Archiwa miesięczne: Lipiec 2019

WYCHOWANIE I SZKOLENIE PSA: PIES I DZIECKO – CZĘŚĆ PIĄTA: UCZMY SIĘ OD PSICH MAM (UCZENIE PSÓW PRAWIDŁOWEGO ODNOSZENIA SIĘ DO DZIECI I UŻYWANIE PRZESTRZENI OSOBISTEJ W KONTEKŚCIE USTALENIA STATUSU SPOŁECZNEGO NASZEGO DZIECKA-‚LUDZKIEGO SZCZENIĘCIA’ W RELACJACH Z NASZYM PSEM I PSAMI OBCYMI)

Psia mama wie najlepiej

Jeżeli chcemy mieć co najmniej poprawne interakcje z psami, to niezależnie od tego czy planujemy zakup psa, mamy psa, czy też nie mamy psa, ale mamy dziecko lub najzwyczajniej po prostu sami chcemy czuć się komfortowo stykając się z psami, powinniśmy zrozumieć jedno; psy uczą się od chwili, w której przychodzą na świat. Ich pierwszą nauczycielką i instruktorką jest ich matka, a psia mama, wie najlepiej co jest dobre dla jej dzieci. Dlatego też podejścia do psów, powinniśmy uczyć się od psich mam.

W pierwszych tygodniach swojego życia, szczenięta znają trzy rzeczy: zapach mamy, jej dotyk i jej energię/ nastawienie, czyli ten bijący od niej asertywny spokój. Ówasertywny spokój to idealne połączenie równowagi psychicznej, wewnętrznego błogostanu z, cytując słownikową definicję słowa ”asertywność”, ”posiadaniem i wyrażaniem własnego zdania oraz bezpośrednim wyrażaniem emocji i postaw w granicach nienaruszających praw i psychicznego terytorium innych oraz własnych, bez zachowań agresywnych, a także obrona własnych praw w sytuacjach społecznych”. Można więc powiedzieć, że psie mamy odznaczają się czymś, co w odniesieniu do człowieka, określilibyśmy wysoce rozwiniętą inteligencją emocjonalną. Powinniśmy więc pamiętać, że stanem ducha dla psów najbardziej naturalnym, tym w którym czują się najlepiej, jest asertywny spokój. Ten asertywny spokój, który znają od swych mam, które właśnie w tym stanie psychicznym się nimi zajmowały i że naturalnym sposobem poznawania świata jest dla psów zmysł węchu.

Psie mamy i przestrzeń

Psie matki są zaciekle opiekuńcze w stosunku do swoich dzieci. Znają rolę przestrzeni,używają jej i jej bronią, zawłaszczają przestrzeń i wymagają jej poszanowania po to, by zapewnić spokój i bezpieczeństwo swoim szczeniętom. Wyznaczają wyraźne granicedla pozostałych członków psiej ekipy lub po prostu innych, postronnych psów, bardzo zdecydowanie reagując na wszelkie próby przekraczania tych granic, naruszania spokoju i bezpieczeństwa szczeniąt. Matki sygnalizują za pomocą mowy ciała i werbalnie, że nie chcą obecności innych osobników w pobliżu swoich dzieci. I te inne, zbyt ciekawskie psy, które chciały podejść do legowiska, żeby ”sprawdzić co u dzieci”, ”jakie one są?” itp., to rozumieją. Respektują granice wyznaczone przez matkę szczeniąt i wycofują się, choć czasem matka musi im o wyznaczonych przez siebie granicach, przypomnieć (korektą). Kiedy intruz podejdzie zbyt blisko szczeniąt, suka natychmiast zareaguje. Może takiego osobnika, ”ugryźć”, ale to właśnie będzie korekta. Korekta typu ”kasownik”, czyli złap-puść i kiedy korekta odniesie skutek, suka natychmiast powróci do szczeniąt. To bardzo ważne, żeby rozumieć zachowanie matki i by nie mylić go z agresją, nawet, gdy suka-matka używa zębów i kąsa intruza. Suki nie dopuszczając do swoich szczeniąt innych psów (intruzów), sygnalizują w ten sposób, że nie życzą sobie ”pomocy” w wychowywaniu dzieci, że radzą sobie same i pozostałe osobniki mają to uszanować. Matki przedstawiają swoje szczenięta pozostałym członkom stada/ innym osobnikom, kiedy uznają, że nadszedł odpowiedni czas. I robią to na ”własnych warunkach”.

Psia mama delikatnie, ale stanowczo, od pierwszego dnia życia szczeniąt wprowadza do ich życia dyscyplinę ustanawiając; zasady (rules), granice(boundaries) i ograniczenia (limitations). Szczenięta uczą się bawiąc, poznają ograniczenia w tych zabawach, uczą się zarówno od swojego miotowego rodzeństwa, jak i matki. Na późniejszym etapie do tej nauki o ”życiu w społeczeństwie” włączają się inne osobniki, także ucząc szczeniaki i podrostki zasad oraz respektu. (W hodowlach jest to np. starsze przyrodnie rodzeństwo, ”babcie”, ”wujkowie” itp.). Min. tego, że w zabawie nie wolno ”przeginać”. Kiedy szczeniak zbyt się nakręci, a dorosły pies chciałby już zabawę zakończyć, skoryguje szczeniaka ”zmarszczeniem się” i/lub ”warknięciem”. 

(Na filmiku poniżej szczeniaka uspokoiła nie mama, a inny dorosły osobnik. Szczylek zbyt się zacietrzewił w szarpaniu nogawki kamerzysty. Mama, trącając go pyskiem próbowała zakomunikować mu, że ”już dosyć”, ale jak widać malec bardzo się nakręcił i zaczął się z mamą ”kłócić”. Dopiero interwencja buldożka pomogła szczeniaka przywołać do porządku: https://www.youtube.com/watch?v=GN429ymLWwY .)

Mowa ciała i przestrzeni

Ok, zajmijmy się przez chwilę mową ciała i przestrzeni w komunikacji pomiędzy ludźmi. Teoretycznie niby wszyscy wiemy, że istnieją dystanse personalne (temu zagadnieniu poświęciłam tekst ”LUDZIE I INNE ZWIERZĘTA” -MOWA CIAŁA I PRZESTRZENI, DYSTANSE PERSONALNE I OSOBISTA PRZESTRZEŃ W INTERAKCJACH LUDZI Z PSAMI & PSÓW Z LUDŹMI -BAZA BEZ KTÓREJ WSZYSTKO SIĘ SYPIE)”, ale każdy z nas, od czasu do czasu, miewa do czynienia z osobami, u których tzw wyczucie (emocjonalna inteligencja) szwankują i które nie umieją zachować właściwego dystansu w interakcjach z innymi ludźmi, i naruszają przestrzeń innych osób, nie zauważając przy tym nawet, że ich zachowanie razi.Cytując za Wikipedią; ”Dystanse personalne, są jednym z objawów zachowań przestrzennych człowieka”. Przestrzeń dookoła człowieka, określona przez to z jakiej kultury dana osoba się wywodzi a także gęstość zaludnienia typową dla rejonu, w którym osoba dorastała i się wychowywała (tzw otoczenie społeczne), traktowana jest jako przedłużenia ciała. Dalej za Wikipedią: Dystanse personalne są charakterystyczne dla ludzi, jak i innych gatunków zwierząt.

Dystanse personalne i sposób ich traktowania są ważnymi komunikatami niewerbalnymi. Odległość, jaką ludzie zachowują w stosunku do innych osób, pokazuje między innymi stosunek emocjonalny do rozmówcy (”lubienie” go lub ”nielubienie”), status społeczny, typ prowadzonej rozmowy (intymna/ oficjalna, ”łatwa”/ ”trudna”). Wiemy też co to jest komunikacja niewerbalna, tak? Jeśli nie, to proszę bardzo, za Wikipedią: ”Komunikacja niewerbalna -zespół niewerbalnych komunikatów nadawanych i odbieranych przez ludzi na wszystkich niewerbalnych kanałach jednocześnie. Informują one o podstawowych stanach emocjonalnych, intencjach, oczekiwaniach wobec rozmówcy, pozycji społecznej, pochodzeniu, wykształceniu, samoocenie, cechach temperamentu, itd. Komunikaty te nadawane są i odbierane najczęściej na poziomie nieświadomym, jednak mogą być również nadawane i odbierane świadomie (tak jak większość gestów -emblematów czy wiele wyrazów mimicznych). Komunikacja niewerbalna może odgrywać równie istotną (lub nawet większą) rolę, co komunikacja niewerbalna.” Mamy to, tak? No, to idźmy dalej:

Szczeniaczkowo-dzieciaczkowo

Wychowywanie psa przez człowieka, czyli socjalizacja psa, wprowadzanie go przez przewodnika w każdą sytuację, oswajanie z bodźcami, które płyną z otoczenia i dbanie o psychiczną stabilność i zrównoważenie psa, nauka posłuszeństwa, a więc uległości w stosunku do człowieka-przewodnika, wyrabianie w psiaku określonych nawyków, dzięki którym życie z nim jest frajdą, a nie pasmem problemów i nieszczęść, zajmuje mniej więcej, w przypadku molosa, dwa lata. To jest czas, w którym należy inwestować maksimum swojej energii w utworzenie z psem więzi. Więzi, która nie opiera się jedynie na zaufaniu, którym nas psiak obdarza, ale i dyscyplinie. Czyli ograniczeniach, które psu stawiamy, na jasnych zasadach, dotyczących tego co psu jest wolno, a czego mu nie wolno -i w tym wychowywanie psa bardzo podobne jest do wychowywania dziecka. Te pierwsze dwa lata, kiedy kształtuje się psychika młodego molosa, to czas, w którym jako przewodnik pracujesz na waszą wspólną przyszłość.

Kiedy w naszym domu pojawia się szczeniak, zaczynamy wychowywać psiaka i na co dzień mieć do czynienia z wieloma różnymi psami oraz osobami, bardzo ważną kwestią staje się ”PRZESTRZEŃ”. Bardzo ważne jest nauczenie psa poszanowania przestrzeni; naszej, jako jego właściciela, bo to ustawia nas w określonej roli w relacji z psem, członków naszej rodziny, którzy także mają z psem częste interakcje i powinni w nich czuć się pewnie, więc ich rola i tzw status społeczny musi być dla psa jasny oraz innych, zazwyczaj zupełnie obcych osób, bo to gwarantuje nam uniknięcie wielu kłopotliwych i stresujących (osoby postronne, jak i nas) sytuacji. A także poszanowania przestrzeni innych zwierząt, w tym psów, również po to, abyśmy unikali niepotrzebnych problemów.

Wróćmy do stref dystansu komunikacyjnego

Wewnętrzna strefa intymna, mająca do 15 cm i zewnętrzna strefa intymna mierząca od 15 do 45 cm, są zarezerwowane wyłącznie dla najbliższych. Prawo do jej naruszania mają jedynie osoby uczuciowo powiązane. Jest to strefa najważniejsza, pilnie strzeżona i uważana za osobistą własność. ”Na sucho” jej przekraczanie uchodzi jedynie w wyjątkowych sytuacjach (np. w zatłoczonym autobusie).

Strefa osobista ma od 45 cm do 1,2 m i jest to odległość, która dzieli nas od ludzi których znamy i zapewnia nam komfortowe warunki w kontaktach towarzyskich. Nie dopuszczamy do tej strefy obcych, a wtargnięcie w nią osoby obcej odbieramy jako naruszenie naszego komfortu.

Strefa społeczna wynosi od 1,2 m do 3,6 m, to dystans jaki staramy się zachować od osób nam nieznanych. Strefa publiczna to ta, w której dystans między osobami wynosi od 3,6 m, wykorzystywana zazwyczaj podczas wystąpień publicznych. I to jest dystans, który niezaburzony pies trzyma w stosunku do obcych dla niego osób inajkrótszy dystans, który obcy pies powinien zachować, chcąc zakomunikować naszemu, że jego nastawienie w stosunku do naszego psa jest obojętne/ neutralne lub pozytywne. Dystans, z którego obcy pies czyta sygnały naszego i z którego nasz czyta komunikaty obcego psa.

”Mydlana bańka”

Kluczowe jest, by pies wiedział, że rozumiemy znaczenie ”przestrzeni osobistej” (w kontekście od intymnej strefy wewnętrznej, przez intymną strefę zewnętrzną i strefę osobistą) w kontaktach z nim i umiemy posługiwać się nią tak samo, jak jego mama i rodzeństwo. Że nasza intymna oraz osobista przestrzeń, nasza ”mydlana bańka”, należy do nas, jako że jest częścią nas i to my-przewodnicy, osobniki o statusie społecznym wyższym i dominującym względem statusu psa, decydujemy o tym kto i kiedy oraz w jaki sposób może w niej przebywać. Dopiero, kiedy rozumiemy znaczenie przestrzeni i umiemy jej używać w interakcjach z psami, a więc wymagać jej poszanowania i jej bronić, kiedy zajdzie taka potrzeba, zawłaszczać przestrzeń w około nas i to co w niej jest, możemy stać się przewodnikami dla naszego psa. Nauczenie psa, aby respektował przestrzeń w około nas, naszą ”mydlaną bańkę”, owo ”przedłużenie naszego ciała”, bardzo ułatwia wychowywanie go, gdyż ustawia psa w roli osobnika nam podporządkowanego. Przestrzeń, to jak jeden osobnik traktuje ”mydlaną bańkę” drugiego, mówi o wzajemnych relacjach pomiędzy osobnikami i ich społecznym statusie. I tak osobniki o niższym statusie społecznym, nie naruszają przestrzeni osobników o wyższym statusie społecznym, natomiast osobniki o wyższym statusie społecznym, mogą przestrzeń osobników o niższym statusie społecznym, naruszać bez konsekwencji. Jeżeli nauczymy naszego szczeniaka, aby w pobliżu nas był spokojny i radosny, ale zachowywał się uważnie, a tego min. wymagamy, ucząc go poszanowania naszej przestrzeni, zyskujemy bardzo wiele. Wymaganie od psa poszanowania naszej przestrzeni, ustawia nas w roli tych, którzy ustanawiają zasady, gdyż, powtórzmy; nie narusza się samowolnie, bez zaproszenia przestrzeni osobników dominujących, a jeśli tak się stanie, naruszenie ich ”mydlanej bańki” ma określone konsekwencje. Wyrobienie w psie nawyku poszanowania naszej przestrzeni, rozwiązuje bardzo wiele problemów, jest też niezwykle ważne, kiedy chodzi o interakcje psa z małymi dziećmi.

”Ludzkie szczenię”

W każdym dziecku, każdy pies powinien widzieć ludzkie szczenię, małego człowieka, który nie jest dla niego żadnym zagrożeniem, ale przede wszystkim jest dla niego nietykalny, otoczony ”polem siłowym”, do którego pies, bez zgody człowieka-właściciela ludzkiego szczenięcia, nie może się zbliżać, (Analogicznie, jak nie może zbliżać się do szczeniąt bez zgody suki-matki). W naszym dziecku, nasz pies powinien widzieć ludzkie szczenię swojego przewodnika. Oznacza to, że respektowanie ”promienia przestrzeni osobistej”, owej ”mydlanej bańki” naszego dziecka, a co za tym idzie jego społecznego statusu, czyli dominującej względem psa, pozycji, powinno być dla naszego psa naturalne. O ile oczywiście przedstawimynaszemu psu nasze dziecko, czyli ludzkie szczenię w sposób prawidłowy tak, jak innym psom swoje szczenięta przedstawia psia mama. Nasz pies, który w naszym dziecku widzi ”szczenię przewodnika”, będzie szanował jego przestrzeń i od początku odnosił się do niego w sposób dla dziecka bezpieczny. Tj. będzie w kontaktach z naszym dzieckiem uważny. Nie będzie w jego pobliżu przejawiał ekscytacji (nauczony, że nie jest to rodzaj energii/ psychicznego stanu, z/w którym wolno przebywać w pobliżu ”szczeniąt”), nie będzie też ”kradł”/ odbierał mu kąsków ani zabawek, gdyż rozumieć będzie, że nierespektowanie przez niego społecznego statusu szczenięcia należącego do jego człowieka, wiązać się będzie ze zdecydowaną reakcją przewodnika. (Nierespektowanie statusu społecznego szczenięcia niesie konsekwencje.) Pies, któremu w czytelny dla niego sposób przedstawi się dziecko oraz jego (psa) rolę w kontekście interakcji ze ”szczenięciem przewodnika” nie będzie też ”bronił” dziecka przed np. członkami rodziny (jak to bywa, np. psy ”nie pozwalają” babciom czy wujkom na zbliżanie się do niemowląt), gdyż będzie wiedział, że to człowiek-przewodnik i ”właściciel ludzkiego szczenięcia” decyduje o tym, kto może przebywać w pobliżu dziecka. Taki pies w interakcjach z dzieckiem (naszym i innymi dziećmi) będzie uważny.

Pies prawidłowo ułożony, bez względu na to, czy jego właściciel jest rodzicem, został przez swojego człowieka nauczony, że dzieci to ludzkie szczenięta i odnosi się do nich tak, jak prawidłowo psychicznie rozwinięty pies odnosi się do szczeniąt, czyli uważnie i z ostrożnością oraz, co nie mniej ważne, bez agresji(!). Nie narusza ich przestrzeni także dlatego, że jego właściciel nauczył go lub po prostu podtrzymał w nim, instynktowne dla psa, respektowanie dystansów personalnych. Taki pies, na etapie, w którym wyrazimy już zgodę na jego interakcje z dzieckiem (czyli, kiedy już, jak psia mama, podejmiemy decyzję, że pies może mieć interakcje dzieckiem), chętnie uczestniczy/ asystuje w jego wychowaniu (co niezwykle ważne, dając dziecku dodatkowe umiejętności społeczne), ciesząc się z tego, że może być kompanem szczeniaka swojego przewodnika.

”Jakiś” pies, który w naszym dziecku będzie widział szczenię należące do osobnika o wyższym od niego statusie społecznym, nie ośmieli się naruszyć przestrzeni naszego dziecka. Ale, aby ”jakiś” pies, który być może wcale nie został przez swojego właściciela nauczony, że ma szanować przestrzeń ludzkich szczeniąt (lub ludzi w ogóle), widział w nas osobnika o statusie społecznym wyższym niż jego, musi przekonać się, czyli odczuć, że rozumiemy czym jest przestrzeń w około nas, w tym nasza intymna i osobista przestrzeń. Że umiemy jej używać i nie oddajemy jej ot, tak psu, który próbuje się w nią wedrzeć. Czyli musimy takiemu psu przekazać, że przede wszystkim nie wolno jest mu wdzierać się w naszą przestrzeń. Tak więc, aby ”jakiś”, obcy pies szanował osobistą przestrzeń naszego dziecka i nie ”wcinał się w nią na pewniaka”, musimy, jako ”właściciele dzieci”, dać mu wyraźny sygnał mową ciała oraz werbalnie (jeśli to konieczne), jak psia mama, że nie wolno mu w przestrzeń naszego dziecka-ludzkiego szczenięcia wejść, bo przestrzeń, w której dziecko się znajduje należy do nas, a my nie zamierzamy go w nią wpuszczać, oddawać mu jej ani niczego co się w niej znajduje.

Pies jak dziecko

Równie ważna jest umiejętność zadbania o poszanowanie przestrzeni znajdującego się pod naszą opieką, szczeniaka. A więc zawłaszczanie przestrzeni i emanowanie energią przewodnika, kiedy obce psy, bezceremonialnie usiłują przestrzeń naszą i naszego szczeniaka naruszać oraz niepozwalanie obcym osobom, by bezceremonialnie dotykały, a więc ot, tak naruszały przestrzeń naszego szczeniaka. Jedynie osoby, które my, jako przewodnicy akceptujemy, które naszemu psiakowi przedstawiamy, mogą, na przez nas określonych zasadach, wchodzić w interakcję z naszym szczeniakiem. Dlaczego to jest takie ważne? Bo, mówiąc krótko, WSZYSTKO się z tym wiąże.

Przestrzeń, człowiek i szczeniak w domu

Tak więc mamy w domu szczeniaka i chcemy by traktował nas jako przewodnika (bo wtedy życie z psem jest proste i piękne). Ok, musimy zacząć od tego, aby nauczyć go, że nie może ot, tak, samowolnie naruszać naszej przestrzeni, że to my go do niej zapraszamy i aby wchodzić w naszą przestrzeń, musi sobie na to zasłużyć. A jak szczeniak ma na to zasłużyć? Odpowiednim zachowaniem, czyli właściwym stanem emocjonalnym. Nie zapraszamy do naszej przestrzeni szczeniaka nadmiernie pobudzonego, niepotrzebnie podekscytowanego. Chodzi przecież o to, aby nasz pies był wyluzowany, czyli radosny, ciekawski, ale i uważny oraz psychicznie stabilny, czyli by był psem umiejącym panować nad swoimi emocjami, bo tylko w takim stanie pies jest otwarty na polecenia przewodnika, łatwo oraz szybko się uczy i wiedzie dobre życie. Utrzymywanie psiaka w stanie zrównoważenia psychicznego tak, by był to dla niego naturalny stan ducha będzie procentowało, bo taki pies nie reaguje impulsywnie (nie rządzą nim impulsy), ”nie wkręca się” ot, tak i byle co nie zaburzy jego spokoju.

Zaczynamy od pierwszego powitania, tego w dniu, w którym poznajemy naszego szczeniaka

Kiedy pierwszy raz spotykamy naszego szczeniaka, przyjeżdżamy do hodowli lub schroniska, pozwólmy mu być sobą (W istocie, tak samo jak ze szczeniakiem należy postępować z podrostkiem lub psem zupełnie dorosłym, gdy uczymy psiaka prawidłowego odnoszenia się do nas, tego by traktował nas jako przewodnika). Jeżeli mamy szczęście i kupujemy psa od mądrego hodowcy, psy będą zachowywać się normalnie, czyli po psiemu i będą nas obwąchiwać. Pozwólmy, aby poznały nasz zapach. Jasne, że szczeniaki będą się trochę ekscytować, ale kiedy tylko zauważymy symptomy eskalacji, niepotrzebnego, nadmiernego pobudzenia, postarajmy się psiaków dodatkowo nie nakręcać naszym zachowaniem i dajmy im czas, żeby się uspokoiły.

Jest ważne, aby podczas tego pierwszego wspólnego rytuału poznania i przywitania, znaleźć się na tym samym poziomie co szczeniak, czyli ukucnąć albo usiąść na podłodze, czy trawniku tak, aby od samego początku psiakowi ”nie kodowało się głowie”, że aby nawiązać z nami interakcję, musi się o nas opierać łapami. Pozwólmy psiakowi nacieszyć się sytuacją, niech przez nią przejdzie po swojemu, niech przeżyje emocje po swojemu, niech wybrzmią, ale jeśli nasza obecność będzie go zbyt pobudzać (np. po paru chwilach ciągle jeszcze nie będzie mógł się opanować i dalej będzie nas obskakiwał, usiłował lizać itp.), pomóżmy mu się wyciszyć. Odsuńmy go na wyciągniecie ręki i nie cofajmy jej (gest stop), dokąd psiak nie zrozumie, że nie życzymy sobie, aby w tym stanie wchodził w naszą intymną przestrzeń. Nie nawiązujmy z nim kontaktu wzrokowego i nie mówmy do niego. Bądźmy spokojni, nie dotykajmy go (nie głaszczmy i nie ”czochrajmy”). Dajmy mu się uspokoić, pozwólmy by nas obwąchał, ale nie patrzmy na niego. Pozwólmy psiakowi nieco ochłonąć. Szczeniaki są różne, jedne od razu załapią sens naszego zachowania, inne jakby ”stracą nami zainteresowanie” i odejdą, po to tylko, żeby po chwili wrócić z tym samym nastawieniem, czyli podekscytowane. W takim przypadku nie należy się zniechęcać. Nakręconemu, podekscytowanemu, rozbawionemu szczeniakowi potrzeba po prostu nieco więcej czasu, aby dostroił się do naszych fal. Dystansując się do zbyt ”odlotowego” stanu ducha szczeniaka, nie ”zrazimy go” do siebie. Pokażemy mu tylko, że nie chcemy go w naszej przestrzeni, kiedy jest namolny i nieuważny. Przywołując go do nas, gdy się nieco uspokoi, damy mu czytelny dla niego sygnał, jaki rodzaj energii preferujemy w trakcie interakcji i jaki rodzaj energii jest przez nas nagradzany (uwagą i mizianiem). Szczeniaka, kiedy ”załapie” o co chodzi, należy nagrodzić.

Wyrabiając w szczenięciu pożądane nawyki, najlepiej unikać smakołyków (tym bardziej, że w momencie pierwszego kontaktu nie chcemy go ponownie ekscytować) i zamiast nich wykorzystać słowo/ sformułowanie, którego od tego czasu będziemy używać jako nagrody, wzmocnione dotykiem, tym co zazwyczaj nazywamy pogłaskaniem (przykładowy ”dobry pies”&mizianie). Psiak uczy się wtedy, że bycie radosnym, ciekawskim i spokojnym (w sensie uważnym), równocześnie, wiąże się z nagrodą, którą jest uwaga ze strony człowieka-przewodnika, a to dla każdego psa powinno być najcenniejszą z nagród. Żaden smakołyk nie ma tej mocy coautorytet przewodnika (tuż po nim jest ”magiczne słowo”). ”Ciasteczka” są świetne i bardzo się przydają, ale na nieco innym etapie. Kiedy psiak rozumie już np. jak należy się witać, zna rytuał i wchodząc z nami w interakcję jest w pełni wyluzowany, radosny, ale nie namolny, nachalny czy nieuważny. Kiedy (już) nie ekscytuje się niepotrzebnie. Gdy psiak przychodzi do nas w takim stanie ducha, np. gdy wracamy z pracy, warto jest, a właściwie trzeba docenić jegostyl bycia. To, że daje nam zdjąć płaszcz i buty, i rozmerdany spokojnie czeka, szanując naszą ”mydlaną bańkę”, nie skacząc na nas, nie popiskując, aż to my się z nim przywitamy, aż zaprosimy go do naszej intymnej sfery i fizycznego kontaktu, i wtedy dać mu smakołyk. Kąsek ma być tylko miłym dodatkiem do ”magicznego słowa” i miziania na przywitanie, czymś co nie jest gwarantowane, ale może się zdarzyć i jest miłą niespodzianką dla psa. Warto jest takiemu emocjonalnie inteligentnemu psiakowi wydać jakieś polecenie, np. ”siad” i kiedy wykona polecenie, dać mu nagrodę.

I nie ekscytujmy też siebie, piszcząc do ”ślicznego szczeniaczka” i nie projektujmy tego rodzaju energii na i tak już rozemocjonowanego naszą obecnością, psiaka. Jeżeli my nie będziemy się ekscytować tym ”Boszzz, jaki on piękny!” i okrzepniemy, po tych 2-3 minutach szczenię też zacznie się uspokajać.

Zachowajmy zimną głowę także dlatego, że to te momenty wykorzystują nieuczciwi tzw hodowcy. To w tych chwilach, chwilach ”odlotów” swoich klientów nad ”słodyczą” szczeniąt, za które klientów ”kasują” owi nieuczciwi hodowcy, ci zwyczajni ”rozmnażacze” psów, dają nabywcom szczeniaków do podpisania umowy skonstruowane na niekorzyść nabywców/ nowych opiekunów psiaków. Umowy np. wcale niebędące umowami typu kupno-sprzedaż, dzięki którym następuje przeniesienie własności i pies staje się własnością osoby, która płaci za niego tzw hodowcy kilka tysięcy złotych czy euro, ale umowami zawierającymi pewne zastrzeżenia (nie mylić(!) z umowami hodowlanymi typu np. ”warunek hodowlany”). Zastrzeżenia np. co do odpowiedzialności tzw hodowcy za to, że psiak jest częściowo głuchy (niespodzianka, która ”przytrafia się” jeleniom kupującym np. Dogo Argentino bez znanych wyników BAER TEST ) albo w miesiąc czy dwa po transakcji okazał się mieć cechy dysplazji. (To gdy kupuje się szczenię nie mając wiedzy o stanie jego stawów. Niewiedza nabywców rasowych psów, odnośnie skali zjawiska dysplazji o podłożu genetycznym np. w rasach takich jak Dogo Canario/Presa Canario [Dog Kanaryjski], i nieprzeprowadzanie przez nowych właścicieli psiaków podstawowych RTG, tj. bioder (ale i kolan) i łokci (a także stawów barkowych), zwłaszcza, gdy nabywają podrostki w wieku 4-5-6 miesięcy, jest zatrważającym i niestety niezwykle powszechnym zjawiskiem. Pierwsze RTG u ras predysponowanych do wystąpienia schorzeń aparatu ruchu, przeprowadza się u szczeniąt w wieku między 3 a 4 miesiącem życia. Jeśli w tym okresie np. u Doga Kanaryjskiego nieprawidłowości będą poważne, należy ze specjalistą uzgodnić metodę leczenia lub jedynie zaleczania schorzenia).

Korzyści

Jeśli opiekun dba o spokój ducha swojego szczeniaka od samego początku, od pierwszych chwil, które z nim spędza, czyli od chwili rytuału przedstawienia, szybko i łatwo przećwiczy z nim powitania, kiedy będą już razem mieszkać. Ekscytację wynikającą z powrotu właściciela do domu, u szczeniaka, który nie jest nadpobudliwy, bo człowiek nie wyrobił w nim nawyku nadpobudliwości, bardzo łatwo jest zatrzymać. Wystarczy wysunąć przed siebie rękę i powiedzieć ”nie” do psiaka, który już szykuje się, by skoczyć lub stanąć na tylnych łapach. Można dotknąć głowy psa, odsunąć ją nieco i powtórzyć ”nie”. Tak długo, jak psiak jest zbyt mały, byśmy mogli dosięgnąć go dłonią, kiedy stoimy, przykucajmy do niego, bądźmy dla niego dostępni. Stabilne psychicznie szczeniaki bardzo szybko łapią o co chodzi. Nauczmy rytuału powitania, tj tego, że psa nie wolno niepotrzebnie ekscytować ”na dzień dobry”, wszystkich, którzy bywają w naszym domu. Uzyskamy w ten sposób wiele korzyści, a to, że pies nie nauczy się skakania na ludzi, jako ”normalnego” sposobu/rytuału powitania i nie będzie niepotrzebnie pobudzony, witając się ze znanymi sobie ludźmi, czy poznając nowe osoby, to tylko jedna z nich. To jasne, ale i tak to zaznaczę, ćwiczyć należy także poza domem. Pies, który nie nauczy się skakać przy powitaniu z właścicielem, nie będzie skakał na inne osoby. Psa, który ”ładnie się wita”, ”cały chodzi” i ”merda ogonem jak wariat” na widok swojego właściciela, ale nie skacze i ”nie szaleje”, nagradzamy. Mizianiem albo smakołykiem (jednak z ”fantami” nie wolno przesadzać), ale nagradzajmy, sygnalizujmy psu, że jego zachowanie jest przez nas pożądane, a łatwo nam będzie je utrwalić.

W kontraście

Sporo psów skacze na swoich właścicieli, ich znajomych i nieznajomych. Skaczą też na dzieci, bo nienauczone poszanowania przestrzeni ani swojego właściciela, ani innych ludzi, nie znają powodu, dla którego nie miałyby skakać na ”ludzi w mniejszym rozmiarze”. Z jakiejś niejasnej przyczyny niektórzy ludzie myślą, że psy same”Powinny wiedzieć, że w stosunku do dzieci mają być ostrożne i delikatne”. A skąd pies ma to wiedzieć? Pies, którego nikt nigdy nie nauczył właściwego zachowania względem dzieci? Skąd ma to wiedzieć pies, który nie szanuje przestrzeni, osobistej strefy, tej ”strefy komfortu” swojego właściciela? Owszem, są psy z natury bardzo uważne, umiejące zachować się w sposób, który jest wręcz ujmujący dla wszystkich obserwujących interakcję takiego psa z dzieckiem. Jednak te psy mają określoną psychikę, no i ktoś je takiego zachowania nauczył lub po prostu nie popsuł, nie ”rozregulował” w nich umiejętności zachowywania się względem dzieci. Natomiast szczeniak, młody czy dorosły pies, któremu ”pozwala się na wszystko”, nienauczony poszanowania przestrzeni swojego właściciela oraz innych ludzi (w tym dzieci), przyzwyczajony, że ludzie nie wymagają poszanowania swojej przestrzeni osobistej i oddają ją psom, podporządkowując się im. Pies dodatkowo ciągle ”nakręcony” lub łatwo ulegający impulsom, bo jego opiekun nie zdaje sobie sprawy z roli rytuałów i nie dba o właściwe przeprowadzanie rytuałów dotyczących poszczególnych interakcji oraz sytuacji (karmienie, zabawa itp.). Psiak, którego właściciel nie umie wyciszyć, z oczywistych względów na bakier jest z ”byciem grzecznym”. Psy, które skaczą na ludzi, ”żeby się przywitać”, żeby sprawdzić co ci jedzą lub czy mają ”smaczki”, są szalenie irytujące i mogą być niebezpieczne, bo mogą niechcący wyrządzić komuś krzywdę. Zachowują się tak, gdyż zachowanie ich opiekunów oraz reakcje każdej z osób, która doświadczyła na sobie tego ich skakania i natarczywości, tylko wzmocniły psie przekonanie, że skakanie jest ”cool”. Każdorazowa pochwała, a jako pochwała przez psa będzie traktowane pogłaskanie go, często ”pogłaskanie obłaskawiające”, które uprawiają zaskoczeni ”napadnięci”, obcy dla psa ludzie, przez osobę na którą pies skacze, wzmacnia w nim to zachowanie,wzmacnia nawyk. Kiedy daje się smakołyk psu, który widząc, że ”dajemy ciasteczko” naszemu psu (którego nagradzamy za coś konkretnego), molestuje nas, żeby jemu też dać kąsek, uczy się tego molestującego nas psa, że wywieranie presjiskakanie jest dobre. Pies uczy się, że jego zachowanie przynosi mu korzyść, dostaje ”smaczka”, dostaje nagrodę. Dla psa zachowanie jest właściwe, skoro jest nagradzane.

Inne psy naruszają przestrzeń szczeniaka

Kiedy zabierasz swojego szczeniaka na spacer i nagle podbiega do was nieznany pies, możesz krzyknąć ”Ej!” (części to wystarczy) albo wystąpić przed swojego szczeniaka, uniemożliwiając obcemu, skrócenie dystansu i wtargnięcie w waszą przestrzeń. Normalny, niezaburzony pies zatrzyma się, nie wtargnie w waszą przestrzeń i zacznie węszyć tak, aby poznać zapach szczeniaka i twój. Cel, dla którego taki obcy pies podbiega, jest mało istotny, na ogół psy chcą po prostu poznać nowego w okolicy szczeniaka, jednak i wtedy nie zawsze zachowują zasady psiego savoir-vivre. A mówiąc wprost, bardzo często te zasady naruszają. I nawet, kiedy nie zachowują się jednoznacznie agresywnie, bezceremonialne wtargnięcie w przestrzeń drugiego psa, zwłaszcza psa, który jest w towarzystwie człowieka i nieodnoszenie się do tego człowieka, nie zwracanie na jego obecność uwagi i wtargnięcie w przestrzeń takiej dwójki, świadczy o tym, że pies, który przestrzeń narusza, jest zaburzony –przyzwyczajony do nieprawidłowego zachowania ludzi, zupełnie ”nie po psiemu” ignoruje niewerbalne komunikaty i lekceważy mowę ciała.

Rolą opiekuna szczenięcia jest chronić jego psychiczny komfort. Przewodnik ma dawać psu poczucie bezpieczeństwa, tylko tak zdobędzie zaufanie psiaka. Tylko jeśli szczeniak będzie czuć, że przy nas jest bezpieczny, obdarzy nas zaufaniem, dzięki czemu nowe sytuacje nie będą go niepokoić. Tylko w taki sposób, budując swój autorytet w oczach naszego czworonożnego przyjaciela, zapewnimy psu równowagę i stabilność psychiczną. A tylko zrównoważone i psychicznie stabilne psy są radosnymi i wyluzowanymi psiakami.

Dygresja z gabinetu weterynaryjnego

Oto do poczekalni gabinetu weterynaryjnego wchodzi młoda kobieta ze szczenięciem pod pachą i szybko siada na miejscu po mojej lewej stronie. Przestrzeń nas dzielącą zajmuje wolne krzesło. Bardzo dobrze, bo wystarczył jeden rzut oka na tę parę, tuż po tym jak znalazła się w pomieszczeniu, by wiedzieć, że psina jest skrajnie zestresowana, a jej pani nie jest typem osoby, która wie jak zapewnić temu szczeniakowi poczucie bezpieczeństwa, którego on tak bardzo w tej chwili potrzebuje, gdyż sama emanuje niepewnością. Tak więc zachowanie dystansu od obcych, jest dla tego psiaka dobre. Szczeniak to 4-5 miesięczny kundelek, jest drobny, ”ościsty” i nie wygląda na psiaka, który w przyszłości miałby przekroczyć wzrost w kłębie typowego Labradora. Zapewne ktoś, kiedyś w jego rodzinie był ONkiem, po którym malcowi zostały te typowe ONkowe uchole, chwilowo jeszcze załamane w połowie i gackowato urocze. Psi dzieciak ma piękne, ogromne i w tej chwili wystraszone oczy. I cały drży z nerwów.

W poczekalni, poza nim jest bardzo pobudzony spaniel. Jeden z tych psiaków 24/7 żyjących w stanie nadmiernego pobudzenia i ekscytacji. Zwierzak, którego dodatkowo nakręca przebywanie w poczekalni, choć jego właściciel mógłby po prostu wyprowadzić go na zewnątrz i poczekać na ich kolej za drzwiami lecznicy. Jednak mężczyzna tego nie robi i pies zmuszony jest przebywać w pomieszczeniu pełnym zapachowych bodźców, także tych wysoce niepokojących, gdyż stres innych zwierząt też ma zapach i pozostawia specyficzny zapachowy ślad. Spaniel ”szaleje” po całej (fakt, że niezbyt dużej) poczekalni. Niby jest na smyczy, niby jest z nim dwójka opiekunów, ale to bez znaczenia. Tych ludzi mogłoby równie dobrze w ogóle nie być, bo nie wpływają, a na pewno nie wpływają korzystnie na psychiczny stan i zachowanie tego psa. Spaniel dyszy w charakterystyczny sposób, jest pobudzony i ciągle się kręci, smycz jest napięta non-stop. Psiak nie wie co ze sobą zrobić. Reaguje na każdy bodziec, a przede wszystkim wszystko odbiera jako ”bodziec”. Skrzypnięcie drzwi, sygnał nadchodzącej wiadomości dochodzący z telefonu kogoś z obecnych, widok osób przechodzących przed witryną lecznicy, skrzyżowanie spojrzenia z kimkolwiek z obecnych w pomieszczeniu ludzi (od razu usiłuje nawiązać fizyczną interakcję, ciągnąć w kierunku osoby np. wychodzącej z jednego z gabinetów) itd. Co rusz przysiada na krótką chwilę, po czym znowu zaczyna się kręcić. Nie umie się wyciszyć i najwyraźniej jego zachowanie jest dla jego właścicieli naturalne. Kiedy ”próbują” spaniela ”uspokoić, odnoszę wrażenie, że robią to nie tyle ”z potrzeby serca”, ale raczej z uwagi na spojrzenia pana, który czeka z małym psim staruszkiem, którego zachowanie spaniela bardzo drażni. Spaniel jeśli już podchodzi do swoich opiekunów, to po to, żeby się na niego/nią wspinać. Być może instynktownie szuka u nich jakichś wskazówek, ale żadnych nie dostaje. Spaniel wszystko i wszystkich ”chce wąchać” z bardzo bliska i jest w tym bardzo inwazyjny. Choć od chwili, w której weszłam do poczekalni, ignoruję jego obecność i nie zachęcam go w żaden sposób do nawiązania interakcji (takżepoprzez nie nawiązywanie z nim wzrokowego kontaktu, gdyż nie lubię tego typu energii u psów i nie chcę interakcji z psami znajdującymi się w takim niechlujnym emocjonalnie stanie), ten rwie się do mnie, jakbyśmy byli najlepszymi kolegami. Od wtargnięcia w moją przestrzeń, choć nie zapraszam go do niej ani nawet nie komunikuję mu, że moje nastawienie do niego jest choćby neutralne (cały czas tego psa ignoruję), powstrzymuje go jedynie smycz, której koniec trzyma jego właściciel. Ten pies nie rozumie i nie czyta komunikatów, które wysyłam mu swoją postawą. Być może byłyby dla niego bardziej czytelne, gdybym zamiast siedzieć stała. Spaniel Ignoruje ”energię”, którą emanują psy i osoby w pomieszczeniu. Nie wyczuwa ”niechęci” psiego staruszka ani niepokoju, który dodatkowo wzmacnia u szczeniaka. Nie zwraca uwagi na wysyłane, zarówno przez psy, jak i osoby, niewerbalne sygnały. Właściciele, choć zapewne(?) czują, że powinni psa jakoś uspokoić (sytuacja trwa, oczekiwanie na wejście do gabinetu się przeciąga i spaniel ”szaleje” już dobre 30 minut) nie są w stanie tego zrobić. Mężczyzna nieudolnie próbował ”coś zrobić” -sprowadzało się to do pochylenia się nad psem i pogłaskania go. Poniósł więc oczywistą klęskę i szybko zrezygnował z dalszych prób. Tak więc spaniel nie przestaje się kręcić, ciągnąć na smyczy i ciągle dyszy w ten charakterystyczny sposób, zdradzający niezdrowe pobudzenie i niepokój. Energia, którą wokół siebie roztacza chaotyczny, popiskujący spaniel, bardzo negatywnie działa na szczeniaka, ”spina” psiego staruszka, ale zupełnie nie rusza czwartego oczekującego. Czwartym psem w tym pomieszczeniu jest ”ozdóbka”, która w przeciwieństwie do szczeniaka, nie obserwuje nakręconego spaniela, a jedynie z rzadka ”rzuca okiem” w jego stronę, najwyraźniej w poczuciu totalnego bezpieczeństwa, które zapewniają jej/mu kolana właścicielki. Tak, czwarty oczekujący to wyjątkowo spokojny, siedzący na kolanach swojej pani tzw mikro psiak. Co istotne, właściciele ozdóbki (także jest ich dwoje) zajęci są rozmową i swoim psem. Nie poświęcają uwagi pobudzonemu spanielowi, nie nawiązują z nim kontaktu wzrokowego. Można odnieść wrażenie, że nie widzą ani tego psa, ani jego właścicieli. Mężczyzna obok kobiety siedzącej na krześle i trzymającej na swoich kolanach ozdóbkę, stoi na szeroko rozstawionych nogach, frontem zwrócony jest do pomieszczenia, a więc i spaniela, jego ręce są swobodne, trochę zaplecione na klatce piersiowej (z łokciami na zewnątrz), trochę gestykulują. Od czasu do czasu nachyla się nad kobietą i psiakiem, dotykając obojga. Pani, która trzyma na kolanach miniaturkę zajmuje miejsce tuż obok właścicielki spaniela, jednak postawa, którą przyjął właściciel ozdóbki, to jak ten team ”dwoje ludzi+pies” weszli do pomieszczenia, jak zajęli miejsce i to co i jak robią od chwili, w której się w nim znaleźli, onieśmiela spaniela. Spaniel ”sam z siebie” nie decyduje się wedrzeć w przestrzeń mikro psiaka, a raczej ludzi mikro psiaka, z którymi mikro tam jest (w przypadku ”gacka”, ”staruszka”, jak i mojej osoby, powstrzymała go od tego jedynie smycz) i unosząc łeb, z odległości metra węszy, wciąga w nozdrza zapach mężczyzny, w ten sposób starając się dowiedzieć czegoś o człowieku, który przyszedł z panią, która na kolanach trzyma ozdóbkę. I jest to jedyny przejaw normalnego zachowania u tego psa. Komunikat, który wysyła samą swoją postawą mężczyzna, trafia do tego spaniela, mimo że pies ten jest emocjonalnym niechlujem, jest w stanie permanentnego pobudzenia, ”odlotu” od chwili, w której wszedł do poczekalni.

Postawiony na podłodze, przed krzesłem opiekunki, w chwilę po tym jak kobieta zajęła miejsce, mały ”gacek”, zerka nerwowo w stronę szarpiącego się w jego kierunku, dążącego do kontaktu z nim, spaniela. Po 2-3 minutach opiekunka szczeniaka zauważa, że spaniel jeszcze bardziej niepokoi jej, już zdenerwowanego pobytem w poczekalni, psa i reaguje. Co robi? Bierze malca na ręce. Szczeniak ląduje na jej kolanach. Ale ta pani nie sadza go w taki sposób, jak zrobiła to właścicielka ozdóbki. Nie, ta pani, po chwili bierze szczeniaka na ręce, jak niemowlę. Układa psa wzdłuż swojej prawej ręki ”kółkami do góry”, odkrywając w ten sposób podbrzusze szczyla, tak, że w tej pozycji, odsłonięty malec ma nieokrzesanego spaniela, który wciąż się do niego rwie, z tyłu, za sobą. Efekt jest taki, że ”gacek” nerwowo wykręcając łebek, próbuje sprawdzić gdzie znajduje się inwazyjny spaniel i drży jeszcze bardziej, a jego oczy stają się jeszcze większe…

A w jaki inny (i oczywisty) sposób, mogła, poprawka powinna była zachować się kobieta, aby dać poczucie bezpieczeństwa w tej stresującej sytuacji swojemu szczeniakowi? Bardzo prosto. Przestrzeń, którą zajęła znajdowała się po przekątnej w stosunku do spaniela i jego ludzi. Dzieliły ją od nich przynajmniej 3 metry. Krzesło na którym usiadła znajdowało się w rogu pomieszczenia, za plecami i po swojej lewej stronie miała ściany. Ona i jej psiak znajdowali się więc w narożnej części poczekalni. Fragment podłogi na którym początkowo ustawiła malca był dla niego właściwym miejscem. Wystarczyłoby, aby kobieta zawłaszczyła przestrzeń tak, jak (zapewne nieświadomie) zrobili to właściciele psa rasy ozdobnej, od początku ignorujący spaniela. Kobieta będąca właścicielką mikro psa dosłownie i w przenośni wzięła w posiadanieozdóbkę, usadowiwszy psiaka na swoich kolanach, a mężczyzna wzmocnił ten zabieg (słowo ”przekaz” sugerowałoby świadome działanie) ustawiwszy się w miejscu, w którym stanął i przybierając pozycję dominującą. Właścicielka ”gacka” mogłazawłaszczyć przestrzeń bardzo prosto i czytelnie, nie tylko dla psa, w tym przypadku tego konkretnego spaniela, ale i ludzi, właścicieli namolnego spaniela. Wystarczyłoby, aby wysunęła do przodu swoją prawą nogę, tworząc w ten sposób barierę oddzielającą jej szczeniaka od reszty zwierząt i osób znajdujących się w pomieszczeniu. ”Mowa ciała ruleZ”. Ludzie poza swoją świadomością ”łapią” o co chodzi w takich niewerbalnych komunikatach. To ważne, bo spaniel z ”rozkręconym potencjometrem” mógłby ”nie zajarzyć”, że oto kobieta, która przyszła ze szczeniakiem, siedząc, sygnalizuje, że jej noga stanowi barierę, granicę, której nikomu przekroczyć nie wolno. Być może niewerbalny komunikat od siedzącej kobiety nie zadziałaby na niego w tym stopniu, co niewerbalny komunikat wysłany przez stojącego mężczyznę? Postawa mężczyzny zadecydowała, że spaniel uszanował tzw mydlaną bańkę teamu ”dwoje ludzi+mikro pies”. Nie jest powiedziane, że na tym etapie, na którym spaniel jest, z tymi problemami, które ma, zadziałałby na niego ”subtelny” komunikat wysłany przez kobietę. (Nie działały na niego komunikaty wysyłane przeze mnie. Kiedy zmieniłam pozycję z obojętnie-neutralnej na jednoznacznie sygnalizującą, że nie życzę sobie, by wchodził w moją przestrzeń, Spaniel nie odczytał tego sygnału.) Może ”do wyobraźni przemawiają mu” niewerbalne, bardziej ”ordynarne” komunikaty wysyłane przez stojących mężczyzn? Może. Ale zostawmy na chwilę nakręconego spaniela (i jego właścicieli) i skupmy się na ”gacku”.

Zamiast kulić się na krześle, jak nieprzygotowana uczennica, która boi się, że nauczycielka wyrwie ją do tablicy, właścicielka szczeniaka mogła normalnie usiąść i usadzić ”gacka” pomiędzy lewą stopą a prawym kolanem nieco wyciągniętej w przód nogi. Gdyby to nie wystarczyło, mogłaby oprzeć łokcie o kolana i nachylić się nieco nad swoim szczenięciem, stając się takim ”domkiem z daszkiem”, w którego przestrzeni ”gacek” poczułby się bezpiecznie. Dodatkowym wsparciem dla szczeniaka, byłoby ułożenie dłoni na jego przedpiersiu i mizianie go po nim od chwili, w której drżenie jego ciała zaczęłoby ustępować, sygnalizując tym, że poziom stresu malca opada. (Psiak powinien zostać przez właścicielkę dodatkowo zmotywowany do zmiany stanu ducha na bardziej ”luzacki”, poprzez odwrócenie uwagi od nakręconego spaniela, smakołykiem, który uruchomiłby nos malca i sprawił, że ”ciasteczko” przeniosłoby jego umysł do tych pozbawionych stresu, radosnych chwil, gdy nagradzany jest przez swoją panią, tzw smaczkiem za prawidłowe wykonanie jej polecenia). Taka postawa ciała (zupełnie nieświadomie) motywuje większość właścicieli przesadnie pobudzonych psów, do zapanowania nad nimiw takich przypadkach polegającego na przyciągnięciu tych nieokiełznanych psów bliżej siebie, co bardzo dobrze działa na stalkowane psiaki. Tak więc nawet, gdyby spaniel ”nie zajarzył”, sygnałów, które otoczeniu przekazywałaby kobieta, ze sporym prawdopodobieństwem ”zajarzyliby je” jego właściciele. Taka postawa ciała umożliwia też łatwe wykonanie gestu ”stop” w kierunku psa, który ewentualnie, pomimo bariery, którą stanowi wyciągnięta w przód noga przewodnika chronionego szczeniaka i cała jego pozycja, stara się do szczeniaka dostać, naruszając przestrzeń obcego człowieka,gdyż dłoń jest na wysokości linii wzroku namolnego psa. (Łatwo jest także wstać z krzesła i w ten sposób przystopować stalkera). Gdy jednak i gest stop to zbyt mało, wydanie polecenia właścicielowi namolnego psa: ”Proszę, skrócić smycz i trzymać swojego psa blisko siebie, bo jego zachowanie stresuje mojego szczeniaka” (tak, wydanie poleceniajest, na tym etapie naturalną konsekwencją komunikatów, które dotąd wysyłaliśmy niewerbalnie i mało prawdopodobne jest, by opiekunowie nadpobudliwych psów chcieli z nimi ”dyskutować” (o formie, w której informujemy ich, że oczekujemy by wpłynęli na zachowanie swoich psów). Na tym etapie, po tak mocnych niewerbalnych komunikatach, autorytatywne wydanie polecenia obcej osobie, której pies ”nie kontaktuje z bazą”, rzadko kiedy spotyka się z ”oporem”. Tak działa mowa ciała. Większość właścicieli namolnych psów w sytuacji takiej jak ”przepełniona poczekalnia lecznicy weterynaryjnej”, już po przyjęciu przez opiekuna stalkowanego psiaka tej specyficznej pozycji ciała (bariera z nogi i ”domek”), która wysyła w przestrzeń komunikaty ostre niczym neony, nie dopuszcza do tego, abyśmy byli zmuszeni wykonać gest stop w stosunku do ich psa ani tym bardziej wydawać im samym polecenia.

Wszystko to mogła i/lub powinna była zrobić, w trosce o psychiczny komfort swojego podopiecznego, właścicielka ”gacka”. Zamiast tego jednak ”wywaliła go kółkami do góry”, wzmacniając jego niepewność i pogłębiając obawy związane z zachowaniem niekorygowanego, nadpobudliwego spaniela. Wnioskując z zachowania tej pani, jej postępowania ww opisanej sytuacji, zasadniczo można mieć pewność, że szczeniak, gdy podrośnie będzie niepewnym siebie, lękliwym psem, bo nie ma go kto nauczyć pewności siebie na poziomie gwarantującym psychiczną równowagę.

Wróćmy jednak w przestrzeń publiczną poza poczekalniami gabinetów weterynaryjnych, w której obce psy usiłują naruszać przestrzeń naszego szczeniaka

Pamiętaj, że zdarzają się psy bardzo mocno zaburzone, które potrafią przebiec spory dystans, tylko po to, żeby rzucić się na szczeniaka, zaatakować go, choć nie stanowi on dla niech żadnego zagrożenia. Musisz dbać o swoją osobistą przestrzeń, gdyż w niej (albo w około niej) znajduje się twój szczeniak. Szczeniak, który ma ufać ci, że jesteście teamem, że umiesz go chronić, wiesz jak to robić i że może na tobie jako swoim przewodnikowi polegać, że twoje osądy zapewnią jemu, tobie, czyli wam, bezpieczeństwo. Wiele z agresywnych reakcji na inne psy, niewłaściwych zachowań w stosunku do innych psów, bierze się stąd, że gdy te agresywnie się dziś zachowujące (sfrustrowane) psiaki były szczeniętami, ich ludzie nie umieli chronić własnej oraz ich przestrzeni i pozwalali, aby psy o niewłaściwym nastawieniu, nadpobudliwe, zachowujące się zbyt intensywnie i dominujące, mówiąc krótko o nastawieniu, które stresowało dzisiejszych ”agresorów”, bez żadnego oporu ze strony człowieka, naruszały przestrzeń tych psiaków.

Dlatego, kiedy jakiś obcy pies, biegnie do was z drugiego końca polany, musisz przywołać go do porządku, poprzez zawłaszczenie przestrzeni i szczeniaka, który w niej jest. Musisz zablokować wtargnięcie intruza w waszą przestrzeń. Tylko manifestując, że nie masz zamiaru oddać obcemu psu swojej osobistej przestrzeni, podporządkowując się mu i wpuszczając go do wnętrza swojej ”mydlanej bańki”, możesz obronić swoją przestrzeń osobistą (i swojego szczeniaka) oraz zasłużyć na respekt obcego psa. Psy nie liczą się z ludźmi, którzy nie rozumieją jak ważna jest w interakcjach przestrzeń.

Niewiele jest w przestrzeni publicznej psów niezaburzonych, mających uważnych i mądrych właścicieli, którzy od początku, od pierwszych chwil, kiedy przysposabiają szczenię, nie psują go i zachowują w nim to „bycie psem”. Czyli wszystko to, co typowe jest dla psa jako gatunku i czego nauczył się wcześniej od swojej mamy. Psów, które ludzi i inne psy (oraz zwierzęta) poznają nosem, poprzez zmysł węchu, z pewnej odległości, zaciągając się ich zapachem, nie naruszając ich przestrzeni, bezceremonialnym w nią wtargnięciem. I dając sobie czas na odczytanie sygnałów, które w związku ze spotkaniem, przekazuje im napotkany pies. Same, tym zachowaniem przekazują napotkanemu psu, że znają zasady, rozumieją jak działa psi savoir vivre i nie dążą do konfliktu. Udowadniają to, szanując przestrzeń obcego psa. Zrównoważone osobniki nie zaczynają interakcji z innym psem od wtargnięcia w jego przestrzeń lub przestrzeń jego i jego przewodnika. Tak robią psy zaburzone.Zrównoważone psy nie rozpoczynają interakcji tylko dlatego, że jakiś pies czy człowiek pojawił się w pobliżu. Psy nie muszą nawiązywać interakcji ze wszystkimi psami, czy osobami, które napotykają. I psy niezaburzone tego nie robią. Niezaburzone psy wszystkiego, co z psiego punktu widzenia, ważne, dowiadują się o napotkanym psie, czy człowieku, wciągając w nozdrza jego zapach. Nie muszą wchodzić z nim w fizyczny kontakt typu ”nos w du…ę”.

Niezaburzone psy, zanim rozpoczną interakcję z innym osobnikiem, upewniają się, że osobnik, który je zainteresował; w ogóle je zauważył. Czyli zamiast podbiegać do drugiego psa od tyłu i znienacka ”atakować” go swoją obecnością, ryzykując, że ich zachowanie zostanie poczytane za atak lub próbę sprowokowania ”awantury”, czekają, by upewnić się, że interesujący je osobnik jest świadom ich obecności i zainteresowania, które wywołał. Kiedy to się dzieje, czyli gdy psy spostrzegą się nawzajem, przesyłają sobie komunikaty niewerbalnie. Porozumiewają się mową ciała; wysyłają sygnały, odbierają je i przekazują nadawcy odpowiedzi. Czyli na odległość rozstrzygają, czy chcą interakcji czy nie. Rozstrzygają to, czy ewentualna interakcja będzie pokojowa, bo oba psy są do siebie pozytywnie nastawione, czy nie. I zazwyczaj, gdy okazuje się, że ”zawarcie znajomości” mogłoby skutkować jakimś ”kwasem”, nie decydują się skrócić dzielącego je dystansu, ”nie zostają znajomymi”, nie otwierają dla siebie wzajemnie swoich osobistych przestrzeni i się do nich nie zapraszają, ale bezkolizyjnie wymijają się po łuku. Obywa się bez ”spiny”, o ile tylko oba psy wzajemnie szanują swoją przestrzeń i unikają ”kolizyjnego kursu”.

W zawłaszczaniu przestrzeni chodzi o to, żeby nieznanemu psu pokazać, że musi szanować waszą przestrzeń; twoją i twojego szczeniaka, że nie może jej naruszać ot, tak, ale że musi odnieść się do człowieka, jako przewodnika zestawu szczeniak-człowiek, bo to człowiek decyduje, czy obcy pies może wejść w ich przestrzeń. Analogicznie, rzecz ma się z dziećmi, ”ludzkimi szczeniętami”, ale do tego wrócę w dalszej części wpisu.

Jako przewodnik bierzesz każdego obcego psa ”na klatę”, czyli stajesz na linii obcy-twój szczeniak, jesteś ”tarczą” i po prostu, jakkolwiek zabawne może się to komuś wydawać ”emanujesz energią przywódcy”. Oznacza to, że musisz być pewny/a siebie i sprawiać wrażenie, że naprawdę twój ”jest ten kawałek podłogi” i ”nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Dajesz wtedy sygnał zarówno własnemu psu: ”Obserwuj moją mowę ciała i patrz, jak ja to załatwię, utwierdź się w tym, że to ja jestem liderem i o nic nie musisz się martwić. Pokażę temu obcemu, że nie ma prawa naruszać mojej (naszej) przestrzeni, że ja, twój lider, sobie tego nie życzę. Ze mną jesteś bezpieczny, obronię cię”. I obcemu psu: ”Nie naruszaj mojej przestrzeni, jestem liderem tego ‚stada’. Ten szczeniak jest mój. Nie podchodź do nas”.

Zaznaczenie ”ten szczeniak jest mój”, to zaznaczenie ”to jest moje”, w generalnym sensie, działa tak samo, kiedy wychodzisz z kuchni z kanapką, a pies podbiega i chce ci ją zabrać. Jeżeli umiesz zawłaszczyć np. kanapkę i wychodząc z przykładowej kuchni emanujesz energią ”to jest moje”, pies nie ośmieli się próbować kraść twojej przekąski. Najgorsze co można robić, kiedy pies chce zabrać nam przykładową kanapkę, czy inną rzecz, to unosić tę rzecz w górę. To zachowanie spowoduje, że pies ruszy w kierunku, w którym przedmiot się oddala, nos i oczy poprowadzą go za kanapką i pies będzie się o nas opierał, starając się dostać do jedzenia. A to już jest konfrontacja. Jeżeli umiemy zawłaszczać przestrzeń, przedmioty, inne zwierzęta, oraz ludzi; nasze dzieci, mężów, żony, przyjaciół i całą resztę włącznie z panią z warzywniaka, to unikamy wielu trudnych i stresujących sytuacji.

Umiejętność ”zawłaszczania przestrzeni” przez ludzi to forma komunikacji z psem. Komunikacji, którą psy doskonale rozumieją i którą same się posługują. Z którą jednak zaburzone psy są na bakier (o czym w dalszej części tekstu).

Umiejętność zawłaszczania przestrzeni przez człowieka, daje między innymi to, że nie musisz dotykać, trzymać w ręce np. danego przedmiotu, aby przekazać psu, że przedmiot ten należy do Ciebie i nie wolno go psu dotykać, wszystko to możesz zrobić na odległość, przybierając określoną pozycję ciała, a czasem tylko rzucając psu zdecydowane spojrzenie. Zawłaszczanie przestrzeni, jest elementem komunikacji niewerbalnej, tym ”emanowaniem energii lidera”.

Kiedy w domu z psem pojawia się niemowlę

Ok, mamy dzidziusia. Super. Mamy też psa. Co musimy zrobić, żeby wszystko grało, kiedy mama i niemowlę przyjadą do domu? Przypominam;

Przed rytuałem poznania, oswaja się psa z nowym zapachem. Przyniesienie do domu jakiegokolwiek przedmiotu pachnącego dzieckiem jest dobrym rozwiązaniem. Jeżeli zapach niemowlęcia powoduje u psa jakąkolwiek ekscytację, należy to zachowanie skorygować. W przeciwnym wypadku zapach dziecka zawsze będzie działał na psa pobudzająco, a to nie jest bezpieczne. Zapach dziecka to zapach, w pobliżu, którego psu nie wolno jest się ekscytować, ten zapach nie może psa pobudzać. To zapach, który ma mówić psu, że w jego pobliżu musi zachowywać się spokojnie i uważnie. Jeżeli istnieje taka konieczność, ćwiczymy z psem aż zrozumie czego od niego wymagamy. Czyli ćwiczymy aż uzyskamy stan, w którym zapach niemowlęcia nie powoduje u psa ekscytacji. Jednakże, jeżeli od samego początku dba się o psychiczną kondycję psa, o jego równowagę psychiczną, więź z nim, utrzymuje się go w stanie posłusznego poddania i dba o to, aby był radosnym i ciekawskim stworzeniem, które łatwo się wycisza, nie powinno być z tym żadnych problemów.

Krótko mówiąc, od pierwszego kontaktu psa z zapachem dziecka, z przedmiotami pachnącymi niemowlęciem, wyrabiamy w psie nawyk, że ten zapach oznacza spokój i wyciszenie oraz poddanie woli przewodnika.

Nawyk to; wskazówka → zachowanie → nagroda. Zapach jest wskazówką. Zachowanie, które wskazówka wyzwala to naturalny spokój, zwyczajny stan psa, którym ten żyje z nami od początku. Nagrodą jest zadowolenie przewodnika, który chwali psa werbalnie lub dotykiem, ewentualnie smakołykiem (jednak z fantami nie wolno przesadzać) i poczucie psa, że został nagrodzony przez przewodnika.

Psa/ psy wprowadzamy do domu, w którym dziecko już jest. W ten sposób tworzymy sytuację, w której dziecko jest w domu, do którego psa/ psy wprowadza przewodnik. Czyli poddane woli przewodnika psy, wprowadzane są w nową sytuację na zasadach ustalonych przez przewodnika. Dodatkowo, postępując w ten sposób unika się zbędnego nakręcania psów (świrowania, ekscytacji) w związku z nową sytuacją, wejściem oczekiwanej przez psy pani itd. Lepiej przyprowadzić psa/ psy do domu, po tym jak mama i dziecko przyjechali już ze szpitala i mama oraz wszyscy obecni podczas rytuału przedstawiania ludzkiego szczenięcia, ”małego Alfy”, psim członkom stada, mieli ”chwilę dla siebie”. Czas potrzebny mamie na wszystko to, co chciała zrobić, żeby czuć się komfortowo po przyjeździe do domu. Wtedy nie ma niepotrzebnych nerwów, spieszenia się z czymkolwiek, bo mama i reszta obecnych mają poczucie kontroli nad sytuacją. A to jest niezbędne do tego, aby rytuał został prawidłowo przeprowadzony. (Wszyscy domownicy muszą pilnować, by kontakt psa z dzieckiem odbywał się zawsze na określonych zasadach).

”Rytuał”

Pierwszy raz pokazujesz/ przedstawiasz psu dziecko, kiedy pies jest po spacerze; zmęczony, wybiegany, ma ”rozładowane bateryjki” i jest w stanie posłusznego poddania. (Takie zwierzę trudniej się ekscytuje i łatwiej uspokaja). Pies musi być spokojny. Jeżeli psa będą ekscytować dźwięki, które wydaje z siebie dziecko albo jego zapach, musisz psa korygować. Pies ma być wyluzowany i uległy, nie ”podminowany” ani dyszący z emocji, a spokojny. Jeżeli zaczyna ”fiksować”, nawet odrobinkę, musi być korygowany. Do skutku, do uzyskania stanu spokojnego poddania.

Mama przedstawia psu dziecko, kiedy jest spokojna i zrelaksowana -wszyscy którzy uczestniczą w ceremonii mają być wyluzowani, bo ich samopoczucie wpływa na psy.

Rytuału nie uda się przeprowadzić prawidłowo będąc zdenerwowanym. Dobrze jest więc poprosić o pomoc w jego prawidłowym przeprowadzeniu kogoś zaprzyjaźnionego, kogo wcześniej dokładnie wprowadzi się w sens ”zaprezentowania” psu nowego domownika, którym jest ‚ludzkie szczenię’ i z kim omówi się, jak ma ten rytuał wyglądać, krok po kroku. Z oczywistych powodów najłatwiej jest, gdy tym kto wprowadza psa do pomieszczenia, w którym już jest mama z dzieckiem (tym pomieszczeniem powinien być tzw pokój dzienny, gdyż przez pewien czas nie chcemy, aby pies kręcił się po tzw pokoju dziecinnym), jest tata i równocześnie właściciel psa. Wygodnie jest poprosić znajomą osobę, aby wyprowadziła psa na długi spacer, podczas, którego rodzice spokojnie ”zainstalują się” w domu z niemowlęciem. I umówić się z tym kimś, aby, gdy rodzice będą już gotowi, przyprowadził psa przed dom. Osoba, która jest ”asystentem” i która wyprowadziła psa na spacer, przekazuje psa jego właścicielowi i udaje się do mamy i dziecka. Kiedy właściciel psa i równocześnie tata, dostaje potwierdzenie, że może wracać z psem do domu, wtedy wracają. Ponieważ wygodnie jest korygować psa znajdującego się na smyczy, nie należy od razu puszczać psa luzem. Mama trzyma niemowlę na rękach i nie robi niczego, aby ekscytować psa, który z pewnością ucieszy się na jej widok ”jak wariat”. Powinna okazać, że w tym momencie, choć widzi psa i cieszy ją jej widok, zajmuje ją niemowlę. Pies powinien widzieć, że skupiona jest na dziecku. Pies musi zrozumieć, że jego rodzinie zaszła zmiana, że od tej chwili w domu jest ktoś, kto jest najważniejszy dla jego pani i pana, i tym kimś jest niemowlę-ludzkie szczenię. Pies ma zachować dystans do dziecka, więc zarówno mama dziecka, jak i jego tata, nie pozwalają psu podejść do mamy trzymającej niemowlę na bliżej niż metr-półtora. Chodzi o to, aby pies zorientował się, że stało się coś bardzo wyjątkowego i od teraz w domu jest ”szczenię”, które absorbuje uwagę jego pani i że choć wcześniej pies mógł swobodnie przebywać w osobistej przestrzeni swojej właścicielki, teraz wymaga ona od niego, aby zachował dystans. To będzie trudne dla psa, przyzwyczajonego do powitań przebiegających w określony sposób. Ale jeżeli nasz pies, jest psem zrównoważonym i nieulegającym łatwo emocjom, bardzo szybko zacznie nie tylko bardzo się przyglądać temu co robi jego pani, ale i węszyć. I skupi się na tym co oznacza zapach, który wwierca mu się w nozdrza, zapach, który zna jako ”zapach uspokojenia”. Pies będzie obserwował co robi jego pani. Żeby było jasne, nie chodzi o to, aby ”olać psa” i potraktować go jak powietrze! Postępując w ten sposób, tj nie odrywając się od niemowlęcia, dlatego, że ”na scenie pojawił się pies”, komunikujemy mu, że opieka nad niemowlęciem jest dla nas najważniejsza. Kiedy pies, wciąż na smyczy, korygowany w razie potrzeby przez tatę dziecka i swojego pana równocześnie, zrozumie co się dzieje i po prostu usiądzie, węsząc i obserwując co robi jego pani, mama dziecka, może przekazać niemowlę osobie, która jej asystuje i przywitać się z psem tak, jak to zawsze mają w zwyczajuPoświęcić należytą uwagę psu, który tęsknił za nią i przeżywał jej nieobecność, z pewnością czując w domu nieco bardziej niż ostatnio, napiętą atmosferę oczekiwania. Jest ważne, aby witając się z psem, nie zepsuć tego jego spokoju i wyciszenia, czyli aby korygować każdą jego ”próbę odlotu”.Aby psiak zrozumiał zmiany, które zaszły, musimy być konsekwentni. Musimy pamiętać także o tym, że nasz pies potrzebuje kontaktu z nami(!). Mamy dziecko, ale psa też mamy i nie wolno nam go zaniedbywać!

Pokój dziecka powinien być pokojem dziecka i pies nie powinien do niego wchodzić przez pierwsze dwa-trzy miesiące. Wszystko po to, aby uczył się odnosić do dziecka prawidłowo. Pies ma doskonały węch i naprawdę nie jest dla niego ”karą”, to że ma dać przestrzeń osobom zajmującym się niemowlęciem. On wszystko co musi wiedzieć, wie ”na odległość”, gdyż czuje zapachy. Wystarczy więc, że z dystansu progu pokoju dziecięcego będzie obserwował jak jego właściciele opiekują się maleństwem. Ważne jest też, by pies wiedział, że choć jemu do dziecinnego pokoju wchodzić nie wolno, mogą do niego wchodzić inne osoby, niż tylko mama i tata dziecka. Że może do pokoju dziecka wejść dziadek albo ciocia itd. Wszystko to po to, by pies nie uznał, że jego rolą jest decydowanie o tym, kto może przebywać w pokoju dziecinnym, by nie zaczął ”bronić” dziecka przed innymi członkami rodziny, bo takie zachowanie nie jest bezpieczne. Ani dla dziecka ani dla członków jego rodziny. Po tych dwóch-trzech miesiącach (choć ktoś może uznać, że wystarczy krótszy okres czasu), mama zaprasza psa, aby podszedł blisko i powąchał dziecko trzymane przez nią na rękach. Powtórzmy; mama zaprasza psa, psu nie wolno jest podchodzić do dziecka i wchodzić w jego przestrzeń, samowolnie. Pies może być blisko dziecka tylko wtedy, gdy zaprosi go do tego, aby był blisko niego, mama lub tata dziecka albo inny członek rodziny. Pies, którego przyzwyczaimy do przestrzegania tych reguł, nie jest uciążliwy dla osób opiekujących się maleństwem.

W rytuale przedstawiania nowego członka rodziny, dziecka, ludzkiego szczenięcia, psom, kluczową rolę odgrywają hierarchia i dominacja. Ten kto chce przeprowadzić tę ceremonię w sposób właściwy, nie ucieknie przed tematem ”dominacji”. Przedstawiasz psu dziecko jako osobnik dominujący. Pozwalasz mu podejść na metr, półtora lub dwa metry, jak ci jest wygodniej. I to wszystko. Ta odległość wystarczy, by pies mógł obserwować, słuchać i węszyć i przyswajać zapach ”z daleka”. Nie pozwalasz psu na samowolnie podejście bliżej. Jeżeli chcesz, by psy właściwie odnosiły się do dziecka i chcesz nauczyć je, by dawały ci swobodę, kiedy opiekujesz się dzieckiem, nie możesz im pozwolić na samowolne decydowanie o tym, kiedy mogą być blisko niego a kiedy nie. To wąchanie, słuchanie i obserwowanie ”na odległość” powinno trwać przynajmniej dwa miesiące, ale to absolutne minimum. Nie przejmuj się, psu nie będzie „smutno”, nie robisz mu żadnej przykrości, po prostu ustalasz zasady. Zasady, dzięki którym nauczy się, że w pobliżu dziecka wolno/ można przebywać tylko wtedy, kiedy jest się spokojnym i zrównoważonym, i kiedy matka/ ojciec (lub inna osoba opiekująca się dzieckiem), czyli człowiek, na to pozwala, kiedy zaprasza psa, by był blisko dziecka. To jest ważne dlatego, że czasami psy, które nie znają swojej roli w rodzinie/ stadzie zaczynają przejawiać nadopiekuńcze skłonności, co w efekcie powoduje, że np. zaczynają warczeć na niektórych domowników i ”bronią dziecka”. To nie jest ani dobre, ani urocze, ani tym bardziej bezpieczne.

W żadnym wypadku nie izoluj psów od dziecka!

Przeciwnie, pozwalaj im wszystko obserwować, ale z dystansu, tak robiłaby suka, opiekująca się swoimi szczeniętami i nikt nie miałby jej tego za złe. Weź z niej przykład.Musisz wyznaczyć granice w sposób, który będzie czytelny dla twojego psa. Jeżeli pokażesz psom w jaki sposób chcesz, by były obok dziecka, uzyskasz; ”EFEKT MYDLANEJ BAŃKI” -psy będą zawsze blisko, ale nigdy nie będą na dziecko skakać, nigdy nie będą plątały się mamie pod nogami, kiedy się nim opiekuje, nie ośmielą się też w przyszłości „rywalizować” z dzieckiem. Z urodzenia dziecko będzie dla nich autorytetem, ”Alfą”, ponieważ nauczone były traktować je od samego początku jako ”Alfę”. Nauczysz je szanowania przestrzeni dziecka.

Po miesiącu, dwóch lub trzech (będziesz wiedzieć, kiedy) w analogicznych okolicznościach, jak te z 1go dnia, pozwolisz psom zbliżyć się tak, by mogły z bliska powąchać dziecko, by mogły go dotknąć. Pozwolisz im na fizyczną interakcję z niemowlęciem, z twoim ‚szczenięciem’. Rzecz jasna, ty je wołasz, ty decydujesz jak długo są blisko dziecka i ty je odsyłasz, kiedy chcesz zakończyć sytuację.

Oczywiste oczywistości

Każdy pies może być wspaniałym towarzyszem, jeśli tylko zapewni mu się odpowiednią dawkę ćwiczeń, dyscypliny i uczuć. Formując, kształtując w nim dobre zachowania, właściwe nawyki w okresie szczenięctwa, macie największe szanse ”wymodelować” sobie idealnego czworonożnego przyjaciela.

Pamiętajcie, że przy wyborze szczeniaka. wielkie znaczenie ma jego poziom energii, powiedzmy ”osobowość”, bo psy są różne, jak i ludzie.

Otoczenie ma znaczenie, dlatego psich kolegów też trzeba psu roztropnie wybierać.

Prawidłowo ukształtowane psychicznie psy, ”umieją się zachować”. Ich psychika radzi sobie z bodźcami płynącymi z otoczenia i reagują adekwatnie do sytuacji. Zachowują stan asertywnego spokoju i uległości względem przewodnika, tam gdzie psy zaburzone reagują przesadnie; agresją, niebezpieczną ekscytacją, która łatwo eskaluje, strachem, wycofaniem, czy ucieczką. Zaburzone psy potrafią np. na wybuchający w ich pobliżu balonik zareagować chęcią walki i agresją albo ”odlatują”, ”tracąc kontakt z bazą”, zamykają się w sobie lub uciekają od ”źródła bodźca”. Psy stabilne psychicznie, po prostu ”odnotowują”, że dźwięk, choć niespodziewany, wybrzmiał, nie oznaczał jednak zagrożenia i można go ”olać”.

Na koniec: kolejność MA znaczenie

Wiele osób decyduje się na ”pierwszego w dorosłym życiu psa” tuż przed albo chwilę po ślubie. I tak naprawdę ”na wariata”, tuż przedtem, nim radośni, przyszli właściciele psiaka, zajdą w ciążę. Bo wcześniej nie było jak ”mieć psa”. Bo ”obijali się” po wynajmowanych mieszkaniach, po odziedziczonych po ciociach ”klitkach” i na psa nie było miejsca, ”warunków”. A teraz przeprowadzają się do, nieważne czy na kredyt, czy ”po babci”, ale nowego i także wyczekanego, i wymarzonego domu lub mieszkania. Remont/ wykańczanie, dziecko, szczeniak… Wszystko na raz, w tym samym czasie, praktycznie jednocześnie. Start w ”nowy początek” z przytupem i melodyjką. Wymarzony i wyczekany szczeniak (kiedy chodzi o ”rasowca” w przeważającej większości przypadków wybrany ze względu na wygląd i wyobrażenia na temat rasy a nie faktyczną zdolność do sprostania wymaganiom, które owa rasowość przed właścicielem takiego psa stawia) wraz ze swoimi ludźmi wprowadza się do domu lub mieszkania, za chwilę na świat przychodzi dzidziuś. I… Cóż, to się nie bardzo udaje. ”Dużo miejsca”, ”ogródek” to za mało, kiedy masz paromiesięcznego psa i malutkie niemowlę. Pies sam się nie wychowa. Pies potrzebuje twojej uwagi i twojego czasu, tak jak potrzebuje ich dziecko. I w starciu z nawałem obowiązków, psiak może przegrać. Więc jeśli nie wyobrażasz sobie rodziny bez psa, daj sobie przynajmniej rok na zbudowanie relacji z psiakiem, nim przywitasz w swoim życiu kolejne spełnione marzenie. Będzie ci łatwiej. 

Czas, w którym planuje się zajść w ciążę, być w ciąży, potem zajmować się niemowlęciem i kilka kolejnych lat, to nie jest czas, w którym powinno się sprowadzać do domu szczenię, które należy wychować/ ułożyć. I to już nawet nie chodzi o rasę, czy typ psiaka. Po prostu dziecko absorbuje rodziców tak bardzo, że nie mają ani czasu, ani energii, ani ochoty na to, by absorbowało ich dodatkowo także szczenię, podrostek lub dorosły pies (który ma już swoje nawyki, które trzeba poznać i nad którymi zazwyczaj trzeba trochę popracować). Nic samo się nie zrobi, pies się sam nie ”wychowa”. Dlatego osobom planującym powiększenie rodziny, rodzicom z małymi dzieciaczkami, odradzam dodawanie sobie kolejnego obowiązku, w postaci szczeniaka. Oczywiście wybór zawsze należy do was i zrobicie jak chcecie, ale nim podejmiecie decyzję, uczciwie rozważcie czy dacie radę sprostać równocześnie opiece nad niemowlęciem i wychowywaniu molosa (czy jakiegokolwiek innego psa).

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz. Ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

WYCHOWANIE I SZKOLENIE PSA: PIES I DZIECKO – CZĘŚĆ CZWARTA (DZIECKO JAKO ‚LUDZKIE SZCZENIĘ’ W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ -”PIES POGRYZŁ DZIECKO”, CZYLI ZIGNOROWANE CZERWONE ŚWIATŁA I BEZPODSTAWNE ZAŁOŻENIA PROWADZĄ DO TRAGEDII -CZĘŚĆ 2)

IV. Zawłaszczanie przestrzeni i jej elementów, czyli min. przypominanie naruszającemu przestrzeń dziecka, obcemu psu, że to człowiek decyduje o tym kto, kiedy i na jakich zasadach może do jego ”szczenięcia” się zbliżać.

Pomarańczowe światła zmieniają się na czerwone

Jest też inny typ psów, psów niebezpiecznych, choć przez swoich właścicieli uważanych za ”niegroźne i bardzo kochane”. To są wszystkie te psychicznie rozchwiane osobniki, zazwyczaj niezbyt dużych rozmiarów, ale i od tego są wyjątki, które atakują. Po prostu. Rzucają się na inne psy, biegaczy, rowerzystów, osoby jeżdżące na rolkach, czy deskorolkach. Ich właściciele nie spełniają ich psychologicznych potrzeb, nie zadbali o dyscyplinę, nie są dla tych psów przewodnikami, nie umieją prawidłowo reagować na ”wybuchy” swoich podopiecznych i nie zapewniają im też właściwej dawki aktywności fizycznej. I mają cholernie dużo szczęścia, bo jakoś im na sucho uchodzi(?) to, że ich psy (psy za które oni odpowiadają w sensie prawnym) atakują, czasem skutecznie: gryząc inne psy lub obcych ludzi, którzy (nie mam pojęcia dlaczego) nie ciągają ich po sądach. Obstawiam, że sportowcom-amatorom po prostu nie chce się tracić czasu na konflikty z (przepraszam za brak eufemizmu) debilami, dlatego odpuszczają podziurawione psimi zębami buty do biegania, zadrapania pazurami itp. A sami psiarze o tych poważniejszych przypadkach ”uszkodzenia naskórka”, skutkujących pozwami, mediacjami itd., na fejsbukowych grupach nie rozpisują się tak chętnie i się nimi nie chwalą, jak ”wystawowymi sukcesami”… Właściciele popieprzonych psów sami prawie nigdy nie uprawiają sportu, więc nie rozumieją, że ”tylko” skręcenie kostki, które może mieć miejsce w wyniku ataku takiego psa, dla osoby czynnie uprawiającej sport i w ogóle czynnej fizycznie, może być/jest bardzo dużym problemem, nie mówiąc już uszkodzeniu mięśnia w wyniku ugryzienia. Gdyby ludzie będący właścicielami tego typu psów uprawiali sport, mieliby przynajmniej odrobinę empatii i zrozumienia w stosunku do atakowanych, bo z własnego doświadczenia wiedzieliby, jak szalenie irytujące, a niekiedy niebezpieczne bywają takie ataki.

Nierzadko właścicielami psów atakujących ludzi uprawiających sport w przestrzeni publicznej, np. biegaczy, są osoby starsze, mające zwyczaj puszczać swoje psy luzem na spacerach. I bardzo przykre jest to, że choć można by się spodziewać, że osoba starsza odczuwa jakieś tam skutki przychodzących z wiekiem ograniczeń, np. artretyzm itp. i w związku z tym powinna rozumieć jak, tak już poza wszystkim, poważną niedogodnością jest uszkodzenie dłoni, uszkodzenie śródręcza, które może spowodować taki doskakujący do ręki biegacza i usiłujący się na niej uwiesić, pies, to jednak i tacy właściciele zaburzonych psów, ci starsi ludzie, czasem naprawdę nic sobie nie robią z tego, że ich psy atakują postronne osoby.

Opadła mi szczęka, kiedy pierwszy raz widziałam jak bardzo aroganckim i bezczelnym może być właściciel popieprzonego ot, tak atakującego człowieka, psa. Parkową alejką biegł mężczyzna, nagle w jego pobliżu znalazł się pies, który szybko się z nim zrównał. W pierwszej chwili pomyślałam, że to taki team i właściciel biega z psem. Jednak facet był zaskoczony towarzystwem zwierzaka, mimo to biegł dalej. Po chwili pies (kundel wymiarów Border Collie) wyskoczył do ręki biegacza i ją pochwycił. Mężczyzna, teraz podwójnie zaskoczony sytuacją (co bardzo rzucało się w oczy), odruchowo starał się ”strzepnąć” psa z ręki. Na dłoniach miał rękawiczki bez palców i jak się okazało, całe szczęście, bo psu udało się pochwycić jego dłoń, ale jej nie uszkodził. Nie uszkodził śródręcza, bo zęby zatrzymały się na tworzywie. Pies puścił i z doskoku usiłował raz jeszcze chwycić rękę faceta, kiedy ten, najwyraźniej już ochłonąwszy z pierwszego szoku, go kopnął. Pies odskoczył i zaczął na niego szczekać i warczeć na przemian, ale teraz już trzymał się od człowieka w pewnej odległości. Jak z podziemi wyrósł wtedy starszy pan i zaczął wyzywać biegacza od ”bandytów” i ”zwyrodnialców”. WTF? Biegacz wk…ł się i op…ł właściciela psa, wykrzykując mu czym jego pies sobie na tego kopniaka zasłużył, po czym pobiegł w swoją stronę. Zdarzyło mi się widzieć tego psa jeszcze dwa razy (na przestrzeni roku) w podobnych akcjach, tj atakującego biegających mężczyzn, z czego wynika, że starszy pan lubi wyzywać od ”bandytów” obcych facetów…

Nie ma znaczenia ”rozmiar psa”, to jakich jest on gabarytów, czy ma ”duże”, czy ”małe” zęby, jest rasowy czy ”w typie rasy”, co mówi i ile lat ma jego właściciel, jeżeli w przestrzeni publicznej pies przebywający ze swoim właścicielem ”na spacerze”, atakuje postronne osoby i/lub zwierzęta, należy zgłosić ten fakt odpowiednim organom. Niektórzy ludzie uczą się tylko gdy odczuwają finansowe konsekwencje swoich zaniedbań…

Dziecko czyli ”ludzkie szczenię”

Powszechne jest i potencjalnie bardzo niebezpieczne, gdyż znacząco niekorzystnie wpływa na to co powszechnie (zarówno w środowisku psiarzy i osób psów nieposiadających) uważa się za ”ok” w odniesieniu do interakcji psów z dziećmi i dzieci z psami, tolerowanie tego, że psy i to obce psy, psy ”spoza stada”, bezceremonialnie naruszają przestrzeń ”ludzkich szczeniąt”. Że w przytłaczającej większości ignorujemy, jako ludzie znaczenie dystansów personalnych w interakcjach z psami, przez co wprowadzamy zamieszanie i niejednoznaczności odnośnie naszego i naszych dzieci statusu społecznego, od którego wszystko się zaczyna, gdy przychodzi do satysfakcjonujących, niestresujących i bezpiecznych interakcji z psami.

Nie rozumiejąc czym są dystanse personalne, jak ogromny wpływ mają one, wraz z całą komunikacją niewerbalną, na to jak postrzegają nas i nasze dzieci, nasze i obce psy,nie wymagając od psów poszanowania naszej przestrzeni i nie umiejąc używać przestrzeni ani własnej, ani tej w około nas, tj zawłaszczać jej lub bronić, kiedy przychodzi taka potrzeba, poruszamy się w świecie interakcji z psami jak we mgle. Co za tym idzie, właściciele psów nie uczą ich tego, że nie wolno jest im podejść do pierwszego z brzegu dziecka ot, tak naruszyć jego ”mydlanej bańki”, bo są go ”ciekawe”. Pies ma nos i doskonały węch, nie musi naruszać osobistej przestrzeni dziecka, bo go ono ”ciekawi” albo tym bardziej po to, by np. wyjąć mu z rączki parówkę. Pies poprzez węch ”czyta ludzi” i może to robić nie wdzierając się w naszą ”mydlaną bańkę”. Nie dbamy o podstawy, czyli nie wymagamy obligatoryjnie, by posiadacze psów uczyli swoje psy właściwego postrzegania dzieci, które gwarantowałoby dzieciom, ‚ludzkim szczeniętom’ bezpieczeństwo, tak więc w oczekiwaniach sporej części osób odnośnie psów, w wyobrażeniach tych ludzi o ”prawidłowo ułożonym psie” jest mnóstwo nielogiczności/niespójności.

