ”pełną informację o towarze”.

Kojarzenie krewniacze w amatorskiej hodowli rasowych psów wykorzystywane ma być do utrwalenia cech ‚wybitnego’ osobnika – kwestią nie do przecenienia staje się więc odpowiedź na pytanie co w dzisiejszych warunkach, dla ”fejsbukowych kynologów” oznacza pojęcie ”wybitny osobnik”?

Hodowcy mogą sobie mówić i pisać różne rzeczy, włącznie z podkreślaniem, że ”inbred mogą stosować jedynie doświadczeni hodowcy”, bo to nic nie znaczy. Bo to ich nic nie kosztuje (dosłownie i w przenośni). Bo to nie oni ponoszą skutki swoich ”doświadczeń” i ”sprawdzania co wyjdzie”, gdy problem pojawia się u psa, którego sprzedali jakiemuś Kowalskiemu… W kynologicznym biznesie jest niestety bardzo inaczej niż na innych rynkach. Tu bardzo często wszystko sprowadza się do tego, że ”bardzo się staramy” i ”robimy co możemy”. I o ile, gdyby takimi tekstami usprawiedliwialiby się np. ludzie, którzy składają spadochrony, gdy im ”nie wyszło” i spadochron się nie otworzył. Nikt nie zawracałby sobie głowy słuchaniem takich żenujących wymówek. Tacy ”specjaliści” szybko byliby pociągani do odpowiedzialności. Jednak, aktualnie wciąż jeszcze konsumentem na psa rasowego i tym jak bywa on traktowany przez ”dostarczyciela usługi”, czyli hodowcę amatora, od którego kupuje rasowego psa, nikt się nie przejmuje, a teksty w rodzaju ”chciałam/em dobrze” zamykają temat. Naprawdę przemyślcie sobie także tę kwestię, bo warto zerwać z tradycją ”mądry Polak po szkodzie” i zacząć ‚mądrzeć’ przed szkodą.

”Huston mamy problem” (w wyniku którego ci uczciwi hodowcy obrywają najgorzej i to nie za swoje winy)

Jedno z najbardziej ulubionych przez amatorów rozmnażających rasowe psy, powiedzeń brzmi ”Na geny nie ma mocnych” – no, to może ”fajnie” byłoby te geny znać, co?

Z jednej strony nie ma obowiązku wykonywania profilów DNA i w taki sposób potwierdzania pochodzenia danego psa (bo ”wszyscy są, w całym FCI krystalicznie uczciwi”). A z drugiej ciągle przewija się to paplanie i klikanie o (w tych warunkach dosyć enigmatycznej) ”puli genetycznej”. A w niektórych przypadkach dodatkowo ten stan rzeczy okrasza jeszcze inbred/chów wsobny/kojarzenia kazirodcze, te wyżej wspomniane krycia; matki synem, córki ojcem, siostry bratem… A co? a dlaczego nie? ”Tłumaczenie” tych działań zazwyczaj leci jakoś tak: inbred ”dobrze zastosowany” ma na celu ”utrwalenie wybitnych cech rodziców u ich dzieci”. Trzeba być jednak ”świetnym znawcą rasy” i ”być obiektywnym w stosunku do rozmnażanych osobników i nie przypisywać im cech, których nie posiadają”. No i ”lepiej nie stosować jak się nie ma o tym pojęcia”. Dla osłody dosłowny cytat z jednej z hodowczyń; ”Niektóre osoby z doświadczeniem, ogarniające temat z powodzeniem przeprowadzają czasem świadomie krzyżówki psów nawet blisko spokrewnionych”. Tak jej jakoś wyszło, że się po freudowsku ”wysypała”. Sami powiedzcie, czy te pańcie nie są ”urocze”, gdy tak sobie pitolą na forach?

Ciężko jest traktować poważnie zapewnienia amatorów, którzy nie mają nawet profilów DNA swoich psów, gdy twierdzą, że ”nie zauważyli niczego niepokojącego” u potomstwa z chowu wsobnego, albo że ”wszystkie szczeniaki po tym inbredzie były zdrowe”. (No, może poza tymi, które w wyniku wrodzonych wad zakwalifikowane zostały do eutanazji…)

Mówi się, że ”sztuka hodowania polega na minimalizowaniu ryzyka wad i poprzez odpowiedzialny dobór hodowlany, a hodując przyjmuje się odpowiedzialność za wyhodowany materiał” – praktyka pokazuje, że ciągle zbyt często tylko w teorii. Najbardziej popularny wśród pseudohodowców „plan hodowlany” to wyprodukować jak największą ilość „chodliwych” szczeniąt. Oczywiście najlepiej, by szczeniak był „z jak najwyższej półki”, czyli po ”Championach”, a hasło „zagraniczny reproduktor” podnosi wartość przyszłego miotu o ”parę złotych”. Znajomość cech jakie niesie ten ”Champion”, którego się w owym ”planie” używa, on jako konkretny osobnik, ale i cała ta ”linia”, z której pochodzi, już tak istotna nie jest…

Nabywcy alarmujący w social media o przypadkach ”wypięcia się” na nich przez ”ich” hodowców, gdy ci usłyszeli, że psiak nie jest zdrowy, a jego leczenie albo jedynie zaleczanie problemu, pociąga za sobą dodatkowe koszty oraz ci, którzy ujawniają, iż, ponownie używając eufemizmu: hodowca, od którego psa nabyli, zataił przed nimi, iż ten pochodzi z kojarzenia osobników niepełnosprawnych, genetycznie obciążonych, budzą w tych tzw hodowcach, znowu delikatnie mówiąc: otwartą wrogość. Niektórzy z tzw hodowców posuwają się nawet do twierdzeń, że nabywcy obciążonych, tj. niezgodnych z umową psów, ”nadużywają prawa do rękojmi”. Przyznam, że marzę o tym, by nabywcy, którzy powygrywali z nieuczciwymi tzw hodowcami sprawy z tytułu rękojmi, zaczęli spamować social media dowodami owych wygranych spraw, bo chciałabym wreszcie zacząć czytać o tym, że można pokonać arogancję i ignorancję tzw hodowców, gdyż dotąd nie wiedziałam wygranej przez nabywcę sprawy np. o, niech będzie: o cechy dysplazji.

Są wśród tzw hodowców tacy, którzy uważają, że jeśli nabywca traktuje psa jak przyjaciela, członka rodziny, to nie ma prawa ”traktować go jak przedmiotu” i wysuwać roszczeń wobec jego hodowcy, gdy ów pies wymaga specjalistycznej interwencji weterynaryjnej, generalnie specjalnej troski. Tacy tzw hodowcy uważają, że proponując nabywcy obciążonego psa oddanie go i/lub wymianę na innego, wolnego od schorzenia rozwiązują problem i wywiązują się ze swojej odpowiedzialności wobec nabywcy… A, gdy kupujący nie chce psa oddać albo wymienić go na ”nowy, lepszy model”, bo kocha swojego psiaka, to oni są zwolnieni z jakiejkolwiek odpowiedzialności, bo przecież proponowali, że rozwiążą problem… Można sobie bardziej ostentacyjnie etyką tyłek podcierać?

To z czym mamy do czynienia, to jest amatorska hodowla psów rasowych, więc kwestia skuteczności dochodzenia roszczeń przez nabywcę drogą sądową jest… Szkoda słów. No, i pamiętajmy, że swego czasu, w związku z ilością zgłaszanych skarg i roszczeń wobec hodowców z ZKwP, z tytułu schorzeń psów, ich niezgodności z umową, stowarzyszenie to wydało nawet oświadczenie, mówiące, że …nie jest stroną.

”Sprawdzam” – z punktu widzenia konsumenta wolny rynek to same plusy, dla producenta niekoniecznie

Dla konsumenta istnienie na danym rynku konkurencji oznacza więcej okazji, perspektyw i możliwości. Konkurencja to poprawa jakości, sposobność dostrzeżenia różnic w owej jakości towarów i usług, różnic w rodzaju taniej-drożej, szybciej-wolniej itp., pozwala konsumentowi wybrać ofertę najlepiej dla niego przystosowaną. Dla ambitnego i stawiającego na jakość przedsiębiorcy konkurencja to szansa, by wyzwać konkurentów do stanięcia w szranki i wykazania się. Po to, by wygrać więcej.

Ale jeśli nie masz żadnej autentycznej ”karty przetargowej”, ”kapitału”, którym przekonujesz do siebie klientów, jeśli nie możesz przekonać ich do swojej usługi, bazując na jej autentycznej wartości, czyli jakości tej swojej oferty oraz np. stylu, w jakim ją swoim klientom dostarczasz (włączając w to zespół specjalistów, z którym współpracujesz, realizując usługę, technologię którą wykorzystujesz, finansowanie, którym dysponujesz), zależysz praktycznie jedynie od tzw uprzejmości obcych – albo będą na tyle ”mili”, że kupią od ciebie usługę/towar, albo nie. I dla tego właśnie rodzaju ”dostarczycieli usług i towarów”, tych nieposiadających ”asa w rękawie”, wolny rynek nie jest atrakcyjny – nie postrzegają go jako okazji do wykazania się. Przeciwnie, dla niech konkurencja to ryzyko. Oni nie patrzą z punktu widzenia konsumenta. Dla nich wolny rynek nie jest ekscytujący, widzą w nim jedynie zagrożenie – obawiają się, że zaczną zarabiać mniej i spadnie poziom ich życia. Są uzależnieni od ”substancji”, która dotąd od, tak po prostu do nich trafiała, bo nie było konkurencji, a w warunkach istnienia konkurencji muszą o dostęp do niej z ową konkurencją walczyć.