Poszanowanie przestrzeni działa w obie strony. Jeżeli ja, będąc właścicielem/ opiekunem danego psa, mam prawo wymagać od rodziców dzieci, aby pilnowali swoich pociech i nie pozwalali im wyciągać łapek do mojego psa, oni mają prawo żądać ode mnie, abym kontrolowała zachowanie mojego psa i nie pozwalała mu naruszać przestrzeni ich dzieci. ”Złodziejstwo”, to zabieranie brzdącom smakołyków, to nie jest ”słodkie” i ”nieszkodliwe” zachowanie, to sygnał, że pies nie został nauczony poszanowania przestrzeni ”ludzkich szczeniąt” i nie są one dla niego ”w mydlanej bańce”, czyli nietykalne, i uważa, że może wchodzić w ich osobistą strefę. Rodzice małych dzieci, także nie zdając sobie sprawy ze znaczenia osobistej przestrzeni w interakcjach ludzi z psami, nie umieją używać własnej przestrzeni osobistej, tj bronić jej/ odzyskiwać ani zawłaszczać. Z tego też powodu nie potrafią ”włączyć pola siłowego”, które włączają suki, kiedy nie życzą sobie, aby obce osobniki zbliżały się do ich szczeniąt.

Podkreślę: nie chodzi o to, aby obawiać się każdego psa w pobliżu, ale o to, aby zrozumieć, że będąc rodzicem, czy właścicielem psa lub innego zwierzęcia, swoją mową ciała, a więc niewerbalnie można zakomunikować psu, zmierzającemu ewidentnie w stronę nas i naszego dziecka /lub psa, że nie ma prawa wejść w naszą przestrzeń osobistą, bo my sobie tego nie życzymy i tak powstrzymać go od niechcianego przez nas zachowania.

O sytuacjach, w których, czy to prowadzony na smyczy, czy biegający luzem, mały albo duży pies, podbiega do dziecka, które idzie, jedzie na rowerze, wrotkach, deskorolce, czy robi cokolwiek innego, czego ”piesek nie lubi” (jak zachowanie takich zaburzonych psów ”tłumaczą” ich właściciele), czyli w istocie z czym sobie psychicznie nie radzi i czego nie pomaga mu ”przepracować” jego właściciel, i ośmiela się pochwycić dziecko lub ”tylko” wdziera się w jego przestrzeń, oszczekując je i na nie warcząc, goniąc za nim co najmniej je straszy, nawet nie chce mi się rozpisywać. Kiedy taka sytuacja ma miejsce, rodzice atakowanych przez psychicznie zaburzone psy, dzieci, zazwyczaj krzyczą, odpędzają psy, które już naruszyły przestrzeń ich dzieci, czyli reagują po fakcie, robiąc awantury właścicielom zaburzonych psów. Ale to, że będą wydzierać się na właściciela psa, niczego nie zmieni. Może usłyszą ”Przepraszam, to moja wina”, a może nie. Może taki właściciel powie ”O co tyle hałasu? Przecież nic się nie stało” albo przerzuci winę na dziecko, że ono ”reaguje histerycznie” i ”prowokuje psa”, albo powie, że ”To dziecko przestraszyło mojego psa”tak, tacy bezczelni tupeciarze też się zdarzają.

Bardzo ważne jest, abyśmy wszyscy w końcu zaczęli widzieć tego typu sytuacje, jakimi one w istocie są. Abyśmy nazywali rzeczy po imieniu bez zakłamujących rzeczywistość tłumaczeń, które nie tyle ”wybielają zachowanie psów”, co raczej mają zdjąć odpowiedzialność z ich właścicieli za popełnione przez nich skandaliczne zaniedbania. To właściciel odpowiedzialny jest za to, że dany pies przede wszystkim jest w danym miejscu, ma możliwość nawiązania tj. rozpoczęcia interakcji, wejścia w interakcję, do której jest zachęcany albo takiej, która już trwa i do której zachęcany, i w której ”mile widziany” wcale być nie musi. Dlatego to właściciel psa odpowiedzialny jest za jego zachowanie. A skupienie uwagi psa na dziecku, zwłaszcza dziecku, które nie zdaje sobie sprawy z obecności psa albo go ona nie zajmuje, skrócenie przez psa dystansu dzielącego go od dziecka, naruszenie przez niego przestrzeni dziecka, można traktować jako atak, zwłaszcza, kiedy towarzyszy mu cały wachlarz dodatków takich, jak werbalne sygnały, mowa ciała oraz eskalacja zachowań, aż do zainicjowania przez psa kontaktu fizycznego z dzieckiem; skakanie na dziecko, pochwycenie go zębami itd.

Rodzice dzieci atakowanych przez zaburzone psy przebywające w przestrzeni publicznej, psy nieradzące sobie z bodźcami płynącymi z otoczenia, psy u których nawaliła socjalizacja i ”tak już zostało” (bo właściciele nic z tym nie robią albo robią źle, skoro pies atakuje dzieci), więc reagują zachowaniem nieadekwatnym do sytuacji, agresywnym wręcz, powinni pomyśleć o swoich dzieciach nieco inaczej. Powinni o swoich dzieciach pomyśleć bardziej ”po psiemu”, jako o ”szczeniętach”.

Chroń swoje ‚szczenię’

Rodzice dzieci atakowanych przez zaburzone psy np. w pobliżu placów zabaw, grające w piłkę, jeżdżące na rowerach itp. reagują, ale po fakcie i w dodatku nieprawidłowo; frustracją. Dają ponieść się emocjom, a to nie pomaga i w żaden sposób nie rozwiązuje problemu. A wystarczy zmienić sposób myślenia o interakcji inicjowanej przez obcego psa, swojej w niej roli i tym jak pies widzi albo nie, dziecko, którego przestrzeń tak bezceremonialnie i z bardzo nieprawidłowym nastawieniem narusza.

Jesteś rodzicem, więc chroń swoje dziecko; wymagaj poszanowania jego, a właściwie swojej przestrzeni, w której to dziecko się znajduje. Naucz się zawłaszczać przestrzeń i wszystko co się w niej znajduje, z własnym dzieckiem włącznie. Naucz się wysyłać przede wszystkim niewerbalne komunikaty psom tak, aby nie ośmielały się traktować cię jako jednego z ludzi, w stosunku do których uważają się za dominujące, więc bezpardonowo naruszają jego przestrzeń. Zrozum, że twoja osobista przestrzeń jest ważna, także albo zwłaszcza wtedy, gdy chodzi o interakcje z psami. Żaden przypadkowy i psychicznie zwichrowany pies nie ma prawa naruszać przestrzeni ‚ludzkiego szczenięcia’ i samowolnie rozpoczynać interakcji z ‚ludzkim szczenięciem’, zwłaszcza gdy usiłuje to zrobić za pomocą zębów. Od korygowania szczeniąt jest matka. Od korygowania zachowania dzieci-‚ludzkich szczeniąt’, jest człowiek, który jest ‚właścicielem’ danego ‚ludzkiego szczenięcia’, nie psychicznie zwichrowany pies.

I znowu powtórzę; psy oszczekujące dzieci, ganiające za nimi, wdzierające się w ich przestrzeń, starające się je pochwycić i w efekcie gryzące dzieci, jak one, przebywające w przestrzeni publicznej, w przeważającej większości przypadków robią tak nie dlatego, że ”polują” na owe dzieci i ”widzą w nich źródło pokarmu”, ale dlatego, że usiłują powstrzymać te dzieci od aktywności, z którą (psy) sobie psychicznie nie radzą. Te psy starają się sprawić, by dzieci przestały robić coś, co je (psy) niepokoi. Sęk w tym, że nikogo z obserwujących tego rodzaju sytuacje nie obchodzi, a najmniej rodziców atakowanych dzieci, co danego psa sprowokowało, przestraszyło, co w tym, że np. kilkulatka idzie obok albo jeździ na wrotkach, ”odpaliło” w jakimś psie potrzebę powstrzymania tego dziecka od wykonywanej przez nie czynności, przez dogonienie go i pochwycenie zębami, tak by to dziecko unieruchomić. Te psy, w swoim mniemaniu przeprowadzają ”korektę”, czyli korygują zachowanie jakiegoś osobnika, gdyż uznają je za niewłaściwe, wprowadzające ”dysharmonię” (zachowanie przeszkadza osobnikowi przeprowadzającemu ”korektę”) i chcą, by osobnik, którego strofują, zaprzestał tego zachowania. Korekta trwa w czasie ”teraźniejszym ciągłym” czyli do chwili, w której strofowany osobnik pojmie, że jego zachowanie jest niewłaściwym i go zaprzestanie. Kiedy korygowany zaprzestaje niechcianego zachowania, korekta się kończy. Tyle że w przypadku psychicznie rozchwianego, zaburzonego psa, ”niewłaściwe zachowanie” ma bardzo pojemne znaczenie. Takie psy ”korygują” ludzi, w tym dzieci, bo te pokrzykują do siebie, bawiąc się w berka, jeżdżą na; rowerze, rolkach, deskorolkach, hulajnodze, roześmiane kopią do siebie piłkę, biegają po parku itp., itd… A brak właściwej reakcji ze strony strofowanych (ludzie ciągle robią to, co psa zaburzonego niepokoi, z czym psychicznie sobie nie radzi) pompuje tylko poziom frustracji u takiego psa i sprawia, że ten staje się jeszcze bardziej psychicznie niezdrowy i wciąż powtarza swoje zachowanie, czyli próbuje ”korygować” dzieci.

”Promień pola siłowego”

Stawiam się w roli rodzica dziecka atakowanego przez obcego psa. Wyobrażam sobie sytuację w jakimś publicznym miejscu, powiedzmy parku, ja idę, a dziecko jeździ na deskorolce. Tak więc, idę sobie i widzę, że obcy pies zachowuje się niepokojąco, nienormalnie (to jest słowo, którego nie znoszą i na dźwięk, którego zapluwają się właściciele zaburzonych psów) w stosunku do mojego dziecka. Biegnie do niego, goni za nim powarkując i szczekając… Może goni za nim, żeby je oszczekać bardziej? I co dalej? Po co jakiś pies zajadle goni moje, jadące na deskorolce dziecko? Jest wysoce prawdopodobne, że ma zamiar naruszyć jego przestrzeń osobistą –po co inaczej by za nim gonił z takim nieprzyjaznym nastawieniem? A co potem? Będzie próbować złapać, poprawka UGRYŹĆ dziecko, żeby je ”skorygować”, by powstrzymać je od działania, z którym to on, pies-intruz sobie nie radzi -drażni go dźwięk wydawany przez (przykładową) deskorolkę mojego dziecka? A może goni moje dziecko, bo wydaje mu się podobne do jakiegoś innego, którego ”nie lubi”, bo ono go źle traktuje albo po prostu ”nie lubi go i już”, bo ”tak ma”? Może powodów, dla których ten pies goni moje, jadące na deskorolce dziecko jest kilka? Może pies jest nie tylko sfrustrowany, ale bardzo sfrustrowany i bardzo chce moje dziecko ugryźć?

Sorry, za brak tzw poprawności politycznej, ale gdyby taki pies zignorował to, że moje dziecko się zatrzymało, o ile by go zauważyło i/lub usłyszało, i dzięki temu zorientowało się, że stało się celem jakiegoś psa lub usłyszało, że ja proszę je, by się zatrzymało i/lub gdyby zignorował fakt, że ja podążam w kierunku dziecka i wciąż usiłował wedrzeć się w przestrzeń mojego dziecka, ode mnie taki pies zarobiłby kopa.

Jeżeli nieznany mi pies, niekontrolowany przez swojego tzw opiekuna, w taki sposób reaguje na to, że moje dziecko w przestrzeni publicznejpo prostu jedzie na deskorolce, skupia całą swoją uwagę na moim dziecku i z odległości iluś tam metrów, rzuca się w pogoń za nim, szybko skraca dystans, starając się ”nawiązać fizyczną interakcję” z moim dzieckiem, ignoruje przy tym moją obecność, to mam wystarczające przesłanki ku temu, by uznać, że pies ten może wyrządzić krzywdę mojemu dziecku. Może je wystraszyć lub wręcz zrzucić z deski i spowodować, że dziecko upadnie na asfalt, pokaleczy się albo coś sobie złamie. Może nawet je ugryźć (jeden ”chaps”) albo pogryźć (więcej niż jeden ”chaps”). A ja nie mam zamiaru przyglądać się temu, jak zaburzony pies napada na moje dziecko. Nie obchodzi mnie, czy byłby to ”malutki, niegroźny buldożek francuski”, czy ”spory, szkolony owczarek niemiecki”. Powtarzam; żaden psychicznie zwichrowany pies nie ma prawa naruszać przestrzeni ‚ludzkiego szczenięcia’ i samowolnie rozpoczynać interakcji z ‚ludzkim szczenięciem’, zwłaszcza gdy usiłuje to zrobić za pomocą zębów. Od korygowania szczeniąt jest matka. Od korygowania zachowania dzieci -‚ludzkich szczeniąt’, jest człowiek, który jest ‚właścicielem’ danego ‚ludzkiego szczenięcia’, a nie pies z psychicznymi problemami. W tym miejscu zaznaczę, bo żyjemy w takich czasach, że niektórym trzeba wszystko tłumaczyć bardzo, bardzo wyraźnie, że nie namawiam nikogo do nieuzasadnionej agresji w stosunku do żywych istot i nikogo nie namawiam do ”kopania psów”. Po prostu w sytuacji tak patologicznej, jak atak jakiegoś psa na dziecko, a ta wyżej opisana, hipotetyczna, sytuacja ma znamiona ataku, reakcja fizyczna jest uzasadniona. I podkreślę także, że nie chodzi o to, aby wyrządzić krzywdę psu, ale o to, abypowstrzymać psa od wyrządzenia krzywdy dziecku.

Zdarzyło mi się być mimowolnym świadkiem sytuacji, w których nagle jakiś pies, który niby sobie ”wąchał trawkę”, zauważył gdzieś tam biegacza albo usłyszał dźwięk rowerowego dzwonka i to go odpaliło, doprowadziło do skrajnie nienormalnej (aczkolwiek dla tak się zachowujących osobników zapewne typowej) reakcji, w której rozpoczął pościg za tym kimś i albo usiłował pochwycić rowerową oponę w ruchu (co grozi poważnym wypadkiem), albo ośmielił się pokąsać biegnącą osobę. Czytałam też dość absolutnie szokujących wypowiedzi ”kynologów z fejsbuka” odnośnie przypadków pogryzień dzieci przez psy i ataków psów na dzieci, które nie skończyły się tragicznie, a ”jedynie” tym, że dziecko bardzo się atakującego je psa przestraszyło, i tym bardziej utwierdziły mnie one w przekonaniu, że gdy nie można liczyć na właściciela psa, trzeba liczyć na siebie. Mając do wyboru ”ugryzienie dziecka (czy kogokolwiek innego) przez psa” albo ”kopnięcie psa, by nie dopuścić do ugryzienia przez niego dziecka”, ja zawsze wybiorę to drugie. (Są chwilę, że nie dziwię się ludziom używającym gazu, kiedy nieznany im pies kieruje się w ich stronę, szybko skraca dystans i nie reaguje przy tym na wołanie właściciela, o ile ten w ogóle jest wtedy w pobliżu…).

W moim odczuciu sytuacje, jak ta teoretyczna powyżej (w tym tekście czysto teoretyczna, jednak, od czasu do czasu, oglądamy przecież takie obrazki w tzw przestrzeni publicznej, np. w parkach, na skwerach itp.), te ”pieski” atakujące dzieciaki, które po prostu przechodzą obok albo jeżdżące na rowerach, czy biegaczy, są przypadkami skrajnymi i wymagają zdecydowanych reakcji rodziców napastowanych dzieci lub napastowanych biegaczy, czy rowerzystów. Pies kąsający obcego, uprawiającego sport np. biegnącego człowieka, to patologia. Jeśli nie działa ”pole siłowe” i pies ”nie odbiera sygnału” od biegacza albo rodzica i ”właściciela” dziecka-szczenięcia, to reakcja fizyczna osobnika, który broni przed zagrożeniem siebie albo swoje ”młode” (”zasoby”), jest tego naturalną konsekwencją. Chroniąca swoje szczenięta suka lub inny pies, wymagający od intruza ”zaprzestania wcinania się w jego przestrzeń z tym niefajnym nastawieniem” i ”wrzucenia na luz”, kiedy mowa ciała nie wystarczy, ostrzegawcze bodźce werbalne także, przechodzi do reakcji fizycznej i wtedy agresor ”obrywa zębem”.

Raczej trudno wyobrazić sobie, abyśmy my, jako luzie mieli rzucać się na czworaka i ”gryźć” atakującego nasze dziecko lub nas, psa. Nogi idealnie sprawdzają się, kiedy trzeba zaznaczyć promień naszej przestrzeni osobistej. Zdecydowana reakcja, zazwyczaj bardzo szybko otrzeźwia psa, który ”nie lubi deskorolek” albo ”ma problem z biegaczami” i potwierdzić to może każdy biegacz, którego kop skierowany w stronę psa szykującego się do jego łydki a nawet ręki, uratował przed uszkodzeniem mięśnia albo rodzic zaatakowanego dziecka, który uniemożliwił nienormalnemu psu, pokaleczenie zębami, ugryzienie (a może nawet pogryzienie) jego dziecka.

Nie zawsze ”zła energia”

Entuzjazm, czy ”złe nastawienie” -psy które naruszają przestrzeń ludzi, generalnie wszystkich ludzi, robią to, bo są przyzwyczajone do tego, że ludzie nie przykładają wagi do swojej przestrzeni osobistej w kontaktach z nimi. Nie przykładają do niej wagi, więc jej nie bronią, nie wymagają od psów poszanowania przestrzeni. Psy naruszają przestrzeń tych ludzi, którzy nie są świadomi znaczenia własnej przestrzeni osobistej i nie umieją jej świadomie używać. Naruszanie przestrzeni oznacza, że pies który to robi, uznaje człowieka, którego przestrzeń narusza za osobnika o niższym statusie społecznym niż jego, kogoś kim może ”sterować”. Innymi słowy, pies śmiało samowolnie naruszający przestrzeń danego człowieka, uważa go za uległego względem siebie, bo tylko osobniki dominujące naruszają przestrzeń osobników uległych bez jakichkolwiek konsekwencji. A skoro status społeczny człowieka jest niższy od statusu psa, pies nie musi liczyć się z człowiekiem i może go ”ustawiać”.

Sporo jest dziś psów należących do ludzi nieprzykładających wagi do znaczenia przestrzeni osobistej i mających inne braki, nie tylko w emocjonalnej inteligencji… Psów bardzo zaburzonych, które przyzwyczaiły się do zachowań dominacyjnych, naruszając przestrzeń wszystkich w około bez jakichkolwiek konsekwencji (mnóstwo jest takich psów wśród psów niedużych i karłowatych). Psów bardzo, bardzo, powiedzmy ”przekonanych o słuszności swoich roszczeń”. To są te psy, które na każdym kroku wywołują spiny, ”na pewniaka”, wcinając się w przestrzeń innych psów i reagując agresją na jakikolwiek przejaw barku zgody na owo naruszenie przestrzeni. Braku zgody, który objawia się emanowaniem określonego rodzaju energii i przybraniem przez obranego za ”cel” psa, postawy komunikującej ”terroryście”, że ”Sorry, gościu, ale zawijaj się, bo mój jest ten kawałek podłogi, a tobie się coś pomyliło”. To jest ten typ ”rozpuszczonych” psów, które ”ustawiają domowników”, ”korygują” ich warczeniem, narastającym i w specyficznym tempie zmieniającym się w znerwicowane szczeknięcia, a nawet ośmielają się ich kąsać i gryźć. Tak bardzo często mają wszystkie te dziwne, mikro psy, które ”nie lubią” np. kiedy do ich ”pańci” przychodzą wnuki. Ten typ psów walczy z dziećmi o ”przestrzeń” np. na kanapie, to takie psy nie pozwalają, aby dzieci, czy po prostu goście, siadali w ich pobliżu albo w pobliżu ”ich człowieka” i przeganiają ”intruzów” warczeniem. To jest też ten typ tzw niegroźnych, niedużych psów, które jednak bardzo chętnie ”traktują zębami” ludzi, w tym dzieci, po prostu je gryząc. Zachowanie tych psów nie jest normalne. Ich właściciele, całe ich otoczenie przyzwyczaiło się, że one ”tak mają”, ale przyzwyczajenie się do danego ”stanu rzeczy” nie jest równoznaczne z tym, że ów stan rzeczy jest normalny.

Uczmy się od psich mam

Gdybym była psem o bezpieczeństwo mojego szczeniaka walczyłabym jak pies, no dobrze, jak suka Czyli: jeśli wcześniejsze ostrzeżenia zostałyby zignorowane przez intruza, z użyciem zębów. Jako człowiek nie mam narzędzi, którymi dysponują psy, więc wspomniany wyżej kopniak spełnia swoją ozdrawiającą agresora, rolę. Działa jak ”pole siłowe”, które przypomina psu, że;

szczenię-dziecko jest moje, co oznacza, że należy do mnie, ja jestem dziecka-szczenięcia ”właścicielem”, ja nim ”rozporządzam” i to ja (jak psia matka), decyduję o tym, kto, kiedy i na jakich zasadach może do mojego szczenięcia-dziecka się zbliżać. Moja ”reakcja fizyczna” mówi zaburzonemu psychicznie psu, usiłującemu ugryźć dziecko, by powstrzymać je od zachowania, z którym pies sobie nie radzi, że;

dziecko-szczeniak jest moje, należy do mnie i znajduje się w mojej przestrzeni, którą zawłaszczam i która jest tak duża, jak ja chcę,

nie pozwolę mu ot, tak wedrzeć się w moją przestrzeń, że moja przestrzeń jest moją własnością, wymagam jej poszanowania i będę bronić mojej (nie tylko) osobistej przestrzeni, bo znam jej wagę i uważam za przedłużenie mnie, mojego ciała i to ja rozporządzam WSZYSTKIM co się w MOJEJ PRZESTRZENI znajduje,

nie pozwolę mu bez konsekwencji zbliżyć się do mojego dziecka, mojego ”szczeniaka” (dodatkowo, z tak nieprawidłowym nastawieniem), pies nie będzie mnie ”dominował”, wdzierając się w moją przestrzeń, ”ustawiając” mnie i mojego szczeniaka.

Psy wiedzą, że szczeniąt atakować nie wolno, nie wolno nawet zbliżać się do nich, bo naruszenie przestrzeni szczeniąt (o ataku na nie nie wspominając) wiąże się ze zdecydowaną reakcją ich matki. Osobnikom, które o tym zapomniały, należy po prostu przypomnieć zasady. Żaden pies nie ma prawa używać zębów w stosunku do dziecka.

”Nie znam się, ale się wypowiem”

Wracając jeszcze do nieudolnie, bardzo nieprofesjonalnie i nierzetelnie ”relacjonowanych” w mediach tragedii, jakimi są przypadki ciężkich pogryzień dzieci przez psy. Otóż, mogłoby się wydawać, że rolą dziennikarza jest informować tzw opinię społeczną odnośnie określonych faktów… Jednak, kiedy fakty nie są określone, zostaje granie na emocjach odbiorców (bełkotliwych) przekazów. Równie dobrze za byle jak przygotowane materiały o ”pogryzieniach” i zupełny brak w nich edukacyjnej wartości, odpowiadać może ogólnie marny warsztat dziennikarski, zwykłe leserstwo i lenistwo, jak i brak merytorycznego zaplecza osób, które te materiały przygotowują. (Kolejny raz przekonujemy się, że tylko w teorii dziennikarz ”powinien wiedzieć” o czym mówi lub pisze do swoich odbiorców.) Media z powodzeniem mogłyby spełniać rolę edukacyjną, poprzez informowanie opinii publicznej o tym, jak do danego pogryzienia doszło, o tle zdarzenia, po to, aby uczulać nie tylko rodziców dzieci, ale i posiadaczy psów. Po to, by pobudzić do myślenia, mówiąc kolokwialnie, obie strony. Jednak media, kiedy donoszą o tragediach jakimi są ciężkie pogryzienia małych dzieci przez psy, ograniczają swój przekaz jedynie do ”informacji” w rodzaju: ”Niemowlę walczy o życie po tym, jak zaatakował je pies rasy’‚… I w tym miejscu zazwyczaj podawana jest nazwa konkretnej rasy (stygmatyzacja) albo potoczne określenie odnoszące się do pewnego typu psów (i znów: stygmatyzacja). To drugorzędne, ale również irytujące, a przede wszystkim szkodliwe, że ”dziennikarze” nie sprawdzają czy pies faktycznie jest rasowy, czy jest jakimś mieszańcem o nieudokumentowanym pochodzeniu albo np. psem z pseudohodowli, w której non stop kryje się córkę ojcem lub matkę synem, tymi kazirodczymi kojarzeniami doprowadzając do ciężkich zaburzeń i chorób, również psychicznych, u potomstwa. Nie interesuje ich czy pies całe życie spędził w kojcu, czy był ”typowym psem rodzinnym”… To ”szczegóły”, które ”dziennikarzy” nie zajmują. Dla mediów liczy się pobudzenie tzw opinii publicznej, wywołanie emocji, zwiększenie ”klikalności” tekstu w internetowych serwisach ”informacyjnych”. Mając więc choć odrobinę tzw oleju w głowie, kiedy w mediach pojawia się doniesienie o ”ataku psa na dziecko”, nie sposób komentować go inaczej niż ”Nie znam szczegółów, więc nie będę się wypowiadać”. Ale tej zasady nie przestrzegają nawet ”miłośnicy psów”, członkowie popularnych fejsbukowych grup o tematyce kynologicznej, którzy zamiast zająć się własnymi psami, spędzają czas na ”dyskach na fejsie”…

V. ”Horror story”

Wschodni brzeg nadwiślańskiej plaży. Późne, leniwe, słoneczne, niedzielne popołudnie. Ludzi jest mało, właściwie kilka dwu-czteroosobowych grupek, głównie zajętych rozmowami dziewczyn i rowerzystów robiących sobie przerwę. W pewnym momencie pojawia się Pani z Dzieckiem. Zerkam w bok i widzę, że ‚parkuje’ wózek przy ścieżce, a dzieciak, który już całkiem nieźle chodzi, zasuwa praktycznie jak mały samochodzik w kierunku plaży. Właściwie to jak spuszczony ze smyczy przez tę plażę pruje już po chwili. Pani rzuca się za nim w pogoń i ledwo ”ogarnia” malca, chwytając go w chwili, w której dzieciak zdążył już wbiec do wody. Oboje są ‚wystylizowani’ i Pani irytuje się, że Dziecko zamoczyło sobie ubranie (buty i spodenki po kolana). Od tej chwili malec biega w podwiniętych portkach i boso po zasyfionej, pełnej kapsli, fragmentów szkła, petów itp., plaży. Obserwuję zmagania Pani z tym, może 3letnim Dzieckiem, z siedziska wyciosanego z pnia drzewa, które na potrzeby wpisu nazwę ławką, z odległości (średnio) jakichś 15 metrów. Przez chwilę ja i osoba, z którą na tej plaży jestem, patrzymy sobie na brykającego dzieciaka i wymieniamy uwagi w rodzaju ”fajny dzieciak”, ”ile ma energii”, ”takie żywe srebro”, ”jaki on ma fajny kapelusik”, ”mama chyba trochę zmęczona” itp. Ale po paru minutach łapiemy się na tym, że Pani z Dzieckiem i jej Króliczek Duracell’a przykuwają naszą uwagę nie tyle słodyczą ”rozbrykanego dzieciaczka w fajnym kapelusiku”, co raczej ”nieudolnością Pani w sprawianiu opieki” nad tym chłopczykiem. Uderzające jest jak bardzo to Dziecko jest samowolne, krnąbrne i nakręcone. Brzdąc robi co chce, biega w te i we wte, machając rączkami, a Pani biega za nim jak potłuczona, jakby nie miała do niego ”instrukcji obsługi”. Kobieta coś do tego dziecka mówi, wydaje mu jakieś polecenia, o coś je prosi, ale ”kontroluje je” jedynie w tych momentach, kiedy udaje się jej dziecko pochwycić np. za rękaw kurteczki. Dzieciak nie mówi, porozumiewa się z Panią piskami i chrząknięciami, kiedyś mogłoby to być wskazówką pomagającą określić jego wiek, ale w dzisiejszych czasach może po prostu oznaczać, że chłopczyk mówi w języku trolli i tak już mu zostanie. Sytuacja wygląda naprawdę dziwnie. Zaczynam zastanawiać się czy to Dziecko nie ma jakichś psychicznych problemów, jest ”normalne”, czy też wymaga ”specjalnej troski”? Jednak nic w zachowaniu Pani nie sugeruje, że chłopczyk wymaga jakiegoś szczególnego podejścia, czy traktowania. Po prostu, tą parą rządzi chaos.

Spokojny dotąd klimat plaży, ulatnia się w kilka chwil po pojawieniu się na niej tej dwójki typowych ofiar ”bezstresowego wychowania”. Dorosła, zgięta w pół, kobieta, ewidentnie nie radząca sobie zupełnie z rozwydrzonym dzieciakiem i ów dzieciak typu Diabeł Tasmański, zachowujący się tak, jakby żadna z dorosłych osób z jego otoczenia nigdy w życiu nie słyszała o ”wychowywaniu dzieci”, jakichś regułach zachowania itp. Oboje biegają wte i wewte jak postacie z Looney Tunes, przykuwając uwagę otoczenia. Patrzę na nich przez chwilę i nie mogę pozbyć się wrażenia, że ta dwójka nie ma ze sobą więzi matka-dziecko, coś w zachowaniu tej Pani każe myśleć, że ona nie jest matką tego Dziecka. Jej mowa ciała, całe jej zachowanie względem chłopczyka pokazuje, że to dziecko nie jest jej, a mały olewa ją, jak nielubianą opiekunkę albo ciocię. Chłopczyk jest niegrzeczny i męczący (ja czuję się nim zmęczona od samego patrzenia na jego zachowanie), a Pani nie ma ”podejścia”, nie umie do niego ”trafić”, ”nawiązać kontaktu”, ”zainteresować”, po prostu biega za nim (szkoda mi jej ‚stylizacji’). Ciekawi mnie czy ta osoba jednak jest matką tego chłopczyka i czy to u nich taka ”norma” i oni ”tak mają”, że tak wygląda ich ”bycie razem na świeżym powietrzu”, jej i jej Dziecka, ich ”spacery” i ona nawet nie wie, że jest zmęczona tym ”stylem”, czy przeciwnie, traci już cierpliwość. Dla mnie i dla osoby, z którą oglądam to ”przedstawienie”, Pani ta sprawia wrażenie kogoś, kto jest z tym Dzieckiem ”od święta”. Ale wszystko jest możliwe, w końcu tyle jest ”metod wychowawczych”… W każdym razie, po około 10 minutach tego wstępnego i muszę przyznać, że niestety autentycznie przyciągającego uwagę chaosu, na scenę, prawie równocześnie, z przeciwnych kierunków, brzegiem Wisły wkraczają dwie pary;Dziewczyna z Czarnym Psem i Facet z Rudym Psem.

”O! Pieski!”

Oba Psy to niezbyt duże (wzrostu Border Collie) kundelki o lekkim kośćcu, bez nadwagi, takie, powiedzmy ”sportowe” psiaki i oba spuszczone są ze smyczy. Psiaki zauważają się. Od razu widać, że para Dziewczyna-Czarny Pies tworzy zgrany team. Czarny Pies w chwili, w której on i jego pani ”pojawiają się w kadrze”, skupiony jest na wykonywaniu jakiejś pracy, ćwiczenia, które zadała mu kobieta. To ona jest dla niego najbardziej interesująca w całym otoczeniu, jest skupiony na niej, na tym co razem robią i widać, że ”odnoszenie się do przewodnika” jest dla Czarnego Psa bardzo naturalne. Jest to jeden z tych psów, o których potocznie mówi się, że jest są ”posłuszne” -reaguje na komendy i wykonuje polecenia. ”Posłuszeństwo” wypracowuje się treningiem, czyli właściciel takiego psa musiał wykonać pracę, zbudować z nim relację, która pozwala mu ”sprawować kontrolę” nad zachowaniem zwierzęcia. I już na pierwszy rzut oka jest oczywiste, że właścicielka Czarnego Psa, trenuje z nim ”posłuszeństwo”, potocznie ”coś z nim robi”, ma z psem więź. To widać także dlatego, że pies stara się mieć z nią kontakt wzrokowy i w swoich zachowaniach, znowu potocznie mówiąc, ”w tym co robi”, odnosi się o niej. Np. nie oddala się samowolnie w kierunku Rudego Psa (jak ma w zwyczaju większość psów podczas tzw spacerów), ale czeka na zezwolenie od swojej właścicielki, by rozpocząć interakcję z Rudym Psem. Czyli Czarny Pies najpierw czeka na zezwolenie, by przerwać wykonywane ćwiczenie (zabawę-pracę) i oddalić się od właścicielki i dopiero, kiedy je otrzymuje, rozpoczyna interakcję z Rudym Psem.

Natomiast Rudy Pies po prostu idzie obok swojego właściciela. Może mają przerwę w ćwiczeniach, a może Właściciel Rudego Psa ma inny styl ”mania psa” i niespecjalnie przejmuje się ”wyszukiwaniem psu zajęcia”? W każdym razie Czarny Pies przerywa zabawę-ćwiczenie z właścicielką i udaje się w kierunku Rudego Psa, a ponieważ oba psy są do siebie przyjaźnie nastawione, po chwili zaczynają się bawić w ”zabierz mi patyk”. Ganiają się, zajęte sobą i dobrze się bawią, nie ma między nimi żadnych zgrzytów. Właściciel Rudego Psa robi wrażenie faceta, który ”ma psa” i tyle. Wydaje się być kimś, kto na spacerze z psem czeka aż pies ”wymyśli” co będą robić, a potem głównie stoi, idzie za psem i/lub czeka aż pies zdecyduje o tym, że idą dalej albo wracają do domu.

Właściciele bawiących się Psów zbliżają się do siebie i zaczynają rozmowę, jak sugeruje ich mowa ciała, zapewne typowe bla bla bla psiarzy, coś w stylu ”Fajna pogoda, pieski ładnie się bawią”. W pobliżu nich staje też Pani Opiekunka, wszystkie te osoby znajdują się od siebie w odległości, która pozwala im swobodnie słyszeć siebie nawzajem, czyli w razie potrzeby mogą się ze sobą komunikować.

Czy leci z nami pilot?

Od chwili, w której na plaży pojawiają się Psy, cała uwaga Diabełka Tasmańskiego,którego Pani Opiekunka nie może ogarnąć, kieruje się na zwierzaki. Wpierw na widok psów, chłopczyk staje jak wryty, ale już po chwili zdecydowanie rusza w kierunku zwierzaków a Pani rusza za nim. To bardzo ważne; Dzieciak zauważa psy, skupia na nich całą uwagę i zaczyna biec w ich kierunku. Nie odwraca się do Pani Opiekunki, nie pokazuje jej psów, nie ”konsultuje” z nią pomysłu ”idę do tych piesków”, nie pyta ”czy może”, po prostu biegnie do psów tak, jak wcześniej biegł wprost do wody. Za wszelką cenę dąży do kontaktu z psami. Od momentu, w którym na plaży pojawia się para zwierzaków, maluch skupiony jest tylko na nich i robi wszystko, by znaleźć się blisko nich i ich dotknąć. Nie interesuje go nic innego, zachowuje się tak, jakby psy były największą atrakcją z jaką dotąd się spotkał. Jest bardzo podekscytowany i nakręcony, sprawia wrażenie dziecka, które albo nigdy wcześniej nie miało okazji być w pobliżu żywych zwierząt (bo z jakiegoś powodu rodzice kontakt ze zwierzętami mu ograniczają) i nie umie się z nimi obchodzić, albo przyzwyczajone jest, że zwierzę to zabawka, rzecz, z którą może robić co chce, albo, co nie mniej niebezpieczne i niedopuszczalne, że każdego psa może traktować tak, jak jakiegoś tam, którego zna lub też, że kipią w nim takie emocje, że psy działają, jak podlanie ich substancją łatwopalną. Te opcje, są -moim zdaniem- nie do zaakceptowania i mogą skutkować poważnymi, nawet tragicznymi konsekwencjami.

Jednak Właściciele Psów nie zwracają uwagi na brak manier malca. Małe Dziecko biega za ich Psami jak dzikie, wyciągając do nich rączki, usiłując Psy pochwycić -dzieciak stara się pochwycić psa, do którego ”ma bliżej”, zbliżając się z wyciągniętymi w górę rączkami, upadając na jego grzbiet, próbując zwierzaka ”zagarnąć”, ale psy wyślizgują się mu, nie zwracając na jego zachowanie specjalnej uwagi, są zbyt nakręcone zabawą patykiem -nikt z towarzystwa ”dorosłych” nie wydaje się mieć ”problemu” z tym co robi malec. Właścicielom Psów nie przeszkadza, że małe Dziecko usiłuje niewłaściwie i uporczywie nawiązać kontakt z ich Psami. Nie reagują na to. Nie próbują też namówić Pani Opiekunki, żeby zawołała Dziecko, by mogli pokazać mu jak może z Psami nawiązać kontakt. Mnie Pani Opiekunka wydaje się być kompletnie oderwana od rzeczywistości, ale może usłyszała od Właścicieli, że psy ”są łagodne i nie gryzą”? Może dlatego, choć chłopczyk skupił całą swoją uwagę na psach, które ściga, ona stoi jak kukła i patrzy tylko, czy znowu nie wbiegł do wody -bawiące się psy do wody wbiegają co rusz, a on pędzi za nimi.

Ciekawi mnie co mówi Pani Opiekunka o tym, co robi w tej chwili jej ”Duracell”, czy w ogóle coś do Właścicieli Psów mówi, o coś ich pyta i czy w ogóle zauważa zachowanie Dziecka, czy zdaje sobie sprawę z zagrożenia czy nie. Interesujące jest też co mówią, widzą i myślą Właściciele zajętych zabawą Psów. Jedak ku mojemu zaskoczeniu nie wygląda na to, aby Właściciele Psów i Pani Opiekunka weszli z sobą w jakąś głębszą rozmowę. Pani stoi nieco z boku i sprawia wrażenie, że ulżyło jej, że dzieciak znalazł sobie zajęcie i ”się bawi”. Pozwalam sobie na chwilę refleksji nad tym ”Czy wychodząc z psem mam ochotę koncentrować uwagę na zachowaniu obcego dziecka, którego opiekunka, babcia czy ciocia nie reaguje na to, że dzieciak kompletnie nie potrafi obchodzić się z psami i jak nienormalny gania za moim psem, i psuje mi mój czas z psem na świeżym powietrzu?”. Nie, coś takiego nie jara mnie zupełnie, tym bardziej, że wystarczą mi inne psy, posiadacze psów i inne dorosłe osoby, na które trzeba mieć oko. Myślę, że takie ”akcje” nie ”jarają” żadnego normalnego, ”ogarniętego” psiarza, więc czekam na jakiś przejaw ”błyskotliwości”, a przynajmniej asertywności ze strony Właścicieli Psów, bo zachowanie Pani Opiekunki nie ulega zmianie. Nie zaczyna ”ogarniać” malucha w sposób, który zabezpieczyłby go przed interakcją z Psami, nie zabiera go ”trochę dalej”, nie oddalają się od Psów. Kobieta pozwala, by rozbuchany dzieciak, który zachowuje się tak, jakby systematycznie dostawał końskie dawki przetworzonego cukru, włączył się w psią ganiankę. Dziecko zaczyna ”ścigać” Psy,próbując je ”złapać” za cokolwiek, biega za nimi zawzięcie tak, jak pozwalają mu na to jego krótkie nóżki. I siłą rzeczy, wchodzi w rolę, w którą zazwyczaj w psich parkach i/lub na psich wybiegach, wchodzą małe psy, które ganiają grupki lub duety większych od siebie psów, którym nie są w stanie dotrzymać tempa i zabrać ”artefaktu”, bo mają za krótkie łapki…

Nie widzimy, aby Pani Opiekunka, w tych momentach, kiedy udaje jej się dopaść chłopca (bo przywoływanie go do siebie nie zdaje egzaminu od chwili, w której dotarli na plażę) i przez chwilę utrzymać go przy sobie, starała się w jakiś sposób Dziecko uspokoić, coś mu wytłumaczyć, pokazać, powstrzymać je od kontaktu z Psami. Psami,których, jak potwierdzi ciąg dalszy tej sytuacji, nie znają i które są dla nich obce. Kobieta, cokolwiek i jeśli w ogóle robi, aby wpłynąć na zachowanie Dziecka, zmienić je na bardziej spokojne, bardziej właściwe, jeśli Dziecko miałoby mieć kontakt z Psami lub tylko przez fakt, że znajduje się w ich pobliżu, nie robi tego skutecznie. Dzieciak wciąż jest tak samo podekscytowany obecnością psów i skupiony jest na tym, aby nawiązać z nimi kontakt fizyczny, móc ich dotknąć i je ”złapać”. Wciąż stara się na nich ”uwalić”.

Tak więc mały Diabełek Tasmański ”bawi się z psami”, w sposób, który do złudzenia przypomina te sytuacje, kiedy na psi wybieg, wpuszczony zostaje Psi Diabeł Tasmański, niezrównoważony, obciążony błędami w okresie socjalizacji, psiak, który ”nie kuma bazy” i nie umie bawić się z innymi psami tak, aby zabawa przebiegała bez spięć. Taki psiak sam nie umie wysyłać innym psom czytelnych sygnałów niewerbalnych i nie umie czytać lub błędnie odczytuje sygnały wysyłane do niego przez inne psy oraz reaguje przesadnie, najczęściej histerią lub agresją na zachowania otoczenia lub zjawiska w nim zachodzące. Taki pies bardzo często kreuje problem. Nie umie się bawić np. w ”zabierz mi patyk”, bo dla niego ganianie z innymi psami oznacza np., że wybiera sobie ”ofiarę”, na którą poluje i którą np. kąsa po pęcinach. Taki pies wprowadza zamęt, napiętą atmosferę, skutkującą korektą, którą zazwyczaj przeprowadza któryś (kilka) z psów z wybiegu (zdecydowanie rzadziej -niestety- świadomy właściciel psa), co nierzadko przeradza się w spinę, nawet poważną (z dziurkami i krwią), kiedy psów emocjonalnie niestabilnych i niedorozwiniętych jest na wybiegu więcej i gdy w pobliżu nie ma ani jednego człowieka-przewodnika…

Pani Opiekunka nie nawiązuje rozmowy z Właścicielami Psów, nie obserwujemy żadnego Przepraszam, ale czy Dzieckomogłoby popatrzeć na pieski z bliska, może mogłoby dotknąć i pogłaskać, któregoś z nich albo oba?”. Nie ma też żadnego, w następstwie tego typu pytania albo własnej inwencji Właścicieli, ”przywoływania psów” i przedstawiania im Dziecka ani Przestawiania Psów Dziecku. Nie ma także nic w styluPowinna Pani pilnować malca i nie pozwalać mu ganiać za psami w taki sposób”, aniMoże chce Pani, abyśmy pokazali Pani Dziecku, jak może być blisko naszych Psów w taki sposób, żeby to było dla niego bezpieczne i komfortowe dla naszych Psów”, czy wręcz Powinna Pani oddalić się stąd z tym Dzieckiem, tak, aby maluch nie mógł ganiać za naszymi Psami, które mamy w tym miejscu prawo puszczać luzem, żeby się wybawiły i którym natarczywość Pani Dzieckaza chwilę może zacząć przeszkadzać”nic, co wydawałoby się jest w takiej sytuacji naturalnym zachowaniem pierwszego z brzegu Właściciela Psa, który myśli, ma wyobraźnię i woli minimalizować ryzyko.

Nic, choć Pani Opiekunka dopada chłopczyka, czyli powiedzmy, że ”kontroluje” zachowanie Dziecka, tylko wtedy, kiedy maluch jest zbyt blisko wody. Przez pozostały czas obserwuje z dystansu jak Dziecko ugania się za Psami. Chłopczyk, oczywiście, biega dosyć nieporadnie i ”dogonienie” go nie sprawia kłopotu dorosłej osobie, jednak od czasu do czasu Psy zatrzymują się i w psich zapasach przewalają po piasku. I to są momenty, w których nieupilnowane Dziecko może mieć okazję nawiązać fizyczny kontakt z Psami, może w końcu do nich dobiec, wejść w ich przestrzeń, a właściwie naruszyć ją, ”złapać”, czyli np. ”pacnąć” rączkami, któregoś z nich lub oba. A zarówno Pani Opiekunka, jak i Właściciele Psów, którzy stoją ciągle w tym samym miejscu, zanim podejmą interwencję, zareagują na zachowanie Dziecka lub Psów, mają do pokonania dystans co najmniej kilku metrów…

Bariera językowa?

Właściciele Psów stoją ciągle w tym samym miejscu. Oboje, co odnotowuję z dużym rozczarowaniem, nie wydają się zbytnio przejmować tym, jak to Dziecko reaguje na ichPsy. Nie sprawiają wrażenia zaalarmowanych stopniem ekscytacji Dziecka i tym jak bardzo chce ono dotknąć ich Psy, wejść z nimi w fizyczny kontakt. Widzą, że chłopczyk usiłuje psy dogonić, że, ku irytacji ganiającej go Pani Opiekunki, za którymś razem, mimo jej pościgu z wyciągniętymi jak u Zoombie rękami, udaje mu się nawet wbiec za nimi do wody, ale nic nie robią. Może wydaje im się, że nic złego nie może się stać, bo przecież taki malec nie ma szans dogonić pary szalejących w zabawie psów… No i Psy na Dziecko nie reagują w ogóle, są zajęte sobą, bawią się.

Oczywiste jest jednak, że taki stan rzeczy nie może trwać w nieskończoność, w pewnym momencie psy, zdyszane, zechcą odpocząć, ”uwalą” się gdzieś i Dziecko będzie mieć do nich dostęp… Dlatego braku reakcji Właścicieli Psów nie usprawiedliwia nawet ewentualna ”bariera językowa”.

Ja, ze swojego miejsca, po zachowaniu chłopca, widzę, że nie jest on dzieckiem, które nauczone zostało jak obchodzić się ze zwierzętami. Po tym jak przyglądałam się dobre dziesięć minut temu, jak okropnie zachowywał się, zanim na plaży pojawiły się psy, wiem, że nigdy w życiu nie pozwoliłabym temu dziecku na to, aby znalazło się w pobliżu mojego zwierzęcia albo zwierzaka nad którym sprawuję opiekę. Jednak, moim zdaniem, nawet pierwszemu z brzegu laikowi wystarczyłaby minuta obserwowania tak zachowującego się Dziecka, by wiedzieć, że znalazłszy się w jego pobliżu, trzeba wołać psa, ”zbierać tyłek w troki” i uciekać od małego Diabła Tasmańskiego jak najdalej. Usadawiam się wygodniej i mówię do osoby, z którą tę scenę oglądam, że nigdzie nie idziemy, bo muszę zobaczyć co będzie dalej. Zobaczyć dokąd sięgają ignorancja z arogancją ”typowego psiarza” albo może do jakich zdarzeń może doprowadzić czyjś (właściciela psa) zbyt niski poziom asertywności…

To To jest bardzo ciepły dzień i psy są już zmęczone, przestają daleko odbiegać i zaczynają bawić się blisko swoich właścicieli. I w końcu dzieciak ma szansę je dogonić.

”Nie!”

Czarny i Rudy trzymają się blisko swoich ludzi, więc w końcu, po paru minutach zabawy odbywającej się pod nogami właścicieli, zabawy w ”zabierz mi patyk”, w której jako inicjujący problem Diabeł Tasmański uczestniczy ścigający oba psy i męczący ”opiekunkę”, dzieciak, Pani Czarnego Psa zauważa, że ”coś jest nie w porządku”.

Usłyszeliśmy tylko jedno słowo skierowane przez nią bezpośrednio w kierunku natarczywego Dziecka i Psów; ”NIE!”, Być może Dziewczyna warknęła nie na Dziecko (szkoda), ale na któregoś psa (albo oba), który być może w tym momencie był o krok od przeprowadzenia korekty na chłopczyku? Tego nie wiem na pewno, jednak myślę, że ze szkodą dla Dziecka i Pani Opiekunki owo zdecydowane i głośne ”Nie!” skierowane było jednak do Psa/Psów. Dlaczego ze szkodą dla Dzieciaka i Pani Opiekunki? Dlatego, że od samego początku Dziecko zachowywało się niewłaściwie. Moja pierwsza myśl, kiedy to ”Nie!” usłyszeliśmy była taka, że w końcu ktoś zauważył, że ten dzieciak igra z ogniem i dobrze, że babka krzyknęła, kiedy chłopczyk znowu rzucał się na psy i opadając na nie, usiłował je pochwycić (Pani Opiekunka stała obok i w ogóle nie reagowała). W tym konkretnym momencie takie ”Nie!” skierowane do tego bardzo, bardzo niewłaściwie się zachowującego Dziecka, w przyszłości, w skrajnym przypadku, potencjalnie mogłoby temu Dziecku uratować, jeśli nie życie, to zdrowie, gdyż najprawdopodobniej byłoby wstępem do rozmowy o tym dlaczego ”Nie!”, co złego jest w zachowaniu malucha i dlaczego tak ważne było, by Dziecko go zaprzestało. Rozmowy, rzecz jasna, nie z Diabełkiem Tasmańskim, gdyż ten nie jest w wieku, w którym taka rozmowa miałaby sens, ale Panią Opiekunką. Oczywiście, pewnie gdyby to ”Nie!” skierowane było do ”dzieciaczka”, to sądząc po odrealnieniu Pani Opiekunki, ta wkroczyłaby do akcji natychmiast i zrugała Właścicielkę Psa, wrzeszcząc coś w stylu”Jak Pani śmie tak zachowywać się w stosunku do dziecka!?”. Może właśnie prawdopodobieństwo scenariusza, w którym Właścicielka Psa najpierw musiałaby przebić się przez pancerz ”Jak pani śmie, to tylko dziecko!”, zniechęciło ją do spełnienia dobrego uczynku…

Jednak niezależnie od tego, czy Dziewczyna powstrzymała (swojego?) napastowanego przez Dziecko, Psa od przeprowadzenia ”korekty” na malcu, czy też krzyknęła na Dziecko, aby zaprzestało swojego zachowania (zanim zechce je do tego nakłonić jej Pies), istotne jest, że uznała, że najlepszym rozwiązaniem będzie przerwać sytuację, w której jej Pies narażony jest na kontakt z chłopcem nieumiejącym obchodzić się z psami i przerwała zabawę pomiędzy psami. Pani z Czarnym Psem uznała, że dalsze pozwalanie, by to Dziecko naprzykrzało się jej Psu, równoznaczne jest z narażeniem siebie, Psa i w końcu tego Dziecka, które tak skandalicznie zachowuje się na oczach Pani Opiekunki, na niepotrzebne ryzyko.

Czy ”Nie!” Właścicielki Czarnego Psa w jakikolwiek sposób zwróciło uwagę Pani Opiekunki, czy było dla tej osoby ”alarmujące”, czy podeszła do Dziecka i je od psów odciągnęła? Nie -tak brzmi odpowiedź na każde z tych pytań. ”Nie!” nie skutkowało także żadną wymianą zdań pomiędzy Właścicielami Psów a Opiekunką Dziecka.

Ze sceny schodzą Dziewczyna z Czarnym Psem i jej Czarny Pies. Zostaje Facet z Rudym Psem, który od chwili swojego ”wejścia w kadr” sprawia wrażenie, że nie kuma bazy, i jego Rudy Pies. Nie jest dla mnie jasne czy Facet z Rudym Psem ”załapał” dlaczego Dziewczyna z Czarnym Psem zdecydowała, że lepiej będzie i dla niej i dla jej Psa, jeśli odejdą z miejsca, w którym grasuje Dziecko. Chyba nie, bo on i jego pies zostali

Zabawka Rudego Psa

Rudy Pies i jego Właściciel nie sprawiają wrażenia tak zgranych jak team Czarny Piesi jego Właścicielka. Facet po prostu spuszcza Psa ze smyczy i ten sobie biega, i ”organizuje sobie czas”. Właściciel wodzi za nim wzrokiem, dla odmiany jego Pies za nim wzrokiem nie wodzi, i nie proponuje mu nic dość interesującego, by nieumiejący się obchodzić z psami chłopczyk, przestał być swego rodzaju atrakcją w oczach Rudego Psa. To bardzo o ważne: za partnera do zabawy Rudy Pies nie obiera swojego właściciela.


Ingerencja Pani Opiekunki w to, co robi maluch, ogranicza się jedynie do tego, że ściągnęła mu także spodenki, po tym, jak ponownie zamoczył je w wodzie. Poza tym ta osoba jedynie patrzy na to, jak chłopczyk biega za Rudym Psem. Właściciel Psa stoi w miejscu z rękami w kieszeniach i smyczą przewieszoną na ramionach. Rudy Pies zatacza kółka z patykiem w pysku, malec za nim biega, Pani Opiekunka na to patrzy. Pies coraz częściej przystaje, Dziecko-Diabełek Tasmański nie jest przecież tak sprawne fizycznie, by mogło ganiać go tak zgrabnie i szybko, jak robił to Czarny Pies. Rudy przystaje, więc malec może go dotykać, jednak cały czas to ”dotykanie” jest usiłowaniem pochwycenia Rudego Psa, z wyciągniętymi w górę rączkami i próbowaniem opadania na niego. Pies cały czas memla badyl i często spojrzeniem upewnia się gdzie znajduje się chłopczyk. I w końcu, jak na dłoni, widzę to, na co czekałam od ok kwadransa, to jest odkąd zaczęła się ”zabawia” Dziecka z Psami,bardzo czytelny sygnał, potwierdzenie, że ”dorośli” odpowiedzialni za sytuację, którą obserwujemy, dali, mówiąc bardzo delikatnie, plamę po całości.

Właściciel/ opiekun psa powinien mieć nieco więcej oleju w głowie od pierwszej z brzegu Pani z Dzieckiem. Powinien dbać o swoje i swojego psa bezpieczeństwo, a jedną z konsekwencji takiego dbania o bezpieczeństwo jest niepozwalanie na kontakt z psem dzieciom, które nie umieją zachować się w interakcji z psami. Odpowiedzialny właściciel psa musi myśleć perspektywicznie i przewidywać, że sytuacja, w której Dziecko, które na widok psów zachowuje się tak, jakoby nigdy wcześniej nie miało prawidłowego lub co najmniej poprawnego kontaktu z przedstawicielami tego gatunku, oznacza potencjalne niebezpieczeństwo.

Korekta no.1

Rudy Pies zatrzymuje się i teraz ”żuje badyl statycznie”, jest ustawiony z prawej strony półprofilem do nas, zad uniesiony, front pochylony do ziemi na wyciągniętych w przód łapach, pomiędzy którymi znajduje się pysk, w którym pies memla patyk, Dziecko podchodzi do niego od tyłu, nieco z boku i zwala się na niego z wyciągniętymi w górę rączkami, które to opadają na grzbiet Rudego Psa. Dziecko uwala się na zwierzaku, tj usiłuje to zrobić i wtedy Rudy Pies je koryguje. Rudy wykonuje bardzo szybki zwrot głową w tył, w kierunku chłopczyka, Dziecko odskakuje od jego ciała. Nie płacze, nie krzyczy. Jest zaskoczone. Gdybym miała obstawiać, to postawiłabym na to, że Rudy Pies pogroził dziecku, warknął, zmarszczył się na Króliczka Duracell’a, może nawet kłapnął pyskiem powietrze. W każdym razie ruch głową, to że Pies tak nagle się do niego odwrócił i skierował pysk w jego stronę (blisko twarzy) wytrąciło Dziecko z jego działania. Jednak go nie przestraszyło, chłopiec nie krzyknął, nie rozpłakał się, nie zrobił niczego, co zwróciłoby uwagę Pani Opiekunki albo Właściciela Rudego Psa i po chwili, kiedy Pies odbiegł, malec znowu za nim popędził…

Ani Pani Opiekunka chłopca, ani Właściciel Rudego Psa nie zwrócili na to uwagi. Stało się coś bardzo istotnego. Oto jednoznacznie przekonaliśmy się, że Rudy Pies traktuje chłopczyka niewłaściwie i że w związku z tym może zdarzyć się coś, co najmniej nieprzyjemnego. Rudy wysłał do niego sygnał i to jest wartością -ostrzegł istotę, z którą ma interakcję (Nikt z tzw dorosłych na to nie zareagował). Problem w tym, że ta istota, to dziecko nie zna języka, w którym otrzymało ostrzeżenie, a Rudy nie powinien znaleźć się w sytuacji, w której uznał, że grożenie tej istocie, temu dziecku-ludzkiemu szczenięciu jest dopuszczalne. Pies, który nawykowo prawidłowo odnosi się do dzieci, rozumie, że są ludzkimi szczeniętami, są poza jego ”zasięgiem” i nie jest jego rolą korygowanie ich, kiedy zachowanie dziecka mu przeszkadza, odchodzi, kończy interakcję z dzieckiem. Jednak Rudy nie unika interakcji z chłopczykiem i nie przerywa jej po tym, jak ”skorygował” malca. Traktuje to dziecko raczej jak ”istotę” niż ‚ludzkie szczenię’. Chłopczyk jest czymś co uatrakcyjnia temu psu przebywanie na plaży, stworzeniem, które go gania i tyle. Dla zasady zaznaczmy też, że pies ten w żadnym momencie trwającej ok kwadransa interakcji z Dzieckiem, nie szuka wsparcia u swojego właściciela.

Problem dotyczący Dziecka i Rudego Psa jest poważniejszy niż mogłoby się wydawać, bo pokazuje, że co najmniej w tej konkretnej sytuacji, w interakcji z tym konkretnym Dzieckiem, Rudy Pies, owego chłopczyka nie postrzega jako Dziecka, jako ‚ludzkiego szczenięcia’, którego nie wolno mu korygować nawet zamkniętym pyskiem, o ”wyskakiwaniu z zębami” nie wspominając. Obok stoją ludzie, dorosłe osoby, jedna (w teorii) odpowiedzialna za Dziecko, druga za Rudego Psa i żadna z tych osób od początku, tj. od nieco ponad kwadransa, nie zauważa po jak bardzo cienkim i kruchym lodzie stąpają. Dziecko nie zostało przedstawione Psom (tym bardziej nie jako ‚ludzkie szczenię’). Nie odbył się żaden rytuał. Dziecku nie pokazano na jakich warunkach może przebywać w towarzystwie psów, jaki psychiczny stan jest wymagany do tego, aby bezpiecznie blisko psów przebywać.

Może oba psy, tak Rudy jak i Czarny nie mają przećwiczonych relacji z dziećmi-ludzkimi szczeniętami? Może z dziećmi, które są nieuważne lub natarczywe ”radzą sobie same”, wysyłając im sygnały i ostrzegając je groźbami? Może ich Właściciele”nie widzieli potrzeby”, by poświęcać sprawom relacji pies-dziecko jakąś szczególną uwagę? Może stanęło na tym, że psy ”nie są agresywne” i tyle? Może nie zostały nauczone, że każde dziecko to ‚ludzkie szczenię’ i jako takie każde jest nietykalne, bo jego społeczny status jest wyższy niż status psa? Że ”korygowanie” ‚ludzkich szczeniąt’ jest nieakceptowalne i zachowaniem chroniącym psa ma być jego oddalenie się od ‚ludzkiego szczenięcia’, kiedy to zaczyna zachowywać się w sposób, który powoduje u psa dyskomfort? Że przebywając blisko ‚ludzkiego szczenięcia’ nie wolno naruszać jego ”mydlanej bańki” i wchodzić w jego osobistą przestrzeń z nastawieniem innymi niż spokój i ulegle poddanie? I że powtórzmy: jedynym tolerowanym przez przewodnika sposobem na unikanie i/lub przerywanie interakcji z ‚ludzkim szczenięciem’ jest oddalenie się od niego? Może to zupełnie naturalne dla Rudego Psa, że ”koryguje” dzieci i ośmiela się im grozić, marszcząc się w ich stronę, kłapiąc im pyskiem przed buziami lub powarkując na nie? Może czasem nawet skoryguje je dotknięciem zębów? Może nikt z tzw ”dorosłych” nie zwraca na to uwagi, a dzieci są zbyt małe i/lub zbyt wystraszone, aby o tym powiedzieć swoim rodzicom? Może ten pies ma nawyk traktowania dzieci w ten sposób, bo jego groźby są skuteczne i szybko, w mgnieniu oka ”ustawiają dzieciarnię”, z którą ma do czynienia? A może dzieci nie są dla niego ‚ludzkimi szczeniętami’ albo są, ale podchodzi do dzieci wybiórczo i w niektórych widzi jedynie tylko jakieś ”stworzenia”, a w innych ‚ludzkie szczenięta’ o wyższym od niego statusie społecznym? Może Rudy Pies jest osobnikiem bardzo młodym i może to, że ”dotąd nic złego się nie stało, żadnego dziecka nie ugryzł”, wynika tylko i wyłącznie z tego, że ten pies ma jeszcze ”mały przebieg” i po prostu wszystko przed nim…

Aż ciśnie się stwierdzenie, że ”wszystko jest możliwe”, zważywszy na to, że jego Właściciel zaprezentował się jako ignorant, nie dostrzegając potencjalnego zagrożenia w tym, że jego Pies ”bawi się” (z)Dzieckiem, które zupełnie nie nadaje się do ”zabawy” z psami, bo nie jest to tego przygotowane bo, nie zostało nauczone, jak należy się z psami obchodzić i że w związku z tym ”zabawa” z psami może być dla tego Dziecka niebezpieczna. Skoro facet nie dostrzegł tej oczywistości czy można mu ufać, że interakcja, która ma miejsce pomiędzy jego psem a tym rozwydrzonym dzieciakiem jest bezpieczna?

To dziecko zaczęło za Psami ganiać ot, tak. Ale nie jako Dziecko, tylko taki ”Tasmański Diabełek”, który ganiał oba psy, wydając przy tym z siebie rożne dźwięki. Rudy Pies traktował tego chłopczyka jako coś, co uatrakcyjnia mu memlanie badyla, od chwili, w której zabrakło mu kompana w postaci Czarnego Psa. Nic więcej.

Od momentu, w którym Rudy Pies skorygował malca po raz pierwszy, uznałam, że do incydentu, który uznany zostanie potem za ”atak”/ ”pogryzienie”, zostało maksymalnie 10 minut.

I tak, kilka minut potem…

Korekta no.2

Rudy Pies znowu przystanął, dał chłopczykowi do siebie podejść, dzieciak znowu nabiegł na niego z wyciągniętymi rączkami, szykując się do opadnięcia na zwierzaka, tylko tym razem ”aktorzy” lepiej się ustawili, gdyż i Dziecko i Pies zwróceni byli do widowni profilami sylwetek. W pewnej chwili, kiedy dziecko ustawione buzią do pyska psa, buzią znajdującą się od tego pyska w odległości mniej więcej 30 centymetrów, chciało najprawdopodobniej znowu zwalić się całym ciężarem na jego głowę, pies szybko poruszył głową i kłapnął zębami tuż przed twarzą chłopczyka, na wysokości jego noska. Pies ugryzł powietrze”, centymetry od twarzy Dziecka. A dziecko troszkę się wystraszyło, stanęło jak wryte z tymi wyciągniętymi w górę rączkami, ale ponownie ani nie krzyknęło, ani się nie rozpłakało. I ani Pani Opiekunka Dziecka, ani Właściciel Rudego Psa nie zobaczyli tej drugiej korekty, korekty ponownie blokującej dziecku ”uwalenie się” na psie. Po tej drugiej ”korekcie”, ”entuzjazm” z jakim chłopczyk ”obcuje” z psem nie maleje. Sygnały psa nie temperują nastawienia dziecka do niego i malec znowu udaje się w pogoń za Rudym.

Boska interwencja

Opada mi szczęka, bo najwyraźniej ponownie zdarzenia nie odnotował nikt poza mną i osobą, z którą obserwuję ”zabawę psa z dzieckiem” – WTF? Jak to możliwe? Co robili ci ludzie; Właściciel Rudego Psa i Pani Opiekunka, kiedy Rudy Pies kłapał pyskiem przed buzią malca? Od ugryzienia, takiego typowego ”kasownika”, czyli chwyć-puść, to dziecko dzielą minuty. Jeszcze chwila i rano przeczytam, że ”Na nadwiślańskiej plaży, w niedzielne popołudnie pies pogryzł chłopczyka”, że ”Dziecko zostało ugryzione w twarz, podczas zabawy z psem”.

I wtedy dzieje się coś, co w pierwszym tłumaczeniu ”Pulp Fiction”, śp. Tomasz Beksiński, w scenie, w której mimo wszelkiego prawdopodobieństwa Jules Winnfield I Vincent Vega uniknęli śmiertelnych ran postrzałowych, nazwał ”boską interwencją”. Dosłownie dwie-trzy minuty po tym jak Rudy Pies ”ugryzł powietrze” tuż przed noskiem Dziecka, Pani Opiekunka podchodzi do malca i zabiera go od Rudego Psa. Po prostu ”łapie go za chabety” i odchodzi z nim w stronę wózka. I, żeby było jasne, jej decyzja nie jest pokierowana tym co opisałam, tą ”korektą” Rudego Psa, bo ta baba tego nie widziała. Była na tej plaży, w odległości paru kilku metrów od Dziecka i Rudego Psa, i choć powinna dbać o bezpieczeństwo tego Dziecka, nie widziała co działo się na plaży. Nie widziała nawet tego, jak Rudy Pies, w odległości mniejszej niż długość małego palca, kłapnął pyskiem przed twarzą tego Dziecka. Chłopczyk protestuje, wydziera się i szarpie, ale ona najwyraźniej uznała, że ”dość zabawy” i teraz olewa jego chciejstwa i niechciejstwa. Może spojrzała na zegarek, może dostała sms’a? (Może akurat w chwili, w której Rudy Pies groził Dziecku, nad którym miała sprawować opiekę lajkowała kolejnego selfika jakiejś psiapsióły?) W każdym razie coś kazało jej zwijać się z plaży.

Rudy Pies pobiegł w krzaki a jego niczego nieświadomy Właściciel udał się za nim. I ”nic się nie stało”. ”End of Story”. Tym razem.

Ciąg dalszy w tekście ”UCZMY SIĘ OD PSICH MAM -UCZENIE PSÓW PRAWIDŁOWEGO ODNOSZENIA SIĘ DO DZIECI I UŻYWANIE PRZESTRZENI OSOBISTEJ W KONTEKŚCIE USTALENIA STATUSU SPOŁECZNEGO NASZEGO DZIECKA-LUDZKIEGO SZCZENIĘCIA W RELACJACH Z NASZYM PSEM I PSAMI OBCYMI

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz. Ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

WYCHOWANIE I SZKOLENIE PSA: PIES I DZIECKO – CZĘŚĆ TRZECIA (DZIECKO JAKO ‚LUDZKIE SZCZENIĘ’ W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ -”PIES POGRYZŁ DZIECKO”, CZYLI ZIGNOROWANE CZERWONE ŚWIATŁA I BEZPODSTAWNE ZAŁOŻENIA PROWADZĄ DO TRAGEDII -CZĘŚĆ 1)

W przestrzeni publicznej czyjś pies jest ostatnim czego powinniśmy się obawiać

Wiele osób myśli w ten sposób, gdyż wydaje się oczywiste, że jeżeli dany pies nie radzi sobie psychicznie z przebywaniem w przestrzeni publicznej, przejawiając zachowania obiektywnie zagrażające otoczeniu, to się go w publiczną przestrzeń nie zabiera -jego właściciel go w nią nie wprowadza. Tak więc, kiedy przebywamy w publicznej przestrzeni, uprawiamy sport, spacerujemy z dziećmi lub własnymi psami itd., mamy prawo nie postrzegać obcych, aczkolwiek niebezpańskich psów, jako zagrożenia dla naszego bezpieczeństwa. Nie jest żadnym szczególnym wymaganiem oczekiwanie, że obecność niebezpańskich psów w przestrzeni publicznej ma być niezagrażająca dla postronnych osób i/lub zwierząt. Innymi słowy nie jest niczym nadzwyczajnym wymaganie od właścicieli wprowadzających swoje psy w przestrzeń publiczną, aby kontrolowali zachowanie swoich podopiecznych. Jednak zdarza się, że psy przebywające ze swoimi właścicielami w miejscach publicznych (na smyczach lub bez) atakują postronne osoby, w tym dzieci.

Pieski ”po szkleniu”

Internet to (także) wielki słup ogłoszeniowy i coraz więcej różnych osób prezentuje się w sieci jako ”dyplomowani behawioryści”, ”prowadzący szkolenia” itp. Ludzie ci nie tylko ”prezentują się”, ale wprost reklamują jako świadczący usługi z zakresu ”profesjonalnych szkoleń” i ”profesjonalnych porad behawioralnych”, w ten sposób zdobywając klientów. Nie ma się czemu dziwić. Psy są w Polsce popularnymi zwierzętami domowymi, jest więc oczywiste, że wszystko co się z nimi wiąże, od rozmnażania, przez usługi weterynaryjne, na tzw poradach behawioralnych kończąc, stało się biznesem. ”Behawioryści”, włączając w to i tych, którzy mogą poszczycić się ukończeniem studiów wyższych a nie samym tylko ”uczestniczeniem w seminariach” i byciem ”słuchaczami wykładów” różnych tzw autorytetów, są po prostu kolejną, szybko rozwijającą się gałęzią tego biznesu. A w zalewie ”szkoleniowców” i ”behawiorystów”, walczących o klientów atrakcyjnie zaprojektowanymi stronami internetowymi z filmikami ”ze szkoleń”, ”słitaśnymi fociami piesków”, rzewnymi historyjkami dotyczącymi ”poszczególnych przypadków” (to zazwyczaj w zakładkach tytułowanych ”nasze sukcesy” lub jakoś podobnie), poprzez ”rzesze fanów na fejsbuku” itd., szczególnie nowym właścicielom psów, trudno jest zorientować się czy te osoby, w istocie mają swoim klientom do zaoferowania autentyczną wartość, czy też po prostu szukają jeleni, które dziś łatwo łapie się, od czasu do czasu wrzucając w swoją wypowiedź/ tekst ze strony, hasła typu ”wyrzut hormonu” i ”struktura mózgu” itp.

Sposobem, Sposobem, który nigdy nie zawodzi przy ocenie danego behawiorysty (i/lub szkoleniowca) i pozwala go szybko zakwalifikować, jest poznanie jego punktu widzenia w kwestii relacji pies-dziecko/ dziecko-pies. Jak dany ”specjalista” widzi psy w relacjach z dziećmi i dzieci w relacjach z psami? Czy punktem wyjścia do rozmowy na ten temat jest dla niego uwaga, iż nauczenie psa czym jest dziecko, jest podstawą? Są tacy ”behawioryści”, którzy uznają za normę, iż pies to, że małe dziecko ”patrzy mu w oczy”, odbiera/ interpretuje/ rozumie jako ”wyzwanie do walki”, ”wyzwanie do określenia lub potwierdzenia swojej pozycji społecznej względem dziecka”. W swojej ”pracy” dopuszczający jako normę szalenie niebezpieczną ewentualność, że pies może nie rozumieć CZYM JEST dziecko i z tego powodu je zaatakować. Że, w konsekwencji dyletanctwa takiego pseudobehawiorysty czy szkoleniowca, pies może spośród możliwych strategii społecznych, wybrać skrajną, krańcowo nieadekwatną do sytuacji i absolutnie niedopuszczalną. Na atakowanie i gryzienie dzieci przez psy, nie może być przyzwolenia. ”Behawioryści”, którzy tłumaczą zachowanie psa; ”Zaatakował, bo odebrał wpatrywanie się w niego dziecka, jako zagrożenie i wyzwanie do walki”, bardzo delikatnie mówiąc, kompromitują się. Tacy ”specjaliści”, ”behawioryści”, ”trenerzy”, ”szkoleniowcy” itp. persony, są kompletnie niewiarygodnymi i niezwykle niebezpiecznymi dyletantami. Każdy pies musi rozumieć, że dziecko to ”szczenię”, a szczenięta nie rzucają wyzwań -doprecyzujmy, dla dyletantów gotowych kłócić się, że jest inaczej, że ‚szczenięta’ nie rzucają wyzwań, które w jakikolwiek sposób mogą stanowić zagrożenie dla ”wyzywanego”. Szczenięta, a więc i dzieci są bezbronne, ale przede wszystkim nietykalne dla psa. „Intensywne wpatrywanie się jakiemuś psu w oczy przez małe dziecko” nie może być przez psa interpretowane jako ”wyzwanie”. Dzieci to szczenięta ludzi, nie stanowią żadnego zagrożenia, więc traktowanie ich, jak osobników stwarzających zagrożenie, atakowanie przy użyciu zębów, najcięższego arsenału, jak równych sobie przeciwników, jest niedopuszczalne. Jest przejawem zaburzenia psychicznego, którego człowiek odpowiedzialny i myślący, przewodnik psa, nie może akceptować. Normalny pies wie, że dziecko, to szczenię człowieka, a szczenię nie jest dla niego zagrożeniem. Niezaburzone psy, jeśli w zachowaniu dziecka coś im ”nie pasuje”, po prostu oddalają się od niego.

Reasumując, to, że jakiś pies jest ”po szkoleniu” wcale nie musi oznaczać, że wie, że nauczony został, iż dzieci to ‚ludzkie szczenięta’, bo wcale nie jest powiedziane, że jego właściciel lub osoba, której ten właściciel zaufał, że nauczy i jego, i jego psa co jest ”ok” w relacjach psa z ludźmi, w tym dziećmi, tego psa nauczył/a prawidłowego odnoszenia się do dzieci. Ale po kolei, najpierw nieco uporządkujmy.

Zaburzone psychicznie, nieznające swojego miejsca i roli psy ”strofują” ludzi

Psy oszczekujące ludzi, w tym dzieci, na których w tym wpisie (i jego drugiej części) się skupię, ganiające za dziećmi, wdzierające się w ich przestrzeń, starające się je pochwycić i w efekcie kaleczące zębami lub wręcz gryzące dzieci, jak one, przebywające w przestrzeni publicznej, w przeważającej większości przypadków robią tak nie dlatego, że ”polują” na owe dzieci i ”widzą w nich źródło pokarmu”, ale dlatego, że usiłują powstrzymać te dzieci od aktywności, z którą (psy) sobiepsychicznie nie radzą. Te psy starają się sprawić, by dzieci przestały robić coś, co je (psy) niepokoi. Sęk w tym, że ani dzieci padających ofiarą ataku takiego psa (bo to też są ataki), ani ich rodziców, ani nawet nikogo z obserwujących tego typu ataki, nie obchodzi, co danego psa sprowokowało/ pobudziło do tego stopnia, że rzucił się na dziecko. Co w tym, że np. kilkulatka gdzieś sobie idzie lub jeździ na wrotkach, ”odpaliło” w jakimś psie potrzebę powstrzymania tego dziecka od wykonywanej przez nie czynności, przez dogonienie go i pochwycenie zębami tak, by to dziecko zatrzymać, uniemożliwiając mu dalsze przemieszczanie się i/lub wykonywanie danej czynności. Dla ofiar tego rodzaju ataków i ich otoczenia, zachowanie takich psów jest nieakceptowalne, dla ich właścicieli już niekoniecznie… I potrafią wymyślać przeróżne tłumaczenia (począwszy od unikania słowa ”atak”), zamiast uczciwie przyznać, że to ich wina (bo to oni przyprowadzili psa w miejsce publiczne i go nie upilnowali), że pies zaatakował dziecko przebywające w przestrzeni publicznej. Te psy, w swoim mniemaniu przeprowadzają ”korektę”, czyli korygują zachowanie jakiegoś osobnika, gdyż uznają je za niewłaściwe, wprowadzające ”dysharmonię” (zachowanie przeszkadza osobnikowi przeprowadzającemu ”korektę”) i chcą, by osobnik, którego strofują, zaprzestał tego zachowania. Korekta trwa w czasie ”teraźniejszym ciągłym” czyli do chwili, w której strofowany osobnik nie pojmie, że jego zachowanie jest niewłaściwym i go nie zaprzestanie. Kiedy korygowany zaprzestaje niechcianego zachowania, ”korekta” się kończy. Tyle że w przypadku psychicznie rozchwianego, zaburzonego psa ”niewłaściwe zachowanie” ma bardzo pojemne znaczenie i tak naprawdę nigdy nie możemy mieć pewności co takiego psa sprowokuje, przestraszy itp. i jak się on ostatecznie zachowa (kiedy ”zakończy korektę”)… Takie psy ”korygują” ludzi, w tym dzieci, które są fizycznie mniejsze od dorosłych i stanowią łatwiejszy od nich cel, bo te pokrzykują do siebie, bawiąc się w berka, jeżdżą na; rowerze, rolkach, deskorolkach, hulajnodze albo roześmiane kopią do siebie piłkę, biegają po parku itp., itd… A brak właściwej, z punktu widzenia psa, reakcji ze strony strofowanych (ludzie ciągle robią to, co psa zaburzonego niepokoi, z czym psychicznie sobie nie radzi) pompuje w nim poziom frustracji (w tym niepewności, lęku, rozchwiania itp.) i sprawia, że pies staje się jeszcze bardziej psychicznie niezdrowy, i wciąż, kompulsywnie wręcz powtarza swoje zachowanie, czyli próbuje ”korygować” dzieci. Ale i do tego wątku dojdziemy w dalszej części tekstu.

Tofu nie rzuca się tak dobrze jak mięsem

Towarzyska ogłada i umiejętność zachowania się, to coś, co wynosi się z domu. Kiedyś owo (staranne) wychowanie nazywano kindersztubą. Jednak w dzisiejszej rzeczywistości nietrudno odnieść wrażenie, że ”kindersztuba” to już tylko słowo, archaiczne i zapomniane, o sensie (dla większości) trudnym do zrozumienia. Kiedy chodzi o ”rodziców z dziećmi”, praktycznie normą jest już np. to, że w restauracjach małe i nieco starsze dzieci wydzierają się wniebogłosy i biegają między stolikami, jakby były na placu zabaw, a ich rodzice ignorują fakt, że inne osoby w około, w tym samym czasie usiłują czerpać przyjemność z posiłku (za który przecież, jak i rodzice tych dzieci, płacą), odbywają spotkania biznesowe, prowadzą rozmowy lub po prostu pracują. Gdy przechodzimy do ”wychowania psów”, taką samą normą stało się choćby obskakiwanie przez psy zupełnie obcych ludzi i np. dodatkowo brudzenie im ubrań łapami utytłanymi w błocie, okraszane kretyńskimi tłumaczeniami właścicieli owych psów, że ”On się chce tylko przywitać” (odpowiednik nieśmiertelnego ”To tylko dziecko”). Jestem przekonana, że nie tylko w moim odczuciu lekceważenie osób w około, czy to gdy jest się rodzicem dziecka uprzykrzającego życie pozostałym gościom restauracji, czy właścicielem psa, który swoim zachowaniem także powoduje dyskomfort otoczenia, jest przejawem chamstwa i prostactwa. I nie dajmy się zwariować, to wcale nie są ”mocne” słowa, one po prostu oddają istotę rzeczy.

Jeśli ktoś lubi, dobrze mu z tym, bo to dla niego naturalny stan rzeczy i chce mieć w swoim domu ”cyrk” (lub mu to lata koło czterech liter), to ok, jego sprawa (o ile do szewskiej pasji nie doprowadza sąsiadów). Ale kiedy z tym ”cyrkiem” wychodzi się wprzestrzeń publiczną, zaczynają się problemy. Dla większości z nas kontakty z tzw trudnymi ludźmi są męczące i frustrujące, a nie za każdym razem jesteśmy w stanie uniknąć interakcji czy wręcz konfrontacji z takimi osobami. Kiedy spotykamy ”trudnych”, najważniejsze jest umieć utrzymać emocje na wodzy, racjonalnie ocenić sytuację, wyznaczyć granice i zdystansować się. Nie zawsze jest to łatwe, tak więc unikanie (potencjalnie) zapalnych sytuacji, wymówki i narzekanie na innych, niektórym może wydawać się kuszące. Jednak nie należy zapominać, że nasz psychiczny komfort znacznie podnosi zdecydowane wyznaczanie granic i czytelne komunikowanie innym gdzie one leżą.

Bez wyjątków

Ten wpis, choć pierwotnie ukazał się na blogu ‚Zu z pasją o Dogo Argentino’ nie będzie dotyczył Dogów Argentyńskich, presy jako takiej ani przedstawicieli żadnej innej konkretnej rasy, choć zaznaczam, że piszę go z perspektywy osoby, dla której pies=molos. Z perspektywy kogoś, kto uważa ”molosowy styl bycia”, ten typowy dla molosów brak skłonności do przesadnych, histerycznych, nieadekwatnych do sytuacji zachowań, tę molosową stabilność psychiczną za normę i wysoce pożądany standard w zachowaniu psa. To trzeci (podzielony na dwie części) z serii pięciu wpisów dotyczących ”przestrzeni” w kontekście interakcji z psami i chciałabym, abyście jako moi Czytelnicy traktowali go jako pretekst, przede wszystkim do przeanalizowania przygotowania lub braku przygotowania waszych psów do interakcji z dziećmi. Do zdania sobie sprawy, że taka kwestia jak przygotowanie psów do interakcji z dziećmi i w drugą stronę:przygotowanie dzieci do interakcji z psami, istnieje i jest niezwykle istotna. Mam też nadzieję, że wpis ten pobudzi Was, także tych z Was, którzy do pojawienia się w ich życiu psa (niezależnie od rasy czy typu) dopiero się przygotowują, do tego, abyście zaczęli obserwować sytuacje, w których małe dzieci, powiedzmy te poniżej dziesiątego roku życia, mają do czynienia z psami. Byście obserwowali jak te spotkania przebiegają. To jest; jak zachowują się opiekunowie psów, jak opiekunowie dzieci, jak psy odnoszą się do dzieci i jak względem psów zachowują się dzieciaki. Czy dzieci zwyczajowo są przedstawiane psom a psy dzieciom? Jak wygląda ‚rytuał poznania/ powitania’, w jaki sposób przebiega i czy ten sposób jest prawidłowy, tj bezpieczny dla wszystkich biorących w nim udział? Zawsze, kiedy to tylko możliwe, należy uczyć się na cudzych błędach, zamiast własnych.

Żywię też nadzieję, że swoimi refleksjami po przeczytaniu obu części tego tekstu, podzielicie się chociaż z własnymi znajomymi, rodzicami małych dzieci, którzy z pewnością mają jakieś tam doświadczenia związane z kontaktem ich dzieciaków z psami, i że zachęcicie ich do przeczytania serii pięciu (tak wiem, długich) tekstów o roli przestrzeni w interakcjach z psami, bo przekonana jestem, że sporej części, czasem pogubionych a czasem wkurzonych rodziców, uwagi w nich zawarte mogą pomóc spojrzeć na niektóre kwestie świeżym okiem.

I. Eufemizmy, rżnięcie głupa i przyjmowanie roli ofiary, zamiast odpowiedzialności

Kiedy chodzi o psy i dzieci, unikać nieporozumień, nieprzyjemności a nawet tragedii, jest znacznie łatwiej niż się to niektórym wydaje. Wystarczy zrozumieć i raz na zawsze przyjąć do wiadomości, że odpowiedzialność za to, jak przebiegają interakcje psów z dziećmi i dzieci z psami rozkłada się (prawie) równo na posiadaczy psów i opiekunów dzieci. I że obie strony muszą nauczyć swoich podopiecznych podstawowych zasad, dzięki którym owe interakcje są bezpieczne, w tym wzajemnego poszanowania przestrzeni. Bo to właśnie owo obustronne przestrzeganie zasady poszanowania przestrzeni, asertywne zachowywanie dystansu i prawidłowe odnoszenie się zarówno dzieci do psów jak i psów do dzieci, gwarantuje bezkolizyjne przebywanie w przestrzeni publicznej rodziców z małymi dziećmi i psiarzy z ich czworonożnymi przyjaciółmi. Same oczywistości, wydawałoby się, ale problem wciąż istnieje.

Nieakceptowana i wypierana przez samych zainteresowanych, prawda o sporej części obu środowisk, tj. posiadaczy psów, jak i rodziców małych dzieci, jest taka, że żadna ze stron nieustającego sporu o to ”Czyja to wina, że psy gryzą dzieci?”, w istocie nie poczuwa się do odpowiedzialności za istniejący stan rzeczy. Zamiast uczciwie przyznać, że część odpowiedzialności spoczywa na nich tj. posiadaczach psów/ rodzicach dzieci, określić zakres tej odpowiedzialności (odpowiadam za zachowanie mojego dziecka/ odpowiadam za zachowanie mojego psa) i przedsięwziąć określone działania (uczę dziecko, że nie dotyka się obcych psów/ uczę psa, że nie narusza się przestrzeni postronnych osób), przedstawiciele obu obozów przerzucają się oskarżeniami, epitetami i unikają nazywania rzeczy po imieniu, np. wtedy, gdy obiektywnie nienormalnie się zachowujący pies, rzuca się na jadące na rowerze dziecko albonienauczone zasad dobrego wychowania dziecko, nie oglądając się na to czy jego zachowanie jest pożądane, narusza przestrzeń obcych ludzi, prowadzących na smyczy psa, żeby tego psa ”pogłaskać”.

Na posiadaczu psa, i to każdego psa, bez żadnych wyjątków, spoczywa obowiązek nauczenia go, że każde dziecko jest ludzkim szczenięciem, czyli człowiekiem na wczesnym etapie rozwoju, bezbronnym i dla psa nietykalnym. I że istnieje bardzo konkretny, jedyny dopuszczalny stan psychiczny, w którym wolno psu przebywać w pobliżu ludzkiego szczenięcia, a tym stanem ducha jest spokój i poddanie woli przewodnika. Prawdą jest, że nauczyć psa prawidłowego odnoszenia się do dzieci i obchodzenia z nimi najłatwiej jest, kiedy w domu, w rodzinie, w której pies żyje, jest dziecko. Ale fakt nieposiadania własnych dzieci przez właściciela danego psa nie możebyć wymówką, dla której dany pies zachowuje się w stosunku do dzieci agresywnie lub ”tylko” nieodpowiednio (np. nieuważnie). Własne dziecko nie jest niezbędne do tego, aby nauczyć psa prawidłowego odnoszenia się do dzieci, tego na jakich zasadach może przebywać w ich pobliżu oraz w jaki sposób, czyli w jakim stanie psychicznym wolno mu mieć z dziećmi interakcje. Oczywiste jest także, że samo pojawienie się w domu niemowlęcia nie sprawi, że z dnia na dzień pies, którego wychowanie zaniedbano, u którego zaniedbano proces socjalizacji oraz kształtowania pożądanych nawyków, ”magicznie” stanie się ”psem idealnym w kontaktach z dziećmi”. Przeciwnie, pojawienie się dziecka w rodzinie, która zaniedbała kwestie zupełnie podstawowe w wychowaniu psa i nie nauczyła go min. znaczenia poszanowania przestrzeni człowieka, szybko obnaży wszystkie dotychczasowe błędy właścicieli takiego psa i wzmocni ich wagę w uciążliwie odczuwalny sposób.