A gdy w wyniku nie istnienia konkurencji, tym samym praktycznego monopolu, nie nabywasz umiejętności, które nabywasz, gdy konkurencja istnieje (np. posiadanie wyczucia rynku, które sprawia, że oferujesz klientowi, którego ROZUMIESZ produkt/usługę, której on CHCE, zabieganie o klienta, w którym istotna jest świadomość tego, jak ważna dla klienta jest informacja o produkcie), gdy okazuje się, że aby utrzymać się na rynku, istnieć, musisz stanąć do ”konkursu”, w którym klient na usługę może wybrać ciebie albo innego jej dostawcę, panikujesz. Nie umiesz walczyć z konkurencją, generowaną przez siebie jakością, bo nie generujesz ”jakości” i jej nie oferujesz. Jeśli brak konkurencji w twojej branży nie nauczył cię wysiłku; nie nauczył cię, że aby zarabiać, musisz zabiegać o klienta, a nade wszystko rozumieć co jest czynnikiem sukcesu a co jest czynnikiem ryzyka, nie posiadasz określonych ”skilsów” i nie umiesz tego robić: nie umiesz ”radzić sobie na wolnym rynku”. Bo nawet nie rozumiesz rynku, na którym działasz. Za to chętnie wchodzisz w rolę ofiary, by osiągnąć swój cel, bo tam, gdzie nie ma uczciwej konkurencji, tam jest manipulacja. Dostarczycieli usług i towarów rozumiejących zasady wedle których działa wolny rynek, istnienie konkurencji nie przeraża. Przeciwnie, z powodzeniem wykorzystują ją do tego, by na jej tle ukazać swoje mocne strony i wykazać, w których aspektach są od konkurencji lepsi (niekiedy wręcz miażdżąco lepsi).

Kiedyś, w komunie wszystko było ‚proste’. Istniała jedna ”opcja” i nie było żadnego zagrożenia dla tego stanu rzeczy. Żadnego zagrożenia wynikającego z ”oferty innego dostarczyciela usługi”. Z oferty konkurencji – nie istniał wolny rynek. Klienta nie trzeba było ZNAĆ, nie trzeba było go SZANOWAĆ, bo on nie miał wyjścia nie mógł wybrać konkurencji, skazany był na to, co mu komuna oferowała. Czy kelner w ‚państwowej restauracji’ musiał się starać? Nie. Dostawał pensję niezależnie od tego jak swoją pracę wykonywał. I czy jedzenie, które podawał nadawało się do spożycia, czy nie. Na szczęście ten etap mamy już za sobą.

Otwarte dyskusje w gronie członków i sympatyków, czyli ”The Things I Do For Love

Nie tylko posty dotyczące psów obciążonych wrodzonymi schorzeniami są ”niemile widziane” na fejsbukowych grupach dedykowanych ”miłośników rasowych psów”.

Od wydawania wyroków są właściwe instytucje i to jest oczywista oczywistość i nie tego dotyczy poniższy fragment tego tekstu. Zakładam, że sprawa jest rzetelnie wyjaśniana, ”pykła” przecież z początkiem kwietnia a mamy już końcówkę lipca. I jest całkiem możliwe, że już wkrótce okaże się np., że ktoś chciał personalnie zaszkodzić jakiemuś innemu komuś. Bo ”dziobanie” to nic nowego i zdarza się w każdym środowisku. Nie zamierzam więc wnikać w to dlaczego osoba albo osoby za pośrednictwem której/ których informacje, choć nie ”utajnione” stały się publicznymi, zdecydowała/ zdecydowały się je rozpowszechnić. Nie dostałam też jasnej odpowiedzi na to dlaczego i do mnie je, anonimowo, żeby ciekawiej było, wysłano. (Nawet mnie to na swój sposób ubawiło.) W każdym razie najpierw dokumenty a potem skriny hasały w formie prywatnych wiadomości przez ”chwilę” i dohasały i do mnie. ”Gorączka” ”rozgrywała się” na początku kwietnia tego roku i wciąż się ”mieli”, jak na wstępie tego akapitu zaznaczyłam, nie jestem więc przekonana czy istnieje powód ”ekscytacji” odnośnie treści ”zarzutów”. Natomiast w całym tym ”cyrku” jedno, mimo wszystko autentycznie mnie zaskoczyło a nawet zszokowało. Mam na tu myśli ”przebieg dyskusji”, które temu zdarzeniu towarzyszyły. Z którymi to przebiegiem i treścią mogłam dzięki skrinom się zapoznać, bo co innego o czymś słyszeć a co innego móc TO przeczytać. Bije z tych postów jakaś taki ”niezdrowy klimat. To robienie zrzutów ekranów ”zanim TO zniknie” itd. To jest naprawdę dziwne. Bo czy transparentność nie jest najlepszym wyjściem, kiedy pojawiają się ”sugestie”, że ”coś niejasnego stało się wpłacanymi przez członków stowarzyszenia pieniędzmi”? Czy, kiedy w ”towarzyskiej sieci” krążą ”papiery”, roi się od plotek, gdy urywają się telefony, skrzynki napychane są ”prywatnymi wiadomościami”, a na forach kynologicznych grup członków i sympatyków ZKwP udostępniane są budzące zdziwienie/ niepokój/ oburzenie dokumenty, nie wystarczy uciąć ”spekulacji” oświadczeniem, w którym informuje się ludzi o zaistniałym faktycznie stanie rzeczy? Pomijając już treści tworzone przez członków i/lub sympatyków Związku Kynologicznego w Polsce na forach Serwisu Facebook, czy zwykły szacunek dla nich, jako członków Związku, tych szeregowych członków ZKwP, wolnych od toksycznych fejsbukowych koterii, nie wymaga rzetelnego przekazywania im wyczerpujących temat i wynikające z niego wątpliwości informacji?

Wczujcie się w klimat: https://www.youtube.com/watch?v=CAtN8l_I_wg;

Między 15 a 23 lipca bieżącego roku ”fejsbukowe wróbelki” ponownie rozćwierkały się o ”kryzysie”

O tym, co tak wzburzyło w pierwszych dniach kwietnia bieżącego roku, część członków ZKwP i co tak dramatycznie przecwałowało przez grupy na FB, w zakładce ”Aktualności” na stornie stowarzyszenia https://www.zkwp.pl/ informacji szczegółowych nie ma. Jeszcze w dniu 20 lipca 2019 r., na ww stronie, na szczycie paskaAktualności”, datowany na 15 lipca 2019 roku, wciąż widniał komunikat https://www.zkwp.pl/PISMO_ZG.pdf.

W zakładce ”ZARZĄD GŁÓWNY”, wchodząc w pole ”Komunikaty Zarządu Głównego” możemy prześledzić informacje, które ZG ZKwP na stronach Związku zamieścił. Najświeższa dotyczy: ”Zarząd Główny ZKwP na posiedzeniu plenarnym w dniu 26. 06. 2019 r. podjął następujące uchwały…

W KRS nie ujawniono żadnych zamian dokonanych w dniu 6 kwietnia bieżącego roku, odnośnie personalnych roszad w Zarządzie Głównym, choć minęły już kwiecień, maj i czerwiec…

A informacja z ww oficjalnej strony internetowej ZKwP, z zakładki ”ZARZĄD GŁÓWNY” → ”WŁADZE NACZELNE” mówi nam, iż;

17 lipca tego roku na Facebooku pojawiła się kolejna informacja.

Pismo organu nadzoru nad stowarzyszeniem Związek Kynologiczny w Polsce, czyli Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy

Choć na oficjalnych stronach Związku Kynologicznego w Polsce na razie brak nowych konkretnych, szczegółowych informacji, na fejsbukowych grupach związkowe ”wróbelki” ponownie rozćwierkały się o ”kryzysie”. Nieoficjalna, ale powiązana z ZKwP strona podała konkretną informację, a czerpiący z niej dane użytkownicy Facebooka na grupach dla członków i sympatyków stowarzyszenia ZKwP, od 18 lipca przez kilka dni rozwodzili się nad ową informacją i jej domniemanymi skutkami. Z informacji tej wynikało iż 17 lipca, do Sądu Rejonowego w Warszawie – Krajowego Rejestru Sądowego wpłynęło pismo od Prezydenta m.st. Warszawy, czyli od organu nadzoru nad stowarzyszeniem Związek Kynologiczny w Polsce. Treść pisma stwierdza, iż uchwały o zmianie statutu ZKwP podjęte w dniu 31 maja 2019 bieżącego roku zostały podjęte z naruszeniem Statutu Związku i Prawa o stowarzyszeniach. No, a to ma wiązać się z ‚nieważnością zmian personalnych dokonanych w składzie Zarządu Głównego’. Organ nadzorczy nakazujące Związkowi Kynologicznemu w Polsce przywrócenie stanu sprzed 31 maja 2019 r. w terminie 30 dni…

Aktualizacja na oficjalnych stronach ZKwP pojawiła się po fejsbukowo rozćwiekanym weekendzie, i tak, dziś, tj. 25 lipca 2019 r., w zakładce ”Aktualności”, ponad informacją z 15 lipca, widnieje nowa, datowana na 23 lipca Informacja Prezydium ZG ZKwP https://www.zkwp.pl/Ldz.pdf (zrzut ekranu z jej treścią także zamieszczam poniżej), która nie tyle stanowi odniesienie do pisma skierowanego do władz ZKwP przez Prezydenta m.st. Warszawy, co oficjalnie informuje, że owo pismo do biura Zarządu Głównego w dniu 22 lipca wpłynęło.

Nie pozostaje nic innego jak sprawdzać nowiny na oficjalnych stronach ZKwP. A dla tych, którzy taką możliwość posiadają lub po prostu ‚chce im się’, sprawdzać o czym ”ćwierkają wróbelki” na fejbukowych grupach kynologicznych powiązanych z tym stowarzyszeniem.

”Hodowle butikowe” – ”wysepka nadziei w morzu chaosu”

Na wstępie podkreślę, że to nie jest ”czyste teoretyzowanie” ani ”bajanie”. Istnieją hodowle prowadzone w taki sposób. ”Mądralińcy kynolodzy i kynolożki z fejsa” mogli o nich nie słyszeć, ale to bez znaczenia.

Gdyby hodowca, który jako amator zajmuje się rozmnażaniem psów jednej rasy, czyli prowadzi amatorską hodowlę psów rasowych, chciał robić to możliwie najbardziej profesjonalnie, nie będąc naukowcem, nie mając do swojej dyspozycji ośrodka badawczego itd., to poza wrodzoną uczciwością i przestrzeganiem zasad etyki, musiałby mieć na swoje hobby pieniądze. Czyli musiałby dysponować zapleczem finansowym, pozwalającym mu na… Ok, po kolei.

Na początku na zakup zwierząt o możliwie jak najlepiej udokumentowanym pochodzeniu i jak najlepszym stanie zdrowia. Czyli psiaków posiadających certyfikowane wyniki badania DNA, które potwierdzają treść wpisaną w ich metryki i rodowody oraz posiadających, także certyfikowane wyniki badań dokumentujących, iż są one wolne od wad typowych dla przedstawicieli swojej rasy. I szukałby osobników, których jak największa ilość przodków jest od tych wad wolna. Tak, sam tego rodzaju ‚risercz’, zaznajomienie się z rynkiem i kondycją danej rasy, wymaga mnóstwa czasu i zaangażowania, ale o to właśnie chodzi w pasji – niczego nie robi się ”na skróty”.

Gdyby okazało się, że kondycja rasy jest na takim poziomie, że za ”udokumentowane pochodzenie” uchodzi jedynie treść wpisywana w metryki i rodowody większości osobników w owej rasie i badanie DNA nie jest standardem to, by potwierdzić lub wykluczyć tę, w żaden sposób wcześniej nieweryfikowaną treść zawartą w metrykach, wykonałby profilowanie genetyczne każdemu zakupionemu przez siebie osobnikowi. Jeżeli miałby szczęście osoba, od której zakupiłby swojego pierwszego psiaka, nie czyniłaby mu żadnych przeszkód na drodze tej weryfikacji i udostępniłaby mu próbki rodziców psa, którego pochodzenie ów amator chciałby zweryfikować. Od tego momentu pasjonat wykonywałby profilowanie genetyczne każdemu ze swoich psów. Tak, tych, które przyjdą na świat w jego hodowli także, a raczej przede wszystkim. I tą drogą budowałby bazę, która przez innych, chcących z nim współpracować amatorów, mogłaby być traktowana jako ”wysepka nadziei w morzu chaosu”.

Decydując się na połączenie z sobą dwójki osobników i utworzenie z nich pary hodowlanej, taki amator wiedziałby już, że oba te zwierzaki są na pewno potomstwem osobników, które widnieją w ich metrykach (a może i rodowodach). Wiedziałby też, że wolne są od następujących wad – powiedzmy, że rozważamy sobie teraz tego rodzaju ”amatorską hodowlę na poziomie” psów rasy Dogo Argentino, więc nasz amator dysponowałby osobnikami wolnymi na pewno od jednostronnej głuchoty (gdyż tę wykryć można bardzo wcześnie), że ich uzębienie, zgryz są prawidłowe (z wszystkimi rozwiniętymi z zalążków zębami), że ich aparat ruchu całkowicie wolny jest od dysplazji stawów oraz innych wad, tak samo jak serce i nerki (upewniłyby go w tym aktualne wyniki badań). Że psy mają zdrową także np. tarczycę – systematycznie wykonywałby wszystkim swoim psom rozszerzone badania krwi, z których czerpałby wiedzę o ich kondycji. Że nie są obciążone alergiami objawiającymi się min. trudno zaleczalnymi zmianami skórnymi oraz problemami z przewodem pokarmowym. Co nie mniej ważne, wiedziałby też jak u tych osobników ułożyła się genetyczna mozaika, z której się składają/są ”zrobione”, gdyż oba psiaki, taki amator musiałby zakupić już jako osobniki po zakończonej fazie wzrostu. Czyli jako zwierzęta dorosłe. Wiedziałby jak rozwinął się samiec (być może nawet mógłby zostać zapewniony, że pies ten jest płodny) oraz suka (czy nie ma kłopotów z cieczką?). Jedyne czego w takiej sytuacji nie byłby pewien nasz amator, to na ile osobowość tych psiaków, to wpływ nawyków, które wytworzyli w nich poprzedni opiekunowie, czyli na ile na ich psychikę wpływ miało otoczenie, w którym przebywały, a na ile jest ona kwestią dziedziczenia cech. I choć nawiązanie więzi z tymi psami, pozwoliłoby mu rozwiać znaczącą część tych wątpliwości, to prawdę o tym, ‚co te psy mają w sobie w sensie psychicznym’, poznałby odchowując miot po dobranej przez siebie parze i poznając osobowości poszczególnych szczeniąt.

Amator chcący postępować jak najbardziej profesjonalnie, mając, mimo wszystko, mimo tego finansowego zaplecza i tzw warunków lokalowych, ograniczone możliwości, a chcąc hodować psy, które z czystym sumieniem może potem przekazać, czyli sprzedać innym ludziom, nie ”przeginałby” i nie kupowałby, jak opętany kolejnych osobników, które 24/7, jak skazańcy gniłyby w kojcach. Gdyż amatorska hodowla psów rasowych, jak przecież wiemy, powinna różnić się od profesjonalnie prowadzonego schroniska dla niechcianych psów. Amatorska hodowla psów rasowych nie jest też ośrodkiem badawczym i nie rozmnaża się w niej psów, które mają zasilać kolejne eksperymenty naukowe. Hodowcy amatorzy rozmnażają psy, których potomstwo trafia do domów innych ludzi, co oznacza, że sprzedawane przez hodowcę amatora psiaki muszą umieć z tymi ludźmi, w ich domach (i skupiskach ludzkich) bezkolizyjnie funkcjonować. Nie można, rozmnażając psy rasy naprawdę wymagającej od swojego człowieka pełnego zaangażowania psychicznego (rasy uznawanej za agresywną), tracić z nimi kontaktu i całymi dniami trzymać je w kojcach. Z dala od siebie, nie zapewniając im interakcji z człowiekiem, mającym być przecież dla nich przewodnikiem. Bo przestaje się ”ogarniać”, traci się obraz tego, ”jakie one są”, te niby ”twoje psy”. (To jak ze znajomymi, jeżeli zbyt długo z nimi nie rozmawiasz i nie widujesz ich, nie masz ”kontaktu”, to przestajesz ich znać – stają się nieznajomymi.)