Natomiast obowiązkiem rodziców jest nauczyć dziecko poszanowania przestrzeni zwierząt (ze szczególnym uwzględnieniem psów i kotów, z którymi o interakcje najłatwiej i które to najczęściej podobno ”bez powodu” gryzą i drapią małe dzieci) i tego, że nie służą one do spełniania zachcianek dzieci, bo nie są zabawkami a żywymi istotami. Każde dziecko powinno przez swoich rodziców zostać nauczone, aby każdego psa, bez wyjątku, zwłaszcza psa obcego, przypadkowo napotkanego w przestrzeni publicznej, traktować tak, jakby ten był psem przewodnikiem, którego nie wolno rozpraszać i dotykać, bo nie wolno przeszkadzać mu w wykonywanej pracy. W taki sposób uczy się dziecko, by zachowywało od psów bezpieczny dla niego dystans, nie narażając go przy tym na niepotrzebny lęk, który rodzą teksty typu ”Nie podchodź, bo cię pogryzie”. Ludzie są różni, psy też. Skoro można nauczyć dziecko, aby nie zbliżało się do nieznajomych osób, można nauczyć je, by zachowywało dystans w stosunku do nieznanych zwierząt.

Gdybym jednak miała jednoznacznie opowiedzieć się za tym czyje zaniedbania są groźniejsze w skutkach, rodziców małych dzieci czy posiadaczy psów, to powiedziałabym, że posiadaczy psów. I to nie tylko dlatego, że małe dzieci nie rzucają się na psy i nie gryzą ich, powodując uszczerbek na ich zdrowiu psychofizycznym lub wręcz zagrożenie ich życia. Uważam tak, gdyż niektóre dzieci reagują na psy bardzo niewłaściwie, tj nieadekwatnie, ”histerycznie” itp., wcale nie dlatego, że są ”rozwydrzone”. Czasem to ”niewłaściwe reagowanie” nie wynika z tego, że dane dziecko ma nieodpowiedzialnych i bezmyślnych rodziców, którzy ”nie nauczyli go, że nie można dotykać obcych psów”. Wychodzimy z psami w przestrzeń publiczną, spotykamy tam innych ludzi, w tym dzieci i musimy brać pod uwagę to, że niektóre osoby, w tym właśnie dzieci, mogą mieć lub mają pewne dysfunkcje, zaburzenia psychiczne, problemy wynikające np. z upośledzenia, różnego rodzaju trudności rozwojowe i nie można oczekiwać od nich, że będą zdolne ”nauczyć się prawidłowego odnoszenia się do psów”. Po prostu. I psiarze muszą się z tym pogodzić. Dlatego pies musi być przygotowany przez swojego człowieka, swojego przewodnika do przebywania w przestrzeni publicznej i ewentualnych, na bardzo bazowym poziomie, ”interakcji” z osobami, w tym dziećmi, które ”nie umieją się zachować”.

Ten ”bardzo bazowy poziom” oznacza, że pies musi wiedzieć, że każde dziecko to ‚ludzkie szczenię’ i jako takie jest dla niego niezagrażające. Oraz, że status społeczny dziecka-ludzkiego szczenięcia jest wyższy niż jego (psa) społeczny status. Co oznacza, że ludzkie szczenię jest dla niego (psa) ”poza zasięgiem” i nie wolno mu naruszać osobistej przestrzeni, ”mydlanej bańki” dziecka, aby je min. ”korygować” przy użyciu zębów. Pies, który od swojego przewodnika dostał powyższe wskazówki, napotykając na swojej drodze np. dziecko ze spektrum autyzmu, które na jego widok zaczyna piszczeć, krzyczeć i uciekać albo dla odmiany raptownie wdziera się w jego przestrzeń i z zadowoleniem klepie go po głowie, nie będzie go atakował. Nawet jeśli zaskoczy go zachowanie tego dziecka albo go ono przestraszy, taki pies nie straci nad sobą panowania, nie zachowa się impulsywnie, bo będzie wiedzieć, że to tylko ‚szczenię’. Nie będzie też za wystraszonym dzieckiem podążał i nie będzie starał się go pochwycić, bo będzie wiedział, że nie wolno mu jest naruszać przestrzeni obcych ludzi, w tym ‚ludzkich szczeniąt’, i nie jego rolą jest korygowanie zachowania ‚ludzkich szczeniąt’. Tak przygotowany pies, od dziecka które zachowuje się w sposób, który mu nie odpowiada, po prostu się oddala. Ufa także swojemu przewodnikowi, że jeśli/ kiedy sytuacja tego będzie wymagała, to ów przewodnik skoryguje ‚ludzkie szczenię’. Bo przewodnik, który dba o swojego psa, chroni go i daje mu poczucie bezpieczeństwa, więc pies wie, że może liczyć na swojego człowieka.

W tym miejscu, polecam sięgnąć do tekstu:

https://zuzpasjaodogoargentino.wordpress.com/2018/08/14/ludzie-i-inne-zwierzeta-mowa-ciala-i-przestrzeni-dystanse-personalne-i-osobista-przestrzen-w-interakcjach-ludzi-z-psami-psow-z-ludzmi-baza-bez-ktorej-wszystko-sie-sypie/

Oczywista oczywistość: nie mogąc zagwarantować otoczeniu, że wprowadzenie do niego psa nie wpłynie negatywnie na bezpieczeństwa tego otoczenia, nie wolno wprowadzać do niego zagrażającego mu psa

Nie są to żadne ”fanaberie”, to absolutnie konieczne minimum, jeżeli chce się zabierać psa w przestrzeń publiczną, trzeba być fair w stosunku do innych osób i zwierząt, i gwarantować otoczeniu, że czworonóg nie będzie dla niego zagrożeniem. I do tego minimum nie jest potrzebne żadne ”specjalne szkolenie”.

Aby przygotować psa do przebywania w przestrzeni publicznej, potrzeba jedynie zaangażowania jego właściciela (które oznacza także, że właściciel psa, koryguje zachowanie osób i/lub innych psów, które proces nauki zakłócają), świadomości tego z czym wiąże się przebywanie w przestrzeni publicznej, tj jakie ewentualności wchodzą w grę i odrobina wyobraźni. Nie można psa pozostawiać samemu sobie w przestrzeni publicznej, tracić go z oczu i pozwalać, by ”robił na co ma ochotę”. Prawidłowa więź człowieka z jego psem skutkuje zaufaniem psa do przewodnika. O ile pies, który pozostawiony jest sam sobie, tj nie dostaje od swojego człowieka wskazówek, nie jest przez niego korygowany, nie widzi w swoim właścicielu przewodnika, napotykając na swojej drodze osobę chorą psychicznie, zachowującą się nienormalnie (być może nawet agresywnie), może się wystraszyć lub podjąć działanie, które w odniesieniu do tej konkretnie osoby będzie niepożądanym, nieadekwatnym (atak), o tyle pies przebywający pod opieką przewodnika, człowieka, któremu ufa, człowieka dającego mu czytelne dla niego wskazówki i korygującego jego zachowanie, uspokojony przez przewodnika, zaufa swojemu człowiekowi, że dziwnie zachowująca się osoba nie jest zagrożeniem i że można ją ignorować.

*Pamiętajmy, że do tragicznych pogryzień dzieci przez psy zazwyczaj nie dochodzi w miejskiej przestrzeni publicznej. Nie słyszymy ani nie czytamy o przypadkach ataków na publicznych skwerach, w jakichś parkach, czy na placach zabaw. Kiedy pojawiają się doniesienia o tragicznym w skutkach ataku psa na dziecko, które w stanie zagrożenia życia ląduje w szpitalu, to dowiadujemy się, że dziecko pogryzione zostało w mieszkaniu albo na terenie posesji, w jakiejś zamkniętej albo co najmniej ograniczonej,niepublicznej przestrzeni. Bardzo też rzadko ofiara ataku jest zupełnie obca dla właściciela zwierzęcia i nawet jeśli to ”pies pilnujący terenu magazynowego” zaatakuje dziecko, to kolejne doniesienia mówią o tym, że właściciel psa i terenu, na którym do tragedii doszło, jest tego dziecka np. dziadkiem, ciocią, sąsiadem itp.

Punkt wyjścia

Powtórzę, że za jednoznaczne tzn nie do obrony przez bezkrytycznych miłośników psów, uważam sytuacje, w których pies; dostrzega dziecko, które nie zdaje sobie sprawy z jego obecności albo nie zajmuje go ona i skupia na dziecku swoją uwagę, przesadnie go ono albo to, co ono robi, ekscytuje i nakręca, co manifestuje się min. ”focusowaniem” się na dziecku, ”niespuszczaniem go z oczu”, oszczekiwaniem dziecka i wydawaniem przez psa innych dźwięków, samowolnie, skracając dzielący go od dziecka dystans, kieruje się w jego stronę, czyli inicjuje ”interakcję”, narusza przestrzeń dziecka i wchodzi z nim ”w fizyczny kontakt” (”wachlarz możliwości” z ugryzieniem włącznie). Takie sytuacje uważam za, mówiąc bardzo delikatnie, wysoce niepokojące sygnały na temat ”ułożenia” i psychiki psa, wiele mówiące także o jego właścicielu oraz zupełnie niedopuszczalne. Nawet jeśli ich skutkiem jest ”tylko” to, że pies dziecko przestraszy, a ono się ”tylko trochę potłucze”.

Normalny, czyli niezaburzony psychicznie pies, nie reaguje skrajnie na obecność dziecka, nie pobudza go ona przesadnie. Nie pobudza go ani zapach dziecka, ani jego widok, ani wydawane przez nie dźwięki, ani zachowanie dziecka, czynności, które ono wykonuje. Normalny pies, pies psychicznie stabilny i prawidłowo zsocjalizowany wie, że dziecko to człowiek na wczesnym etapie rozwoju, że dziecko to ‚ludzkie szczenię’, które nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, ale przede wszystkim jest dla psa, szczególnie obcego, psa ”spoza stada”, nietykalne: w ”mydlanej bańce”.

Myślący i odpowiedzialny właściciel, obserwuje zachowanie swojego psa, poświęca mu uwagę, nazywa rzeczy po imieniu i przejmuje się tym, jak jego pies się zachowuje. Myślący i odpowiedzialny właściciel psa, reaguje na jego niewłaściwe zachowanie i pomaga psu w dojściu do psychicznej równowagi i jej utrzymywaniu. Tak więc, kiedy właściciel psa dostrzega, że jego psa przesadnie i nienormalnie pobudzają np. krzyki dzieci na placu zabaw, dzieci przejeżdżające obok na rowerach czy deskorolkach lub dzieci jedynie przechodzące w pobliżu, kiedy widzi, że jego pies ”wybucha”, tj. zaczyna szczekać i szarpiąc się na smyczy, próbuje do dzieci się dostać, zacząć je gonić, skrócić dzielący go od nich dystans i rozładować na nich swoją frustrację, oszczekując je lub może nawet usiłując je pochwycić, koryguje zachowane psa. Nie denerwuje się, nie panikuje ani go tym bardziej nie ignoruje, ale bierze odpowiedzialność za zachowanie swojego podopiecznego i ”postępuje zgodnie z procedurą”. Nie zostawia psa samego z problemem, tylko mu pomaga. Najpierw doraźnie. Czyli konkretnym bodźcem, sygnalizuje psu, że ma zwrócić uwagę na niego, jako swojego przewodnika, np. szarpiąc smyczą obrożę i wypowiadając głośneEj!” (bo wpierw musi do psa ”dotrzeć”, zanim zdoła wpłynąć na jego zachowanie), nawiązuje z psem kontakt wzrokowy, uspokaja go (co oznacza, że ma poświęcić czas, bo często wymaga czasu, by pies się naprawdę uspokoił, ”ochłonął” i otworzył na to, czego właściciel-przewodnik od niego oczekuje) i komunikuje psu jakiego zachowania oczekuje od niego, zamiast reakcji skrajnie nieadekwatnej. A tym zachowaniem ma być asertywny spokój i poddanie woli przewodnika. Czyli uspokojenie psa, wyciszenie go i przywrócenie stanu, w którym pies staje się uległy wobec przewodnika, który wskazuje mu, że spokój jest tym, co ma pies przejawiać w danym momencie. Korekta trwa dokąd pies nie zrozumie czego oczekuje od niego jego człowiek. Dlatego tak ważne jest, by być cierpliwym i dać czas zarówno psu jak i sobie, i by samemu emanować asertywnym spokojem. Pies ma osiągnąć pożądany stan ducha, tj. spokój, w środowisku, które chwilę wcześniej zadziałało na niego tak intensywnie. Aby psiak mógł to osiągnąć, musi ufać swojemu właścicielowi, że to środowisko w istocie jest niezagrażające. A jedynie opiekun, który sam zachowuje spokój i cierpliwie daje psu tyle czasu ile on potrzebuje, może ten komfort psiakowi zagwarantować. Zdecydowana większość psów ”nie jest głupia” i kiedy dostają od swoich opiekunów właściwe wskazówki i same przekonują się, że dana sytuacja lub środowisko nie stanowią dla nich żadnego zagrożenia, przestają reagować na to, co wcześniej ”wyprowadzało je z równowagi”. Przestają się tego bać i przed tym uciekać, przestają się tym ekscytować albo reagować na to ”prewencyjną agresją”, starając się odstraszyć ”to”, zanim ”to” im ”zagrozi”. Kiedy właściciel pomoże swojemu psu odzyskać spokój, musi zadać sobie pytanie o to dlaczego jego pies zareagował histerycznie.

Tak więc, myślący i odpowiedzialny właściciel psa, zadaje sobie pytania o todlaczego jego pies zachował się w taki czy inny sposób i stara się znaleźć błąd, który odpowiada za ”wybuchy” u jego psa. A kiedy go znajdzie naprawia go, czyli poświęca czas na przepracowanie z psem problemu tak, aby być w stanie pomóc zwierzęciu (i sobie) nie tylko doraźnie, ale długofalowo. Myślący i odpowiedzialny właściciel rozumie, że niewłaściwe zachowanie jego psa, jest skutkiem wcześniejszych zaniedbań i nie skupia się jedynie na ”wyrywkach”, bo zdaje sobie sprawę z tego, żemusi widzieć pełen obraz sytuacji, a nie tylko jeden jej element, zanim zacznie psa resocjalizować. ”Zapluwanie się” psa, szaleńcze szarpanie na smyczy np. na widok biegających i głośno się zachowujących dzieci (albo innych psów, rowerzystów, kominiarzy etc.) oznacza, że właściciel ma zrobić coś więcej niż ”tylko nauczyć psa niereagowania na dzieci”. Neurotyczne, nierzadko agresywne reakcje np. właśnie na dzieci, to jaskrawy, aczkolwiek z pewnością niejedyny dowód, że należy zdiagnozować, i przepracować (rozwiązać) znacznie więcej problemów.

Obowiązkiem rodzica, niestety bardzo często zaniedbywanym, jest nauczenie dziecka, aby szanowało przestrzeń zwierząt. Nauczenie go, że nie wolno jest zbliżać się do obcych psów i usiłować ich dotykać. W tym nie ma żadnej filozofii. Nie wkłada się rąk do garnków z wrzątkiem, nie bawi przewodami elektrycznymi ani zapałkami, a obcych zwierząt się nie dotyka. Obowiązkiem rodzica jest nauczyć dziecko, że nie każdy pies musi chcieć ”przyjaźnić się ze wszystkimi” i lubić ”głaskanie”, zwłaszcza ze strony obcych. Że nie każde napotkanie psa musi oznaczać ”wejście z nim w interakcję”. Psy, jak koty i inne zwierzęta nie są zabawkami. Psy, tym bardziej obce, nie są ”czasoumilaczami” dla dzieci. To oczywista oczywistość, ale niestety tylko pozornie, że zawsze należy pilnować swojego dziecka, mieć je na oku, bo kiedy jest się w miejscu publicznym, w przestrzeni publicznej należy liczyć się z tym, że w którymś momencie może pojawić się jakiś pies. Pies, który może np. przechodzić obok, na przejściu dla pieszych lub siedzieć przy swoim wylegującym się na leżaku właścicielu, ale to nie znaczy, że dziecko może ”na pewniaka” do niego podejść i go ”pogłaskać”. (I kiedy piszę to zdanie, nie chodzi mi o ”agresję” tego potencjalnego psa, więc teksty w stylu Jak pies jest agresywny, to nie powinien przebywać w miejscu publicznym”, chętnym do ich wygłaszania, radzę zachować dla siebie. Dziecko, przez rodziców powinno być nauczone, że cudzej własności się nie dotyka, po prostu. Jeżeli to je przerasta, to zamiast ”udzielać rad” posiadaczom psów, chętni do tego, powinni rozważyć możliwość, że być może to niektóre dzieci powinny być wyprowadzane na smyczach…) I tak, chociaż większość psów nie stanowi zagrożenia, to są to tylko zwierzęta i nigdy nie możemy mieć pewności, jak dany pies zachowa się w odniesieniu do danego dziecka, w tej konkretnej sytuacji interakcji z tym akurat dzieckiem.

Naucz więc dziecko zasad prawidłowego obchodzenia się z psem, tego że dotykanie psa wcale nie jest potrzebne, że może cieszyć się jego obecnością z kilku metrów, patrząc, jaki jest ”ładny” i jak ”ładnie wygląda gapiąc się na motylki i wąchając kwiatki”. Naucz dziecko, że to właściciel psa decyduje o tym czy można psa dotknąć, czy nie. I że jest w porządku to, że nie każda osoba zgodzi się na to, aby jej psa ”głaskać”. Naucz dziecko, by traktowało wszystkie psy tak, jak traktuje się psich przewodników, których uwagi nie wolno rozpraszać i których nie wolno dotykać, bo te psy są zajęte pracą ze swoim człowiekiem. W ten sposób nauczysz dziecko zachowywać bezpieczny dystans, ale nie ryzykujesz wyrobienia w nim idiotycznej fobii przed psami. Naucz sam/a siebie i swoje dziecko mowy ciała psa, czytania tzw sygnałów uspokajających, aby unikać zachowań agresywnych ze strony psów. Wytłumacz dziecku, że jeżeli zauważy, że nieznany pies zaczyna szybko przemieszczać się w jego stronę, samo powinno się zatrzymać, nie wykonywać niepotrzebnych ruchów, nie uciekać, nie krzyczeć ani piszczeć, nie patrzeć na tego psa i spokojnie poczekać, na twoją interwencję. Chroń swoje dziecko; myśl zanim ”coś” się zdarzy, zamiast ”uczyć się na błędach”.

I nie hoduj w dziecku fobii

Zdarzają się sytuacje, w których nie sposób ocenić czy ma się do czynienia z dzieckiem, którego rodzice zaniedbali swoje obowiązki, czy jednak z dzieckiem, którego rodzice np. wstydzą się tego, że ich dziecko ma jakiegoś rodzaju zaburzenia psychiczne. Szczerze przyznam, że nie wiem jak było w tym przypadku, ale opiszę Wam zdarzenie, które bardzo mnie przygnębiło.

Prowadzę psa na smyczy, obok mnie idzie jego, prowadząca wózek z kilkumiesięcznym dzieckiem, właścicielka. Jak zaznaczałam wcześniej, zawsze prowadzę psa po zewnętrznej tak, aby oddzielać go od postronnych osób i robię to przede wszystkim z uwagi na to, że jak zauważam, ludzie często niepewnie czują się w pobliżu psów o takich gabarytach oraz dlatego, że równie często z niezrozumiałych dla mnie przyczyn, chcą ”w przelocie” Dużego Zwierza ”pogłaskać”. Na wprost nas, chodnikiem podąża grupa rodziców z dziećmi, trzy pary i pięcioro czy sześcioro dzieciaków. Chwilę wcześniej minęła nas inna, podobnie liczna grupa, dwoje z tamtych dzieciaków jechało na rowerach, a jedna dziewczynka bawiła się, kopiąc przed sobą piłkę. Dla świętego spokoju, aby nie ryzykować, że pies znajomej mógłby chcieć ”przejąć” piłkę dziewczynki, gdyby ta potoczyła się pod jego łapy i być może w jakiś sposób wystraszyć tym to dziecko, przeprowadzam go trawnikiem, wymijając, idącą w ogonie grupy, dziewczynkę, której towarzyszy mama. Może to, że przeprowadziłam psa trawnikiem, w jakiś sposób ”zaalarmowało” dorosłych z kolejnej grupy? A może było to bez znaczenia. W każdym razie na czele tej drugiej grupy, obok jadącego przy jego boku, na rowerze, chłopczyka, szedł tata. Pan ten ewidentnie nie czuł się komfortowo z tym, że jego dziecko i on mieli minąć, na powrót idące chodnikiem, Duże Zwierzę -to ważne: Duże Zwierzę, absolutnie niepoświęcające im ani jednego spojrzenia. Kiedy pies i ja mijaliśmy ich, pan ustawił się przyjmując rolę tarczy tak, aby prewencyjnie oddzielić psa od dziecka. Myślę sobie: Ok, facet nie ufa psom. A właściwie to pewnie ich właścicielom, mówiącym, że one ”nikomu nie robią krzywdy” za każdym razem, kiedy psy bezceremonialnie i znienacka naruszają przestrzeń postronnych osób czyli np. tego faceta albo jego synka, co może stresować… (Ja nic nie mówię, bo wydaje mi się oczywiste, że skoro pies przede mną idzie na luzie, na luźnej smyczy, z opuszczonym łbem i po prostu mija tych ludzi, to nic nie muszę mówić -ale to mój punkt widzenia i moje założenie). I przyjmuję, że jest wysoce prawdopodobne, że tym facetem nie kieruje jakaś ”schiza”, ale nieprzyjemne, stresujące doświadczenie własne albo dotyczące jego dziecka (albo kogoś znajomego). Obiektywnie, facet ma prawo mieć uprzedzenia, bo różne rzeczy się zdarzają. Aczkolwiek nic w zachowaniu psa, idącego przy mnie (Już na Dużego Zwierza cmoknęłam, żeby zrównał się ze mną), nie powinno go ”nastawić”, zaalarmować, czy wręcz przestraszyć. Zachowanie faceta niepokoi jego synka, bo mimo, że wcześniej dzieciak nie wydawał się przejmować psem, teraz reaguje na zachowanie swojego ojca, patrzy na tatę, zatrzymuje się i zaczyna zza ojca, z niepokojem zerkać na molosa. My sobie idziemy. Kolejne dorosłe osoby z tej grupy i kilkoro dzieci ”przemykają” obok nas krawędzią chodnika i trawnikiem. I nie wiem czy to skutek zachowania idącego ”na szpicy” taty małego rowerzysty, czy po prostu oni wszyscy mają jednak jakąś ”schizę”. Bo choć nic się nie zdarzyło (chwilę wcześniej pierwszy dorosły i pierwsze dziecko z tej grupy, przeżyli i wyszli bez szwanku z przygody pt. ”mijanie molosa na chodniku”, analogicznie jak grupa, która szła przed nimi), swoim zachowaniem komunikują, że boją się o swoje bezpieczeństwo i zachowują się tak, jakbym, idąc tuż obok nich, na smyczy prowadziła ziejącego ogniem Drogona z Gry o Tron. Na końcu tego korowodu idzie, na oko dziesięcioletni chłopiec, przed nim pani trzymająca za rękę dziewczynkę w podobnym do niego wieku. Chłopiec idzie sam, na końcu tej ”wycieczki’ i co bardzo ważne, nikt temu dziecku nie towarzyszy, w tym znaczeniu, że nikt nie trzyma go za rękę, nikt go nie wspiera, nie uspokaja i nie zapewnia go, że jest bezpieczny -nic z tych rzeczy… W jego zachowaniu nie ma nic szczególnie niepokojącego, ot snuje się na końcu grupy i spodziewam się, że przejdzie obok nas tak samo, jak oni wszyscy, czyli przemknie w stylu, ”jestem przekonany, że walczę o życie” i tyle. Tak się zdarza… I nie zamierzam się tym jakoś wyjątkowo przejmować, bo nie mam wpływu na zachowanie wszystkich osób w około. Jednak, kiedy chłopiec widzi, że od psa, który niewzruszenie spokojnie mija przechodzących obok niego (i obiektywnie dziwnie się zachowujących) ludzi, dzielą go może cztery metry, odskakuje w bok, jak oparzony, z lewej na prawą stronę, przez co znajduje się bliżej nas niż przedtem i staje na trawniku, machając rękami. Wtedy (raptownie, zza naszych pleców) dobiega do niego jeden z mężczyzn, który do tej chwili szedł na czele ”pochodu” i pozwalał, by chłopiec szedł sam. I staje przy nim. Nie uspokaja jednak dziecka. Nie przekładam smyczy do lewej ręki, nie zmieniam toru, którym prowadzę psa, tak by szedł teraz pomiędzy mną i swoją właścicielką ani tym bardziej nie przechodzę tak, by wraz z psem ”schować się” za jego właścicielką, choć w zaistniałej sytuacji pies nie idzie już ”po zewnętrznej”. Nie robię żadnej z tych rzeczy, bo nie mam zamiaru dawać psu sygnału, że dzieje się cokolwiek nas zajmującego. Pies zerka w kierunku chłopca, ale nie poświęca mu dodatkowej uwagi, ignorując jego zachowanie, ale mężczyzna nie odnosi się do tego faktu. Staje przy chłopcu i razem czekają aż przejdziemy, aż ”zagrożenie minie” (Nie wiem, może oni widzą coś, czego ani moja znajoma, ani ja nie widzimy?). Facet dzieli z dzieciakiem jego schizę i nie robi niczego poza tym. Tym samym utwierdza to dziecko w tym, że jego zachowanie jest ”normalne”. Kiedy w końcu ruszają i dzielą nas mniej więcej trzy metry, staję, odwracam się w ich stronę i mówię do idącej na końcu grupy kobiety, która w ogóle nie zareagowała na zachowanie chłopca, najwyraźniej traktując je jako normalne(?), i po prostu trzyma za rękę dziewczynkę, że takie zachowanie, jak to, które zaprezentował chłopiec, może nienormalnego psa skłonić do ataku. Pani patrzy na mnie, mówiąc, że ten chłopiec ”Boi się psów i że nie można od niego wymagać, aby stał spokojnie, na chodniku, czy szedł chodnikiem, kiedy idzie pies, bo on (chłopiec) ma traumę’‚ -dosłownie to od niej słyszymy. No, to kurde blaszka, wszystko jasne. Państwo są z tych, co to się upajają ”traumą”, tylko, że dzieciaka (który przeszedł już na początek grupy, w najmniejszym stopniu nie sprawiając wrażenia osoby upośledzonej itp.), strasznie szkoda. Odpowiadam, że rozumiem, że dziecko się obawia, widzieliśmy skutek tej obawy w jego zachowaniu, ale ten pies (wskazuję przy tym na psa, który stoi przy mnie) nie zwracał na nikogo z ich grupy uwagi, na niego też, nie atakował go, bo jest normalnym psem. W zachowaniu tego psa nie było absolutnie nic, co mogłoby tłumaczyć taką reakcję chłopca. Ale zaburzonego nienormalnego psa, zachowanie chłopca mogłoby sprowokować do podjęcia ataku. (Jest mi bardzo żal tego dziecka i odczuwam wewnętrzną potrzebę, by zareagować, ”coś zrobić”. Ale jedyne co mogę zrobić, to powiedzieć jego rodzicom/ opiekunom, przestrzec ich, że jeżeli nic nie zrobią i pozwolą, aby chłopiec tak reagował na psy, to brakiem swojego działania, sprowadzą na niego nieszczęście.) W tym momencie podchodzi do nas mężczyzna, który przyszedł do chłopca, kiedy ten wyskoczył na trawnik i zaczął nieskoordynowanie się ruszać, i rozdrażniony mówi mi, że tego chłopca kiedyś zaatakował pies i go ugryzł, i on, ten chłopiec, się psów boi. Od tamtego momentu. (Bardzo biedny dzieciak). Odpowiadam mężczyźnie, wyraźnie poddenerwowanemu i poirytowanemu moimi uwagami (obserwując jego mowę ciała i obstawiam, że sam nie czuje się komfortowo, patrząc na stojącego przy mnie psa, ”trauma” najwyraźniej rozwija schizę u całej rodziny…), że jestem ostatnią osobą, która lekceważyłaby komfort postronnych osób i że osobiście uważam, że poszanowanie przestrzeni jest podstawą, dlatego zawsze dbam o to, aby zachować dystans, kiedy mijam z psem obcych ludzi, szczególnie dzieci. Alepowtarzam mu, że zachowanie chłopca jest dla niego zagrażające i może się zdarzyć, że tym zachowaniem sprowokuje lub dodatkowo pobudzi niestabilnego psychicznie psa do ataku i zdarzy się nieszczęście. Równocześnie, kiedy tylko stojący przy mnie pies, wychyla się o kilka centymetrów, nie odrywając przy tym łap od podłoża, by zaciągnąć się zapachem ludzi, z którymi mam interakcję, trzymająca za rękę kobietę dziewczynka, zaczyna zachowywać się tak, jakby pies właśnie się na nią rzucił (Odskakuje, krzyczy, macha rękami, jak potłuczona. O cholera… -myślę sobie. Ciężkie życie mają te dzieciaki.) Zwracam uwagę psa na siebie, jego nos, a z nim głowa, na powrót zrównują się z moim kolanem. Mężczyzna mówi coś w rodzaju, ”dzięki za uwagę”, że mam rację itp., ale wszystko w mowie ciała tych ludzi i oczywiście w tym co i jak mówią (np. niepokalana myślą twarz pani trzymającej za rękę dziewczynkę i niereagującej na idiotyczny wybuch małolatki), komunikuje mi jedno ”Mamy w d…e co mówisz, ten dzieciak ma ”traumę”. Kropka.” I tyle. Koniec przekazu i zamknięcie na jakiekolwiek uwagi i argumenty. Koszmar.

Kiedy opowiemy sobie o tej sytuacji krok po kroku, zauważmy kilka rzeczy. Zachowanie tych wszystkich ludzi, lęk, który manifestują, z którym przechodzą obok psa, może być (lub jest, to zależy od psa) dla psa alarmujący (”Boisz się, czyli masz powód”, ”Jakie są twoje intencje?” itp.), a to może prowokować (lub prowokuje) psa do poświęcenia tym ludziom większej uwagi niż na to zasługują. Może być więc tak, że oni, z karykaturalnie odmalowanym przestrachem na twarzach, dziwnie się poruszając, przemykają obok psa i jego ”stada”, a pies śledzi ich spojrzeniem, przez co oni boją się bardziej, a pies bardziej im się przygląda i napięcie rośnie jak w dobrym thrillerze. Potem, jak już takie ludki sobie odejdą na parę metrów, to, żeby sobie wyregulować ciśnienie, lubią powymieniać się spostrzeżeniami w rodzaju ”Widziałeś, jakie miał mordercze spojrzenie?”. Jednak co jest jeszcze bardziej niepokojące to fakt, że dorośli, którzy szli z tymi dziećmi, przecież z daleka widzieli ”wielkiego psa”, wiedzieli też, w przeciwieństwie do mnie, osoby psa prowadzącej, że chłopiec idący na końcu grupy, odczuwa wyjątkowy lęk przed psami, a mimo to pozwolili mu iść samemu i narazili go na zupełnie niepotrzebny stres. Nikt z tych ludzi nie zachował się fair w stosunku do dziecka, gdyż nie zapewnił mu wsparcia. Nikogo nie było przy tym chłopcu, aby pomóc mu poradzić sobie z sytuacją, która w mig rozstraja go nerwowo, zanim ta sytuacja się wydarzy. Zostawili tego dzieciaka samemu sobie. Dopiero, kiedy chłopiec tak wyraźnie, histerycznie zamanifestował swoją fobię, jeden z mężczyzn, przypuszczalnie jego tata, zareagował. Niestety mężczyzna nie zareagował właściwie. Nie skupił się na faktach, czyli tym, że ta konkretna sytuacja, mijanie tego konkretnego psa w żaden sposób nie zagrażało chłopcu, nie uspokoił go i nie zapewnił, że jest bezpieczny. Zamiast tego podtrzymał jego lęk i stan ducha, w którym chłopiec się znajdował, stając przy nim i nie robiąc absolutnie nic, by pomóc temu dziecku wyjść z ”psychicznego zatrzaśnięcia”, w którym się znalazło. Ten dzieciak wszedł w sytuację ”mijania wielkiego psa na chodniku” w stanie psychicznej nierównowagi i tak zostało. Nie wyszedł z niej uspokojony. Ta sytuacja nie tyle ”się skończyła”, co urwała. Chociaż nie była niebezpieczna, nie wykorzystano jej do tego, by pomóc temu dziecku zrozumieć, że nie musi obawiać się każdego psa, którego zobaczy. A przynajmniej nie wykorzystano jej do tego, aby załagodzić stres tego dziecka, w tym konkretnym momencie. Była to po prostu kolejna, zapewne jedna z wielu takich samych, sytuacja będąca następną cegiełką w budowie schizy tego dzieciaka. To dziecko psychicznie utkwiło w miejscu od chwili, w której kiedyś tam zaatakował je jakiś pies. Psychicznie, za każdym razem, kiedy mija (a może wystarczy, że zobaczy) jakiegoś psa, cały czas jest w tamtej sytuacji, odczuwa paniczny lęk, jak wtedy, gdy zaatakował je tamten pies. A jego rodzice się do tego przyzwyczaili. Na marginesie: wystarczyła chwila interakcji z tymi ludźmi, aby wiedzieć, że to, co oni nazwali ”atakiem” i ”ugryzieniem” wcale nie musiało być ”atakiem” i ”ugryzieniem”, ale to akurat jest drugorzędne, bo cokolwiek się wtedy wydarzyło i jakkolwiek na tamto zdarzenie zareagowali, i jak je nazwali rodzice chłopca, wpłynęło na to dziecko tak, że, mówiąc w skrócie, chłopiec świruje na widok psa, który po prostu idzie tym samym chodnikiem co on. Sytuacja, w której mijali mnie i molosa, zarówno dla samego chłopca jak i jego (tak zakładam) taty, była stresująca, wnioskując po ich zachowaniu (niewerbalne i werbalne komunikaty) co najmniej tak, jakby molos nie szedł spokojnie jak cielę, ale się na nich rzucił i nie udało mu się ich dosięgnąć, tylko dlatego, że był na zbyt krótkiej smyczy, a oni ”wyszli cało z tego ataku”. Wrażenie tym potworniejsze, że pani, która za rękę trzymała dziewczynkę (też dziwnie i nienormalnie się zachowującą, aż chciałam zapytać ”A tej co się stało? Chomik ją ugryzł czy po prostu ‚środowisko’ ma jakie ma?”), jak ameba patrzyła na zachowanie chłopca i nie korygowała zachowania dziewczynki. A sam chłopiec, kiedy zaczęłam rozmowę z jego, jak przypuszczam, mamą, przechodząc do przodu grupy, kiedy jego tata, nim zbliżył się do nas, przechodząc obok niego, próbował go objąć i jakby pocieszyć (bo chyba o to miało chodzić w geście, który wykonał, to chyba miała być manifestacja ”wsparcia”), odepchnął jego rękę, wyraźnie rozdrażniony i zapewne zawstydzony sytuacją. Czyli ten dzieciak wie, że ma problem, jest sfrustrowany i zły, bo doszło do tej sytuacji, był w niej sam i bo go ona zawstydziła.

Gdyby zamiast Dużego Zwierza mijał ich neurotyczny, histeryczny, nadpobudliwy pies, jeden z tych, które mają w zwyczaju tzw wyskakiwanie do np. dzieciaków na deskorolkach albo rowerach i usiłowanie kąsania ich lub wprost mówiąc, gryzienia dzieci, zachowanie chłopca, to że tak obrazowo się przestraszył i odskoczył z chodnika w bok, czyli ”uciekł”, mogłoby sprowokować nienormalnego psa do podążenia za nim, do ”pogoni”. Co jeszcze bardziej by przestraszyło to dziecko, które pewnie zaczęłoby krzyczeć i piszczeć, jeszcze bardziej nakręcając psa, co wszystko razem mogłoby skutkować ”kontaktem fizycznym”. A jaki byłby skutek tego co nazwałam ”kontaktem fizycznym”, którym mogłoby być zarówno oparcie się psa o chłopca i podrapanie go, ale i pokąsanie lub nawet pogryzienie? To oczywiste; pogłębienie ”schizy” i utwierdzenie dziecka w przekonaniu, że jego lęk jest uzasadniony. Dodatkowo ”wszyscy zaangażowani w schizę”, tj każdy z dorosłych i każde dziecko z ich grupy, zarazili by się (bardziej) ”schizą” chłopca, bo przecież ”na własne oczy” widzieliby, że (wyczekiwany, przez chłopca, od chwili, w której psa zobaczył) atak, nastąpił.

Ten chłopiec nie dostaje od swoich rodziców wsparcia, nie starają się wyprowadzić go z tego, co sami nazwali traumą, przepracować z nim lęku, który go zżera na widok psa. Jego rodzice pogodzili się z tym, że ich syn ”boi się psów”, przyzwyczaili się do tego. On się boi psów i już, tak ma. Kropka. Jego zachowanie, to jak reaguje na psy jest dla jego rodziców uzasadnione i normalne; był ”atak” = jest ”trauma”. To nie tylko bezduszne, ale i niebezpieczne. Ten chłopiec, kiedy zachował się tak irracjonalnie, odskakując w bok, nie patrzył gdzie odskakuje, mógł wpaść np. na przejeżdżającego rowerzystę, ale kiedy przeraził go pies, sama obecność zwierzaka, który powtórzę, kompletnie to dziecko ignorował, wyłączył myślenie. Oznacza to, że pogodzenie się rodziców chłopca z tym, że on ”boi się psów” i pozwalanie mu na trwanie w tym lęku, utwierdzanie go w przekonaniu, że jego lęk jest ok (rodzice nie usiłują przekonać go, że jest inaczej), bo jest skutkiem owego ”ataku” (a możliwe, że i kolejnych, prowokowanych zachowaniem chłopca) i zostawienie go w tej fobii, zagraża jego bezpieczeństwu. Nie tylko dlatego, że mieszkając w dużym mieście ma całkiem sporą szansę, że kiedyś w końcu (znowu?) będzie mieć pecha i trafi na nienormalnego psa, który go zaatakuje, pogoni za nim i się na niego rzuci, ale dlatego, że jego lęk, właściwie fobia przed psami, odbiera mu zdolność racjonalnego myślenia (Uciekając przed psem, następnym razem może nawet wybiec na ulicę…). Dodatkowo, jak zwracają uwagę psycholodzy, tego rodzaju fobia bardzo negatywnie wpływa na komfort życia człowieka i zaburza jego zdolność do współodczuwania, empatii w stosunku do zwierząt, a tym samym sprzyja niewłaściwym w stosunku do nich zachowaniom…

Faktem jest, że wielu właścicieli nie nauczyło swoich psów poszanowania przestrzeni obcych i że wśród takich psów zdarzają się osobniki niezrównoważone, histeryczne, przejawiające zachowania kompulsywne, które obecność dzieci pobudza do tego, by za nimi gonić i usiłować je chwytać, by je zatrzymać albo próbujące odebrać dzieciom jakąś zabawkę czy też coś, co one jedzą. Jest bardzo ważne, żeby zrozumieć, że zachowanie przestraszonego dziecka, jego reakcje na owo dziwne, zaskakujące, budzące strach (lub nawet przerażenie, gdy mamy do czynienia z przejawem autentycznej agresji), zachowanie psa, na taki typ zaburzonych, impulsywnych, histerycznych psów może podziałać dodatkowo pobudzająco, czyli zintensyfikować ich reakcje i działanie. Im bardziej dziecko krzyczy, piszczy, płacze, im bardziej nieskoordynowanie się porusza, machając rączkami i podskakując, tym intensywniejsze i bardziej napastliwe może być zachowanie psa. Dlatego raz jeszcze podkreślę: wytłumacz dziecku, że jeżeli zauważy, że nieznany pies, zaczyna szybko przemieszczać się w jego stronę, samo powinno się zatrzymać, nie wykonywać niepotrzebnych ruchów, nie uciekać, nie krzyczeć ani piszczeć, nie patrzeć na tego psa i spokojnie poczekać, na twoją interwencję. Jest bardzo prawdopodobne, że kiedy dziecko przestanie robić to, co najprawdopodobniej było impulsem do zachowanie psa, czyli tego, że zaczął za nim gonić i co obiektywnie mogło wyglądać na podjęcie ataku lub po prostu nim było, pies zaprzestanie swojego zachowania.

Ej!

Nie mówię ci, że masz, jako rodzic dziecka, które z dużym prawdopodobieństwem uniknęło co najmniej poturbowania lub nawet pokaleczenia zębami przez histerycznego, impulsywnego psa, zachować się tak, jakby nic się nie stało. Twoje dziecko zdążyło się wystraszyć a tobie z pewnością zrobiło się słabo na myśl o tym, że atakuje je jakiś pies. Osobną kwestią, i o tym też trzeba pamiętać, jest to czy fakt napadnięcia dziecka przez czyjegoś nieupilnowanego psa, będzie mieć jakieś skutki dla psychiki dziecka, czy nastawi je w określony, negatywny sposób do czworonogów, czy też nie. Masz pełne prawo i chyba nawet obowiązek wobec innych, opier…lić właściciela psa, który przyprowadza swojego ”czworonożnego przyjaciela” w publiczne miejsca, pełne innych ludzi, w tym dzieci, który to jednak ”piesek” po prostu psychicznie nie radzi sobie z bodźcami płynącymi z otoczenia i atakuje dzieciaki, bo jego ”opiekun” nie opiekuje się nim i nie sprawuje nad nim kontroli w sposób wystarczający. Ale zanim to zrobisz upewnij się, że z twoim dzieckiem wszystko jest w porządku i zadbaj o to, aby sposób w jaki ”zwrócisz uwagę” tzw opiekunowi psa, nie był dla twojego dziecka, dodatkowym, niepotrzebnym stresem.

*I jeszcze jedna oczywista, ale i tak ją tu umieszczę, uwaga; nie każde ”pogryzienie”, to rzeczywiście pogryzienie. Jednak nie sposób wytłumaczyć tego rodzicowi, którego dziecko zostało skorygowane (do czego nigdy nie powinno dojść!) przez (zwłaszcza) obcego psa, w stosunku do którego zachowywało się niewłaściwie (np. zbyt natarczywie) i na którego to dziecka skórze, owa korekta pozostawiła ”ślad zębów” -nie rany, a jedynie wgłębienia/ wgniecenia/ zadrapania od uderzenia zębami.

II. ”Dziecko pogryzione przez psa, trafiło do szpitala”

Pisząc tekst ”SYTUACJE SPACEROWE” – ”POSZANOWANIE PRZESTRZENI” VS. ”NARUSZANIE PRZESTRZENI” W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ, CZYLI O OBCYCH LUDZIACH I OBCYCH PSACH NARUSZAJĄCYCH PRZESTRZEŃ NASZĄ I NASZEGO PSA LUB DZIECKA”, w pewnym momencie zahaczyłam o wątek tragicznych pogryzień małych dzieci przez psy. Poniżej zamieszam fragment, który zdecydowałam się wyodrębnić z tamtego tekstu, ponieważ uznałam temat za zbyt poważny, by jedynie ”wpleść go”, jako ”dodatek” do tekstu utrzymanego w swobodnym tonie i dlatego zdecydowałam się napisać osobny i podzielony na dwie części, artykuł.

Na swój sposób przywykłam do tego (już się nie dziwię, ale wciąż się oburzam), że donoszące o zdarzeniach typu ”Dziecko pogryzione przez psa, trafiło do szpitala”media, praktycznie nigdy nie opisują ich tła, tego jak dokładnie do tragedii doszło. Zupełnie tak, jakby nikogo z ”dziennikarzy” przygotowujących ”njusa” w istocie nie obchodziło co takiego spowodowało, że dany pies dziecko zaatakował. A przecież tego rodzaju tragedie nie mają miejsca na co dzień. Ciężkie pogryzienia dzieci przez psy, są zdarzeniami, na szczęście o charakterze niecodziennym, nadzwyczajnym, wręcz bardzo rzadkim (Zwłaszcza jeśli pomyślimy o tym ile w Polsce jest małych dzieci i ile jest psów).

To nie jest tak, że psy codziennie ”gryzą” małe dzieci, że kiedy wychodzi się na spacer z dzieciaczkiem w spacerówce, trzeba być przygotowanym na to, że pierwszy z brzegu pies będzie to dziecko ”atakował”. Pies atakujący dziecko, to nie jest norma, jest to wyjątkowo nienormalna sytuacja. I każde tego rodzaju zdarzenie powinno być pieczołowicie wyjaśnione i opowiedziane opinii publicznej ze szczegółami. Tak, aby opiekunowie zarówno dzieci, jak i psów stali się bardziej świadomi potencjalnych konsekwencji swoich zaniedbań, po to, by możliwe było unikanie kolejnych tragedii. Kiedy tak się nie dzieje, kiedy ”informacja” zaczyna się i kończy na stwierdzeniu w rodzaju ”Pies zaatakował dziecko na terenie ogrodzonej posesji”, a potem podbijana jest fotkami robionymi ”przez płot”, uwagami przypadkowych osób, podpisanych najczęściej jako ”sąsiedzi”, szczątkowymi uwagami ”specjalistów” i dziesiątkami, setkami lub tysiącami komentarzy w internecie, doniesienia o ”atakach psów na dzieci” są niczym innym, jak tworzeniem sensacji, biciem piany, straszeniem rodziców małych dzieci i innych osób, nakręcaniem ich przeciwko psom i ich właścicielom, niewnoszącym nic poza nakręcaniem spirali strachu u ludzi mających fobie związane z psami i przede wszystkim obmierzłym żerowaniem na ludzkiej tragedii. Media mogłyby edukować, ale niestety tego nie robią. Kiedy chodzi o przypadki tragicznych pogryzień, media po prostu straszą, bo dramaty podnoszą oglądalność i ”klikalność”, co przekłada się na zyski danego koncernu.

Zignorowane czerwone światła i bezpodstawne założenia prowadzą do tragedii

To nie dzieje się ”nagle”. Dramaty i tragedie jakimi są pogryzienia (w tym i te bardzo ciężkie) dzieci przez psy, poprzedza cały szereg ”nieprawidłowości”, tzw czerwonych świateł niedostrzeżonych lub zignorowanych zarówno przez właścicieli psów, jak i opiekunów dzieci -i wcale nie tak rzadko okazuje się, że właściciel psa, który zaatakował dziecko, jest równocześnie rodzicem albo członkiem bliskiej rodziny dziecka, które padło ofiarą ataku. Musi zadziałać wiele czynników, by finalnie doszło do nieszczęścia. Myślę, że nie będzie nadużyciem założenie, że poza naprawdę absolutnie skrajnymi przypadkami, w rodzaju ”ataku agresji psa, wywołanego działaniem u niego guza mózgu”, tragedie są do uniknięcia, można im zapobiegać i były/są możliwe do przewidzenia, przede wszystkim dlatego, że rodzajów psiej agresji jest kilka.

Agresywne zachowania u psów powodować mogą; dziedziczne zaburzenia psychiczne, wynikający ze starzenia się zespół zaburzeń poznawczych, fizjologia (wpływ hormonów u osobników dojrzewających), choroba (i np. ból, który jej towarzyszy), tzw ”trudna przeszłość” psa, która nie została ”przepracowana” (i tym samym nie istnieją ani świadomość opiekunów zwierzęcia na temat ryzyka, z którym wiąże się uczestniczenie zwierzaka w pewnych sytuacjach, ani procedury przeprowadzania psiaka przez te ryzykowne sytuacje) oraz całkowity brak socjalizacji, ”socjalizacja niepełna” lub nieprawidłowo przeprowadzona. Agresja nigdy nie jest normalnym stanem. Normalnym stanem ducha jest asertywny spokój, agresja jest odstępstwem od tej normy. Jest zrozumiała, uzasadniona, o ile jest dostosowaną, adekwatną do sytuacji, reakcją np. na naruszenie przestrzeni i agresywne, zagrażające przewodnikowi lub samemu psu, zachowanie napastnika. Ta ‚normalna agresja’ ustępuje po tym, jak zagrożenie mija, pies się uspokaja (z pomocą przewodnika lub bez niej) i wraca do stanu asertywnego spokoju.

Kiedy więc słowo ”adekwatna” nie oddaje istoty rzeczy, agresja jest ”czerwonym światłem”, którego nie wolno ignorować, szczególnie, gdy pies przejawiający niepożądane, nieprawidłowe zachowanie, ma kontakt z dziećmi. Powiedzmy sobie wprost, istnieje zasadnicza różnica pomiędzy tym, co jest normalne, a tym do czego ktoś się przyzwyczaił i co zaczął za ”normalne” uważać.

Agresywne zachowanie psa/ człowieka można wytłumaczyć np. rosnącą frustracją, ale stan sfrustrowania nie jest normą. Kiedy agresywne zachowanie nie jest adekwatne do sytuacji, w której występuje, nie można zgodzić się ze stwierdzeniem, że ”agresja jest normalna”, bez względu na to czy rozpatrujemy przypadek dotyczący człowieka, czy psa. Kiedy jakiś człowiek np. na potrącenie przez innego, w zatłoczonym miejscu publicznym, zareaguje uderzeniem łamiącym nos temu, kto go przypadkowo potrącił, nie powiemy, że ”zachował się normalnie”, bo tego rodzaju reakcja nie jest adekwatna do wywołującego ją ”bodźca”. Kiedy pies zachowuje się agresywnie, bo ”jest chory” i cierpi z powodu bólu, możemy zgodzić się z tym, że jego zachowanie jest konsekwencją stanu, w którym się znajduje, ale nie powiemy, że ”zachowuje się normalnie”, bo choroba to nie jest normalny stan itd.

Większość z ludzi żyje w bezpodstawnym przekonaniu, że ”Każdy pies wie, że dziecko to dziecko” i że ”Każdy pies musi traktować dziecko we właściwy sposób” – najprawdopodobniej takie osoby uznają, że psy (i to wszystkie) traktują dzieci ”dokładnie tak samo, jak ludzie” (rzecz jasna ci ”dobrzy ludzie”). Nie. Nie każdy ”pies wie, że dziecko to dziecko”. Tylko normalne, niezaburzone psy z prawidłową socjalizacją, właściwie prowadzone rozumieją, że dziecko jest ‚ludzkim szczenięciem’ czyli człowiekiem na wczesnym etapie rozwoju. Takie psy, znowu to powtórzę: jeśli w zachowaniu dziecka coś im ”nie pasuje”, oddalają się od niego. Po prostu. A właściciel i/lub rodzic dziecka, widząc, że pies przerywa interakcję z dzieckiem, rozumie, że w ten sposób pies komunikuje ”Mam już dosyć” i to szanuje (#Empatia).

Założenie zgodnie z którym ”Każdy pies wie, że dziecko to dziecko” jest tym bardziej szkodliwe, wręcz niebezpieczne, że jak już powyżej wspomniałam, wśród tzw specjalistów, osób, które zajmują się tzw szkoleniem psów lub brylują jako behawioryści i tym samym wpływają na to, jak postrzegają ”prawidłowe wychowanie psa” osoby psy posiadające, nie jest trudno znaleźć takich, którzy twierdzą, że psy po prostu ”mają prawo” zachować się agresywnie, zareagować agresją np. na to, że dziecko (taki czteroletni brzdąc) piszczy albo „intensywnie wpatruje się jakiemuś psu w oczy”. Zaniedbaniem bardzo wielu rodziców jest nienauczenie dzieci, że nie wolno jest im zbliżać się do obcych psów i usiłować ich dotykać.

Nienauczenie dzieci poszanowania przestrzeni zwierząt, ze szczególnym uwzględnieniem kotów, które ”się nie obcyndalają” i ”jadą pazurami jak leci”, i psów, których zachowania mogą być od kocich zdecydowanie bardziej ostre i niebezpieczne, jest wielkim zaniedbaniem niektórych spośród rodziców. Jednak jeszcze większym zaniedbaniem ze strony posiadaczy psów, które dodatkowo przebywają w przestrzeni publicznej (nierzadko bez smyczy i bez kagańca, biegając luzem) lub przy innych okazjach mają kontakt z małymi dziećmi (np. dziećmi znajomych swoich właścicieli), jest nienauczenie ich psów, że dzieci są ludźmi na wczesnym etapie rozwoju, ‚ludzkimi szczeniętami’ i jako takie są dla nich nietykalne.

Powtarzam kolejny raz; każdy pies musi rozumieć, że dziecko = szczenię, a szczenięta ”nie rzucają wyzwań”, są bezbronne, ale przede wszystkim nietykalne. „Intensywne wpatrywanie się jakiemuś psu w oczy przez małe dziecko” nie może być przez psa interpretowane jako ”wyzwanie”.Ludzkie szczenięta są dla psów nietykalne nie tylko dlatego, że są bezbronne, są nietykalne także lub przede wszystkim dlatego, że, upraszczając, nie należą do psów. Dzieci-ludzkie szczenięta należą do swoich ”właścicieli”, czyli ludzi i to ludzie ”rozporządzają swoimi szczeniętami”, i to oni je korygują oraz, kiedy zachodzi taka potrzeba, bronią swoich ‚szczeniąt’ tak, jak broni swoich szczeniąt suka-matka, a więc zaciekle i za wszelką cenę.

Powtórzymy, bo to jest niezwykle istotne

Jeżeli ktoś dopuszcza i uznaje za normę takie postawienie sprawy, w którym pies to, że małe dziecko ”patrzy mu w oczy”, odbiera/ interpretuje/ rozumie jako ”wyzwanie do walki”, ”wyzwanie do określenia lub potwierdzenia swojej pozycji społecznej względem dziecka”, etc., to taki ktoś, jak ten pies, w dużym skrócie, ma coś nie tak z głową. Ktoś taki, powtórzymy, bo to jest niezwykle istotne, przede wszystkim dopuszcza jako normę szalenie niebezpieczną ewentualność, że pies może nie rozumieć czym jest dziecko i z tego powodu je zaatakować. Że może spośród możliwych strategii społecznych, wybrać skrajną, krańcowo nieadekwatną do sytuacji i absolutnie niedopuszczalną. Na gryzienie dzieci przez psy, nie może być przyzwolenia. Ludzie, którzy tłumaczą zachowanie psa; ”Zaatakował, bo odebrał wpatrywanie się w niego dziecka, jako zagrożenie i wyzwanie do walki”, kompromitują się. Tacy ”trenerzy”, ”szkoleniowcy”, ”behawioryści” itp., są kompletnie niewiarygodni i po prostu niebezpieczni dyletanci. Dzieci to ‚szczenięta ludzi’, nie stanowią żadnego zagrożenia, więc traktowanie ich, jak osobników stwarzających zagrożenie, atakowanie przy użyciu zębów (najcięższego ”arsenału”), jak równych sobie przeciwników, jest niedopuszczalne. Jest przejawem zaburzenia psychicznego, którego człowiek odpowiedzialny i myślący, przewodnik psa, nie może akceptować. Normalny pies wie, że dziecko = szczenię człowieka, a szczenię nie jest dla niego zagrożeniem. Psy atakujące dzieci po prostu nie są normalne, są bardzo zaburzone, bo reagują skrajnie nieadekwatnie do sytuacji, krańcowo intensywnie. A wszystko dlatego, że ich właściciele/ opiekunowie zaniedbali swój obowiązek nauczenia ich czym są dzieci i prawidłowego odnoszenia się do dzieci-ludzkich szczeniąt.

Psy zaburzone, bez prawidłowej socjalizacji, nienauczone poszanowania przestrzeniludzi, a więc i małych dzieci, niewidzące w nich ‚ludzkich szczeniąt’, mogą postrzegać dziecko jedynie jako jakieś bliżej nieokreślone ”stworzenie”; ”źródło bodźców”, ”coś na czym łatwo jest się wyładować, bo jest słabe i małe”, ”coś dzięki czemu można rozładować instynkt, używając ‚tego’ w (tzw) zabawie lub np. ”coś, co łatwo upolować”.

”Fajna” i ”niefajna” patologia

Pomyślcie o tym przez chwilę, o właściwym odnoszeniu się psa do dziecka, jako ‚ludzkiego szczenięcia’. Są ludzie, którzy uczą psy, że używanie zębów w tzw zabawie psa z człowiekiem jest ok, że łapanie człowieka zębami jest ”spoko”, że można chwytać dłonie właściciela i je ”memlać”, i to jest ”cool”. I robią tak, uczą ”zabawy zębami” swoje psy ludzie posiadający małe dzieci(!). Skąd założenie, że pies ”sam z siebie, na pewno” będzie umiał ”określić dopuszczalne natężenie memlania”, kiedy tak samo, jak ze swoim właścicielem będzie próbował ”bawić się” z dzieckiem? Zwłaszcza, gdy się nakręci, czyli jego ekscytacja poszybuje na wysoki poziom. Czy ten typ posiadaczy psów w ogóle zadaje sobie tego rodzaju pytania? Czy myślą o tym, że pozwalając psu, aby w tzw zabawie ”traktował ich zębami”, uczą go, że ich status społeczny (tym samym status społeczny ich dzieci) wcale nie jest wyższy niż jego? Czy myślą o tym, że w pewnych okolicznościach stworzenie (wcale nie na pewno dla takiego psa, ”dziecko”), które zacznie wydawać z siebie piski, bo pies je ugryzie albo ”tylko złapie zębami”, może tymi wydawanymi przez siebie dźwiękami ośmielić psa do zintensyfikowania działania?

Albo sfrustrowane, zaburzone psy-zaganiacze (nie mam w tym momencie na myśli żadnej konkretnej rasy, chodzi mi o zachowanie), które ”zaganiają” bawiące się dzieci, kąsając je w pęciny, traktując je tak, jakby dzieciaki były owcami, zachowują się wysoce nieodpowiednio, ulegając impulsowi ”zaganiania”. ”Zaganiacze” pobudza do działania zachowanie dzieci, ich ekscytacja, wydawane przez nie dźwięki, bieganie i ”rozbieganie się stada”. ”Zaganiacze” chwytają i/lub kąsają dzieci, czasem nawet kaleczą je zębami… Inne zaburzone, sfrustrowane psy do bardzo niebezpiecznego ”stanu ducha” i w skrajanych przypadkach działania, pobudza impuls, który pojawia się u nich, kiedy czują określony zapach albo słyszą specyficzne dźwięki, np. kwilenie niemowlęcia. Zapach i/lub kwilenie i inne odgłosy wydawane przez malutkie dzieci, ekscytuje je i pobudza. Dźwięki dodatkowo mogą kojarzyć z odgłosami wydawanymi albo przez piszczące zabawki, bardzo je ekscytujące i pobudzające specyficzne cechy typowe dla ich rasy lub tzw typu, albo z piskami istot, które atakują (w tym psów, z którymi się ”bawią”) podczas tzw spacerów i/lub uśmiercają podczas ”polowań” w czasie tych tzw spacerów (gryzonie, jeże, ptactwo, koty itd.). Różnica w postrzeganiu ”odjazdów” ”zaganiacza” i ”psa mordercy”, jest taka, że głupi, nieuważni i niemyślący ludzie uważają zachowanie ”zaganiacza” za ”zabawne i nieszkodliwe” (No, chyba, że ”w zabawie” ”zaganiacz” złapie zbyt intensywnie czyjeś, obce [nie swojego właściciela], dziecko, które się przestraszy, popłacze itd. i którego rodzic dziko się wk…rwi, i zrobi aferę w związku z tym, że pies ugryzł/ pokaleczył zębami jego dziecko). Podczas gdy zaatakowanie leżącego w łóżeczku, na kanapie czy na kocyku, na podłodze, niemowlęcia przez psa, kiedy jego właścicielka, ”mama dziecka wyszła tylko na chwilę wywiesić pranie do ogrodu”, natychmiast uruchamia jednoznacznie wszystkich, którzy o takim zdarzeniu cokolwiek usłyszą. Dla wszystkich jest jasne, że pies, który zaatakował niemowlę jest, delikatnie mówiąc: ”zaburzony”, ale nie kojarzą z patologią zachowania zaganiacza, który używa zębów w ”zabawie z dziećmi” – WTF? Że niby jeden ”się tylko bawi” a drugi ”po prostu morduje”?

W jednym i w drugim przypadku pies, którym kieruje impuls, używa zębów w stosunku do ‚ludzkiego szczenięcia’, jednak ludzie ”wartościują” te zachowania. Nie ma w tym logiki, ale jedno zachowanie jest ”zabawne” i ”raczej nieszkodliwe”, a drugie jest ”przerażającym atakiem”. Najprawdopodobniej dzieje się tak ze względu na drastyczną różnicę skutków zachowania obu zaburzonych, sfrustrowanych, nieprawidłowo socjalizowanych albo wcale niesocjalizowanych, ulegających impulsom psówOba zachowania są patologiczne. Jednak dokąd nienauczony poszanowania przestrzeni osób, a więc i małych dzieci, innych psów oraz zwierząt, zaburzony, sfrustrowany, nieprawidłowo socjalizowany albo wcale niesocjalizowany, ulegający impulsom pies, ciężko nie zrani lub wręcz nie zagryzie małego dzieciaczka, ludzie nie widzą problemu. Nie widzą go choć i ”zaganiacz”, i ”pies morderca”, kierują się impulsami, które powinny niepokoić zarówno opiekunów psa jak i dziecka, z którym taki pies ma kontakt. Jeden i drugi naruszają przestrzeń ‚ludzkich szczeniąt’, używając przy tym zębów, ale ludzie widzą problem tylko w przypadku wybitnie tragicznego w skutkach zdarzenia.

Należy zmienić sposób myślenia o tym, co jest ”ok” a co ”ok” nie jest. Żaden pies, w żadnych okolicznościach nie może używać zębów w stosunku do ‚ludzkiego szczenięcia’, czyli dziecka. I dokąd ludzie, zwłaszcza posiadacze psów, osoby na co dzień mające z psami styczność, tego nie zrozumieją nic się nie zmieni, nic się nie ruszy w tzw ”budowaniu świadomości”.

Pies bez prawidłowej socjalizacji, zaburzony, nie postrzega dziecka jako ‚ludzkiego szczenięcia‚, którego przestrzeni osobistej, ”mydlanej bańki” nie wolno mu naruszać. Postrzeganie przez psa dziecka jako ‚ludzkiego szczenięcia‚ automatycznie oznacza, że bez zezwolenia człowieka nie wolno mu do dziecka się zbliżać i w żaden sposób go dotykać, włączając w to korektę i ”grożenie”, nawet zamkniętym pyskiem.

Jeśli pies nie został nauczony przez swojego właściciela, by każde dziecko postrzegać jako ludzką istotę, tyle że na wczesnym etapie rozwoju, po prostu ‚ludzkie szczenię‚, które to przede wszystkim powinno być dla niego nietykalne tak, jak nietykalne dla innych psów, są szczenięta urodzone przez sukę, przez okres kilku pierwszych tygodni ich życia, generalnie, dokąd matka nie zadecyduje, że inne osobniki mogą mieć kontakt ze szczeniakami, i które w żaden sposób fizycznie nie jest w stanie mu zagrozić, dziecko może być dla niego ”jedynie źródłem bodźców” lub stworzeniem, na którym łatwo jest mu się ”wyżyć”, odreagować frustrację, gdyż ma nad nim przewagę.

W skrajnym przypadku może oznaczać to np., że niemowlę lub nieco starsze dziecko (2-4 letnie), pies może traktować jako ”stworzenie”, które jakoś nieskoordynowanie się rusza i wydaje z siebie dźwięki. ”Stworzenie”, które psa impulsywnego, żyjącego wiecznie w stanie ekscytacji/ frustracji (także zalęknionego), psychicznie zaburzonego, mającego ”spapraną psychikę”, nienauczonego, że asertywny spokój jest wymaganym stanem psychicznym do bycia ”blisko ludzi”, a spokój i poddanie woli przewodnika jest jedynym stanem, w którym pies może przebywać w pobliżu dzieci-ludzkich szczeniąt, psa, u którego ekscytacja łatwo eskaluje, nienormalnie pobudza. Stworzeniem, wydającym dźwięki, które takiemu psu mogą przypominać dźwięki wydawane przez gumowe, piszczące nakręcające go i wprowadzające w stan ekscytacji (przez, którą trudno się przebić właścicielowi, kiedy chce wydać psu polecenie), zabawki. Albo gorzej, uśmiercane, ”upolowane” na ”spacerach” np. kury, czy koty. Tak więc poważnie zaburzony pies, może nie tylko widzieć w dziecku ”stworzenie”, na którym łatwo jest mu odreagować stresy i frustracje jego codziennego życia, ale w pewnych okolicznościach, może nawet na dziecko ”zapolować”, może widzieć w nim ”źródło pokarmu”. Innymi słowy, ciężkie pogryzienie, czy wręcz zagryzienie może być polowaniem, które zakończyło się sukcesem, uśmierceniem ofiary, której pies w żaden sposób nie utożsamiał z ”dzieckiem”.

III. Liczą się intencje (nie trzeba się bać psów)

Wracając jednak do sytuacji bardziej codziennych, typowych dla przechadzek w przestrzeni publicznej: nie trzeba się bać psów! Trzeba po prostu wziąć głęboki wdech i zrozumieć, że to nie wina psa, że ma właściciela bez wyobraźni albo szacunku dla innych, bo do tego sprowadza się wprowadzanie w przestrzeń publiczną psów, które nie mają przygotowania do przebywania w publicznej przestrzeni.

Nastawienie z jakim obce psy naruszają naszą przestrzeń jest kluczową kwestią, a zdecydowana większość z tych, które w przestrzeni publicznej bezceremonialnie naruszają osobistą przestrzeń obcych ludzi, nie ma ”złych intencji”, one po prostu nie umieją się zachować. Niektóre osoby bardzo niepokoi nagłe psie zainteresowanie, uważają, że skoro nie prowadzą obok siebie ”wabika” w postaci innego psa, to nie powinni być dla psów ”interesujący”. I tego typu uprzedzonym i zazwyczaj psów się obawiającym (bezpodstawnie lub w wyniku przykrych doświadczeń) osobom, trudno jest wytłumaczyć, że w większości te psy są jedynie ciekawskie i chcą ”wiedzieć co jest grane” (np. te, które podbiegają lub ciągną na smyczy, by ”powąchać z bliska” osobę, która właśnie przechodzi) lub kojarzą bliskość ludzi z czymś przyjemnym; uwaga, mizianie, jedzenie, nauczone, że kiedy ktoś sięga do kieszeni, to po to, by dać psu smakołyk (taki nawyk ma wiele psów nieudolnie przez swych właścicieli ”szkolonych” przy pomocy smakołyków. Albo są znudzone (np. ”stróże spod budki z piwem”, ujadające i podążające za kimś, kto przechodzi w pobliżu, kiedy ich właściciel ”piwkuje”), a ludzie, z którymi zazwyczaj mają do czynienia, przyzwyczaili je do tego, że ich zachowanie, ów brak poszanowania przestrzeni (także) obcych ludzi, jest akceptowany. Te psiaki zapomniały o zasadach savoir vivre i tym, że nie można ot, tak wchodzić w osobistą przestrzeń, dlatego, że ludzie nie zwracają uwagi na rolę osobistej przestrzeni w interakcjach z nimi, ucząc je w zamian ekscytacji, jakopożądanego stanu psychicznego do bycia ”blisko ludzi”. Lub po prostu nie dają im wskazówek odnośnie tego, jak mają zachowywać się ”zamiast”, pozwalając, by same ”decydowały”. Te psiaki są pogubione, ale kierują nimi inne nawyki niż psami zwyczajowo dominującymi swoje otoczenie, więc jest je znacznie łatwiej i przy użyciu zdecydowanie lżejszych bodźców, wybić z ”nieokrzesania”, kiedy próbują naruszyć naszą przestrzeń i sprawić, by szanowały naszą mydlaną bańkę.

Pamiętajmy także o pewnym ”wyjątku”, tj psach, które żyją w rodzinach, w których niedawno na świat przyszło dziecko. Wiele z takich psów przejawia niesłychany entuzjazm na widok spacerówek z niemowlętami lub samodzielnie już poruszających się małych dzieci. Starają się zaglądać do wózków, jakby upewniając się czy to na pewno nie ”ich dziecko” albo też rozmerdane podbiegają do maluchów, licząc, że ten ludzik niedaleko, to ”ich ludzik”. Właściciele takich psów na ogół odpowiednio wcześnie uprzedzają mamy/ rodziców z dziećmi, tłumacząc skąd te entuzjastyczne i nierzadko onieśmielające postronne osoby, reakcje, ale i same psy, nie rozpoznając w ludzikach ”swoich ludzików”, zazwyczaj nie wchodzą z nimi w kontakt fizyczny. Jedne dzieci na psie zainteresowanie reagują radością, inne mogą się przestraszyć, podobnie jak ich rodzice. Mając wzgląd na powyższe, właściciel zawsze powinien mieć oko na swojego pupila i reagować, zanim ten naruszy czyjąś przestrzeń.

*Dodatkowa uwaga odnośnie pożądanego stanu psychicznego do bycia w pobliżu ludzi: w skrajnych przypadkach, brak przygotowania psa do przebywania w przestrzeni publicznej, brak przewodnictwa ze strony człowieka, objawia się także niepewnością lub wręcz lękliwością psa w stosunku do ludzi, po prostu, jak on przebywających w tej publicznej przestrzeni, i skutkuje nieuzasadnionymi agresywnymi zachowaniami w stosunku do nieznajomych. Obiektywnie nieuzasadnionymi dla otoczenia, którego to agresywne zachowanie dotyka. Brak wskazówek ze strony właściciela, brak zrozumienia człowieka psychicznych potrzeb jego psa, tego konkretnego zwierzęcia, utrwala w psiaku ”przekonanie”, że agresja to akceptowany/ normalny stan psychiczny do ”bycia w pobliżu ludzi” i ”psychicznego radzenia sobie” z bodźcami płynącymi z otoczenia.


”Haj 24/7”

Wiele też z niewłaściwie zachowujących się psów, tj. bezceremonialnie naruszających przestrzeń obcych ludzi, jest psiakami ”tak bardzo podekscytowanymi sytuacją, że nic innego się nie liczy” i nie wiadomo nawet o jaką ”sytuację” chodzi konkretnie, bo te psiaki tak mają 24/7, to jest ich ”normalny stan psychiczny”. ”Niepilotowane” przez swoich właścicieli, nie umieją się wyciszać, przychodzi im to z trudem, a jeśli już się zdarzy, to bardzo łatwo, w jednej chwili znowu stają się nad wyraz pobudzone i ”nieokrzesane” -takie mają emocjonalne nawyki lub ”konstrukcję psychiczną”. Te psy nie zostały nauczone poszanowania przestrzeni ludzi ani innych psów. Kiedyś jako szczenięta, wiedziały ”co i jak”, ale przebywanie z ludźmi i innymi rozchwianymi psami, sprawiło, że zapomniały o normalnym, czyli spokojnie asertywnym stanie psychicznym, jako tym, z którym żyje się najlepiej i zasadach savoir vivre, w związku z czym ich podstawowym trybem działania, a więc i nawiązywania interakcji, są ”nieokrzesanie” i ekscytacja.

Takie nakręcone i ciągle się ekscytujące psy często chcą wejść w fizyczny kontakt z osobą lub psem, którego widzą, ”za wszelką cenę”. Chcą ”się przywitać” i ”bawić”, jak tłumaczą ich właściciele i cechuje je ”nieskończony entuzjazm”. Przy czym w ogóle nie czytają sygnałów, są na nie jakby ślepe i z tymi innymi psami lub ludźmi, ”komunikują się” w swoim nieokrzesanym trybie/ języku ekscytacji (Aż trafią na psa/ osobę, która je z ich stanu wytrąci). To są te psy, które tak ”nosi”, że ”z radości” zaczynają skakać na swoich właścicieli, szczekać, szarpać i gryźć smycz, na której są (jeśli są na smyczy) na widok znajomego psa albo osoby, a nawet, kiedy spotykają lub raczej jedynie mijają nieznajomych, z którymi w ”interakcję” wejść nie mogą. Inne psy i ludzie, jeśli nie postrzegają umysłowego stanu tych nakręconych psów, jako ”odchyłu od normy”, bardzo szybko wchodzą na te same obroty co one i kiedy patrzymy na takie ”zestawy” z boku, widać, że ten kociokwik pasuje wszystkim zaangażowanym, bo ekscytacja bardzo szybko się udziela (Ta sama zasada działa, kiedy na placu zabaw pojawi się rozwrzeszczane dziecko, np. non-stop piszcząca i pokrzykująca histerycznie kilkulatka, albo do restauracji wejdzie ktoś, kto bardzo głośno mówi. Inne dzieci lub goście restauracji stają się tak samo głośni. Decybele idą w górę, bo innym udziela się stan ”prowodyra” zamieszania i każdy chce być ”usłyszany”/ ”tak samo ważny” etc. I w jednej chwili to, co było w danym miejscu nienormalne staje się ”normą”). Psy kręcą się, depczą po ludziach, szczekają, skaczą na ludzi (I nierzadko na siebie, i to w takich momentach najłatwiej o ”spinę” między psami, ”spinę”, która była ”nie do przewidzenia”, ”po prostu nagle się na siebie rzuciły”), itp. itd., Ludzie się cieszą, nawet gdy pies przeżuwający smycz, zahaczy zębami o ich rękę i na tej ręce zamknie pysk, dalej go głaszczą, może powiedzą ”Auł!”, ale nie zrobią nic, by zakomunikować mu, że ”przegiął” i powinien się uspokoić. Właściciele psów ignorują fakt, że ich psy niepotrzebnie się nakręcają i przyzwyczajają się, że ich psy mają taki ”styl bycia” (Męczący wszystkich, dla których cyrk 24/7 jest nienaturalnym i niepożądanym stanem do funkcjonowania na co dzień).

Te ”entuzjastycznie podekscytowane” psy, naruszając przestrzeń innych, są pobudzone i ”przepełnione entuzjazmem” w ich zachowaniu (zazwyczaj) nie ma agresji (przynajmniej nie w chwili inicjowania interakcji). Działają po prostu tylko na jednym ”paśmie”, przyzwyczajone, że ich stan ducha i ”styl bycia” jest ”normalny”, akceptowany, pożądany i nagradzany przez ludzi i większość psów, których właściciele pozwalają na przejmowanie przez nie stanu ducha ”świrów”. Te nieumiejące nawiązywać interakcji inaczej niż w stanie niepotrzebnej ekscytacji i pobudzenia, a więc ”niechlujnie emocjonalnie”, psy, zachowują się troszkę tak, jak ludzie, którzy przyzwyczaili się myśleć, że sieciówki z fast food, to restauracje. (Nie musisz wiedzieć, którego widelca, czy noża użyć, jeśli przez całe życie stołujesz się w fast foodach i jesz przy użyciu plastikowych sztućców lub po prostu palcami.) Te psy zapominały o savoir vivre, bo nie jest im on potrzebny na ich poziomie, ludzie go od nich nie wymagają, a większość z psów, którymi mają do czynienia przejmuje ich rodzaj energii. I tak to się kręci.

O innych psach, tych nieprzejmujących od nich niepotrzebnego pobudzenia (powiedzmy, ”tych wiedzących, do którego dania, które sztućce są właściwe”), właściciele psów wiecznie nakręconych, mówią, że są ”agresywne”, gdy te usiłują korygować zbyt intensywnie się dla nich zachowujące psiaki, i z tymi innymi, niebędącymi wiecznie pobudzonymi psami, ich 24/7 nakręcone psy, nie mają styczności. (Wieczne pobudzenie i ekscytacja tego typu psów, bardzo stresuje te o mniej ”przebojowej osobowości”, te które nie umieją asertywnie ”zwrócić uwagi” narzucającym im się czubkom, i źle wpływa na psychikę tych nie dość asertywnych osobników).

Ekscytacja emocjonalnie niechlujnych psów łatwo eskaluje i niektóre wynikające z niej zachowania, zdecydowanie nie idą w kierunku budzącym pozytywne odczucia u osób, które nagle stają się ich obiektem, przeciwnie, u niektórych budzą obawy. I nie ma się co dziwić, bo pies nakręcony jest nieuważny.

Szczególnie nieszczęśliwe psy, które całe swoje życie spędzają w stanie permanentnego pobudzenia (do tego tendencję mają szczególnie terriery), właściwie to w stanie 50/50; 50%pobudzenia i 50% bezczynności&nudy, sprawią wrażenie ”łatwopalnych”. Niewiele im trzeba, żeby się podekscytować, np. widzą pokrzykujące do siebie dzieci, które bawią się piłką, kopiąc ją do siebie czy nią rzucając i zaczynają ujadać.

Frustruje je, że zapięte na smycz, którą trzyma właściciel, nie mogą znaleźć się w pobliżu wywołujących ekscytację ”bodźców”, a więc dzieci i piłki, i ”zrobić czegoś”, np. zawłaszczyć piłkę i ją ”rozpracować” na drobne kawałeczki. Byle co powoduje, że wchodzą na wysokie obroty i skupiają się na źródle bodźców, które je nakręcają. Potrafią przez 20 minut ”fokusować się” np. na ww zabawie dzieci piłką, nie spuszczając wzroku z ze sceny rozgrywającej się niedaleko miejsca, w którym zmuszone są ją ”tylko” oglądać. poszczekując od czasu do czasu, skomląc, napinając smycz i odwracając się na swojego właściciela, który w tym samym czasie zazwyczaj zupełnie ignoruje swojego psa, zajęty czymś ”ważniejszym” albo nie reaguje, bo przyzwyczaił się, że jego pies ”tak ma” i to jest jego ”normalne zachowanie”. Takie psy szarpią się na smyczy, napinają ją i próbują dostać się jakoś do przykładowej piłki, a kiedy bardzo się wkręcą, zaczynają podskakiwać, gryźć smycz a nawet ręce właściciela. Wszystkie te zachowania zdradzają poziom ich frustracji i prawdę o ich właścicielach.

Znudzonego psa może pobudzić pojawienie się człowieka lub innego psa na chodniku 15 metrów przed nim. Widzą kogoś albo jakiegoś psa i od razu kierują się w jego stronę. Puszczone luzem np. przy ogródku piwnym, w którym spędza czas ich właściciel, podbiegają do przechodzącego obok człowieka i go oszczekują. Podążają za nim, ujadając, jak wiejskie burki, choć dany człowiek nie robi absolutnie nic, po prostu przechodzi chodnikiem, ale one, znudzone, sfrustrowane i niepilnowane przez właścicieli, zachowują się w przestrzeni publicznej, jak ”psy stróżujące” na ”swojej posesji”. Takie zachowanie jest stresujące dla wielu osób, które padają jego ofiarą i kiedy obserwuję je u jakiegoś psa ”łagodnej rasy”, np. gończaka, zawsze myślę o tym, co byłoby, gdyby właściciele molosów ”zaprogramowali” ten typ nieprawidłowości u swoich olbrzymów i też puszczali je w samopas…

Zachowanie to jest także irytujące dla innych psów, niektóre czują się zastraszone, inne prowokowane, co nierzadko prowadzi do spięć. Ponieważ ”stróże spod budki z piwem”, kiedy zbliżają się do psa prowadzonego na smyczy, zdają się doskonale sobie zdawać sprawę z ograniczeń, które smycz wprowadza, nie obawiają się ”atakować”, świadome, że mogą uciec, a cel ich ataku nie może za nimi podążyć. Tłamszą też i bardzo stresują te psiaki, które ich natarczywości po prostu się obawiają, gdyż właścicielom prowadzącym ”cel” na smyczy, jest szalenie trudno przegonić te samowolne, znudzone ”wolne elektrony”. Tym bardziej, że one w ogóle nie mają zwyczaju odnosić się do ludzi. Zatrzymanie się, zwrócenie w kierunku psa stalkującego nas lub nas i naszego psa, wejście w rolę ”tarczy”/ ”pola siłowego” i głośne klaśnięcie z przytupem, w razie potrzeby wzmocnione donośnym ”Ej!”’, daje bardzo dobre rezultaty. Niektóre psy, skorygowane w ten sposób, w pierwszym odruchu kulą się, by po chwili ”poodszczekiwać się”, ale najdalej po kilku krokach, zatrzymują się w miejscu i przestają stalkować. Inne od razu zwiewają (Zaznaczam, że osobiście wyznaję zasadę, że ”To mój pies/ pies, który jest pod moją opieką, jest moim kumplem i to z tym/ moim psem trzymam sztamę i gdzieś mam to, czy moja reakcja na niewłaściwe zachowanie obcego psa, ‚zestresuje’ tego obcego psa”.)

Szybko, łatwo i na odległość

Niektórzy właściciele psów zdają się zupełnie ignorować fakt, że nie każdy musi lubić psy, nie każdy musi akceptować to, że nawet ”przepełniony entuzjazmem”, pies chce się z nim, jak powtarzają właściciele części psów, ”przywitać”, szczególnie, kiedy pogoda jest fatalna, bo pies może mieć zwyczaj skakać i opierać się o ludzi. U niektórych właścicieli tego typu psów, reakcja w rodzaju ”Pimpuś, nie skacz na pana”, okraszona przepraszającym uśmiechem połączonym ze szczyptą zażenowania i poczucia wstydu, zupełnie zanikła, zastąpiona przez pełne tępego i niemego zachwytu spojrzenie, jak ich pies opiera się brudnymi łapami o jakiegoś obcego człowieka. Najcięższe przypadki ewoluują w kierunku aroganckiego ”Jeżeli przechodzisz obok psa, to musisz się liczyć z tym, że na ciebie skoczy” – serio.

Ktoś może psów się bać, niekomfortowo z psami może czuć się jego dziecko albo po prostu, dana osoba może nie chcieć, by pies do niej, jej dziecka, czy psa podchodził i ma do tego prawo. I naprawdę nie musimy znać powodów, dla których ktoś mówi ”Stop!”. Po prostu. I opiekunowie psów powinni, mają obowiązek brać to pod uwagę. Kiedy taki ”rozentuzjazmowany” pies biegnie wprost na osobę, która nie chce z nim kontaktu, wystarczy gest stop i słowo ”Nie” wypowiedziane zdecydowanym tonem. Czasem to ”Nie!” trzeba powtórzyć, czasem klasnąć w dłonie, syknąć albo tupnąć nogą w podłoże. Ale wyłamanie się ze schematu biernego przyzwalania na wtargnięcie w mydlaną bańkę, przez ”cel”, wybija psa i każe mu ”przetrybić” co się stało (”A, nie chcą mnie tu”). I nie jest ważne co mówi właściciel psa, jak jego zachowanie tłumaczy. Jeżeli właściciel nie umie sprawić, aby jego pies samowolnie nie nawiązywał interakcji z obcymi ludźmi i nie naruszał przestrzeni postronnych osób, to nie może mieć pretensji do kogoś, kto robi to za niego, bo nie życzy sobie kontaktu z jego psem. Naprawę, zdecydowane Nie”w połączeniu z gestem stop doskonale działa i zapobiega naruszeniu przestrzeni przez nieznanego psa, przywracając komfort osobom nieżyczącym sobie interakcji z psami, tym bardziej, że działa na odległość, czyli zanim pies wejdzie w strefę osobistą, tę ”mydlaną bańkę” danej osoby.

może psów się bać, niekomfortowo z psami może czuć się jego dziecko albo po prostu, może nie chcieć, by pies do niego, jego dziecka, czy psa podchodził i ma do tego prawo. I naprawdę nie musimy znać powodów, dla których ktoś mówi ”Stop!”. Po prostu. I opiekunowie psów powinni, mają obowiązek brać to pod uwagę. Kiedy taki rozentuzjazmowany pies biegnie wprost na osobę, która nie chce z nim kontaktu, wystarczy gest stop i słowo ”Nie” wypowiedziane zdecydowanym tonem. Czasem to ”Nie!” trzeba powtórzyć, czasem klasnąć w dłonie, syknąć albo tupnąć nogą w podłoże. Ale wyłamanie się ze schematu biernego przyzwalania na wtargnięcie w mydlaną bańkę, przez ”cel”, wybija psa i każe mu ”przetrybić” co się stało (”A, nie chcą mnie tu”). I nie jest ważne co mówi właściciel psa, jak jego zachowanie tłumaczy. Jeżeli właściciel nie umie sprawić, aby jego pies samowolnie nie nawiązywał interakcji z obcymi ludźmi i nie naruszał przestrzeni postronnych osób, to nie może mieć pretensji do kogoś, kto robi to za niego, bo nie życzy sobie kontaktu z jego psem. Naprawę, zdecydowane ”Nie” w połączeniu z gestem stop doskonale działa i zapobiega naruszeniu przestrzeni przez nieznanego psa, przywracając komfort osobom nie życzącym sobie interakcji z psami, tym bardziej, że działa na odległość, czyli zanim pies wejdzie w strefę osobistą, tę ”mydlaną bańkę” danej osoby.

Cdn.

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz, ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

WYCHOWANIE I SZKOLENIE PSA: PIES I DZIECKO – CZĘŚĆ DRUGA: ”SYTUACJE SPACEROWE” (”POSZANOWANIE PRZESTRZENI” VS. ”NARUSZANIE PRZESTRZENI” W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ, CZYLI O OBCYCH LUDZIACH I OBCYCH PSACH NARUSZAJĄCYCH PRZESTRZEŃ NASZĄ I NASZEGO PSA LUB DZIECKA.)

Wcale nie

Dotykanie psa przez obcych ludzi jest tak samo niewłaściwe, jak ”dotykanie” obcych ludzi przez psa. Koniec, kropka. Oczywista oczywistość? Wcale nie. ”Poszanowanie przestrzeni” to podstawa, której wielu psiarzy, włączając w to tych przekonanych o tym, że są ”specami” od wychowywania i szkolenia psów, swoich psów nigdy nie nauczyło. Podstawa, której deficyt objawia się w zachowaniu ich psów w stosunku do ludzi, innych psów oraz zwierząt, aż nazbyt często. Poszanowanie przestrzeni zwierząt, szczególnie psów, to także coś, o czym ludzie ”wyciągający łapy” do napotykanych, obcych psów, zdają się w ogóle nie myśleć i czego nie uczą swoich dzieci. A szkoda, bo owo poszanowanie przestrzeni to ”X factor” unikania nieprzyjemności, spin, poważnych kłopotów a nawet tragedii, przy czym wyobraźnia i empatia też nie zaszkodzą.

I o tym będzie ten tekst, o przestrzeni w kontekście ”starcia” osób zdających sobie sprawę z wagi kwestii przestrzeni w odniesieniu do interakcji ludzi z ludźmi, ludzi z psami i psów z psami oraz osób, które, mówiąc krótko, w ogóle ”nie kumają bazy”. Tymi ”niekumającymi bazy” są zarówno posiadacze psów, jak i osoby jedynie ”lubiące pieski”, ludzie, którzy bez pytania ”głaszczą” wszystkie psy oraz rodzice małych dzieci. Rodzice, którzy często nie rozumieją, że właściciele psów po prostu mają prawo żądać od obcych (w tym i małych dzieci), żeby nie pchali się z łapami, ”do głaskania”, ich psów. Oraz rodzice do szału doprowadzani ignorancją i arogancją właścicieli psów niestabilnych psychicznie, zaburzonych, które czy to prowadzone na smyczy, czy puszczone luzem, atakują dzieci, jak i dorosłych, na rowerach, hulajnogach, deskorolkach, rolkarzy, biegaczy, osoby grające np. w piłkę, etc.