Tak więc teraz, gdy nasz amator-ideał dobrał w parę samca i sukę, skupia się na odchowaniu szczeniąt i prawdziwej pracy hodowlanej. Tj. poznaje efekt swojego pomysłu na skojarzenie; ogląda szczeniaki i przekonuje się jaki typ osobowości, jaką psychiczną konstrukcję ma każdy z nich. Dla ”amatora na poziomie” przyjście na świat miotu nie jest równe z daniem ogłoszenia, że oto: ”Mam na zbyciu 7 szczeniaków, szukam na nie kupców.” Taki hodowca zostawia szczeniaki i je obserwuje. Te, które od razu odrzuci jako pety, może ogłosić jako szczenięta na sprzedaż, już gdy mają tych 8 tygodni. Ale pozostałe obserwuje. Czeka na to jak rozwiną się zgryzy, czy w uzębieniu będą braki? Czy samcom jądra zejdą naturalnie, czy też okaże się, że wystąpił problem wnętrostwa? Jak rozwiną się głowy, jakie cechy fizyczne staną się u tych szczeniaków dominującymi? Itp., itd. (Każdy ”zgrzyt”, to element odsiewu – psiak jest wnętrem? Trudno, to pet -ogłaszaj, że szukasz dla niego godnego opiekuna, współwłaściciela albo nabywcy. )

A propos: jeżeli w tych przykładowych siedmiu szczeniakach, dwa okazały się być petami niekoniecznie ze względu na wadę umaszczenia, ale np. z uwagi na bardzo nietypowe, nieładne głowy albo złe proporcje, to owszem, tę dwójkę może ogłosić jako szczenięta, na których szuka kupców, bo nie ma sensu dłużej im się ”przyglądać”. Ale dopiero po tym, jak wykona BAER TEST. Gdy psiaki mają 8 tygodni, nasz wymyślony amator od Dogo Argentino, zabiera je na BAER TEST i może się okazać, że z 7ki szczeniąt, jedno jest kompletnie głuche (i to szczenię jako niepełnosprawne usypiane jest od razu), a z pozostałych 6u, jedno jest jednostronnie głuche – czy amator zdecyduje się ogłosić je jako psiaka dla którego szuka domu? To powinno zależeć od tego, jak przebiegnie rozmowa z jego potencjalnymi nowymi właścicielami. Jeżeli potencjalni właściciele rozumieją ograniczenia wynikające z tego, że potencjalnie ich pies słyszy tylko na jedno ucho, a nasz amator uzna ich za godnych zaufania, może im psa sprzedać. Pies ten jednak nie powinien być przekazywany za cenę wiele wyższą od ceny szczepień, a jak wiemy ludzie niezbyt szanują ”rzeczy”, które przychodzą im zbyt łatwo albo są zbyt tanie. Dlatego w przypadku tak upośledzonego psa, może lepiej byłoby, gdyby amator nie zrzekał się całkowicie jego własności na rzecz osób mających się stać opiekunami psiaka? Może w przypadku osobnika jednostronnie głuchego słuszniejszą formą znalezienia psu odpowiednich opiekunów, byłoby zaproponować im umowę ‚adopcyjną’, w której nie dochodzi do zupełnego przeniesienia prawa własności z hodowcy na opiekuna psa? Wbrew temu co o nabywcach i opiekunach psów opowiadają sobie tzw hodowcy, ludzie, kiedy traktować ich jak równorzędnych partnerów, tłumacząc dlaczego ma się wątpliwości, co do całkowitego zrzeczenia się prawa własności w przypadku psa z np. częściowo upośledzonym zmysłem słuchu, gdy dochodzi do nich, że nie chce się ich wykorzystać, wyrolować mówiąc, brzydko, ale ”dmucha się na zimne” w trosce o los psa, wspólnie z hodowcą proponują zapisy do umowie, które dają pełen komfort obu stronom, a psu bezpieczny dom. Ważne, by hodowca ze swojej strony zaznaczył, że pies jest przekazywany im za kwotę w wysokości X w związku z tym, że jest zwierzęciem niepełnosprawnym, które nie posiada przez to wartości hodowlanej i które nigdy nie będzie mogło być rozmnażane. Jednak, o ile pies ten nie posiada wady wymienionej we wzorcu rasy, jako dyskwalifikującą go z show, to jeśli jego współwłaściciele będą mieli ochotę pokazywać go na wystawach, pierwszy właściciel, czyli hodowca, nie będzie czynił im przeszkód, o ile sami, z własnej kieszeni, będą ponosić koszty związane z wystawami. Pamiętajcie, że kastrowaną sukę czy samca także można pokazywać na show. (Owszem, do szału doprowadza tzw hodowców, gdy na ringu z ich hodowlaną suką/hodowlanym samcem wygrywa osobnik kastrowany, którego właściciel wystawia, bo ma przyjemność z uczestniczenia w wystawach i w nosie ma tych, którzy ciągają swoje psy na show, dla uprawnień hodowlanych, a każda przegrana ”wali ich po kieszeni” i podnosi im koszty ”hodowli”. Niektórzy tzw hodowcy domagają się nawet wykluczenia z pokazów osobników kastrowanych jako tych, którym zdarza się zdobywać najlepsze lokaty i tym samym utrudniać fenotypowo gorszym psom ”drogę do sukcesu”,) Istotne jest, by hodowca zapewnił w umowie opiekunów lub współwłaścicieli psa, że nie ma zamiaru niepotrzebnie ingerować w ich ”manie psa” i jedyne czego ”nie odpuści”, to jego kastracja. (Bo nawet pozostając głównym właścicielem takiego psa, ale nie mając go ”u siebie” i nie mając nad nim kontroli, nie ma się pewności, czy on nigdy żadnej suki nie pokryje…) Ktoś może uznać, że taki układ, tak wypracowane porozumienie, jest niemożliwe, ja uważam, poprawka: wiem, że wszystko zależy od ludzi i wystarczy nie być ”palantem” dla innych, a życie staje się dużo prostsze.

Amator Idealny obserwuje psiaki, których nie sprzedał, gdy miały tych 8-10 tygodni. Nie trzyma ich w kojcach, ale 24/7 uczy szczenięta właściwego koegzystowania z ludźmi, odnoszenia się do człowieka-przewodnika, bo one mieszkają w jego domu. Bo potem, te które sprzeda, mają mieszkać z innymi ludźmi w ich domach. Te psy nie mogą być ”dzikie” i ”walić byle gdzie”. Muszą znać zasady zachowania czystości, ale nie chodzi tylko o to. Kiedy traktuje się psy jak Najlepszych Przyjaciół Człowieka, poznaje się ich osobowości. Dzięki temu, gdy przychodzi czas, by większość z nich przekazać (sprzedać) ich nowym właścicielom, wystarczy jeden rzut oka na daną osobę, by wiedzieć czy ten ktoś nadaje się na opiekuna konkretnego psa, czy też zupełnie do tej roli nie pasuje. Gdy ma się pieniądze na hodowanie psów na poziomie, wykonuje się komplet badań wszystkim szczeniakom i dane, które w wyniku np. przeprowadzenia kontroli aparatu ruchu w okresie, gdy szczeniaki mają te 3,5 – 4 miesiące, są pierwszym krokiem do zbudowania mapy linii hodowlanej, dotyczącej konkretnie kwestii dysplazji i innych ewentualnych nieprawidłowości, które w tym czasie mogą już dać o sobie znać na RTG. Amator Idealny ma tzw serce do psów i wie, że trudno o smętniejszy obraz niż ”gumowy” i ”miękki jak plastelina” 6o miesięczny dogo… Dlatego dba o odpowiednie żywienie psiaków, oraz o to, by spędzały odpowiednią ilość czasu na świeżym powietrzu, ”łapiąc gibkość” i nabywając świadomość własnego ciała. (Psa, który czas od 2-3 do 6-7 miesiąca życia spędził w kojcu, w niedostatku aktywności fizycznej [i psychicznej], bo ”nie trafił się na niego kupiec”, od razu się rozpoznaje i to widok, który ”aż boli w oczy”. Tym bardziej, że nie wszystkie zaniedbania z tego okresu są do ”odrobienia” – chodzi zarówno o te fizyczne, jak i psychiczne.)

Oferowanie nabywcom podrostków mających; certyfikat DNA potwierdzający ich pochodzenie, wykonany BAER TEST (z wynikiem +/+ ), w chwili przeprowadzania sprzedaży wolnych od cech dysplazji oraz ewentualnie innych problemów (jak np. alergia), znających zasady zachowania czystości i wiedzących, że potrzeb fizjologicznych nie załatwia się w domu, psiaków z pełnym uzębieniem, nie wnętrów, wolnych od gołym okiem widocznego skutku złego żywienia, jakim jest ”wzrost skokowy”, o których psychice potencjalnemu nabywcy można powiedzieć bardzo wiele, włącznie i przede wszystkim z tym, że są zrównoważone, mają więź z przewodnikiem i nauczone są psychicznego radzenia sobie z nietypowymi i zaskakującymi je sytuacjami, zjawiskami zachodzącymi w otoczeniu oraz innymi zwierzętami, a także ludźmi, czyli, że są prawidłowo zsocjalizowane i dodatkowo jeszcze z zaznaczeniem, że dany psiak ma cechy, które kwalifikują go na show albo ich nie posiada, to coś, co niektórzy nazwą po prostu strategią biznesową, która stawia na jakość i spory zysk, dzięki tej jakości. I będzie to prawda. Ja jednak powiedziałabym, że tak właśnie hoduje się psy na poziomie: z wielkim zaangażowaniem i ”powoli”. I że za takie podejście hodowcy należy się nagroda w postaci znalezienia na psa kupca, który pracę takiego hodowcy uhonoruje, płacąc za podrostka cenę znacząco wyższą, niż za psa, którego ”zwyczajnie wyhodowałby” Jakiś Tam Hodowca. Hodowca na Poziomie zasługuje na honorarium – i nie przez przypadek w tym wyrazie słyszymy słowo ”honor”.