Duże Zwierzę

Moje ‚kynologiczne życie’ związane jest z molosami, oznacza to min., że kiedy ja słyszę słowo „pies”, automatycznie widzę DUŻE ZWIERZĘ, średnio od 50kg wzwyż, mające „wielki łeb” i co za tym idzie duuużą buzię. DUŹE ZWIERZĘ, które stając na tylnych łapach, przednie opiera mi o ramiona i patrzy mi w oczy, jak równy z równym, choć mam 179 cm wzrostu. DUŻE ZWIERZĘ, które do kwestii „naruszenia nietykalności cielesnej” swojego człowieka podchodzi zdecydowanie ”nieentuzjastycznie”, a do naruszania swojej co najmniej z rezerwą. Oznacza to, że zawsze, kiedy idę z molosem przy nodze, muszę mieć na uwadze powyższy „bagaż”. Na ten typ psów ludzie reagują na trzy sposoby; wcale -i ten jest najlepszy i na szczęście dotyczy znaczącej większości populacji, „O dżizas! Jaki wielki, fajny pies!” lub „Co za potwór, na pewno jest agresywny”. Typ trzeci ”trzeszczy”, ale trzyma się z daleka, nie jest więc szkodliwy. Typ drugi często, w pierwszym odruchu, wyciąga łapy do „miziania” albo zaczyna mówić/piszczeć do psa, wyciągając do niego łapy i totalnie ignorując przy tym jego właściciela.

Molosy ze swojej natury są najbardziej pod słońcem stabilnymi psychicznie psami, choć zdarzają się ofiary złego postępowania ludzi i takie osobniki bywają niestabilne i nieprzewidywalne. Jednak na ogół molosy są po prostu normalne, wysoce”emocjonalnie inteligentne” można by powiedzieć i zdają się wiedzieć, że są duuuże i ”nic nie muszą” (więc np. tam, gdzie mikro-pies typu york się zapluwa, molos jedynie unosi powiekę). W związku z czym zazwyczaj bez problemu ogarniają, że dana osoba kipi entuzjazmem na ich widok i nie „odgryzają głowy” takim ludziom. Nawet jeśli ci zachowują się zaskakująco/ nienaturalnie/ niewłaściwie tj. np. nagle nachylają się nad nimi i wyciągają do nich ręce, usiłując dotykać je w miejsca z psiego punktu widzenia, strategiczne (głowa, kłąb, grzbiet) albo nawet obejmować(!). Jednak taki niespodziewany entuzjazm i bezceremonialność zachowania dziwi je, i kiedy obcy człowiek usiłuje psa dotknąć, ten uchyla się nieco i patrzy na na tego kogoś, przygląda mu się, oceniając jego zachowanie i stara zaciągnąć się zapachem obcego (tak normalne, niezaburzone psy poznają inne psy oraz ludzi -poprzez nos). Obce osoby zazwyczaj zaskoczone są stopniem ”dystansowania się” molosa do ich zachowania i błędnie ów dystans biorą za ”nieśmiałość” lub przejaw niepewności. Nie do przecenienia jest też reakcja właściciela na to, że obcy nawiązał interakcję, znalazł się blisko nich lub nawet wtargnął w ich przestrzeń. Czy właściciel jest spięty czy niezmiennie spokojny? Aprobuje to, a może nawet się z tego cieszy? W jaki sposób właściciel ustawi swoje ciało w stosunku do obcego nawiązującego kontakt? Zwróci się do niego całą sylwetką, czy jedynie odwróci do niego głowę? Czy mowa ciała właściciela zachęci obcego do podtrzymania interakcji, czy będzie komunikować obcemu, że interakcja nie jest pożądana? Czy człowiek molosa odezwie się do obcego? Jaki głos będzie mieć właściciel? Czy to co się dzieje ”jest ok”? Czy jednak trzeba się zmarszczyć, pokazać zęby i odstraszająco warknąć, bo obcy jest niepożądanym intruzem a może wręcz agresorem? Czy trzeba ”podjąć interwencję”?

Podczas późno wieczornych lub nocnych spacerów pies zwraca uwagę na otoczenie ”nieco inaczej” – z pozycji stróża i obrońcy. Staje się uważniejszy odnośnie do tego, co dzieje się w około, i ocenia to pod kątem ”normalna sprawa, nic nadzwyczajnego”, np. ktoś siedzi na ławce i pali papierosa, wychodzi z samochodu, przejeżdża na rowerze, też wyprowadza na spacer psa itp. Lub ”zachowanie nietypowe”, np. ktoś z kimś awanturuje się przed sklepem monopolowym, ale nie stanowi zagrożenia, bo nie nawiązuje interakcji z jego człowiekiem i nim. Albo ”sytuacja potencjalnie niebezpieczna”, kiedy np. ktoś, kto awanturował się przez sklepem z alkoholem, skieruje się wprost na team człowiek&molos. Kiedy nagle na drodze molosa, który ”idzie się przewietrzyć” ze swoim człowiekiem, pojawi się obcy człowiek (lub ludzie), bardzo ważne będzie to, co pies (jak i jego człowiek, który wpływa na zachowanie psa) może odczytać z tej osoby niewerbalnie. A więc, to gdzie ten ktoś jest, jaki dystans dzieli go od psa i jego człowieka, co ten ktoś robi, czy przemieszcza się, czy stoi w miejscu, jeżeli się przemieszcza to w jakim kierunku, czy zbliża się do nich i jak się zbliża, czyli jaki jest jego ”kurs” i mowa ciała, z czego zarówno człowiek, jak i pies mogą odczytać nastawienie/zamiary obcego. Czy obcy nawiąże interakcję? ”Z takim psem, to nikt pani nie zaczepi, co?” – rzuca konfrontacyjnym tonem, idący na wprost teamu człowiek-molos, obcy facet, który nie wiadomo skąd się wziął. Idzie na wprost psa i jego człowieka, choć w około ma dużo miejsca, bo chodnik jest bardzo szeroki i nie musi wybierać ”kolizyjnego kursu”. Skracając dystans, odzywa się mocnym głosem, głośno, a mowa jego ciała sugeruje, że typ, choć przecież sposób w jaki interakcję nawiązał, zwracając uwagę na ”takiego psa”, powinien podpowiedzieć mu, że to ”konfrontacyjne nastawienie”, z którym się zbliża, nie jest dobrym pomysłem, jakoś jednak ”kozaczy”. Zaalarmowany ”stylem nawiązania interakcji” przez obcego, pies interweniuje. Kiedy facet wygłasza swój tekst, nie zmieniając ani ”kursu”, ani tempa z jakim się zbliża, od człowieka molosa dzieli go jakieś 5 metrów. Pies odstrasza go i zmusza do zmiany ”kursu”, wyskakując przed swojego człowieka i wydając z sobie jedno głębokie, charakterystycznie brzmiące ”szczeknięcie”. Facet odskakuje, zastanawiająco zaskoczony ”włączeniem przez psa pola siłowego”.”No, jakby pan zgadł’‚.

Dzieci reprezentujące typ drugi ludzi ”zwracających uwagę na Duże Zwierzęta”, „atakują” psiaki, emanując bardzo niezdrową energią; są podekscytowane, dużo krzyczą, piszczą i wykonują mnóstwo dziwacznych gestów i ruchów, zbliżając się do psa i wdzierając się w jego przestrzeń. Trzeba zdawać sobie sprawę, że zwłaszcza młodego psa, takie zachowanie może bardzo niewłaściwie do dzieci-ludzkich szczeniąt, nastawić. Psy są różne pod względem psychiki i nie wszystkie mają dostatecznie silną osobowość, aby zatrzymać interakcję, która je stresuje. Są takie, które niepohamowana przez nikogo, ekscytacja dzieci może wystraszyć i sprawić, że w przyszłości, jeśli często będą mieć do czynienia z dziećmi zachowującymi się w ten sposób, gdyż ich właściciele nie będą dbać o ich psychiczny komfort, nie będą dzieci ”lubiły” i nie będą chciały mieć z nimi interakcji. Że będą się bać interakcji z dziećmi. Pies za młodu ”nieprawidłowo zaprogramowany na dzieci”, będzie reagował na nie niewłaściwie, tj stresem lub niechęcią. Będzie unikał kontaktu z nimi, a w sytuacjach, w których nie będzie miał możliwości oddalić się od nich, będzie ostrzegawczo na nie warczał lub je oszczekiwał, a być może nawet je ”korygował” fizycznie, tj przy użyciu zębów… Należy dbać o psychiczne bezpieczeństwo psa, dawać mu poczucie, że z nami jest bezpieczny, może nam ufać, bo jesteśmy dla niego wsparciem, rozumiemy go i chronimy. Nie wolno wystawiać psa, zwłaszcza szczeniaka, młodego psa, którego psychika się kształtuje, na kontakt czy to ludźmi, czy psami, których zachowanie jest dla niego zbyt intensywne, bo jest np. nie dość silny fizycznie, nie ma (jeszcze?) wystarczająco silnej osobowości, czy po prostu umiejętności sprostania danej interakcji. Ignorując brak przygotowania psiaka do danej interakcji lub narażając go na interakcje zupełnie niepotrzebne i po prostu szkodliwe, jak kontakt z dziećmi nieumiejącym prawidłowo obcować z psami, wyrabiamy w psie określone, nierzadko bardzo trudne do przepracowania, szkodliwe nawyki.

Przesadna ekscytacja dzieci, brak prawidłowej reakcji opiekunów dzieci i przede wszystkim właściciela psa, może powodować, że pies, który nie został nauczony przez swojego właściciela poszanowania przestrzeni dzieci-ludzkich szczeniąt, zechce zachowujące się w stosunku do niego zbyt głośno i intensywnie dzieci (chcące, nie zważając na wysyłane przez niego sygnały, wejść z nim w fizyczny kontakt, tj obejmować go i przytulać się do niego), skorygować, a uderzenie pyskiem, nawet zamkniętym pyskiem dziecka przez psa, dla rodzica dziecka, będzie „atakiem”. I problem gotowy. Pomijam w tym momencie fakt, że od korygowania zachowania dzieci-ludzkich szczeniąt są ludzie, nie psy i żaden pies nie powinien być wmanewrowywany przez ludzi w sytuację, w której wydaje mu się, że ma prawo ludzkie szczenię ”potraktować” zębami. Do tego wątku wrócę jednak później. (Na marginesie, psiaki niewielkich rozmiarów, na bezceremonialne naruszanie ich przestrzeni przez psy znacząco od nich większe, reagują podobnie. Tj. jeżeli owo naruszanie przestrzeni jest zjawiskiem notorycznym i właściciele małych i mikro psów nie bronią przestrzeni swoich podopiecznych przed naruszeniami ze strony osobników znacząco od nich większych, małe psiaki uczą się ”prewencyjnej agresji” w stosunku do większych od siebie psów.)

Są też psy, które niekorygowane przez swoich opiekunów, będą przejmować dziecięcą ekscytację i po prostu nauczą się, że jest ona preferowanym przez otoczenie stanem ducha właściwym w sytuacjach interakcji z dziećmi. O ile jeszcze Buldożek Francuski entuzjastycznie obskakujący kilkulatka raczej nie wyrządzi mu krzywy, to już Golden Retriver skaczący w około niego i opierający się o dziecko, może.

Właśnie z uwagi na to z jak bardzo nieodpowiednim nastawieniem (ekscytacja i brak uwagi dla przestrzeni osobistej) ludzie ”wyciągają łapy” do obcych, nieznanych sobie psów, spokojnie i kulturalnie, ale jednak warczę na obcych, którzy skrajnie bezrefleksyjnie usiłują dotykać prowadzonego przeze mnie psa (W myśl zasady, że lepiej zapobiegać niż ponosić konsekwencje czyjejś głupoty).

Nigdy też nie pozwalam, aby do psa zbliżały się dzieci, które ewidentnie (zdradza to mowa ich ciała) nie czują się komfortowo z tym, że pies znajduje się blisko nich. Chcę, żeby psiak miał kontakt tylko z zupełnie wyluzowanymi dziećmi i kojarzył interakcje z dzieciakami jako w stu procentach pozytywne doświadczenia. Nie chcę i tego nie powinien chcieć właściciel żadnego psa, aby pies miał kontakt z dziećmi, które się go obawiają i nie czują się pewnie w jego pobliżu. Dziecko, które wchodzi w interakcję z psem, ma emanować asertywnym spokojem, nie bać się gabarytów psa albo tego, że pies je ”ugryzie”. Dziecko musi ufać swoim rodzicom i mnie, jako opiekunowi psa, którzy pozwalamy na jego kontakt ze zwierzęciem, że to jest bezpieczne. Każdy inny od ”pełnego asertywnego spokoju i wyluzowania”, typ energii dziecka np. niepotrzebna ekscytacja, wiąże się albo ze stresem dla psa, albo niewłaściwym, zwłaszcza w pobliżu dzieci, wzrostem u niego ekscytacji. To trzeba zaznaczyć bardzo wyraźnie, nie chodzi o to, że ”pies może zrobić dziecku krzywdę” i je ”ugryźć”, choć zdarzają się i takie, bardzo zaburzone psy i rodzicom dzieci nie wolno ignorować ewentualności, że ich dziecko może wyciągnąć rękę do takiego właśnie psa. Chodzi o to, że w pewnych okolicznościach, ekscytacja z którą w interakcje z psem wchodzą ludzie, w tym dzieci oraz inne psy, może udzielić się spokojnemu wcześniej i dzięki temu w pełni otwartemu na polecenia właściciela, psu.

Pies nie powinien stresować się obecnością dzieci, jak i nie może się nią przesadnie ekscytować i nakręcać. Psy, które nauczone zostały, że w pobliżu dzieci nadmierna ekscytacja jako stan psychiczny, jest dopuszczalna, mogą być dla dzieci niebezpieczne; sześćdziesięciokilogramowy pies, który w zabawie skacze na małe dziecko – tyle wystarczy.

”Naruszenie nietykalności cielesnej”

Kontynuując wątek warczenia, ”warczę”, szczególnie wtedy, gdy pies idzie przy nodze i ktoś podbiega/podchodzi do nas od tyłu albo robi nagły zwrot i wyciąga łapska z boku. Nagłe, zaskakujące i bezceremonialne naruszenie przestrzeni teamu molos&jego człowiek, przez obcego człowieka (jak i w pewnych okolicznościach, psa) może skutkować atakiem. Tak, nawet jeśli ktoś „chciał tylko pogłaskać”. (Całe szczęście, że Fila Brasileiro to u nas wciąż rzadka rasa…)

Molosy to struże, psy które mają chronić swoich ludzi, swoją rodzinę i robią to na zasadzie odruchów, to ich podstawowa funkcja. Molos chroni swojego człowieka, więc spuszczenie go ze smyczy (zwłaszcza wieczorem, czy w nocy, kiedy jest ciemno), w mieście może skutkować tym, że osoby zachowujące się nienormalnie (często nie tylko) z punktu widzenia psa, a znajdujące się w pobliżu jego człowieka, np. pijane, chore psychicznie lub dziwacznie ubrane (kurtka zarzucona na ramiona i dająca wrażenie, że człowiek jest czterorękim dziwadłem), pies, zwłaszcza młody i psychicznie ciągle się rozwijający, będzie „namierzał”, podbiegał do nich i je oszczekiwał, sygnalizując właścicielowi potencjalne zagrożenie lub usiłując te osoby odstraszyć i zmusić do oddalenia się. Z wielu tego typu zachowań psiak wyrasta i nie przejawia ich jako dorosły osobnik, ale przede wszystkim psa się wychowuje, uczy, szkoli i z nim ćwiczy. Jednak ochranianie właściciela/rodziny, sprawa ”uczulenia” molosa na „naruszanie nietykalności cielesnej”, zostaje w nim na zawsze.

Problematyczne wyjątki

Większość osób, które codziennie mijamy podczas spacerów z psem, w ogóle psów nie zauważa. Nasze psy ich nie obchodzą. Niektórzy psów się boją i omijają każdego szerokim łukiem. Jeszcze inni, z tych ”bojących się”, trzeszczą pod nosem coś o tym, że ”się boją” i że ”Każdy pies powinien wychodzić na spacer na smyczy i w kagańcu” (Bo oni ”się boją” i nie ma to związku z tym, że np. pies zachował się w stosunku do nich niewłaściwie, chodzi tylko o to, że pies jest na tym samym kilometrze kwadratowym, co oni). Ale są też nieznajomi wyjątkowo bezmyślni, których irracjonalne, głupie i zaskakujące tak psa, jak i jego właściciela, zachowanie, może skutkować naprawdę poważnymi konsekwencjami. Także prawnymi i to niestety dla właściciela psa. Ten typ nieznajomych, kreujących niepotrzebne ”atrakcje” psom i ich właścicielom, psiarze nazywają min.; ”wyciągaczami łap”, ”dotykaczami”, ”głaskaczami”, ”stalkerami”, a w niektórych przypadkach ”kamikadze”. I co najgorsze, ci nieznajomi, ci pchający się z łapami do psów, to nie jest jakaś konkretna ”grupa społeczna” (czy wiekowa), to jest pełen przekrój tzw społeczeństwa, ludzie dorośli, nastolatkowie, ale zdarzają się wśród nich także małe dzieci.

Jak z dziećmi

Do niedawna nie miałam pojęcia, że tak samo, jak do obcych psów i to nie tylko ”ślicznych szczeniaczków”, ludzie wyciągają łapska do… obcych niemowlaków. Malutkie dzieciaczki rozpalają w niektórych obcych (zwłaszcza) paniach i (czasem nawet) panach nieopanowaną potrzebę ”dotknięcia”, a to rączki niemowlęcia, w to jego ”ślicznej, pucułowatej buzi”, czy też ”pogłaskania po główce”. I takie osoby, bez oglądania się na matkę dziecka, pchają łapska do wózka – WTF?

Typowa, w takich sytuacjach, całkowicie normalna, słuszna i przewidywalna (wydawałoby się) reakcja matki malca, do którego ktoś obcy wyciąga łapy, to (mniej więcej); ”Co pani robi?! Niech pani zabierze swoje brudne łapska od mojego dziecka!” (No, bo co to, cholera, za pomysł, żeby robić ”kizi mizi” obcemu dzieciakowi, tylko dlatego, że np. w wielkopowierzchniowym markecie mija się babkę pchającą przed sobą wózek z tymże maluchem?). Typowa reakcja obcej osoby, wyciągającej łapska do brzdąca, na zdecydowany sprzeciw matki, to zaskoczenie. Serio; ręka zastyga w bezruchu, gęba się rozwiera, osoba się zapowietrza, zdumienie ją paraliżuje i zamiera z rozdziawionym otworem gębowym. Matka kontynuuje w stylu ”Proszę nie dotykać mojego dziecka, ma pani/pan brudne ręce. Poza tym ja sobie tego nie życzę, to jest moje dziecko, a pani/pan jest obcą osobą”, po czym oddala się od natrętnej osoby, ostatecznie nie wybrawszy rodzaju makaronu…

Pewnie za wyciąganie łap do słodziuchnych niemowląt i nieco starszych dzieciaków, odpowiada to samo tajemnicze uszkodzenie mózgu(?), które każe (znowu) obcym osobom, bezceremonialnie, znienacka dotykać (”bo to przynosi szczęście”) wydatnych brzuchów kobiet w ciąży (Jak wtedy, gdy chwytają się za guzik na widok kominiarza). Tacy ludzie najpierw dotykają, a potem niby pytają ”Mogę?”, w istocie, trzymając już łapę na zaokrąglonym brzuchu zaskoczonej, nierzadko mocno wkurzonej takim zachowaniem, mamy.

Mieszkanie w tym samym dziesięciopiętrowym bloku, na tej samej ulicy, czy w tym samym mieście nie czyni z ludzi ”znajomych”, ale w dzisiejszych czasach mnóstwo ludzi, na fejsbuku ma nieznajomych w znajomych, więc może to jest jakiś klucz do zrozumienia o co kaman… Nie wiem skąd w niektórych osobach przekonanie, że dotykanie obcych niemowlaków, czyichś dzieci bez zgody ich rodziców albo bezceremonialne dotykanie brzuchów ciężarnych kobiet, jest ok. Nie wiem też dlaczego niektórzy ludzie uważają, że jest ok wyciągać łapy, czy w jakikolwiek inny sposób zaczepiać obce psy lub szczenięta, niezależnie od tego czy w pobliżu znajduje się ich opiekun, czy nie.

”Strzał z liścia” vs. ”chaps”

Są dni, że zupełnie obcym osobom, zwracam uwagę, by nie usiłowały dotykać prowadzonego przeze mnie psa lub, by w inny sposób go nie zaczepiały, średnio raz na ”spacer”. Niech będzie, że Warszawa to duże miasto i to dlatego. Uważam jednak, że jest to stanowczo zbyt wysoka ”średnia”, nawet jeśli takie dni nie zdarzają się często. Każda z sytuacji, w której ktoś stawia mnie w konieczności, w której dla dobra znajdującego się pod moją opieką psa i swojego własnego (lub po prostu ”w czynie społecznym”, dla korzyści innych, macanych bez zgody swoich właścicieli, psów), zmuszona jestem zwrócić mu uwagę, aby psa nie dotykał, szczególnie, gdy usiłuje zrobić to małe, znajdujące się ”pod opieką” rodziców, dziecko, jasno pokazuje, że mamy w Polsce nie tylko deficyt edukacji w zakresie kynologii, ale i tzw wyobraźni. I kultury.

Przyzwyczaiłam się do tego, że wśród ”wyciągaczy rąk”, jest typ ludzi, w których duuuży pies budzi specyficzne emocje, rozpala w nich coś z Indiany Jonesa lub Lary Croft, choć ”chojrakami” prawie zawsze są nastoletni chłopcy i młodzi faceci (a czasem przechlani, starzy pajace). Że istnieje specyficzna korelacja pomiędzy onieśmieleniem/obawą obcych osób na widok ”egzotycznie duuużego” psa, jakąś taką fascynacją tymi jego gabarytami, wyobrażeniami na temat tego, co ten rozmiar za sobą niesie lub nieść może i chęcią przekonania się czy im, tym ”Indiana Jones’om”, którzy znaleźli się w pobliżu molosa, ”uda się wyjść z tej przygody cało”.

Idący naprzeciw mnie i psa, pod rękę z dziewczyną, facet usiłuje w tzw przelocie ”pogłaskać”, idącego przy mnie psa. Robi to w chwil, w której już się ”minęliśmy”, czyli typ wyciąga do psa rękę, znajdując się już za psem, od tyłu i nieco z boku. Wykonuje szybki, dziwny gest, jakby usiłował dotknąć psa, którego się boi. Udaje mu się dosięgnąć psiego zadu, zaskoczony pies gwałtownie odwraca głowę, ja odruchowo, smyczą szarpię za obrożę i ściągam Pluszaka bliżej siebie. Zatrzymuję się i odwracam za typem i jego dziewczyną, uspokojony przeze mnie pies, staje tyłkiem do pary, nie zwracając na nich uwagi. Pytam typa: ”Co to za głupie zachowanie było? Po co zaczepia pan tego psa? Nie zna go pan, więc niech pan do niego nie wyciąga łap. Chce pan, żeby panu ‚odgryzł rękę’?”. Typowi robi się głupio, nieco spłoszony, odpowiada coś w rodzaju: ”On nie wygląda groźnie”. Uśmiecham się. I pytam niedoszłego ”głaskacza” czy uznałby za niewłaściwe, gdyby w porywie nagłego animuszu lub też zachwytu nad powabem kobiety, która przy niefrasobliwym panu stała, jakiś zupełnie obcy typ usiłował tę panią także ”pogłaskać”, np. klepiąc ją w pupę? Oboje się obruszają. Nic sobie z tego nie robiąc, kontynuuję mniej więcej tak; ”Widzi pan, pan czuje się odpowiedzialny za tę panią, ja czuję się odpowiedzialna za tego psa. Gdyby ktoś obcy usiłował pańską towarzyszkę potraktować jak rzecz, interweniowałby pan. Tak, jak przed chwilą zrobiłam to ja, kiedy pan chciał ”pogłaskać” tego oto psa. Różnica jest taka, że gdyby, reagując np. na próbę ”macania po pupie”, pani odruchowo ”trzasnęła z liścia” amatora macanek, nikt nie miałby jej tego za złe. Po prostu, pan wziąłby na siebie ciąg dalszy ”kontaktów” z panem macającym. Gdyby natomiast pies, ten czy jakikolwiek inny, odruchowo ”odgryzł panu rękę” lub tylko pana ”chapsnął”, zrobiłaby się straszna afera i byłoby bardzo dużo pretensji. I to pretensji do mnie, jako osoby przebywającej z tym psem w miejscu publicznym i do psa, który ”bez powodu rzuca się na ludzi”. Zanim więc doprowadzi pan do sytuacji, w której będzie kreować się na ofiarę, proszę pomyśleć, nim zechce pan zaczepić kolejnego nieznanego sobie psa i narobić komuś problemów”. Po czym, życząc obojgu miłego wieczoru, kontynuowałam spacer z Pluszakiem.

Czym skorupka za młodu

Nie pomaga kierowanie uwagi ”dotykaczy” na ”kwestie własności”, tego, że Coś jest Czyjeś, np. ”To jest moje dziecko, więc go nie dotykaj” (i tu niejedna matka z powodzeniem mogłaby dodać, ”Bo ci tętnicę przegryzę”) lub należy do kogoś, jest własnością danej osoby, np. ”To jest mój pies, więc go nie dotykaj bez mojej zgody”.

W tym miejscu przypomina mi się wiele wyjaśniająca anegdota Znajomego, który wraz z żoną i dwójką dzieci wyjechał na urlop nad polskie morze. Hotel, w którym mieszkali był bardzo przyjazny rodzinom z dziećmi i do dyspozycji dzieciaków, poza placem zabaw, były różne akcesoria; rowery, hulajnogi, deskorolki itp. Tak więc, któregoś dnia Znajomy i jego nieco ponad Dwuletnia Córka, czekają sobie na ławce, w iście parkowej scenerii, na Mamę, która za chwilę ma do nich dołączyć z Niemowlęciem. Widząc stojący, tuż przy wejściu do budynku, trójkołowy, dziecięcy rowerek, dziewczynka pyta swojego tatę, czy może sobie na tym rowerku pojeździć. Znajomy, który chwilę wcześniej widział, że rowerek w tym miejscu pozostawił mały chłopiec, który wraz ze swoim tatą wszedł do hotelu, postanawia wykorzystać sytuację jako okazję do trenowania z Córką tzw umiejętności społecznych i odpowiada jej, że to nie jest jeden z tych hotelowych rowerków, że ten należy do małego chłopca, który go tu, zapewne tylko na chwilę, zostawił i że dziewczynka nie może ot, tak go sobie wziąć i zacząć na nim jeździć. Że musi poczekać aż chłopiec i jego tata wyjdą z budynku, wtedy do nich podejść i zapytać, czy nie mają nic przeciwko temu, żeby ona sobie na tym rowerku przez chwilę pojeździła. Dwulatka przyjmuje do wiadomości słowa swojego taty i teraz oczekiwanie na przyjście Mamy i Braciszka, urozmaica jej spoglądanie na hotelowe wejście i szukanie wzrokiem chłopca do, którego należy rowerek. Znajomy i jego Córka siedzą sobie na tej ławce zaledwie kilka minut, kiedy na sąsiedniej ławce, tuż obok nich, zasiada kolejny tata, z kolejnym dzieckiem, nieco starszym od Córki Znajomego, chłopcem. Sytuacja się powtarza. Chłopczyk pyta swojego tatę, czy może pojeździć na stojącym nieopodal rowerku. Tata odpowiada: ”To jest rowerek jakiegoś dziecka, nie hotelowy, więc możesz, ale szybciutko tak, żeby nikt cię nie zobaczył”.

Dwie strony medalu

Rodzinny spacer, dwie mamy, dwóch tatusiów i troje dzieci (w tym jedno około dwuletnie w spacerówce, pozostała dwójka ma nie więcej niż pięć lat i idą obok rodziców). Panie prowadzą żywą rozmowę o psach. Zakładam, że ”o psach biegających luzem, bez smyczy i kagańców”, nie ma takowych w pobliżu, ale rozumiem, że szczególnie dla rodziców posiadających małe dzieci, mieszkających w dużych miastach, w których wiele osób posiada psy, z którymi dużo czasu spędza w tzw miejscach publicznych i które to ”biegają luzem, bez smyczy i kagańców”, a edukacja w dziedzinie kynologii, zarówno w odniesieniu do samych psiarzy, jak i osób psów nie posiadających, ”leży i kwiczy”, jest to jeden z tematów zawsze na topie. Zwłaszcza, gdy media donoszą o kolejnej tragedii dziecka lub dzieci dotkliwie pogryzionych przez jakiegoś psa. Kiedy jedna z mijających mnie mam mówi …Bo nigdy nie wiesz jak taki pies zareaguje”, jako osoba przyzwyczajona do zwracania uwagi obcym, ”na pewniaka” wyciągającym łapy do psów, mam ochotę mocno babkę uścisnąć i powiedzieć jej ”Właśnie! Dlatego nigdy nie pozwalaj, by twoje dzieci wyciągały łapki do psów, których nie znają”. Ale w sekundę się opamiętuję, bo właściwie, to powinnam zapytać ją Na co? Na co nigdy nie wiesz jak taki pies zareaguje?”. Bo to jest zasadnicze pytanie. Ja mam to szczęście, że od jakiegoś czasu obcuję z normalnymi, nierozchwianymi, czyli prawidłowo zsocjalizowanymi psami, które umieją sobie radzić psychicznie z bodźcami płynącymi z otoczenia i takie psy są w moim otoczeniu, zapominam więc czasem, że nie wszystkie psy są takie…

Na co rodzic małego dziecka ”nigdy nie wie, jak taki pies zareaguje”? I jaki to ma być pies, którego ”reagowanie” jest przedmiotem rozważań, w tym przypadku, przechodzących obok mnie (idącej bez psa) obu mam? Taki ”pies w ogóle”, czy jakoś bardziej ”w szczególe”? To ma być pies prowadzony na smyczy? Czy idący bez smyczy przy nodze właściciela? Idący/ biegający luzem w pobliżu właściciela? Biegający luzem na otwartym terenie, pod okiem właściciela? Bawiący się piłką/ badylem z właścicielem, prowadzony na smyczy/ lince lub poruszający się luzem? Bawiący się na psim wybiegu z właścicielem? Biegający na psim wybiegu z innymi psami i z nimi się bawiący-ganiający? Pies w kagańcu, czy bez kagańca? Pies znajdujący się na ogrodzonej, czy półotwartej posesji czyjegoś domu, w kojcu, uwiązany do czegoś, czy poruszający się po całym terenie tej posesji i mogący wyjść poza nią? A może pies znajdujący się na ogrodzonej, czy półotwartej powierzchni terenu magazynowego, w kojcu, uwiązany do czegoś, czy poruszający się po całym tym terenie i mogący wyjść poza ten teren? Pies na terenie posesji położonej w miejscu odludnym, czy gęsto zaludnionym? Pies śpiący, czy aktywny? A może pies ”uwiązany przed sklepem”, w kagańcu lub bez? Pies prawidłowo zsocjalizowany czy pies zaburzony?

Na to, że ono, to dziecko przebywa w pobliżu np. idącego na smyczy, tuż przy właścicielu, psa lub w pobliżu posesji, na której pies mieszka, na to pies ma jakoś, ”nigdy nie wiesz jak”, reagować? Czy na dziecko, które raptownie, nieoczekiwanie dla psa, narusza jego przestrzeń albo przestrzeń jego i jego właściciela, chcąc ”pogłaskać pieska” albo dziecko, które podbiega do puszczonego luzem i bawiącego się psa, bo ”chce go pogłaskać”, czy dziecko, które wkłada jakiś przedmiot lub rękę przez ogrodzenie, za którym znajduje się pies, lub do kojca w którym pies jest zamknięty?

Reagować ma na dziecko, zrównoważone, zachowujące się normalnie, odnoszące się w swoim zachowaniu do rodziców, którzy tonują jego zachowania i reakcje, ”pilotując” dziecko i nie pozwalając mu na te przesadne, niepotrzebne i uciążliwe dla otoczenia, czyli na dziecko ”inteligentne emocjonalnie”, czy na dziecko typu ”Króliczek Duracell’a”, ”dzikie”, rozwrzeszczane, histeryczne, którego zachowań jego rodzice nie korygują? Na dziecko, które raptownie, nieoczekiwanie dla psa, narusza jego przestrzeń albo przestrzeń jego i jego właściciela, chcąc ”pogłaskać pieska” albo dziecko, które podbiega do puszczonego luzem i bawiącego się psa, bo ”chce go pogłaskać i przytulić”, czy dziecko, które wkłada jakiś przedmiot lub rękę przez ogrodzenie, za którym znajduje się pies, lub do kojca w którym pies jest zamknięty?

Tych kombinacji jest naprawdę sporo, a co za tym idzie pogryzienie ”pogryzieniu” nie jest równe.

Osobiście uważam, za jednoznaczne tzn nie do obrony przez tzw miłośników psów, sytuacje, w których pies; dostrzega dziecko, które nie zdaje sobie sprawy z jego obecności albo nie zajmuje go ona, skupia na dziecku swoją uwagę, skracając dzielący go od dziecka dystans, kieruje się w jego stronę, czyli inicjuje ”interakcję”, narusza przestrzeń dziecka i wchodzi z nim ”w fizyczny kontakt”. I w ostatecznym rozrachunku, bez znaczenia jest gdzie dziecko przebywa. Normalny, czyli niezaburzony psychicznie pies wie, że dziecko to ludzkie szczenię, które nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia.

(Osobny tekst ”DZIECKO JAKO ‚LUDZKIE SZCZENIĘ’ W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ -”PIES POGRYZŁ DZIECKO”, CZYLI ZIGNOROWANE CZERWONE ŚWIATŁA I BEZPODSTAWNE ZAŁOŻENIA PROWAZĄ DO TRAGEDII”)

”Misja”

W rzadkich przypadkach, które jednak od czasu do czasu się zdarzają, kiedy do głaskania psa, którego prowadzę, znienacka rzuca się, mijające nas małe (poniżej dziesiątego roku życia) dziecko, swoją dłonią, tę rączkę odbijam, ostrym tonem, wypowiadając przy tym ”Nie!”. To ostre i bardzo zdecydowanie ”Nie!” działa w obie strony, profilaktycznie także na psa, ale pada nie dlatego, że prowadzony przeze mnie pies, mógłby skrzywdzić dziecko, a dla zasady, która brzmi, że obcy nie mogą dotykać psa. Prawie zawsze, dopiero na to moje ”Nie!” reagują mamusie i/lub tatusiowie. I wtedy słyszę, że ”To tylko dziecko, …”że dziecko ma prawo”…, ja jestem ”agresywna”, …”a jak pies nie wie, że to dziecko, to powinno się go uśpić” i tym podobne uwagi. Opowiadam wtedy, zawsze to samo;

prowadzę psa na smyczy, dziecko narusza przestrzeń moją i mojego psa,

mój pies nie jest ”dobrem ogólnym”, jest moją własnością i obcy nie mogą go dotykać,

pana/pani/państwa oburzenie jest nie na miejscu, bo to pani/pan/państwo nie dopilnowała/ł/liście swojego dziecka i pozwoliliście mu na ryzykowne zachowanie,

mój pies jest stabilnym psychicznie zwierzęciem, ale może się zdarzyć, że kiedyś pani/pana/państwa dziecko wyciągnie ręce do psa i będzie chciało ”pogłaskać” psa, który stabilny psychicznie nie jest albo ”nie będzie w formie”, bo np. coś go będzie bolało i taki pies to dziecko ugryzie,

uważam też za znacznie mniejszą szkodę fakt, że maluch dziś się ewentualnie ”popłacze” z powodu mojego ”Nie!”, niż gdyby w przyszłości jakiś pies miał mu ”odgryźć rączkę”, życzę owocnych refleksji na temat tego, co zaszło.

Wyprowadzanie psa na spacer przypomina prowadzenie samochodu; można być kierowcą, uważnym, czujnym, zdecydowanym, mieć lata doświadczenia, ale są jeszcze inni użytkownicy drogi…

”Prowadzenie psa w kagańcu” po to, aby ”uniemożliwić mu ugryzienie” kogoś, kto ”tylko chciał go pogłaskać”, czyli spełnianie oczekiwań lub nawet żądań osób zachowujących się niewłaściwie, roszczących sobie prawo do, w istocie naruszania przestrzeni mojej i mojego psa, bez ”skutków ubocznych”, jest dla mnie absolutnie nie do przyjęcia. Nie godzę się na to, aby obcy macali moją własność i mam do tego pełne prawo, bo jak zaznaczyłam powyżej, pies jest własnością właściciela, a nie ”dobrem publicznym”. I last but not least nie zamierzam także ograniczać swobody, ”karać” psa normalnego i całkowicie poprawnie reagującego na ewentualne naruszenie przestrzeni przez obcego i mogącego dla mnie stanowić zagrożenie, człowieka lub innego psa, za nienormalne/ zagrażające zachowanie zupełnie obcych ludzi lub psów.

Na szczęście do dużego molosa bardzo rzadko kleją się łapki kilkulatków. Takie dzieci zazwyczaj albo psa zupełnie olewają, albo zachwyconym spojrzeniem podziwiają ”wielgachnego psa” z bezpiecznej odległości, wskazując na niego mamie, tacie, czy innej dorosłej osobie, z którą są. Albo też obawiają się samej obecności psa, tego, że znajduje się on kilka metrów od nich i jeżeli znajdują się z nim po przeciwnych stronach jednej ścieżki, mijają go szerokim łukiem.

Są też dzieciaki, które bardzo ekscytuje samo mijanie psa – i to pewnie ten typ w przyszłości zostaje ”Indiana Jones”. Kilkulatki, które najprawdopodobniej obawiają się(?) psa w duuużym rozmiarze i które jakoś dziwnie się nakręcają, kiedy mijają go (prowadzonego przeze mnie, zawsze w takich przypadkach po zewnętrznej, czyli tak, aby utrudnić maluchom fizyczny dostęp do psa). Takie dzieci, mijając nas wykonują całe mnóstwo nieskoordynowanych ruchów i gestów, przybierają dziwne pozy, wyginają się, jakby usiłowały ”przykleić się” do swoich opiekunów, piszczą przy tym, tupiąc nóżkami i podskakują, czasem śmieją się albo nawet krzyczą. Generalnie, zachowują się dziwnie, przesadnie i nienormalnie, w sposób, który niestabilnego, rozchwianego psychicznie psa, który w przeszłości nauczył się reagować na dzieci nieadekwatnie, może pobudzić nawet do ataku na nie. Niejednokrotnie obserwowałam tego rodzaju potencjalnie niebezpieczne zachowanie kilkuletnich dzieci, podczas wystaw psów, szczególnie tych w ciepłej porze roku, organizowanych na świeżym powietrzu.

Uwaga dodatkowa: koszmar wystaw psów

”Wycieczki” składające się z rodziców, dzieci, dziadków, cioć i nie wiem kogo jeszcze, nierzadko pchają się w wąski przesmyk pomiędzy ringami, wprost w stado kilku, kilkunastu, oczekujących wraz ze swoimi opiekunami, na ocenę, psów. Ludzie tacy, nie wiedzieć czemu, uparcie ładują się w te wąskie przejścia, chociaż nie czują się komfortowo w pobliżu grupy argentynów, kanarów czy innych tego rodzaju psów. Pchają się pomiędzy zwierzaki, niejednokrotnie poddenerwowane atmosferą wystawy lub obecnością innych, aktywnych płciowo samców, czy suk. Pchają się z małymi, nawet cztero-pięcioletnimi dziećmi, które nie są z dziesięć razy bardziej od dorosłych, którzy je pomiędzy psy ciągną, przygotowane do tego, by znajdować się tak blisko dużych, obcych dla siebie i zapewne, zwłaszcza z ich punktu widzenia, wyglądających groźnie, psów. Kiedy tacy ludzie w końcu przejdą, nie wywołując przy tym poruszenia wśród psów, co nie zawsze się udaje, często zachowują się tak, jakby urwali się wprost z filmu o przygodach Indiany Jonesa, jakby jakimś cudem udało im się przejść wiszący nad przepaścią most, z omszałych desek i zbutwiałych lian.

Niestety, prawda, która ”łowcom przygód” nie przychodzi do głów i którą zazwyczaj nie są zainteresowani, wygląda tak, że na wystawach psów, panuje specyficzna atmosfera, za co odpowiada fakt, że na małej przestrzeni, w dosyć stresujących warunkach, spotyka się z sobą i przebywa w swoim otoczeniu, wiele aktywnych płciowo osobników i co trzeba sobie jasno powiedzieć, nie zawsze zwierzęta te są prawidłowo zsocjalizowane. Te psy są bardzo róże, bo ich właściciele są różni. Nie każdy pies jest stabilny psychicznie, nie każdy właściciel/wystawca ma więź ze swoim psem i nie każdy jest w stanie przewidzieć zachowanie swojego psa, prawidłowo na nie reagować lub mu przeciwdziałać. W tego typu napiętej atmosferze łatwo o spięcie. Rasowe psy bardzo często kupują bardzo przypadkowe osoby… Może się zdarzyć, że wywołana przejściem grupy ”wycieczkowiczów” zmiana pozycji, ustawienie któregoś z psów względem innego, nawet niewielka zmiana w odległości dzielącej dwa osobniki i to, że ich spojrzenia się skrzyżują, może skutkować poważnym spięciem. Trzeba też pamiętać o tym, że spora część tzw hodowców psów, swoje psy z kojców ”wyciąga” jedynie na wystawy. Oznacza, że takie psy nie są przyzwyczajone do radzenia sobie z ogromem bodźców, którymi skutkuje wydarzenie takie, jak wystawa; mnóstwo innych psów, tłumy obcych ludzi, itp. I sobie z nimi nie radzą, bo nie umieją sobie z nimi radzić. Takie psy mogą przejawiać zachowania zupełnie nieadekwatne do sytuacji, przesadne, skrajne i tym samym niebezpieczne.

Ze względu na to, że na wystawach psów bywa bardzo tłocznio, opiekunom psów, w sytuacjach, w których w wąski, pełen psów przesmyk, uparcie ładuje się grupka pozbawionych wyczucia i wyobraźni, ”turystów”, pozostaje jedynie reagowanie na to, że ”ci ludzie już tu są”. To reagowanie sprowadza się do tego, że każdy z opiekunów stara się skupić uwagę swojego psa na sobie. Co może się wydawać niedorzeczne, ale jednak też się zdarza, kiedy opiekunowie psów, przekierowują uwagę swoich podopiecznych na siebie, obcy także usiłują to zrobić, cmokając do psów, czy próbując je ”w przelocie” pogłaskać.

Kiedy takim osobom zwraca się uwagę, że swoją ”nieroztropnością”, czy wręcz głupotą narażają na niebezpieczeństwo siebie, a przede wszystkim swoje dzieci, odpowiadają arogancko ”Przecież nic się nie stało”, albo ”Jeżeli psy są agresywne, to nie powinny przebywać wśród ludzi”. Na uwagi przypominające im, że wystawa to wydarzenie przede wszystkim dla hodowców i posiadaczy rasowych psów, a publiczność jest tylko dodatkiem, odpowiadają, że skoro kupili bilety, to mają prawo tu być. Błąd w rozumowaniu tego typu osób polega na tym, że nikt nie odmawia im prawa do wykorzystania zakupionego biletu i przebywania na terenie wystawy. Chodzi jedynie o to, że to nie publiczność jest na tej imprezie na pierwszym miejscu i że w związku z tym osoby postronne, niebiorące bezpośredniego udziału w wydarzeniu, powinny zachowywać się w sposób, który nie zakłóca spokoju wystawców i ich psów.

Wracając jednak do wątku ”mijania psa na ulicy”, przez pewien typ dzieci; rodzice/ opiekunowie takich dzieci nie korygują ich zachowania. Poza, jakimiś niby żartobliwymi wrzutkami w rodzaju ”No, już, już, uspokójcie się”, nie słychać ze strony opiekunów takich dzieci żadnych konstruktywnych uwag. Nie zwracają uwagi na to, że zachowanie dzieci jest wysoce niewłaściwe, że ich ekscytacja, piszczenie, pobudzenie są nie na miejscu, że nie mają powodów zachowywać się w tak nienormalny, histeryczny sposób i że w pewnych specyficznych sytuacjach, zachowanie to może przyczynić się do tragedii. Z opiekunami tego typu dzieci nie wchodzę w dyskusje, szkoda mi czasu i energii, bo ”całego świata i tak nie uratuję”. Wyjątkiem są sytuacje skrajne, kiedy np. takie dziecko, przechodząc tuż obok mnie i psa, zupełnie nie ogarniając otoczenia, zaczyna krzyczeć i wywijać jakimś badylem lub zabawką w rodzaju plastikowego miecza (Takie dzieci zdolne są nawet do tego, żeby ”pacnąć” trzymanym w rękach przedmiotem mijającego ich psa). W takich sytuacjach zawsze opierdz…elam opiekunów dziecka. Pies, może się wystraszyć, może dziecko oszczekać, może pochwycić kij czy zabawkę, a ja dowiem się od niepokalanych myśleniem ”opiekunów” dzieciaka, że prowadzony przeze mnie pies ”zaatakował ich dziecko”.

Pompowanie fobii

Równie irytujący jest typ rodziców, dziadków, cioć itp., generalnie opiekunów małych, obawiających się psów, ”bo tak i już”, czyli nauczonych strachu przed psami, dzieci, którzy ten, najczęściej irracjonalny strach, dzieciaków przed psami, jeszcze podsycają, na widok psa, mówiąc coś w rodzaju ”Odsuń się, bo cię pogryzie”, kiedy dzieciak mija zwierzaka. Powiem wprost, kiedy takie teksty słyszę odnośnie psa prowadzonego przeze mnie, kiedy dotyczą psa, którym ja się opiekuję i nad którym ja sprawuję kontrolę, czuję się obrażona i delikatnie mówiąc, wkurzona.

Jeśli taka sytuacja zdarza się akurat w dniu, w którym mam ochotę spełnić dobry uczynek, zatrzymuję się i zadaję pytanie takiemu bezrefleksyjnemu opiekunowi dzieckaDlaczego straszy pan/pani to dziecko moim psem?”. Na ogół takie osoby są zaskoczone tym, że się zatrzymuję i że się do nich zwracam. Niektórzy, opryskliwie ucinają próbę nawiązania rozmowy, inni opowiadają coś w rodzaju ”Bo to jest wielki pies i groźnie wygląda”. Kiedy słyszę taką odpowiedź, zwracam opiekunowi dziecka uwagę na to, że ”Przecież widzi pan/pani, że ten konkretny pies jest bardzo spokojny i w nosie ma pana/panią i wasze, idące od niego w odległości kilku metrów, dziecko. Co w jego zachowaniu jest pana/pani zdaniem groźne? Rozumiem, że jego wygląd, tj ”rozmiar” robi na panu/pani wrażenie i pan/pani nie czuje się komfortowo z wrażeniem, które ten pies na panu/pani robi, ale on w żaden sposób nie okazuje, żeby w najmniejszym stopniu zajmowała go państwa obecność. Co więc jest w jego zachowaniu groźne?”. Zazwyczaj w trzecim lub czwartym zdaniu, podczas tego typu rozmowy, która rozwija się w miłą pogawędkę, dochodzimy do istoty problemu. Czyli tego, że ”dziecko boi się psów”, bo …psów boją się jego opiekunowie. I ok, ja to rozumiem. Rozumiem, ze ludzie mają różne doświadczenia, które zdecydowanie wpływają na ich odbiór otoczenia i że (niestety) zaszczepiają swoje lęki swoim dzieciom. Jednak, kiedy mam do czynienia z kimś, kto jest ”lekko uprzedzony” do psów, ale nie jest do nich zdecydowanie negatywnie nastawiony, tłumaczę, że pies, który przy mnie w tym momencie stoi, siedzi (albo już nawet leży na boku i drzemie), jest bardzo fajnym, zrównoważonym zwierzem (co zresztą potwierdza jego zachowanie w takich sytuacjach) i nie powinien być używany do tego, by utrwalali w dziecku fobie przed psami. Jest wyluzowanym zwierzakiem bez problemów. Nikogo nie atakuje, jest otwarty na zawieranie nowych znajomości z innymi fajnymi i wyluzowanymi istotami. Jeżeli więc on, taki wielki, wyluzowany Pluszak, ma być przykładem ”niebezpiecznego psa, który na pewno ugryzie, jeśli tylko dziecko się do niego zbliży”, no to koniec, pozamiatane, dzieciakowi zostaje tylko terapia na zamkniętym oddziale szpitala psychiatrycznego.

Wychodzę z założenia, że warto poświęcić kilka minut na rozmowę z opiekunami dziecka i samym dzieckiem, przy okazji. Jeśli to konieczne, można na chwilę kucnąć przy swoim psie, znaleźć się twarzą w twarz z małym człowiekiem i powiedzieć coś w rodzaju ”Nie musisz się Pluszaka obawiać. Kiedy ty się go przestraszyłaś/eś, on zajęty był wąchaniem żywopłotu i patrzeniem na gołębie, nawet cię nie widział. Nie zauważył cię, a kiedy cię dostrzegł, co zrobił? Nic. Bo on nic nie robi małym dzieciom, które sobie idą na spacer z rodzicami. Nie musisz bać się obcych psów, które idą na smyczy ze swoimi właścicielami i nawet na ciebie nie patrzą. Tak, długo jak ich nie dotykasz, nie musisz się ich obawiać, tylko dlatego, że one są niedaleko ciebie. Kiedy my sobie rozmawiamy, widzisz co on robi? Wącha powietrze, wciąga do swojego wielkiego nochala twój zapach i tak dowiaduje się, kim jesteś. Pluszak tak cię poznaje, wcale nie musi do ciebie bardzo blisko podchodzić, ani cię dotykać. Wystarczy, że powącha powietrze dookoła ciebie, nie musi robić niczego więcej. Kiedy będziemy się mijać następnym razem, będziesz wiedzieć, że nie musisz się Pluszaka bać”.

Ważne są ”małe kroczki”. W takich rozmowach najbardziej chodzi o to, żeby tego typu rodzice tego typu dziecka, jak i samo tego typu dziecko, zobaczyli, że mogą przez kilka minut znajdować się w pobliżu ”wielkiego zwierza”, stać metr od niego i ”wyjść z tego cało”. Żeby wierzyli, jeśli właściciel psa mówi im, że ”Obsadzanie w roli agresywnego psiego zwyrola akurat mojego psa, bo jest duży i wam się coś w związku z tym wydaje, jest cholernie niesprawiedliwe”. Żeby zobaczyli, jak zachowuje się zrównoważony pies, w pobliżu obcych ludzi. Że pies, który nie łasi się do obcych, nie jest psem ”nieprzychylnym” ludziom, czy wręcz agresywnym w stosunku do nich. Pies, który nie narusza przestrzeni dopiero co poznanych ludzi, trzyma dystans dwóch, czy trzech metrów, nie jest ”niemiłym”zwierzęciem, jest zrównoważonym i dobrze wychowanym psiakiem. To działa, kiedy po chwili namysłu opiekun dziecka stwierdza, że spotkanie z wcześniej nieznanym psem, może być miłym zdarzeniem, min dlatego, że psy zazwyczaj skaczą na ludzi, ekscytują się, bywają nachalne, a ten sobie siedzi i patrzy na motylki.

W tego rodzaju rozmowach nie chodzi też o to, aby uczyć dzieci ”jak mają dotykać psy, które poznają”. Przeciwnie. Ja ograniczam się do powtarzania, że nie dotyka się psów bez zgody ich właścicieli i skupiam się na tym, żeby podkreślić, że nie ma potrzeby dotykać psa, którego się ”poznaje”.

Wskazówka → zachowanie → nagroda -ludzie i psy ”w pętli nawyku”

Ludzie, którzy mają w zwyczaju zaczepiać psy, robią to nawykowo, bezrefleksyjnie. I to zachowanie przekazują sowim dzieciom i/lub wnukom. Takie osoby oczekują, że psy będą okazywać ”zadowolenie” (manifestowane zazwyczaj ekscytacją) z tego, że zostały zaczepione, że ”zwrócą na nich uwagę”, ”zamerdają ogonkiem”, ”podejdą do nich” i ”dadzą się pogłaskać” – i do takich reakcji ”u wszystkich” psów, są przyzwyczajeni. Dla nich ”normalne jest” nawiązywanie kontaktu z psem tak, jak nawiązują go z człowiekiem; poprzez wzrok, werbalnie i dotykiem. Zarażają psy tym niewłaściwym sposobem nawiązywania kontaktów z ludźmi i uczą je, że takie zachowanie, skutkujące u psów nawykowym brakiem poszanowania przestrzeni ludzi, jest właściwym – psy są głaskane, ludzie poświęcają im uwagę, czasem dają smaczne kąski, a więc nagradzają psy za to zachowanie, utrwalając w nich określony nawyk. Tacy ludzie, nawykowo zaczepiający nieznane sobie psy, uczą swoich bliskich, w tym przede wszystkim dzieci, tego nieprawidłowego, niekiedy wręcz niebezpiecznego podejścia do psów, jako ”normalnego” i ”właściwego” sposobu ”nawiązywania z psami interakcji”. Skutkuje to tym, że dzieciom, które przez swoich opiekunów nauczone zostały, że ”psy się dotyka”, trudno jest wytłumaczyć, że nie powinny naruszać przestrzeni psów, których nie znają, bo ”nie każdy pies lubi, kiedy obcy go dotykają”.

I tak, choć większość psów, nie potraktuje malca z taką intensywnością, z jaką mogłaby potraktować osobę dorosłą, to nie należy igrać ze szczęściem.

Warto poobserwować przez jedno popołudnie, w jakimś parku lub w innym popularnym miejscu do wyprowadzania psów, jak bardzo zaburzony dziś jest ”rytuał powitania” psa z człowiekiem i człowieka z psem. I jak powszechnie ”normalne” i ”zwyczajne” to jest dla ”miłośników psów”. Popatrzcie, jak wiele postronnych osób reaguje ekscytacją na ”śliczne pieski”, zwłaszcza ”szczeniaczki” i że od razu chcą tych psów dotykać. Choć ich nie znają, choć te zwierzęta są dla nich zupełnie obce, choć nie mają z nimi żadnej więzi. I jak te psy reagują w odpowiedzi. Psom niewłaściwie prowadzonym, ekscytacja ludzi udziela się – ich właściciele pozwalają na to, wzmacniając nieprawidłowe nawyki, które otoczenie takich psów, z właścicielem włącznie, w nich zaszczepia. Zafundujcie sobie chwilę refleksji na ten temat.

Niewiele jest psów niezaburzonych, prawidłowo zsocjalizowanych, mających uważnych i mądrych właścicieli, którzy od początku, od pierwszych chwil, kiedy przysposabiają szczenię, nie psują go i zachowują w nim to „bycie psem” – wszystko to, co typowe jest dla psa jako gatunku i czego nauczył się wcześniej od swojej mamy. Psów, które ludzi i inne psy (oraz zwierzęta) poznają nosem, poprzez zmysł węchu, z pewnej odległości, zaciągając się ich zapachem, nie naruszając ich przestrzeni, bezceremonialnym w nią wtargnięciem i dając sobie czas na odczytanie sygnałów, które w związku ze spotkaniem przekazuje im napotkany pies (lub np. kot). Same tym zachowaniem, tj. zachowaniem dystansu, przekazują napotkanemu psu, że znają zasady, rozumieją jak działa psi savoir vivre i nie dążą do konfliktu – udowadniają to szanując przestrzeń napotkanego psa. Zrównoważone psy nie zaczynają interakcji z innym psem od wtargnięcia w jego przestrzeń lub przestrzeń jego i jego przewodnika. Tak robią psy zaburzone. Co ważniejsze, zrównoważone psy nie rozpoczynają interakcji tylko dlatego, że jakiś pies, czy człowiek pojawił się w pobliżu. Psy nie muszą nawiązywać interakcji ze wszystkimi psami, czy osobami, które napotykają. I psy niezaburzone tego nie robią. Niezaburzone psy umieją wybrać właściwą dla konkretnego przypadku strategię społeczną. Niezaburzone psy posiadają umiejętność wybierania psów, jak i ludzi, z którymi chcą mieć interakcję i upewniają się, że druga strona też tej interakcji chce. Niezaburzone psy wszystkiego, co z psiego punktu widzenia ważne, dowiadują się o napotkanym psie, czy człowieku, wciągając w nozdrza jego zapach. Nie muszą wchodzić z nim w fizyczny kontakt typu ”nos w du…ę”. A normalne psy, tj psy prawidłowo socjalizowane nie polują na tzw spacerach, oznacza to, że np. ”nie ganiają kotów” itp.

Wiele niewłaściwych zachowań psychicznie zaburzonych i niestabilnych psów, jest dziś uznawanych za normalne. Wiele też z tych zachowań np. przesadna ekscytacja, powodowana byle bodźcem np. pojawieniem się nieznajomego człowieka, który do psa zaczyna cmokać i mówić, podbieganie psa do obcej osoby, obskakiwanie jej itp., uznawanych jest dziś za normalne i pożądane – i to zarówno przez właścicieli tak zachowujących się psów, jak i osoby tym psom obce. Zdecydowana reakcja psa, którego przestrzeń zostanie bezceremonialnie naruszona, tj. korekta skierowana do napastliwego psa, który niezaburzonemu psu „na dzień dobry” pcha nos w du…ę, przez właścicieli napastliwych, zaburzonych psów odczytywana jest jako „reakcja przesadna” i „przejaw agresji”. Korekta jest właściwą reakcją normalnego, niezaburzonego psa na nie przestrzeganie „procedur” psiego savoir vivre przez stalkera. Nie ma w korekcie przesady. To naruszenie przestrzeni przez przez psiego intruza można traktować, jako zachowanie zabarwione agresją; skraca dystans, omija procedury, narusza przestrzeń…

W stosunku do ludzi, molosy są cierpliwsze i po prostu odsuwają się, utrudniając obcym fizyczny kontakt. Typ ludzi nawykowo zaczepiających psy, psy, których nie ”cieszą” ich zaczepki, uznaje za dziwne, ”podejrzane”, a kiedy zwraca się im uwagę, by nie wyciągali łap do naszego psa, często odpowiadają, że ”Jeśli jest agresywny, to powinien chodzić w kagańcu”. Tego rodzaju osobom nie mieści się w głowach, że niektórzy właściciele psów po prostu nie życzą sobie dotykania ich psów przez obcych ludzi, a niektóre psy ”z natury” nie są fanami ”skracania dystansu” i ”spoufalania się”, jak ich właściciele i ”kontakty towarzyskie” utrzymują tylko z wybranymi ludźmi. Zdaję sobie sprawę, że od ignorantów ciężko jest wymagać ”zrozumienia specyfiki rasy”, ale nie uważam, wymagania od nich, by ”otwarli się na przyjęcie do wiadomości, że nie każdy pies to Labrador”, a słowo ”własność” nie jest pustym wyrazem, za zbyt wygórowane.

Nie każdy pies to ”Labrador”

Molosy wciąż są u nas dosyć ”egzotycznym” typem psów. Ludzie nawykowo ”witający się z wszystkimi pieskami” i do wszystkich ”piesków” wyciągający ręce, żeby je ”głaskać”, w większości nie są przyzwyczajeni do ”sposobu bycia” molosów i tego, że one nie ”łaszą się” do obcych i nie reagują entuzjazmem a’la labek na ”łaszenie się” obcych ludzi do nich. Molosy, w przeciwieństwie do psów innego typu, nie ekscytują się tego rodzaju zachowaniami nieznanych sobie osób, nie reagują tak, jak osoby nawykowo zaczepiające wszystkie psy, są przyzwyczajone, że psy reagują. Nachalne zachowanie ze strony obcych ludzi; zaczepianie, cmokanie, skracanie dystansu, czyli podchodzenie, wyciąganie rąk, aby ”pieska dotknąć i pogłaskać”, nachylanie się obcych nad nimi, nierzadko w oczekiwaniu, że ”piesek da buziaka”, uznają za dziwaczne, niekiedy nawet alarmujące, zachowanie, które kiedy je zmęczy, potrafią skorygować warknięciem lub ”dosadnym” szczeknięciem.

Dlatego też bardzo niewłaściwe jest pozostawianie molosa samego np. uwiązanego ”przed sklepem”. Nigdy nie można być pewnym, że nie pojawi się ktoś, kto zechce nawiązać ”interakcję” z naszym psem, mimo tego, że nasz pies nie będzie miał ochoty na interakcję z tą osobą. Pies może mieć pecha i w czasie, kiedy my będziemy wybierać pomidory, przed naszym psem może wyrosnąć pijany człowiek, który uważa, że ”lubią go wszystkie psy”…

Zmieniają się kynologiczne mody, zmienia się i rola psa. Szczurołapy zostały ”psami towarzyszącymi” i dziś (niektóre) np. Jack Russell Terriery przegryzają się przez kanapy i polują na wypełnione pierzem poduszki, lecząc ”rozłąkówki”, podczas nieobecności właścicieli, zaganiacze stały się psami ”sportowymi” i ”rodzinnymi” lub ”rodzinno-sportowymi”, więc sfrustrowane (niektóre) np. Border Collie, kąsają dzieciarnię po kostkach, kiedy ta bawi się w ogrodzie, a na spacerach, co kilka kroków wykonują obrót wokół własnej osi… Ale molosy niezmiennie wyczulone są na ”poszanowanie przestrzeni” i ”naruszenia nietykalności cielesnej” (własnej i swoich właścicieli), mimo ”mód”, nie przyjęły się” jako np. ”ulubione psy emerytek” i w większości wciąż wykonują pracę, do której zostały stworzone; są stróżami i obrońcami człowieka.

”Osoby decyzyjne” vs. cała reszta

Wiele jest osób uważających, że ”spacer z psem” służy do tego, żeby pies zrobił ”siusiu” i ”kupkę”, i żeby ”się wybiegał i pobawił z innymi psami”. Nie. To są ”sprawy”, które pies załatwia ”przy okazji”. Prawdziwy spacer służyć ma do rozbudowywania i wzmacniania więzi pomiędzy przewodnikiem a psem. ”Wychodzenie z psem z domu”, poza teren posesji, czy mieszkania, przemieszczanie się z nim, ”spędzanie czasu na świeżym powietrzu”, w ”miejscach publicznych”, mają być okazją do rozbudowywania i wzmacniania więzi pomiędzy przewodnikiem a psem oraz służą socjalizacji psa. To nie ma być tak, że kiedy tylko pies się ”wysika”, automatycznie ma biec w kierunku najbliższego psa po to, żeby mu ”włożyć nos w d…pę”, choć właśnie tak wygląda ”scenariusz” typowego ”spaceru” większości psiarzy z ich psami. Pierwszy, dłuuugi ”sik” i fruuu, nie oglądając się na właściciela, ”błyskawica” mknie w stronę najbliższego psa, nawet jeśli musi pokonać 200 metrów. ”Błyskawica” nie interesuje się tym, czy ten pies w stronę, którego biegnie, ma ochotę na interakcję, takie psy nie czytają sygnałów, bezceremonialnie, znienacka naruszają przestrzeń innych psów, ludzi i zwierząt, są zaburzone i generują spiny lub wręcz problemy… Dlaczego tak się zachowują? To proste. Ich właściciele nie mają im nic do zaoferowania, nie budują z nimi więzi, nie starają się być ich przewodnikami, te psy nudzą się, rządzą nimi impulsy i frustracje, a człowiek na końcu smyczy, to tylko żywy podajnik na karmę.

To właściciel psa, w ”idealnym świecie” równocześnie jego przewodnik, ma być dla psa centrum zainteresowania. To nie pies ma sobie ”organizować czas”, to przewodnik ma mu go organizować. Jednak dla większości psów ich ludzie są tylko właścicielami, ”przewodnik” to dziś prawdziwa rzadkość.

Właściciel powinien być dla psa najbardziej interesujący na świecie, czyli także podczas ”spaceru”. W swoim zachowaniu pies ma się odnosić do właściciela, a nie jest tego nauczona przytłaczająca większość psów. W każdym razie nie jest nauczona robić to zawsze i w tym problem. Pies nie powinien, nie może samodzielnie ”podejmować decyzji”. Nie może samowolnie oddalać się od właściciela, rozpoczynać interakcji z; innymi psami, ludźmi, zwierzętami. Prawidłowo prowadzony pies, tj. prawidłowo wychowywany, socjalizowany, uczony-trenowany, mówiąc potocznie ”ułożony” pies, w swoich zachowaniach odnosi się do swojego przewodnika. W dużym skrócie i upraszczając, robi tak dlatego, że przewodnik jest dla niego ”osobą decyzyjną”. Pies, który nie uprawia ”samowolki”, nie jest uciążliwy dla otoczenia.

Stabilny psychicznie, zrównoważony emocjonalnie i prawidłowo zsocjalizowany pies, czyta sygnały płynące z otoczenia, a więc sygnały, które wysyłają inne psy, ludzie oraz zwierzęta i razi sobie psychicznie z bodźcami, które z otoczenia płyną. Pies, który swojego właściciela traktuje jako swojego przewodnika, nie oddala się od niego samowolnie i samowolnie;

nie inicjuje interakcji z innymi; psami, zwierzętami oraz ludźmi,

nie narusza przestrzeni innych; psów, zwierząt ani ludzi,

a w ostateczności; nie wchodzi w fizyczny kontakt z innymi psami, zwierzętami lub ludźmi. Niepokalani tzw myśleniem i wyobraźnią, właściciele, nie będący dla swoich psów przewodnikami, swoją ignorancją, która zazwyczaj idzie w parze z arogancją, stwarzają zagrożenie dla otoczenia.

Byłaby ”wtopa”

Molos potrafi zareagować, także wtedy, gdy ”naruszenie nietykalności cielesnej” dotyczy osoby nie będącej jego właścicielem, czy członkiem ”jego rodziny”. One po prostu nie lubią, gdy w otoczeniu ”jest jakiś problem”. Kiedy podczas jednego ze spacerów (w środku dnia), Pluszak zauważył, że dobre trzydzieści metrów (może nieco więcej) od chodnika, którym podążaliśmy, kłóci się z sobą dwóch mężczyzn i że jeden z nich wymachuje rękami, nachylając się przez opuszczoną, po stronie kierowcy, szybę, po czym w pewnej chwili, raptownie wsuwa do samochodu głowę i górną część ciała, drąc się przy tym jeszcze bardziej na drugiego typa, wk…wił się. Zatrzymał się burcząc, wycelował spojrzenie w ich stronę i aż uniósł się na tylnych łapach w górę, jak niedźwiedź 😉 po czym bardzo donoście szczeknął w ich stronę. Przekonanie go, że nie musi podejmować ”interwencji”, zajęło mi kilka dodatkowych sekund. ”Poburkiwał” tak i odwracał się, na krzyczących mężczyzn przez dobrą minutę, zanim ostatecznie odpuścił. To był czas, kiedy Pluszak zaczął dojrzewać i zdarzało mu się ”rumaczyć”. Gdyby w tym momencie biegał luzem, szczerze przyznam, że (z paru powodów) obstawiam, że tę ”interwencję”, by podjął. Podbiegłby do ”napastnika” i go oszczekał a facet …zesrałby się w gacie. Ja psa bym odwołała lub ewentualnie przyszłabym po niego, skorygowała go za ”samowolkę pro publico bono” i zapięła na smycz. Miałabym problemy (choćby z powodu obsranych spodni agresywnego gościa), ale nie aż tak poważne, jak mogłyby one być, gdyby ”napastnik” nie stał spokojnie, tylko po zesraniu się w gacie, zaczął machać łapami, próbował Pluszaka ”przepędzić”… Na szczęście, pies był na smyczy, a poza tym jest zwierzakiem, który szybko się wycisza.

”Poszanowanie przestrzeni” & ”naruszenie nietykalności cielesnej” – wątki wzajemnie się przeplatające

Należę do paru fejsbukowych grup kynologicznych i od czasu do czasu w oczy rzucają mi się dyskusje o „rozhisteryzowanych” i „przewrażliwionych” rodzicach dzieci np. do których spuszczony ze smyczy pies podbiegł, szczekając, w wyniku czego dziecko np. przestraszyło się, spadło z rowerka, obtarło sobie kolana, rozpłakało się itp. Niezmiennie zaskakują mnie wybrzmiewające z tych dyskusji i przytaczającej większości poszczególnych postów, arogancja i ignorancja psiarzy, olewanie przez tzw miłośników psów, czegoś, co w istocie sprowadza się do braku kultury i swego rodzaju ”niedorobienia” na bardzo bazowym poziomie.

Coraz więcej osób ma problem z ogarnięciem kwestii „poszanowania przestrzeni” i dotyczy to zarówno poszanowania przestrzeni innych osób, jak i zwierząt, a zwłaszcza psów. Jestem zdania, że pies ma tak być prowadzony (w znaczeniu min. wychowany), żeby nie stwarzał niepotrzebnego dyskomfortu u obcych osób. Żyjemy w społeczeństwie, więc szanujmy innych tak samo, jak siebie. Obca osoba nie musi wierzyć właścicielowi psa, że ten np. „Jest łagodny i chce się tylko przywitać”, że „Nic nie zrobi”, szczególnie, kiedy ten znienacka, bezceremonialnie narusza przestrzeń tej osoby i/lub jej psa/kota albo dziecka właśnie. Nie musi w to wierzyć i zazwyczaj słusznie nie wierzy, kiedy pies napina się, jeży, marszczy się, szczeka, warczy lub wydaje z siebie inne dźwięki, które także sugerują, że daleki jest od ”przyjaznego nastawienia” lub psychicznej równowagi, kiedy tak bezceremonialnie czyjąś przestrzeń narusza. Jednak wielu właścicieli psów notorycznie „wcinających się” podczas tzw spacerów w przestrzeń nieznanych sobie ludzi i psów, „nie widzi problemu”. Nie widzą problemu, choć ten istnieje, skoro ich pies „nie zawraca sobie głowy” np. „czytaniem sygnałów” i za wszelką cenę dąży do włożenia nosa w dupę obcego psa albo położenia mu łap na grzbiecie. Nie widzą problemu, niezależnie od tego czy ich pies, uwalany błotem brudzi kogoś czy nie, czy waży 5 czy 55kg. A sprawa jest bardzo prosta, jeżeli właściciel psa go nie kontroluje, tj. nie jest w stanie wydanym na odległość poleceniem powstrzymać go od jakiegoś zachowania i (czasem najlepiej także) przywołać go do siebie, to nie powinien spuszczać go ze smyczy (są do kupienia bardzo długie linki). Ot co.


Ale poszanowanie przestrzeni ma działać w obie strony, więc należy ludziom tłumaczyć spokojnie i kulturalnie za każdym razem, że to, że „piesek jest śliczny” nie oznacza, że trzeba się do niego pchać z łapami i go „głaskać”. Dotykanie psa przez obcych ludzi, jest tak samo nie na miejscu jak „dotykanie” obcych ludzi przez psa. I także może nieść za sobą daleko idące skutki, z tzw „pogryzieniem” włącznie.
Pies naruszający przestrzeń jakichś osób, bo te „źle/dobrze mu się kojarzą”, bo „nie lubi biegaczy/ rowerzystów/ deskorolkarzy/ rolkarzy” itp., stwarza zagrożenie dla tych osób i to właściciel psa jest odpowiedzialny za to, że w wyniku tego naruszenia przestrzeni coś się stało, bo np. biegacz skręcił sobie kostkę. Wystarczy odrobina refleksji, żeby to zrozumieć. Pies bez smyczy kieruje swoją uwagę, „narusza przestrzeń” i „rozpoczyna interakcję”, z; innym psem, jakąś osobą albo zwierzęciem? Konsekwencje ponosi właściciel psa. Niestety, sporo właścicieli psów, zamiast zastanowić się nad własnym postępowaniem, woli winą za konflikty na „psim” tle, obarczać innych, np. osoby psów najzwyczajniej się obawiające i nie życzące sobie „obskakiwania” czy innej formy psiej natarczywości, a rodziców, dla których -co zrozumiałe- ich dzieci są oczkiem w głowie, nazywać „histerykami”.

Nie dajmy się zwariować, pies może ”zrobić krzywdę”, choć nie ma to nic wspólnego z użyciem przez niego do tego celu zębów

Wie o tym każdy, kto choćby raz zaliczył entuzjastyczne ”z główki” od swojego psa albo ktoś, kogo jego pies chlasnął ogonem w tzw zacieszu. Ogonowy zaciesz na wysokości buzi małego dziecka = potencjalnie duży problem, podobnie, jak pies, który skoczy na kogoś albo o kogoś się oprze, np. o starszą osobę.

Im bardziej Puchatek zaglądał do domu Królika, tym bardziej Królika nie było

Siedzę na ławce, pies (na smyczy) waruje tuż obok. Czekamy aż ”reszta stada” skończy zakupy. Patrzę w witrynę naprzeciw ławki, w której odbija się to, co dzieje się za mną, a pies ”jest w pracy” – patrzy jak zaczarowany w drzwi sklepu. W pewnej chwili przejeżdżająca przed naszymi nosami, na rowerze, kobieta nie mogąca oderwać oczu od Pluszaka, zatrzymuje się około 2 metry od nas. Staje na chodniku, ale rower wciąż znajduje się pomiędzy jej nogami, przytrzymuje go nimi, aby się nie ”majtnął” na bok, ręce dalej trzyma na kierownicy i? Zaczyna cmokać do psa. Cmokać, piszczeć; ”Jaki ty jesteś śliczny” itp. Jest nieco pochylona w przód, kręci głową i ”jakby co” nie ma się o co ani jak oprzeć, żeby złapać równowagę. Pies nie reaguje na nią, patrzy w inną stronę. Babka nie daje za wygraną. Staje się głośniejsza i przymila się do psa bardziej. Nie nawiązuję z nią kontaktu wzrokowego, ale patrzę nią kątem oka i zaczynam wolno liczyć w myślach. Pies dalej ją olewa. Ja liczę, ciekawi mnie, jak długo tak można…

Siedzę sobie na tej ławeczce, w pozycji, która ”w razie czego”, tj w sytuacji, w której gdyby jakimś cudem pies jednak zwrócił na nią uwagę i zdecydował się do niej podbiec, mogłabym nie zdążyć go przed tym powstrzymać (Osobiście mam wrażenie, że ograniczenia, tj. specyfika pozycji, w której się znajduję, jest oczywista). Jednak pozwalam sobie siedzieć w ten sposób, bo Pluszak to nie ”typowy labek” ani inny merdacz, który ”przyjaźni się z wszystkimi” i ”do wszystkich od razu biegnie lizać ich po twarzy”, ani tym bardziej nie jest psycholem, który ”rzuca się” na ludzi, czy psy. Pluszak, im bardziej pani chce zwrócić na siebie jego uwagę, tym bardziej ostentacyjnie(?) wślepia się w drzwi sklepu. Pani zaczyna mówić do psa jeszcze bardziej, zupełnie mnie ignorując. Nie zwraca się do mnie, nie nawiązuje kontaktu ze mną, choć w duecie ja-pies, mówię tylko ja i tylko ja mogę z nią ”pogadać”. Nie, ona mówi do psa. Najwyraźniej pani jest z tych, co to ”kocha wszystkie pieski, a wszystkie pieski kochają ją” i nie zawraca sobie głowy niuansami w rodzaju ”dzień dobry” itp. Nie przeszkadza jej też, że pies ma ją w serdecznym poważaniu. Dochodzę do ”25” i zwracam się do niej, bo to, co robi, jej piszczenie i ”gadusianie” zaczyna mnie irytować;

Ja:”Proszę tego nie robić. Proszę nie zaczepiać tego psa. Nie zna go pani, więc po co pani to robi?’‚ – Pani patrzy na mnie zaskoczona i… jednoznacznie urażona.

Obca pani: ”Ale o co pani chodzi? Ja się po prostu zachwycam, bo on jest taki ładny. Tak sobie leży”... – Powtarzam więc.

Ja: ”Przecież pani tego psa nie zna, nie wie pani jak on może się zachować. Pani się nie ”zachwyca”, pani tego psa zaczepia, chociaż on ma panią w d…” – Pani patrzy na mnie bezrozumnie, więc ”lecę w kulki” – ”Może jest nienormalny i w końcu się na panią rzuci?’‚ – Pani jest zdumiona i odpowiada

Obca Pani: ”No, jak właściciel siedzi obok, to ja się nie boję. Pani jakaś dziwna jest”. – Głowa Pluszaka nie przesunęła się nawet o centymetr, wciąż wpatruje się w drzwi sklepu.

Ja: ”Proszę pani, on waży 60kg i gdyby jednak zaskoczył mnie i zdecydował się do pani podbiec, może nawet skoczyć na panią i oprzeć się o panią, to by panią przewrócił. Upadłaby pani na beton, rower by się na panią przewrócił, potłukłaby się pani i pokaleczyła, może rower też by był do naprawy i miałaby pani pretensję do mnie”. – Pani ”trybi” przez chwilę, nie bardzo wie co powiedzieć, ale nie chce się poddać, powtarza więc

Obca pani: ”Pani jest jakaś dziwna.” – Facet stojący nieopodal i palący papierosa, odwraca się w naszą stronę. Patrzy na babę, na mnie i na leżącego obok ławki psa.

Ja: ”Powtarzam pani, jeżeli on jednak zdecydowałby się do pani podejść, wystarczyłoby, żeby się o panią oparł bokiem, jak to ma w zwyczaju. Nie musiałaby na panią skakać, wystarczyłoby, żeby by panią ”walnął z łopatki”. Zachwiałaby się pani, może pisnęła z zaskoczenia albo rower wydałby jakiś odgłos i on mógłby odskoczyć albo szczeknąć, pani by się przestraszyła i przewróciła się, upadła na beton i pociągnęła za sobą rower, który by się na panią przewrócił. I to do mnie miałaby pani pretensję”. I teraz idzie bomba.

Obca pani:”Ja to robię na własną odpowiedzialność”. – Facet, raz jeszcze oblatuje nas spojrzeniem, robi specyficzną minę, kręcąc przy tym głową, po czym odwraca się i ostatecznie zajmuje swoim papierosem. Ja, prawie mam ochotę pochylić się nad Pluszakiem i powiedzieć mu coś, co zwyczajowo rozpala w nim chęć powiedzenia osobie, na którą się go nakieruje, ”Cześć”, entuzjastycznym walnięciem z łopatki, którego siła zaskakuje nieprzywykłych do tej formy powitania.

Ja: ”Jasne. I pewnie pani z tych co to ”Jeszcze żaden pies nigdy mnie nie ugryzł”. – Pani szybko mi przerywa.

Obca pani: ”Oj, ugryzł, ugryzł”… – O zgrozo, babka brzmi, jakby była dumna z tego faktu, wykonuje przy tym gest ręką, mówiący chyba coś w rodzaju ”oj tam”. Nawija dalej, ale nie odbieram już i mówię:

Ja: ”Nic dziwnego, skoro jest pani tak namolna”. Pani mówi do mnie coś jeszcze o tym, że ”piesek jest bardzo ładny”, że ”przesadzam”, że mam ”bardzo złe nastawienie” i ”problemy ze sobą”, że ”szukam dziury w całym”. Odpowiadam jej, że ”Mam problemy z takimi paniami jak pani”, życzę jej miłego dnia i proszę, żeby już sobie pojechała w swoją stronę, bo zaczyna mnie drażnić, a jak ja jestem rozdrażniona, to ten ”ładny” też staje się drażliwy. Pani zbiera się, rozczarowana, rozżalona, dogadując mi jeszcze o tym, jaka to ja jestem dziwna.

Gdyby ta pani miała odrobinę wyobraźni, wyczucia i zwyczaj myślenia o tym, co chce zrobić, zanim zacznie to robić, nie zaczepiałaby psa, ale nawiązała rozmowę ze mną, jako jego opiekunem. Wcześniej jednak zeszłaby z roweru i ustawiła go obok, dbając o to, by mieć ”wolne ręce” i ”stopami twardo dotykać ziemi”. Spotykamy wiele bardzo sympatycznych osób, które zachwycają się Dużym Zwierzem, nie stwarzając przy tym niebezpieczeństwa dla samych siebie, a nam problemów, więc to nie jest tak, że ”nie można”, trzeba po prostu ”chcieć” myśleć .

Wyprowadzanie psa na spacer i przebywanie z nim na świeżym powietrzu, w przestrzeni publicznej, wśród innych ludzi i zwierząt, przypomina prowadzenie samochodu (w skrajnych przypadkach, w strefie działań wojennych)

Im bardziej świadomym właścicielem psa się jest, im bardziej psychicznie stabilnego, zrównoważonego ma się psa, im więcej poświęca się uwagi na to, by tak było przez cały czas, im więcej pracuje się z psem i im lepszą więź z nim się ma, tym bardziej ”boli” świadomość, jak bardzo innym właścicielom psów się nie chce albo nie wiedzą, że powinni ze swoimi psami pracować. Boli, bo właściciel stabilnego, zrównoważonego psa, którego nie ekscytuje byle co i który mówiąc potocznie, jest normalny, bardzo szybko przekonuje się, doświadczając zachowania obcych psów i ich właścicieli, ale i tzw osób trzecich, że ”prewencja” nie jest tym co cechuje większość posiadaczy psów, lub obcych, wyskakujących znienacka, jak byle ekshibicjonista, ”głaskaczy”, z którymi styka się podczas ”wyjść z domu”.

Dlatego odruchowa ”ocena sytuacji”, w chwili, w której wyprowadzasz psa z terenu swojej posesji, domu lub mieszkania, to ogarnianie spojrzeniem otoczenia w momencie, w którym uchylasz furtkę, bramę lub drzwi klatki schodowej i sprawdzanie czy w zasięgu wzroku są inne psy, czy są na smyczach, czy puszczone luzem, gdzie są ich właściciele (ale też czy są dzieci, jeśli tak to w jakim wieku, są same czy z opiekunami), zanim ”włączysz się do ruchu” i trwanie w tym stanie przez cały czas spaceru, bardzo szybko staje się nawykiem, nad którym świadomy właściciel się nie zastanawia. Świadomy właściciel psa, będąc z nim w ”przestrzeni publicznej”, cały czas jest w trybie ”skanowania otoczenia”, bo choć prowadzenie samochodu, ”to proces wysoce zautomatyzowany”, jak wychodzenie z psem 😉 są jeszcze inni użytkownicy ruchu…

”Dobre rady” pani Anny

Ciepły, czerwcowy dzień, późne popołudnie. Kończymy leniwy, ponad czterogodzinny (w tym z godzinną przerwą na zacienionym skwerze) spacer po leśnej okolicy. W spacerze uczestniczą; pies (molos) znajomej, znajoma, prowadząca przed sobą wózek z małym dzieckiem i ja. Prowadzę psa na smyczy. Pies jest zmęczony, ale zadowolony, idąc memla sobie badylek, zaczepia nas tym badylkiem i jeśli tylko trafiłaby mu się okazja do zabawy z jakimś fajnym psiakiem, to z pewnością by się z nim jeszcze, co najmniej przez kwadrans, poganiał albo poprzewalał. Wychodzimy już z zadrzewionego terenu, wąską ścieżką, powoli dochodzimy do otwartej przestrzeni, terenu ulubionego przez wielu okolicznych psiarzy i ich psy (ze ścieżek korzystają też biegacze i rowerzyści itd.). Ponieważ nieopodal trwa budowa, spora część, wcześniej dostępnego psom i psiarzom terenu, została ogrodzona ”metalowym płotem”. Już prawie wychodzimy z ”lasku” na otwartą polanę, kiedy w odległości około trzydziestu metrów od nas, dostrzegam dwa, luzem puszczone psy myśliwskich ras, ”wyżełki”; biało-brązowego i czarnego. Właścicielka psa zwraca mi uwagę; Uważaj, na tego Jasnego, mieliśmy już z nim problemy. Chcę wiedzieć, co to znaczy, że ”mieli już problemy” z tym psem. Znajoma wyjaśnia, że już kilka razy się na Słodziaka rzucał i ostatnim razem go ugryzł i że namęczyła się nie dopuszczając, aby Słodziak mu ”oddał” rzucił i że kilka razy próbowała rozmawiać z jego właścicielką, ale ona puszcza oba swoje psy luzem i nic sobie nie robi z tego, jak zachowuje się Jasny Wyżełek, więc powinnam mocno Słodziaka trzymać. Ok -myślę sobie. Spoko. Idziemy dalej.

Jasny Wyżełek jest daleko od nas, co najmniej 25-30 metrów przed nami, Ciemny, jakieś pięć metrów od nas i jest ”w swoim świecie”, nie zajmuje go nasza obecność. Dla zasady jednak, bo Słodziak też nie zwraca na niego (ani na Jasnego) uwagi, omijam tego psa dużym łukiem. Jesteśmy akurat na granicy lasku i otwartego terenu, kiedy dostrzegam idącą wzdłuż wysokiego ogrodzenia, wlepioną w ekran smartfona, kobietę, którą moja znajoma identyfikuje, jako właścicielkę biegających luzem wyżełków. Pani wpatrzona w ekran telefonu, poświęca mu całą swoją uwagę. Nie widzi więc gdzie są i co robią jej biegające luzem psy. Nie widzi nas, tj. kobiety z małym dzieckiem w wózku, drugiej kobiety i molosa, którego wcześniej już atakował jeden z jej psów. Poprzednie naruszenie przestrzeni Słodziaka i jego właścicielki, przez Jasnego Psa, skończyło się na fizycznym kontakcie, kiedy biegający luzem Wyżełek rzucił się na prowadzonego na smyczy Słodziaka i właścicielka Słodzika powstrzymała, nie bez wysiłku, swojego ugryzionego już przez Jasnego Wyżełka, psa, przed przememlaniem atakującego ich intruza.

Jasny Wyżełek zauważa molosa i natychmiast kieruje się w naszą stronę. To trwa chwilę, to zawsze jest kwestia sekund. Rzut oka na panią wlepioną w telefon, pozwala mi upewnić, że zwolniła się ze swojej roli ”właściciela, kontrolera i opiekuna psów”, że ma ją w du…e, bo w telefonie ma ważniejsze sprawy. I że nie wie co robi w tym momencie jej pies, ten konkretny pies, który ma w zwyczaju bezceremonialnie naruszać przestrzeń innych psów i ludzi, i rzucać się na inne psy, i gryźć inne psy. Trzymam Słodziaka na skróconej, ale luźnej smyczy, utrzymując jego uwagę na sobie, naszym ”stadzie” i tym, że jest nam miło i przyjemnie. Może się nam upiecze?

Nie.

Nie ”upiecze się” nam. Po chwili naprężony, bojowy Jasny Wyżeł jest już przy nas, a dokładnie przy Słodziaku, którego prowadzę prawą stroną i przed którym, nieco z boku, Jasny frontem się ustawia. Agresor nie odnosi się do ludzi, nie patrzy ani na mnie, ani na drugą kobietę. Cała jego uwaga skupia się na Słodziaku. Nie sprawia wrażenia psa, który w ogóle odnosi się do ludzi. Innymi słowy, w tym momencie, nie obchodzi go moja oraz drugiej kobiety i jej dziecka obecność. Jest to pies najwyraźniej nauczony (doświadczeniem), że może samowolnie, kiedy tylko poczuje impuls, wciąć się w przestrzeń każdego człowieka, który prowadzi na smyczy psa. Odpala go pojawienie się w pobliżu innego samca i natychmiast ”rumaczy”, zuchwale wdzierając się w przestrzeń napotkanego psa (ignorując obecność człowieka), co jest sygnałem, iż tego napotkanego psa, z założenia traktuje jako osobnika uległego względem siebie. Inaczej nie przychodziłby ”jak po swoje” i nie oczekiwałby od Słodziaka, że ten zaakceptuje wtargnięcie w jego przestrzeń. Jasny Wyżeł Słodziaka widzi, jako psa, który ”wyprowadza na spacer swojego człowieka/ludzi”, a więc ludzie to dla Jasnego osobniki jeszcze mniej ważne, w sensie ”statusu społecznego” od atakowanego psa. Wyżeł wyprowadza na spacery swoją właścicielkę i jej drugiego psa, więc nie ma się czemu dziwić. Na wszelką formę oporu ze strony napastowanego psa, Wyżeł z nawykiem dominacji, reaguje agresją, tj. rzuca się do walki z psem, któremu naruszanie przez niego przestrzeni i jego dominacyjne zapędy, ”nie pasują” i który wyraźnie to manifestuje swoją mową ciała, a więc sygnałami niewerbalnymi. Wyżeł nie postrzega (w tym konkretnym przypadku) Słodziaka, mnie i Znajomej z Dzieckiem, właścicielki Słodziaka, jako ”zestawu”, nie widzi nas jako grupy, ”stada”. Nie ogarnia całości, widzi tylko jej element: psa. Intruz to pies, który poszanowania przestrzeni obcych ludzi nigdy nie został nauczony i który za naruszanie przestrzeni nigdy nie został odpowiednio skorygowany przez żadną osobę, o właścicielce, która, w tym momencie, ”jest w telefonie” i nie widzi co się dzieje, nie wspominając. Jest to pies zaburzony, przejawiający zachowania dominacyjne; wcina się w przestrzeń psów (i ludzi) i od razu ”przychodzi po swoje”, żądając całkowitego podporządkowania, pełnej uległości. Nie interesuje go żadne ”zapoznawanie się” z psem, do którego się zbliżył (ani ludźmi tego psa). Nie węszy, podchodzi napięty, sztywny i zjeżony, rzucając Słodziakowi wyzwanie. Z tym że i ja, jako przewodnik psa, którego prowadzę i prowadzony przeze mnie pies, widzimy zaistniałą sytuację inaczej niż napięty, agresywnie się zachowujący Wyżeł. Intruz nie rzuca wyzwania Słodziakowi, rzuca je naszej grupie, gdyż Słodziak nie jest, w przeciwieństwie do agresywnego Wyżła, ”wolnym elektronem”, Słodziak jest częścią grupy. Jasny Wyżeł wymaga więc uległości całej naszej grupy, której jednak nie poświęca uwagi, nie zajmujemy go jako grupa, bo za jej przewodnika bierze Słodziaka i to z nim ”chce rozmawiać”. Ale przewodnikiem w grupie Słodziaka jest człowiek.

Wyżełek jest mniej niż metr od nas. Trzymam Słodziaka na skróconej smyczy, głównie za obrożę, nie muszę teraz przejmować się tym, że mogę w ten sposób, czyli bardziej ”skracając mu smycz, zawęzić mu ‚strefę komfortu’, zaalarmować go i pobudzić do jakiegoś zachowania”, np. ”ataku na Wyżła”. Nie.

Trzymam Słodziaka na krótkiej smyczy, bo Słodziak już się zjeżył, waży 60 kg, ma wielki łeb z dużą buzią i generalnie jest Dużym Zwierzem, który sam się zorientował, że ten ile? 25 kilogramowy(?) Pieprznięty Wyżeł znowu ma jakiś problem i znowu szuka guza, bo znowu wdarł się w przestrzeń Słodziaka i jego ludzi. Zakładam też, że pamięta, że poprzednim razem ten Popieprzony Wyżeł naruszył jego i jego człowieka przestrzeń, zaatakował, rzucając się na niego i ugryzł go… Słodziaka zaalarmowało zachowanie Intruza i reaguje (zjeżony włos i mowa ciała), i to całkiem prawidłowo i przewidywalnie na fakt, że Wyżeł z nastawieniem dalekim od ”przyjacielskiego”, naruszył przestrzeń grupy; Słodziaka, jego Pani, Dziecka i moją. Słodziak będzie bronił grupy. Moją rolą jest wpłynąć na to, jakie natężenie molosowa reakcja obronna będzie mieć. Czyli albo pozwolić na to, żeby odpowiedział na wyzwanie i dopadł Jasnego Wyżła, powalił go na ziemię i zrobił co ”uzna za stosowne” (z intensywnością, której nie chcę), albo nie. Korygować go za to, że mową ciała mówi agresorowi, że jeśli ten nie odejdzie, to do walki dojdzie, bo będzie bronił ”stada”, za to, że jeży się na intruza, ewidentnie agresywnie nastawionego psa, który nagle, bezceremonialnie, narusza naszą przestrzeń i usiłuje zaatakować członka naszej grupy (czyli naszą grupę), wymuszając uległość na całej naszej grupie, nie mogę.

Chwytam za obrożę molosa lewą ręką i nieco go przeciągam bardziej w lewo, grając na czas, bo naprężony, zjeżony i nieruchomo stojący Wyżeł prowokacyjnie nie spuszcza wzroku ze Słodziaka, z którym uparcie szuka kontaktu wzrokowego. Jeśli pozwolę, by Słodziak wyzwanie rzucone przez Wyżła odebrał, by ich spojrzenia się spotkały, wiem co się stanie, Słodziak odpowie na wyzwanie i wyskoczy do Wyżła albo Wyżeł rzuci się na niego. Przeciągając łeb Słodzika, chcę też tę jego duuużą buzię oddalić od główki Wyżła, który ani razu, jak zaczarowany, nawet nie podniósł spojrzenia na mnie. Ten pies definitywnie ma spory error w głowie.

Właścicielki agresora cięgle nie ma w tej sytuacji. Nie wie, że jej szukający guza i gryzący inne psy, pies jest tuż obok nas, obcych dla niego ludzi i znacznie od siebie większego i cięższego molosa. Że wpatruje się w Słodziaka i że jeśli spojrzenia obu psów, w końcu się skrzyżują, zacznie się jazda, a molos go ”przemieli”.

Oczekiwanie, że w ciągu najbliższych sekund, coś w umyśle właścicielki agresywnego Wyżła przypomni jej, że gdzieś w pobliżu, puszczone w samopas, biegają jej psy, ”namierzy” je i w adekwatny sposób zareaguje, na to, że jej Popieprzony Wyżeł kilkadziesiąt metrów od niej, prowokuje molosa, atakując naszą grupę, uznaję za bezcelowe. Uważam, że najlepszym sposobem na przerwanie walki pomiędzy psami, jest do niej nie dopuścić. Oceniam, że to jest jedyny moment, w którym mogę odzyskać naszą przestrzeń dla nas, obronić ją zdecydowanie i tym samym uniknąć walki pomiędzy psami, wybić Wyżła z jego stanu, sprawić, by ”spuścił z tonu” i od nas odszedł. I równocześnie przypomnieć molosowi, że ja-człowiek kontroluję sytuację i jego zachowanie i ja decyduję o tym jakich środków i z jakim natężeniem możemy użyć. To jest moment, w którym mogę ”zmienić przyszłość” i wpłynąć na najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji, która teraz, w skrócie maluje się jako ”duża spina & szarpanina”, czyli ryzyko, że nabawię się kontuzji, nie chcąc dopuścić, by Słodziak zrewanżował się Wyżłowi za ugryzienie z poprzedniego razu (lub nowe). Oraz, że prowadzonemu przeze mnie molosowi zostanie w głowie, że ”intensywne rozwiązania konfliktowych sytuacji” są scenariuszem, o który właśnie poszerzył się nam ”wachlarz możliwości”. Nie chcę dopuścić do tego, by prowadzony przeze mnie pies nauczył się, że ”intensywne fizycznie rozwiązania” są dopuszczalne i przekonał się jak bardzo są skuteczne, bo molos jako Duże Zwierzę, w walce może zrobić krzywdę nie-molosowi.

Tak więc prawą ręką walę Wyżła z piąchy w łeb, rycząc przy tym ”Wypier…alaj!” i luzuję Słodziaka. Totalnie zaskoczony moim zachowaniem, Totalnie zaskoczony moim zachowaniem agresywny Wyżeł raptownie odskakuje i ucieka, tym bardziej, że Słodziak wzmacnia mój przekaz swoim ”rykiem”. (I niestety, to jest jedna z tych chwil, gdy okazuje się, że nie wszystko można zdziałać samą kulturą…)

Dosadne brzmienie ”słowa wspomagającego”, magicznie odkleja panią od wgapiania się w ekran telefonu, a jej głowa bezbłędnie kieruje się w stronę źródła dźwięku. Włączone przeze mnie ”pole siłowe” powoduje, że Wyżeł jest teraz kilka metrów od nas i nie jest już taki pewny siebie, jak przedtem. Jego właścicielka, w końcu zaczyna go do siebie przywoływać. Bez powodzenia. Uspokajam Słodziaka, podczas gdy Wyżeł dalej biega w samopas. Nie jestem pewna, czy Wyżełek zignorował swoją właścicielką, a ona pogodziła się z tym, że przywoływanie nie odniosło skutku, że się go ”nie dowołała”. Czy też jej pies dalej biega luzem dlatego, że nie przyszło jej na myśl, żeby agresora wziąć na smycz (Obstawiam, że chodzi o obie opcje równocześnie). Słodziak nie jest niepotrzebnie pobudzony, nie szuka kontaktu wzrokowego z tamtym psem, możliwości wejścia w przestrzeń Wyżła, nie chce mu ”wlać” i nie ”spina” go obecność osobnika, który jeszcze chwilę temu rzucał mu wyzwanie. Popatruje na niego i widzi, że Popieprzony Wyżeł jest daleko od nas, więc na powrót wchodzi w tryb ”jest nam miło i przyjemnie”. Grzecznie trzyma się mnie i sprawia wrażenie zadowolonego, w końcu zrobiliśmy razem kawał dobrej roboty, więc nie ma powodu się denerwować. Oba psy smartfonowej zombie kręcą się w pobliżu. Ciemny w ogóle się do nas nie zbliża, ta sytuacja w ogóle go nie dotyczy, ale napięty Jasny Wyżeł wciąż, ma na nas oko, tyle że teraz z około 10 metrów.

Babka zaczyna iść w naszym kierunku, z daleka nawijając coś o tym, że ”takie emocje są niepotrzebne” i dalej w ten deseń. Zakładam, że nawiązuje do ”słowa wspomagającego”, bo była zbyt daleko i zbyt zajęta gapieniem się w wyświetlacz telefonu, żeby zauważyć mój fizyczny kontakt z jej psem. ”Kontakt” dzięki któremu nasza, składająca się z mamy z niemowlęciem, psa i mnie, grupa, odzyskała swoją przestrzeń, tzw strefę komfortu, a ja nie nabawiłam się kontuzji, starając się powstrzymać Słodziaka przed ”spuszczeniem łomotu” zaburzonemu, agresywnemu Wyżłowi.

Wyżeł Wyżeł wciąż biega w około, luzem, kiedy jego właścicielka zaczyna dzielić się z nami swoimi ”uwagami”, ale w ogóle do niej nie podchodzi, nie nawiązuje z nią żadnego, nawet wzrokowego, kontaktu. Jej pies jest kilka metrów od nas, popatrując na Słodziaka, krąży po łuku, jak satelita, ale już nie ośmiela się wciąć w naszą przestrzeńi zachowuje ten stały dystans 10-8 metrów. Słodziak spokojnie stoi przy mnie. Babka podchodzi do nas (dalej nie robiąc nic ze swoim psem) na jakiś 4 metry i pieprzy coś o ”emocjach”. Odpowiadam: ”Zamiast opowiadać głupoty, niech się pani odklei od telefonu i zacznie pilnować tego co i gdzie robią pani, luzem biegające psy”. W odpowiedzi słyszę, że ”niepotrzebnie się emocjonuję”. Powtarzam jej: ”Odklej się od telefonu i pilnuj swoich psów”. A ta do mnie, że ”nie jesteśmy na ty”. No, to się poprawiam: ”Ok. No to niech się pani odklei od telefonu i zacznie pilnować swoich psów, niech się pani nauczy, że spacer z psem, to jest spacer z psem, a nie z telefonem. A kiedy się puszcza przy luzem, to trzeba ich pilnować, a nie jak gówniara wślepiać się w telefon, zwłaszcza, że jeden z tych psów rzuca się na inne”. Pańcia odpowiada mi, że moja ”reakcja była za mocna” i ”mogła wyzwolić niewłaściwe i niepotrzebne zachowania u obu psów”, że ja mogłam ”odpalić” psy. Prawie mnie zatyka z oburzenia. Agresywny Wyżełek tej bezczelnej psity, której nie było w sytuacji, którą zainicjował jej natarczywy pies, zaatakował nas, naszą psio-ludzką/ ludzko-psią grupę, a ona śmie mówić o ”zbyt mocnej reakcji”? Nie było jej w tym, bo dobre 30 metrów od miejsca, w którym ta sytuacja, w ciągu parunastu sekund, się rozgrywała, gapiła się w telefon. Pańcia Popieprzonego Wyżła nie wie o czym mówi i na innych (w tym inne psy), w tej konkretnej sytuacji mnie, jako osobę prowadzącą atakowanego psa oraz moją znajomą, czyli właścicielkę Słodziaka, przerzuciła odpowiedzialność za przebieg sytuacji, wykreowanej przez jej psa, a jeszcze konkretniej przez jej głupotę i arogancję. Sytuacji, której nie zauważała i na którą ”zareagowała” dopiero kiedy usłyszała ”magiczny wyraz”. Sytuacji stanowiącej naruszenie przestrzeni grupy składającej się z; psa, właścicielki psa, dziecka właścicielki psa i mnie. Sytuacji, w której jej pies, kolejny raz naruszając przestrzeń,”rzucał wyzwanie” 60 kilowemu Dużemu Zwierzowi, którego już kiedyś ugryzł i którego ponownie obrał za cel ataku i atakował. I ona śmie mówić coś o ”niewłaściwych zachowaniach”…

Przez chwilę wydaje mi się, że mnie krew zaleje. Oddycham. Bardzo się staram, nie obrzucić jej mięsem, na co zasługuje, jak mało który ”miłośnik psów”, z gatunku ”arogancki kretyn oderwany od rzeczywistości”. Więc mówię do niej głośno i powoli:”Kiedy pani, droga pani, zamiast pilnować swoich luzem biegających psów, gapiła się w telefon, pani pies, kolejny zresztą raz, szukając guza, przybiegł do tego molosa. Precyzując przybiegł do nas i psa, który z nami jest. Pani pies próbował rzucić wyzwanie temu duuużemu psu, starając się wywołać spinę. Już raz pani pies rzucił się na tego psa, a jego właścicielka powstrzymała swojego psa przed przemieleniem pani popieprzonego pieska. Pani widzi, że ten, to molos, że waży 60 kg i jeżeli ten molos ugryzie pani psa tak, jak pani pies ugryzł jego, to z pani psa nic nie zostanie?”. Kobieta jest odporna. Odpowiada, że ”może i tak”, że ”nie powinna była tyle uwagi poświęcać telefonowi”, ale ”ciężar” rozmowy usiłuje przerzucić na ”i tak się pani za bardzo denerwuje” i że ”powinna pani trochę poczytać”, bo ”jest dużo książek o psim behawiorze”. Serio. I się rozkręca. A ja przed oczami już widzę udostępniony tysiące razy post o tym, jak to pańcia-kretynka kreuje siebie i swojego psa na ofiarę, jak to ”agresywny molos dotkliwie poturbował (albo nawet i) pogryzł pieska myśliwskiej, łagodnej rasy”. I wyobrażam sobie, jak mógłby wyglądać teraz jej popieprzony, agresywny pies, gdybym nie przywaliła mu z piąchy w łeb, ale pozwoliła, żeby ”pieski rozwiązały sprawę pomiędzy sobą”. Tj. gdybym albo dała im dodatkowych parę sekund, żeby ”lont się dopalił”, albo gdyby nie udało mi się utrzymać sprowokowanego Dużego Zwierza i molos też choć raz ”ugryzłby” Wyżełka (Przecież zaatakowany przez wyżła molos, mógł w tym momencie nie być na smyczy. Poza tym, jak wiemy pozwalanie psom na interakcje, kiedy są na smyczach nie jest najlepszym pomysłem, więc mogłabym też odpiąć smycz molosa od jego obroży, żeby psiak miał pełen komfort, jak wyżeł i może molos by ”uciekł”, unikając konfrontacji, nie? …) I co najgorsze, że molos zaliczyłby walkę, co mogłoby bardzo niekorzystnie wpłynąć na jego psychikę i wyrządzić mu naprawdę wiele szkody. Człowiek, przewodnik musi pomagać swojemu psu unikać niepotrzebnego stresu, a niekiedy wręcz traumy.

Baba nawija, a ja w głowie mam neon ”No żesz k… !” -ale nie mówię tego na głos. Jako osoba emocjonalnie inteligentna, wiem, że myślenie o tym dlaczego i jak bardzo ta pani mnie wk…wia, tylko pogarsza sytuację. Opanowuję się, patrzę na Słodziaka, pies jest wyluzowany, czyli nie jestem tak ”poirytowana”, jak mi się wydawało. Niestrudzenie kulturalnie odzywam się do tej pani: ”Wszystko co pani mówi o książkach i czytaniu jest bardzo fajne, zarąbiście brzmi pani w teorii, jak tak sobie pani coś trzeszczy, ale po całości daje pani du..y w praktyce. Co pani robiła, kiedy pani pies znowu napadał na stojącego przy mnie psa i szykował się, żeby znowu się na niego rzucić, przecież już raz go ugryzł. Udzielała pani komuś porad behawioralnych przez fejsbuka?”. Wtedy pani od Popieprzonego Wyżła, zgodnie z zasadami ”nie mam argumentu, to cię będę ignorować”, zwraca się do mojej znajomej, właścicielki Słodziaka (która odeszła z wózkiem nieco dalej, żeby się nie denerwować i nie obudzić dziecka) i krzyczy do niej, że one ”się chyba znają”. Patrzę i nie dowierzam, nie dość, że bezmyślna, to jeszcze tupeciara (która dalej nie ogarnia co robią jej psy, tak zajęta jest wydawaniem z siebie dźwięków). Moja znajoma, zniesmaczona potwierdza: ”Miałyśmy już okazję rozmawiać. Kilka razy zwracałam pani uwagę, żeby pani pilnowała swojego psa, bo jest agresywny, a mnie nie chce się szarpać po to, żeby powstrzymywać mojego, przed ”zrobieniem z nim porządku”. Arogancka właścicielka Popieprzonego Wyżła, nie odnosi się do słów właścicielki Słodziaka, odpowiada mojej znajomej, że ta ”musi koniecznie mi wytłumaczyć, że przy takim psie, przy molosie nie można się tak unosić”, że ”do molosa trzeba mieć podejście, bo to są bardzo wymagające psy”. Parskam i pod nosem podsumowuję tupeciarę niecenzuralnym epitetem. Głośno mówię: Zbyt lubię tego psa, by narażać go na ”walkę”, z takim popieprzonym psem, jak ten pani agresor. Ale prawie żałuję, bo może jakby tego zajoba, ktoś pozamiatał, to panią by to czegoś nauczyło”.Moja znajoma, właścicielka Słodziaka dodaje: ”Reakcja Zuzy była właściwa, jeszcze chwilę i pani pies znowu uwiesiłby się na moim. Zresztą, powiedziałam pani ostatnim razem, że jeśli pani pies kolejny raz zaatakuje mojego psa i mnie, bo ja trzymam smycz, więc, kiedy pani pies atakuje mojego, to równocześnie atakuje mnie, to pozwolę mojemu psu, żeby bronił siebie i mnie. To już nie jest szczeniak, tylko dorosły samiec i już na nim nie robią wrażenia takie ponapinane wyżełki”. Po czym kończy swój udział w rozmowie z ”panią od wyżełków” i odwraca się do niej plecami, odchodząc jeszcze o kilka metrów. Tamta dalej, jak nakręcona, impregnowana na rzeczywistość, udziela (nam obu) rad dotyczących ”odpowiedzialnego prowadzenia psów wymagających ras”. Nawija coraz głośniej i macha łapami, właścicielka Słodziaka odwraca się jeszcze i koryguje ją, mówiąc, żeby z takim ”chaotycznym nastawieniem” i jazgotliwym głosem nie podchodziła, bo jej pies nie lubi ludzi, którzy się dziwnie zachowują. Kobieta ignoruje jej uwagę, a ja myślę o tym, że Słodziak jest absolutnie cudownym psem i niestety doskonale kuma, że ta rozkręcona osoba nie jest żadnym zagrożeniem, więc jej nie wystraszy tym swoim tubalnym ”Hau!”, które przywołuje obcych do porządku. Patrzę na niego, a on uśmiecha się do mnie oczami i merda końcówką ogona.

Kretynka się ”mUdrzy”, a ja myślę ”jesteśmy w ukrytej kamerze”, ale powtarzam na głos do tej dziwnej pani: ”Kobieto, naucz się zostawiać telefon w domu, kiedy wychodzisz ze swoimi psami, bo nie ogarniasz, będzie ci łatwiej kumać, że wychodzisz na spacer z nimi, a nie z telefonem. Będziesz bardziej kumać co się dzieje w około ciebie”. Pinda nie daje za wygraną i znowu poucza mnie, że ”nie jesteśmy na ty”, po czym, wyciągając rękę, dodaje, ”Jestem Anna”. Wzdycham. Nagle czuję się bardzo zmęczona. Ściskam jej dłoń, tylko po to, żeby mocno ją trzymając, patrząc jej przy tym w oczy, powtórzyć:”Anno, zostawiaj telefon w domu, Ja, Zuzanna cię o to proszę”. A Anna odpowiada, że ”mamy podobnie brzmiące imiona i że łatwo jej będzie zapamiętać moje”. Gada jeszcze coś bez sensu, a potem idzie w swoją stronę. Oczywiście jej Popieprzony Wyżeł dalej biega luzem, choć przynajmniej od nas trzyma się z daleka.

Obie ze znajomą patrzymy na siebie, nie dowierzając, że to zdarzyło się naprawdę. Po prostu kręcimy głowami w zdumieniu, że tacy ludzie chodzą po tym świecie, że można być do tego stopnia Ignorancko-arogancką i po prostu głupią tupeciarą… Zza naszych pleców dochodzi nas: ”Dobrze, że się jej pani postawiła”. Uderza mnie określenie ”postawić się”. Okazuje się, że całej rozmowie przysłuchiwała się jeszcze jedna osoba, pani wyprowadzająca na spacer mieszańca setera. Psiak, młody samiec, biega sobie luzem blisko swojej pani, memlając coś i zachowując kulturalny dystans od Słodziaka, mnie i jego właścicielki z niemowlęciem w wózku. Unoszę brwi i uśmiecham się, oczekując, że pani od mieszańca rozwinie swoją myśl. Rozwija, nawet niespecjalnie przez nas dopingowana. Słodziak łypie nieprzychylnie na młodziaka (jednak Popieprzony Wyżeł wkurzył go na tyle, że teraz drażni go inny, nawet bardzo kulturalnie zachowujący się samiec), więc koryguję go i uspokajam, kiedy właścicielka mieszańca, żali się nam, że Popieprzony Wyżeł napadał kilka razy na jej psa i nawet go pogryzł. Że tamta pani ”Nic nie robi sobie z tego, że wielu właścicieli psów zwraca jej uwagę, że ma agresywnie się zachowującego psa i nie powinna go puszczać luzem”, i że generalnie”Nic nie robi z tym, jak zachowuje się jej pies”, że w ogóle go nie koryguje i ”Nie panuje nad jego zachowaniem”. Obie ze znajomą mamy wrażenie, że obserwowanie naszych zmagań z panią Anną, w jakiś sposób sprawiło przyjemność właścicielce pogryzionego kiedyś mieszańca. Najwyraźniej to, co my uznałyśmy za klęskę, dla osoby, która nas obserwowała było dostatecznie podnoszące na duchu, by uznała to za ”zacne stawienie oporu dyktaturze kretynki”.

Kaganiec i asertywność 10/10

Przebywając z molosem w przestrzeni publicznej obserwuję różne zachowania psów, które na tę naszą obecność reagują i mówiąc krótko, rozmiary Dużego Zwierza robią wrażenie na niektórych psach. Jedne onieśmielają do tego stopnia, że przemykają gdzieś obok, nawet na molosa nie patrząc, inne prowokują do zachowań zupełnie, zdawałoby się szalonych, zważywszy na różnicę gabarytów. W tej sytuacji Duży Zwierz jest mile zaskoczony za każdym razem, kiedy jakiś maluch zamiast go ”zwyzywać”, prezentuje swoją zrównoważoną, ciekawską i przyjazną osobowość. Bardzo niewiele ”mikro” decyduje się na normalną interakcję, poprzedzoną węszeniem, odczytaniem i wysłaniem sygnałów, wreszcie skróceniem dystansu i ”poznaniem się z wielkoludem nos w nos”. Psy, nie tylko te super-małe, którym uda się zapanować nad emocjami, kiedy się przełamią i pokonają swój lęk, zachęcone spokojem olbrzyma, który z góry po prostu im się przygląda i zachęca je do kontaktu swoim przyjaznym spokojem, sprawiają wrażenie bardzo z siebie dumnych i oglądają się na swoich właścicieli, jakby chciały im powiedzieć ”Widzisz, zrobiłem/am to”. Po czym rozmerdane odchodzą w swoją stronę. Inne są tak pozytywnie nastawione, że chętnie by się z olbrzymem pobawiły, jednak kiedy Duże Zwierzę zaczyna bardziej entuzjastycznie zachęcać je do zabawy, okazuje się, że ich gabaryty są zbyt niekompatybilne i wtedy psiaki wycofują się, wciąż jednak z pozytywnym nastawieniem. Tak jest, typowy molos samym swoim ”rozmiarem”, frustruje niektóre psy. Sporo z tych naprawdę małych, reaguje na jego pojawienie się, nawet w odległości 20 i więcej metrów od nich, histeryczną agresją i to zanim molos w ogóle je zauważy. Ich agresywne zachowania na widok Dużego Zwierza, roboczo nazywam ”nawykową agresją prewencyjną”, bo w istocie skutkują tym, że Pluszak, odkąd skończył kilka miesięcy, praktycznie zupełnie ignoruje obecność mikro i małych psów w swoim otoczeniu. Przyzwyczajony jest, że reagują na niego skrajnie nienormalnie; rzucając się w jego stronę na smyczach albo biegając po łuku w odległości kilku metrów od niego i, jak mówi moja znajoma, ”obelżywie oszczekując”, próbując go odstraszyć i sprawić by odszedł, choć on po prostu tam tylko jest i wcale nie zwraca na nie uwagi. Są psy, którym wydaje się, że mogą decydować kto, kiedy i jak może w publicznej przestrzeni przebywać, a kto nie i to bardzo dużo mówi o ich właścicielach. Zdarzają się i takie karakany, które rzucają się na zdecydowanie od siebie większe psy i je gryzą. Po prostu, tak na ”dzień dobry”. Uważam, że w takich sytuacjach należy pozwolić atakowanemu, aby uspokoił agresora. Na przykład, kiedy na wybiegu dla psów, polance czy przydomowym trawniku, Dużego Zwierza znienacka atakuje jakaś śmieszna, szalona popierdółka, np. coś w typie Corgi albo Foxterriera, kąsając go w pęcinę, zad itd., należy pozwolić, aby zrównoważony pies uspokoił tego, który jest agresywny i uzmysłowił mu, że jego zachowanie jest wysoce niewłaściwe i powinien go zaprzestać. Zazwyczaj takie ”ostudzenie zapału” agresora wygląda tak, że zdecydowanie większy pies, chwytając napastnika za kark, przygniata go do podłoża i czeka, aby ten się uspokoił. To zachowanie, przeprowadzona w ten sposób korekta, pomaga szalonym popierdółkom odzyskać rozsądek i zrozumieć, że gabaryty rozwiązują to, co im wydawało się ”kwestią sporną”. Duże psy wiedzą, że są duże i nie angażują się w spinki z rzucającymi się na nie maluchami. Co najwyżej pomagają im, korygując ich zachowanie, tj. trzymając je przygwożdżone do podłoża, dokąd te nie odpuszczą i nie zrozumieją, że ”walka” nie ma sensu. Bywa, że agresor, jest tak nakręcony, że po tym, jak molos go puści, po chwili wraca i atakuje ponownie (szczególnie psiaki, które dojrzewają miewają takie napady). Wtedy nie pozostaje nic innego, jak oddalić się z miejsca, w którym agresywny pies przebywa, jeżeli jego właściciel nie rozumie, że to on powinien ze swoim psem pójść sobie gdzie indziej, bo i najsłodszemu moloskowi świata mogą kiedyś puścić nerwy. Dlatego też właśnie inaczej jest, kiedy do molosa czy to przebywającego na wybiegu, czy w towarzystwie swoich ludzi, psa dla którego ochrona jego człowieka jest podstawową sprawą, ”startuje” pies o porównywalnym do niego wzroście (jednak znacznie od niego fizycznie lżej zbudowany i/lub mniej sprawny,) przekonany, że ma od molosa ”większe jaja” i rzuca mu wyzwanie jako osobnik dominujący. Kiedy oglądam takie sceny, mam wrażenie, że czasem, tj kiedy dzień jest z tych trudniejszych, bo podczas spaceru trafił się już napięty psi palant albo kolejny raz napotykamy tego samego agresora, ten duuuży pies, na zaczepki frustratów, może mieć ochotę zareagować ”po ludzku”, na zasadzie ”Sam tego chciałeś, no to masz”, kiedy natrze na niego pies o wzroście labka, onka czy weimara i nie pożałuje sobie używania buzi. Nie jestem więc przekonana, czy należałoby pozwalać molosowi na ”korygowanie” psów innych niż maluchy, które ”usadzić” jest łatwo z oczywistych przyczyn. Maluch, atakujący molosa ma dosyć ograniczone możliwości fizycznego z nim kontaktu, więc ”walka” nie jest konieczna, Wystarczy malca pochwycić i przytrzymać, można się na nim uwalić, jeśli będzie oporny i tyle. Pies równy molosowi wzrostem, stając na tylnych łapach może zewrzeć się z nim w uścisku i ma możliwości, których nie mają psy mniejsze. Tak więc to co, gdyby atakującym był jakiś np. Beagle, byłoby korektą, w przypadku czegoś w stylu onka, szybko mogłoby zmienić się lub zmieniłoby w regularną walkę, a do tego przewodnikowi dopuścić nie wolno.

Nie widzę powodu, dla którego miałabym w znaczący sposób kagańcem utrudniać psu obronę przed atakami luzem biegających psów. Szczególnie w przypadkach, w których właściciel psa naruszającego przestrzeń moją i molosa, nie dopilnowuje swojego „pupila” kolejny raz i kolejny raz pozwala swojemu psu na zainicjowanie spiny. Atakowany musi mieć możliwość obrony. Jeśli kilka razy jakiemuś panu albo pani tłumaczę, że jeśli nie zacznie odwoływać swojego psa i zapinać go na smycz, kiedy ten szykuje się kolejny raz do zaatakowania mojego psa i mnie, to w końcu przestanę powstrzymywać mojego psa i pozwolę mu na uspokojenie agresora, to chcę móc spełnić ten dobry uczynek. Są psy które podchodzą na metr-dwa i wyczekują aż ich prowadzony na smyczy albo spokojnie idący trawnikiem, cel odwróci się do nich tyłem i wtedy rzucają się do niego z zębami, i są takie które atakują zupełnie otwarcie, biegnąc na czołowe przez pół osiedla/ polany chwytając cel za luźną skórę na pysku szyi lub w okolicach karku oraz takie, które ”rzucają wyzwanie”. I zazwyczaj są to jakieś napięte labki, kundelki, wyżełki lub owczarki itp. popierdółki (Problematyczne TTB są praktycznie zawsze prowadzone przez swoich właścicieli na smyczy i muszę przyznać, że nie zdarzyło mi się jeszcze, aby to jakiś TTB zachowywał się tak agresywnie, jak np. wyżej wspomniany Popieprzony Wyżeł, czy inne tego typu psy ”łagodnych ras”). Atakowany musi mieć możliwość się bronić, np. pochwycić agresora i wykorzystując swoją fizyczną przewagę, uspokoić go, przygniatając go do podłoża. Taka lekcja wystarczy większości szarżujących popierdółek, ale są psy które się nie uczą (jak ich właściciele), więc nie wyobrażam sobie, że miałabym prowadzić „cel” w kagańcu i pozwalać na to, żeby nienormalne, tzw psy łagodnych ras, gryzły psa, z którym ja jestem w przestrzeni publicznej. I w końcu pies ma mieć możliwość obronić mnie-swojego człowieka przed realnym zagrożeniem, a do tego często wystarczy sam jego wygląd, (zwłaszcza buzi bez namordnika).

Posiadanie psa powinno być równoznaczne ze świadomością wynikającej z tego faktu odpowiedzialności, a nie jest. Mamy w Polsce bardzo słabej jakości „kulturę kynologiczną”, rozumiem więc zastrzeżenia osób psów nieposiadających lub ich nielubiących, w tym i rodziców, szczególnie małych dzieci. Sama, podczas spacerów w psim towarzystwie, doświadczam ignorancji i arogancji psiarzy. Komunikacja to podstawa, po prostu warto i trzeba rozmawiać, ale trzeba też chcieć usłyszeć co mówi ktoś zgłaszający pretensje dotyczące zachowania naszego psa oraz naszego braku lub niewystarczająco sprawowanej nad nim kontroli.

Kaganiec w metrze czy tramwaju jest dla mnie oczywisty, tym bardziej, że tego rodzaju zabezpieczenia psa (niepodróżującego w transporterze), w środkach transportu publicznego, wymagają przepisy. Mimo to osoby posiadające nieduże psy, mieszańce ”sprawiające wrażenie niegroźnych”, często wożą metrem (rzadziej tramwajem, czy autobusem, gdyż szczególnie kierowcy autobusów reagują jednoznacznie) swoje psy niezabezpieczone kagańcami. I o dziwo, prawie nigdy nikt ze współpasażerów nie interweniuje w takich przypadkach. Nikt nie wdaje się z takimi osobami w dyskusje, nie zwraca im uwagi na przepisy, nie prosi motorniczego, czy kierowcy o to, aby nakazał posiadaczowi niezabezpieczonego psa, opuścić pojazd wraz z czworonogiem. Nic z tych rzeczy. Panuje powszechna zgoda na ignorowanie przepisów przez właścicieli psów, jeżeli tylko psy te ”sprawiają wrażenie niegroźnych”, co zazwyczaj oznacza, że psy te są niewielkich rozmiarów, a nie że ”umieją się zachować” i faktycznie nie stanowią zagrożenia. Jest więcej niż oczywiste, że gdyby właściciel dużego i ”groźnie wyglądającego” (subiektywne wrażenie) psa ośmielił się wejść z nim np. do wagonu metra bez kagańca, z pewnością wywołałby zdecydowaną reakcję pasażerów.

Ale reakcje niektórych pasażerów wzbudza też Duże Zwierzę w namordniku odpowiednim do rozmiaru jego głowy. Wszystkim nie da się dogodzić. Niedawno jechałam z psem metrem, leżał spokojnie przy mnie, dysząc sobie i czekając aż będziemy mogli wysiąść, w miejscu, w którym nikt nie miał szansy się o niego ”potknąć” ani na niego ”nadepnąć”, ale i tak dwie panie siedzące kilka metrów od nas (nie było tłoczno) były przerażone ”tym kagańcem” -WTF? A jaki ma mieć kaganiec? Dla Cocer Spaniela? I zaczęły się głośne komentarze, że ”Pewnie jest groźny, bo ma taki kaganiec”, ”A może nie, może to wyjątkowo”, ”Ale taki wielki, to na pewno groźny”, itp. itd. Przewracam oczami i staram się olewać ”mundrości” obu pań, ale baby dalej się nakręcają i rozmawiają coraz głośniej. Po chwili ludzie w około zaczynają przyglądać się Pluszakowi podejrzliwie, chociaż nic w jego zachowaniu nie zmieniło się odkąd babki nie zaczęły siać paniki, dalej spokojnie leży i czeka aż zakończymy podróż. Osoby siedzące naprzeciwko nas, jadące z nami od początku, czyli przez kilka stacji, uśmiechają się z politowaniem, słuchając o tym, jaki to ”ten wielki pies jest groźny, bo ma taki kaganiec”. Rozmowa dziwnych pań wprowadza dyskomfort u części naszych współpasażerów, więc w końcu się odzywam, patrząc na kobiety; Tak, jak panie widzą, ten pies to pies-morderca. Stanowi zagrożenie dla życia każdego, kto znajduje się w promieniu stu metrów od niego, zabija bez ostrzeżenia i 24/7 pała żądzą mordu, co właśnie mogą panie obserwować w tej chwili”. Panie, kiedy inni pasażerowie zaczęli się śmiać, skończyły swoje wywody, a my w spokoju i bez irytującego trzeszczenia, dojechaliśmy do stacji Pola Mokotowskie.

Zdarzyło się, że kiedy razem z kumpelą przewoziłam metrem jej młodziutkiego, aczkolwiek już całkiem dużego psa, oczywiście w kagańcu, pani, która usadowiła się naprzeciwko nas (choć wagon był prawie pusty), zaczepnie bardziej stwierdziła niż zapytała: ”To Rottweiler, to bardzo niebezpieczna rasa”. Odparłam: ”Nie, to nie jest Rottweiler. To pies innej rasy. ale to bez znaczenia. Jest na smyczy, w kagańcu, ta pani go trzyma, a on nawet na panią nie patrzy”. Pani ciągnęła, nerwowo poruszając stopą, odporna na to, na co usiłowałam zwrócić jej uwagę, że ”Takie psy są bardzo niebezpieczne”. Aby więc zrobić jej przyjemność i dokarmić tę jakąś jej chorą potrzebę podniecania się nie do końca jestem pewna czym, uśmiechając się powiedziałam jej, że”To turkmeńsko-azerski pies na kozy i właśnie wracamy z zawodów zagryzania kóz na czas”. Na szczęście wysiadaliśmy na następnej stacji. Od tego czasu w analogicznych sytuacjach, kiedy orientuję się, że mam do czynienia z osobą, która po prostu chce się przyp…olić, zawsze odpowiadam, że pies przy mnie, to ”Azersko-turkmeński pies na kozy, rasa, która specjalizuje się w zagryzaniu kóz domowych, w zawodach organizowanych przez marynarzy na statkach pływających po Morzu Kaspijskim” – dla kretynów brzmi wystarczająco podniecająco.

Kaganiec, w środkach transportu publicznego, uważam za obowiązkowy min. dlatego, że mnóstwo ludzi, widząc psa np. w metrze gapi się na niego, jak na ufo. Nie ma znaczenia czy pies jest duży, czy mały, czy to szczeniak, czy osobnik dorosły. Ludzie się gapią. Im bardziej pies jest poddenerwowany podróżą, zwłaszcza metrem i im bardziej oczywiste jest, że jest niespokojny, boi się hałasu itp., tym więcej osób ”współczująco” się w niego wślepia. Kilka par nieznajomych oczu, obcych ludzi usilnie wpatrujących się w psa, powoduje, że ten denerwuje się jeszcze bardziej. Jeszcze bardziej się trzęsie i stara schować, jakby usiłując ”przestać być widocznym”, a wystarczy chwilę pomyśleć, aby pomóc obcemu psiakowi przestać się denerwować: wystarczy ignorować jego obecność.

Są też psy, które takie notoryczne przyglądanie się im, po prostu drażni. Odbierają wzrok obcego jako nadzwyczajne (bo tak jest) i niekomfortowe dla nich, zainteresowanie. Takie przypatrywanie się pies może odebrać jako rodzaj ”namierzania”. Podpity facet świdrujący spojrzeniem DUŻE ZWIERZĘ aż z przeciwnego końca wagonu, to potencjalny problem. Nieupilnowany i czasem nieskorygowany (nieuspokojony) przez właściciela pies, zaczyna odwzajemniać spojrzenie, staje się więc zaalarmowany/ pobudzony i wchodzi w tryb ”wyczekiwania”. Wyczekiwania czegoś w zachowaniu człowieka, co przekona go, że powinien podjąć interwencję. Nie zawsze można wszystko przewidzieć, czasem można czegoś nie zauważyć, dlatego kaganiec w środkach transportu publicznego jest bezdyskusyjnie konieczny.

Kiedyś, wraz z przyjaciółką, która w ramach oswajania swojego molosa z ”bodźcami” i uczenia go przebywania w przestrzeni publicznej, przewoziła swojego młodziutkiego, ale już sporego psa, metrem, siedzący naprzeciw nas, na końcu wagonu, młody mężczyzna, nie odrywając wzroku od psa, pochylił się nieco w przód, oparł łokcie na kolanach, brodę na rękach i zaczął patrzeć wprost w oczy nastomiesięcznego podrostka w kagańcu. Zaburzał proces socjalizacji. W takich sytuacjach trzeba reagować zdecydowanie i od razu, na tyle głośno, alby słyszeli nas inni, znajdujący się w pobliżu pasażerowie. Komunikaty mają być krótkie i jasne. Ja na tamtego pana nawarczałam mniej więcej tak;

Proszę natychmiast przestać to robić. Proszę przestać prowokować tego psa. Spodziewa się pan wywołać jakąś reakcję? No to proszę, wywołał pan moją reakcję”. Typ bronił się: ”Ale o co pani chodzi? Ja nic takiego nie robię”. Wyjaśniam mu więc:”Obserwuję pana od kilku minut, nie przestaje pan przyglądać się temu psu, a teraz właśnie skrócił pan dystans, nachylając się ku niemu i zaczął intensywnie patrzeć mu w oczy. Pies zwraca uwagę na pana zachowanie i zaczyna odbierać je za odbiegające od normy, bo tak w istocie jest, bo obcy ludzie tak się względem niego nie zachowują”. W tym czasie facet prostuje się i zmienia pozycję, ja mówię dalej: ”Czego się pan spodziewa? Jakichś atrakcji? Usiłuje udowodnić pan psu, że ma ”większe jaja od niego” i czaka aż on pierwszy odwróci wzrok, czy liczy pan, że on w końcu pana ”zaatakuje”? Świadomie lub nie, robi pan coś głupiego, potencjalnie niebezpiecznego i mogącego przysporzyć nam wiele kłopotu, więc proszę przestać”. Facet wstaje ze swojego miejsca i wychodzi na kolejnej stacji. Osoby znajdujące się blisko nas przez chwilę się nam przyglądają. Nie interesuje mnie czy dotarło do nich o co chodziło i co niewłaściwego, głupiego i potencjalnie niebezpiecznego robił gość, którego ”opieprzyłam”. Obchodzi mnie tylko to, że pies nie czuje już na sobie niepokojącego go spojrzenia dziwnego faceta i może znowu w pełni się wyluzować, bo chcę, że nauczył się, że nie musi stresować się podróżą metrem ani żadnym innym środkiem transportu, gdyż przewodnik zapewnia mu bezpieczeństwo.

Poszanowanie przestrzeni” -proszę, dodajcie to sformułowanie do swojego słownika

Mając jakieś tam doświadczenie z psami, poświęcając im dużo uwagi, przejmując się nimi bardziej niż inni (że się tak wyrażę), umiemy na chłodno i dosyć precyzyjnie zreferować przebieg danej sytuacji, nazwać reakcje psa, określić ich powód i charakter bo, zauważamy i wiemy co w zachowaniu człowieka czy innego psa daną reakcję wywołało. Tak mamy, bo tak chcemy, to nas interesuje, temu chcemy poświęcać uwagę, to lubimy i to nam daje frajdę. Po prostu uważamy i „skanujemy otoczenie” podczas spaceru z psem, czy innego rodzaju „przebywania z psem w miejscu publicznym”. ”Poszanowanie przestrzeni” to moje ”robocze” określenie, którego używam w rozmowach z osobami, którym wyjaśniam ”zawiłości” spacerowych i nie tylko relacji pies-człowiek, pies-inny pies, kiedy staram się zapobiec jakiemuś problemowi albo tłumaczę dlaczego irytuje mnie czyjś usiłujący skakać na mnie pies. Pisałam o poszanowaniu przestrzeni wielokrotnie, ale teraz dodałam na blog pięć osobnych tekstów poświęconych temu zagadnieniu i bardzo Was proszę, abyście je przeczytali.

Przypomnę też rzecz jasną i oczywistą, acz wartą podkreślenia; normalny pies, prawidłowo zsocjalizowany –a bardzo chcę wierzyć, że czytelnicy mojego bloga są posiadaczami normalnych, psychicznie stabilnych, prawidłowo zsocjalizowanych psów- postrzega dziecko jako „ludzkie szczenię”, istotę w żaden sposób mu nie zagrażającą i nietykalną, dlatego nie zrobi mu krzywdy i nie będzie przejawiał agresywnych zachowań w jego kierunku. Ale to my to wiemy, a nie wszyscy mają jak my (i nie wszyscy mają normalne psy). I inaczej właśnie jest z osobami, które w psach „nie siedzą”, które ich „nie czytają”, które psów nie znają, bo nigdy z nimi nie miały bliższej styczności i nie interesowały ich nawet zupełnie podstawowe fakty dotyczące ”psiej psychologii” lub które cechuje pewien „rodzaj niechlujności” w podejściu do psa (to o psich właścicielach-ignorantach). Tacy ludzie nie mają merytorycznej bazy ani do tego, by nauczyć swoje dzieci jak należy obchodzić się z psem (i nie przychodzi im do głowy, że powinni aż dojdzie do „problemu„), ani nie umieją prawidłowo przeprowadzić socjalizacji własnych psów. I tacy ludzie reagują po fakcie, choć dramatom lub tylko ”dramatom” można zapobiegać. Uważny psiarz rozpoznaje oznaki eskalacji niechcianego zachowania swojego (i każdego innego) psa i wyłapuje sygnały świadczące o tym, że może wystąpić problem. Osoby, którym brakuje wiedzy i doświadczenia, reagują histerycznie/ panicznie, niejednokrotnie bardzo głupio i ze złością. Reasumując, chodzi mi o to, że kiedy np. rodzic, w dodatku nieuważny, powiedzmy „kynologiczny ignorant”, przestraszy się i uwierzy swojemu strachowi, że nasz pies „chciał ugryźć jego dziecko”, żadne argumenty do niego nie trafią, zupełnie zamknie się na fakty, „swoje będzie wiedział” i nie będą go interesowały ”nasze pierdoły”. I oczywiście, jeśli jakimś cudem uda się właścicielowi psa, uniknąć tzw ciągania po sądach przez rodzica ”napadniętego dziecka”, z powodu tego, że komuśwydawało się, że dany pies jest psem-mordercą, to super. Ale syf, ”etykietka” pozostanie, bo „panie z osiedla” nie zapominają, a nie ma to jak łatka „bardzo agresywnego psa, który gryzie dzieci” od babci, której ”joreczek” rzuca się na wszystko co żyje albo mamy, której dzieciak traktuje zwierzęta jak rzeczy, z którymi może robić co chce.

Fakty są takie, że ”ludzie mają inne sprawy na głowie”, w społecznej świadomości nie istnieje „korekta”, ludzie nie myślą o tym, że psy co rusz korygują siebie wzajemnie np. na psich wybiegach. Nie ma u nas ”przestrzeni” dla zrozumienia, że pies (albo kot) może „zwrócić uwagę” np. niewychowanemu, natarczywemu dziecku, jeśli nie obroni go przed takim dzieckiem jego przewodnik lub opiekun tego dziecka. W korekcie chodzi o to, by korygowany zaprzestał niechcianego (w tym przypadku przez psa) zachowania -ot, cała filozofia. Jeśli w pobliżu nie ma osób, które powstrzymają dziecko przed narzucaniem się psu, działanie podejmuje sam pies -tak to działa. W pewnych okolicznościach pies może nawet użyć zębów, tak jak robią to psy między sobą i skubnąć osobę zębami, co na ludzkiej skórze zostawia charakterystyczny ślad i traktowane jest jako pogryzienie. Ale i takie „skubnięcie”, czyli korekta jest łatwa do przewidzenia i uniknięcia, jeśli tylko właściciel psa oraz np. opiekun dziecka są uważni.

Osobno podkreślę, że absolutnie każdy ”trener”, ”szkoleniowiec” etc. z którego ust pada tekst w rodzaju ”Pies w dziecku może widzieć tylko jakiegoś stworka, nie musi rozumieć, że to dziecko” itp., twierdzący, że jest ok, że pies nie został nauczony ”czym jest dziecko” i nie ma w tym nic złego, jest dla mnie osobą kompletnie niegodną zaufania, kimś totalnie skompromitowanym, żadnym autorytetem. Traktowanie takich osób jako ”profesjonalistów” i ustawianie ich na piedestale jest przejawem strasznej wręcz głupoty.

Przeraża mnie też poziom odrealnienia właścicieli psów, którzy bardzo, bardzo często winą za tragedie obarczają ofiary pogryzień, zupełnie nie widząc swojej roli, jako właścicieli psów, które naruszają przestrzeń obcych ludzi, w tym dzieci, psów atakujących dzieci, w których nie widzą ‚ludzkich szczeniąt’, właścicieli nie chcących przyznać, że pies, który dopuścił się naruszenia przestrzeni ludzkiego szczenięcia i ośmielił się je ugryźć był zaburzony (a może wręcz psychicznie chory?). Ale o tym w tekstach: ”DZIECKO JAKO ‚LUDZKIE SZCZENIĘ’ W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ -”PIES POGRYZŁ DZIECKO”, CZYLI ZIGNOROWANE CZERWONE ŚWIATŁA I BEZPODSTAWNE ZAŁOŻENIA PROWADZĄ DO TRAGEDII” i ”UCZMY SIĘ OD PSICH MAM -UCZENIE PSÓW PRAWIDŁOWEGO ODNOSZENIA SIĘ DO DZIECI I UŻYWANIE PRZESTRZENI OSOBISTEJ W KONTEKŚCIE USTALENIA STATUSU SPOŁECZNEGO NASZEGO DZIECKA-LUDZKIEGO SZCZENIĘCIA W RELACJACH Z NASZYM PSEM I PSAMI OBCYMI

”Furtka”

Ludzie, którzy ”nie widzą nic złego” w ”pchaniu się z łapami” do obcych psów, zapominają, że pies, zwłaszcza taki, który idzie, siedzi lub leży (bez znaczenia jest to czy w tym momencie zapięty jest na smycz czy nie) obok swojego właściciela/ opiekuna, nie funkcjonuje w przestrzeni publicznej, jako ”wolny elektron”. Zdecydowanie, pies, który w miejscu publicznym jest ze swoim człowiekiem, przebywa tam jako zwierzę przypisane do konkretnej osoby, tym bardziej więc to z właścicielem należy szukać kontaktu, a nie psem -psy nie mówią(!). Niestety obecność człowieka na drugim końcu smyczy szczególnie ośmiela ”wyciągaczy łap”. I choć doskonale rozumiem, że zdarzają się psy ”bardzo ładne”, naprawdę zajmujące, nawet albo zwłaszcza z punktu widzenia laika i choć powszechne wiadome jest, że pies, szczególnie ”ładny”, może dla niektórych być zachętą do nawiązania interakcji, nie oznacza to automatycznie, że do nawiązania interakcji musi dojść. To nie jest tak, że jak ktoś jest z psem, to z automatu można potraktować psa jako ”furtkę” do nieautoryzowanego skrócenia dystansu i naruszenia przestrzeni psa i osoby pod opieką, której się on znajduje, po to, ”żeby pieska pogłaskać”. W zestawie człowiek-pies, to człowiek obok tego psa jest tym, do kogo należy się zwracać, kiedy chce się nawiązać interakcję z ”ładnym” psem. Po pierwsze: pies jest własnością a po cudzą własność/ do cudzej własności nie sięga się ot, tak. Po drugie: pies nie mówi, a człowiek tak, więc zanim się wyciągnie łapy do nieznanego psa, dla własnego dobra należy zapytać czy można to zrobić, czy nie. Po trzecie: psem można zachwycać się na odległość, nie trzeba się do niego pchać z łapami i piszczeć jak do ułomka, że jest ”śliczny”. Psy mają, zupełnie jak ludzie, różne osobowości i niektóre po prostu nie są zainteresowane interakcjami z ludźmi nienależącymi do ”kręgu wtajemniczonych”, bo ich centrum świata jest ich rodzina, ”ich ludzie”.

Kiedy przebywam z psem w restauracyjnym ogródku i rozmawiam z innym gościem restauracji, który rozpoczyna ze mną rozmowę właśnie ze względu na psa albo którego ja, zanim zajmiemy stolik obok, pytam czy nie ma nic przeciwko temu, że blisko niego usadowi się pies, i kiedy równocześnie rozmawiam z tym kimś, miziając siedzącego przy mnie psa, zdarza się, że ludzie przechodzący obok nas, zwłaszcza dzieci, na pewniaka wyciągają ręce, żeby też ”miźnąć” Dużego Zwierza. Ok, przebywamy w przestrzeni publicznej, w tzw miejscu publicznym, którym jest restauracyjny ogródek i to oczywiste, że psiego zwyrola, do takiego miejsca się nie przyprowadza, ale kto do cholery nauczył dzieciaki, że mogą sobie ot, tak dotykać obce psy? -WTF? (Pomijając już ”po co?” to robią) Podejście do sprawy, w którym traktowanie obecności opiekuna psa, jako gwarancji tego, że można do psa podejść i go dotknąć, bez uprzedniego zapytania opiekuna psa, czy to skrócenie dystansu jest pożądane przez opiekuna psa i jego zwierzaka, jest dziś bardzo powszechnym zwyczajem. Zwyczajem, który wziął się chyba z przekonania, że ”Jak coś jest śliczne, to trzeba tego dotknąć”, a w przypadku dzieci, że ”Jak ktoś mizia pieska, to ja też go pomiziam”. Zwyczajem, którego ja nie rozumiem i który mnie żenuje, kiedy takie zachowanie obserwuję albo, kiedy przebywając gdzieś z psem doświadczam go ze strony osób, którym brak wyobraźni, tzw wyczucia albo po prostu kultury. Żenujący jest też dla mnie brak asertywności wielu psiarzy, którzy pozwalają obcym ludziom na takie zachowanie. Niezależnie, dodajmy, od tego, jak owo zachowanie wpływa na samopoczucie ich samych i na ich psy (ekscytacja/ dyskomfort).

Dokładnie tak samo zachowują się psy należące do osób ”bez wyczucia”. Pies takiego kogoś wchodzi w przestrzeń innych ludzi i psów równie bezceremonialnie, jak to ma w zwyczaju ich właściciel, czyli też ”nie pyta, czy może”. Nie zachowuje się tak jednak z powodu ”braku wyczucia” albo dlatego, że, jak się wielu psiarzom wydaje, ”chce się witać z wszystkimi napotkanymi pieskami”. Po prostu, skoro człowiek nie rozumie znaczenia przestrzeni osobistej, inni ludzie z którymi ma do czynienia też błądzą jak owieczki bez dzwoneczków, które zgubiły swojego owczarka, psiak nawykowo olewa dystanse personalne w interakcjach z ludźmi, choć jako zwierzę-pies doskonale rozumie ich znaczenie i zna ich wartość, czego dowodzi jego zachowanie względem innych psów, których przestrzeń bezceremonialnie narusza tak, jak to mają w zwyczaju czynić osobniki dominujące w stosunku do osobników, które traktują jako uległe. W naruszaniu przestrzeni chodzi o status społeczny, zależności; uległość-dominacja. Ludzie, którzy nie umieją używać swojej osobistej przestrzeni i praktycznie nie są jej świadomi aż do momentu, w którym ktoś nie stanie ”zbyt blisko” nich, zupełnie o niej nie myślą, kiedy przychodzi do interakcji z psami. Natomiast psy świetnie ”ogarniają temat”, a tym, które się ”pogubiły”, przy odrobinie pomocy, łatwo przypominają się zasady dobrego wychowania.

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz, ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

WYCHOWANIE I SZKOLENIE PSA: PIES I DZIECKO – CZĘŚĆ PIERWSZA: ”WPROWADZENIE” (”LUDZIE I INNE ZWIERZĘTA” – MOWA CIAŁA I PRZESTRZENI, DYSTANSE PERSONALNE I OSOBISTA PRZESTRZEŃ W INTERAKCJACH LUDZI Z PSAMI & PSÓW Z LUDŹMI – BAZA BEZ KTÓREJ WSZYSTKO SIĘ SYPIE.)

Znaczenie przestrzeni osobistej

Wartości przestrzeni osobistej nie poświęca się wystarczająco dużo uwagi, po prostu nie jest to coś o czym zazwyczaj myślimy. Praktycznie, na co dzień jej istnienie jest poza naszą świadomością. Aż do chwili, w której nie poczujemy dyskomfortu w związku z jej naruszeniem. Przestrzeń osobista nie jest tylko strefą buforową, którą zachowujemy po to, aby nie wpadać na innych, jest to także obszar prywatnej strefy dookoła nas, który traktujemy prawie jak przedłużenie naszego ciała. Warto też zapamiętać, że dystanse personalne są charakterystyczne dla ludzi, jak i innych gatunków zwierząt(Wikipedia).

Edward T. Hall puszcza oko

Proksemika, to nauka badająca integralną część komunikacji niewerbalnej; wzajemny wpływ relacji przestrzennych między osobami, odpowiadająca na pytanie, jak ludzie traktują swoją przestrzeń i osoby się w niej znajdujące.

To nie przypadek decyduje o odległości jaką zachowujemy w stosunku do poszczególnych osób. Ludzie mają ustalony, głęboko zintegrowany, subtelny kod postępowania, kiedy chodzi o przestrzeń osobistą i terytorium. Nie mierzymy przy linijce dystansu, który zachowujemy w stosunku do innych, po prostu wiemy jaka odległość będzie właściwa w odniesieniu do konkretnej osoby i ją zachowujemy. Nie przejawiamy naszej ”ekspresyjności”, tj. nie wykonujemy gestów i nie przybieramy min w jakiejś oderwanej od innych, pustce. W związku z czym ważne jest rozumieć, jak te inne osoby traktują swoją przestrzeń i jak wiedza o tym pomaga podczas interakcji. Rozumienie jak zachowywać swoją osobistą przestrzeń i używać swojej przestrzeni osobistej oraz jak robią to inni, ma zasadnicze znaczenie przy nawiązywaniu interakcji i tworzeniu relacji; umożliwia określenie charakteru danej interakcji (nim padną pierwsze słowa), pozwala też na pozostawienie dobrego wrażenia, gdyż wpływa na nasze poczucie, że dana sytuacja przebiegła ”prawidłowo” (albo nie). Tak więc popełnij błąd ”na dzień dobry”, a możesz kogoś poważnie obrazić, zaniepokoić lub rozdrażnić. A co najgorsze, najprawdopodobniej ten zrażony do ciebie ktoś, nawet nic ci nie powie. Mówiąc krótko, traktuj osobistą przestrzeń innych jako ich własność; szanują ją, a zyskasz ich przychylność, narusz ją lub bądź zbyt daleko, a automatycznie stracisz u nich kilka punktów. Tak więc;Wewnętrzna strefa intymna, mająca do 15cm i zewnętrzna strefa intymna mierząca od 15 do 45cm, są zarezerwowane wyłącznie dla najbliższych. Prawo do naruszania tej przestrzeni i przebywania w niej mają jedynie osoby uczuciowo powiązane. Jest to strefa najważniejsza, pilnie strzeżona i uważana za osobistą własność. ”Na sucho” jej przekraczanie uchodzi jedynie w wyjątkowych sytuacjach (np. w zatłoczonej windzie lub w metrze, czy autobusie). Strefa osobista ma od 45 cm do 1,2 m i jest to odległość, która dzieli nas od ludzi których znamy i zapewnia nam komfortowe warunki w kontaktach towarzyskich. Nie dopuszczamy do tej strefy obcych, a wtargnięcie w nią osoby obcej odbieramy jako naruszenie naszego komfortu. Strefa społeczna wynosi od 1,2 m do 3,6 m, to dystans jaki staramy się zachować od osób nam nieznanych. A strefa publiczna to ta, w której dystans między osobami wynosi od 3,6 m, wykorzystywana zazwyczaj podczas wystąpień publicznych.

Mydlana bańka

”Mydlana bańka” jest świetną metaforą dla naszej przestrzeni osobistej, którą traktujemy jako ”prywatną przestrzeń powietrzną” i swoją własność. Kiedy ktoś ”stanie zbyt blisko” nas, czujemy się niekomfortowo, bardzo niekomfortowo lub wręcz podatni na zagrożenie. Naruszenie naszej przestrzeni osobistej odbieramy jako uciążliwość, zdarzenie irytujące lub delikatnie mówiąc, wybitnie wkurzające. Wtargnięcie osoby nieupoważnionej w naszą ”mydlaną bańkę”, ten moment, kiedy ”ktoś staje zbyt blisko” nas, natychmiast wywołuje w nas zarówno reakcje psychologiczne, jak i fizyczne, co powoduje, że zaczynamy zachowywać się troszeczkę inaczej niż zazwyczaj.

Na złożoność zagadnienia, jakim jest przestrzeń osobista składa się wiele czynników. Niektóre z nich są bardzo zróżnicowane i różnią się także w zależności od osoby, oznacza to, że różne osoby mogą różne rozumieć pojęcie ”stania od kogoś we ‚właściwej’ odległości” i to może powodować nieporozumienia. Wpływ na poszczególne różnice mają; typ spotkania (np. towarzyskie/biznesowe), w którym osoby biorą udział, rodzaj relacji pomiędzy tymi osobami (osobista/oficjalna), ich status społeczny, ”lubienie się” lub ”nielubienie” tych osób, ich płeć i być może najważniejszy czynnik, czyli pochodzenie kulturowe, gdyż różne kultury mają różne wytyczne co do zachowywania ”właściwego dystansu”. Dalej będą to intencje/zamiary oraz gęstość zaludnienia terenu, z którego zaangażowane osoby pochodzą. Aby jednak nie gubić przewodniego wątku tego wpisu, skupmy się na tych aspektach przestrzeni osobistej, które najistotniejsze są dla nas w kontekście interakcji z psami; jako posiadaczy psów, osób, które psy wychowują i odpowiadają za to, jak ich psy odnoszą się do; nas – ich właścicieli, tzw obcych ludzi, w tym dzieci, innych psów oraz zwierząt.

Zawłaszczanie przestrzeni

Status społeczny ma olbrzymi wpływ na rozmiar przestrzeni osobistej i to ile przestrzeni zawłaszczasz dla siebie. W dużym skrócie: im wyższy jest mój status, tym więcej przestrzeni uznaję za należącą do mnie – jak samiec alfa przewodzący swojemu stadu.

Status społeczny wpływa na rozmiar terytorium, którego dla siebie wymagasz. Dawni władcy posiadali wielkie pałace, nie dlatego, że potrzebowali 40 sypialni, ale dlatego, że te budowle, z ich ogrodami i całym przepychem, były sposobem do ukazania potęgi i wpływów tych ludzi. Dziś tę samą rolę spełniają rezydencje i posiadłości ”bogatych i sławnych” – także demonstrują powodzenie i wysoki poziom życia tych ludzi. Kiedy przechodzimy do dominacji i podporządkowania rzecz sprowadza się do tego, że osoba lub osobnik z wyższym statusem społecznym może naruszać przestrzeń osoby o niższym statusie społecznym lub podległego mu osobnika bez specjalnego oporu ze strony podwładnego lub uległego osobnika, a nawet bywa zachęcana do takiego zachowania. Nie masz ochoty, żeby ”po przyjacielsku” klepał cię po ramieniu jakiś zapijaczony typ, który akurat ”nawinął się” i oto stanął na twojej drodze, czy po prostu obcy ktoś, kogo uważasz za ”mniej ważnego/ną” od ciebie, ale raczej nie będziesz bronić się przed ”przyjacielskim uściskiem” ze strony ulubionej gwiazdy sportu, czy kina. Zasada ta działa nawet wtedy, gdy naprawdę nie znosisz osoby o wyższym statusie, np. swojego szefa, który do twojego pokoju może wchodzić bez zaproszenia z twojej strony. Natomiast wtargnięcie przez ciebie, jako podwładnego do gabinetu szefa i zajęcie ”fotela szefa”, może prowadzić do przykrych konsekwencji…

Trzy ”opcje”

Od razu zaznaczę, bo może nie wszyscy sami by się połapali, że pisząc o poniższych ”opcjach”, nie piszę o nich w kontekście sytuacji towarzyskich, czy zawodowych, które wymagają subtelności i które rozgrywać można mową ciała, praktycznie zupełnie poza werbalnie i naprawdę subtelnie. Nie, mnie w tym momencie chodzi o sytuacje absolutnie nietowarzyskie i niezawodowe, kiedy obcy ludzie, których tzw wyczucie (emocjonalna inteligencja) szwankuje, którzy nie umieją zachować właściwego dystansu w stosunku do innych i co gorsze nawet nie zauważają, że ich zachowanie razi innych oraz obce, zaburzone psy, naruszają moją przestrzeń. Jestem zwolenniczką wysyłania prostych, krótkich i czytelnych komunikatów do obu tych grup.

I

Kiedy jakaś osoba narusza naszą przestrzeń możemy zareagować otwarcie, ”komunikatem werbalnym” i po prostu powiedzieć jej ”Hej! Stoisz zbyt blisko, odsuń się”. Przez chwilę będzie niezręcznie (ja zawsze czuję się nieco zażenowana koniecznością zwrócenia uwagi osobie, która w kolejce do kasy ”wchodzi mi na plecy”), ale zdecydowane komunikaty mają tę zaletę, że działają. Analogicznie rzecz ma się w stosunku do psów. Jeżeli pies podchodzi do mnie zbyt blisko, pstrykam palcami lub klaszczę, mówię ”Nie” (reakcje werbalne), patrząc na niego jednoznacznie. Jeśli zbyt blisko podchodzi obcy pies, robię dokładnie to samo, przekaz wzmacniam dodatkowo odpowiednią mową ciała.

Intruza można także odepchnąć, jednak decydując się na ”komunikat fizyczny”, zachowujemy się już otwarcie wrogo w stosunku do takiej osoby. Tak wyglądają sytuacje rodem z kreskówek, ale i realnego świata, pomiędzy dwoma pewnymi siebie samcami, także naszego gatunku, kiedy jeden podchodzi zbyt blisko, z wypiętą klatą, zadartą głową, rozwartymi, buchającymi parą nozdrzami i naprawdę złym nastawieniem, ten drugi odpycha go, aby odzyskać swoją przestrzeń i ciach! To jest sygnał do rozpoczęcia walki. Zadyma gotowa. Jako że większość naszych interakcji z innymi ludźmi odbywa się w ”pokojowym kontekście”, do naruszeń naszej przestrzeni, przez inne osoby powinniśmy podchodzić nieco subtelniej i bardziej elegancko, i darować sobie ”komunikaty fizyczne”. Gdy zbyt blisko podchodzi mój pies i pchając się pomiędzy stolik a sofę, kasuje merdającym ogonem filiżankę z kawą na tym stoliku stojącą, mogę go odsunąć ręką albo stopą, a on po prostu się wycofa. Kiedy jednak moją przestrzeń, mojego ”stada”, w tym psa i niemowlęcia, z bardzo niewłaściwym nastawieniem, narusza zaburzony pies typu Szukający Guza Agresywny ”Wyżełek” (sytuację z nim opisałam w tekście ”SYTUACJE SPACEROWE”-”POSZANOWANIE PRZESTRZENI” VS. ”NARUSZANIE PRZESTRZENI” W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ, CZYLI O OBCYCH LUDZIACH I OBCYCH PSACH NARUSZAJĄCYCH PRZESTRZEŃ NASZĄ I NASZEGO PSA LUB DZIECKA”, w wątku ”Dobre rady Pani ”Anny”), wysyłam do niego ”komunikat fizyczny”, dostaje ode mnie przeprogramującego jego nastawienie, kopa lub ”strzała z piąchy”, jak w tam opisanym przypadku.

II

Naturalną reakcją osoby, której przestrzeń została naruszona może być cofnięcie się, ”danie kroku w tył”. Jednak, w pewnych okolicznościach może to skutkować tym, że intruz będzie podążał za cofającym się. Czyli, że jedna osoba wciąż odczuwać będzie dyskomfort, a druga nie będzie zdawać sobie sprawy, że jest przyczyną dyskomfortu i tak sobie będą ”tańcować”.

Ja ”nie tańczę”, ale tak właśnie postępują, tj. cofają się osoby, obawiające się psów, kiedy jakiś pies do nich podejdzie albo podbiegnie. Tak robią osoby, które np. idą lub stoją, trzymając w ręce coś do jedzenia i których przestrzeń nagle narusza jakiś pies. Te osoby automatycznie cofają się, ustępując pola psu, pies postępuje krok do przodu, one unoszą do góry rękę z jedzeniem, a pies podąża za kąskiem, nierzadko stając na tylnych łapach, przednie opierając o niepewną lub wystraszoną osobę i usiłując dosięgnąć tego czegoś, co ta osoba trzyma w ręce. Czy pies zachowuje się dominująco? Tak; bez zaproszenia wchodzi w przestrzeń tej osoby z nastawieniem, że zaspokoi swoją ciekawość, może poczęstuje się pokarmem tej osoby lub nawet jej go odbierze i opiera się o tego kogoś, wchodząc z nim w fizyczny kontakt i ”wywołując presję”.

Gdyby pies został nauczony przez swojego właściciela, że nie wolno mu jest naruszać przestrzeni obcych, nie zachowałby się w taki, powiedzmy ”zuchwały” sposób. Gdyby ten ”zuchwały” pies zachował się tak w stosunku do innego psa, który nie życzyłby sobie, aby intruz odnosił się do niego w taki sposób, tj, naruszał jego przestrzeń i próbował odebrać mu pożywienie, zostałby przez używającego swojej przestrzeni i wymagającego jej poszanowania, osobnika, skorygowany. Intensywność korekty zależałaby od ”ciężaru przewinienia”, wiążącego się ściśle z wzajemnymi relacjami obu psów (dominacja vs. uległość) i tego jak szybko korygowany zrozumiałby swój błąd. Korygujący przybrałby odpowiednią postawę, ”zmarszczyłby się”, zawarczał, lub użyłby zębów (bite & let go, co działa jak ”kasownik”; pochwyć i puść). Bezceremonialnie i znienacka naruszające przestrzeń innych psów, aby ”włożyć im nos w d…pę”, zaburzone psy, korygowane są przez molestowane psy zazwyczaj warczeniem, a kiedy to nie wystarczy, zębami. Właściciele psów korygowanych, psy, które bronią swojej przestrzeni, nazywają ”agresywnymi”, bo ich pies ”Tylko chciał się przywitać, a ten od razu z zębami”

Psy, które nie mają dość ”odwagi”, aby skorygować napastliwego psa, nim ten wtargnie w ich przestrzeń, tj mową ciała i swoją energią zakomunikować mu, że nie życzą sobie interakcji, poddają się mu i pozwalają sobie ”włożyć nos w d..pę”. Często można zaobserwować, jak te zestresowane przez zachowanie natręta psiaki, w końcu nie wytrzymują i ”odwijają się” do niego, warcząco-rozszczekane, sztywne i zdawałoby się ”reagujące zbyt intensywnie”, bo przecież ”Dał/a się tamtej/emu obwąchać i nie oponował/a, więc o co chodzi?”. Chodzi o to, że dla napastowanego, zachowanie namolnego osobnika było zbyt intensywne i w końcu musiał mu jakoś dać znać, że nie jest zadowolony. A że nie ma ”osobowości lidera”, zrobił to po czasie i nico histerycznie.

Wszystko co psy muszą wiedzieć o poszanowaniu przestrzeni, mają od początku ”wgrane w system”, uczy je tego psia mama. To jest w ich genach i przysposabiając szczeniaka, człowiek, w ”podstawowym pakiecie”, dostaje ”gotowca”. Rolą właściciela jest nauczyć psa ”drugiego języka”, czyli do zestawu umiejętności (ściśle związanych z komunikacją niewerbalną), dodać nowe. Psy muszą po prostu nauczyć się, jak odbierać przekazy od nas, ludzi, dlatego my musimy rozumieć, jak psy funkcjonują tak, aby one wiedziały czego od nich chcemy i że chcemy od nich tego samego, czego chciała ich mama. Ale, aby to było możliwe, pies za opiekunów musi mieć ludzi zrównoważonych psychicznie i spokojnych w ten sam asertywny sposób, jak jego psia mama. Osoby o histerycznych, znerwicowanych lub zwyczajnie agresywnych typach osobowości na psich przewodników kompletnie się nie nadają i polegną w tej roli.

Pies musi nauczyć się obu języków; psiego i ludzkiego, zanim będzie mógł wyjść ”do świata”. czyli zrobić kolejny krok, którym są interakcje z obcymi ludźmi, psami, innymi zwierzętami oraz zjawiskami. Jednak większość z właścicieli psów, zamiast dodać nowe umiejętności do tego ”podstawowego zestawu”, całkowicie ”przeprogramowuje” zachowanie psa. Właściciele ”rozmontowują” w psach to ”bycie psem”, zupełnie zapominając o znaczeniu komunikacji niewerbalnej, o tym, że pies od pierwszych dni poznaje świat poprzez zmysł węchu, że zapach jest dla niego podstawowym źródłem informacji o otoczeniu, a normalnym ”stanem ducha”, jest ten, który dobrze znają, bijący od psiej mamy, asertywny spokój.

Ludzie są egoistyczni w podejściu do psów, dosyć ”humorzaści” i bardzo niekonsekwentni. Zazwyczaj nieświadomie uczą psy ekscytacji, wyrabiając w nich określone nawyki, uczą je, że podekscytowanie jest stanem ducha pożądanym i nagradzanym. Uczą je reagowania na bodźce wizualne, werbalne i od pierwszych chwil, które ze swoimi psami spędzają, nie zwracają uwagi na rolę przestrzeni i pozwalają swoim psom, aby bez ograniczeń naruszały przestrzeń ich, ich dzieci, znajomych, obcych ludzi i innych zwierząt, w tym psów. ”Reagują”, tj orientują się, że ”coś jest nie tak”, kiedy spotka ich ”nieprzyjemność” związana np. z tym, że; ich pies ubłoconymi łapami oparł się o obcego faceta, który ”spieszy się na ważne spotkanie” albo ”skacząc z radości, że wrócili do domu”, pazurem rozorał im wargę, przewrócił czyjeś dziecko w pobliżu placu zabaw, bo ”zdenerwowała go zabawka tego dziecka”, ”przestał pozwalać im”, żeby przebywali w kuchni, kiedy on je albo ”pogryzł się” z czyimś psem itp., itd…

II’

Jeśli jednak zdecydujesz się ”nie oddawać swojego kawałka podłogi”, możesz pomóc sobie poprzez stworzenie bariery. Ja (zanim zdecyduję się na ostry, werbalny komunikat z punktu I), kiedy, jakaś namolna pani, stojąca za mną w kolejce, dyszy mi w kark i wbija swój koszyk w moją nerkę, po prostu przekładam torbę na drugie ramię. Kiedy zaczyna marudzić, że oberwała torbą, zwracam jej uwagę, że najwyraźniej stała zbyt blisko.

Możesz iść z dzieckiem, psem, kotem albo nawet strusiem, być ubranym/ą najdziwniej jak to możliwe, trzymać w ręce co ci się żywnie podoba, jeść na co masz ochotę, iść albo jechać na rowerze, ale żaden obcy pies nie ma prawa naruszać twojej przestrzeni. Opcję ”mój jest ten kawałek podłogi” demonstrujesz psu, który właśnie zobaczył ciebie, twojego psa albo twoje dziecko i w ciągu paru chwil znalazł się bardzo blisko ciebie i/lub twoich podopiecznych, tak naprawdę nie wiesz po co, bo ”się nie znacie”. Intruz nie ma żadnego powodu naruszać waszej przestrzeni i przede wszystkim nie ma do tego ”uprawnień”. Musisz zakomunikować mu, że nie on gra w tej sytuacji pierwsze skrzypce, tylko ty, jako osobnik dominujący względem niego, dodatkowo przewodnik psa lub/i dziecka, znajdującego się obok ciebie. Że to jest twoja przestrzeń, a wszystko co znajduje się w niej, należy do ciebie i to ty decydujesz, kto może znaleźć się w pobliżu. Swoją rolę/pozycję/status demonstrujesz mową ciała, swoją postawą – a więc stosowną komunikacją niewerbalną. Nie możesz ”przestraszyć się” takiego psa, bo jeśli się go ”przestraszysz”, możesz sobie darować ”pozowanie na lidera”. Twoja wiarygodność zależy od tego, czy jesteś autentycznie pewną siebie osobą, czy wiesz co robisz i ”o co kaman”, czy nie. Czy po prostu umiesz i naturalnie zawłaszczasz przestrzeń, czy nie.

Tak więc, kiedy chcesz przekazać nieznanemu sobie psu, który właśnie zaczął skracać dystans, a ty sobie nie życzysz, aby podchodził do ciebie, twojego psa, czy dziecka, wstępujesz nieco przed swoją własność (dziecko/pies) i mową ciała, która, upraszczając ma mówić, że jesteś Królem Świata, sygnalizujesz obcemu psu, że nie może zbliżać się ani do ciebie, ani do twojej własności. Uniemożliwiając mu w ten sposób, skrócenie dystansu i wtargnięcie w waszą przestrzeń. Wiele psów jest tak zaburzonych, że nie mają nawyku ”oglądania się na człowieka”, nie są przyzwyczajone, że ludzie sygnalizują im coś innego niż podekscytowanie lub niepewność, czy wręcz uległość i nie mają w zwyczaju ”liczyć się z obcymi”. Wchodzą w przestrzeń wszystkich ludzi i innych psów, ”jak w masło”, wcinają się w przestrzeń innych ”nałogowo”. Oznacza to, że w takiej sytuacji, aby zwrócić na siebie uwagę psa, będziesz musiał/a posłużyć się sygnałem werbalnym. To może być klaśnięcie, wzmocnione ostrym ”Ej!”, ”Nie wolno!” lub ”Nie!”, czasem dodatkowy ”przytup”, czyli tąpnięcie stopą w podłoże.

Normalny, niezaburzony pies, a w każdym razie nie na tyle zaburzony, żeby nie wystarczyło mu zdecydowane, werbalne przywołanie go do porządku, zatrzyma się, skupi na sygnale, który mu przekazałeś/aś, nie wtargnie w waszą przestrzeń i zacznie węszyć tak, aby poznać zapach twój i należącego do ciebie dziecka/psa lub innej osoby. Zrozumie sens twojego zachowania. Zrozumie, że to, co przywiodło go tak blisko ciebie jest twoje i nie może ot, tak naruszyć twojej ”mydlanej bańki”, ”wziąć sobie tego” lub ”mieć z tym interakcji” bez twojej zgody. Pies bardziej zaburzony, może się przestraszyć i cię oszczekać. Przestraszy go, że twoja reakcja na jego samowolkę i ”rumaczenie”, odbiegać będzie od schematu, do którego jest przyzwyczajony. Tj. albo do opcji, w której ludzie się cofają, oddając mu przestrzeń i tym samym stawiając się w pozycji uległej względem niego, albo wyrażają entuzjazm, akceptując jego zachowanie (dodatkowo je wzmacniając) i również wyrażając uległość względem niego. Twoja reakcja może przestraszyć go także dlatego, że odbierze ją jako ”rzucenie mu wyzwania”, czyli potencjalną okazję do ”starcia” z energią, która jest mu obca w odniesieniu do nieznanego człowieka, którego przestrzeń nawykowo próbował naruszyć – energią lidera. Człowiek świadomie używający swojej osobistej przestrzeni ma inną mowę ciała i emanuje innego rodzaju energię niż ludzie nieświadomi znaczenia dystansów personalnych. Pies, który zwyczajowo, w istocie doświadczał interakcji z ludźmi nieświadomi znaczenia dystansów personalnych, ”nie ogarniającymi bazy”, nawykowo traktuje ludzi jako osobniki o społecznym statusie niższym niż jego, a więc uległe względem niego i takie ma do nich nastawienie. Ma się za dominującego względem ludzi, z którymi ma interakcje – stąd wynika to, co roboczo nazwałam ”zuchwałością” w zachowaniu takiego psa. Napotkanie przez takiego psa, człowieka, który wyłamuje się ze schematu, wymusza na nim zamianę jego nawykowych reakcji i może być dla takiego typu psa wyzwaniem, z którym jego psychika w pierwszej chwili może sobie nie poradzić. Dominowanie innych ludzi, którego bardzo podstawowym przejawem jest właśnie bezceremonialne naruszanie przestrzeni osobistej, było łatwe, praktycznie automatyczne, nie wymagało ze strony psa żadnego wysiłku, nie ścierał się z ”energią lidera”, gdyż ludzie, nieświadomi znaczenia i powagi sytuacji, poddawali się zachowaniu psa. Sytuacja, w której napotkany człowiek sygnalizuje psu, na poziomie dla niego bardzo czytelnym, poprzez niewerbalny komunikat, że zdominować mu się nie da, że jest świadom znaczenia osobistej przestrzeni, że ta przestrzeń jest jego własnością i będzie jej bronił, że nie pozwoli mu ot tak jej naruszyć, jest dla psa, który ”osobowości lidera” nie ma, po prostu dotąd ”tak wychodziło”, że wszystkich po kolei dominował, swego rodzaju szokiem. ”Dominanta z przypadku” przerasta opór ”energii lidera”. Tak więc tego typu pies, może oszczekać cię, kiedy ”mu się postawisz”, ale zatrzyma się. Nie podejdzie bliżej. Zachowa dystans. I w tym czasie powinien go do siebie przywołać lub po niego przyjść, właściciel.

Nigdy nie daj sobie wmówić, że twoja reakcja na zachowanie obcego dla ciebie psa, który z niewiadomych dla ciebie przyczyn skupił swoją uwagę na tobie i/lub twoim ”stadzie” (czyli psie i/lub dziecku i/lub osobie/osobach) i zaczął skracać dystans, ostatecznie usiłując naruszyć twoją/waszą osobistą przestrzeń, jest nieprawidłowa. Twoja osobista przestrzeń jest twoją własnością, ty decydujesz czy chcesz w niej kogoś, czy nie. I to nie jest twój problem, że właściciel psa jest ignorantem, który nie nauczył psa, jak powinien odnosić się do ludzi. Jeśli właściciel psa zacznie wciskać ci głodne kawałki o tym, że twoje zachowanie było ”przesadzone” i ”przestraszyłeś psa”, ”prowokowałeś/aś go” (w domyśle do zachowania, które niby ”nie jest dla niego naturalne”) i to, że pies cię oszczekiwał i przestraszył twoje dziecko albo wkurzył twojego psa, to twoja wina to, po pierwsze wiesz, że masz do czynienia z ignorantem, w dodatku bezczelnym, aroganckim chamem, kimś, kto kompletnie ”nie kuma bazy”. Po drugie, że taki właściciel nigdy nie nauczył się prawidłowo wyznaczać granic swojemu psu i ma dosyć pokrętną wizję tego co i dlaczego w zachowaniu psa, szczególnie w odniesieniu do obcych ludzi i zwierząt, jest ”dopuszczalne” i gdzie leży granica tych zachowań. Pomyśl, osoba, która uważa, że chronienie przez ciebie twojej własności, a właściwie przedłużenia twojego ciała, bo tak należy traktować osobistą przestrzeń, może ”prowokować” jej psa, ma spory problem z głową i jednoznacznie mówi ci jaka jest jej/jego rola w jego/jej relacji z jego/jej psem. Tj, że pies jest dominujący względem tego kogoś oraz innych osób, z którymi ma do czynienia, a ten ktoś nawet nie zdaje sobie z tego sprawy – to bardzo niebezpieczny stan rzeczy. I po trzecie, że jeżeli właściciel psa go nie kontroluje, tj. nie jest w stanie wydanym na odległość poleceniem, powstrzymać go od jakiegoś zachowania i (czasem najlepiej także) przywołać go do siebie, to nie powinien spuszczać go ze smyczy. Jest jasne, że masz prawo czuć się niekomfortowo na myśl, że ktoś puszcza luzem psa nad, którym nie ma żadnej kontroli. Więc możesz powiedzieć trującemu ci właścicielowi psa, żeby się ”ogarnął” i nie pieprzył głupot.

Uwaga nieco na marginesie; wiele osób żyje w przekonaniu, że ”pies dominujący”, że ta ”dominacja” w wykonaniu psa, musi mieć jakieś ”widowiskowe” przejawy, mocno dla właściciela i jego otoczenia odczuwalne, że oni tę ”dominację” psa odczuwają świadomie, że jego zachowanie jest dla nich przykre, łączące się z odczuwaniem strachu przez ludzi stykających się z takim psem, poczuciem lęku i zagrożenia. Nie, to nie jest tak. Psy przejawiają szereg zachowań dominacyjnych w interakcjach z ludźmi, zachowań wcale nie ”subtelnych”, ale praktycznie ordynarnie wręcz kłujących w oczy, sęk w tym, że osoby doświadczające tej psiej dominacji w interakcjach z własnymi, czy też obcymi psami, orientują się, że ”jest problem” dopiero wtedy, gdy wydarzy się coś ”widowiskowego” i przykrego

Nawet, kiedy pies nie zachowuje się jednoznacznie agresywnie, bezceremonialne wtargnięcie w przestrzeń człowieka i np. innego psa, zwłaszcza psa lub dziecka, czyli ”ludzkiego szczenięcia”, który/e jest w towarzystwie człowieka i nie odnoszenie się do tego człowieka, nie zwracanie na jego obecność uwagi i wtargnięcie w przestrzeń takiej dwójki, świadczy o tym, że pies który przestrzeń narusza, jest zaburzony. Powinno być jasne, że pies, który biega luzem, jest spuszczony ze smyczy i przebywa swobodnie w przestrzeni publicznej, jest zwierzęciem, które jest kontrolowane przez swojego właściciela, tj, że jego opiekun może go na odległość powstrzymać od jakiegoś zachowania i przywołać do siebie. Problem w tym, że jest to możliwe tylko wtedy, gdy właściciel jest dla psa kimś więcej niż tylko ”kumplem”. Właściciel musi być ”zwierzchnikiem psa”…

III

Kiedy chodzi o interpersonalne sytuacje zawsze pozostaje opcja nr 3, czyli ”stań jeszcze bliżej”, przejmij inicjatywę i teraz ty narusz przestrzeń intruza. Stojąc aż tak blisko kogoś obcego, możesz poczuć się bardzo niezręczne i nieswojo, ale w pewnych okolicznościach, w ten sposób możesz pokazać usiłującemu z tobą pogrywać, np. konkurentowi, że jego próba manipulacji się nie powiodła, bo ty też znasz tę zagrywkę i nie ”zastraszył” cię swoim zachowaniem. Nie jest to jednak rozwiązanie, którego finisz byłby satysfakcjonujący dla kogoś, kto usiłowałby w ten sposób odpowiedzieć na naruszenie przestrzeni przez obcego psa, którego motywem działania byłby atak.