Profilowanie DNA vs. ”pula genetyczna” typu zagadka (i to taka bardzo w stylu ”pseudo”)

Niszowe hodowle, te najbardziej prestiżowe, których prestiż rodzi się z wyżej przeze mnie opisanego podejścia do rozmnażania psów a nie agresywnie prowadzonego w social media ”marketingu”, przetrzymują szczeniaki i swoje psiaki sprzedają, kiedy te są już w wieku kilku miesięcy. (Od razu zbywają tylko definitywne pety). Nie jest to (jeszcze?) styl hodowania popularny w Polsce, ale za granicą można znaleźć hodowców poszczególnych ras w taki właśnie sposób realizujących swoją kynologiczną pasję. Bez ciśnienia. Na spokojnie i z klasą. Ten styl hodowli daje podstawy do konkluzji, że mioty oferowane w szczenięctwie są czysto komercyjne, czyli ”robione” po to, by można było je sprzedać. Ot, co. I żeby było jasne: nie ma nic złego w robieniu komercyjnych miotów, zwłaszcza, że jest się amatorem-hodowcą rasowych psów i prowadzi się amatorską hodowlę, i nie ma się bazy do tego, by robić to profesjonalnie. To dorabiane, do tych czysto komercyjnych miotów, całej ideologii i filozofii jest słabe. Po prostu nieuczciwe wobec osób, którym te komercyjne szczeniaki się sprzedaje jako niekomercyjne. Poważnie, ludzie: mamy XXI wiek i hodowla psów, to genetyka. To, że tzw hodowcom wydaje się, że mogą od niej uciekać, nie zmienia rzeczywistości. Jak można traktować poważnie kogoś, kto nie bada psów, które rozmnaża, nie ma żadnej ”mapy”, która mówi o tym, jak w ”jego/jej liniach” jest z np. głuchotą, dysplazją itp.?

Uważam też, że nic złego nie ma, szczególnie, że to amatorska hodowla, w powtarzaniu danego kojarzenia, czyli ponownym kryciu suki samcem, z którym już raz dała miot. O ile efekt, czyli szczeniaki okazały się być zadowalające nie tylko pod względem zdrowia fizycznego (w wyniku kojarzenia nie ujawniły się wady wrodzone, jak ww głuchota, wady aparatu ruchu, wnętrostwo itp.), ale i pod względem psychiki. Jeśli tak było, to dlaczego nie sprzedać ludziom czegoś, co już raz okazało się być ”dobrym produktem”? Że to ”zawęża pulę genetyczną”? Błagam, bądźmy poważni. Przecież ludzie, którzy o tym ”zawężaniu” najwięcej trzeszczą, nie wykonują nawet profilów genetycznych psom, które rozmnażają. Sprawdźcie rodowody poszczególnych przedstawicieli różnych ras, psów ”popularnych” aktualnie na wystawach, czyli często pokazywanych. Zobaczcie co takie psy mają w papierach. Zauważcie tendencję do krycia ”modnymi reproduktorami” wielu suk w tym samym okresie. I weźcie pod uwagę to ile razy w rodowodzie jednego psiaka mogą powtarzać się te same osobniki.* Rozumiem, że hasło ”pula genetyczna” brzmi ”fajnie” i sprawia, że wydaje się, że ktoś, kto go używa ”wie, o czym mówi”, ale litości. Trzeba się zdecydować czy mówimy o rzeczywistej puli genetycznej, czyli ją sprawdzamy: robimy profile DNA wszystkim psom i budujemy mapę, czy tylko pie…my głupoty. Na razie cały czas dominującą jest ta pierwsza opcja.

Nie hodowca, a ‚Kowalski’ płaci ”podatek od wzbogacenia się” (nawet, gdy wychodzi ‚na minus’)

Nie jestem fanką podatków, zwłaszcza ich podnoszenia, jednak sposób opodatkowania amatorskiej hodowli rasowych psów, w której robi się zwyczajowo zdecydowanie komercyjne mioty, woła o pomstę do nieba i jest wręcz niemoralny. Szczególnie, gdy weźmie pod uwagę ową ”wolnoamerykanę”, o której pisałam w pierwszej części tego tekstu. Oraz osoby, które wykonują proste prace, być może z uwagi na pewne braki nie mogące wykonywać prac bardziej ”wymagających” i z uwagi na to zarabiające dosyć skromnie, których praca jest opodatkowana w sposób dla tych ludzi bardzo odczuwalny. A czasem wystarczy choćby przeczytać jakąś rozmowę tzw hodowców na fejsbukowych forach albo porozmawiać z jakimś tzw hodowcą, nawet za pośrednictwem social media, by zrozumieć, że rozmnażanie psów to dla tego danego przypadku jedyna droga do ”dorobienia się”, bo intelektualnie ów dany przypadek ”słabo daje radę”.

Rozmnażanie rasowych psów powinno być normalną działalnością gospodarczą. Rodowód powinno wydawać Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi – np. w Hiszpanii organizacje hodowców psów podlegają tamtejszemu Ministerstwu Rolnictwa. I miałoby sens wprowadzenie przepisu, że dany hodowca, do określonej daty od urodzenia szczeniąt, ma wybrać z miotu określoną ilość szczeniaków, które otrzymają wpis w metrykę, iż hodowca na podstawie fenotypu, wybrał je jako psy, dla których w przyszłości ich właściciele będą mogli starać się uzyskać uprawnienia hodowlane. A pozostałe zakwalifikował jako pety bez potencjału innego niż ”pieski do kochania”. Przecież nie stwierdzę nic nowego, pisząc, że gdy psiaki są w wieku 8 tygodni widać wystarczająco wiele, by wybrać te, które mają właściwe proporcje, kościec, prawidłowo osadzone, rozmieszczone, o właściwym kształcie oczy i uszy, umaszczenie, linię grzbietu, mają ładne i typowe głowy lub nie. itp., itd. Gdyby pieczę na przepisami związanymi z rozmnażaniem psów przejęło najwłaściwsze do tego Ministerstwo, nie byłoby problemu z rozmnażaniem petów ani kundli ”na boku”.

To jest jak z tymi krowimi kolczykami. Przecież i u nas, jeżeli ktoś ma ”krowę bez kolczyków” (a każda krowa musi mieć ”kolczyki” w obu uszach), to zgłasza się taki przypadek do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa albo Powiatowemu Lekarzowi weterynarii – te organy zajmują się sprawą, bo ta przykładowa krowa musi mieć ”porządek w papierach” i musi być krową, którą można zidentyfikować i sprawdzić jej książeczkę zdrowia, paszport itp. O ileż wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby znakowanie wszystkich psów, czyli ich czipowanie, choć czip też może zostać uszkodzony więc i dodatkowe tatuowanie byłoby obowiązkowe a ”papierologię trzymałaby” normalna instytucja państwowa, jak w przypadku ww hipotetycznej krowy. Gdyby istniał obowiązek, iż każdy pies ma znajdować się pod opieką lekarza weterynarii (choćby sprowadzało się to do tego, że taki pies ma po prostu być w bazie wybranego do tego lekarza powiatowego i dodatkowo łatwo może takiego psa ”namierzyć” urząd administracji publicznej, na którego terenie taki pies, wraz ze swoim człowiekiem, mieszka), to ustalenie kto dopuścił do rozmnażania (szczególnie rasowego) psa, który w metrykę oraz/lub chip ma wpisane (także w bazie tatuaży), że nie jest zwierzęciem, któremu można wyrobić dokumenty, które pozwalają przejść procedurę w wyniku, której uzyskuje się dla niego hodowlane uprawnienia, więc rozmnożony został poza prawem, nie stanowiłoby kłopotu piętnowanie praktyk pseudohodowlanych.

Dziś nabywca psa rasowego płaci podatek od wzbogacenia się, choć przecież rasowe psy kupują bardzo często ludzie, którzy psów nie rozmnażają i rozmnażać nie zamierzają, i swoje psy kastrują, więc zakup rasowego psa ich nie wzbogaca. Czasem przeciwnie. Kupują psa np. za 8 tysięcy złotych a na jego leczenie w ciągu pierwszych 2 lat życia psiaka, wydają drugie tyle albo jeszcze więcej. Czyli są ”na minus” o ”parę tysięcy”… Czy tzw państwo oddaje im pieniądze? Państwo, któremu zapłacili ‚podatek od wzbogacenia się’… Jeśli nabywca-właściciel psa rasowego ma dokumenty medyczne i rachunki za leczenie swojego psa, za którego na ‚dzień dobry’ musiał zapłacić podatek od wzbogacenia się, to powinien dostać zwrot – ”rzecz” była wadliwa i się na niej nie ”wzbogacił”… Nawet czysto teoretycznie, gdy mówimy o tych psach z rodowodami i udokumentowanym pochodzeniem, rozmnażanych w oparciu o przepisy danej organizacji hodowców, nabywca na swoim psie może zacząć zarabiać dopiero, gdy ten uzyska uprawnienia hodowlane. Uzyskuję dla psa uprawnienia hodowlane i legalnie mogę go rozmnażać = zaczynam dzięki psu zarabiać, wtedy płacę podatek, ale nie tak jest. Gdyby rozmnażanie rasowych psów było normalną działalnością, hodowca na wszystko co związane jest z wątkiem ‚wzbogacania się na psach’, mógłby brać faktury (usługi weterynaryjne, żywienie, akcesoria, koszty dojazdów na wystawy, badania psów, ubezpieczenie ich itp., itd.). Faktury są weryfikowalne – rachunki są do sprawdzenia, bo Urząd skarbowy ”nie bierze jeńców”. No i istnieje coś takiego, jak kwota wolna od podatku, więc jeżeli naprawdę na hodowli nie zarabiasz, nie przekraczasz tej określonej kwoty, podatku nie płacisz.