Jeżeli mimo wszystko, z jakichś bardzo złożonych powodów, ktoś znalazłby się w sytuacji ewidentnego ataku obcego psa, z poczuciem, że ataku nie uniknie, to jedyne co może zrobić, to zachować spokój. Żyjemy w rzeczywistości, w której wielu psiarzom wydaje się, że pies ”kojcowy”, spędzający życie w kojcu, na jakiejś posesji, ”u wujka Mietka”, nieobeznany z tzw światem zewnętrznym, bez prawidłowej socjalizacji, w związku z czym zaburzony i reagujący nieadekwatnie do sytuacji, jest ”psem stróżującym”, jakby to zamknięcie w kojcu i uwięzienie robiło z psa, ”psa stróżującego”, a nie po prostu frustrata. Zawsze słabo mi, kiedy czytam/słucham, że ktoś szuka ”dużego psa stróżującego, żeby pilnował posesji”, formułuje myśl w sposób, który zdradza, że w jego mniemaniu, wystarczy kupić kaukaza albo środkowegoazjatę i ”reszta się sama zrobi” – pełno jest takich ciemniaków. Innym wydaje się, że ”skakanie do rękawa” robi z psa, ”psa obronnego”. Idiotów jarających się ”szkoleniami obronnymi”, prowadzonymi przez jakiegoś ”Pana Mietka”, czy innego ”Pana Czesia”, ”rozbudzaniem instynktów” i ”sprawdzaniem potencjałów” na tego typu ”szkoleniach”, też jest niemało. Zdarzają się także psy-odpady z szkoleń dla służb, szkoleń profesjonalnych, których jednak te psy z jakichś względów nie ukończyły… Tak więc trzeba się liczyć z tym, że ”nie prowokując losu”, nie wchodząc na posesje z tabliczkami ”uwaga zły pies” ani nie robiąc innych głupot, można np. podczas spaceru po łące, nad rzeką, a nawet w środku miasta, wpaść na psa, który wydostał się z jakiegoś niby zamkniętego terenu, uciekł z kojca, czy mieszkania albo zerwał się ze smyczy. Psa z problemami, któremu frustracja albo owo nieszczęsne ”skakanie do rękawa” i ”ćwiczenia z pozorantem” popieprzyły pod czaszką, któremu ”po szkoleniu” poszybował w górę ”potencjał agresji” albo, który ”po prostu” dostał zajoba, bo właścicielowi nie chciało się zadbać o jego prawidłową socjalizację a potem ”zapomniał, że ma psa”. Psa, który na nasz widok zaczyna się marszczyć, warczeć, czasem i szczekać, w końcu biec i niebezpiecznie skracać dystans…

Pamiętam sytuację sprzed kilku lat. Nie wiem co spowodowało, że przebywający bez opieki właściciela, biegający luzem, i to akurat jest zabawny fragment tej anegdoty; Labrador, zdecydował się, w biały dzień, w gęsto zaludnionej dzielnicy Warszawy, wybiec z bramy kamienicy, wprost na chodnik, wprost na mnie i mnie zaatakować. Przyznam szczerze, że kiedy zorientowałam się, że to coś, co na mnie biegnie, z drugiej strony ulicy, ma wobec mnie naprawdę złe zamiary, pomyślałam ”Ten …uj, chce mnie ugryźć. Co za żenada, to przecież labek”. Nie dowierzałam. Nie przestraszyłam się, raczej zdziwiłam i pomyślałam, że ”Byłaby wiocha, gdyby pogryzł mnie jakiś Labrador”. Zachowanie tego psa było skrajnie nienormalne i nieoczekiwane, bo dokąd nie zobaczyłam rozpędzonego na mnie pieprzniętego labka, nie zdawałam sobie sprawy, że gdzieś w pobliżu jest jakikolwiek pies. Ale jak zaznaczyłam, to był tylko Labrador, więc pomimo zaskoczenia, irracjonalność tej sytuacji mnie uspokoiła. Byłam w szpilkach, w rozpiętym płaszczu, a to był tylko labek. Wystarczyło więc wystraszyć go akcją ”na Rozdymkę-Nosferatu”. Podniosłam ręce do góry, zrobiłam się dużo większa i wrzasnęłam na porąbanego psa, który nagle się zatrzymał, stanął jak wryty, ja chwyciłam pantofel i byłam gotowa zacząć napierniczać go po łbie obcasem, ale ten popieprzony pies się wycofał. Zwiał do bramy z której wypadł. Może wszystko da się wytłumaczyć, tym że warszawska Praga ma swój specyficzny klimat… Nie wiem, ale pamiętam wrażenie zaskoczenia i niedowierzania, że ”O cholera to bydle chce mnie ugryźć”. Wiem, że każda z takich sytuacji jest inna i nigdy nie odważyłabym się napisać, że ”polecam rozwiązanie”, które mnie w tamtym momencie nasunęło się jako najwłaściwsze. Mnie, z zaskoczenia wziął czarny labek (co samo przez się, jest śmieszne), w ostatecznym rozrachunku nie tylko popieprzony, ale przede wszystkim tchórzliwy. Gdyby był zdecydowany zaatakować mnie fizycznie, to by to zrobił. Broniłabym się, ale ugryzienie, to ugryzienie…

Reasumując, powtórzę; jeżeli ktoś znalazłby się w sytuacji ewidentnego ataku obcego psa, z poczuciem, że ataku nie uniknie, to jedyne co może zrobić, to zachować spokój. Nie mamy zębów, nie mamy pazurów, nie możemy z psem walczyć, ale nie należy okazywać strachu. Nie wolno odwracać się do psa tyłem ani uciekać, nie należy szukać z nim kontaktu wzrokowego (należy patrzeć w bok) i przybrać tzw pozycję żółwia, tj. brodę oprzeć na klatce piersiowej, rękami objąć szyję wokół karku i wykonać skłon do ziemi. W pozycji żółwia dłońmi zasłania się kark, ramiona ciasno przylegają do szyi, łokcie zasłaniają wtedy twarz. Istnieje duża szansa, że po obwąchaniu nieruchomego człowieka pies po prostu odejdzie. Jeżeli zabrakło czasu na ustawienie się w pozycji żółwia, należy ustawić się bokiem do psa, w lekkim rozkroku tak, aby łatwiej było zachować równowagę, dłonie złożyć na karku a zagiętymi łokciami zasłonić twarz. Jeśli atak psa będzie na tyle gwałtowny, że atakowany zostanie przewrócony, musi starać się przyjąć ”pozycję żółwia”.

”Pomoce dodatkowe”

Koty nie lubią niestabilnej energii, nadmiernego pobudzenia, ekscytacji i hałasu, starają się nie przebywać w pobliżu źródeł bodźców, którym są niechętne, ale kiedy tylko mogą, wpływają na swoje środowisko, są więc idealnymi ”kołczami” dla psów. Dla uważnego miłośnika zwierząt, który dba o psychiczny komfort swoich podopiecznych, tj. np. nie olewa faktu, że jakieś zachowanie nowego domownika, czyli szczeniaka jest wysoce stresujące dla jego kota i pomaga kotu, i sobie przede wszystkim, korygując zachowania psiego dzieciaka, jego kot może być wymarzoną pomocą w wychowaniu szczenięcia. Kiedy w kocim domu zamieszka nowy, psi lokator, kot, kiedy już okrzepnie w nowej sytuacji, postara się tonować zachowanie psiaka, poprzez nauczenie go, że kocia bańka mydlana jest świętością, że na przebywanie w niej, a nawet tylko blisko niej, trzeba sobie zasłużyć i że wszelkie nieautoryzowane próby jej naruszenia będą korygowane (pazurami i czasem ”strasznymi odgłosami”). Pojawienie się psa w kocim domu, nie zmienia kocich przyzwyczajeń, nie wpływa na kocie poczucie bezpieczeństwa (no, chyba, że właściciel kota jest jakimś totalnym palantem), bo koty rozumieją znaczenie strefy osobistej, umieją jej używać i zdecydowanie jej bronią. Jeżeli jakiś ”fotel jest koci”, to taki pozostanie. Kot, jak psia mama, posługuje się komunikacją niewerbalną, dodatkowo prycha, warczy, burczy i syczy, kiedy psiak ma problem ze zrozumieniem zasad, bo np. zbyt jest rozbawiony i za wszelką cenę chce namówić kota do zabawy, chce by kot ”bawił się z nim” ”po psiemu”, czyli dał się podgryzać, brał udział w zapasach albo ganiał szczeniaka.

Umiejętności zarządzania przestrzenią osobistą możemy uczyć się od kotów. Koty nie chcą mieć interakcji z nadpobudliwymi, nieuważnymi, nieskoordynowanymi, hałaśliwymi i nieszanującymi zasad savoir vivre, istotami. Unikają więc kontaktów, zarówno z nieumiejącymi się zachować dziećmi, traktującymi żywe zwierzęta jak zabawki, jak i zbyt ”nakręconymi” szczeniakami, które zazwyczaj na początku próbują bawić się z nimi, jak ze swoim miotowym rodzeństwem (co dla kotów jest ”zbyt intensywne”). Szczenięta, kiedy trafiają do nowego domu, są bardzo towarzyskie i starają się zasłużyć na kocią aprobatę lub co najmniej pokojową współegzystencję. Dlatego też szybko uczą się zasad i ograniczeń wyznaczonych przez kociego kompana. To wcale nie jest tak rzadkie, że w jakimś domu, jedynym przed którym pies ”czuje respekt”, jest kot (albo nawet papuga)…

Koty uczą psy nie tylko poszanowania przestrzeni, ale i pomagają im jeszcze szybciej kojarzyć ”o co chodzi w imieniu” i przychodzenie na zawołanie z nagrodą – uwagą ze strony człowieka, jego zadowoleniem i czułością człowieka w stosunku do zwierzęcia. Rytuały, związane z podawaniem pokarmu kotom, pomagają psu płynnie wejść z zwyczaj spokojnego oczekiwania na swoją kolej podczas posiłku i mają znaczący wpływ na uzmysłowienie mu jego miejsca w domowej hierarchii.

Koty uczą psy także ”uczuciowości w kocim stylu”. Szczeniaki, obserwując ”wyrażanie uczuć po kociemu” i reakcje swojego człowieka/rodziny na kocie czułości, i ten koci styl zabiegania o uwagę, uczą się kocich zachowań, poprzez naśladownictwo. Psy wychowujące się z kotami, przyzwyczajone są do dotyku, lubią się przytulać i zabiegają o kontakt fizyczny ze swoim człowiekiem/rodziną. Wspaniałe jest to, że koty przychodzą na mizianie, kiedy są wyluzowane i spokojne, a kontakt z ich człowiekiem relaksuje je jeszcze bardziej. Pies, obserwując warunki w jakich koty są blisko ludzi, ten psychiczny stan kotów, uczy się, że to nastawienie, ten stan ducha, z którym do człowieka przychodzi kot, jest właściwym, aby przebywać blisko przewodnika.

Molosowe ”przytulasy” zarezerwowane są dla ”wtajemniczonych”, dla rodziny i bliskich znajomych, z którymi pies, kiedy tacy ludzie odwiedzają jego dom i już rozsiądą się na kanapie, wita się, stając lub siadając przed nimi i zaglądając im w oczy, prosi o to, żeby go poprzytulać. To jest jedno z bardziej uroczych zachowań, które może przejawiać ”wielkie psisko”. Miśkowanie, tj. nachylenie się nad psem i objęcie go, przyłożenie głowy do jego głowy i to zwrotne odczuwanie jego radości w związku z tym, że ten moment trwa, jest niezwykle miłym doświadczeniem. ”Miskowanie” nie ma nic wspólnego z natarczywością, to jest zupełnie inne nastawienie zwierzęcia, które do nas podchodzi i chce od nas zupełnie czego innego niż pies, który wchodzi w naszą przestrzeń jako dominant i wywiera na nas presję, abyśmy ”weszli w jego bajkę” i zaczęli go głaskać. Dwie totalnie różne sprawy, Tu nie ma ”roszczeniowości”, jest za to współodczuwanie radości, że ”oto jesteśmy razem”.

Pożądany nawyk

Kontrolowanie swojej przestrzeni, tej ”mydlanej bańki”, jej zawłaszczanie, wymaganie poszanowania oraz unikanie niepotrzebnego naruszania jest zachowaniem nawykowym, ”odruchem”, nad którym się nie zastanawiasz i którego nie analizujesz. Także w interakcjach z psami. Jeśli jesteś osobą posiadającą psa, dla którego jesteś przewodnikiem (nie tylko właścicielem), to jest ci znacznie łatwiej niż osobie, która nie ma z psami zbyt wiele kontaktów albo której kontakty ograniczają się do interakcji z psami samowolnymi, zaburzonymi, nienauczonym poszanowania przestrzeni nieznanych sobie ludzi oraz zwierząt. Wykorzystaj więc fakt, że możesz wpływać na zachowanie innych i rozmawiaj z ludźmi o tym, że przestrzeń osobista jest ważna także wtedy, gdy mamy do czynienia z psami, a nie tylko dyszącymi nam w kark paniami w kolejce do kasy.

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz, ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

(DRUGA CZĘŚĆ) ”NAJGRUBSZE RYBY W STAWIE” UTRZYMUJĄ PH STOJĄCEJ WODY NA ”WŁAŚCIWYM” POZIOMIE – SŁÓW PARĘ NA TEMAT: ”SKĄD W ‚KYNOLOGII’ TYLE PATO…?”

”Siedzenie na fejsbuku” i nieczytanie książek

Problemy rozwiązuje się poprzez dyskusje. Dyskusja to taka ‚zdobycz cywilizacji’ – zamiast się okładać można rozmawiać, nawet na tzw trudne tematy. Ale dyskutować też trzeba umieć. Dziś praktycznie wszystko co może kogoś ”urazić”, określane jest mianem ‚hate spech’ – co jest kompletnym szaleństwem. Tym bardziej, że merytoryczna krytyka, która niektórych tak bardzo ”uraża”, nie ma nic wspólnego z wrogością, czy nienawiścią. Jednak niektórzy preferują uchylanie się od merytorycznych dyskusji, argumenty nazywają ‚hejtem’, a ich artykułowanie traktują jako ”atak”. Nie klei się to, bo ‚hejt’ nie ma argumentów – nie jest racjonalny i nie jest dialogiem – nie ma w nim miejsca na dyskusje. A problem nie znika tylko dlatego, że się o nim nie mówi albo nie pozwala się naświetlać go innym. Jeżeli uważasz, że dany argument jest ”nietrafiony”, to wyświetl go, pokaż innym i poddaj krytyce – czyli omów i przedyskutuj go. I wskaż jego nieadekwatność. Udowodnij, że twój oponent się myli, że nie ma racji. Ale rób to merytorycznie – korzystaj z osiągnięć cywilizacji i dyskutuj.

Oplucie kogoś tekstem, że jest ”pseudohodowcą” nie spełnia, nie realizuje tego, co zawiera się w słowie ”dyskusja”. Przyklejenie łatki jest proste i nic poza tym. (No, może jeszcze to, że wskazuje na prostactwo ‚przyklejacza’.) Próba zdyskredytowania niedoszłego rozmówcy ”łatką” nie sprawi, że problem, na który ten ktoś zwrócił uwagę, przestanie istnieć. To nie działa tak, że ”załóż klapki na oczy a zagrożenie zniknie” – po prostu ty przestaniesz je widzieć. Nie chodzi o to, żeby wszyscy się ze wszystkimi zgadzali i sobie kadzili – taki układ nie daje niczego dobrego, przeciwnie: prowadzi do patologii. Każdy może krytykować mój punkt widzenia, tak samo jak ja mogę krytykować punkt widzenia każdej innej osoby. Nigdy jednak nie szanowałam i szanować nie będę tych, którzy nie umieją dyskutować i każdą rozmowę sprowadzają do podszytego nieopanowanymi emocjami, ideologicznego konfliktu, zamiast skupić się na faktach: argumentach. Etykietkowanie kogoś ”pseuduchem”, tylko dlatego, że ”nie gra w twojej drużynie” i/lub nie podoba ci się co mówi, jak krytykuje twoją organizację i wskazuje ”syf na twoim podwórku”, to nie ”dyskusja”. To zwykłe tchórzostwo i/lub brak inteligencji.

Chcąc rozmawiać o kynologii, tak samo jak na każdy inny temat, wpierw musicie potrenować retorykę, nauczyć się artykułować swoje myśli i formułować argumenty. Wasze wypowiedzi musi cechować zrozumienie zagadnienia na temat którego się wypowiadacie; opieranie się na faktach, którymi dowodzicie swoich racji, a nie emocjach. Po to, abyście mogli jak najlepiej, jak najczytelniej i w cywilizowany sposób swój punkt widzenia, jego przyczyny oraz motywacje, które wami kierują i argumenty, zaprezentować osobom, z którymi prowadzicie dyskusję. Najlepsze dyskusje to te, w których spotykają się różne punkty widzenia. Bo z takich dyskusji rodzą się refleksje i wnioski. Bo takie dyskusje wnoszą ‚powiew świeżości’, pozwalając na dane zagadnienie spojrzeć inaczej i nierzadko dostrzec coś, co wcześniej umykało. Bo, mówiąc krótko, takie dyskusje poszerzają horyzonty. Ale dyskusje, a nie gównoburze – te obnażają jedynie niski poziom ich ”kreatorów”.

Smutne jest to, że dzisiejsza kynologiczna kultura jest na tak niskim poziomie, że właściwie powszechnie przyjęto, iż ‚normalnym’ jest, a w każdym razie coraz mniejsze zdziwienie i oburzenie budzi, że niektórzy ”kynolodzy” prezentują się innym, szczególnie w social media, jako obrzucający błotem wszystkich, którzy mają inne zdanie niż oni i/lub należą do innej organizacji kynologicznej itd., itp. Cóż, nie nauczyli się prowadzić dyskusji w swoich rodzinnych domach i nie nauczyło ich tego ich kynologiczne środowisko. Tym samym zdolność cywilizowanego prowadzenia dyskusji i sporów zdaje się wśród psiarzy z dostępem do fejsbuka, zanikać. Może więc ”cerowanie” deficytów w retoryce i budowaniu rzeczowych, przemyślanych wypowiedzi jest tym, na co powinny w pierwszej kolejności postawić związki kynologiczne w kontekście ”kołczowania” swoich członków?

”Rasowość psa rasowego” – co pamiętają i o czym wiedzą”najstarsi górale”, a o czym pojęcia nie mają zatrute propagandą żółtodzioby, czyli ”ostatni z miotu nie dostaje metryki” oraz ”inne” międzynarodowe federacje kynologiczne

Środowisko ZKwP lansuje tezę, że pies nieposiadający dokumentów wystawionych przez to stowarzyszenie nie może być uznawany za rasowego. Że pies bez metryki wystawionej przez ZKwP, nie mający dokumentu uznawanego przez FCI jest kundlem, psem z pseudo, psem w typie rasy. Cóż… Młodsi ”najstarsi górale” (pod warunkiem, że interesują się kynologią) także wiedzą, że dopiero z początkiem lat 90tych ubiegłego wieku, ZKwP zrezygnowało z praktyki niewydawania metryk ”nadliczbowym” szczeniętom. Tych ”nadliczbowych” szczeniaków (gdy w miocie urodziło się powyżej 6 sztuk) w ogóle nie rejestrowano. Tak więc, gdy w jednym miocie na świat przyszło np. 8 sztuk, to choć wszystkie osiem miało tych samych przodków, wiecie rodowody itd., to dwa z nich nie miały papierów z ZKwP i były… kundlami, psami ”w typie”, jak ”z pseudo”…

Jakaś część hodowców obchodziła jakoś ten zapis regulaminu swojego stowarzyszenia. Pisali jakieś pisma i upraszali tych ”wyżej”, by wolno było im zarejestrować cały, nierzadko naprawdę liczny miot. Zgoda maiła zależeć od zobowiązania hodowcy, że dana suka, matka tego zbyt licznego miotu, ponownie nie urodzi, dokąd nie zregeneruje się jej organizm – hodowca nie mógł jej pokryć przez kilka kolejnych cieczek. Tak więc można mniemać, że powodem tej ”restrykcji”, zwyczaju rejestrowania jedynie 6 szczeniaków z miotu, miało być ”dbanie o kondycję suki” – nie obciążanie jej zbyt licznym miotem. Ale ”nadliczbowych” bardzo często wcale nie usypiano. (Po co było blokować sobie sukę na naprawdę długi czas?) Były więc ”kundlami”, psami ”nierasowymi”, które i tak sprzedawano, może ”oddawano”… I ”szły w świat”… I w szerszym znaczeniu, ponownie: praktycznie nikogo nie obchodziło co się z nimi dzieje. Co dzieje się z tymi prawdziwymi ”rasowymi kundlami”Pokłosiem tej praktyki było to, że wielu cwaniaków-naciągaczy sprzedawało ludziom naiwnym, autentyczne kundle i mieszańce jako te ”nadliczbowe rasowce bez metryk” i to jeszcze długo po tym, jak ZKwP z tej ”restrykcji” zrezygnowało. Oczadziałe kitowaniem żółtodzioby przekonane są, że niewydawanie metryk szczeniakom urodzonym ”pod skrzydłami” Związku Kynologicznego w Polsce to mit, ”kłamstwo wymyślone przez pseudohodowców spoza Związku”. Sorry, ale nie. ”Rasowe Kudle” w Związku Kynologicznym w Polsce nie rodzą się dopiero od początku lat ’90 ubiegłego wieku.

Niektórym wydaje się, że Fédération Cynologique Internationale to coś takiego jak NATO, UE albo ONZ, a FCI to tylko Międzynarodowa Federacja Kynologiczna. Największa, ale wcale nie najstarsza i niejedyna federacja zrzeszająca organizacje hodowców psów z ”całego świata” (w rzeczywistości z 86 krajów). FCI przyjęła system, zgodnie z którym tylko jedna ‚organizacja’ hodowców psów z danego kraju ma ”przywilej” współpracy z tym tworem. Rozwińmy do zdanie, bo należy wyraźnie podkreślić, że FCI jest federacją, która w większości przypadków zrzesza po jednej organizacji/federacji z danego kraju, która to federacja/organizacja zrzesza stowarzyszenia/kluby/organizacje hodowców psów wzajemnie się w tym kraju uznające i z sobą współpracujące. Polska jest więc dosyć wyjątkowym przypadkiem, gdyż w naszym kraju chodzi konkretnie o jedno stowarzyszenie, a nie dowolną liczbę stowarzyszeń/organizacji/klubów, które należą do ‚federacji’ i się nawzajem uznają, i z sobą współpracują. W wielu innych krajach zastrzeżenie dotyczące ‚tylko jednej organizacji członkowskiej z danego kraju’ dotyczy przynależności Jednej Federacji Zrzeszającej Stowarzyszenia/Organizacje Wzajemnie Się Uznające i z Sobą Współpracujące. FCI nie przewiduje by np. 2 (lub więcej) duże organizacje/federacje zrzeszające hodowców w danym kraju, równocześnie mogły z FCI współpracować. Ale my pamiętajmy, że zgodnie z polskim prawem nie można mówić ”pseudohodowca” o kimś, kto psy rozmnaża zgodnie z polskim prawem, czyli pod szyldem któregoś z legalnie w Polsce działających stowarzyszeń/organizacji mających swoje regulaminy itp., tylko dlatego, że to stowarzyszenie/organizacja nie nazywa się ”Związek Kynologiczny w Polsce” i nie działa jako członek Fédération Cynologique Internationale. Są hodowcy działający zupełnie legalnie i z sukcesami poza strukturami ZKwP/FCI (i to od dawna) i bardziej nawet od nich profesjonalnie postępujący, gdyż wykonujący badania DNA w kierunku potwierdzenia pochodzenia danego psa. Bo w Polsce nie ma obowiązku należenia do konkretnego stowarzyszenia po to, by psy rozmnażać. A organizacji stanowiących alternatywę dla hodowców, którym ZKwP nie odpowiada, jest ”trochę” i nieprawdą jest, że ”wszystkie powstały w roku 2012”, czyli ”z okazji” nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt – takie twierdzenia, to bardzo, bardzo brzydka manipulacja konsumentem.

Jeżeli od zawsze słyszysz, że ”tylko FCI”, że ”rasowy pies to taki, który ma rodowód z FCI”, że ”tylko ZKwP jest ok, a wszystkie hodowle spoza ZKwP, to pseudohodowle”, to nie myślisz nawet o tym, żeby szukać sobie psa gdzie indziej. Po co? Dlaczego? Skoro to wszystko inne, to ”pseuduchy”? Przecież pogardzasz pseuduchami i źle im życzysz, więc nie będziesz od nich psa kupować, nie?

Tyle że to nie jest tak. Nie ma ”jednej i jedynie słusznej federacji hodowców psów”, po prostu: ta najbardziej znana jest najbardziej znana. ”Jedna i jedynie słuszna” to jest dokładnie taki sam kit, jak to nawijanie przez ”speców” z ZKwP, szczególnie na przestrzeni lat 2012-2015, o ”uszach ciętych z poszanowaniem ustawy o ochronie zwierząt”. Że niby można w Polsce kopiować psu uszy i/lub ciachnąć ogon, żeby wyglądał ”tradycyjnie”, tak jak się ”wszyscy” przyzwyczaili przez dekady, że pies danej rasy wygląda, w ramach jakichś ”medycznych przesłanek”. No i po prostu psom uszy i/lub ogon ciachali, żeby ”wyglądał”. Nie wiadomo jak, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo za ile i nie wiadomo kto dawał się namówić na przeprowadzanie zabiegów zagrożonych nie tylko utratą prawa do wykonywania zawodu, ale i karą pozbawienia wolności. Jakoś, gdy przychodziło do pytań o nazwiska lekarzy weterynarii, którzy zabiegi przeprowadzali i adresy placówek, zapadała cisza… Co na świstkach pt. ”zaświadczenia o leczniczym kopiowaniu” widnieje, poza właścicielami okaleczonych psów, wiedzą tylko psiarze w Oddziałach Związku Kynologicznego w Polsce, w których te zaświadczenia zalegają… Tak więc psy ciachali jacyś ”nieznani sprawcy weterynaryjni”, a właściciele tych ciętych psów okraszali owo ciachanie wierutną bzdurą, że to niby ”ze względów medycznych”. Tyle że te ”medyczne względy”, gdy pociągnąć za język właściciela planowo okaleczonego psa, zawsze okazywały się ”super tajnymi danymi medycznymi”… Wszystkim w około takie kity wstawiali. Przez całe lata. I ja też się na to nabrałam. Wyłączyłam myślenie, zaślepiona tekstami ”doświadczonych hodowców” – łatwo mi było, bo mi się kopiowane podobały bardziej i nie obchodziły mnie ”magiczne obrzędy”, w których psy traciły fragmenty małżowin usznych. Tylko że, gdy zaczynasz samodzielnie myśleć, to pewne rzeczy przestają się ”kleić”. Kiedy samodzielnie, nie oglądając się na fukanie ”przyjaciół” i ”znajomych”, zaczynasz szukać informacji i weryfikować je, a za nimi wszystkie te opowieści dziwnej treści, ze stanem faktycznym, czyli prawnym stanem, to narracja cwaniaczków sypie się w jednej chwili i rozpada się jak domek z kart. (https://zuzpasjaodogoargentino.wordpress.com/2015/11/17/winter-is-comming-rozmnazacze-nieprzebadanych-psow-koniec-tabu-kopiowania-obcinania-psom-uszu/) FCI zrzesza największą liczbę hodowców i ma największą, jak to się mówi ”bazę genetyczną/hodowlaną”. Najwięcej rodowodów jest w bazie FCI i wielu hodowców uważa dane z FCI, w kontekście treści owych rodowodów, za niepodważalne fakty. Nie ma jednak wymogu by dane zawarte w metrykach i rodowodach z FCI, uwierzytelniane były certyfikatami DNA. Można więc przyjąć, że wiara w treści rodowodów psów z logo FCI, co najmniej niekiedy opiera się na… zaufaniu. I… samej wierze. Kynologia to nie religia, ale cóż…

Przy okazji, zauważcie jak śmieszno-straszne są też teksty o ”kradzieży” wzorców ras, które to można przeczytać na internetowych forach albo wprost usłyszeć od niektórych ”ideologicznie kynologicznie zaangażowanych”. Że niby jedna federacja kynologiczna ”ukradła” wzorce ras drugiej, czy trzeciej kynologicznej federacji. To, że ‚pies jest danej rasy’ oznacza, że spełnia kryteria zarówno dotyczące tzw wyglądu, jak i psychiki, które cechują ‚jego rasę’ oraz ma tzw udokumentowane pochodzenie. (Aczkolwiek, jeśli zagłębicie się w zasady dotyczące tego, jak w poszczególnych organizacjach członkowskich FCI, czyli w różnych organizacjach z tych 86 krajów w FCI zrzeszonych, podchodzi się do zagadnienia ‚udokumentowania pochodzenia psa rasowego’ odkryjecie znaczące różnice. Będą one dotyczyły nie tylko zasad na podstawie, których dany hodowca może zadecydować o użyciu danego osobnika w hodowli, ale i tego, jakie taki pies musi mieć dokumenty – z uwagi na mój osobisty sentyment do rasy Dogo Argentino z mojego punktu widzenia takimi ciekawymi przypadkami są np. Hiszpania albo Włochy… Ale to jest temat na zupełnie inny wpis.) A jedynym co ewentualnie ”formalnie” różni go od jakiegoś innego psa, który także jest przedstawicielem tej samej rasy, to organizacja, do której należy hodowca, który tego psa wyhodował.

Wzorzec danej rasy przedstawia optymalny model psa tejże rasy, model będący najdoskonalszą możliwą ‚wersją psa danej rasy’. Opisany tam WZÓR psa zbudowany jest w sposób, który najlepiej umożliwi psu danej rasy wykonywanie pracy dla wykonywania której dana owa rasa powstała, a w niektórych przypadkach się wyłoniła. Powtórzymy: tzw ‚standard rasy’ opisuje możliwie najdoskonalej zbudowanego psa, który dzięki tej idealnej budowie fizycznej oraz właściwej dla swojej rasy psychice, temu mitologizowanemu niekiedy temperamentowi (bo wytyczne dotyczące pożądanej ”osobowości” także się we wzorcu znajdują), spełnia wymagania, które jego rasowość przed nim stawia – taki pies z powodzeniem może wykonywać określone zadania. Opowiadanie o tym, że wzorzec rasy został przez organizację X ”ukradziony” organizacji Y, przypomina sytuację, w której jeden koncern produkujący samochody zarzucałby drugiemu, że tamten też wybrał optymalne rozwiązanie i produkowane przez niego samochody też mają… koła. Dlatego w poszczególnych klubach/organizacjach wzorce danej rasy zazwyczaj są tożsame. A jeśli się różnią, to najczęściej z uwagi na to, iż jedni hodowcy niezwykle poważnie i surowo podchodzą do kwestii użytkowości psów ”swojej” rasy oraz jej pierwotnego przeznaczenia – i bywa, że nie godząc się na mody dotyczące interpretacji zapisów wzorca i mówiąc wprost, niszczenie ras, występują z federacji, która tym modom przyklaskuje i dopuszcza ”fantazyjne i oryginalne” interpretowanie zapisów standardu rasy. I tworzą niezależne od ”matczynej” organizacji związki, w których owych modyfikacji i mód nie tolerują. Podczas, gdy inni hodowcy ochoczo podążają za takimi modami. (Dodatkowo może nawet zadowoleni, że ”luzy” w interpretowaniu wzorców dają im możliwość robienia championów z najgorszej klasy odpadów hodowlanych.)

Najprostszym przykładem różnic we wzorcach jednej rasy, mogą być te dotyczące tzw oskórzenia, czyli dążenia jednych hodowców do uzyskania (za wszelką cenę) u psów danej rasy, nadmiernej ilości luźnej skóry na ciele. Tacy hodowcy nie tylko dążą do podkreślenia, ale przerysowania cech. Co powoduje kuriozalny wręcz wygląd hodowanych przez nich zwierząt, ale niesie za sobą także znaczące zmiany dotyczące komfortu życia hodowanych przez nich psów. (W tym praktycznie nieuleczalne, bo ciągle nawracające choroby skóry). Tak więc kuriozalność owych dążeń nie wynika jedynie z uwagi na karykaturalny wygląd psów hodowanych dosłownie pod kątem uzyskania takiego właśnie dziwacznego wyglądu, ale i z powodu ograniczenia funkcjonalności ras z tym problemem. Aż do kompletnej ich nieprzydatności do wykonywania pracy, którą pierwotnie miały wykonywać. Te psy nie mają żadnego praktycznego przeznaczenia poza ”wyglądaniem w określony sposób”. Różnice we wzorcach biorą się także z tego, że nie wszyscy hodowcy zgadzają się na postępującą miniaturyzację niektórych ras oraz na coraz krótsze kufy u psów ras brachycefalicznych. (W niektórych federacjach/klubach preferowane są kufy o długości niezagrażającej życiu psiaków, znacząco wpływającej na podniesienie wydolności układu oddechowego brachycefalików). Gdy mówimy o różnicach we wzorcach dobrym przykładem będą też Owczarki Niemieckie, bo istnieje przepaść pomiędzy ONkami na show, a tymi zdolnymi do pracy użytkowej. A przykładem niszczenia rasy w imię czyjegoś tam widzi mi się może być Mastino Neapoletano. Prześledźcie co stało się z tą rasą i to pod banderą FCI, w ciągu ostatnich 40 lat. Sprawdźcie, jak jeszcze w latach ’80 ubiegłego wieku wyglądały MN, a jak wyglądają aktualnie…)

Różnice ”najatrakcyjniejsze” dla ignoranckich konsumentów dotyczą umaszczenia psów. Ludziom nie mającym pojęcia o kynologii oraz pozbawionym chęci do przyswajania sobie zupełnie bazowej wiedzy z zakresu genetyki, gdy o kynologię chodzi, zazwyczaj ”najbardziej podobają się” psiaki o ”oryginalnym i nietypowym” dla swojej rasy umaszczeniu. A pamiętać należy, że im ”dziwniejsze” umaszczenie, tym potencjalnie więcej ryzyka dotyczącego zdrowia psa za sobą niesie. Poczytajcie sobie o genetyce umaszczeń. Dowiedzcie się skąd bierze się ”biały kolor sierści” i co to jest albinizm, co to jest ‚merle’ (+ geny letalne) oraz ”rozcieńczalniki”. Warto wiedzieć o konsekwencjach, które niesie za sobą eksperymentowanie tzw hodowców na psach… I nie ”rzucać się” na każde ogłoszenie w rodzaju ”Wyjątkowy, bo marmurkowy/niebieski Buldożek Francuski” albo ”Magnetyczny Biały Doberman”…

Parę słów o alternatywach;

Polski Klub Psa Rasowego – Polski Związek Kynologiczny to stowarzyszenie zarejestrowane w 2001 roku http://pkpr.5v.pl/index.html PKPR – PZK należy do powstałej w 1997 roku międzynarodowej, obecnie działającej w 62 państwach (kiedyś federacji, a dziś) fundacji Alianz Canine Worldwide http://alianzfederation.org/ – zmiana kwalifikacji nastąpiła po tym, jak hiszpański rząd uznał ACW za organizację non-profit, a w Hiszpanii, jak i np. Francji hodowla psów podlega pod państwowy nadzór. I w Hiszpanii uznawane są rodowody zarówno FCI jak i ACW http://alianzfederation.org/nuestros-miembros/. PKPR – PZK należy także do powstałej w 2010 roku Polskiej Unii Kynologicznej (PUK), która utworzona została jako federacja, do której pierwotnie należał PKPR – PZK, powstały w 1990 roku ZOND, czyli Związek Owczarka Niemieckiego Długowłosego, powstały w 2001 roku Klub Hodowców Rasy Owczarek Niemiecki ”KHRON” w Polsce, który po pewnym czasie z PUK wystąpił, oraz Polskie Stowarzyszenie Zoopsychologów i Polskie Stowarzyszenie Treserów https://rejestr.io/krs/347848/polska-unia-kynologiczna. To Polski Klub Psa Rasowego jako pierwszy polski związek kynologów, wprowadził obowiązek wykonywania badań genetycznych w kierunku ustalenia pochodzenia używanych w hodowli osobników. Warto też pamiętać, że gdy powstawała Polska Unia Kynologiczna jej twórcy liczyli, iż Związek Kynologiczny w Polsce przyłączy się do nich i to da nowy początek polskiej kynologii. Tak się jednak nie stało. Cóż, od 1 stycznia 2013 roku wszystkie psy i suki używane do hodowli w PKPR muszą posiadać certyfikaty DNA.

Polskie Porozumienie Kynologiczne http://www.ppk.org.pl/ , w którego skład wchodzą; Stowarzyszenie Właścicieli Kotów i Psów Rasowych (pierwotnie noszące nazwę ”Związek Właścicieli Kotów i Psów Rasowych”, ale z uwagi na naciski nazwę zmieniono, słowo ”związek” zastąpiono słowem ”stowarzyszenie”), Stowarzyszenie Hodowców Psów Rasowych, Canis e Catus, powstały w 2013 roku Anarex Klub Psów Rasowych (początkowo organizacja zajmująca się szkoleniem Owczarków Niemieckich), organizacje International Animal Guard oraz Zielony Czas, należy do powstałej w 2012 roku federacji WKU, czyli World Kennel Union http://worldkennel.org/en/. Mająca swoją siedzibę w Kijowie World Kennel Union, która dziś (za oficjalną stroną internetową) podaje, że należą do niej organizacje z 24 krajów, wyłoniła się, w wyniku zaistniałej w tamtym czasie sytuacji politycznej, z mającej siedzibę w Moskwie, International Kennel Union (IKU), czyli Międzynarodowej Unii Kynologicznej (Международный кинологический союз) http://www.iku.ru/. Hodowców należących do Polskiego Porozumienia Kynologicznego obowiązują standardy dotyczące wymogu wykonywania badań genetycznych potwierdzających pochodzenie osobników używanych w hodowli. Przynależność do PPK oznacza automatyczną zgodę na niezapowiedzianą kontrolę hodowli, której dokonuje przedstawiciel tej organizacji (zatrudniony na umowę o pracę lub dzieło inspektor posiadający uprawnienia do wykonywania takich kontroli). Hodowcy posiadający powyżej 5 psów, taką kontrole muszą przejść co 2 lata i nie ma mowy o sytuacji w rodzaju ”pies rozpłynął się w niebyt i nie wiadomo co się z nim stało”.

Polska Federacja Kynologiczna, także należąca do ACW, czyli Alianz Canine Worldwide to nazwa własna stowarzyszenia https://pfk.org.pl/o-nas/, które w 2010 roku zawarło umowę z Instytutem Zootechniki – Państwowym Instytutem Badawczym w Balicach, który na zlecenie tego stowarzyszenia przeprowadza badania DNA w kierunku potwierdzenia pochodzenia danego psa. Na podstawie tych badań nabywcy szczeniąt po miotach urodzonych w Polskiej Federacji Kynologicznej mogą dokonać weryfikacji pochodzenia psa niezależnym państwowym ośrodku badawczym.

Wykonywanie badań DNA w kierunku potwierdzenia oświadczenia zawartego w metryce psa oraz jego rodowodzie jest dziś standardem w liczących się stowarzyszeniach hodowców nienależących do ZKwP/FCI. Hodowcy należący do ”tych innych” stowarzyszeń wykonują profil dla każdego psa, którego nabywają, nim włączą go do hodowli. Rzecz jasna, można, będąc hodowcą, w którego stowarzyszeniu wciąż nie rozumie się, iż certyfikat DNA to absolutna podstawa, gdy rozmnaża się rasowe psy, ten fakt ignorować i udawać, że nie jest ważne, że wszyscy w około podnieśli już poprzeczkę. Można opierać się nieuniknionemu. Jak ci, którzy sto lat temu przyzwyczajeni i przywiązani do lamp naftowych, uważali, że elektryczność jest niebezpiecznym wynalazkiem. Można. Na tym polega wolność. Ale nie można mówić o ludziach, którzy amatorską hodowlę rasowych psów starają się wnieść na możliwie najbardziej dla amatorów profesjonalny poziom, nazywać ”pseudohodowcami”. A może ”można”, bo to, jak ”uszy” & ”dysplazja” nie są ”kompetencje” ZKwP? To czyje to są kompetencje? …

Ale do FCI wracając, żeby było jasne: aktualnie nie ma tematu ”więcej niż jedna ‚organizacja’ z danego kraju może należeć do FCI”. Nawet w sytuacji, gdyby jedna ‚organizacja’ zatrzymała się na etapie mentalnego PRLu z nastawieniem w rodzaju ”Jesteśmy zajefajni, bo mamy taki znaczek, jaki mamy i nic nie musimy, bo mamy ten znaczek”, a druga, trzecia itd., nowa i prężnie się rozwijająca, wprowadziła szereg wymogów, które podniosłyby jakość rozmnażanych zwierząt, poprzez postawienie na ich zdrowie (a nie jakieś dziwaczne interpretacje dotyczące fenotypu i to podobno inspirowane wzorcem rasy). Nie jest to więc chyba aż taka ”tragedia” dla kynologii, ten brak możliwości przynależenia do FCI więcej niż jednej ‚organizacji’ z Polski, jak co poniektórzy twierdzą. Przyznać jednak trzeba, że sytuacja ”nie ma opcji na dwie ‚organizacje kynologiczne’ z Polski, które należałyby do FCI” (fakt: największej federacji), wytwarza niezdrowy klimat na naszym kynologicznym rynku, bo w Polsce mówi się zawsze właściwie tylko o FCI, niesłusznie, po prostu niesprawiedliwie, bezpodstawnie, traktując wszystko co spoza FCI jako ”pseudo”.

I tak, jedni mają poczucie, że są ”zajefajni”, bo są z organizacji X i ich psy są ”rasowe” i ”lepsze od innych”, gdyż ich rodowody i metryki FCI uznaje. (O innych międzynarodowych federacjach zrzeszających organizacje hodowców psów rasowych albo w ogóle tacy psiarze nic nie wiedzą, albo im się wydaje, że Coś Tam ”wiedzą”). Więc ich psy są (ich zdaniem) ”lepsze” od ”pseudorasowych”, tych ”kundelków”, których dokumentów FCI nie uznaje. A drudzy wkurzają się, że ”klimat” ustalony przez założenia FCI i popularną w Polsce nawijkę, dyskwalifikuje ich jako wiarygodnych hodowców dla znaczącej części potencjalnych konsumentów. Niezależnie od tego ile korzystnych rzeczy dla psów by nie zrobili, bo nie chce z nimi współpracować gigant rynku, czyli FCI.

‚Pseudohodowla” to nie jest hodowla poza stowarzyszeniem Związek Kynologiczny w Polsce, tylko hodowla, która nie jest prowadzona w ramach regulaminu którejkolwiek z legalnie w naszym kraju działających, organizacji hodowców psów. Pseudohodowla to rozmnażalnia bez ”szyldu”. Nazywanie hodowców działających w innych niż ZKwP stowarzyszeniach ”pseudohodowcami”, jest nadużyciem, nieprawdą i nosi znamiona praktyk nieuczciwej walki z konkurencją, bo służy wykluczeniu owej konkurencji. A jest praktyką bardzo chętnie, nagminnie stosowaną przez tzw hodowców z ZKwP i sympatyków tego stowarzyszenia najaktywniejszych w social media. Z ZKwP, w którym to jeszcze plus-minus 25 lat temu hodowcy, jeśli w miotach urodziło się więcej niż 6 szczeniaków, nie mogli tych ”nadliczbowych” psiaków oficjalnie zarejestrować i produkowali kundle. (Już wiecie w czym swoje umocowanie miało to, że pies jest ”rasowy, ale bez rodowodu”.)

Jeśli chcesz iść na skróty, nie dziw się, gdy wdepniesz w …pole minowe

Zdarza się, że gdy czytam jak ludzie litują się nad jakimś ”biednym panem hodowcą”, przypominam sobie jego ”najlepsze zagrania” i w pierwszym odruchu mam ochotę napisać dłuuugi komentarz o jego ”dorobku”, a po chwili koryguje się, że przecież to nie mój cyrk i nie moje małpy. I mi przechodzi. Bo jeżeli ktoś naprawdę interesuje się daną rasą, prześledzi sobie jej dzieje w Polsce z ostatnich przynajmniej 10 lat. Pozna historie poszczególnych przydomków, dowie się z czego ”zrobione” były i są poszczególne stada hodowlane, które dały tym hodowlom początek (poczyta rodowody, zobaczy psy, a może i dowie się w których miotach, po których reproduktorach najwięcej było kalekich np. głuchych i jednostronnie głuchych szczeniąt…) i na tej podstawie wyrobi sobie własne zdanie. Nie tracę też już czasu na dyskusje z ludźmi, którzy piszą/opowiadają mi o tym dlaczego ”podobają się” im psy z hodowli X” i mają ”szacunek” dla pani/pana hodowcy z tej hodowli, gdy ”pięć minut w rasie” wystarczy, by wiedzieć, że dany pan albo pani należy do grona tzw hodowców, którzy tylko z uwagi na przynależność do stowarzyszenia ZKwP nie są określani mianem ”pseuduchów”. Nie bawię się też w ”ratowanie całego świata”, gdy ktoś mi opowiada/pisze jakim to ”przestępcą jest” ktoś ratujący zwierzęta albo, jak ”sympatyczną i wartościową osobą jest pani X z fundacji Y”… Pamiętajcie, że fundacje i pseudofundacje, behawioryści i pseudobehawioryści, szkoleniowcy ze swoimi szkoleniami i pseudoszkoleniowcy i ich pseudoszkolenia, wystawy i wystawki-ustawki, to jak pseudohodowle – po prostu działki kynologicznego biznesu. Ot, co. Wy musicie ”wyjść w teren” rysować, tworzyć własną mapę, by unikać pól minowych (w rodzaju np. ”współwłasność z ‚hodowcą’ z zaburzeniami typu borderline”). I uwierzcie: wbrew pozorom jest to znacznie łatwiejsze niż się wam wydaje. Pamiętajcie tylko, że pośpiech wskazany jest jedynie przy łapaniu pcheł.

Jest taki (całkiem dziś częsty) typ nabywców rasowych psów, którzy nie umieją panować nad emocjami i ”trzymać ciśnienia”. ”Zastanawiają się”, ”analizują”, ”planują” i generalnie wydaje im się, że ”wiedzą o co im chodzi, czego chcą i czego potrzebują”. Wcześniej potrafią miesiącami dopytywać o różne, różniste kwestie, ”dzielić się refleksjami” itd. Po to, by w końcu oznajmiać, że ”podjęli przemyślaną decyzję i czekają na szczeniaka z miotu X z hodowli Y”. A któregoś dnia: BUM! Okazują się być jak ludzie, którzy zdecydowali się np. wybudować dom za naprawdę spore pieniądze albo wydać duuużą sumę na ”wesele marzeń” i długo odkładali na ten cel fundusze, ale tuż przed ”godziną zero”, ”TEGO” dnia u ich progu staje kolega/koleżanka, oznajmiając, że właśnie wybiera się do kasyna i może oni też się zabiorą i sprawdzą swoje szczęście, jeśli mają ”trochę luźnej kaski, bo Iksińskiemu, jak w zeszłym tygodniu spróbował, to się poszczęściło”. No i ten typ ludzi pakuje do reklamówki gotóweczkę i jedzie do ”kasyna”… Efekt jest taki, że nie ma ”budowania domu” ani ”wesela marzeń”. Kasa się rozpływa… Przepuszczają ją pod wpływem idiotycznego impulsu. A wszystko dlatego, że koleżanka/kolega kupił/a ”ślicznego pieseczka” z hodowli ABC i oni nie mogli się powstrzymać i też sobie takiego ‚strzelili’… Że rasa inna od ”zaplanowanej” i ”przemyślanej”, ”dostosowanej do możliwości, trybu życia kupującego”? Że hodowla skrajnie przypadkowa a rozmnażane w niej psy to pokraki-koszmarki? Nieważne. Emocje wzięły górę. I ok. Spoko. Mnie osobiście takie akcje serdecznie latają. Ludzie są wolni i mogą robić co chcą. Ale to pożeranie czasu innych (zabawa w polecanki i nie-polecanki, pytania ”Na co zwracać uwagę?”), angażowanie innych w pseudoplany, przez osoby, które tak postępują, jest słabe. Więc, zanim zaczniesz zawracać d… jakiemuś hodowcy albo mnie, upewnij się, że nie zmarnujesz naszego czasu. A, i reasumując: nie polecam kierowania się emocjami. (Zazwyczaj źle się na tym wychodzi.)

Inbred: kojarzenia krewniacze/kazirodcze; krycie matki synem, córki ojcem, między rodzeństwem, czyli homozygotyczność, dryf genetyczny i ‚takie tam’

Gdy tzw zwykły tzw Kowalski chce kupić rasowego psa, to praktycznie szczytem jego świadomości na temat ”papierologii” związanej z ‚rasowością’ owego psa, jest to, że ten pies ma mieć rodowód: udokumentowane pochodzenie. Nie kupuje ów Kowalski takiego psa ”na bazarze”, tylko szuka legalnie działającej hodowli. Z uwagi na to, że na polskim rynku kynologicznym dominującą pozycję wciąż zajmuje najdłużej działające i największe stowarzyszenie hodowców psów, tj. Związek Kynologiczny w Polsce (ZKwP), gdy przykładowy, ”coś nie coś wiedzący” Kowalski wybiera hodowlę, zwyczajowo wybiera spośród tych działających pod szyldem ZKwP. To na czym przykładowy i powiedzmy, że ”całkiem świadomy” Kowalski nie zna się zupełnie i o czym nie ma pojęcia, to inbred, czyli łączenie w rozrodzie blisko spokrewnionych z sobą osobników (jak w przypadku małżeństw endogamicznych); chów wsobny/ kojarzenie krewniacze. A inbred jest metodą chętnie stosowaną przez niektórych hodowców rozmnażających rasowe psy. Możesz więc kupić psa z legalnie działającej hodowli, będącego potomstwem z krycia córki ojcem albo matki synem i jeśli hodowca nie poinformuje cię, że pies pochodzi z takiego kojarzenia, możesz się o tym dowiedzieć np. dopiero wtedy, gdy zdrowie twojego pupila zacznie ”nawalać”. A co ma wspólnego chów wsobny ze zdrowiem?

Zacznijmy od tego czym jest homozygota – żeby się nie rozpisywać posłużę się krótką i rzeczową definicją zawartą w Wikipedii: ”Homozygota – organizm posiadający identyczne allele danego genu (np. aa lub AA) w chromosomach. Homozygoty wytwarzają zawsze gamety jednakowego typu – identyczne pod względem materiału genetycznego (danej cechy). Homozygotyczność może dotyczyć jednego, kilku lub nawet wszystkich genów w organizmie.” [Gen to odcinek DNA. Chromosom to forma organizacji materiału genetycznego wewnątrz komórki. Allel to jedna z wersji genu. I najczęściej występuje w określonym locus na danym chromosomie homologicznym (są to chromosomy o tym samym kształcie i wielkości, zawierające podobną informację genetyczną, czyli te same geny). Locus występuje w określonym obszarze chromosomu zajmowanym przez gen, jest jak pojemnik na fragmenty informacji genetycznej. Gameta to komórka rozrodcza zawierająca haploidalną ilość chromosomów – czyli tylko jeden zestaw chromosomów homologicznych.] Tak więc homozygota to organizm powstały z połączenia się gamet o tym samym składzie genetycznym w odniesieniu do danej pary lub kilku par genów.

Stosując inbred uzyskuje się tzw. czyste linie osobników o dużym stopniu homozygotyczności – zanika zmienność genetyczna, może nastąpić uzewnętrznienie się cennych kombinacji genowych w populacji i ich utrwalenie wśród potomstwa. (Osobniki takie wykorzystywane są w doświadczeniach laboratoryjnych – i min. tego tematu dotyczyć będzie kolejny tekst na blogu Zu z pasją o Dogo Argentino.) W amatorskiej hodowli psów rasowych, gdy mówi się o inbredzie, generalnie chodzi o ‚utrwalenie korzystnych cech potomstwa’, ale jest w tym istotne ”ale”.

Do negatywnych następstw inbredu należy częste ujawnianie się recesywnych genów letalnych, czyli powodujących śmierć organizmu (albo na skutek zaburzeń rozwoju zygoty, albo osobnika zanim osiągnie on zdolność do rozrodu). Skutkiem zwiększonej homozygotyczności jest, wynikająca z mutacji (skokowych zmian materiału genetycznego komórki – to ten moment, gdy powinna się nam zaświecić czerwona lampeczka ”wad genetycznych”), selekcji (doboru osobników) i dryfu genetycznego (procesu przypadkowych wahań, niedających się przewidzieć, odchyleniach od wartości średniej zmiennej losowej, nie wykazujących żadnej tendencji), depresja inbredowa. Depresja inbredowa, czyli obniżenie dostosowania (z ang. fitness – jest miarą sukcesu ewolucyjnego – wypadkową długości życia i liczby potomstwa) osobników powstałe w wyniku kojarzenia krewniaczego. Ten spadek ‚fitness’ objawia się zmniejszeniem płodności i plenności, zmniejszoną witalnością, odpornością na choroby, wydelikaceniem fenotypu (zmniejszeniem rozmiarów i masy ciała, słabszym kośćcem), zwiększeniem wrażliwości na niekorzystne warunki środowiskowe oraz ogólnym osłabieniem odporności psychicznej.

Tak to już jest: w rodowodzie psa nie znajdziesz ‚podkreślonej na czerwono’ informacji, że pochodzi on z chowu wsobnego, czyli kazirodczego skojarzenia. Nikt cię też raczej nie będzie informował o tym czym jest indred. Jeśli Kowalski będzie mieć pecha, to dowie się wszystkiego o tzw metodach hodowlanych, gdy jego pies zacznie chorować a może nawet umrze. Wtedy zacznie się sprawdzanie, badania itd. Jeśli Kowalskiemu się poszczęści to, że ma psa z chowu wsobnego dowie się, gdy będzie mu wyrabiać rodowód. Nie bądź ”Kowalskim” i interesuj się tym, co pies, którego zamierzasz kupić ma w swoim rodowodzie, zanim go nabędziesz. Nie bądź nawiną osobą i licz na to, że od tzw hodowcy ”na pewno” otrzymasz ”pełną informację o towarze”.

Kojarzenie krewniacze w amatorskiej hodowli rasowych psów wykorzystywane ma być do utrwalenia cech ‚wybitnego’ osobnika – kwestią nie do przecenienia staje się więc odpowiedź na pytanie co w dzisiejszych warunkach, dla ”fejsbukowych kynologów” oznacza pojęcie ”wybitny osobnik”?

Hodowcy mogą sobie mówić i pisać różne rzeczy, włącznie z podkreślaniem, że ”inbred mogą stosować jedynie doświadczeni hodowcy”, bo to nic nie znaczy. Bo to ich nic nie kosztuje (dosłownie i w przenośni). Bo to nie oni ponoszą skutki swoich ”doświadczeń” i ”sprawdzania co wyjdzie”, gdy problem pojawia się u psa, którego sprzedali jakiemuś Kowalskiemu… W kynologicznym biznesie jest niestety bardzo inaczej niż na innych rynkach. Tu bardzo często wszystko sprowadza się do tego, że ”bardzo się staramy” i ”robimy co możemy”. I o ile, gdyby takimi tekstami usprawiedliwialiby się np. ludzie, którzy składają spadochrony, gdy im ”nie wyszło” i spadochron się nie otworzył. Nikt nie zawracałby sobie głowy słuchaniem takich żenujących wymówek. Tacy ”specjaliści” szybko byliby pociągani do odpowiedzialności. Jednak, aktualnie wciąż jeszcze konsumentem na psa rasowego i tym jak bywa on traktowany przez ”dostarczyciela usługi”, czyli hodowcę amatora, od którego kupuje rasowego psa, nikt się nie przejmuje, a teksty w rodzaju ”chciałam/em dobrze” zamykają temat. Naprawdę przemyślcie sobie także tę kwestię, bo warto zerwać z tradycją ”mądry Polak po szkodzie” i zacząć ‚mądrzeć’ przed szkodą.

”Huston mamy problem” (w wyniku którego ci uczciwi hodowcy obrywają najgorzej i to nie za swoje winy)

Jedno z najbardziej ulubionych przez amatorów rozmnażających rasowe psy, powiedzeń brzmi ”Na geny nie ma mocnych” – no, to może ”fajnie” byłoby te geny znać, co?

Z jednej strony nie ma obowiązku wykonywania profilów DNA i w taki sposób potwierdzania pochodzenia danego psa (bo ”wszyscy są, w całym FCI krystalicznie uczciwi”). A z drugiej ciągle przewija się to paplanie i klikanie o (w tych warunkach dosyć enigmatycznej) ”puli genetycznej”. A w niektórych przypadkach dodatkowo ten stan rzeczy okrasza jeszcze inbred/chów wsobny/kojarzenia kazirodcze, te wyżej wspomniane krycia; matki synem, córki ojcem, siostry bratem… A co? a dlaczego nie? ”Tłumaczenie” tych działań zazwyczaj leci jakoś tak: inbred ”dobrze zastosowany” ma na celu ”utrwalenie wybitnych cech rodziców u ich dzieci”. Trzeba być jednak ”świetnym znawcą rasy” i ”być obiektywnym w stosunku do rozmnażanych osobników i nie przypisywać im cech, których nie posiadają”. No i ”lepiej nie stosować jak się nie ma o tym pojęcia”. Dla osłody dosłowny cytat z jednej z hodowczyń; ”Niektóre osoby z doświadczeniem, ogarniające temat z powodzeniem przeprowadzają czasem świadomie krzyżówki psów nawet blisko spokrewnionych”. Tak jej jakoś wyszło, że się po freudowsku ”wysypała”. Sami powiedzcie, czy te pańcie nie są ”urocze”, gdy tak sobie pitolą na forach?

Ciężko jest traktować poważnie zapewnienia amatorów, którzy nie mają nawet profilów DNA swoich psów, gdy twierdzą, że ”nie zauważyli niczego niepokojącego” u potomstwa z chowu wsobnego, albo że ”wszystkie szczeniaki po tym inbredzie były zdrowe”. (No, może poza tymi, które w wyniku wrodzonych wad zakwalifikowane zostały do eutanazji…)

Mówi się, że ”sztuka hodowania polega na minimalizowaniu ryzyka wad i poprzez odpowiedzialny dobór hodowlany, a hodując przyjmuje się odpowiedzialność za wyhodowany materiał” – praktyka pokazuje, że ciągle zbyt często tylko w teorii. Najbardziej popularny wśród pseudohodowców „plan hodowlany” to wyprodukować jak największą ilość „chodliwych” szczeniąt. Oczywiście najlepiej, by szczeniak był „z jak najwyższej półki”, czyli po ”Championach”, a hasło „zagraniczny reproduktor” podnosi wartość przyszłego miotu o ”parę złotych”. Znajomość cech jakie niesie ten ”Champion”, którego się w owym ”planie” używa, on jako konkretny osobnik, ale i cała ta ”linia”, z której pochodzi, już tak istotna nie jest…

Nabywcy alarmujący w social media o przypadkach ”wypięcia się” na nich przez ”ich” hodowców, gdy ci usłyszeli, że psiak nie jest zdrowy, a jego leczenie albo jedynie zaleczanie problemu, pociąga za sobą dodatkowe koszty oraz ci, którzy ujawniają, iż, ponownie używając eufemizmu: hodowca, od którego psa nabyli, zataił przed nimi, iż ten pochodzi z kojarzenia osobników niepełnosprawnych, genetycznie obciążonych, budzą w tych tzw hodowcach, znowu delikatnie mówiąc: otwartą wrogość. Niektórzy z tzw hodowców posuwają się nawet do twierdzeń, że nabywcy obciążonych, tj. niezgodnych z umową psów, ”nadużywają prawa do rękojmi”. Przyznam, że marzę o tym, by nabywcy, którzy powygrywali z nieuczciwymi tzw hodowcami sprawy z tytułu rękojmi, zaczęli spamować social media dowodami owych wygranych spraw, bo chciałabym wreszcie zacząć czytać o tym, że można pokonać arogancję i ignorancję tzw hodowców, gdyż dotąd nie wiedziałam wygranej przez nabywcę sprawy np. o, niech będzie: o cechy dysplazji.

Są wśród tzw hodowców tacy, którzy uważają, że jeśli nabywca traktuje psa jak przyjaciela, członka rodziny, to nie ma prawa ”traktować go jak przedmiotu” i wysuwać roszczeń wobec jego hodowcy, gdy ów pies wymaga specjalistycznej interwencji weterynaryjnej, generalnie specjalnej troski. Tacy tzw hodowcy uważają, że proponując nabywcy obciążonego psa oddanie go i/lub wymianę na innego, wolnego od schorzenia rozwiązują problem i wywiązują się ze swojej odpowiedzialności wobec nabywcy… A, gdy kupujący nie chce psa oddać albo wymienić go na ”nowy, lepszy model”, bo kocha swojego psiaka, to oni są zwolnieni z jakiejkolwiek odpowiedzialności, bo przecież proponowali, że rozwiążą problem… Można sobie bardziej ostentacyjnie etyką tyłek podcierać?

To z czym mamy do czynienia, to jest amatorska hodowla psów rasowych, więc kwestia skuteczności dochodzenia roszczeń przez nabywcę drogą sądową jest… Szkoda słów. No, i pamiętajmy, że swego czasu, w związku z ilością zgłaszanych skarg i roszczeń wobec hodowców z ZKwP, z tytułu schorzeń psów, ich niezgodności z umową, stowarzyszenie to wydało nawet oświadczenie, mówiące, że …nie jest stroną.

”Sprawdzam” – z punktu widzenia konsumenta wolny rynek to same plusy, dla producenta niekoniecznie

Dla konsumenta istnienie na danym rynku konkurencji oznacza więcej okazji, perspektyw i możliwości. Konkurencja to poprawa jakości, sposobność dostrzeżenia różnic w owej jakości towarów i usług, różnic w rodzaju taniej-drożej, szybciej-wolniej itp., pozwala konsumentowi wybrać ofertę najlepiej dla niego przystosowaną. Dla ambitnego i stawiającego na jakość przedsiębiorcy konkurencja to szansa, by wyzwać konkurentów do stanięcia w szranki i wykazania się. Po to, by wygrać więcej.

Ale jeśli nie masz żadnej autentycznej ”karty przetargowej”, ”kapitału”, którym przekonujesz do siebie klientów, jeśli nie możesz przekonać ich do swojej usługi, bazując na jej autentycznej wartości, czyli jakości tej swojej oferty oraz np. stylu, w jakim ją swoim klientom dostarczasz (włączając w to zespół specjalistów, z którym współpracujesz, realizując usługę, technologię którą wykorzystujesz, finansowanie, którym dysponujesz), zależysz praktycznie jedynie od tzw uprzejmości obcych – albo będą na tyle ”mili”, że kupią od ciebie usługę/towar, albo nie. I dla tego właśnie rodzaju ”dostarczycieli usług i towarów”, tych nieposiadających ”asa w rękawie”, wolny rynek nie jest atrakcyjny – nie postrzegają go jako okazji do wykazania się. Przeciwnie, dla niech konkurencja to ryzyko. Oni nie patrzą z punktu widzenia konsumenta. Dla nich wolny rynek nie jest ekscytujący, widzą w nim jedynie zagrożenie – obawiają się, że zaczną zarabiać mniej i spadnie poziom ich życia. Są uzależnieni od ”substancji”, która dotąd od, tak po prostu do nich trafiała, bo nie było konkurencji, a w warunkach istnienia konkurencji muszą o dostęp do niej z ową konkurencją walczyć.

A gdy w wyniku nie istnienia konkurencji, tym samym praktycznego monopolu, nie nabywasz umiejętności, które nabywasz, gdy konkurencja istnieje (np. posiadanie wyczucia rynku, które sprawia, że oferujesz klientowi, którego ROZUMIESZ produkt/usługę, której on CHCE, zabieganie o klienta, w którym istotna jest świadomość tego, jak ważna dla klienta jest informacja o produkcie), gdy okazuje się, że aby utrzymać się na rynku, istnieć, musisz stanąć do ”konkursu”, w którym klient na usługę może wybrać ciebie albo innego jej dostawcę, panikujesz. Nie umiesz walczyć z konkurencją, generowaną przez siebie jakością, bo nie generujesz ”jakości” i jej nie oferujesz. Jeśli brak konkurencji w twojej branży nie nauczył cię wysiłku; nie nauczył cię, że aby zarabiać, musisz zabiegać o klienta, a nade wszystko rozumieć co jest czynnikiem sukcesu a co jest czynnikiem ryzyka, nie posiadasz określonych ”skilsów” i nie umiesz tego robić: nie umiesz ”radzić sobie na wolnym rynku”. Bo nawet nie rozumiesz rynku, na którym działasz. Za to chętnie wchodzisz w rolę ofiary, by osiągnąć swój cel, bo tam, gdzie nie ma uczciwej konkurencji, tam jest manipulacja. Dostarczycieli usług i towarów rozumiejących zasady wedle których działa wolny rynek, istnienie konkurencji nie przeraża. Przeciwnie, z powodzeniem wykorzystują ją do tego, by na jej tle ukazać swoje mocne strony i wykazać, w których aspektach są od konkurencji lepsi (niekiedy wręcz miażdżąco lepsi).

Kiedyś, w komunie wszystko było ‚proste’. Istniała jedna ”opcja” i nie było żadnego zagrożenia dla tego stanu rzeczy. Żadnego zagrożenia wynikającego z ”oferty innego dostarczyciela usługi”. Z oferty konkurencji – nie istniał wolny rynek. Klienta nie trzeba było ZNAĆ, nie trzeba było go SZANOWAĆ, bo on nie miał wyjścia nie mógł wybrać konkurencji, skazany był na to, co mu komuna oferowała. Czy kelner w ‚państwowej restauracji’ musiał się starać? Nie. Dostawał pensję niezależnie od tego jak swoją pracę wykonywał. I czy jedzenie, które podawał nadawało się do spożycia, czy nie. Na szczęście ten etap mamy już za sobą.

Otwarte dyskusje w gronie członków i sympatyków, czyli ”The Things I Do For Love

Nie tylko posty dotyczące psów obciążonych wrodzonymi schorzeniami są ”niemile widziane” na fejsbukowych grupach dedykowanych ”miłośników rasowych psów”.

Od wydawania wyroków są właściwe instytucje i to jest oczywista oczywistość i nie tego dotyczy poniższy fragment tego tekstu. Zakładam, że sprawa jest rzetelnie wyjaśniana, ”pykła” przecież z początkiem kwietnia a mamy już końcówkę lipca. I jest całkiem możliwe, że już wkrótce okaże się np., że ktoś chciał personalnie zaszkodzić jakiemuś innemu komuś. Bo ”dziobanie” to nic nowego i zdarza się w każdym środowisku. Nie zamierzam więc wnikać w to dlaczego osoba albo osoby za pośrednictwem której/ których informacje, choć nie ”utajnione” stały się publicznymi, zdecydowała/ zdecydowały się je rozpowszechnić. Nie dostałam też jasnej odpowiedzi na to dlaczego i do mnie je, anonimowo, żeby ciekawiej było, wysłano. (Nawet mnie to na swój sposób ubawiło.) W każdym razie najpierw dokumenty a potem skriny hasały w formie prywatnych wiadomości przez ”chwilę” i dohasały i do mnie. ”Gorączka” ”rozgrywała się” na początku kwietnia tego roku i wciąż się ”mieli”, jak na wstępie tego akapitu zaznaczyłam, nie jestem więc przekonana czy istnieje powód ”ekscytacji” odnośnie treści ”zarzutów”. Natomiast w całym tym ”cyrku” jedno, mimo wszystko autentycznie mnie zaskoczyło a nawet zszokowało. Mam na tu myśli ”przebieg dyskusji”, które temu zdarzeniu towarzyszyły. Z którymi to przebiegiem i treścią mogłam dzięki skrinom się zapoznać, bo co innego o czymś słyszeć a co innego móc TO przeczytać. Bije z tych postów jakaś taki ”niezdrowy klimat. To robienie zrzutów ekranów ”zanim TO zniknie” itd. To jest naprawdę dziwne. Bo czy transparentność nie jest najlepszym wyjściem, kiedy pojawiają się ”sugestie”, że ”coś niejasnego stało się wpłacanymi przez członków stowarzyszenia pieniędzmi”? Czy, kiedy w ”towarzyskiej sieci” krążą ”papiery”, roi się od plotek, gdy urywają się telefony, skrzynki napychane są ”prywatnymi wiadomościami”, a na forach kynologicznych grup członków i sympatyków ZKwP udostępniane są budzące zdziwienie/ niepokój/ oburzenie dokumenty, nie wystarczy uciąć ”spekulacji” oświadczeniem, w którym informuje się ludzi o zaistniałym faktycznie stanie rzeczy? Pomijając już treści tworzone przez członków i/lub sympatyków Związku Kynologicznego w Polsce na forach Serwisu Facebook, czy zwykły szacunek dla nich, jako członków Związku, tych szeregowych członków ZKwP, wolnych od toksycznych fejsbukowych koterii, nie wymaga rzetelnego przekazywania im wyczerpujących temat i wynikające z niego wątpliwości informacji?

Wczujcie się w klimat: https://www.youtube.com/watch?v=CAtN8l_I_wg;

Między 15 a 23 lipca bieżącego roku ”fejsbukowe wróbelki” ponownie rozćwierkały się o ”kryzysie”

O tym, co tak wzburzyło w pierwszych dniach kwietnia bieżącego roku, część członków ZKwP i co tak dramatycznie przecwałowało przez grupy na FB, w zakładce ”Aktualności” na stornie stowarzyszenia https://www.zkwp.pl/ informacji szczegółowych nie ma. Jeszcze w dniu 20 lipca 2019 r., na ww stronie, na szczycie paskaAktualności”, datowany na 15 lipca 2019 roku, wciąż widniał komunikat https://www.zkwp.pl/PISMO_ZG.pdf.

W zakładce ”ZARZĄD GŁÓWNY”, wchodząc w pole ”Komunikaty Zarządu Głównego” możemy prześledzić informacje, które ZG ZKwP na stronach Związku zamieścił. Najświeższa dotyczy: ”Zarząd Główny ZKwP na posiedzeniu plenarnym w dniu 26. 06. 2019 r. podjął następujące uchwały…

W KRS nie ujawniono żadnych zamian dokonanych w dniu 6 kwietnia bieżącego roku, odnośnie personalnych roszad w Zarządzie Głównym, choć minęły już kwiecień, maj i czerwiec…

A informacja z ww oficjalnej strony internetowej ZKwP, z zakładki ”ZARZĄD GŁÓWNY” → ”WŁADZE NACZELNE” mówi nam, iż;

17 lipca tego roku na Facebooku pojawiła się kolejna informacja.

Pismo organu nadzoru nad stowarzyszeniem Związek Kynologiczny w Polsce, czyli Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy

Choć na oficjalnych stronach Związku Kynologicznego w Polsce na razie brak nowych konkretnych, szczegółowych informacji, na fejsbukowych grupach związkowe ”wróbelki” ponownie rozćwierkały się o ”kryzysie”. Nieoficjalna, ale powiązana z ZKwP strona podała konkretną informację, a czerpiący z niej dane użytkownicy Facebooka na grupach dla członków i sympatyków stowarzyszenia ZKwP, od 18 lipca przez kilka dni rozwodzili się nad ową informacją i jej domniemanymi skutkami. Z informacji tej wynikało iż 17 lipca, do Sądu Rejonowego w Warszawie – Krajowego Rejestru Sądowego wpłynęło pismo od Prezydenta m.st. Warszawy, czyli od organu nadzoru nad stowarzyszeniem Związek Kynologiczny w Polsce. Treść pisma stwierdza, iż uchwały o zmianie statutu ZKwP podjęte w dniu 31 maja 2019 bieżącego roku zostały podjęte z naruszeniem Statutu Związku i Prawa o stowarzyszeniach. No, a to ma wiązać się z ‚nieważnością zmian personalnych dokonanych w składzie Zarządu Głównego’. Organ nadzorczy nakazujące Związkowi Kynologicznemu w Polsce przywrócenie stanu sprzed 31 maja 2019 r. w terminie 30 dni…

Aktualizacja na oficjalnych stronach ZKwP pojawiła się po fejsbukowo rozćwiekanym weekendzie, i tak, dziś, tj. 25 lipca 2019 r., w zakładce ”Aktualności”, ponad informacją z 15 lipca, widnieje nowa, datowana na 23 lipca Informacja Prezydium ZG ZKwP https://www.zkwp.pl/Ldz.pdf (zrzut ekranu z jej treścią także zamieszczam poniżej), która nie tyle stanowi odniesienie do pisma skierowanego do władz ZKwP przez Prezydenta m.st. Warszawy, co oficjalnie informuje, że owo pismo do biura Zarządu Głównego w dniu 22 lipca wpłynęło.

Nie pozostaje nic innego jak sprawdzać nowiny na oficjalnych stronach ZKwP. A dla tych, którzy taką możliwość posiadają lub po prostu ‚chce im się’, sprawdzać o czym ”ćwierkają wróbelki” na fejbukowych grupach kynologicznych powiązanych z tym stowarzyszeniem.

”Hodowle butikowe” – ”wysepka nadziei w morzu chaosu”

Na wstępie podkreślę, że to nie jest ”czyste teoretyzowanie” ani ”bajanie”. Istnieją hodowle prowadzone w taki sposób. ”Mądralińcy kynolodzy i kynolożki z fejsa” mogli o nich nie słyszeć, ale to bez znaczenia.

Gdyby hodowca, który jako amator zajmuje się rozmnażaniem psów jednej rasy, czyli prowadzi amatorską hodowlę psów rasowych, chciał robić to możliwie najbardziej profesjonalnie, nie będąc naukowcem, nie mając do swojej dyspozycji ośrodka badawczego itd., to poza wrodzoną uczciwością i przestrzeganiem zasad etyki, musiałby mieć na swoje hobby pieniądze. Czyli musiałby dysponować zapleczem finansowym, pozwalającym mu na… Ok, po kolei.

Na początku na zakup zwierząt o możliwie jak najlepiej udokumentowanym pochodzeniu i jak najlepszym stanie zdrowia. Czyli psiaków posiadających certyfikowane wyniki badania DNA, które potwierdzają treść wpisaną w ich metryki i rodowody oraz posiadających, także certyfikowane wyniki badań dokumentujących, iż są one wolne od wad typowych dla przedstawicieli swojej rasy. I szukałby osobników, których jak największa ilość przodków jest od tych wad wolna. Tak, sam tego rodzaju ‚risercz’, zaznajomienie się z rynkiem i kondycją danej rasy, wymaga mnóstwa czasu i zaangażowania, ale o to właśnie chodzi w pasji – niczego nie robi się ”na skróty”.

Gdyby okazało się, że kondycja rasy jest na takim poziomie, że za ”udokumentowane pochodzenie” uchodzi jedynie treść wpisywana w metryki i rodowody większości osobników w owej rasie i badanie DNA nie jest standardem to, by potwierdzić lub wykluczyć tę, w żaden sposób wcześniej nieweryfikowaną treść zawartą w metrykach, wykonałby profilowanie genetyczne każdemu zakupionemu przez siebie osobnikowi. Jeżeli miałby szczęście osoba, od której zakupiłby swojego pierwszego psiaka, nie czyniłaby mu żadnych przeszkód na drodze tej weryfikacji i udostępniłaby mu próbki rodziców psa, którego pochodzenie ów amator chciałby zweryfikować. Od tego momentu pasjonat wykonywałby profilowanie genetyczne każdemu ze swoich psów. Tak, tych, które przyjdą na świat w jego hodowli także, a raczej przede wszystkim. I tą drogą budowałby bazę, która przez innych, chcących z nim współpracować amatorów, mogłaby być traktowana jako ”wysepka nadziei w morzu chaosu”.

Decydując się na połączenie z sobą dwójki osobników i utworzenie z nich pary hodowlanej, taki amator wiedziałby już, że oba te zwierzaki są na pewno potomstwem osobników, które widnieją w ich metrykach (a może i rodowodach). Wiedziałby też, że wolne są od następujących wad – powiedzmy, że rozważamy sobie teraz tego rodzaju ”amatorską hodowlę na poziomie” psów rasy Dogo Argentino, więc nasz amator dysponowałby osobnikami wolnymi na pewno od jednostronnej głuchoty (gdyż tę wykryć można bardzo wcześnie), że ich uzębienie, zgryz są prawidłowe (z wszystkimi rozwiniętymi z zalążków zębami), że ich aparat ruchu całkowicie wolny jest od dysplazji stawów oraz innych wad, tak samo jak serce i nerki (upewniłyby go w tym aktualne wyniki badań). Że psy mają zdrową także np. tarczycę – systematycznie wykonywałby wszystkim swoim psom rozszerzone badania krwi, z których czerpałby wiedzę o ich kondycji. Że nie są obciążone alergiami objawiającymi się min. trudno zaleczalnymi zmianami skórnymi oraz problemami z przewodem pokarmowym. Co nie mniej ważne, wiedziałby też jak u tych osobników ułożyła się genetyczna mozaika, z której się składają/są ”zrobione”, gdyż oba psiaki, taki amator musiałby zakupić już jako osobniki po zakończonej fazie wzrostu. Czyli jako zwierzęta dorosłe. Wiedziałby jak rozwinął się samiec (być może nawet mógłby zostać zapewniony, że pies ten jest płodny) oraz suka (czy nie ma kłopotów z cieczką?). Jedyne czego w takiej sytuacji nie byłby pewien nasz amator, to na ile osobowość tych psiaków, to wpływ nawyków, które wytworzyli w nich poprzedni opiekunowie, czyli na ile na ich psychikę wpływ miało otoczenie, w którym przebywały, a na ile jest ona kwestią dziedziczenia cech. I choć nawiązanie więzi z tymi psami, pozwoliłoby mu rozwiać znaczącą część tych wątpliwości, to prawdę o tym, ‚co te psy mają w sobie w sensie psychicznym’, poznałby odchowując miot po dobranej przez siebie parze i poznając osobowości poszczególnych szczeniąt.

Amator chcący postępować jak najbardziej profesjonalnie, mając, mimo wszystko, mimo tego finansowego zaplecza i tzw warunków lokalowych, ograniczone możliwości, a chcąc hodować psy, które z czystym sumieniem może potem przekazać, czyli sprzedać innym ludziom, nie ”przeginałby” i nie kupowałby, jak opętany kolejnych osobników, które 24/7, jak skazańcy gniłyby w kojcach. Gdyż amatorska hodowla psów rasowych, jak przecież wiemy, powinna różnić się od profesjonalnie prowadzonego schroniska dla niechcianych psów. Amatorska hodowla psów rasowych nie jest też ośrodkiem badawczym i nie rozmnaża się w niej psów, które mają zasilać kolejne eksperymenty naukowe. Hodowcy amatorzy rozmnażają psy, których potomstwo trafia do domów innych ludzi, co oznacza, że sprzedawane przez hodowcę amatora psiaki muszą umieć z tymi ludźmi, w ich domach (i skupiskach ludzkich) bezkolizyjnie funkcjonować. Nie można, rozmnażając psy rasy naprawdę wymagającej od swojego człowieka pełnego zaangażowania psychicznego (rasy uznawanej za agresywną), tracić z nimi kontaktu i całymi dniami trzymać je w kojcach. Z dala od siebie, nie zapewniając im interakcji z człowiekiem, mającym być przecież dla nich przewodnikiem. Bo przestaje się ”ogarniać”, traci się obraz tego, ”jakie one są”, te niby ”twoje psy”. (To jak ze znajomymi, jeżeli zbyt długo z nimi nie rozmawiasz i nie widujesz ich, nie masz ”kontaktu”, to przestajesz ich znać – stają się nieznajomymi.)

Tak więc teraz, gdy nasz amator-ideał dobrał w parę samca i sukę, skupia się na odchowaniu szczeniąt i prawdziwej pracy hodowlanej. Tj. poznaje efekt swojego pomysłu na skojarzenie; ogląda szczeniaki i przekonuje się jaki typ osobowości, jaką psychiczną konstrukcję ma każdy z nich. Dla ”amatora na poziomie” przyjście na świat miotu nie jest równe z daniem ogłoszenia, że oto: ”Mam na zbyciu 7 szczeniaków, szukam na nie kupców.” Taki hodowca zostawia szczeniaki i je obserwuje. Te, które od razu odrzuci jako pety, może ogłosić jako szczenięta na sprzedaż, już gdy mają tych 8 tygodni. Ale pozostałe obserwuje. Czeka na to jak rozwiną się zgryzy, czy w uzębieniu będą braki? Czy samcom jądra zejdą naturalnie, czy też okaże się, że wystąpił problem wnętrostwa? Jak rozwiną się głowy, jakie cechy fizyczne staną się u tych szczeniaków dominującymi? Itp., itd. (Każdy ”zgrzyt”, to element odsiewu – psiak jest wnętrem? Trudno, to pet -ogłaszaj, że szukasz dla niego godnego opiekuna, współwłaściciela albo nabywcy. )

A propos: jeżeli w tych przykładowych siedmiu szczeniakach, dwa okazały się być petami niekoniecznie ze względu na wadę umaszczenia, ale np. z uwagi na bardzo nietypowe, nieładne głowy albo złe proporcje, to owszem, tę dwójkę może ogłosić jako szczenięta, na których szuka kupców, bo nie ma sensu dłużej im się ”przyglądać”. Ale dopiero po tym, jak wykona BAER TEST. Gdy psiaki mają 8 tygodni, nasz wymyślony amator od Dogo Argentino, zabiera je na BAER TEST i może się okazać, że z 7ki szczeniąt, jedno jest kompletnie głuche (i to szczenię jako niepełnosprawne usypiane jest od razu), a z pozostałych 6u, jedno jest jednostronnie głuche – czy amator zdecyduje się ogłosić je jako psiaka dla którego szuka domu? To powinno zależeć od tego, jak przebiegnie rozmowa z jego potencjalnymi nowymi właścicielami. Jeżeli potencjalni właściciele rozumieją ograniczenia wynikające z tego, że potencjalnie ich pies słyszy tylko na jedno ucho, a nasz amator uzna ich za godnych zaufania, może im psa sprzedać. Pies ten jednak nie powinien być przekazywany za cenę wiele wyższą od ceny szczepień, a jak wiemy ludzie niezbyt szanują ”rzeczy”, które przychodzą im zbyt łatwo albo są zbyt tanie. Dlatego w przypadku tak upośledzonego psa, może lepiej byłoby, gdyby amator nie zrzekał się całkowicie jego własności na rzecz osób mających się stać opiekunami psiaka? Może w przypadku osobnika jednostronnie głuchego słuszniejszą formą znalezienia psu odpowiednich opiekunów, byłoby zaproponować im umowę ‚adopcyjną’, w której nie dochodzi do zupełnego przeniesienia prawa własności z hodowcy na opiekuna psa? Wbrew temu co o nabywcach i opiekunach psów opowiadają sobie tzw hodowcy, ludzie, kiedy traktować ich jak równorzędnych partnerów, tłumacząc dlaczego ma się wątpliwości, co do całkowitego zrzeczenia się prawa własności w przypadku psa z np. częściowo upośledzonym zmysłem słuchu, gdy dochodzi do nich, że nie chce się ich wykorzystać, wyrolować mówiąc, brzydko, ale ”dmucha się na zimne” w trosce o los psa, wspólnie z hodowcą proponują zapisy do umowie, które dają pełen komfort obu stronom, a psu bezpieczny dom. Ważne, by hodowca ze swojej strony zaznaczył, że pies jest przekazywany im za kwotę w wysokości X w związku z tym, że jest zwierzęciem niepełnosprawnym, które nie posiada przez to wartości hodowlanej i które nigdy nie będzie mogło być rozmnażane. Jednak, o ile pies ten nie posiada wady wymienionej we wzorcu rasy, jako dyskwalifikującą go z show, to jeśli jego współwłaściciele będą mieli ochotę pokazywać go na wystawach, pierwszy właściciel, czyli hodowca, nie będzie czynił im przeszkód, o ile sami, z własnej kieszeni, będą ponosić koszty związane z wystawami. Pamiętajcie, że kastrowaną sukę czy samca także można pokazywać na show. (Owszem, do szału doprowadza tzw hodowców, gdy na ringu z ich hodowlaną suką/hodowlanym samcem wygrywa osobnik kastrowany, którego właściciel wystawia, bo ma przyjemność z uczestniczenia w wystawach i w nosie ma tych, którzy ciągają swoje psy na show, dla uprawnień hodowlanych, a każda przegrana ”wali ich po kieszeni” i podnosi im koszty ”hodowli”. Niektórzy tzw hodowcy domagają się nawet wykluczenia z pokazów osobników kastrowanych jako tych, którym zdarza się zdobywać najlepsze lokaty i tym samym utrudniać fenotypowo gorszym psom ”drogę do sukcesu”,) Istotne jest, by hodowca zapewnił w umowie opiekunów lub współwłaścicieli psa, że nie ma zamiaru niepotrzebnie ingerować w ich ”manie psa” i jedyne czego ”nie odpuści”, to jego kastracja. (Bo nawet pozostając głównym właścicielem takiego psa, ale nie mając go ”u siebie” i nie mając nad nim kontroli, nie ma się pewności, czy on nigdy żadnej suki nie pokryje…) Ktoś może uznać, że taki układ, tak wypracowane porozumienie, jest niemożliwe, ja uważam, poprawka: wiem, że wszystko zależy od ludzi i wystarczy nie być ”palantem” dla innych, a życie staje się dużo prostsze.

Amator Idealny obserwuje psiaki, których nie sprzedał, gdy miały tych 8-10 tygodni. Nie trzyma ich w kojcach, ale 24/7 uczy szczenięta właściwego koegzystowania z ludźmi, odnoszenia się do człowieka-przewodnika, bo one mieszkają w jego domu. Bo potem, te które sprzeda, mają mieszkać z innymi ludźmi w ich domach. Te psy nie mogą być ”dzikie” i ”walić byle gdzie”. Muszą znać zasady zachowania czystości, ale nie chodzi tylko o to. Kiedy traktuje się psy jak Najlepszych Przyjaciół Człowieka, poznaje się ich osobowości. Dzięki temu, gdy przychodzi czas, by większość z nich przekazać (sprzedać) ich nowym właścicielom, wystarczy jeden rzut oka na daną osobę, by wiedzieć czy ten ktoś nadaje się na opiekuna konkretnego psa, czy też zupełnie do tej roli nie pasuje. Gdy ma się pieniądze na hodowanie psów na poziomie, wykonuje się komplet badań wszystkim szczeniakom i dane, które w wyniku np. przeprowadzenia kontroli aparatu ruchu w okresie, gdy szczeniaki mają te 3,5 – 4 miesiące, są pierwszym krokiem do zbudowania mapy linii hodowlanej, dotyczącej konkretnie kwestii dysplazji i innych ewentualnych nieprawidłowości, które w tym czasie mogą już dać o sobie znać na RTG. Amator Idealny ma tzw serce do psów i wie, że trudno o smętniejszy obraz niż ”gumowy” i ”miękki jak plastelina” 6o miesięczny dogo… Dlatego dba o odpowiednie żywienie psiaków, oraz o to, by spędzały odpowiednią ilość czasu na świeżym powietrzu, ”łapiąc gibkość” i nabywając świadomość własnego ciała. (Psa, który czas od 2-3 do 6-7 miesiąca życia spędził w kojcu, w niedostatku aktywności fizycznej [i psychicznej], bo ”nie trafił się na niego kupiec”, od razu się rozpoznaje i to widok, który ”aż boli w oczy”. Tym bardziej, że nie wszystkie zaniedbania z tego okresu są do ”odrobienia” – chodzi zarówno o te fizyczne, jak i psychiczne.)