A co z innymi opcjami ”wzbogacania się na psie”? Co gdy ktoś jest np. cyrkowcem, któremu pies jest niezbędny w pracy i bez niego nie może wykonywać sowich ”numerów”? Albo, gdy rasowy pies jest nabywany po to, by swoją pracę, za którą otrzymuje pensję, której bez psa by nie otrzymywał, mógł wykonywać np. ratownik? Hm? Widzicie sami ile jest wątków związanych psami i podatkami…

Hodowca na Poziomie zasługuje na honorarium – tak, w tym wyrazie jest słowo ”honor

Jak w oceanie, no, dobrze, w ‚stawie’ pełnym hodowli i hodowców znaleźć TEGO CZŁOWIEKA i TE PSY? Z pewnością pomoże w tym zaprzestanie jako ”kryterium no. 1” postrzegania odległości jaka dzieli twoje miejsce zamieszkania od hodowli. Kiedy ktoś prosi mnie o ”polecenie hodowli najchętniej z okolic…”, odpowiadam, że nie jestem w stanie mu pomóc i na tym kończę rozmowę. Bo nie ma sensu tracenie energii na interakcję z kimś, kto niby ”wie czego chce” (np. przygotować wykwintną kolację dla 8 osób), ale generalnie to ”poleć mi coś w promieniu nie dalej niż 100km ode mnie” (wszystkie składniki niezbędne do przygotowania wykwintnej kolacji dla 8 osób, kup w tym sklepiku, dwie przecznice od domu, wiesz, u tej pani Wiesi”.) Chcesz wydać pieniądze, to wydaj je dobrze a nie u pierwszego z brzegu handlarza – do tego nie potrzebujesz mojej pomocy.

Na co więc zwracać uwagę wybierając hodowlę?

Moi drodzy, punkt wyjścia do kwalifikowania danej osoby jako kogoś, komu potencjalnie zapłacicie kilka tysięcy złotych/euro za szczeniaka jest oczywisty i nie są to ”lajeczki na fejsie”, tylko kultura albo jej brak u ”pana hodowcy”, czy ”pani hodowczyni”. Natura chama zawsze z niego wyjdzie, a gdy z psiakiem ”coś jest nie tak”, owa natura z tzw hodowcy wychodzi szybciej niż później. Błąd wielu z nabywców to samooszukiwanie, bagatelizowanie czegoś, co od razu wydaje się im być ”podejrzane”. A w tym nie ma żadnej ”głębszej filozofii”, po prostu: intuicji należy ufać. I sorry, ale pewne rzeczy widzi się od razu. ”Nie oceniaj książki po okładce”, to bardzo kiepska rada, choćby z tego powodu, że bardzo wiele wywnioskować można ze stanu okładki, który zdradza, choćby to, jak z ”książką” obchodzono się dotąd…

Przeczytasz jedną ”fejsbukową rozmówkę” z udziałem wytypowanego/ wytypowanej przez siebie ”hodowcy/hodowczyni”, o wrodzonych schorzeniach i wiesz już o tej osobie wszystko, co wiedzieć musisz. Szczególnie, gdy taka ”hodowczyni” albo ”hodowca”, ”jedzie” nabywcę psa obarczonego genetycznie za to, że ośmielił się on fakt niepełnosprawności swojego psa upublicznić, zamiast siedzieć jak mysz pod miotłą i trzymać gębę na kłódkę. I to ”jedzie” go niezależnie od tego o jaki przydomek chodzi – bo w takich ‚niebezpiecznych sytuacjach’ z ”solidarnością środowiskową” nie ma problemów. Sporo ”kynologów” reaguje na posty obnażające hipokryzję ”koleżanek i kolegów” hejtem, którego adresatem jest poszkodowany właściciel niepełnosprawnego psiaka. Jak widzicie więc, z pewnością warto jest zwracać uwagę na to, co dana osoba rozmnażająca psy, wypisuje na ‚fejsie’. Po prostu pytajcie hodowców do jakich/których grup na FB należą i wchodźcie w te grupy. To da wam pojęcie KIM jest ten ktoś, od kogo psa zamierzacie kupić, zanim wdepniecie w … Te grupy są ”zamknięte”, min. dlatego, żebyście jako potencjalni klienci nie mogli przeczytać, jak niektórzy z tzw hodowców piszą o was, o potencjalnych nabywcach rasowych psów.

Rok powstania hodowli i ilość miotów, które w tej hodowli przyszły na świat, od początku jej istnienia do ”dnia dzisiejszego”. Czy w danej rasie jest ”świeżakiem”, bo wcześniej rozmnażał inną, może w sowim czasie modną a przed nią jeszcze inną? Czy konsekwentnie trzyma się jednej rasy? (A może hoduje kilka ras? Jeśli tak, to jakie one są? ”Modne”? ”Chodliwe”? Jaki jest ”klucz”?) . A może dopiero zaczyna swoją ”przygodę z kynologią”?

Wiedza o tym czy ktoś ”trzepie mioty, jak popadnie”, czy też do hodowania psów, szczególnie rasy uznawanej za agresywną, podchodzi ze stosowną refleksją/zadumą, pomoże wam ”wczuć się w klimat”. Dowiedzcie się czy ktoś ”ma hodowlę od wczoraj”, czy prowadzi ją od lat. Czy ”mioty rodzą się co chwilę”, bo taki ktoś ma kilka suk i w roku ”trzepie miotów” trzy lub cztery. Czy też decyduje się na jeden miot w roku. I to może nawet nie w każdym roku? I jeden i drugi z ”ktosiów” mają powód, dla którego postępują tak, jak postępują. Zazwyczaj mniej znaczy więcej. Jeden miot w roku potencjalnie pozwala na przeznaczenie większych środków na kojarzenie (wybór reproduktora lub zakup wyselekcjonowanej suki hodowlanej). Daje duuużo czasu na ocenienie czy przychówek z danego skojarzenia przyniósł oczekiwane rezultaty, czy też nie. Oraz przemyślenie kolejnych kroków, gdy okazało się, że żadne ze szczeniąt nie spełniło oczekiwań hodowcy – refleksja na temat kierunku, w którym posuwa się tzw praca hodowlana, jest konieczna. No, chyba, że jest się producentem, dla którego nie liczy się nic poza tym, by zarobić na sprzedanych (”ciemniakom”) szczeniakach. Przemyślane kojarzenia pozwalają także komfortowo wybrać nabywców na szczenięta (na długo przedtem nim przyjdą one na świat), zamiast szukać ich na ostatnią chwilę i ”z łapanki” wciskać szczeniaki ”po okazyjnych cenach”. Przykładowy jeden miot w roku jest też mniej absorbujący dla hodowcy, który z większą energią może podejść do opieki nad szczeniętami, w tym pierwszym i niezwykle ważnym etapie ich życia.

”Parcie na szkło” tzw hodowcy lub jego brak. Tu chyba nie muszę tłumaczyć czym jest nachalna reklama (czyli antyreklama dla każdego, kto choć ”odrobinkę” myśli), z którą często mamy do czynienia w mediach społecznościowych. To zrozumiałe, że sprzedający stara się zachwalać swój towar, ale są granice dobrego smaku… Np. jakieś molosy albo presy z kośćcem jak u charcika z interwencji, lisimi głowami (jak u ”szczurzastego” Pointera), uszami w różyczkę (jak u Whipetta), atakującymi oczy klateczkami; płytkimi, wąskimi jak przecinek, płaskimi jak deska/kurzymi mostkami, ściętymi zadami albo zadami ”zadartymi” tak, że kłąb jest niżej od zadu, przeprostami, zbyt krótkie (jak Foxterrier) lub zbyt długie i niskie, jak ”warany z Komodo”, poruszające się w sposób sugerujący, że zamiast na wystawę należy zabrać je na RTG, by specjalista zdiagnozował ”nieprawidłowość”, to porażka. Smutek i kicha a nie ”Championy”. I usprawiedliwiające teksty o ”etapie rozwoju”, że pies niby ”jest jeszcze młody”, są na nic. Etap rozwoju nie ma tu nic do rzeczy, kicha albo paździerz, to po prostu kicha albo paździerz i nawet pretensjonalne imię takiej bidy tego nie zmieni. Face it.

Stado hodowlane, czyli psiaki stanowiące bazę, trzon hodowli – co to za psy, z jakich kojarzeń pochodzą? Należy to sprawdzić, czyli zapoznać się z ich rodowodami (skoro nic więcej nie ma…), by wiedzieć ”z czego zrobiony jest” dany psiak. Wymyślne, śmieszne, niekiedy wręcz groteskowo pretensjonalne, gdy patrzy się na danego psa, imiona, trzeba umieć ”odszyfrować”. Czytajcie rodowody psów, które dziś stanowią ”bazę hodowlaną” i/lub ”wygrywają wystawy”, i szukajcie o tych psach informacji. Sprawdźcie ”skąd się wzięły”, kto je ”wyprodukował”. Może możecie zobaczyć ich rodziców na fejsbukowych profilach tzw hodowców, może na YouTube? Może w internetowych bazach rodowodów? Może jesteście w stanie ”przestudiować” te psy pod względem wymogów wzorca rasy tak, by samodzielnie przekonać się w jak bardzo wielu przypadkach sędziowie kynologiczni przyznają wysokie oceny i tym samym uprawnienia hodowlane, osobnikom skandalicznie wręcz niezgodnym z wymogami standardu rasy? Szukajcie. I pamiętajcie, że to, że kilka psów z danego miotu było rozmnażanych lub wciąż jest rozmnażanych, wcale nie oznacza, że te psy warte były/są rozmnażania. To, że kilka psów z tego samego miotu, stało się ”zaczynami hodowli” dla kilku tzw hodowców, oznacza tylko tyle, że w danym czasie kilkoro osób kupiło psy od jakiegoś tzw hodowcy i ”zamarzyło im się” tzw hodowanie. Tzw hodowcy, niezależnie od rasy, po wystawach ciągali, ciągają i będą ciągać pety, czyli psy nieprzedstawiające wartości hodowlanej już z samej tylko uwagi na wizualnie łatwe do odnotowania odstępstwa od wzorca rasy, bo to im się po prostu opłaca. Bo mogą to robić. Pozwalają im na to sędziowie kynologiczni. A niemniej istotne w tym wszystkim, ego (albo ”brak oczu”) nie pozwala im przyznać się do porażki. Znajomość psie anatomii oraz wzorzec rasy mówi wszystko, co musisz, drogi potencjalny nabywco szczeniaka Psa Danej Rasy, wiedzieć o tym, jak mają wyglądać rodzice twojego psa. Wypłosze wygrywają wystawy – taki lajf. Jeżeli dajesz się nabrać na ”wystawowe tytułu”, nie patrząc na psy, które za tymi tytułami stoją, to twoja sprawa. Pamiętaj: nie jest dobrze, gdy stojąc przed ringiem, na którym prezentowanych jest kilka osobników tej samej rasy i, choć tych 4 -6 a może więcej psów w danej klasie, jest tej samej płci i w zbliżonym do siebie wieku, obserwując pokaz i przyglądając się tym psom, dochodzisz do konkluzji, że każdy z nich wygląda inaczej. A łączy je… Właściwie tylko umaszczenie i to, że wszystkie mają 4 łapy.

Sprawdzaj ”z czego zrobione są” psy, które dziś ci się ”podobają”. Może możesz dowiedzieć się więcej także o hodowcach? O ich stosunku do nabywców, którzy od nich psiaki kupili/wzięli na warunek hodowlany/współwłasność? O tym czy nabywcy, którzy przed tobą kupili psa od pani X albo pana Y mieli z tymi hodowcami jakieś ”problemy”? Potem? Mają jakieś zastrzeżenia? Czy są zadowoleni, że kupili swojego psa od Y lub X? Jeśli nie to dlaczego? A jeśli tak to dlaczego?

Badania – od ilu pokoleń, czy w ogóle i na co, pod kątem wykrycia albo wykluczenia czego bada hodowca swoje psy? W przypadku rasy genetycznie obciążonej głuchotą, czy rodzice miotu obustronnie słyszą? Czy ich rodzice obustronnie słyszeli? A rodzice ich rodziców? Czy dla tego hodowcy BAER TEST jest naturalnym kryterium, czy też ma w d…e to jak słyszą psy, które rozmnaża? Czy miot, z którego planujesz zakupić szczenię został przebadany? Czy w chwili transakcji wiesz czy szczeniak, którego kupujesz ma pełnosprawny zmysł słuchu? Czy kupujesz sobie psiego inwalidę a nawet o tym nie wiesz? A dysplazja i inne schorzenia aparatu ruchu? Czy rodzice miotu są osobnikami definitywnie wolnymi przynajmniej od dysplazji łokciowej i biodrowej? Czy wiesz, czy pamiętasz o tym, że bywa i tak, że szczenięta zakupione po rodzicach z idealnymi stawami łokciowymi i biodrowymi, z linii od pokoleń wolnych od biodrowej i łokciowej dysplazji, ale po rodzicach nigdy nie badanych pod kątem kondycji np. stawów kolanowych, mogą w wieku kilku miesięcy zacząć przejawiać oznaki zwyrodnienia stawów kolanowych, które na prześwietleniu prezentują się, jak stawy psiego staruszka? Degenerację stawów kolanowych o podłożu genetycznym może objawić zerwane więzadło kolanowe. (A, i nie myl zmian zwyrodnieniowych stawu z dysplazją stawu kolanowego.) Pamiętaj także o tym, że problem ze stawem łokciowym, może u psa objawiać dysplazję w stawie ramieniowym/barkowym – tak więc ”kłopoty z łokciami” mogą wynikać z nieprawidłowości w stawie barkowym… A serca rodziców (potencjalnie) twojego szczeniaka? Wiesz coś o kondycji ”serduch” mamy i taty? To, że przeżyli narkozę np. gdy cięto ich uszy, nie oznacza jeszcze, że mają ”na pewno” zdrowe serca… A profil DNA? Jest czy…? Wiesz, może możesz już kupić psa rasy, która cię interesuje z profilem DNA potwierdzającym treść wpisaną w metrykę?

Umowa. Przejrzystość umowy i oferowanie zawarcia w niej kwestii, które mogłyby przez strony uznane zostać za ”niejednoznaczne” i ”kontrowersyjne” w potencjalnie spornych sytuacjach vs. kombinatorstwo, ”machanie ręką” i powtarzanie, że ”dogadamy się”, to kolejne kryterium.

W umowie z hodowcą, który sprzedaje nam psa, psa którego kupujemy od hodowcy, muszą znaleźć się konkretne sformułowania. Począwszy od tego, czy w istocie ”kupujemy psa” i w wyniku zawarcia umowy dochodzi do przeniesienia własności? A więc od chwili, w której do rąk lub na konto tzw hodowcy trafi kwota za psa, nabywca staje się całkowitym dysponentem zakupionego przez siebie zwierzęcia i w efekcie może nim dowolnie, w granicach obowiązującego w Polsce prawa, rozporządzać? Czy może zawieramy z hodowcą umowę współwłasności, kiedy to pies pozostaje także a raczej przede wszystkim własnością hodowcy, który w umowie takiej widnieje jako ”wyłączny dysponent” i w sprawach wystawowo-hodolwanych oraz nierzadko także (wielu) innych, ma, jako pierwszy właściciel głos decydujący… W takiej sytuacji, współwłaściciele ponoszą konsekwencje za działania każdego z nich i jeśli pies np. kogoś ugryzie, konsekwencje ponoszą wszyscy jego współwłaściciele. Jeśli szczeniak oferowany nam jest na tzw warunek hodowlany, nie płacimy za niego ”od razu” (choć niektórzy hodowcy każą sobie zapłacić określony procent ceny ”regularnej”). Ale ceną jest to, że zarówno o wyborze sposobu żywienia (i rodzaju karmy), szkolenia, jak i o wystawowo-hodowlanej przyszłości ”naszego psa” decyduje hodowca. Opiekun psiaka przekazanego na warunek hodowlany, musi zapewnić mu stosowne, czyli wymagane przez hodowcę, określone w umowie, ”dobre warunki”. Ma psa utrzymywać, tj. zapewnić mu właściwe wyżywienie i pełną opiekę weterynaryjną, do niego należy także wychowanie psiny i utrzymywanie jej w fizycznej formie (dbanie o kondycję psa/suki, ale także, kiedy to konieczne, odwiedzanie ”psich salonów piękności”). I wreszcie, opiekun musi psiaka ”wystawiać, czyli pokazywać przekazanego mu osobnika na wystawach organizowanych przez stowarzyszenie, do którego należy hodowca. Oraz, gdy opiekuje się suką, zobowiązany jest odchować określoną w umowie z hodowcą, ilość miotów (Musicie wiedzieć jaki jest szacowany koszt tego przedsięwzięcia. Ile szczeniąt potencjalnie może przyjść na świat. Co w sytuacji czarnego scenariusza, gdy suka nie przeżyje porodu lub nie będzie mogła go wykarmić? Co wtedy? I jakie to mogą być koszty i kto je pokrywa?). A gdy powierzono mu samca, udostępniać go do kryć, gdy poleci mu to główny dysponent psiaka. Rzadko kiedy na takich warunkach otrzymuje się szczenię, bo dopiero mając przed oczami podrostka, który (w przypadku samca) nie jest wnętrem, ma (niezależnie od płci) prawidłowy zgryz oraz nie jest obciążony genetycznymi schorzeniami., można uznać go za osobnika posiadającego potencjał do hodowli. Aczkolwiek producenci rasowych psów zdolni są wmówić swoim klientom praktycznie wszystko