Oferowanie nabywcom podrostków mających; certyfikat DNA potwierdzający ich pochodzenie, wykonany BAER TEST (z wynikiem +/+ ), w chwili przeprowadzania sprzedaży wolnych od cech dysplazji oraz ewentualnie innych problemów (jak np. alergia), znających zasady zachowania czystości i wiedzących, że potrzeb fizjologicznych nie załatwia się w domu, psiaków z pełnym uzębieniem, nie wnętrów, wolnych od gołym okiem widocznego skutku złego żywienia, jakim jest ”wzrost skokowy”, o których psychice potencjalnemu nabywcy można powiedzieć bardzo wiele, włącznie i przede wszystkim z tym, że są zrównoważone, mają więź z przewodnikiem i nauczone są psychicznego radzenia sobie z nietypowymi i zaskakującymi je sytuacjami, zjawiskami zachodzącymi w otoczeniu oraz innymi zwierzętami, a także ludźmi, czyli, że są prawidłowo zsocjalizowane i dodatkowo jeszcze z zaznaczeniem, że dany psiak ma cechy, które kwalifikują go na show albo ich nie posiada, to coś, co niektórzy nazwą po prostu strategią biznesową, która stawia na jakość i spory zysk, dzięki tej jakości. I będzie to prawda. Ja jednak powiedziałabym, że tak właśnie hoduje się psy na poziomie: z wielkim zaangażowaniem i ”powoli”. I że za takie podejście hodowcy należy się nagroda w postaci znalezienia na psa kupca, który pracę takiego hodowcy uhonoruje, płacąc za podrostka cenę znacząco wyższą, niż za psa, którego ”zwyczajnie wyhodowałby” Jakiś Tam Hodowca. Hodowca na Poziomie zasługuje na honorarium – i nie przez przypadek w tym wyrazie słyszymy słowo ”honor”.

Profilowanie DNA vs. ”pula genetyczna” typu zagadka (i to taka bardzo w stylu ”pseudo”)

Niszowe hodowle, te najbardziej prestiżowe, których prestiż rodzi się z wyżej przeze mnie opisanego podejścia do rozmnażania psów a nie agresywnie prowadzonego w social media ”marketingu”, przetrzymują szczeniaki i swoje psiaki sprzedają, kiedy te są już w wieku kilku miesięcy. (Od razu zbywają tylko definitywne pety). Nie jest to (jeszcze?) styl hodowania popularny w Polsce, ale za granicą można znaleźć hodowców poszczególnych ras w taki właśnie sposób realizujących swoją kynologiczną pasję. Bez ciśnienia. Na spokojnie i z klasą. Ten styl hodowli daje podstawy do konkluzji, że mioty oferowane w szczenięctwie są czysto komercyjne, czyli ”robione” po to, by można było je sprzedać. Ot, co. I żeby było jasne: nie ma nic złego w robieniu komercyjnych miotów, zwłaszcza, że jest się amatorem-hodowcą rasowych psów i prowadzi się amatorską hodowlę, i nie ma się bazy do tego, by robić to profesjonalnie. To dorabiane, do tych czysto komercyjnych miotów, całej ideologii i filozofii jest słabe. Po prostu nieuczciwe wobec osób, którym te komercyjne szczeniaki się sprzedaje jako niekomercyjne. Poważnie, ludzie: mamy XXI wiek i hodowla psów, to genetyka. To, że tzw hodowcom wydaje się, że mogą od niej uciekać, nie zmienia rzeczywistości. Jak można traktować poważnie kogoś, kto nie bada psów, które rozmnaża, nie ma żadnej ”mapy”, która mówi o tym, jak w ”jego/jej liniach” jest z np. głuchotą, dysplazją itp.?

Uważam też, że nic złego nie ma, szczególnie, że to amatorska hodowla, w powtarzaniu danego kojarzenia, czyli ponownym kryciu suki samcem, z którym już raz dała miot. O ile efekt, czyli szczeniaki okazały się być zadowalające nie tylko pod względem zdrowia fizycznego (w wyniku kojarzenia nie ujawniły się wady wrodzone, jak ww głuchota, wady aparatu ruchu, wnętrostwo itp.), ale i pod względem psychiki. Jeśli tak było, to dlaczego nie sprzedać ludziom czegoś, co już raz okazało się być ”dobrym produktem”? Że to ”zawęża pulę genetyczną”? Błagam, bądźmy poważni. Przecież ludzie, którzy o tym ”zawężaniu” najwięcej trzeszczą, nie wykonują nawet profilów genetycznych psom, które rozmnażają. Sprawdźcie rodowody poszczególnych przedstawicieli różnych ras, psów ”popularnych” aktualnie na wystawach, czyli często pokazywanych. Zobaczcie co takie psy mają w papierach. Zauważcie tendencję do krycia ”modnymi reproduktorami” wielu suk w tym samym okresie. I weźcie pod uwagę to ile razy w rodowodzie jednego psiaka mogą powtarzać się te same osobniki.* Rozumiem, że hasło ”pula genetyczna” brzmi ”fajnie” i sprawia, że wydaje się, że ktoś, kto go używa ”wie, o czym mówi”, ale litości. Trzeba się zdecydować czy mówimy o rzeczywistej puli genetycznej, czyli ją sprawdzamy: robimy profile DNA wszystkim psom i budujemy mapę, czy tylko pie…my głupoty. Na razie cały czas dominującą jest ta pierwsza opcja.

Nie hodowca, a ‚Kowalski’ płaci ”podatek od wzbogacenia się” (nawet, gdy wychodzi ‚na minus’)

Nie jestem fanką podatków, zwłaszcza ich podnoszenia, jednak sposób opodatkowania amatorskiej hodowli rasowych psów, w której robi się zwyczajowo zdecydowanie komercyjne mioty, woła o pomstę do nieba i jest wręcz niemoralny. Szczególnie, gdy weźmie pod uwagę ową ”wolnoamerykanę”, o której pisałam w pierwszej części tego tekstu. Oraz osoby, które wykonują proste prace, być może z uwagi na pewne braki nie mogące wykonywać prac bardziej ”wymagających” i z uwagi na to zarabiające dosyć skromnie, których praca jest opodatkowana w sposób dla tych ludzi bardzo odczuwalny. A czasem wystarczy choćby przeczytać jakąś rozmowę tzw hodowców na fejsbukowych forach albo porozmawiać z jakimś tzw hodowcą, nawet za pośrednictwem social media, by zrozumieć, że rozmnażanie psów to dla tego danego przypadku jedyna droga do ”dorobienia się”, bo intelektualnie ów dany przypadek ”słabo daje radę”.

Rozmnażanie rasowych psów powinno być normalną działalnością gospodarczą. Rodowód powinno wydawać Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi – np. w Hiszpanii organizacje hodowców psów podlegają tamtejszemu Ministerstwu Rolnictwa. I miałoby sens wprowadzenie przepisu, że dany hodowca, do określonej daty od urodzenia szczeniąt, ma wybrać z miotu określoną ilość szczeniaków, które otrzymają wpis w metrykę, iż hodowca na podstawie fenotypu, wybrał je jako psy, dla których w przyszłości ich właściciele będą mogli starać się uzyskać uprawnienia hodowlane. A pozostałe zakwalifikował jako pety bez potencjału innego niż ”pieski do kochania”. Przecież nie stwierdzę nic nowego, pisząc, że gdy psiaki są w wieku 8 tygodni widać wystarczająco wiele, by wybrać te, które mają właściwe proporcje, kościec, prawidłowo osadzone, rozmieszczone, o właściwym kształcie oczy i uszy, umaszczenie, linię grzbietu, mają ładne i typowe głowy lub nie. itp., itd. Gdyby pieczę na przepisami związanymi z rozmnażaniem psów przejęło najwłaściwsze do tego Ministerstwo, nie byłoby problemu z rozmnażaniem petów ani kundli ”na boku”.

To jest jak z tymi krowimi kolczykami. Przecież i u nas, jeżeli ktoś ma ”krowę bez kolczyków” (a każda krowa musi mieć ”kolczyki” w obu uszach), to zgłasza się taki przypadek do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa albo Powiatowemu Lekarzowi weterynarii – te organy zajmują się sprawą, bo ta przykładowa krowa musi mieć ”porządek w papierach” i musi być krową, którą można zidentyfikować i sprawdzić jej książeczkę zdrowia, paszport itp. O ileż wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby znakowanie wszystkich psów, czyli ich czipowanie, choć czip też może zostać uszkodzony więc i dodatkowe tatuowanie byłoby obowiązkowe a ”papierologię trzymałaby” normalna instytucja państwowa, jak w przypadku ww hipotetycznej krowy. Gdyby istniał obowiązek, iż każdy pies ma znajdować się pod opieką lekarza weterynarii (choćby sprowadzało się to do tego, że taki pies ma po prostu być w bazie wybranego do tego lekarza powiatowego i dodatkowo łatwo może takiego psa ”namierzyć” urząd administracji publicznej, na którego terenie taki pies, wraz ze swoim człowiekiem, mieszka), to ustalenie kto dopuścił do rozmnażania (szczególnie rasowego) psa, który w metrykę oraz/lub chip ma wpisane (także w bazie tatuaży), że nie jest zwierzęciem, któremu można wyrobić dokumenty, które pozwalają przejść procedurę w wyniku, której uzyskuje się dla niego hodowlane uprawnienia, więc rozmnożony został poza prawem, nie stanowiłoby kłopotu piętnowanie praktyk pseudohodowlanych.

Dziś nabywca psa rasowego płaci podatek od wzbogacenia się, choć przecież rasowe psy kupują bardzo często ludzie, którzy psów nie rozmnażają i rozmnażać nie zamierzają, i swoje psy kastrują, więc zakup rasowego psa ich nie wzbogaca. Czasem przeciwnie. Kupują psa np. za 8 tysięcy złotych a na jego leczenie w ciągu pierwszych 2 lat życia psiaka, wydają drugie tyle albo jeszcze więcej. Czyli są ”na minus” o ”parę tysięcy”… Czy tzw państwo oddaje im pieniądze? Państwo, któremu zapłacili ‚podatek od wzbogacenia się’… Jeśli nabywca-właściciel psa rasowego ma dokumenty medyczne i rachunki za leczenie swojego psa, za którego na ‚dzień dobry’ musiał zapłacić podatek od wzbogacenia się, to powinien dostać zwrot – ”rzecz” była wadliwa i się na niej nie ”wzbogacił”… Nawet czysto teoretycznie, gdy mówimy o tych psach z rodowodami i udokumentowanym pochodzeniem, rozmnażanych w oparciu o przepisy danej organizacji hodowców, nabywca na swoim psie może zacząć zarabiać dopiero, gdy ten uzyska uprawnienia hodowlane. Uzyskuję dla psa uprawnienia hodowlane i legalnie mogę go rozmnażać = zaczynam dzięki psu zarabiać, wtedy płacę podatek, ale nie tak jest. Gdyby rozmnażanie rasowych psów było normalną działalnością, hodowca na wszystko co związane jest z wątkiem ‚wzbogacania się na psach’, mógłby brać faktury (usługi weterynaryjne, żywienie, akcesoria, koszty dojazdów na wystawy, badania psów, ubezpieczenie ich itp., itd.). Faktury są weryfikowalne – rachunki są do sprawdzenia, bo Urząd skarbowy ”nie bierze jeńców”. No i istnieje coś takiego, jak kwota wolna od podatku, więc jeżeli naprawdę na hodowli nie zarabiasz, nie przekraczasz tej określonej kwoty, podatku nie płacisz.

A co z innymi opcjami ”wzbogacania się na psie”? Co gdy ktoś jest np. cyrkowcem, któremu pies jest niezbędny w pracy i bez niego nie może wykonywać sowich ”numerów”? Albo, gdy rasowy pies jest nabywany po to, by swoją pracę, za którą otrzymuje pensję, której bez psa by nie otrzymywał, mógł wykonywać np. ratownik? Hm? Widzicie sami ile jest wątków związanych psami i podatkami…

Hodowca na Poziomie zasługuje na honorarium – tak, w tym wyrazie jest słowo ”honor

Jak w oceanie, no, dobrze, w ‚stawie’ pełnym hodowli i hodowców znaleźć TEGO CZŁOWIEKA i TE PSY? Z pewnością pomoże w tym zaprzestanie jako ”kryterium no. 1” postrzegania odległości jaka dzieli twoje miejsce zamieszkania od hodowli. Kiedy ktoś prosi mnie o ”polecenie hodowli najchętniej z okolic…”, odpowiadam, że nie jestem w stanie mu pomóc i na tym kończę rozmowę. Bo nie ma sensu tracenie energii na interakcję z kimś, kto niby ”wie czego chce” (np. przygotować wykwintną kolację dla 8 osób), ale generalnie to ”poleć mi coś w promieniu nie dalej niż 100km ode mnie” (wszystkie składniki niezbędne do przygotowania wykwintnej kolacji dla 8 osób, kup w tym sklepiku, dwie przecznice od domu, wiesz, u tej pani Wiesi”.) Chcesz wydać pieniądze, to wydaj je dobrze a nie u pierwszego z brzegu handlarza – do tego nie potrzebujesz mojej pomocy.

Na co więc zwracać uwagę wybierając hodowlę?

Moi drodzy, punkt wyjścia do kwalifikowania danej osoby jako kogoś, komu potencjalnie zapłacicie kilka tysięcy złotych/euro za szczeniaka jest oczywisty i nie są to ”lajeczki na fejsie”, tylko kultura albo jej brak u ”pana hodowcy”, czy ”pani hodowczyni”. Natura chama zawsze z niego wyjdzie, a gdy z psiakiem ”coś jest nie tak”, owa natura z tzw hodowcy wychodzi szybciej niż później. Błąd wielu z nabywców to samooszukiwanie, bagatelizowanie czegoś, co od razu wydaje się im być ”podejrzane”. A w tym nie ma żadnej ”głębszej filozofii”, po prostu: intuicji należy ufać. I sorry, ale pewne rzeczy widzi się od razu. ”Nie oceniaj książki po okładce”, to bardzo kiepska rada, choćby z tego powodu, że bardzo wiele wywnioskować można ze stanu okładki, który zdradza, choćby to, jak z ”książką” obchodzono się dotąd…

Przeczytasz jedną ”fejsbukową rozmówkę” z udziałem wytypowanego/ wytypowanej przez siebie ”hodowcy/hodowczyni”, o wrodzonych schorzeniach i wiesz już o tej osobie wszystko, co wiedzieć musisz. Szczególnie, gdy taka ”hodowczyni” albo ”hodowca”, ”jedzie” nabywcę psa obarczonego genetycznie za to, że ośmielił się on fakt niepełnosprawności swojego psa upublicznić, zamiast siedzieć jak mysz pod miotłą i trzymać gębę na kłódkę. I to ”jedzie” go niezależnie od tego o jaki przydomek chodzi – bo w takich ‚niebezpiecznych sytuacjach’ z ”solidarnością środowiskową” nie ma problemów. Sporo ”kynologów” reaguje na posty obnażające hipokryzję ”koleżanek i kolegów” hejtem, którego adresatem jest poszkodowany właściciel niepełnosprawnego psiaka. Jak widzicie więc, z pewnością warto jest zwracać uwagę na to, co dana osoba rozmnażająca psy, wypisuje na ‚fejsie’. Po prostu pytajcie hodowców do jakich/których grup na FB należą i wchodźcie w te grupy. To da wam pojęcie KIM jest ten ktoś, od kogo psa zamierzacie kupić, zanim wdepniecie w … Te grupy są ”zamknięte”, min. dlatego, żebyście jako potencjalni klienci nie mogli przeczytać, jak niektórzy z tzw hodowców piszą o was, o potencjalnych nabywcach rasowych psów.

Rok powstania hodowli i ilość miotów, które w tej hodowli przyszły na świat, od początku jej istnienia do ”dnia dzisiejszego”. Czy w danej rasie jest ”świeżakiem”, bo wcześniej rozmnażał inną, może w sowim czasie modną a przed nią jeszcze inną? Czy konsekwentnie trzyma się jednej rasy? (A może hoduje kilka ras? Jeśli tak, to jakie one są? ”Modne”? ”Chodliwe”? Jaki jest ”klucz”?) . A może dopiero zaczyna swoją ”przygodę z kynologią”?

Wiedza o tym czy ktoś ”trzepie mioty, jak popadnie”, czy też do hodowania psów, szczególnie rasy uznawanej za agresywną, podchodzi ze stosowną refleksją/zadumą, pomoże wam ”wczuć się w klimat”. Dowiedzcie się czy ktoś ”ma hodowlę od wczoraj”, czy prowadzi ją od lat. Czy ”mioty rodzą się co chwilę”, bo taki ktoś ma kilka suk i w roku ”trzepie miotów” trzy lub cztery. Czy też decyduje się na jeden miot w roku. I to może nawet nie w każdym roku? I jeden i drugi z ”ktosiów” mają powód, dla którego postępują tak, jak postępują. Zazwyczaj mniej znaczy więcej. Jeden miot w roku potencjalnie pozwala na przeznaczenie większych środków na kojarzenie (wybór reproduktora lub zakup wyselekcjonowanej suki hodowlanej). Daje duuużo czasu na ocenienie czy przychówek z danego skojarzenia przyniósł oczekiwane rezultaty, czy też nie. Oraz przemyślenie kolejnych kroków, gdy okazało się, że żadne ze szczeniąt nie spełniło oczekiwań hodowcy – refleksja na temat kierunku, w którym posuwa się tzw praca hodowlana, jest konieczna. No, chyba, że jest się producentem, dla którego nie liczy się nic poza tym, by zarobić na sprzedanych (”ciemniakom”) szczeniakach. Przemyślane kojarzenia pozwalają także komfortowo wybrać nabywców na szczenięta (na długo przedtem nim przyjdą one na świat), zamiast szukać ich na ostatnią chwilę i ”z łapanki” wciskać szczeniaki ”po okazyjnych cenach”. Przykładowy jeden miot w roku jest też mniej absorbujący dla hodowcy, który z większą energią może podejść do opieki nad szczeniętami, w tym pierwszym i niezwykle ważnym etapie ich życia.

”Parcie na szkło” tzw hodowcy lub jego brak. Tu chyba nie muszę tłumaczyć czym jest nachalna reklama (czyli antyreklama dla każdego, kto choć ”odrobinkę” myśli), z którą często mamy do czynienia w mediach społecznościowych. To zrozumiałe, że sprzedający stara się zachwalać swój towar, ale są granice dobrego smaku… Np. jakieś molosy albo presy z kośćcem jak u charcika z interwencji, lisimi głowami (jak u ”szczurzastego” Pointera), uszami w różyczkę (jak u Whipetta), atakującymi oczy klateczkami; płytkimi, wąskimi jak przecinek, płaskimi jak deska/kurzymi mostkami, ściętymi zadami albo zadami ”zadartymi” tak, że kłąb jest niżej od zadu, przeprostami, zbyt krótkie (jak Foxterrier) lub zbyt długie i niskie, jak ”warany z Komodo”, poruszające się w sposób sugerujący, że zamiast na wystawę należy zabrać je na RTG, by specjalista zdiagnozował ”nieprawidłowość”, to porażka. Smutek i kicha a nie ”Championy”. I usprawiedliwiające teksty o ”etapie rozwoju”, że pies niby ”jest jeszcze młody”, są na nic. Etap rozwoju nie ma tu nic do rzeczy, kicha albo paździerz, to po prostu kicha albo paździerz i nawet pretensjonalne imię takiej bidy tego nie zmieni. Face it.

Stado hodowlane, czyli psiaki stanowiące bazę, trzon hodowli – co to za psy, z jakich kojarzeń pochodzą? Należy to sprawdzić, czyli zapoznać się z ich rodowodami (skoro nic więcej nie ma…), by wiedzieć ”z czego zrobiony jest” dany psiak. Wymyślne, śmieszne, niekiedy wręcz groteskowo pretensjonalne, gdy patrzy się na danego psa, imiona, trzeba umieć ”odszyfrować”. Czytajcie rodowody psów, które dziś stanowią ”bazę hodowlaną” i/lub ”wygrywają wystawy”, i szukajcie o tych psach informacji. Sprawdźcie ”skąd się wzięły”, kto je ”wyprodukował”. Może możecie zobaczyć ich rodziców na fejsbukowych profilach tzw hodowców, może na YouTube? Może w internetowych bazach rodowodów? Może jesteście w stanie ”przestudiować” te psy pod względem wymogów wzorca rasy tak, by samodzielnie przekonać się w jak bardzo wielu przypadkach sędziowie kynologiczni przyznają wysokie oceny i tym samym uprawnienia hodowlane, osobnikom skandalicznie wręcz niezgodnym z wymogami standardu rasy? Szukajcie. I pamiętajcie, że to, że kilka psów z danego miotu było rozmnażanych lub wciąż jest rozmnażanych, wcale nie oznacza, że te psy warte były/są rozmnażania. To, że kilka psów z tego samego miotu, stało się ”zaczynami hodowli” dla kilku tzw hodowców, oznacza tylko tyle, że w danym czasie kilkoro osób kupiło psy od jakiegoś tzw hodowcy i ”zamarzyło im się” tzw hodowanie. Tzw hodowcy, niezależnie od rasy, po wystawach ciągali, ciągają i będą ciągać pety, czyli psy nieprzedstawiające wartości hodowlanej już z samej tylko uwagi na wizualnie łatwe do odnotowania odstępstwa od wzorca rasy, bo to im się po prostu opłaca. Bo mogą to robić. Pozwalają im na to sędziowie kynologiczni. A niemniej istotne w tym wszystkim, ego (albo ”brak oczu”) nie pozwala im przyznać się do porażki. Znajomość psie anatomii oraz wzorzec rasy mówi wszystko, co musisz, drogi potencjalny nabywco szczeniaka Psa Danej Rasy, wiedzieć o tym, jak mają wyglądać rodzice twojego psa. Wypłosze wygrywają wystawy – taki lajf. Jeżeli dajesz się nabrać na ”wystawowe tytułu”, nie patrząc na psy, które za tymi tytułami stoją, to twoja sprawa. Pamiętaj: nie jest dobrze, gdy stojąc przed ringiem, na którym prezentowanych jest kilka osobników tej samej rasy i, choć tych 4 -6 a może więcej psów w danej klasie, jest tej samej płci i w zbliżonym do siebie wieku, obserwując pokaz i przyglądając się tym psom, dochodzisz do konkluzji, że każdy z nich wygląda inaczej. A łączy je… Właściwie tylko umaszczenie i to, że wszystkie mają 4 łapy.

Sprawdzaj ”z czego zrobione są” psy, które dziś ci się ”podobają”. Może możesz dowiedzieć się więcej także o hodowcach? O ich stosunku do nabywców, którzy od nich psiaki kupili/wzięli na warunek hodowlany/współwłasność? O tym czy nabywcy, którzy przed tobą kupili psa od pani X albo pana Y mieli z tymi hodowcami jakieś ”problemy”? Potem? Mają jakieś zastrzeżenia? Czy są zadowoleni, że kupili swojego psa od Y lub X? Jeśli nie to dlaczego? A jeśli tak to dlaczego?

Badania – od ilu pokoleń, czy w ogóle i na co, pod kątem wykrycia albo wykluczenia czego bada hodowca swoje psy? W przypadku rasy genetycznie obciążonej głuchotą, czy rodzice miotu obustronnie słyszą? Czy ich rodzice obustronnie słyszeli? A rodzice ich rodziców? Czy dla tego hodowcy BAER TEST jest naturalnym kryterium, czy też ma w d…e to jak słyszą psy, które rozmnaża? Czy miot, z którego planujesz zakupić szczenię został przebadany? Czy w chwili transakcji wiesz czy szczeniak, którego kupujesz ma pełnosprawny zmysł słuchu? Czy kupujesz sobie psiego inwalidę a nawet o tym nie wiesz? A dysplazja i inne schorzenia aparatu ruchu? Czy rodzice miotu są osobnikami definitywnie wolnymi przynajmniej od dysplazji łokciowej i biodrowej? Czy wiesz, czy pamiętasz o tym, że bywa i tak, że szczenięta zakupione po rodzicach z idealnymi stawami łokciowymi i biodrowymi, z linii od pokoleń wolnych od biodrowej i łokciowej dysplazji, ale po rodzicach nigdy nie badanych pod kątem kondycji np. stawów kolanowych, mogą w wieku kilku miesięcy zacząć przejawiać oznaki zwyrodnienia stawów kolanowych, które na prześwietleniu prezentują się, jak stawy psiego staruszka? Degenerację stawów kolanowych o podłożu genetycznym może objawić zerwane więzadło kolanowe. (A, i nie myl zmian zwyrodnieniowych stawu z dysplazją stawu kolanowego.) Pamiętaj także o tym, że problem ze stawem łokciowym, może u psa objawiać dysplazję w stawie ramieniowym/barkowym – tak więc ”kłopoty z łokciami” mogą wynikać z nieprawidłowości w stawie barkowym… A serca rodziców (potencjalnie) twojego szczeniaka? Wiesz coś o kondycji ”serduch” mamy i taty? To, że przeżyli narkozę np. gdy cięto ich uszy, nie oznacza jeszcze, że mają ”na pewno” zdrowe serca… A profil DNA? Jest czy…? Wiesz, może możesz już kupić psa rasy, która cię interesuje z profilem DNA potwierdzającym treść wpisaną w metrykę?

Umowa. Przejrzystość umowy i oferowanie zawarcia w niej kwestii, które mogłyby przez strony uznane zostać za ”niejednoznaczne” i ”kontrowersyjne” w potencjalnie spornych sytuacjach vs. kombinatorstwo, ”machanie ręką” i powtarzanie, że ”dogadamy się”, to kolejne kryterium.

W umowie z hodowcą, który sprzedaje nam psa, psa którego kupujemy od hodowcy, muszą znaleźć się konkretne sformułowania. Począwszy od tego, czy w istocie ”kupujemy psa” i w wyniku zawarcia umowy dochodzi do przeniesienia własności? A więc od chwili, w której do rąk lub na konto tzw hodowcy trafi kwota za psa, nabywca staje się całkowitym dysponentem zakupionego przez siebie zwierzęcia i w efekcie może nim dowolnie, w granicach obowiązującego w Polsce prawa, rozporządzać? Czy może zawieramy z hodowcą umowę współwłasności, kiedy to pies pozostaje także a raczej przede wszystkim własnością hodowcy, który w umowie takiej widnieje jako ”wyłączny dysponent” i w sprawach wystawowo-hodolwanych oraz nierzadko także (wielu) innych, ma, jako pierwszy właściciel głos decydujący… W takiej sytuacji, współwłaściciele ponoszą konsekwencje za działania każdego z nich i jeśli pies np. kogoś ugryzie, konsekwencje ponoszą wszyscy jego współwłaściciele. Jeśli szczeniak oferowany nam jest na tzw warunek hodowlany, nie płacimy za niego ”od razu” (choć niektórzy hodowcy każą sobie zapłacić określony procent ceny ”regularnej”). Ale ceną jest to, że zarówno o wyborze sposobu żywienia (i rodzaju karmy), szkolenia, jak i o wystawowo-hodowlanej przyszłości ”naszego psa” decyduje hodowca. Opiekun psiaka przekazanego na warunek hodowlany, musi zapewnić mu stosowne, czyli wymagane przez hodowcę, określone w umowie, ”dobre warunki”. Ma psa utrzymywać, tj. zapewnić mu właściwe wyżywienie i pełną opiekę weterynaryjną, do niego należy także wychowanie psiny i utrzymywanie jej w fizycznej formie (dbanie o kondycję psa/suki, ale także, kiedy to konieczne, odwiedzanie ”psich salonów piękności”). I wreszcie, opiekun musi psiaka ”wystawiać, czyli pokazywać przekazanego mu osobnika na wystawach organizowanych przez stowarzyszenie, do którego należy hodowca. Oraz, gdy opiekuje się suką, zobowiązany jest odchować określoną w umowie z hodowcą, ilość miotów (Musicie wiedzieć jaki jest szacowany koszt tego przedsięwzięcia. Ile szczeniąt potencjalnie może przyjść na świat. Co w sytuacji czarnego scenariusza, gdy suka nie przeżyje porodu lub nie będzie mogła go wykarmić? Co wtedy? I jakie to mogą być koszty i kto je pokrywa?). A gdy powierzono mu samca, udostępniać go do kryć, gdy poleci mu to główny dysponent psiaka. Rzadko kiedy na takich warunkach otrzymuje się szczenię, bo dopiero mając przed oczami podrostka, który (w przypadku samca) nie jest wnętrem, ma (niezależnie od płci) prawidłowy zgryz oraz nie jest obciążony genetycznymi schorzeniami., można uznać go za osobnika posiadającego potencjał do hodowli. Aczkolwiek producenci rasowych psów zdolni są wmówić swoim klientom praktycznie wszystko

Pamiętajcie, że to wszystko kosztuje. Dla waszego dobra powinniście w umowie z hodowcą zawrzeć dokładny podział obowiązków, a więc także ustalić poziom kosztów oraz to jak będą się one dzielić. Ustalcie kwotę, którą w skali np. roku, jesteście w stanie przeznaczyć na wypełnienie umowy, żeby nie było niespodzianek (dla żadnej ze stron). Weźcie pod uwagę i to, że konflikty mogą powstawać także na bazie różnic w podejściu do tego z czym należy udać się do lekarza weterynarii a z czym nie, bo to wszystko są pieniądze. Powinniście zawrzeć w umowie szacowany koszt wystaw do chwili uzyskania przez zwierzę uprawnień hodowlanych. (Zgłoszenie psa, dojazd, ewentualny nocleg, to ile tych wystaw ma być w danym roku i ich lokalizacje – zagraniczne eskapady są droższe, bierzcie więc pod uwagę stosunek euro oraz innych walut do złotówki.) Jeżeli z uwagi na rasę konieczna jest specjalna, profesjonalna pielęgnacja sierści, to ustalcie także kto płaci za przygotowanie psa do wystawy oraz ile w roku takich wizyt niezwiązanych z wystawami, hodowca sobie życzy. Oraz ustalcie kto opłaca ewentualnego handlera, czyli tego, kto ”profesjonalnie biega z psem w kółeczko i go pokazuje” podczas show, jeśli nie wy macie to robić ani hodowca psa. Ale także i to czy hodowca życzy sobie, by przekazany wam samiec, brał udział w wystawach po tym, jak uzyska uprawnienia hodowlane i kto w takim przypadku ponosić będzie związane z tym koszty? Dla hodowcy posiadanie samca, który reklamuje jego przydomek, ale nie jest kolejną ”gębą do wyżywienia” w jego hodowli, jest bardzo wygodne. Korzystne jest dla niego także i to, że jedynie jakoś tam partycypując w kosztach jego utrzymania, może czerpać zyski ze sprzedaży jego potomstwa oraz określonej części ekwiwalentów za jego krycia. I jest jeszcze kwestia badań typu RTG w kierunku określenia stopnia dysplazji oraz innych, czyli ustalenie tego, kto za te badania, o ile będą wykonywane, będzie płacił?

Zastanowicie się dokładnie o co wam chodzi i jakiego typu psa kupujecie lub przysposabiacie w ramach umowy z hodowcą. Psa bez wartości wystawowo-hodowlanej, czyli peta, psiaka np. z nieprawidłowo, dla jego rasy, wybarwionym okiem (np. niebieską lub nie w pełni wybarwioną tęczówką), albo też po prostu wadliwego anatomicznie; o nieprawidłowej głowie, wadliwym kształcie oka, zbyt krótkiego lub zbyt długiego, czyli nieproporcjonalnie zbudowanego, który ani nie ma być w przyszłości pokazywany na wystawach, ani tym bardziej używany w hodowli?

Czy też hodowca sprzedaje lub w ramach innej uzgodnionej umowy, przekazuje wam psa, który w dniu zawarcia transakcji nie przejawia wad stanowiących o tym, że w przyszłości nie będzie mógł brać udziału w wystawach, czyli psa o potencjalnej wartości wystawowej, psa na ”show”. Czy może hodowca sprzedaje wam szczeniaka, o którym zapewnia (a zdarzają się i tacy), że w przyszłości psiak ten ”będzie mógł być używany w hodowli”?

Kasa, Kasa, Kasa…”

Wielokrotnie o tym pisałam, ale to jedna z tych kwestii, o których nigdy nie dość: hodowca ma pełne prawo wyceniać szczenięta i sprzedawać je nabywcom za określone przez siebie sumy. Tylko że hodowca nie żyje z psów. Konkretna kwota, którą płacicie za szczenię to także jest element kwalifikowania was, jako osób, które są w stanie przejść pewien próg. Czyli wydać kilka tysięcy na szczeniaka/podrostka, spełniającego określone kryteria (w tym certyfikaty dotyczące zdrowia szczenięcia i jego rodziców/przodków). Gdyż sam zakup psiaka to tylko początek.

Od ”paru” lat piszę wam, że gdy kupujecie psa rasy predysponowanej do konkretnych schorzeń, musicie monitorować jego stan zdrowia – a to kosztuje. Molos w wieku 3-4 miesięcy powinien mieć wykonane RTG stawów (nim skończy te 4 miesiące). W warunkach które dziś mamy i przy tej kynologicznej kulturze jaka aktualnie w Polsce panuje, oznacza to, że do ceny płaconej za psiaka musicie doliczyć koszt RTG (jeśli nie kupujecie szczeniaka nieco starszego i już wstępnie sprawdzonego, czyli prześwietlonego). Są hodowcy, którzy w umowach zawierają punkt, w którym zalecają nabywcom przeprowadzić określone badania, w określonym czasie (także np. gdy spisują umowę dotyczącą warunku hodowlanego). Tacy hodowcy zobowiązują się przy tym, do zwrotu poniesionych przez nowego właściciela psiaka, kosztów. Niektórzy oferują to nawet wtedy, gdy nie łączy was z nimi umowa hodowlana – zazwyczaj są to zagraniczni, często zachodni hodowcy. (Niestety, w Polsce, z opisanych w tym tekście przyczyn, jest to wciąż bardzo rzadka praktyka.) Ale jeśli zależy wam na zdrowiu waszych czworonożnych przyjaciół, powinniście pewne badania wykonać niezależnie od tego czy hodowca, od którego psinkę kupicie wam o nich powie i zaoferuje zwrot kosztów, czy też nie. Jeśli wydanie kilku tysięcy na samego psa, rujnuje wasz budżet, to wykonanie kompletu RTG solidnie trzepnie was po kieszeni… A RTG to może być tylko taki wstęp 😦

Skorzystajcie z tego, że przeczytaliście obie części tego artykułu i postarajcie się znaleźć odpowiedzi na pytania, które sformułowaliście sobie na początku czytania części pierwszej. Zacznijcie od sformułowania odpowiedzi na pytanie o to dlaczego o tylu istotnych kwestiach dotąd nie mieliście pojęcia?

Pomyślcie o tym, co czytacie na ”fejsie”, o tych fejsbukowych kynologicznych grupach, przez sporo osób traktowanych przecież naprawdę jako ”podstawowe źródło rzetelnej informacji”, a niekiedy wręcz jedyne źródło informacji. Załóżcie, że te różne grupy jak periodyki, mają określone cele i jako one mają; zasięgi, inwestorów (angażujących określone zasoby, oczekujących określonych korzyści), wydawców, redaktorów, dziennikarzy i konsultantów (funkcjonujących także w określonych zależnościach). I zafundujcie sobie refleksję nad kwestią ”doboru treści”, czyli wyboru poruszanych na forach tych grup tematów i sposobów na nawigowanie nimi. Bo, jak wiemy: liczy się sposób w jaki dany temat się przedstawia. Jak te wszystkie role porządkują się i dzielą w warunkach social media? Kto jest na tych fejsbukowych kynologicznych grupach ”inwestorem” – czyje racje, argumenty, po prostu: interesy ‚dzieją się’ na danym forum (i z jego pomocą)? Kto jest ”wydawcą”/”redaktorem naczelnym”, pełniącym rolę ”kontrolera” (by nie powiedzieć ”cenzora”), dopuszczając (albo nie) tematy ”publikacji” i rozmów, które na tychże fejsbukowych forach można znaleźć? I kto trzyma pieczę nad ”przestrzeganiem zasad regulaminu grupy” – czyli kto zajmuje się pilnowaniem, by odgórnie obrana linia była przestrzegana? Kto jest ”dziennikarzem” wybierającym sobie tematy i publikującym treści? I wreszcie kto ”w zespole” ma moc ”opiniotwórczą”? Kto wchodzi w rolę ”recenzenta”, gdy pojawia się konieczność(?) ”zrecenzowania” danej kwestii? I jak sterowane są dyskusje toczące się na forach kynologicznych grup? W jakim kierunku ”kanalizowana jest energia”? Jakie postawy są modelowane? Jakie nastawienie buduje się u członków tych grup w odniesieniu do poszczególnych zagadnień? I które posty/publikacje i rozmowy się ”utrzymują”, a które ”znikają”, są usuwane? I czy wiadomo dlaczego niektóre tematy są cenzurowane, czy też nie jest to ”jasne”? W skrócie: jak się na fejsbukowych forach kynologicznych ”prowadzi” nie tylko twórcę czy współtwórcę, ale i odbiorcę treści tam dostępnych? I wreszcie: kto jest zwyczajowym odbiorcą treści publikowanych na tychże forach? Czy sami jedynie ”przekonani”, których już ”przekonywać” nie trzeba? Czy także początkujący, szukający swojej drogi ”idealiści”, a może tylko ”naiwniacy”? Gdyby te grupy były na początku wspomnianymi periodykami, to kto by te magazyny (czy to w wersji papierowej, czy elektronicznej), kupował? I po co? Czego kupujący by w nich szukali? I dlaczego by kupowali właśnie te periodyki? Dziś to niestety głównie internetowe fora budują kynologiczną kulturę, warto zdawać sobie z tego sprawę i rozumieć dlaczego jest ona właśnie taka, jaka jest.

Zastanówcie się nad powyższym (nawet przyjmując, że ”w tych grupach to wszystko tylko jakoś tak po prostu wychodzi”), bo w życiu jest tyle okazji, gdy możecie zostać zmanipulowani, że kiedy będziecie sobie wybierać rasę psa, potem hodowcę i jego hodowlę a w końcu samego psa, to przynajmniej wtedy pewnie chcielibyście, by wami nie manipulowano.

Na osłodę”

Taka sytuacja;

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz, ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

”NAJGRUBSZE RYBY W STAWIE” UTRZYMUJĄ PH STOJĄCEJ WODY NA ”WŁAŚCIWYM” POZIOMIE – SŁÓW PARĘ NA TEMAT: ”SKĄD W ‚KYNOLOGII’ TYLE PATO…?”. (CZĘŚĆ PIERWSZA)

Help!

Tematyczne grupy funkcjonujące na serwisie Facebook poruszają kwestie istotne dla członków tych konkretnych grup. Tak więc na grupie producentów kosiarek raczej nie będą rozstrzygane zagadnienia ze świata księgarzy, a na grupie kynologicznej ciężko będzie znaleźć dyskusję o sprzęcie szermierskim. Fejsbukowe grupy kynologiczne, których liczba członków idzie w setki a nawet tysiące, zazwyczaj (z pewnymi ”wyjątkowymi wyjątkami’) są zamknięte, czyli niedostępne dla ”zwykłych śmiertelników” – treści na nich publikowane widoczne są jedynie dla osób do tych grup należących (lub osób, którym członkowie tychże grup, owe treści jakoś tam przekazują…). Tak ”elitarne” grupy postrzegane są jako ”najbardziej wiarygodne”. Zwłaszcza przez tych, którzy ”dopuszczeni zostali do zaszczytu czerpania z ‚wiedzy tajemnej’ państwa tzw doświadczonych hodowców oraz uczestniczenia w ”wiekopomnych dyskusjach”. Dyskusjach w istocie często będących rozmowami o niczym. Rozmowami, w których w imię ”szczytnych celów” trzeba umieć obyć się bez konkluzji… Rzadziej rozmowy na forach Facebooka inicjowane są prośbami o polecenie odpowiedniego lekarza weterynarii lub o podzielenie się doświadczeniem związanym z posiadaniem psa obciążonego jakąś przewlekłą i wymagającą stałej kontroli, chorobą. Częściej dotyczą pytań i ”konsultacji” o to kiedy, tj. przy jakim poziomie progesteronu można kryć sukę. Albo też są wołaniem o pomoc przy ”opiniowaniu” gotowych karm. Posty służą też do podkreślania i chwalenia się, że Jakiś Tam Pies, Gdzieś Tam zdobył Jakiś Tam Tytuł, reklamują mioty oraz wystawione na sprzedaż szczenięta. Albo jednoczą grupy, napominając środowisko, że ”pseudo rośnie w siłę” i ”wszystko co nie jest (z) nami, to pseudo”. Gównie jednak grupy takie straszą pseudointelektualnymi wywodami ludzi, którzy (za)dużo czasu spędzają na ‚fejsie’ lub po prostu żenującymi gównoburzami z udziałem ”znanych w środowisku” posiadaczy rasowych psów. Przez to powstaje wrażenie, że tematy, które na forum tego rodzaju grup nie są poruszane, nie istnieją albo ”nie są ważne”. Ale po kolei.

Sterowanie konsumentem

Podejdźmy do tych fejsbukowych kynologicznych grup, przez ogrom osób traktowanych przecież jako ”źródło rzetelnej informacji” (szczególnie tych nowo do niech ”wstępujących” – do niektórych grup nie można po prostu ”dołączyć”, do nich można jedynie ”wstąpić”, trochę jak do …sekty), jak do specjalistycznych, opiniotwórczych i cieszących się zaufaniem periodyków – właśnie tak przecież mają zwyczaj ”błyszczeć” co ”znamienitsi” członkowie tego rodzaju grup, jako ”specjaliści”. Periodyków mających określone cele i zasięgi, a przed nimi swoich; inwestorów (którzy angażując określone zasoby, oczekują określonych korzyści) wydawców, redaktorów, dziennikarzy i konsultantów (funkcjonujących także w określonych zależnościach) oraz reklamodawców. I zastanówmy się nad kwestią ”doboru treści” – wyboru poruszanych na forach tych grup tematów i sposobów na zarządzanie nimi. (Gdyż i tu jest jak w opiniotwórczym magazynie: nie tyle liczy się ”temat” jako taki, co sposób w jaki ów temat się przedstawia.) Jak wszystkie te role porządkują się i dzielą w warunkach social media? Kto więc jest w tych fejsbukowych kynologicznych grupach ”inwestorem” – czyje racje, argumenty, w skrócie: interesy ‚dzieją się’ na danym forum (i z jego pomocą)? Kto jest ”wydawcą”/”redaktorem naczelnym”, pełniącym rolę ”kontrolera” (by nie powiedzieć ”cenzora”), dopuszczając (albo nie) tematy ”publikacji” i rozmów, które na tychże fejsbukowych forach można znaleźć? I kto trzyma pieczę nad ”przestrzeganiem zasad regulaminu grupy” – czyli kto zajmuje się pilnowaniem, by odgórnie obrana linia była przestrzegana? Kto jest ”dziennikarzem” wybierającym sobie tematy i publikującym treści? Czy na pewno ”wszyscy członkowie grupy mogą publikować treści”? I wreszcie kto ”w zespole” ma moc ”opiniotwórczą”? Kto wchodzi w rolę ”recenzenta”, gdy pojawia się konieczność(?) ”zrecenzowania” danej kwestii? A skoro jesteśmy już przy ”recenzentach” i ”konsultantach”, to ponownie zwróćmy uwagę na sposób nawigowania dyskusji toczących się na forach kynologicznych grup. W jakim kierunku ”kanalizowana jest energia”? Jakie postawy są modelowane? Jakie nastawienie buduje się u członków tych grup w odniesieniu do poszczególnych zagadnień i które posty/publikacje i rozmowy się ”utrzymują”, a które ”znikają”, są usuwane? I czy wiadomo dlaczego niektóre tematy są cenzurowane, czy też nie jest to ”jasne”? W skrócie: jak się na fejsbukowych grupach kynologicznych ”prowadzi” nie tylko twórcę czy współtwórcę, ale i odbiorcę treści tam dostępnych? I wreszcie: kto jest zwyczajowym odbiorcą treści publikowanych na tychże forach? Gdyby grupy te były na początku wspomnianymi periodykami, to dla kogo byłyby przeznaczone? Kto by te magazyny (czy to w wersji papierowej, czy elektronicznej), kupował? I po co? Czego kupujący by w nich szukali? I dlaczego by kupowali właśnie te periodyki? (Zastanówcie się nad powyższym, nawet przyjmując, że ”w tych grupach to wszystko tylko jakoś tak ‚po prostu samo’ wychodzi”.)

Macie to? Te pytania? Postawiliście je sobie? Ok, to zapiszcie je, bo na razie idziemy dalej:

100% odpowiedzialności hodowcy

Niedawno otrzymałam wiadomość (niepierwszą tego rodzaju i nie ostatnią) od bardzo rozżalonej osoby, która napisała, by podzielić się spostrzeżeniami dotyczącymi zaskoczenia i rozczarowania tym jak potraktowano ją, gdy na jednej z popularnych fejsbukowych grup kynologicznych zadała pytanie, a właściwie ‚ośmieliła się’ zadać pytanie dotyczące, wciąż ”kontrowersyjnej” kwestii, tj. odpowiedzialności hodowcy wobec nabywcy w sytuacji, w której okazuje się, że zakupiony z ”renomowanej hodowli” ZKwP/FCI, psiak nie jest w pełni zdrowy. (Pamiętajmy, że w największym polskim środowisku hodowców i posiadaczy psów rasowych, powszechnym jest stanowisko, że ”rasowy pies”, to pies tylko i wyłącznie z dokumentami wydanymi przez ZKwP i honorowanymi przez FCI – wszystko inne to ”kundle”, ”psy w typie rasy” z ”pseudohodowli”.)

Mniejsza o szczegóły tego przypadku, gdyż tych sytuacji, kiedy to nabywcy rasowych psów z rodowodami honorowanymi przez FCI, na krótko po przeprowadzeniu transakcji odkrywają, iż zakupione przez nich psiaki okazują się być ”nie w pełni zdrowe” lub wręcz ”specjalnej troski”, jest ciągle za dużo. Chodzi o to, co w związku z tym możesz zrobić ty? Ty, jako przyszły nabywca rasowego psa o udokumentowanym pochodzeniu? Po prostu: musisz zdawać sobie sprawę z kilku kwestii i zawsze o nich pamiętać.

Zacznijmy od tego, że bezdyskusyjnym zaniedbaniem nabywcy jest nie zrobienie dokładnego rozeznania na rynku i zakup (przypadkowego) psiaka z kompletnie przypadkowej hodowli, która ”jest blisko” (w tym samym województwie) lub, którą ”polecano” np. na Facebooku. (Czyli jacyś ludzie, którzy w danej chwili byli ”online” i zobaczyli ”post z prośbą o polecenie hodowli” pisali coś w stylu ”mam od niej/niego pieska/suczkę i jestem bardzo zadowolony/a” – faktycznie, ”referencja” warta co najmniej milion zielonych…) Pełna przypadkowość, zamiast wybrania hodowcy i jego hodowli na podstawie ściśle określonych kryteriów. Trzeba być bardzo naiwnym, by nie rozumieć (i dziwić się), że jeżeli kupujący nie stawiają żadnych wymagań, sprzedający nie muszą żadnych wymagań spełniać. Handlarz chce jak najwięcej zarobić. Jeżeli więc przychodzi do niego klient, który daje mu możliwość zarobku przy jak najmniejszym wkładzie owego handlarza w jakość towaru i usług, handlarz nie ma żadnego powodu podnosić ani jakości swoich usług, ani jakości swojego towaru. I dodać wypada, że monopol bardzo źle wpływa na jakość usług i towarów, w kynologii lub może raczej ‚psiarstwie’ dokładnie tak samo, jak w każdej innej dziedzinie. Pojęcie ”pseudohodowla” nie dotyczy organizacji, logo, tylko ludzi. Konkretnych osób, które są pseudohodowcami – zapamiętajcie to sobie na całe życie.

Mimo powyższych oczywistości o jednym jeszcze nigdy nie wolno zapominać. I to jest to, za co na pewno i zawsze w ”kontrowersyjnych” sytuacjach typu ”nie do końca zdrowy szczeniak”, w stu procentach odpowiada i za co winę od początku do końca ponosi hodowca. Tym czymś jest jego aroganckie, bezczelne, chamskie, czyli po prostu prostackie zachowanie wobec nabywcy niezdrowego szczenięcia/podrostka. Wobec nabywcy zaskoczonego sytuacją, zagubionego w niej, zaniepokojonego i szukającego u hodowcy pomocy. Tak, pomocy. Dlatego, że znacząca większość osób, które zdecydowały się (jak im się wydawało) ”świadomie wydać pieniądze” (kilka tysięcy złotych lub kilka tysięcy euro) na rasowego psa, zakupując go z hodowli ZKwP/FCI, myśli o hodowcy, od którego psiak został zakupiony, jako o ”specjaliście”, ”autorytecie”, osobie ”rzetelnej” oraz ”godnej zaufania”, bo ten zarejestrowany jest w Związku Kynologicznym w Polsce. Gdy więc nabywcy tacy dowiadują się, że ich czworonożny przyjaciel nie jest tak zdrowy, jak się im wydawało (jak ich zapewniano, że zdrowy jest), w pierwszym odruchu, zwracają się do hodowcy i oczekują od niego pomocy. I niestety ciągle zbyt często się rozczarowują. A gdy się z pierwszego szoku nieco otrząsną, na fejsbukowych grupach kynologicznych ”dzielą się ze światem” (a przynajmniej starają się to robić) swoim doświadczeniem z ”współpracy” z danym tzw hodowcą. I? Zalewa ich fala hejtu ze strony rzeczonego ”hodowcy”, jego tzw przyjaciół oraz ”wyznawców”, która dodatkowo im ”dowala”.

Wiecie jak w praktyce definiuje się hodowcę? Kto to w ogóle jest ”hodowca”? Hodowca to właściciel suki, która dała potomstwo. Kropka. Tyle. Twoja suka dała miot? Witamy w ”klubie hodowców”.

”Definicje” i schizofreniczny brak logiki

Kwestią, od której omawianie problematyki „niezupełnie” zdrowych psów należy zacząć, jest forma hodowli. Hodowle zarejestrowane w stowarzyszeniach hodowców legalnie działających w Polsce są ”amatorskie” – tak mówi statut np. ZKwP, czyli stowarzyszenia najdłużej działającego i zrzeszającego w Polsce największą liczbę osób rozmnażających psy o tzw udokumentowanym pochodzeniu oraz przez istotną część polskiego społeczeństwa traktowanego jako ”jedyne niepseudohodowlane stowarzyszenie w Polsce”. Skoro hodowle są amatorskie, to co wśród nich robią takie, w których większość psów pochodzi z linii, które ciągną się od pokoleń? Linii, których tworzenie wzorowane jest na metodach hodowlanych rodem z instytutów cytologii i genetyki, ale w amatorskim wykonaniu, więc trudno powiedzieć o nich, że ”budowane są w oparciu o metody hodowlane, stosowane przez naukowców”. I co robią w tych amatorskich hodowlach psy, które używane są do tworzenia kolejnych kilku, kilkunastu linii (a może więcej, zwłaszcza gdy mówimy o ”modnych” reproduktorach)? Hodowcy-amatorzy, czasem tak zawzięcie upierają się przy twierdzeniach o swoim profesjonalizmie, gdy w ”gównoburzach” rugają nabywców ”nie do końca zdrowych psów”, że w istocie, nowicjusze mogą dać się nabrać. I uwierzyć, że pretensje przez ”amatorskich profesjonalistów” zgłaszane, by traktować ich rzekome ”doświadczenie” co najmniej z taką estymą, jak profesorski tytuł, są uzasadnione. Czy oto obnażył się nam kolejny zdumiewający oksymoron polskiego psiarstwa? Hodowca prowadzący amatorską hodowlę psów rasowych, to ”amatorski profesjonalista” czy ”profesjonalny amator”? Może warto urządzić głosowanie i demokratycznie wyłonić odpowiedź? W każdym razie, hodowca-amator tworzy swoje linie, działa zgodnie z jakimś swoim ”planem”/pomysłem i te linie nie są ”przypadkowe” – nawet jeśli tworzy je Osoba Bardzo Mało Mądra, to nie wybiera psów skrajnie chaotycznie, a według jakiegoś swojego określonego klucza. (Nawet, gdy kluczem jest dostępność tzw reproduktora, i w efekcie iluś tam odmów, ”hodowca” kryje tym, czego mu nie odmówiono i tak sobie ”robi” szczeniaczki, to jest to klucz i metoda postępowania oraz ”styl hodowania”.) Ludzie ci, ci hodowcy-amatorzy zarejestrowani w stowarzyszeniach zrzeszających osoby zajmujące się amatorską hodowlą psów rasowych, piszą i mówią o metodach hodowlanych przez siebie używanych. Co rusz, także na fejsbukowych grupach kynologicznych przewijają się hasła ”outbreeding” i ”inbreeding (inbred)”…

Z mojego punktu widzenia sprawa jest prosta: albo jesteś amatorem i raz na jakiś czas, powiedzmy maksymalnie raz do roku, puszczasz na rynek miot po niespokrewnionych psach jednej rasy – wszak jesteś amatorem i nie posiadasz wykształcenia kierunkowego: genetyk, biolog itp., więc nie bawisz się w ”bajerancki inbred”. I robisz sobie pieski za pomocą kojarzenia niekrewniaczego – zabierając się za amatorskie rozmnażanie psów wypada wiedzieć przynajmniej tyle, by móc odpowiedzieć na pytanie o to, czym jest ”kojarzenie niekrewniacze”. Albo masz zasoby; warunki i narzędzia, czyli dysponujesz jakimś terenem (z odpowiednią infrastrukturą, w której skład wchodzą także zatrudnieni pracownicy), na którym utrzymujesz znaczącą liczbę osobników obojga płci psiaków wybranej rasy. No i jesteś doktorem nauk biologicznych, praktykiem; masz dostęp do laboratoriów, instytutów, innych fachowców w dziedzinie. Znasz profile genetyczne osobników, które kojarzysz i min. dzięki temu unikasz zagrożeń wynikających z kojarzenia osobników zbyt blisko z sobą spokrewnionych – znasz ich profile, a nie tylko ”na słowo honoru” wierzysz w to, co mają napisane w rodowodach. Znasz słabe strony ”swojej rasy”, wiesz jakie są typowe dla niej schorzenia, przeprowadzasz więc badania psów, które chcesz rozmnażać i usuwasz z programu hodowlanego osobniki obciążone wadami/schorzeniami po to, by szczenięta, które w wyniku twojej działalności przyjdą na świat, były możliwie jak najwyższej jakości, czyli tak zdrowe, jak to tylko możliwe dzięki twojemu profesjonalizmowi. I byś mógł/mogła z czystym sumieniem sprzedawać je swoim klientom za te spore sumy, które odzwierciedlałyby twoje autentyczne zaangażowanie w pracę hodowlaną. A! Oraz masz szmal. Dużo pieniędzy, po prostu multum kasy, bo wszystko to wiąże się z inwestowaniem (w pasję). Masz warunki fizyczne i te rozumiane jako intelektualne zaplecze. Wtedy jesteś profesjonalistą. I wtedy świadomie stosujesz inbredy i świadomie powodujesz zmiany genetyczne zewnętrzne i wewnętrzne, wpływające na psychikę, wygląd (fenotyp) i sprawność/ funkcjonalność/ zdrowie fizyczne psów.

W przypadku typowej polskiej hodowli mamy jednak do czynienia z ludźmi ”z łapanki”. Bywa nawet (czego dowodem są fejsbukowe posty), że niepotrafiącymi poprawnie się wysłowić w ojczystym języku, nie wspominając o obcej wielu z nich logice… (Wystarczy zobaczyć jak mają się fejsbukowe ”dyskusje” pod wklejanymi przez tych, co mają nieco szersze zainteresowania niż ”gównoburza” [a to bardzo rzadki i poważnie zagrożony wyginięciem rodzaj psiarzy], linkami do np. anglojęzycznych tekstów o najnowszych odkryciach genetyków i ich znaczeniu dla poszczególnych i bardzo popularnych [czyli chętnie i w Polsce rozmnażanych] ras. Zdarzają się komentarze, ale rzeczowe dyskusje właściwie nie istnieją. Nie odbywają się. Bo ludzi ”z łapanki” genetyka nie interesuje – za dużo ”zawracania głowy” z badaniami i rozmnażanie przestałoby się opłacać. I rzeczywiście trzeba byłoby zacząć do niego dokładać spory ”hajs”. I nie zapominajmy, że bariera językowa nie pozwala wielu ”hodowcom” zapoznawać się z najświeższą literaturą traktującą o ”ich branży”.)

”Kulturę kynologiczną” mamy taką, jaką mamy – szkoda słów (Może ten blog coś zmieni? Nadzieja umiera ostatnia 😉 )… I między innymi dlatego właśnie mamy do czynienia z ”eksperymenciarzami”, ludźmi ”eksperymentującymi” na żywych organizmach, jakby byli naukowcami w prestiżowych instytutach. A amatorzy nie mogą działać profesjonalnie. Brak im ”zasobów”; wykształcenia, wiedzy, dostępu do laboratoriów, profesjonalnych, rzetelnych badań, finansowania etc. Jednak, mimo swoich braków, pseudoprofesjonalnie, poprzez tzw inbred, linebred itp., modyfikują psy, co skutkuje rosnącą ilością schorowanych zwierząt.

Ewentualne ‚dodatkowe kursy dokształcające’ dla tzw hodowców, organizowane przez stowarzyszenia hodowców nie mają szans pokryć wszystkich deficytów ich uczestników. Nie można w jeden weekend (ani kilka) zrobić ”kursu z genetyki” – sorry, ale nie. To tak nie działa. Bądźmy poważni. Dalej, nawet jeśli osoba prowadząca takie ”kursy” czy ”wykłady” miałaby odpowiednie wykształcenie i np. była genetykiem lub biologiem, to jeśli nie pracowałaby w laboratorium badawczym i sama nie tworzyła w owym laboratorium bazy pod jakąś ‚grupę testową’, dalej byłaby jedynie teoretykiem. No i powiedzmy sobie wprost: praktyk, wmawiający siedzącym przed nim przypadkowym ludziom, z nauką nie mającym nic wspólnego, jakimś paniom i panom, którzy ”hodowlą psów” np. chcą sobie dorobić do spłaty kredytu, który wzięli na 20-30 lat, na budowę domu i pieniądze ze sprzedaży szczeniaków mają im ten kredyt spłacać, za opowiadanie takim panom i paniom, że ”zupełnie bezpiecznie” sobie mogą, tak ”na lajcie” stosować inbredy itp., powinien wylecieć z posady (w tym badawczym ośrodku, w którym pracuje, o ile w ogóle w jakimś, jako praktyk pracuje). A może i jeszcze bardziej odpowiedzieć za szkodliwość swojego działania, bo opowiadanie dyrdymałów nijak miałoby się do tego, z czym na co dzień taki praktyk by się stykał. (A, i pamiętajcie o zasadniczej różnicy: czasem [raczej za granicą] właśnie np. psy, które urodziły się po to, by stać się częścią jakiegoś eksperymentu, można po zakończeniu badań, przekazać do adopcji i te zwierzaki znajdują domy, są ”wyadoptowywane”. U nas bywa, że psy, które rodzą się w wyniku ”eksperymenciarstwa” ludzi ”z łapanki” są sprzedawane nabywcom jako ”efekty przemyślanej pracy hodowlanej, wykonanej dla dobra rasy”…)

Czy można dziwić się tym, którzy twierdzą, że chęć utrzymywania potencjalnych klientów na szczenięta w przekonaniu, że ”ci wszyscy ludzie to profesjonaliści”, ma na celu umożliwienie im, tym ”profesjonalistom”, poprzez utrzymywanie tego rodzaju środowiskowej narracji, łatwej sprzedaży szczeniaków po cenach odpowiednio wyższych, niż te, które oferują hodowcy-sprzedawcy zrzeszeni w innych niż Związek Kynologiczny w Polsce stowarzyszeniach? W tych ”innych stowarzyszeniach”, o których, wnioskując z treści (burzliwych i gorących, gdyż ta tematyka, w przeciwieństwie do genetyki, podnieca prawie wszystkich ”specjalistów”) fejsbukowych dyskusji, snujący wizje i pragnienia o prawnym ustanowieniu ich monopolistami, członkowie ZKwP, mówią iż to ”stowarzyszenia pseudohodowane”, a zarejestrowani w nich hodowcy, to ”pseuduchy”, gdyż ”nie spełniają kryteriów, które spełniają hodowcy z ZKwP”. Jakich kryteriów? Skoro ten rynek, rynek kynologiczny, rynek rozmnażania, sprzedawania i nabywania psów o tzw udokumentowanym pochodzeniu (a co z DNA?), psów konkretnych ras, jest w Polsce, zwłaszcza z punktu widzenia pierwszego z brzegu potencjalnego konsumenta, kompletnie nieuregulowany. Co wyjątkowo ważne, przy okazjach, gdy szeregowi członkowie ZKwP określają hodowców należących do pozostałych kynologicznych stowarzyszeń i organizacji, mianem ”psuduchów”, oficjalnie władze tego najstarszego w Polsce stowarzyszenia hodowców rasowych psów, nigdy nie wypowiadały się źle o innych, nowych stowarzyszeniach i organizacjach ani inicjatywach kynologicznych tworzonych bez powiązań z ZKwP. Władze Związku Kynologicznego w Polsce nigdy nie zajęły stanowiska, w którym choćby ”otarły się” o szkalowanie ”nieswoich hodowców”. To jasne, że władze stowarzyszeń, w tym i ZKwP nie mają możliwości kontrolowania zachowań i wypowiedzi wszystkich ani nawet części swoich członków. I nikt trzeźwo myślący nie oczekiwałby tego typu kontroli. Z drugiej jednak strony władze ZKwP nigdy także nie korygowały swoich ”podopiecznych”, uzmysławiając im, że gdy ci najzapalczywsi, przy pomocy internetowych for, walczą na froncie iście ”ideologicznej wojny” ze ”śmiertelnym wrogiem”, w którym widzą każdego, nie-wyznawcę ”jedynie słusznych rozwiązań”, otwarcie zwalczając konkurencję, najbardziej godzą we własną organizację . (Wątek mitów na temat tego, dlaczego hodowcy rozmnażający psy pod szyldem najpopularniejszej w Polsce organizacji hodowców, są ”naj”, nie jest w tym wpisie potraktowany osobno, bo nie jest to chyba potrzebne, ale zahaczymy o ten temat w dalszej części tekstu, min przy pomocy serii 9 grafik ”Profilowanie genetyczne w kontekście potwierdzenia uczciwości”.) Przyznam też, że nie jestem przekonana co to tego, czy w tych ”innych” stowarzyszeniach, także należących do międzynarodowych federacji kynologicznych, rzeczywiście jest ”taniej”. Po prostu nie sprawdzałam tego. Być może ”jest taniej”. Jeśli tak, to może chodzi o to, by pokazać konsumentom, że za psa popularnej w Polsce rasy, psa z certyfikatem potwierdzającym pochodzenie, można zapłacić mniej niż za psa tej samej rasy bez certyfikatu DNA? Z pewnością warto jest to sprawdzić.

Jak skwitowała temat ”amatorskiej hodowli” jedna z niewielu osób, z którymi o KYNOLOGII (a nie ”psiarstiwe”), miewam okazje od czasu do czasu rozmawiać: ”Modyfikowanie eksterieru w formie, w której robi to (tak im wychodzi) znacząca część hodowców prowadzących te amatorskie hodowle, przypomina działanie w rodzaju położenia instalacji elektrycznej, po przeczytaniu książki o tym ”Jak położyć instalację elektryczną?”. Nieważne, że nie posiadasz uprawnień, w książce jest napisane, że niekoniczne są różnicówki przy obwodzie 20m2, u ciebie obwód ma 23m2, ale ”te 3m to taki margines”. Działa… Do czasu. Nie będę już nawet rozwodzić się nad tym, że większość z tych ludzi, tych hodowców-amatorów, a raczej najzwyczajniejszych w świecie rozmnażaczy, nie wyciąga wniosków logicznych ze swoich czynów.”

Co ciekawe rynek kynologiczny, wciąż przecież amatorskiej hodowli, hodowli prowadzonej przez nie-naukowców, inaczej wygląda poza granicami Polski, np. w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii… Hodowcy psów z całego świata bardzo chętnie sięgają po fachową, szczególnie anglojęzyczną literaturę z zakresu genetyki i usprawniania, podkreślmy: amatorskiej hodowli psów rasowych. Hodowcy nie szczędzą wydatków na zdobywanie informacji wynikających z badań psów, których w swoich hodowlach do rozrodu używają. I coraz częściej nie wstydzą się publikować informacji nie tylko o tym, że ”wszytko jest super”, ale i takich, z których jasno wynika, że u któregoś ze swoich psów wykryli coś, co nie pozwala im użyć go w hodowli. Bo tylko tak, poprzez transparentność, można rzetelnie i wiarygodnie budować mapę swojej hodowlanej linii. Publikacje na stronach takich jak np. https://www.instituteofcaninebiology.org/ cieszą się wielkim, niesłabnącym zainteresowaniem i ich przyswajanie przez hodowców jest na porządku dziennym, nie jest ”dodatkową pracą”, jest codziennością pasjonującego się kynologią hodowcy amatora.

Amatorskie hodowle rasowych psów, choć hodowcy rozmnażają psy i sprzedają je (swój towar), a nabywcy (czyli konsumenci) je od sprzedawców-hodowców kupują, nie są traktowane jak ”profesjonalne firmy usługowe”/”zakłady produkcyjne”. Jakże mogłyby być tak traktowane, skoro do ich prowadzenia nie jest wymagane ani specjalnie wykształcenie, ani posiadanie odpowiedniego terenu, czy infrastruktury. Ani jakiekolwiek potwierdzenie, że naprawdę ”pracuje się” na ”komponentach” wskazanych w metrykach i rodowodach psów. ”Komponentach”, o których mówi się konsumentowi, że z nich ”zrobiony” jest szczeniak, którego ten kupuje – nie istnieje wymóg genetycznych badań potwierdzających treści metryk i rodowodów. (Choć dla porządku należy zaznaczyć, że kynologiczny świat się zmienia, zasuwa do przodu w iście imponującym tempie. W efekcie wymóg ten nie istnieje w stowarzyszeniu Związek Kynologiczny w Polsce (ZKwP), natomiast jest normą w przynajmniej niektórych z innych polskich związków kynologów, organizacjach o krótszym od ZKwP stażu, jak np. min. Polski Klub Psa Rasowego, Stowarzyszenie Właścicieli Kotów i Psów Rasowych, Polska Federacja Kynologiczna (ale do tego wątku szerzej przejdziemy w nieco dalszej części tekstu). Przywykliśmy do stanu, w którym na polskim rynku kynologicznym nie jest wymagane także przestrzeganie ściśle określonych kryteriów dotyczących produkowanego ”towaru” – nie jest wymagana pewność pochodząca z wyników określonych badań, iż zwierzęta, które się rozmnaża, są zdrowe nie tylko w znaczeniu takim, że nie są chore na choroby zakaźne, ale i że wolne są od wrodzonych wad typowych dla swojej rasy, które czynią z nich zwierzaki niepełnosprawne – specjalnej troski. Konsumenci przez lata słuchali, że, gdy chodzi o tego rodzaju nieobowiązkowe badania w odniesieniu do całych populacji a nie tylko pojedynczych osobników, ”Związek tego nie wymaga”’ i na tym się tego rodzaju dyskusje kończyły. Czasy się zmieniają… I chyba wypada podkreślić, że znamienna fraza ”Związek tego nie wymaga” to sformułowanie, które trudno usłyszeć od kogoś z organizacji innej niż ZKwP.

”Kwalifikacje hodowlane”, w kontekście kynologicznym, dotyczące przygotowania osoby, która chce psy rozmnażać, do tego by, upraszczając ”robiła to z głową”, w prawie polskim nie istnieją. Nie ma przepisów, które określają, jaką (i że w ogóle) ścieżkę edukacyjną musi przejść osoba, która zamierza rozmnażać psy i… modyfikować ich fenotyp. Nie istnieje temat ”uzupełnienia kwalifikacji” jako warunku na prowadzenie hodowli psów rasowych. W konsekwencji, w odniesieniu do obowiązujących w Polsce przepisów, hodowcą może zostać praktycznie każdy. Oznacza to, że do woli, każdy tzw hodowca możne modyfikować fenotyp psów o tzw udokumentowanym pochodzeniu, czyli bardzo luźno i indywidualnie interpretować sobie wzorzec rasy, którą rozmnaża. I sprzedawać szczeniaki nabywcom, czyli konsumentom towaru, jako ”wzorcowych przedstawicieli rasy”, niezależnie od ewentualnych dziedzicznych obciążeń, którymi są one obarczone ani tego, jak bardzo, już na etapie szczenięctwa, zdradzać będą, że w przyszłości nie mają szans wyrosnąć na osobniki zgodne z wymogami wzorca swojej rasy. (Na co wskazują nieprawidłowości anatomiczne, możliwe do zaobserwowania już na tym wczesnym etapie.) Można ów nieszczęsny fenotyp modyfikować (nie tylko nie mając dostępu do laboratoriów i nie rozumiejąc zasad, którymi rządzi się genetyka), ale choćby bez opierania się na podstawowej wiedzy o osobnikach, które się rozmnaża: nie znając nawet ich profilów DNA. I Można robić to aż tak nieudolnie, ”starając się” naśladować naukowe metody hodowlane stosowane przez naukowców. Metody hodowlane, których wielu z tych tzw hodowców psów nawet nie rozumie, co nie przeszkadza im zawzięcie ”kłapać dziobem” o ”zawężaniu puli genetycznej”, gdy zwraca się im uwagę, na oczywistość że osobniki obciążone, pochodzące z ciągnących się od lat ”linii”, z ”planów hodowlanych” należy bezwzględnie eliminować. W wyniku tego stanu rzeczy, masy jakichś przypadkowych ludzi produkują mnóstwo psów, a to (co najmniej w niektórych rasach) skutkuje rosnącą ilością schorowanych zwierząt.

”Kwalifikacje hodowlane” to dla dzisiejszych psiarzy kwalifikacje, które nabywają ich psy – nie oni. Oni, ci tzw hodowcy w istotnej części, w swoim mniemaniu są jak ”płatki śniegu” – ”wyjątkowi i niepowtarzalni, doskonali takimi, jakimi się urodzili”. Polskie społeczeństwo przywykło myśleć, że ”wszystko co w Polsce dotyczy rasowych piesków wiąże się z ZKwP”. I tak jest też w przypadku najpopularniejszych wystaw psów, tych cieszących się największym zainteresowaniem, które organizowane są właśnie przez to stowarzyszenie. Psy, uprawnienia zdobywają drogą wystaw. Wystaw, które w istocie są tylko show. Imprez, podczas których sędziowie kynologiczni, subiektywnie, w oparciu jedynie o swoje indywidualne wrażenia i interpretacje wzorców ras oraz tego co jest ”estetyczne”, sympatie i antypatie, wybierają ”najpiękniejsze okazy”. (Żale na temat tego, jak wygląda przyznawanie ocen i tytułów wystawowych, tego kto wygrał a kto przegrał, ”który ‚koniec smyczy’ został oceniony” etc., są częstym tematem postów zamieszczanych na grupach przez hodowców i posiadaczy psów, zgłaszanych na wystawy FCI.)

Na wystawach ma być miło i nikt na tych wystawach nie pyta o wyniki zdrowia psów na nich pokazywanych. Wyniki dotyczące; dysplazji stawów i innych schorzeń aparatu ruchu, chorób serca, oczu, trzustki, tarczycy, nerek, głuchoty itp., bo nie po to są urządzane te konkursy, by weryfikować wyniki takich badań. Nie chodzi w nich o to, by poprzez nie wyłaniać osobniki, o których wartości hodowlanej na podstawie przeprowadzonych, certyfikowanych badań wiadomo najwięcej. Kwalifikacje hodowlane, czyli dopuszczenie danego osobnika do rozrodu, zależy od tego, czy na iluś tam wystawach dostanie wystarczającą ilość odpowiednich ocen za sam wygląd. Kwalifikacje hodowlane psy, zdecydowanie rzadziej, zdobywają też podczas tzw przeglądów hodowlanych. W tym i tych ”specjalnych”, na które prowadza się psy w ZKwP, psy min. z ”wadami nabytymi”, w których to definicji, zdaniem ZKwP, mieszczą się też psy celowo okaleczone chirurgicznymi zabiegami zmieniającymi ich wygląd tj. kształt, wielkość, sposób noszenia uszu i/lub ogonów, których na wystawach już tak swobodnie, jak jeszcze w 2015 roku, pokazywać nie można. Oraz elementem kwalifikacji hodowlanej są także, ale tylko dla niektórych ras, testy psychiczne dla psów (nie ich właścicieli…), które ZKwP organizuje. To nie jest tak, że udział danego psa w wystawie jest swego rodzaju ukoronowaniem, ”wisienką na torcie”. Że pies, którego się na wystawie pokazuje jest wcześniej wyselekcjonowany jako ”absolutnie wolny od wrodzonych wad typowych dla jego rasy”. (Przecież w wystawach biorą udział nawet szczenięta.) Że ”na 100% został przebadany i jest jasne, że używanie go w hodowli jest bezpieczne”. I dlatego można z nim iść na konkurs piękności i ”stawać w szranki z także wyselekcjonowanymi, najdoskonalszymi pod względem fizycznego i psychicznego zdrowia oraz pożądanego wyglądu, osobnikami”. Nie, wystawy psów to tylko show, a nie element kwalifikacji hodowlanej, rozumianej jako ”przegląd hodowlany, opierający się o tzw dowody z natury, czyli wyniki badań pokazywanych na nich psiaków”.

Nie mając możliwości stosowania metod hodowlanych a jedynie ”w ciemno”, bo nawet bez profilu DNA je naśladując i nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że błądzi się po omacku albo wręcz z powodu zadufania i arogancji kompletnie ten fakt ignorując, nie ma się warunków na to, by kontrolować tę nieszczęsną ”pulę genetyczną”, z której tak dumni są tzw hodowcy i ustrzec rozmnażane przez siebie psy przed depresją inbredową. Depresją inbredową, która w takich warunkach, dla państwa tzw hodowców, staje się czymś odległym, niedotyczącym ich hodowli, nierealnym, trudnym do uwierzenia i nieprawdopodobnym, jak ”bajka o żelaznym wilku”, a wreszcie mitem…

Hodowle psów rasowych prowadzą bardzo różni, nierzadko bardzo przypadkowi ludzie. Ludzie nieposiadający kierunkowego wykształcenia, a więc kwalifikacji, zaplecza intelektualnego ani finansowego i z tego powodu nie mogący być traktowani jako profesjonaliści – nie mieszczą się w tej kategorii. Nie są więc hodowcy i ich hodowle psów rasowych (także w społecznej świadomości) traktowane jak ”profesjonalne firmy usługowe/producenci towarów” i nie są jak one opodatkowane… No, właśnie. Pretensje do bycia postrzeganymi jako ”profesjonaliści” są duże, ale opodatkowanie działalności polegającej na ”produkowaniu psów” jest ”amatorskie”…

Gdy przechodzimy do rozliczeń z Urzędem Skarbowym także, a raczej przede wszystkim dla ściągającego podatki Urzędu, hodowcy ci są amatorami. ”Przypadeq?” Niezależnie od tego w jakiej organizacji hodowców działa hodowca ”produkujący” i sprzedający rasowe psy, jest hodowcą prowadzącym ”amatorską hodowlę psów rasowych”. Hodowla amatorska jest tak, w ten sposób zakwalifikowana, bo ”nie przynosi zysków”. Poważnie? (Pamiętajcie o tym, czytając treść min. grafik zatytułowanych ”Zamarzyło się”.) Zakwalifikowanie tego typu zajęcia, czyli rozmnażania i sprzedawania konsumentom towaru w postaci psów rasowych (towaru, z którego dochód jest zazwyczaj nieewidencjonowany), jako hodowli amatorskiej, sugeruje, że takie ”rozmnażanie psów, nie przynosi zysków”. I tak buduje się u polskiego społeczeństwa, u konsumentów towaru/rzeczy ”pies rasowy”, wrażenie, przekonanie wręcz, że ”hodowla psów jest zajęciem niedochodowym”. A przecież, zakupując psa rasowego, jego nabywca zobligowany jest zapłacić podatek od wzbogacenia się, na poczet przyszłych ”możliwości finansowych, które potencjalnie daje mu zakupienie owego rasowego psa”…

”Działy specjalne produkcji rolnej” -hmm… Rolników dotyczy coś takiego jak ”kryterium kwalifikacji rolniczych”, a hodowców psów, którzy rozliczają się jako tacy ”specjalni rolnicy”, nie dotyczą żadne tego rodzaju wymogi. Wierzycie w to, że skoro stan prawny dotyczący rozmnażania rasowych psów w Polsce, wygląda właśnie tak, to ”hodowla rasowych psów jest zajęciem niedochodowym”? W sieci znalazłam coś takiego: ”Sąd Najwyższy w jednym z wyroków stwierdził, że „prowadzenie działalności rolniczej […] oznacza prowadzenie na własny rachunek przez posiadacza gospodarstwa rolnego działalności zawodowej, związanej z tym gospodarstwem, stałej i osobistej oraz mającej charakter wykonywania pracy lub innych zwykłych czynności wiążących się z jego prowadzeniem”. ”Kupujecie”, że to ”przypadek”, że od tylu lat nikt się na poważnie nie wziął za sprawdzenie tego kynologicznego rynku i dokładnie nie policzył, jak to jest z tymi pieniędzmi z rozmnażania psów? Dochody z hodowli psów w przeważającej części są nieewidencjonowane, nie wiadomo więc co jest przychodem, co rozchodem… A typowego tzw hodowcę rasowych psów z rolnikiem łączy już chyba tylko tyle, że też, od czasu do czasu, gówna musi z ”zagród” posprzątać. No, bo co np. jakąś dziuńkę z brwiami odrysowanymi od szklanki i szponami z dżecikami, która w blokowym mieszkaniu albo domu na kredyt, jednej pelargonii nie ma i puszcza miocik za miocikiem jakiejś modnej i dobrze się sprzedającej mini-mikro albo tzw groźnej rasy, łączy z produkcją rolną?

Jako nabywca muszę zapłacić podatek od wzbogacenia się, bo zakup psa rasowego, potencjalnie może przynieść mi korzyść, kiedy zacznę go rozmnażać, ale jak już dostaję patent na rozmnażanie, czyli gdy mój pies uzyskuje hodowlane uprawnienia, a ja zostaję tym ”hodowcą” i mogę psy sprzedawać, to już mi ta ”hodowla korzyści nie przynosi”, już mi się wtedy ”nie opłaca”… No, błagam! To się nie klei. (Na marginesie: najwięcej ”korzyści” zakup rasowego psa przynosi nabywcom, którzy aby pies mógł w ogóle ”jako tako” funkcjonować, muszą zainwestować mnóstwo pieniędzy w jego leczenie.)

Spotkałam się z opinią, że ten sposób opodatkowania hodowli rasowych psów, czyli w ramach ”działów specjalnych produkcji rolnej”, miał być swego rodzaju ”ukłonem w stronę hodowców rozmnażających psy rasowe a nie kundle i mieszańce”. Że to taka ”nagroda” za to, że ktoś nie rozmnaża w celach zarobkowych kundelków, tylko rasowe psy – odłóżmy na chwilę kwestię definicji ”psa rasowego”. Tak jakby ”produkowanie” psów miało być wartością samą w sobie i po prostu ”kanalizujemy tę produkcję w taki sposób, że namawiamy ludzi, by rozmnażali i pieniądze robili tylko na psach rasowych”. Do mnie takie postawienie sprawy nie trafia zupełnie. W Polsce nie było, nie ma i raczej nigdy nie będzie popytu na kundelki i mieszańce. Bo klient chce psa rasowego, który wygląda Jakoś Tam i ma Jakieś Tam przewidywalne i przez niego pożądane cechy/predyspozycje. Chyba, że -wróćmy teraz do definicji psa rasowego- chodziło w tym złożeniu o to, by nie dopuścić do rozwoju konkurencji i tym ”rasowym” psem miałby być i pozostać tylko pies z jakąś konkretną ”metką”…

Zauważyliście tę specyficzną ”tendencję”? Ludzie biorą kredyt na dwadzieścia-trzydzieści lat, żeby wybudować/kupić i wyremontować/wykończyć dom i wtedy właśnie zostają hodowcami psów rasowych. Coś tu ”nie halo”, co? Nikt nie bierze sobie na łeb dodatkowych wydatków w postaci iluś tam rasowych psów, jeżeli właśnie spłaca spory kredyt. No, chyba, że jednak kasą za sprzedaż szczeniaków spłaca sobie ten kredyt…

Sentyment za starymi czasami?

Czy trwanie przy ‚amatorskości’ można tłumaczyć np. sentymentem do sukcesów, które w czasach komuny odnosili polscy piłkarze? Jak ostatnio w jednym ze swoich programów przypomniał aktor Cezary Pazura, ”za komuny polski zawodnik nie mógł grać w klubie zagranicznym, mógł grać tylko w Polsce i musiał być amatorem”. A przecież piłkarze zawodowo grali w piłkę (i byli zawodnikami na wysokim poziomie). Znany aktor z typowym dla siebie urokiem podkreślił, że taki piłkarz musiał być amatorem, bo w komunistycznej Polsce sport był amatorski: ”Bo komuniści to tylko amatorzy i z miłości do sportu brali się za sport, a tak to chodzili pracować do kopalni”… [Link do programu: https://www.youtube.com/watch?v=Cqyg0rhHOzg]

Tak, czy inaczej faktycznie, za komuny zarówno podejście do ‚amatorskości’ jak i ‚profesjonalizmu’ było bardzo specyficzne. Byli przecież i tacy ”namaszczeni”, którzy np. ”studia prawnicze” kończyli w kilka miesięcy, na ‚specjalnych kursach’ w Związku Radzieckim…

Wasza kolej, drodzy przyszli nabywcy psów rasowych, teraz wy zróbcie ”eksperyment”: poszukajcie w sieci i wybierzcie sobie hodowcę psów z grona prawdziwych rolników. Wiecie, z grona ludzi, którzy żyją na wsi i prowadzą gospodarstwo rolne, mają uprawy i/lub hodują jakieś zwierzęta gospodarskie, owce, czy coś… I z tego żyją. Mają teren dla psów i stać ich na to, by te psy utrzymywać na naprawdę dobrym poziomie. Dodatkowo mają też doświadczenie wynikające z prowadzenia hodowli zwierząt gospodarskich (znajomość zasad genetyki etc.), które wykorzystują w hodowli psów. Są tacy. Ale sprawdźcie sobie ilu jest takich hodowców, u których sposób rozliczenia w ramach ”działów specjalnych produkcji rolnej” nie zaskakuje i nie ”razi”. Ilu jest takich hodowców, którzy amatorsko hodować psy mogą rzeczywiście w ramach hobby, pasji, ”fanaberii”, bo co innego jest dla nich źródłem dochodów, z czego innego, nie psów, żyją. I na swoją pasję/hobby/fanaberię mają pieniądze i je w owo zajęcie inwestują. Wybierzcie sobie takiego hodowcę, który wystawi wam fakturę. Namawiam też: sprawdźcie ilu jest hodowców prowadzących zwykłą działalność gospodarczą i rozliczających się w ramach księgi przychodów i rozchodów, hodowców ewidencjonujących kwoty otrzymywane, gdy sprzedają szczeniaki poszczególnym nabywcom-konsumentom towaru ”pies rasowy” i kwoty, które wydają na utrzymanie swojej hodowli.

Chyba rozumiecie już dlaczego tak cenni są ci z hodowców amatorów, którzy badają psy, których używają do rozrodu, chociaż przecież ”nie muszą”. Tylko z takimi ludźmi warto rozmawiać, gdy szuka się dla siebie psa rasowego, reszta to… Sami sobie znajdźcie właściwe określenie.

”Zatrudnię w profesjonalnie prowadzonej hodowli”

To, co posłużyło za motyw kolejnych grafik, to dyska z fejsikowej tzw kynologicznej grupy, w której kiedyś zdarzyło mi się uczestniczyć. Dyska typu ”top of the top”/ ”creme de la creme”. Jest taki typ osób, które są… No, po prostu niezbyt lotne. I inne nie będą. Panie, które mój performance najbardziej pobudził do obnażania ich ”jestestw” oraz bazowego problemu polskiej kynologii, stanowią przykład postaw i zachowań, których należy w kynologii unikać. Jedyny facet, który bierze udział w rozmowie, wyraźnie zaznaczył tym ”intelektualistkom” w czym rzecz. Ale one nie załapały. I (co najbardziej żenujące) nie ogarnęły, że nie powinny w ogóle zabierać głosu… Trzy normalne babki ‚skumały bazę’ od razu. I w tym rzecz: trzy. A fejsbukowe kynologiczne fora pełne są kobitek parających się tzw kynologią. Są jak ”kurniki” – pełno w nich ptaszyn kokoszących się, dziobiących wzajemnie, zmieniających opierzenie i wygładzających piórka na kuprze. Kurniki, w których czeluściach ”od święta” jesteś w stanie wyłonić jakiegoś, no, niech będzie: ”koguta”. Ta rozmówka dla mnie była jedną z ostatnich, w które się ”zaangażowałam” i które zeskrinowałam – grzechem byłoby tego nie zrobić, gdyż jest tą z kategorii ”Przeczytasz jedną i wiesz już wszystko”. Powinnam od razu podkreślić, iż widząc ogłoszenie dotyczące ”pracy w hodowli”, ”przyuczenia do zawodu” i ani słowa o umowie między tym hodowcą-pracodawcą i jego pracownikiem, uznałam, że powstrzymanie się od owego performance byłoby nie lada stratą. Gdyż, wybaczcie, po prostu już od bardzo dawna nie …’współczuję’ osobom, które są aż tak aroganckie ani tym, które nie łapią ani ‚bazy’, ani sarkazmu. Uważam natomiast, że tego rodzaju ograniczenia jakie ”miłe panie”, zaangażowane ”w wyjaśnienie mi ‚tajemnic’ opodatkowania amatorskiej hodowli psów rasowych”, zaprezentowały, są bardzo dobrym kryterium selekcji… Postawa tych pań dosyć dobrze oddaje nastawienie osób zajmujących się rozmnażaniem rasowych psów, odnośnie tzw kwestii finansowych, rozumianych jako ”rozmowy o formie opodatkowania amatorskiej hodowli psów rasowych”. (Kolejny raz potwierdziło się, że aby naprawdę kogoś poznać, dowiedzieć się co siedzi w danej osobie, wystarczy temu komuś dać się poczuć ”panem/panią sytuacji”, niech myśli, że jest ”rozgrywającym” – i wszystko stanie się jasne.)

O tabu amatorskiej hodowli psów rasowych, która opłaca się zupełnie ”jakoś tak nieamatorsko”, szczególnie tym, którzy nie mają zajęcia innego niż ”hodowla rasowych psów”

Tzw hodowcy nie muszą psów sprzedawać i ”narażać się” na ”żale” ludzi, którzy od nich psy kupują. Zacznijmy od tego, że nie muszą psów rozmnażać, bo ”nikt im pistoletów do głów nie przykłada”, by swoje psy rozmnażali. Robią to, bo chcą. Spełnia to w jakiś sposób ich egoizm. Rozmnażają psy, bo im się to opłaca. Bo jest (jak niektórzy podkreślają niekontrolowany przez państwo) rynek na rasowe psy a tzw hodowcy chcą w tym rynku uczestniczyć. Przy czym znacząca część tych najaktywniejszych w internecie, marzy o uczestniczeniu w owym kynologicznym rynku w ramach monopolu jednej organizacji. Czyli stowarzyszenia Związek Kynologiczny w Polsce, do którego należy przeważająca liczba osób zajmujących się w Polsce rozmnażaniem rasowych psów i z największym zaangażowaniem zamieszczających posty na kynologicznych forach Serwisu Facebook. (Lub, gdy tematy rozmów choćby jedynie dotykają problematyki ”psa rasowego” w jakimkolwiek miejscu tego Serwisu.) Musicie zdawać sobie sprawę, iż zapędy zaangażowanych w ZKwP, by formalnie, drogą legislacyjną, przez aktywny (ale na szczęście wciąż nieodnoszący skutku) lobbing w Sejmie, uzyskać dla tego stowarzyszenia rolę ”instytucji” i tym samym w praktyce zalegalizować monopol, którego w tej chwili, z uwagi na brak zainteresowania organów państwowych, a co za tym idzie odpowiednich przepisów, bardzo jest to stowarzyszenie blisko, to niebezpieczne dążenia i należy im przeciwdziałać.