Pamiętajcie, że to wszystko kosztuje. Dla waszego dobra powinniście w umowie z hodowcą zawrzeć dokładny podział obowiązków, a więc także ustalić poziom kosztów oraz to jak będą się one dzielić. Ustalcie kwotę, którą w skali np. roku, jesteście w stanie przeznaczyć na wypełnienie umowy, żeby nie było niespodzianek (dla żadnej ze stron). Weźcie pod uwagę i to, że konflikty mogą powstawać także na bazie różnic w podejściu do tego z czym należy udać się do lekarza weterynarii a z czym nie, bo to wszystko są pieniądze. Powinniście zawrzeć w umowie szacowany koszt wystaw do chwili uzyskania przez zwierzę uprawnień hodowlanych. (Zgłoszenie psa, dojazd, ewentualny nocleg, to ile tych wystaw ma być w danym roku i ich lokalizacje – zagraniczne eskapady są droższe, bierzcie więc pod uwagę stosunek euro oraz innych walut do złotówki.) Jeżeli z uwagi na rasę konieczna jest specjalna, profesjonalna pielęgnacja sierści, to ustalcie także kto płaci za przygotowanie psa do wystawy oraz ile w roku takich wizyt niezwiązanych z wystawami, hodowca sobie życzy. Oraz ustalcie kto opłaca ewentualnego handlera, czyli tego, kto ”profesjonalnie biega z psem w kółeczko i go pokazuje” podczas show, jeśli nie wy macie to robić ani hodowca psa. Ale także i to czy hodowca życzy sobie, by przekazany wam samiec, brał udział w wystawach po tym, jak uzyska uprawnienia hodowlane i kto w takim przypadku ponosić będzie związane z tym koszty? Dla hodowcy posiadanie samca, który reklamuje jego przydomek, ale nie jest kolejną ”gębą do wyżywienia” w jego hodowli, jest bardzo wygodne. Korzystne jest dla niego także i to, że jedynie jakoś tam partycypując w kosztach jego utrzymania, może czerpać zyski ze sprzedaży jego potomstwa oraz określonej części ekwiwalentów za jego krycia. I jest jeszcze kwestia badań typu RTG w kierunku określenia stopnia dysplazji oraz innych, czyli ustalenie tego, kto za te badania, o ile będą wykonywane, będzie płacił?

Zastanowicie się dokładnie o co wam chodzi i jakiego typu psa kupujecie lub przysposabiacie w ramach umowy z hodowcą. Psa bez wartości wystawowo-hodowlanej, czyli peta, psiaka np. z nieprawidłowo, dla jego rasy, wybarwionym okiem (np. niebieską lub nie w pełni wybarwioną tęczówką), albo też po prostu wadliwego anatomicznie; o nieprawidłowej głowie, wadliwym kształcie oka, zbyt krótkiego lub zbyt długiego, czyli nieproporcjonalnie zbudowanego, który ani nie ma być w przyszłości pokazywany na wystawach, ani tym bardziej używany w hodowli?

Czy też hodowca sprzedaje lub w ramach innej uzgodnionej umowy, przekazuje wam psa, który w dniu zawarcia transakcji nie przejawia wad stanowiących o tym, że w przyszłości nie będzie mógł brać udziału w wystawach, czyli psa o potencjalnej wartości wystawowej, psa na ”show”. Czy może hodowca sprzedaje wam szczeniaka, o którym zapewnia (a zdarzają się i tacy), że w przyszłości psiak ten ”będzie mógł być używany w hodowli”?

Kasa, Kasa, Kasa…”

Wielokrotnie o tym pisałam, ale to jedna z tych kwestii, o których nigdy nie dość: hodowca ma pełne prawo wyceniać szczenięta i sprzedawać je nabywcom za określone przez siebie sumy. Tylko że hodowca nie żyje z psów. Konkretna kwota, którą płacicie za szczenię to także jest element kwalifikowania was, jako osób, które są w stanie przejść pewien próg. Czyli wydać kilka tysięcy na szczeniaka/podrostka, spełniającego określone kryteria (w tym certyfikaty dotyczące zdrowia szczenięcia i jego rodziców/przodków). Gdyż sam zakup psiaka to tylko początek.

Od ”paru” lat piszę wam, że gdy kupujecie psa rasy predysponowanej do konkretnych schorzeń, musicie monitorować jego stan zdrowia – a to kosztuje. Molos w wieku 3-4 miesięcy powinien mieć wykonane RTG stawów (nim skończy te 4 miesiące). W warunkach które dziś mamy i przy tej kynologicznej kulturze jaka aktualnie w Polsce panuje, oznacza to, że do ceny płaconej za psiaka musicie doliczyć koszt RTG (jeśli nie kupujecie szczeniaka nieco starszego i już wstępnie sprawdzonego, czyli prześwietlonego). Są hodowcy, którzy w umowach zawierają punkt, w którym zalecają nabywcom przeprowadzić określone badania, w określonym czasie (także np. gdy spisują umowę dotyczącą warunku hodowlanego). Tacy hodowcy zobowiązują się przy tym, do zwrotu poniesionych przez nowego właściciela psiaka, kosztów. Niektórzy oferują to nawet wtedy, gdy nie łączy was z nimi umowa hodowlana – zazwyczaj są to zagraniczni, często zachodni hodowcy. (Niestety, w Polsce, z opisanych w tym tekście przyczyn, jest to wciąż bardzo rzadka praktyka.) Ale jeśli zależy wam na zdrowiu waszych czworonożnych przyjaciół, powinniście pewne badania wykonać niezależnie od tego czy hodowca, od którego psinkę kupicie wam o nich powie i zaoferuje zwrot kosztów, czy też nie. Jeśli wydanie kilku tysięcy na samego psa, rujnuje wasz budżet, to wykonanie kompletu RTG solidnie trzepnie was po kieszeni… A RTG to może być tylko taki wstęp 😦

Skorzystajcie z tego, że przeczytaliście obie części tego artykułu i postarajcie się znaleźć odpowiedzi na pytania, które sformułowaliście sobie na początku czytania części pierwszej. Zacznijcie od sformułowania odpowiedzi na pytanie o to dlaczego o tylu istotnych kwestiach dotąd nie mieliście pojęcia?

Pomyślcie o tym, co czytacie na ”fejsie”, o tych fejsbukowych kynologicznych grupach, przez sporo osób traktowanych przecież naprawdę jako ”podstawowe źródło rzetelnej informacji”, a niekiedy wręcz jedyne źródło informacji. Załóżcie, że te różne grupy jak periodyki, mają określone cele i jako one mają; zasięgi, inwestorów (angażujących określone zasoby, oczekujących określonych korzyści), wydawców, redaktorów, dziennikarzy i konsultantów (funkcjonujących także w określonych zależnościach). I zafundujcie sobie refleksję nad kwestią ”doboru treści”, czyli wyboru poruszanych na forach tych grup tematów i sposobów na nawigowanie nimi. Bo, jak wiemy: liczy się sposób w jaki dany temat się przedstawia. Jak te wszystkie role porządkują się i dzielą w warunkach social media? Kto jest na tych fejsbukowych kynologicznych grupach ”inwestorem” – czyje racje, argumenty, po prostu: interesy ‚dzieją się’ na danym forum (i z jego pomocą)? Kto jest ”wydawcą”/”redaktorem naczelnym”, pełniącym rolę ”kontrolera” (by nie powiedzieć ”cenzora”), dopuszczając (albo nie) tematy ”publikacji” i rozmów, które na tychże fejsbukowych forach można znaleźć? I kto trzyma pieczę nad ”przestrzeganiem zasad regulaminu grupy” – czyli kto zajmuje się pilnowaniem, by odgórnie obrana linia była przestrzegana? Kto jest ”dziennikarzem” wybierającym sobie tematy i publikującym treści? I wreszcie kto ”w zespole” ma moc ”opiniotwórczą”? Kto wchodzi w rolę ”recenzenta”, gdy pojawia się konieczność(?) ”zrecenzowania” danej kwestii? I jak sterowane są dyskusje toczące się na forach kynologicznych grup? W jakim kierunku ”kanalizowana jest energia”? Jakie postawy są modelowane? Jakie nastawienie buduje się u członków tych grup w odniesieniu do poszczególnych zagadnień? I które posty/publikacje i rozmowy się ”utrzymują”, a które ”znikają”, są usuwane? I czy wiadomo dlaczego niektóre tematy są cenzurowane, czy też nie jest to ”jasne”? W skrócie: jak się na fejsbukowych forach kynologicznych ”prowadzi” nie tylko twórcę czy współtwórcę, ale i odbiorcę treści tam dostępnych? I wreszcie: kto jest zwyczajowym odbiorcą treści publikowanych na tychże forach? Czy sami jedynie ”przekonani”, których już ”przekonywać” nie trzeba? Czy także początkujący, szukający swojej drogi ”idealiści”, a może tylko ”naiwniacy”? Gdyby te grupy były na początku wspomnianymi periodykami, to kto by te magazyny (czy to w wersji papierowej, czy elektronicznej), kupował? I po co? Czego kupujący by w nich szukali? I dlaczego by kupowali właśnie te periodyki? Dziś to niestety głównie internetowe fora budują kynologiczną kulturę, warto zdawać sobie z tego sprawę i rozumieć dlaczego jest ona właśnie taka, jaka jest.

Zastanówcie się nad powyższym (nawet przyjmując, że ”w tych grupach to wszystko tylko jakoś tak po prostu wychodzi”), bo w życiu jest tyle okazji, gdy możecie zostać zmanipulowani, że kiedy będziecie sobie wybierać rasę psa, potem hodowcę i jego hodowlę a w końcu samego psa, to przynajmniej wtedy pewnie chcielibyście, by wami nie manipulowano.

Na osłodę”

Taka sytuacja;

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz, ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.