Ostatnimi czasy ZKwP lobbowało i może wciąż lobbuje za zmianami w Ustawie o Ochronie Zwierząt, dążąc do legislacyjnego określenia rasowości psa. Jeżeli Związek Kynologiczny w Polsce dostanie to pojęcie na wyłączność, zawłaszczy określenie ”pies rasowy”, to w Polsce ”psem rasowym” będzie tylko ten z papierami wydawanymi przez ZKwP i uznawanymi przez FCI. Zasady wolnego rynku oraz istnienie innych międzynarodowych federacji kynologicznych zostaną zignorowane. Pozostałe organizacje i stowarzyszenia zrzeszające legalnie, w myśl obowiązującego u nas prawa, działających hodowców psów (którzy z wielu względów nie chcą być członkami ZKwP i zdecydowali się swoją działalność realizować w innych organizacjach) z automatu, z dnia na dzień staną się nielegalne a hodowcy zostaną ”pseudohodowcami”. Dokumenty, czyli metryki i rodowody wydawane przez te inne organizacje, staną się nieważne. ZKwP swoje dążenia usprawiedliwia tym, że ”do Fédération Cynologique Internationale (FCI), czyli Międzynarodowej Federacji Kynologicznej może należeć tylko jedna ‚organizacja’ z danego kraju”. Że ”tylko jedno stowarzyszenie z Polski może być członkiem FCI” (tych członków FCI ma 86, po jednym z danego kraju). Tyle, że FCI nie jest jedyną na świecie międzynarodową federacja kynologiczną.

FCI przyjęło zasadę, że do ich struktur może należeć tylko jedna federacja zrzeszająca organizacje hodowców psów w danym kraju, które to organizacje wzajemnie uznają wydawane przez siebie dokumenty i z sobą współpracują. Jak widzicie przypadek Polski jest dosyć wyjątkowy, ponieważ u nas chodzi o tylko jedno konkretne stowarzyszenie (ZKwP), a nie organizację dowolnej liczby stowarzyszeń/klubów/organizacji połączonych w jednej federacji, która wchodzi do FCI. A poza tym, jak już zaznaczyłam, FCI nie jest jedyną międzynarodową federacją kynologiczną na świecie. Jest największą i może zabiega o monopol, ale to nie jest jedyna federacja. To jest po prostu ta federacja, do której należy najdłużej działające w Polsce stowarzyszenie hodowców psów, ale nic ponad to.

Gdyby tzw hodowcy byli takimi altruistami, jakimi czasem lubią się kreować, szczególnie na fejsbukowych grupach kynologicznych, przy okazji ”trudnych tematów”, jak; ”Odpowiedzialność hodowcy względem nabywcy”, ”Wady (fizyczne) zwierząt”, ”Prawa i obowiązki hodowcy” oraz ”Czy na hodowli rasowych psów można zarobić?” etc., które to pojawiają się przy postach dotyczących np. niewydolności układu oddechowego, dysplazji stawów, pytań o opłacalność hodowli itp., oddawaliby szczeniaki za koszt wykonanych szczepień, zadowoleni, że efekty ich ”pasji” (tej do ”wnoszenia czegoś do rasy”), znalazły bezpieczne domy na całe życie. Że owe domy znalazły psy nie tylko co najmniej poprawne w kontekście wymogów wzorca danej rasy, ale i ”brzydkie jak noc”, od tego wzorca bardzo odbiegające**. Psy fizycznie zdrowe oraz niezdrowe (których koszty utrzymania niekiedy bardzo znacząco odbiegają od standardu wydatków na rasowego psa, który jest przedstawicielem rasy, która takimi schorzeniami obarczona nie jest lub po prostu jest osobnikiem od wrodzonych wad wolnym). Psy o zrównoważonej psychice oraz psy z zaburzeniami dziedziczonymi po niezrównoważonych przodkach; przesadnie lękliwe lub alarmująco agresywne, obarczone neurozami (które także są dla ich właścicieli przykrą niespodzianką). Nie czarowaliby klientów opowieściami o ”tytułach”, ”wygrywanych wystawach” i ”zazdrosnej, gotowej na wszystko konkurencji”. Ani nie robiliby ”tak atrakcyjnych graficznie” zapowiedzi miotów i nie wymyślali ”Jak zrobić zdjęcie szczeniaczkowi, żeby był taki śliczny, śliczniusi, żeby mu się nie można było oprzeć?”. I nie tworzyliby ”wymyślnych” umów, w których jedynie nieliczni z nich traktują nabywcę szczeniaka, jak równoprawnego partnera, a nie ”jelenia”, którego można ”skasować na parę tysięcy” i na tym zakończyć z owym ”jeleniem” wszelkie interakcje – albo i nie… (Ale o tym nieco dalej.)

Nie dajcie się zwariować. Publikowanie przez nabitych w butelkę, nabywców chorych psów, postów min. na fejsbukowych grupach kynologicznych, w których ci ludzie, obnażając hipokryzję a może wręcz nieuczciwość tzw hodowców, usiłują przed nimi ostrzegać kolejne osoby albo poszukują innych poszkodowanych, którzy nabyli psy obciążone jakąś poważną (tj. uniemożliwiającą psiakowi normalne życie i generującą wzrost kosztów jego utrzymania) wadą, zazwyczaj jest ostatnią deską ratunku. Gdyż tzw hodowca, do którego nabici w butelkę klienci zwrócili się w pierwszej kolejności, mówiąc kolokwialnie ”wypiął się na nich”. I to wcale nierzadko po tym, jak początkowo pomoc im obiecał, ale ostatecznie słowa nie dotrzymał.

Co kupujesz? I czy na pewno ”kupujesz”?

Czytajcie umowy, gdy ”kupujecie” szczenię, a przede wszystkim sporządzajcie umowy! Nie wchodźcie w układy ”na gębę”. I czytajcie te umowy do końca. I pilnujecie tego, kto w umowie wpisany zostaje jako właściciel psa, bo jest nowy patent na robienie nabywcy w balona i zarobienie sporej kasy na jego naiwności. Kiedyś, i w Polsce psa się po prostu sprzedawało. Czyli inkasując określoną kwotę, w podpisywanej przez strony umowie, przenoszono prawo własności z hodowcy na nabywcę. I od tej chwili psiakiem rozporządzał nowy właściciel – pies bezwzględnie stawał się własnością osoby, która go zakupiła. Tadam! I koniec. Kropka.

Albo proponowano szczenię/podrostka opiekunowi na współwłasność, na tzw warunkach hodowlanych. A co oznacza ”warunek hodowlany”, owa ”współwłasność”? Otóż, na podstawie umowy zawierającej bardzo szczegółowe zobowiązania stron (generalnie, bardziej są to zobowiązania opiekuna i/lub współwłaściciela psiaka wobec hodowcy niż odwrotnie), hodowca przekazywał zwierzaka nowemu opiekunowi bez inkasowania od niego kwoty stanowiącej, znaną obu stronom, cenę szczenięcia. Nie dlatego, że coś ze szczeniakiem/podrostkiem było ”nie tak”, ale dlatego, że hodowca uznał go za osobnika rokującego na reproduktora/sukę hodowlaną, nie decydując się przy tym pozostawić go w swojej hodowli. Od samego początku było więc jasne, że szczeniak zbywany jest w celu hodowlanym, że ma być zwierzęciem w przyszłości rozmnażanym. W warunku hodowlanym chodzi o to, by korzyść z przekazania psa innej osobie, hodowca mógł czerpać w przyszłości, np. z miotów, które ów pies da. Dlatego, przekazując psa tej innej osobie, opiekunowi i jego przyszłemu właścicielowi (o ile strony wywiążą się z umowy), hodowca-sprzedający nie inkasuje za niego określonej sumy i np. zastrzega, że formą zapłaty za niego będzie np. szczenię pochodzące z miotu po tym psie. Istotne jest, by w umowie określić formę zapłaty. To czy ma to być określona suma pieniędzy – jeśli tak to jaka jest cena za psa będącego przedmiotem umowy? Czy właśnie np. szczeniak, który urodzi się ze skojarzenia osobnika będącego przedmiotem umowy z Jakimś Innym Osobnikiem ma stanowić zapłatę? (W umowie musi być zastrzeżone, wyraźnie zdefiniowane kto wybiera psy/suki do krycia, aby nie rodziło to nieporozumień.) Albo może ceną ma być równowartość dwóch-trzech szczeniaków? (W takim przypadku należy wpisać w umowę kwotę, którą ustalamy jako równowartość tych 2-3 szczeniąt.) Wszystko to musi być w umowie wyklarowane, bo w warunku hodowlanym zapłata za psa zostaje odroczona. Z grona potencjalnych nabywców hodowca wybierał osobę, której psiaka powierzał, ale którego w sensie prawnym wciąż to on pozostawał właścicielem – nie dochodziło do przeniesienia własności. Osoba taka, ów opiekun wybrany przez hodowcę, zobowiązana była zapewnić zwierzęciu jak najlepsze (wyszczególnione w umowie) warunki bytowe, wychować je, socjalizować, szkolić itd. Oraz pokazywać je na wystawach i tą drogą uzyskać dla niego hodowlane uprawnienia, pozwalające na rozmnażanie danego osobnika i zapewnienie hodowcy korzyści płynących z wysokich cen rynkowych potomstwa takiego utytułowanego psiaka.

Umowa ‚warunek hodowlany’ zawiera sztywne postanowienia, z których jasno wynika, kiedy opiekun psa będącego przedmiotem umowy, zobowiązany jest zapłacić na rzecz hodowcy-sprzedającego konkretną kwotę lub w inny sposób wypełnić swoją część umowy, np. przekazując hodowcy szczenię, które ten sobie z miotu po swoim psie wybierze. Wtedy dopiero dochodzi do przeniesienia własności z hodowcy-sprzedającego na opiekuna-nabywcę-nowego właściciela. To może być określony czas od momentu uzyskania przez tegoż psa uprawnień hodowlanych (gdy psiak zostaje reproduktorem – od tego dnia biegnie termin). Lub od chwili, w której opiekun psa zaczyna czerpać korzyści finansowe wynikające z posiadania osobnika z uprawnieniami hodowlanymi, tj, gdy sprzeda pierwszego szczeniaka pochodzącego z miotu po tym psie lub zaliczy z nim pierwsze krycie. Albo też opiekun-przyszły nabywca i hodowca-sprzedający mogą się umówić, że warunek tej odroczonej sprzedaży psa, wypełni się, gdy hodowca psa będącego przedmiotem umowy, wybierze sobie z miotu po tymże psie szczenię, którego wartość strony uznają za tożsamą z wartością psa, który jest przedmiotem umowy ‚warunek hodowlany’.

Pamiętajcie, że możecie stać się opiekunami psiaka z wadą, która uniemożliwi mu w przyszłości uzyskanie uprawnień hodowlanych. Zabezpieczcie więc swoje interesy i zawrzyjcie w umowie z hodowcą-sprzedającym rozwiązanie dla takiej ewentualności. Pamiętajcie, że jesteście w tej umowie partnerem a nie ”popychadłem” i że, gdy pies okaże się cierpieć na wrodzone schorzenie (cechy dysplazji, dysplazja) /posiadać wadę dyskwalifikującą go z hodowli (nieprawidłowy zgryz/wnętrostwo itp.), wasze plany wobec niego ulegną drastycznej zmianie i hodowca musi wam zadośćuczynić. Dokładnie tak samo, jak wy jesteście zobowiązani zadość uczynić hodowcy, gdy np. nie upilnujecie psa będącego przedmiotem umowy i dopuścicie do tego, by ”wpadł pod samochód”.

Praktyka pokazuje, że samiec przekazany opiekunowi na zasadzie współwłasności praktycznie zawsze pozostaje własnością hodowcy (bo samiec może kryć -‚zarabiać na siebie’- tak długo, jak zachowa płodność). I to hodowca decyduje o losie, także a może przede wszystkim wystawowo-hodowlanym danego psa (kiedy i które wystawy pies ma zaliczyć, ceny za krycie itp.). Gdy umowa taka dotyczy suki, ta na własność opiekuna przejść może dopiero po tym, jak, pod przydomkiem hodowcy, jej opiekun -to, kto nim jest, gdy suka jest w ciąży a potem opiekuje się szczeniakami musi być wyraźnie zapisane w umowie, także z uwagi na koszty, które niesie opieka nad szczenną suczką- odchowa określoną w umowie ilość miotów. Należy podkreślić, że żądanie przeniesienia suki z jej stałego domu do hodowcy, na okres kilku tygodni przed porodem i po nim, nie należy do rzadkości. (Dlatego właśnie ten aspekt także musi zostać uwzględniony w umowie – im bardziej umowa jest szczegółowa, tym łatwiej jest się z niej wywiązać i tym mniej stresów owo wywiązywanie za sobą pociąga.) Z jednej strony ”doświadczony hodowca” jest bardziej kompetentną osobą do asystowania suce podczas porodu i potem, gdy opiekuje się ona szczeniętami, jednak z drugiej… Przeniesienie takie oznacza, że w tym dla wielu suczek psychologicznie wymagającym okresie, naraża się je na dodatkowy stres. Pamiętajcie, że dla niektórych suk samo krycie może być dosyć nieprzyjemnym zdarzeniem. Dzieje się tak, gdy ”hodowcy” do psów podchodzą jak do przedmiotów i zapominają, że i w psim świecie odbywają się gody. Pies i suka powinny móc się poznać, przebywać ze sobą jakiś czas po to, by uniknąć sytuacji, w której suka, która dotąd żyła ”wychuchana” w domu swojego opiekuna, nie doznała urazu psychologicznego, gdy stado obcych dla niej ludzi, wepchnie w ją w zupełnie niezrozumiałą dla niej sytuację, unieruchomi, a pies, którego nie zna, ”zaprawiony w boju reproduktor”, po prostu na nią wskoczy. Potraktowanie suczki jak rzeczy, powoduje czasem poważne problemy przy odchowywaniu szczeniąt. Niektóre suki mają ”kłopot z instynktem macierzyńskim” – brak godów, całej otoczki związanej z prawidłowym (w sensie psychologicznym) przebiegiem krycia, powoduje, że nie rozumieją sytuacji, nie wiedzą co się dzieje, gdy rozpoczyna się poród oraz nie umieją zajmować się szczeniętami. Ten dodatkowy stres wiążący się z faktem, iż dana suczka zostaje przeniesiona do zupełnie nowego środowiska, zajmuje się nią ”nie jej człowiek” i ”nie jej człowiek” towarzyszy jej w trakcie porodu (który nie zawsze jest łatwy, można przecież stracić sukę w trakcie porodu, wszystkiego przewidzieć i zaplanować się nie da…), z mojego punktu widzenia jest cholernie nie fair, wobec ukochanego przecież psa, który jest naszym przyjacielem. Ja na taki deal nigdy bym nie poszła także dlatego, że nie wyobrażam sobie sytuacji, w której hodowca wcina się w moje ‚manie psa’, co najmniej tak, jakbyśmy wspólnie wzięli kredyt na kilka baniek, a takie scenariusze ”współpracy” wcale nie należą do rzadkości… Dlatego sorry, ale nie.

Dla mnie hodowca to ktoś od kogo kupuję psa i nie mam ochoty, żeby wcinał się w moje życie. To ktoś od kogo kupuję psa konkretnej rasy, psa o konkretnych cechach, którego wybieram z tej akurat hodowli, bo sprawdziłam tę hodowlę i podoba mi się nie tylko utrzymywany w tej hodowli fenotyp i ”filozofia hodowania” tego konkretnego hodowcy, ale i fakt, że bada psy. Dzięki czemu wiem, że chcąc psa, z którym aktywnie mogę spędzać czas, psa, który będzie w stanie dotrzymać mi kroku, powinnam zwrócić się do tego konkretnego hodowcy. Nawet, gdy oznacza to, że mam jechać na drugi koniec Polski albo trochę pozwiedzać dodatkowo Europę.

Warunek hodowlany to z pewnością układ typu ”bajka” dla kogoś, kto od samego początku ma ‚zatrybkę’ nie tyle na ”marzy mi się pies rasy…”, co nastawiony jest na ”będę hodowcą”. Taka osoba jest gotowa pójść na wiele ustępstw i wejść w układ, w którym czasem, finalnie hodowca okazuje się być osobą… trudną. Co rusz, telefonicznie rugającą, instruującą i w absolutnie wszystko się wcinającą. I mającą wymagania co najmniej jak ‚bijonse’, za które to buli opiekun psa… Ale wtedy na odwrót jest już za późno i pozostaje albo ”zwariować” (i nawet stracić psa, w którego zainwestowało się już tony uczuć oraz pieniędzy, a którego ”trudny” hodowca odbiera). Albo zagryźć zęby i… Robić wszystko, żeby nie zwariować. Tak więc zanim pójdzie się z hodowcą na ”współwłasność” po to, by ”dostać” czasem naprawdę ponadprzeciętnego zwierzaka, którego w innych okolicznościach nie miało by się szansy kupić (i to nie ze względu na koszt, ale dlatego, że naprawdę ”fajnych” psów hodowcy raczej nie sprzedają), warto jest dowiedzieć się jak tego rodzaju współpraca z danym hodowcą ułożyła się innym. (A, i co nie mniej istotne: jakiego typu osobami są ci, którzy sobie układ chwalą, a jakiego ci, którzy nad nim boleją. To bzdura, że ”przeciwieństwa się przyciągają” i pamiętajcie o tym także, gdy wybieracie sobie hodowcę. Jeżeli istnieją zasadnicze różnice w ‚pojmowaniu rzeczywistości’, pomiędzy wami a ”waszym” hodowcą, to lepiej żebyście o tym wiedzieli wcześniej niż później i nie wdepnęli w g… )

No, dobrze, ale: gdy po spełnieniu umowy warunku hodowlanego (zafundowaniu suce przynajmniej jednego miotu), dotychczasowy opiekun staje się jej właścicielem, może z jej rozmnażania zrezygnować zupełnie albo też zarejestrować własny przydomek. Co nieco o ”blaskach i cieniach” tego układu, napiszę jeszcze w dalszej części dzisiejszego tekstu. A teraz jedynie wytłuszczę, że w przypadku współwłasności decydującym o losie samca prawie zawsze ‚na zawsze’ pozostaje pierwszy właściciel, czyli hodowca. Bo w przypadku współwłasności nie chodzi o to, by, jak w warunku hodowlanym, odłożyć w czasie zapłatę za psa, ale by hodowca zawsze mógł czerpać finansowe korzyści z faktu, ze konkretny samiec z jego hodowli posiada hodowlane uprawnienia i by zawsze kontrolował co z tym psem robi drugi (ale może i trzeci, bo to nie jest tak, że współwłaścicieli może być tylko 2) jego właściciel, dbając w ten sposób o to, by nie zostać pominiętym w czerpaniu korzyści z hodowlanych uprawnień psa. (No, chyba, że strony ustalą w umowie inne warunki, np. że hodowcy już ‚forewer’ należy się określony % z tych paru tysięcy za każde krycie tym samcem albo, że każdorazowo bierze szczenię, które w ramach ekwiwalentu za krycie otrzymuje ‚właściciel’ reproduktora lub jeszcze jakieś inne rozwiązanie, np. że z każdego miotu, który opiekun psa ”zmajstruje” już pod swoim przydomkiem, pierwotny właściciel reproduktora może sobie wybrać szczeniaka… Ile osób, tyle pomysłów… Wszystko zależy od fantazji stron lub braku doświadczenia u jednej z nich.) Gdy chodzi o sukę hodowca jej właścicielem pozostaje dłuuugo. Tak długo, dokąd nie wypełniony zostanie warunek hodowlany. (Hodowca może w umowie zażądać, aby nim suka przejdzie na własność opiekuna, odchowanych zostało więcej niż jeden miot…)

Albo też (rzadko, ale jednak) przekazywano psiaka za darmo nowemu opiekunowi, podpisując z nim umowę adopcyjną, w wyniku której hodowca pozostawał współwłaścicielem takiego psa lub też decydował się przenieść całkowicie własność na jego nowego opiekuna, czyniąc go w ten sposób jedynym właścicielem psiaka.

Byli także oszuści wpuszczający w maliny osoby zbyt łatwowierne i oczadziałe roztaczanymi przez ”hodowców” opowieściami. Oszuści żerujący na łatwowierności i braku doświadczenia swoich ofiar, jedynie powierzający ofiarom szwindla swoje psy. Ofierze wydawało się, że Pana Boga za nogi chwyciła, bo ”za darmo dostała” psinę (przy czym: utrzymywała psa, czyli płaciła za opiekę weterynaryjną, jego żywienie, może nawet ”psie przedszkole” itp.), a po roku/dwóch/trzech, cwaniaczek, tzw hodowca ”pojawiał się na horyzoncie” z tekstem, że Wpuszczony w Maliny ”nie wywiązuje się” z ich umowy i… Zabierał psiaka. Psinę ”wychuchaną”, zsocjalizowaną itd. I sprzedawał ją. Komuś tam… Gdzieś tam… Po coś tam… Jednak czasy, w których intencje stron, zwłaszcza hodowców były tak dobitnie klarowne, przeszły już do historii.

Okazuje się, że niektórzy tzw hodowcy się ”apdejtowali” i do podpisania nieroztropnym ”nabywcom”, jako umowy przeniesienia własności, podają umowy zawierające warunki hodowlane. Taki sobie miks cwaniacy wykombinowali i naiwniakom podsuwają umowy z ”dodatkami”. Z których to ”dodatków” wynika, że płacąc 100% ceny za szczenię/podrostka, naiwniacy w rzeczywistości idą z ”hodowcą” na pseudowarunek hodowlany. A jak wygląda taki pseudowarunek hodowlany, pseudoprzeniesienie własności? Zastanawiacie się ”Czy to w ogóle jest możliwe?”. Och, moi drodzy… A czegóż to ”hodowca” nie wymyśli… Wszystko jest możliwe. Wystarczy tylko odpowiednio perfidny charakter i dobrze wytypowana ofiara. Tak więc wygląda to tak: kupujesz sobie psinkę u hodowcy, u hodowcy którego ci ”polecono” – płacisz cenę regularną, zero ”upustów”, zero ”promocji”, pełnych parę tysiów zyli albo eurasów. Nie zależy ci na wystawach i chcesz ”pieska na kolanka”, psiego kompana konkretnej rasy, z ”uczciwie prowadzonej hodowli”. Osoba, od której psiaka kupujesz jest ”miła, bardzo sympatyczna”. Nie zostajecie ”przyjaciółmi na śmierć i życie”, ale ”macie się na fejsbuku”. ”Lajkujecie sobie foteczki”. Co jakiś czas zamieszczasz na swoim profilu foty psiaka i któregoś dnia ”hodowca” do ciebie pisze albo dzwoni i mówi ci, że psiak ”fajnie się rozwinął”, i właściwie, to ”można by go pokazać na wystawie, a będzie jedna niedługo i nawt niedaleko was”. Wahasz się. Przecież nie o to ci chodziło. Cale to zawracanie głowy… Śmieszne bieganie w kółeczko, rozetki, bajerki… Ale ”hodowca” cię namawia… Myślisz sobie ”Łajnot? W końcu ‚hodowca’ jest taki spoko”, więc czemu by nie zrobić mu/jej przysługi?”… No i zaliczasz jedną wystawę, potem drugą, trzecią – bo faktycznie udaje się wam zająć dobre lokaty (taki jest teraz klimat, że łatwo na wystawce mieć psa ”wybitnego”) i zaczynasz ”się wkręcać w wystawki”. Przechodzisz Rubikon i już nie trzeba cię namawiać, chętnie jeździsz na wystawy. W którymś momencie ”tak ci wychodzi”, że uzyskujesz uprawnienia hodowlane. I bum! To ten moment.

Hodowca dzwoni do ciebie, ale nawet nie zawraca sobie d… gratulowaniem ci. Zamiast tego oznajmia, że w umowie, którą z nim podpisałeś/aś, tej samej, której przed podpisaniem nie przeczytałeś/aś do końca albo wcale, jest zapis, że gdy uzyskasz uprawnienia hodowlane dla swojego samca, masz obowiązek zacząć tym psem kryć, wskazane przez ”hodowcę” suki. Udostępniać psa hodowcy, który w owej umowie, tak, właśnie tej, której przed podpisaniem nie przeczytałaś/eś do końca albo wcale, zagwarantował sobie prawo wyboru suki, którą twój pies pokryje. Prawo, rzecz jasna, sięgające ”przytulenia kasy” (100%), którą za krycie zapłaci właściciel suki, lub szczeniaka, którego ”dysponent” reproduktora otrzymuje w ramach ekwiwalentu za krycie. I, że generalnie, to od tego momentu zawsze, gdy hodowca sobie zażyczy, że ”twój” pies jakąś sukę ma pokryć, musisz się na to zgodzić. I na to, że on/ona zainkasuje za to krycie kilka tysięcy złotych/euro (zapamiętaj: 100% kwoty) też. Analogicznie, gdy w ten sposób ”kupisz na własność” (zawsze mnie ”rozczula” to sformułowanie, używane przez osoby, które nie przeczytały tego, co podpisują, w kontekście tego rodzaju ”lipy”) sukę, która to, skoro już ma uprawnienia hodowlane, to ma zostać pokryta, a ”hodowca” wybierze sobie z miotu jakąś tam liczbę szczeniąt albo sam sprzeda cały miot – za tych kilka tysięcy złotych lub euro od sztuki i co? Tak! Dobra odpowiedź: weźmie 100% zysków dla siebie. Scenariusz zależy od tego co ”hodowca” wpisał w umowę, której przed podpisaniem nie przeczytałaś/eś do końca albo wcale… Także ten, tego… I ”endżoj”. Czytajcie to, co wam podsuwają do podpisania.

Na marginesie współwłasności/warunku hodowlanego: niektórzy mówią o tej formie ”posiadania psa” wprost: ”To szukanie frajera, na którego przerzuca się całkowite koszty utrzymania swojego psa. I nie daj Boże jeśli opiekun pokryłby tym samcem lub tę sukę zapłodnił samcem, który nie odpowiada jego faktycznemu właścicielowi, czyli hodowcy! Larum byłoby na pół Polski a może i Świata. No, ale żeby ustrzec się od takich niespodzianek ‚przezorny hodowca’ wpisuje w umowę współwłasnościpunkt o zakazie używania danego egzemplarza do celów własnych przez jego opiekuna – cwaniactwa i bezczelności w tym nie ma przecież.” Coś więcej? Dobitniej? Proszę: ”I tak, za ciężkie pieniądze, bo wyjazdy na wystawy, opieka weterynaryjna, karma, kosmetyki itp. kosztują i niejednokrotnie przekraczają kwotę za jaką można by zakupić psa tylko dla siebie. Współwłaściciel, a właściwie ”sponsor”, może co najwyżej poprzytulać się z takim psiakiem i zrobić sobie z nim zdjęcia. (Choć nie wszystkie ujęcia pokażą psa ‚korzystnie’, więc zanim je komuś pokażesz albo w ogóle, udostępnisz (szczególnie) na Facebooku, upewnij się, czy możesz to zrobić, bo ”możesz niekorzystnym zdjęciem zaszkodzić hodowcy i narazić jego dobre imię”…). Planowanie urlopu też pod dyktando hodowcy, którego, jeśli chcesz z psem jechać za granicę, musisz wpierw uprosić o wydanie zgody, w postaci oświadczenia na to, by pozwolił ci wyjechać z psem poza polską granicę, żeby było dla ciebie możliwe przemieszczenie się z psem po terenie Unii Europejskiej w charakterze niehandlowym. Ale spoko, bo przecież np. właśnie w lipcu albo sierpniu mogą mieć miejsce ”bardzo ważne” wystawy i/lub zawody, na których nie wypada nie pokazać psa. Także może ci nawet takie oświadczenie nie będzie ci potrzebne. Mąż/żona, dzieci, opiekunka mają się dostosować do jaśnie szanownego pana/pani hodowcy. ‚Wiesz, może po prostu niech twoja druga połówka pojedzie sobie z dzieciakami i kimś tam do opieki bez ciebie i psa, a wy sobie spokojnie na wystawy pojeździcie w tym czasie, co?‚. Krótko: interes świetny, ale tylko dla jednej strony.

Bycie hodowcą” = korzyść

Nie dajcie się nabrać na kreacje tzw hodowców, obliczone na utrzymanie wizerunku ”specjalistów” (lub wybielanie go) w oczach zapatrzonych w nich ”wyznawców” (działających jak naganiacze stręczący kolejnych klientów, traktując, w istocie zwykłych pseudohodowców, jak ”guru”). Oraz, by utrzymać nimb ”tkniętych przez Boga” w oczach tych wciąż niedoszłych, potencjalnie przyszłych klientów na szczeniaki (które muszą się sprzedać, gdyż koszty utrzymania gromady psów, które na siebie nie zarabiają, wykraczają poza możliwości tzw hodowców), gdy jakieś ”mleko” się któremuś z nich ”rozleje”. Ludzie, którzy handlują rasowymi psami, robią to, bo przynosi im to korzyści. I nawet, gdyby nie były to korzyści finansowe (bez komentarza), to ”brylowanie” na Facebooku jako ”hodowca” i udzielanie się w kontekście ”specjalisty/ki” na tych różnych grupach, obnoszenie się z ”wystawowymi sukcesami”, ”przycieranie nosa konkurencji”, robienie idiotów z osób zbyt naiwnych albo zbyt dobrze myślących o innych itp. itd., zaspokajają potrzeby lub co najmniej w jakimś tam stopniu kompensują deficyty dręczące tych ludzi w innych dziedzinach ich życia.

Pamiętajcie, że w psiarskim środowisku są osoby, które dopiero w tym środowisku odnalazły ”znajomych” i weszły do jakiegoś kręgu towarzyskiego, osoby, którym z różnych względów wcześniej to się nie udawało. Są w nim osoby, które dopiero w tym środowisku mogły zaistnieć, może nawet ”stały się kimś”, ludźmi jakoś tam znaczącymi tj. ”znanymi” i ”popularnymi” – w dalszym ciągu tylko w tym środowisku, ale jednak. I dlatego, że dopiero to środowisko dało im poczucie bycia ”częścią czegoś większego”, jakiś ”sens” i możliwość realizacji – także, gdy chodzi o zarabianie pieniędzy – mają skłonność do przedkładania narracji obowiązującej to ich środowisko, na dany temat, ponad merytoryczne podejście do poszczególnych zagadnień i dążenie do posługiwania się rzeczowymi argumentami. A to oznacza, że ten typ ludzi nie jest właściwym do udzielania odpowiedzi na pytania najczęściej nurtujące potencjalnych nabywców rasowych psów, gdyż taki typ psiarzy cechuje ”naiwna natura postrzegania rzeczywistości”. Albo wprost mówiąc: dlatego, że tam, gdzie rządzi ideologia, czyli powstała na bazie danej kultury wspólnota światopoglądów, u podstaw której tkwi świadome dążenie do realizacji określonego interesu, nie ma miejsca na prawdę.

Jakiś pan na zdjęciu, na smyczy trzyma psa, który ”wygrał wystawę” – ”prestiż” idzie panu w górę. Dla obcych i dalekich ”znajomych”, z dystansu przyglądających się temu, co na swój profil w social media taki człowiek wrzuca, ten pan jest gościem, który ”odnosi sukcesy”. Po jakimś czasie pan dorabia się pozycji ”specjalisty; obcy ludzie, chcący kupić od niego szczeniaka, kierują się do niego z różnego rodzaju zapytaniami, proszą go o rady, zabiegają o jego uwagę, podlizują mu się w fejsbukowych komentarzach, ”zaprzyjaźniają się z nim”, utrzymują w przekonaniu, że jest tym ”odnoszącym sukcesy kimś”… I w tym psiarskim środowisku pan ”pnie się w górę”… Dalej może być zakompleksionym typem, który bije żonę albo ma poważne problemy psychiczne, ale na fotkach w social media albo, gdy ”odnosi sukcesy na wystawach” jest ”człowiekiem sukcesu”. I tego nic mu nie zastąpi. Projektuje na innych określony wizerunek i dzięki temu ”jest kimś”. Nie zapewni mu tego nic innego, nie dostanie tego nigdzie poza psiarskim światkiem. Tak samo jakaś pani, której udało się od siebie skutecznie odstraszyć kliku narzeczonych na przestrzeni ostatnich plus-minus dwóch dekad i od czasu do czasu w komentarzach pod postami ”O tym co ważniejsze; związek/małżeństwo czy hodowla?”, wypisuje mądrości w rodzaju ”Nikt ci nie da tyle miłości co ukochany pies. Jak facet za bardzo marudzi, to go pogoń”, ale wśród ”koleżanek-hodowczyń” budzi dziką zazdrość, gdy chwali się tzw sukcesem hodowlanym, którego ukoronowaniem jest wygrana na kolejnej wystawie. A że dom zrujnowany, wszędzie sierść i pachnie moczem, bo ”akurat są szczeniaczki” – cóż, może faktycznie każdy nieco inaczej mierzy sukces…

Społeczności bywają toksyczne, ale dla ludzi, dla których najważniejsze jest być elementem społeczności, częścią jakiegoś środowiska, członkiem grupy towarzyskiej, stadna narracja, absorbowanie tej narracji i ”prądkowanie” nią na innych, jest najkorzystniejsze. Taka postawa jest, z punktu widzenia potrzeby utrzymania społecznej/towarzyskiej pozycji w danym środowisku, zdecydowanie bezpieczniejsza od ”szukania prawdy na własną rękę” i być może ryzykownego odkrycia, w rodzaju ”król jest nagi”, które niesie za sobą ”wyłamanie się”. W tego rodzaju społecznościach, najwyżej w hierarchii ”grupy stadnej” są ci, którzy najgłośniej artykułują podstawy ideologii, ci którzy powtarzają jak mantrę: ”Inni nie są tacy fajni jak my, bo nie należą do naszej paczki” – wykluczanie tych ”innych” jest w takich środowiskach ważne, bo ”spajanie grupy” opiera się na eliminowaniu z niej i nie dopuszczaniu do niej owych ”innych”. I nie zapominajcie o tym także wtedy, gdy będziecie słuchać przepełnionych ideologią ”wykładów” o ”pseuduchach”.

Szczeniaki doskonale się zapowiadające, po wybitnych rodzicach – sprzedam”

Dodajmy, znów nieco na marginesie, że ”fenotyp psa rasowego”, fenotyp psa, który jest przedstawicielem konkretnej rasy, nie jest ”zabezpieczony”, ”gwarantowany”, ”określony” jakimś powiedzmy ”standardem produktu”, jak np. dany model samochodu. Tym bardziej, że międzynarodowych federacji zrzeszających organizacje hodowców psów jest ”trochę”; FCI (Fédération Cynologique Internationale), ACW (Alianz Canine Worldwide), WKU (World Kennel Union) to tylko trzy z nich a każda ma swoją systematykę porządkowania ras oraz wzorce ras, które niekiedy różnią się między sobą (ale o tym nieco potem).

O tym jak pies danej rasy ma wyglądać mówi tylko wzorzec rasy, której jest przedstawicielem. A ”wzorzec rasy” nie jest ani ”państwowym przepisem”, ani ”standardem opisującym dany towar produkowany przez daną firmę”. Tylko ustalonym przez federację, do której dane stowarzyszenie/ klub/ organizacja hodowców należy ”punktem odniesienia” dla hodowców, którzy, gdy rozpatrują danego osobnika pod kątem jego fenotypowych, czyli anatomicznych i psychicznych cech, zanim zakwalifikują go lub nie, do hodowli, mają o owej przydatności lub jej braku, decydować, opierając się na wytycznych tegoż wzorca. Czyli mają porównywać dane zwierzę z opisanym we wzorcu, nazywanym też standardem(!) ideałem. Ale nie muszą. Bo wzorzec jest interpretowany tak, jak danemu hodowcy jest wygodnie – często po prostu to, co mu wyjdzie, reklamuje jako ”super miot”, po ”super przodkach” i ”szczenięta wspaniale się zapowiadające”. I to podejście do kwestii wzorca rasy, czyli takie ”nieszczególnie konsekwentne przestrzeganie jego zapisów” i ”luźne się do nich odnoszenie”, jest w świecie hodowców (oraz sędziów kynologicznych) akceptowane – tak łatwiej sprzedaje się towar/rzecz: psa rasowego.

Istnieją nie tylko pseudohodowcy. Są i pseudosędziowie, więc takie praktyki kwitną w sprzyjającym klimacie. Na ringu 7 psów Tej Samej Rasy – nie ma wśród nich dwóch podobnych do siebie, ale wszystkie dostają ocenę ”doskonałą”. Każdy z nich w opisie ma napisane, że ma np. ”wspaniałą linię grzbietu” albo, że ma coś innego ”wspaniałego”, ale każdy z nich jest inny. Wszystkie są jednej rasy, podobno są rasy Jakiejś Tam, ale każdy z nich jest zupełnie inny od pozostałych. I w sumie, może nawet dałoby się poskładać z nich wszystkich psa, który wygląda ”jako tako”, ale do tego trzeba byłoby im dobre fotki porobić i się z kolaż pobawić…

Tak więc konsument, gdy nabywa psa rasowego, automatycznie godzi się na to, że ów pies rasowy wyrośnie, ”jakoś tam” i na ”jakiegoś tam” przedstawiciela swojej rasy, a nie tak, jak jest napisane we wzorcu rasy, że ma wyglądać dorosły osobnik psa tej właśnie rasy. Wzorzec rasy dla niektórych hodowców jest jak data ważności na opakowaniu jogurtu, dla mających problem z tolerowaniem laktozy, ale lubiących dreszczyk emocji ”miłośników przygód”, fanów takich produktów: to tylko luźna wskazówka, nie trzeba brać jej zbyt serio.

Kiedyś pies opisany we wzorcu rasy był po prostu typowym osobnikiem danej rasy. Dziś, psy zgodne z wzorcem swojej rasy (w obrębie jednej federacji) stanowią coraz większą rzadkość. Coraz częściej o psie, który wygląda po prostu tak, jak wyglądać powinien pies danej rasy, mówi się jako o ”wyjątku”. Że taki pies ”jest klasy ‚niedoścignionego’ ideału opisanego w standardzie rasy”. Jasne: każde zwierzę jest inne. Każdy szczeniak z danego miotu, choć ma tych samych rodziców co reszta, będzie inny od rodzeństwa. Genetyczna mozaika ułoży się w psiaku ”AA” inaczej niż w psiaku ”AB” i inna będzie w psiaku ”AC”*. I jasne też jest to, ze żywienie i warunki, które hodowca a po nim nowy właściciel zapewnia szczeniakowi są bardzo, bardzo ważne, mają wręcz kolosalne znaczenie i zaniedbanie potrzeb szczeniaka; nieprawidłowe żywienie, utrzymywanie go w niewłaściwych warunkach, mogą zrujnować każdego psiaka. Ale nawet najlepszy nowy właściciel ”nie przeskoczy” ograniczeń, które wynikają z genetycznie marnej jakości przodków jego psiaka.

*Pracę dotyczącą pierwszych oficjalnie potwierdzonych narodzin psich bliźniąt monozygotycznych (jednojajowych), czyli powstałych z jednej zapłodnionej komórki jajowej i mających takie same genotypy, opublikowano w sierpniu 2016 roku; https://news.nationalgeographic.com/2016/09/identical-twin-puppies-born-south-africa/?utm_source=Twitter&utm_medium=Social&utm_content=link_tw20160902news-identicalpuppies&utm_campaign=Content&sf35022463=1

To, że pies jest danej rasy, że ta rasa ma swój wzorzec, który opisuje dokładnie jak ma przynajmniej wyglądać osobnik wart używania go do rozrodu, nie gwarantuje nabywcy, iż ten, płacąc nierzadko naprawdę duże pieniądze za psa rasowego, otrzyma zwierzę, które będzie odpowiadało owemu ”wizualnemu standardowi”, gdy stanie się dorosłe. I trzeba podkreślić: nie jest uczciwe obarczanie winą za ”kiepski efekt końcowy”, nabywcy psa i wmawianie mu, że to jego wina, że pies się ”nie rozwinął”. Nabywca, gdy kupuje (zazwyczaj) 8 tygodniowego szczeniaka, dostaje np.; określone ułożenie miednicy, karpiowaty grzbiet, w dowolnej kombinacji; nieprawidłowo osadzone, rozstawione i o niewłaściwym kształcie i wielkości uszy lub oczy (oczy dodatkowo mogą być w niewłaściwym kolorze), nietypową, brzydką głowę oraz marny, charci kościec itp. i nie jest w stanie ”poprawić” tych anatomicznych wad. (Na marginesie: kilka razy mijałam na warszawskiej Saskiej Kępie takie białe coś i za każdym razem nie mogłam uwierzyć, że coś takiego poszło jako Dog Argentyński. Na swój sposób pocieszające było to, że gdy za pierwszym razem na widok tego białego (to trzeba mu przyznać, biały to on był/jest) psa, zatrzymałam się, postałam sobie z boku i popatrzyłam na tę psinę, i z niedowierzaniem, ale jednak zapytałam: ”Czy to jest Dogo Argentino?”, i w odpowiedzi usłyszałam, że tak, trafiłam w dychę, typując hodowlę. Takich dogo nie robi żadna inna ”firma” produkująca białe na polski rynek… Marna to pociecha, ale brzydotę, czyli brak typowości także można łatwo przypisać konkretnemu przydomkowi.) I żeby nie wiadomo jak się nowy właściciel starał, tego rodzaju ograniczeń ”nie przeskoczy”.

Rzeczywistość wygląda tak, że w przypadku popularnych ras, powiedzmy, że mówimy o Buldogach Francuskich mało, kto puszcza tylko jeden miot w danym okresie rozliczeniowym. Są hodowle, w których jest kilka suk hodowlanych i każda z nich rodzi w danym okresie rozliczeniowym jeden miot. (A gdy dojdzie do tzw wpadki, bywa, że suka w roku kalendarzowym rodzi dwa mioty, czyli ”cieczka w cieczkę”). Szczeniaki zbywane są, jak najszybciej, gdyż w przypadku tej rasy, standardowe 8 tygodni życia, kiedy to hodowcy wydają psiaki nowym właścicielom, to moment przełomowy. W tym znaczeniu, że małe, kluchowate i ”śliczne” bulwy, gdy tych osiem tygodni kończą, przestają być takie ”śliczne”, bo zaczynają rosnąć. I, mówiąc brzydko, wychodzi ”paździerz” z tych, które z ”paździerza” są zrobione. I widzą to nawet laicy, którym poczwarki próbuje się (czasem z powodzeniem) wcisnąć. Bulwy bardzo szybko wchodzą w okres niebezpieczny dla hodowcy, któremu nie udało się na nie znaleźć kupca, gdy były ”kluchowate i śliczne”. Gdy buldożek jest w wieku 10-11 tygodni objawia się prawda na jego temat. A właściwie to następuje ”pierwsza odsłona” prawdy o danej bulwie, bo ‚cała prawda’ uderza troszkę potem, gdy okazuje się, że dany psiak, aby móc oddychać i żyć, musi przejść poważną operację. I warto jest pamiętać, że akurat w przypadku tej rasy ”paździerz” możesz kupić za ok 3-4 tysiące złotych, 8 tysięcy złotych, ale 3 a nawet 6 tysięcy euro i więcej… I to są dopiero emocje. Jak w losowaniu totalizatora sportowego – może ”trafisz milion” i wylosujesz zdrową i równocześnie ładną bulwę? Junewernoł…

Pies jest żywą istotą i nie da się ”zaplanować” jego rozwoju i ”użytkowania” – jest to absolutnie oczywisty fakt. Jednak pies rasowy ma mieścić się pewnym określonym ”standardzie”, bo nie jest kundlem ani mieszańcem, tylko właśnie psem rasowym z hodowli, której celem jest powoływanie do życia szczeniąt, które inaczej by się nie urodziły i które mają prezentować określony, nie tylko poprzez rasę, ale i tzw doświadczenie hodowców, ”poziom”. I poprzez to spełniać oczekiwania nabywcy-konsumenta, które w dużym stopniu dotyczą zdrowia i sprawności takiego psa a nie jedynie samego jego wyglądu. I choć w przypadku rasowych psów istnieje i łatwo się uwypukla coś takiego jak ”cechy indywidualne danego produktu”, które znacząco wpływają na fenotyp i niekiedy zdrowie oraz sprawność zwierzęcia (każdy pies tej samej rasy jest nieco inny od pozostałych, co jest efektem tego, jak w akurat jego organizmie ułożyła się genetyczna mozaika), to jest bardzo nieuczciwe wobec nabywców rasowych psów odcinanie się przez producentów-hodowców-sprzedawców rasowych psów od jakiejkolwiek odpowiedzialności za ”niezgodność towaru z umową”, gdy psy okazują się być obciążone wadami o podłożu genetycznym. Nie można braku sprawności psa, tego jego nie-zdrowia traktować jako ”cechy indywidualnej”, świadczącej na korzyść danego osobnika; ”taki jest niepowtarzalny”, ”jego niesprawność czyni go wyjątkowym”. Tak, jak gdyby nie-zdrowie danego psa miało być tym samym, co ”cecha indywidualna” martwego przedmiotu, np. mozaiki witrażowej układanej przez rzemieślnika zajmującego się rzemiosłem artystycznym. Rzemieślnika, który wykonał np. 5 mozaik ze szkła witrażowego, których motywem był obraz X malarza Y, ale w związku z tym, że rzemieślnik nie jest ”robotem”, każda z mozaik, choć przedstawia ten sam motyw, ma takie same gabaryty, wykonana jest z tych samych komponentów (włącznie z konkretnymi taflami szkła) i przy użyciu tych samych narzędzi, nieco różni się od pozostałych, np. ilością modułów, i ich wielkością. Nikt nie chce się ”sądzić” z hodowcami za to, że dorosłe psy są ”brzydkie” – niezgodne z wzorcem rasy w sensie estetycznym. Kwestie sporne pomiędzy nabywcami towaru ”pies rasowy” a ich producentami-hodowcami dotyczą zdrowia psów rasowych, wynikającego wprost z metod hodowlanych i selekcji przez tzw hodowców stosowanych.

Pies rasowy posiada cechy indywidualne i jest żywym stworzeniem, ale ma być ”użytkowany” jako ”najlepszy przyjaciel człowieka” właśnie dlatego, że jest żywy a nie z pluszu. Dlaczego więc nie są zabezpieczone prawa konsumentów? (Tu kłania się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.) Konsumentów, którzy kupują psa rasowego (żywe stworzenie o cechach indywidualnych, mające jednak być ‚użytkowane’, choćby jedynie jako czworonożny przyjaciel, kolejny członek rodziny i towarzysz spacerów), który, zgodnie z informacją nt. rasy, której jest przedstawicielem, ma żyć średnio np. 10 lat, przy standardowej opiece weterynaryjnej. A po jego zakupie w ciągu pierwszego roku życia psa lub nieco później, okazuje się, że ma on szereg problemów zdrowotnych. I tylko po to, by ów pies nie umarł, trzeba wykonać mu, nie za darmo przecież, określoną ilość badań, potem również kosztownych zabiegów, np. dotyczących drożności układu oddechowego. A wszystkie te procedury są dla zwierzęcia wymagające, trudne do przejścia i powodują u niego stres.

Dodajmy, że chodzi o zdrowotne problemy, a za nimi zabiegi i operacje, o których wystąpieniu jako ewentualnej/potencjalnej konieczności w niedalekiej przyszłości, nabywca w chwili zakupu psa, nie był przez sprzedającego-hodowcę, który przecież rasę doskonale zna, informowany. Nabywcy nie przedstawiono szacunkowych kosztów ewentualnej ”dodatkowej” opieki weterynaryjnej, która nierzadko okazuje się konieczną dla psa konkretnej rasy lub psa pochodzącego z danej tzw linii hodowlanej, lub po prostu hodowli. Czyli dla psa mającego konkretne ”logo” w swojej metryce i/lub rodowodzie, jeśli przydomek hodowlany potraktujemy jako znak firmowy hodowcy-producenta-sprzedającego.

Pamiętajcie: badania są ważne, a wasza świadomość na temat tego jakie badania są ważne w rasie, którą sobie wybraliście jest tym istotniejsza, że hodowca ponosi odpowiedzialność jedynie za wady istniejące w chwili wydania rzeczy/towaru-pies rasowy. Dlatego, gdy planujecie kupić rasowego psa, musicie poświęcić trochę czasu nie tylko na ”papierologię”, ale i lub raczej przede wszystkim na zagłębienie się w genetykę i uświadomienie sobie, które oraz jak wiele ze schorzeń dręczących rasowe psy ma genetyczne podłoże i przez to kwalifikuje się jako wada istniejąca w chwili wydania towaru/rzeczy-pies rasowy.

”Dysplazja? Pierwsze słyszę. Nie wiem skąd się to wzięło. U mnie wszystkie psy są zdrowe. Mówisz ‚cechy dysplazji’ wyszły? To twoja wina, ja nie mam z tym nic wspólnego.”

I zapamiętajcie sobie kolejny istotny fakt: w przypadku dysplazji stawów, mówienie przez osoby nie weryfikujące stanu stawów szczeniąt w wieku między 3,5 a 4 miesiącem życia, osoby nieposiadające mapy swojej hodowlanej linii, mapy dającej rzetelne informacje dotyczące występowania lub nie cech dysplazji u urodzonych w ich hodowli, w ich liniach, psów, że ”nie wszystko można zwalać na genetykę”, jest kompletnie niewiarygodne. Szczeniaki sprzedawane są zazwyczaj gdy mają 8 tygodni. Cechy dysplazji u szczeniąt genetycznie nią obciążonych można wykryć już miedzy 3,5 a 4 miesiącem życia, czyli nieco później. Tak więc sprzedając szczeniaki 8-10 tygodniowe hodowca może w umowie zastrzec, że w okresie pomiędzy 3,5 a 4 miesiącem życia psiaka, zaleca jego nowemu właścicielowi przeprowadzenie RTG stawów szczenięcia. Po to, aby tą drogą uzyskać informacje do swojej bazy danych i jednocześnie zabezpieczyć swoje interesy, jako sprzedawcy towaru-pies rasowy, w przypadku, gdyby po jakimś czasie nabywca szczeniaka zarzucił mu, że ”jest problem ze stawami”. Oraz, by nabywca miał pewność, że jego pies nie ma zmian w stawach. Albo hodowca może w umowie zastrzec, że przeniesienie własności z niego na kupującego nastąpi w chwili, gdy przeprowadzone zostanie badanie RTG stawów i ich stan będzie jasny dla obu stron. (”Zapłaciłeś, umówiliśmy się, że do czasu wyników badania pies jest nasz, zgodnie z umową pies został poddany badaniu, znam wyniki, są w porządku, dopełniamy umowy, pies staje się twój”.) To nie jest nic nadzwyczajnego, hodowcy od zawsze spisują umowy współwłasności, w których określają po spełnieniu jakich warunków drugi właściciel może stać się jedynym właścicielem psa. Albo umowy typu warunek hodowlany, kiedy to do przeniesienia własności dochodzi także po spełnieniu przez stronę kupującego określonych warunków. Oczywiście, gdy mówimy o RTG, hodowcy mają ”swoje typy”. Dlatego w umowie musi być określone; kto płaci za badanie, kto pokrywa koszty dojazdu do placówki i kto ma być TYM LEKARZEM, który badanie przeprowadzi i wykona jego opis (to wcale nie musi być jedna i ta sama osoba). Wszystko to musi zostać spisane w umowie, tym bardziej, że to wszystko są pieniądze. Jest więc ważne to, czy to nabywca pokrywa owe koszty z własnej kieszeni, czy badanie stawia hodowca?

Ludzie nieposiadający wiedzy o stanie stawów szczeniąt w chwili przekazywania ich nowym opiekunom/nabywcom, nie mają wiedzy o tym co tym nabywcom sprzedają/przekazują, w jakim stanie te rzeczy-psy są. Nie mają zielonego pojęcia o genetycznej kondycji swojej linii w kontekście jej obciążenia (lub nie) dysplazją, więc przerzucanie przez nich odpowiedzialności za cechy dysplazji i dysplazję na nabywców i opiekunów niepełnosprawnych psów, gdy kilkumiesięczne, zazwyczaj 6-8 miesięczne psiaki zaczynają zdradzać objawy schorzenia, jest kompletnie bezzasadne.

Utrzymywanie niechcianych psów o udokumentowanym pochodzeniu

Właśnie: a odpowiedzialność za ”produkowanie” rasowych psów? Nie tylko wobec tych ”ukochanych” zwierząt i ich nabywców, z którymi podpisywane są indywidualne umowy, ale i odpowiedzialność także w sensie szerszym: społecznym – ktoś przecież schroniska i fundacje a niekiedy wręcz pseudofundacje musi utrzymywać. Jaka jest więc ta ”odpowiedzialność”?

Słyszeliście kiedyś, by ktoś, kto rozmnaża psy obciążone wrodzonym kalectwem, niech będzie np. dysplazją występującą u kolejnych osobników w danej linii, czyli w kolejnych pokoleniach albo niewydolnością aparatu oddechowego (potwierdzonymi wynikami badań, przeprowadzonymi przez specjalistów, wykonanymi już na koszt nabywców tychże psów), czyli kalectwem znacząco utrudniającym tym psiakom komfort życia, ktoś, kto swoim postępowaniem (ignorowanie faktu, że psy, które rozmnaża oraz ich potomstwo cierpią z powodu tych wrodzonych wad) obiektywnie, przyczyniając się do wyjątkowo okrutnego, bo rozłożonego w czasie (na całe życie tych zwierząt), znęcania się nad nimi, dodatkowo, gdy chodzi o rasy gabarytowo ”duże” i do tego wymagające, np. uznawane za agresywne, utrzymując je zamknięte, jak więźniów, w kojcach, na niezabezpieczonym terenie, nierzadko bez należytej opieki (włączając to brak kontaktu lub niedostateczny kontakt z człowiekiem, ich właścicielem i równocześnie hodowcą), powodując u tych zwierząt powstawanie także problemów psychologicznych, odpowiedział za swoje postępowanie?

I żeby było jasne, pomijam w tym miejscu ”dodatki” typu ”dokrywanie” suki drugim (albo i trzecim) samcem (”dla pewności”, żeby krycie nie było ”puste, ale by suka na pewno ”załapała” i żeby w planowanym czasie miot na świat przyszedł, [bo wydatki, które pokryje kasa za szczyle są już dokładnie zaplanowane]), także bez informowania o tym fakcie nabywców. Albo krycie suki ”A” samcem ”B” a sprzedawanie ich jako potomstwa psa ”C” i suki ”A”, bez informowania o tym fakcie nabywców. Albo tzw podkładanie szczeniąt, czyli udawanie, że matką miotu ”A” jest suka o nazwie ”B”, a nie jego prawdziwa matka, czyli suka nazwana ”C” – i znowu: bez informowania o tym nabywców psiaków. Tu kolejny raz kłania się brak wymogu wykonywania profilów DNA. Oszustwa takie wciąż są możliwe, bo wymóg badań DNA potwierdzających treść zawartą w metrykach i rodowodach szczeniąt, w dalszym ciągu nie stał się obligatoryjnym w największym stowarzyszeniu w Polsce, którym jest ZKwP.

Nie chodzi mi też o przeprowadzanie, zatajanych przed nabywcami, zabiegów chirurgicznych na szczeniętach i/lub podrostkach. Np. takich ”drobiazgów”, jak usuwanie wilczych pazurów… Albo bardziej ”na grubo”: wycinanie ”kolorowych łat” u tzw białych psów – wiecie, tego koloru, który np. u dogo, czasem przebija w niedozwolonym przez wzorzec rasy miejscu (np. na grzbiecie psa). I w ten sposób robienie z peta, który nie może być przez sprzedawcę-hodowcę oferowany klientowi jako ”szczeniak na wystawy”, ”psa wystawowego, z możliwością zdobycia uprawnień hodowlanych”. Z peta robi się ”psa na wystawy i pod hodowlę” a z jego nabywcy idiotę. I dopiero podczas wizyty kontrolnej lekarz weterynarii uświadamia ofierze nieuczciwego pseuducha, że jego pies ma pewną bliznę…

Chodzi mi niespełnianie przez tzw hodowców tych ”podstawowych” etycznych kryteriów. A więc? Słyszeliście, by ktoś tak postępujący poniósł konsekwencje swoich działań? Ja nie.

Szkodniki są ciągle te same, ich dorobek się powiększa. Nowe w poszczególnych rasach psuje stoją przed nie lada wyzwaniem, ale że coraz ich więcej, może dościgną czoło peletonu… Niszczenie ras i postępująca degrengolada w środowisku TAK ZWANYCH hodowców, to przestrzeń, w której konkurencja na polskim kynologicznym rynku rozwija się nie budząc szczególnego sprzeciwu. Jest poważna, naprawdę solidna i rzeczywiście gotowa na wszystko.

A! Fundacje! No i w końcu mamy ”fundacje”. Fundacje i ”fundacje”, które zajmują się także rasowymi psami, nawet psami konkretnych ras, przeznaczone (nie przez jakikolwiek ”urząd”, i nieee, nieutrzymywane przez ZKwP, czy inne stowarzyszenie, a na zasadzie pełnej dobrowolności osób w nich działających, nierzadko brzydzących się ”hodowlą rasowych psów”) do ”rozwiązywania problemów” ras najchętniej w Polsce produkowanych.

Przy okazji, zwróćcie uwagę na to, że ‚fundacje’ albo jakoś tam ”luźno zorganizowane grupy osób” specjalizujące się w pomocy psom określonych ras, czy typów psów, są ”ok”. W środowisku tzw hodowców rasowych psów postrzegane są jako ”potrzebne” i ”robiące dobrą robotę”. Nic dziwnego. W końcu ktoś, za friko, w ramach ”hobby” i ”po godzinach”, przy finansowym wsparciu, które sam sobie organizuje, namawiając do darowizn inne ”osoby dobrego serca”, ”ogarnia”, być może samemu do tego dokładając, niechciane, ”nadwyżkowe”, psy rasowe albo psiaki ”w typie rasy” – rzeczywiście, o co się ”obrażać”? Wszystko ”się ‚samo’ kręci”.

Jednak fundacje (albo też tylko ”fundacje”), które zajmują się wyszukiwaniem, powiedzmy: ”nieprawidłowości” (także i) w środowisku hodowców rasowych psów z ZKwP, fundacje które odbierają tzw hodowcom psy, postrzegane są już zupełnie inaczej… To oczywiste, że ”najazd” na czyjąś prywatną posesję i próba wyłudzenia zwierzęcia (obiektywnie przedstawiającego określoną materialną wartość), pod płaszczykiem ”troski o los” danego psa czy psów, a w rzeczywistości nierzadko mająca na celu przekazanie/sprzedaż takiego psa/psów osobom trzecim, poprzedzona usiłowaniem zastraszenia danego hodowcy/właściciela zwierzęcia, lub wręcz nawet wykradanie zwierząt z posesji, na której właściciel/tzw hodowca mieszka, jest zwyczajnym bezprawiem, bandytyzmem. Takie akcje to pseudoeko działania, o krok od ekoterroryzmu. Jednak nawet, gdy te ”przedstawiające określoną wartość materialną” rasowe psy, wchodzące w skład stad hodowlanych hodowców zarejestrowanych w ZKwP, są zwierzętami zaniedbanymi i noszącymi znamiona nadużyć (np. w postaci rozwiniętych chorób skórnych i/lub niedożywienia), utrzymywanymi w skandalicznych warunkach, a interweniujący działają w ramach obowiązujących przepisów, takie ”próby ingerowania” w ”świat hodowli rasowych psów”, odbierane są bardzo negatywnie przez tzw państwa hodowców… Pozwala to sądzić, że dokąd dana -na wszelki wypadek użyję cudzysłowu- ”fundacja” zbiera psie ”odpady”, którymi nie ma ochoty zająć się nikt z ”państwa specjalistów”, tzw hodowców ”oddanych sercem i duszą” danej rasie, nikt nie ma z jej działalnością żadnych problemów. Ktoś tam zbiera na dom tymczasowy albo psi hotel… Ktoś takie psie bidy leczy (sponsoruje im leczenie), reklamuje w mediach społecznościowych, szukając dla nich stałych (takich już na zawsze) domów… ”Kolportuje” jakoś te nieszczęsne rasowce, na których w żaden sposób nie można zarobić, więc nie są dla ”hodowców” interesujące… Jednak, gdy okazuje się, że ktoś, kto zarejestrowany jest w (szczególnie) ZKwP jako hodowca, utrzymuje swoje psy w warunkach obiektywnie typowych dla pseudohodowli spod znaku ”Piesek&Kotek2012 – beka z Nowelizacji Ustawy o Ochronie Zwierząt” i te psy są przez jakąś organizację takiemu ”hodowcy” odbierane, podnosi się raban… Raban nieprzyjemnie eksponujący ”hierarchię wartości” najbardziej oburzonych działaniami ”fundacji”…

Praktyka pokazuje, że zdarzają się przypadki słusznego odbierania psów hodowcom także z ZKwP. Problem jest wtedy, gdy ‚fundacja’, po ”jako takim” tzw podleczeniu psiaków i ”doprowadzeniu ich do ładu”, owe rasowe i posiadające materialną wartość (nie wolno o tym zapominać, bo psiak ”utytułowany” ma na kynologicznym rynką zupełnie inną wartość niż pierwszy z brzegu ”Burek”) te psiny sprzedaje. Tak, sprzedaje, czyli robi na nich biznes. Nie kastruje ich i nie szuka im domów stałych u ludzi, którzy chcą takie bidy, czasem po latach i za niewinność spędzonych w kojcach, zaadoptować i po prostu pozwolić im być psami, i cieszyć się życiem, ale sprzedaje je kolejnym rozmnażaczom, także za granicę…

Osoby tworzące fundacje albo pseudofundacje nierzadko bardzo skutecznie zniechęcają do adopcji zwierzaków z drugiej ręki. Jak to robią? Roszcząc sobie prawo do praktycznie inwigilacji zainteresowanych adopcją psa czy kota. ”Ankiety” i ”kwestionariusze”, które podsuwa się chcącym kocią czy psią bidę adoptować (pomijając już pokrętnie konstruowane tzw umowy adopcyjne) zawierają pytania, na które odpowiedzi, cóż… Właściwie to chyba możliwe, że pozwalają może nawet co do minuty zaplanować włam do mieszkania zainteresowanego adopcją… Wiedzą o tobie cholernie dużo (a weź pod uwagę, że wcale nie muszą ci kota czy psa do adopcji przekazać, bo w czyimś tam mniemaniu ”się nie nadajesz”, bo coś tam…). Wiedzą; gdzie mieszkasz, w jakich godzinach nie ma cię w domu, czy i jak masz ogrodzony teren albo na którym piętrze mieszkasz, czy masz w oknach kraty a może rolety? A windę? Masz sąsiadów? Ile osób z tobą mieszka, czy masz dzieci, ile ich masz i w jakim są wieku. A opiekunka? Opiekunka do dzieci lubi zwierzątka? Też będzie się pieskiem/kotkiem zajmować? Wiedzą jak planujesz wakacje i dokąd najczęściej jeździsz. Jaki nakład finansowy jesteś w stanie przekazać na zwierzaka. No i najważniejsze: jacyś ludzie, o których ty wiesz tyle, że ”działają w” jakiejś tzw fundacji albo z nią współpracują, odwiedzają cię w miejscu zamieszkania, przychodzą do ciebie, do twojego domu na ”wizytę przedadopcyjną” i patrzą jak mieszkasz, co masz w domu… Gdyby nie ta… sformułowanie ”inwigilacja” wydaje się być słowem dosyć dobrze oddającym ”klimat”, pewnie więcej osób decydowałoby się przygarnąć zwierzaki ”z drugiej ręki”. No, ale gdy ludzie nieposiadający żadnych kompetencji do tego, by pozyskiwać aż tak szczegółowe dane (co się tymi danymi dzieje, jak są przechowywane i kto ma do nich dostęp?), wchodzą w kompetencje organów administracyjnych (a podkreślmy: nie są nimi), opcja pomocy bezdomniakom przestaje być atrakcyjna. A! No i mimo tego całego cyrku, potrafią te tzw fundacje danego zwierzaka przekazać do byle jakiego (najtaniej wychodzącego) ”hoteliku”, w którym czasem dzieją się takiemu zwierzakowi złe rzeczy – po prostu, w takim ”hoteliku”, ”pod opieką” zwierzak czasem umiera w niejasnych okolicznościach…

Przestańcie łykać ściemy pseudokynologów. Problemem nie jest ”konkurencja ze strony innych stowarzyszeń i brak ustawowo zagwarantowanego monopolu jednej organizacji”, tylko wasz brak zdolności do oceniania treści rozpowszechnianych przez ”kynologów

Forma opodatkowania ”hodowli psów rasowych” oraz brak oficjalnego, dostępnego do wglądu dla każdego polskiego obywatela, na bieżąco aktualizowanego, rejestru hodowców (i ich hodowli), jako producentów ”towaru”, którym dziś stał się rasowy pies oraz danych o samych rasowych psach, tych o tzw udokumentowanym pochodzeniu, jest źródłem wszelkiej patologii w biznesie bezpośrednio albo pośrednio związanym z ”hodowlą” rasowych psów – od ich rozmnażania po tzw ratowanie. I nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi tu o ”ograniczanie wolności obywatelskich”, a o odpowiedzialność. Odpowiedzialność zarówno wobec, podobno ”ukochanych psów”, jak i ich nabywców/opiekunów a więc konsumentów ”towaru”, którym pies rasowy został, ale i tzw otoczenia. Niestety, okazuje się, że polscy ”kynolodzy” najwyraźniej potrzebują jakiegoś bata na cztery litery, bo sobie nie radzą z tą ”wolnością”, bo nie rozumieją, że wolność, także ta rynkowa, to nie tylko prawa, ale i obowiązki. A jakie obowiązki wobec psów ma dziś ”hodowca rasowych psów”?

Zapomnijcie o tych wszystkich pierdołach, które wypisują na fejsbuku tzw hodowcy i zacznijcie myśleć. I pamiętajcie: czyny, nie słowa. Tak więc wiemy na pewno, że ”hodowca” nie ma obowiązku używania w hodowli jedynie osobników bezwzględnie wolnych od wad wrodzonych typowych i łatwo wykrywalnych dla poszczególnych ras – psy, u których wady takie się manifestują niejednokrotnie są rozmnażane, a ich potomstwo sprzedawane jest kolejnym osobom i tak dalej, i tak dalej… (Wrzutki dotyczące schorowanego Boksera dosyć dobrze pokazują nastawienie z jakim tzw hodowcy podchodzą do upubliczniania wyników, no, nierzadko właściwie ”śledztw” prowadzonych na własną rękę przez nabywców psów obarczonych schorzeniami genetycznymi. Można treść tamtych skrinów podsumować następująco: ”Kiedyś nie było możliwości badać, więc się nie czepiaj. Dziś nie masz jak udowodnić, że to, że masz chorego psa, to wina hodowcy, bo kiedyś nie było jak badać, a dziś nie masz i nigdy mieć nie będziesz dostępu do wyników badań osobników z twoim psem spokrewnionych, bo nikt nie bada ”aż tak dokładnie”. A nawet jakby badał, to nie dałby ci wglądu w te informacje, więc ugryź się w zadek. I nie waż się więcej pisnąć o tej sprawie”.)

Hodowca powinien używać tylko psów krótko: zdrowych. Ale nie ma tego obowiązku, bo nie ma obligatoryjnego wymogu narzuconego przez tzw państwo – jak pokazuje nam aktualna rzeczywistość, na szeroko rozumiane ”organizacje hodowców psów” nie ma co w tej materii liczyć. (Szczególnie, że te organizacje hodowców, które wprowadzają szereg restrykcji wpływających na poprawę jakości hodowli i uzyskiwanych z niej szczeniąt, nazywane są organizacjami ”pseuduchów”. W związku z czym ci ludzie nie mają nawet możliwości przebić się do świadomości społecznej i udowodnić potencjalnym konsumentom towaru ”pies rasowy”, że można inaczej podchodzić i do samej hodowli, i do nabywcy psa). Tak więc, generalnie, w Polsce ”hodowcy” nie obowiązuje narzucony przez państwowe prawo wymóg, aby zwierzęta obciążone wadami o podłożu genetycznym były z tzw programów hodowlanych eliminowane. Nie ma więc w Polsce prawa, które nakazywałoby osobom, zajmującym się ”amatorską produkcją rasowych psów”, czyli poprzez swoje działanie zwiększającym ilość psów, które gdyby nie ci ludzie, by się nie rodziły, by w trakcie ”procesu produkcyjnego”, choć w minimalnym stopniu dbały o ”jakość” zwierząt, które ”produkują”. Tzw hodowcom nie grożą żadne kary za to, że rozmnażając osobniki kalekie, przyczyniają się do cierpienia zwierząt. Polskie prawo wciąż pozostaje ślepie na ten aspekt zorganizowanego i dochodowego znęcania się nad zwierzętami. Jak i ślepe pozostaje na łamanie praw konsumentów, którymi są przecież osoby będące nabywcami tych kalekich psów. Nie ma kar za żerowanie na nabywcach ani za rozmnażanie kalekich psów.

Nie ma żadnej ”instytucji”, która ”pilnowałby hodowców” i weryfikowała ich twierdzenia o tym, że ”robią wszystko co mogą, by ich psy były zdrowe”, wymagając od tych ”hodowców”, wglądu w certyfikowane wyniki badań poszczególnych zwierząt i dopiero na ich podstawie, przyznając hodowcy prawo używania danego osobnika w planie hodowlanym. (Wygłaszanych przez tzw hodowców, np. na forach Serwisu Facebook, tez o tym, jak to się oni ”starają dbać o jakość bazy hodowlanej” nikt nie zderza z rzeczywistością. Analogicznie pozostaje wierzyć ”na słowo”, że to, co szczenię o swoim pochodzeniu wpisane ma w metrykę, jest prawdą, gdy kupuje się psa z organizacji, w której profile DNA nie są standardem.) Oraz, co najdobitniej stanowiłoby o sensowności działania takiej instytucji: wyciągała konsekwencje wobec kłamców, oszustów, po prostu pseudohodowców, pozbawiając ich prawa do ”produkowania” tych rasowych psich kalek. Nie zapominajcie, że stowarzyszenia hodowców utrzymują się z opłat wnoszonych przez swoich członków (ten wątek porusza seria grafik w drugiej części tekstu), składek, wystaw, itp., w tym i ”specjalnych przeglądów”. (Jak te, które za plus-minus tysiąc złotych od sztuki, ZKwP oferuje swoim członkom i równocześnie ”fanom” obcinania psom fragmentów uszu i ogonów, które to psiaki okaleczone w sposób jak najbardziej celowy, teraz ”dostają uprawnienia hodowlane na skróty”, nie na wystawach, ale na takich ”specjalnych przeglądach hodowlanych”, jako osobniki z, uwaga: ”wadami nabytymi”. Co do szewskiej pasji doprowadza część hodowców, tych, którzy czasem przez pół Polski albo Europy ”dymają”, by w znaczących stawkach, zdobywać wystawowe tytuły. Psy z uszami kopiowanymi chodzą jako psy, które mają ”przypadkową wadę” – to jest skandal.) Nie są wyciągane konsekwencje wobec osób, które świadomie narażają kalekie psy na cierpienie, osób, których działanie prowadzi do zwiększania się liczby psów obciążonych genetycznymi schorzeniami. A przecież wiemy, że są rasy, w których np. dysplazja i inne schorzenia aparatu ruchu, dzięki bezduszności ”hodowców”, dosłownie demolują kolejne pokolenia psów. A co z psami ras brachycefalicznych? Użyję eufemizmu: ‚niektóre’ z ich przedstawicieli, by mogły ”jako tako” funkcjonować, przechodzą skomplikowane operacje, nigdy jednak zabiegi te problemu nie rozwiązują w 100%. (W Holandii organizacja kynologiczna zabroniła rozmnażać kaleki. Nie była konieczna ”interwencja” żadnej ”państwowej instytucji”, holenderscy kynolodzy jakoś sami doszli do wniosków, na które przedstawicieli polskiego środowiska części psiarzy ciągle nie stać.)

Brak jest w Polsce instytucji, nie jakiejś ”fundacyjki”, czy ”stowarzyszonka”, ale normalnej instytucji. Może po prostu dodatkowego Biura, w którymś z Departamentów Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, współpracującego z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Departamentem Analiz Ministerstwa Finansów, przy wsparciu Ministerstwa Sprawiedliwości, którego jedną z form działalności jest przygotowywanie projektów aktów prawnych i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, którego Departament Prawny także zdolny jest opiniować i przygotowywać projekty aktów prawnych. I w obecnej sytuacji ten brak bardzo jest odczuwalny.

Ów brak właściwej instytucji, która, dzięki ucywilizowaniu zasad na jakich psy rasowe można rozmnażać, stałaby na straży najbardziej ”prymitywnie” rozumianego ”dobra psów”. A więc gwarantowała, że psiaki, które z powodu wrodzonych wad nie mogą funkcjonować normalnie (tj. jak psy takimi wadami nieobciążone) nie byłyby rozmnażane. Rozmnażanie kalek jest, jak już nie raz pisałam, jedną z najobrzydliwszych form znęcania się nad psami, gdyż jego skutki są rozłożone w czasie, na okres całego życia danego zwierzęcia i już choćby przez to powinno być kwalifikowane jako forma znęcania się ze szczególnym okrucieństwem. Najbardziej ten styl uprawiania pasji do ”hodowania” brzydzi, gdy ubierany jest w ”miłość do rasy” i okraszony czymś w rodzaju ”to taka rasa, one tak mają, że…” i tu do koloru, do wyboru; słabo im się oddycha, ledwo chodzą, krótko żyją, bo serce/nerki… itp.

A obowiązki hodowcy wobec jego klienta? Nabywcy psa? Czy w tym biznesie ktoś w ogóle myśli o nabywcach, jako o konsumentach? Konsumentach, którzy mają przecież swoje prawa a sprzedaje im się, wcale nie tak rzadko, ciężko chore psy, jako psy zupełnie zdrowe. A skąd! Nabywcy to dla tzw hodowców rozpuszczeni, bezczelni ciemniacy i gówniarze, jak wieprze: niedoceniający pereł, które ”wybrańcy bogów” z organizacji kynologicznych, przed nich rzucają.

Jak widać instytucja, której ciągle i z niejasnych przyczyn, brak, potrzebna jest także dla ochrony konsumentów towaru, którym jest ”pies rasowy”, czyli nabywców psów przed żądnymi szmalu za wszelką cenę pseudohodowcami. Instytucja taka musi w końcu przedstawić skuteczne rozwiązania prawne, także te pozwalające ofiarom oszustów tzw hodowców rasowych psów, dochodzić praw.

Przestańcie sugerować się propagandą uprawianą przez środowiska reprezentujące poszczególne stowarzyszenia, związki i kluby, także na temat ”dobrych” i ”złych” organizacji prozwierzęcych. Oraz tą, którą wciskają wam owe ”prozwierzęce organizacje”.

Jest zupełnie jasne, że ”utrudnienie uzyskania pozwolenia na prowadzenie hodowli” ukróciłoby panującą aktualnie wolnoamerykankę

Możliwość prowadzenia hodowli psów powinna być dostępna jedynie dla osób mających ku temu odpowiednie warunki, w tym z te dotyczące zamieszkiwania na terenach wiejskich. Wtedy może sposób opodatkowanie tej niby nieprzynoszącej dochodu, ”hodowli”, czyli ”działy specjalne produkcji rolnej”, nie dziwiłby i nie raziłby aż tak, jak dziwi i razi w obecnej sytuacji. ”Utrudnienie”, to nic innego, jak wprowadzenie obligatoryjnych norm, jak np. wymóg, by psy, zwłaszcza ras dużych i wielkich, czy uznanych za agresywne, wolno było rozmnażać jedynie na zabezpieczonych posesjach stanowiących własność hodowców, ale nie na posesjach znajdujących się np. na osiedlu domów jednorodzinnych, czy w tzw willowej dzielnicy. To powinno być zabronione, gdyż prowadzenie hodowli jest uciążliwe dla jej otoczenia. (Powtarzam: dziś ”hodowcy” rozmnażają psy -także ras uznawanych za agresywne- w blokach mieszkalnych, nie zawsze nawet we własnych mieszkaniach, potrafią ”hodować” je nie tylko na niezabezpieczonych ”działkach”, ale są zdolni robić to także w wynajmowanych domach, na posesjach, które nie należą do nich i z których mogą w każdej chwili zostać (wraz z psami) ”wyrzuceni” i ”na zbity psyk” z nich wyrzucani bywają.) Psy szczekają. Niektóre ciągle: histerycznie i z byle powodu. A te ‚wielkogabarytowe’, którym hodowca nie poświęca dość uwagi i nie dba o ich kondycję psychiczną, mogą być dla otoczenia źródłem nie lada stresu a nawet zagrożenia, gdy taki ”hodowca”, od święta zdecyduje się zrobić psom łaskę i zabrać je na tzw spacer, poza teren posesji. Lub, gdy pies taki sam się z niej ”jakoś” wydostanie… Jak można uprzykrzać życie innym ludziom, zakładając hodowlę psów pośród domków (o mieszkaniach w bloku już nie wspominam), w których mieszkają nie tylko ludzie większość dnia (w przeciwieństwie do ”typowego hodowcy”) spędzający w pracy, chcący więc po pracy po prostu odpocząć, a nie słuchać psiego wycia/szczekania. Ale i osoby starsze albo młode małżeństwa z małymi dziećmi? Dziećmi, które często bawią się na wewnętrznej ulicy takiego osiedla a zarazem niejednokrotnie praktycznie przed samym ogrodzeniem, za którym, na posesji ”hodowcy”, znajdują się psy w ilościach hurtowych… Czy trzeba wspominać o smrodzie psiego moczu i kup? Nawet jeśli kupy zbierane są ”na bieżąco”, no, niech będzie ”rano i wieczorem”, to woń psiego moczu wnika w glebę i przy słonecznej pogodzie, smród daje o sobie znać: psie siki parują (Jest jeszcze gorzej, gdy kupy nie są sprzątane ”na bieżąco”)… Pamiętajmy, że nie chodzi o jednego, czy dwa psiaki, ale np. o dziesięć lub więcej…

Wprowadzenie ograniczenia co do liczby utrzymywanych w hodowli osobników także wpłynęłoby korzystnie na jakość rodzimej kynologii. Nie można zapewnić 6, 8, 12, czy jeszcze większej ilości (dodatkowo aktywnych płciowo) psów, zwłaszcza ras dużych i wielkich, ”agresywnych”, takiej samej opieki (także w formie psychicznych interakcji), jak 2, 3 czy nawet 5u takim psom. Hodowla powinna jakoś różnić się od schroniska. Tym bardziej, że schronisko zatrudnia pracowników oraz posiłkuje się pomocą wolontariuszy. A tzw hodowcy nierzadko twierdzą, że ”Hodowla jest trudna, bo wszystko robi się samemu, a trzeba to jeszcze z pracą zawodową połączyć”. No, tak, niektórzy naprawdę pracują i nie żyją jedynie z psów. Ale równocześnie podkreślają, że finansowo ”balansują”, żyjąc od miotu, do miotu, bo ”ciągle dokłada się do interesu”. Jest więc oczywiste, że tego rodzaju ”hodowców” nie stać na utrzymywanie stada psów, które na siebie nie zarabiają… (W Niemczech hodowla, w której jest powyżej kilku, zdaje się trzech sztuk, to już przedsiębiorstwo – normalna działalność.)

Dalej: zaktualizowanie listy ”ras uznawanych za agresywne” o przedstawicieli ras naprawdę w Polsce popularnych, jak choćby Cane Corso czy Owczarek Niemiecki, belgijski Malinois oraz tych o rosnącej popularności, jak np. Fila Brasileiro czy Boerboel oraz ras, które do nas jeszcze nie trafiły, ale są coraz popularniejsze w krajach dostatecznie blisko położonych, by łatwo można je było do Polski sprowadzić (przykład Bully Kutta) oraz mieszańców, tzw Bandogów i typowych mixów Terrierów Typu Bull, to kolejna kwestia.

Nie ma żadnych przepisów, które ograniczałyby możliwości pozyskania psa rasowego. Wprowadzenie kwalifikacji dla ”zainteresowanych” rasą uznawaną za agresywną, na wzór praw obowiązujących np. w niemieckich landach, czyli eliminowanie z grona potencjalnych posiadaczy psów rasy tego typu, osób karanych, uzależnionych od alkoholu i/lub narkotyków, niezrównoważonych psychicznie i w związku z tym leczonych, nieposiadających odpowiednio zabezpieczonego i własnego lokum, itp., stanowiące pierwszy etap odsiewania ”zainteresowanych rasą”, to kolejny potrzebny krok. (Krok, który przysłużyłby się polskiej kynologii, prawdopodobnie dosyć skutecznie eliminując z niej patologię infekującą także środowisko Dogo Argentino, patologię lubującą się w puszczeniu psów luzem po lesie, ”żeby się za dziką zwierzyną wybiegały”.) Będąc hodowcą, można sprzedać każdą ilość psów osobom, będącym lub nie będącym ”hodowcami”, ale nikogo (żadnej instytucji) nie obchodzi co ludzie kupujący psy, także te niby ”na kolanka” robią z nimi potem. A mogą je min. do woli rozmnażać, bez żadnych ograniczeń, bo regulacje, których państwo nie jest w stanie wyegzekwować, są bez znaczenia. Tzw umowa pierwokupu i istniejące w niej zastrzeżenia, które nowemu właścicielowi psa do podpisania daje hodowca, mogą robić wrażenie i być skuteczne w przypadku kupca na Beagle’a lub Wilczaka, ale niekoniecznie będą tak samo działać na zwyrola, który kupuje sobie dogo, by wystawiać go w walkach psów albo ”tylko” szczuć na sąsiadów i ich Spaniele… W praktyce nikt nie przejmuje się nadmierną produkcją psów, a te ras uznawanych za agresywne nie obchodzą nikogo tak samo (albo, o zgrozo jeszcze bardziej), niż psy ”łagodnych ras”, czy nieszczęsne ”miko psy”.

Konieczność corocznego uczestniczenia z psem w egzaminie weryfikującym kondycję psychiczną psa rasy ”agresywnej”, a właściwie to teamu ”pies rasy agresywnej&jego właściciel”, który z człowiekiem taki pies powinien tworzyć, także wzorowana na rozwiązaniach naszych sąsiadów, byłaby jedynie konsekwencją wymienionych wcześniej zmian. Jak i odczuwalny w sensie finansowym podatek, znowu: także i tym bardziej dla hodowców, którzy spośród wszystkich możliwych ras, zdecydowali się rozmnażać przedstawicieli akurat tych, uznanych za ”agresywne”. Podatek, którego wysokość, w przypadku nabywcy psa takiej rasy, może ulec zmniejszeniu, o ile odbędzie on z psem/psami określone kursy – to też odniosło skutek za naszą zachodnią granicą. (Na marginesie: oferowanie szczeniaków rasy uznawanej za agresywnej [ale i jakiejkolwiek innej] na sprzedaż, na portalach/serwisach, między majtkami, kompletami opon i podróbkami perfum jest praktyką pożałowania godną. Szczytem, najdelikatniej mówiąc: buractwa – widzisz takie ogłoszenie i wiesz już wszystko, co musisz wiedzieć, by ocenić ”hodowcę”. ”Hodowla”, choć amatorska ma być podobno ”planową”. ”Planowa hodowla” oznacza, że nie produkujesz szczeniaków a potem starasz się je zbyć byle komu. Pierwszemu z brzegu przypadkowemu człowiekowi, który się nawinął. Ten przygnębiający brak myślenia ”państwa hodowców” bardzo dobrze obrazują sytuacje, w których produkują z byle jakich psów, byle jakie szczeniaki, potem byle jak i byle komu, je sprzedają. Ale mają oczekiwania i pretensje wobec nabywców (te wobec psów to często tylko kreacja na użytek klientów, przecież ci tzw hodowcy robią psy, żeby je po prostu sprzedać), co najmniej tak, jakby cały proces był maksymalnie przez nich przemyślany i zaplanowany, a nie od początku do końca, kierował nim przypadek. (Pretensje tacy ”hodowcy” mają jakby sami byli ”na poziomie”, czyli posiadali wykształcenie kierunkowe, do wyprodukowania szczeniaków użyli najlepszych ”komponentów” a ich przyszłych właścicieli selekcjonowali w sposób, w który czołowe korporacje wyłaniają prezesów.)

Tego rodzaju rozwiązania, czyli ograniczenia nasuwają się same absolutnie każdemu, kto chwilę posiedzi w ”kynologii mejdinPoland”. A jednak polscy ”kynolodzy” jakoś nie chcą w Sejmie lobbować na rzecz tego rodzaju zmian…

Podatek od sprzedaży szczeniąt, tuż obok wymogów dotyczących zdrowia psiaków (badania to spory wydatek), przejrzysty wykaz działających w Polsce hodowli oraz samych rasowych psów, dostępny nie jedynie dla ”dopuszczonych do wiedzy tajemnej” członków poszczególnych stowarzyszeń, ale w trybie informacji publicznej, dla każdego zainteresowanego, też raczej nie pasuje polskim ”miłośnikom psów”. Rzetelna baza danych odpowiedziałaby na pytanie ile mamy w Polsce rasowych psów, czyli takich, które mają udokumentowane pochodzenie (te mityczne rodowody) i na świat przyszły w wyniku celowego działania ludzi należących do stowarzyszeń zrzeszających hodowców, zwłaszcza psów ras agresywnych. Bo, w końcu ile ich jest?I co dokładnie się z nimi dzieje? Jakie są ich losy po tym, jak towar-pies zostaje sprzedany przez danego ”producenta”/”wykonawcę usługi”, czyli hodowcę, klientowi?

Taki wykaz mógłby też pokazać, którzy hodowcy najgorzej wybierają nabywców na szczenięta, w efekcie czego psiaki z ich przydomkiem przodują jako te ”z drugiej” ręki, stając się podopiecznymi fundacji i pseudofundacji. Lub wprost: trafiają do schronisk, stając się obciążeniem dla podatnika. Lub gorzej jeszcze: do pseudohodowli. Ale takiej prawdziwej a nie do hodowli nazywanej ”pseudohodowlą” dlatego, że prowadzona jest pod szyldem innym niż ”Związek Kynologiczny w Polsce”. Do takiej autentycznej pseudohodowli, w której w warunkach potwornych wręcz, zmusza się psiaki do rozmnażania, traktując jak automaty do generowania zysków, maszynki do zarabiania pieniędzy.

Szczególnie przy rasach uznawanych za agresywne oraz, gdy chodzi o charty, które także łatwo mogą zostać wykorzystywane w działaniach o charakterze przestępczym (kłusownictwo), taka wiedza jest pożądaną. Wykaz pozwalający dotrzeć do każdego urodzonego w którejkolwiek z polskich hodowli, osobnika, pozwoliłby dowiedzieć się co dzieje się z tymi wszystkimi przychodzącymi na świat, w naszym kraju, min. dogo oraz jaki jest procent chartów, które trafiają do rąk kłusowników. A może nawet ile chartów z Polski ”sprzedawanych jest w świat” i w efekcie trafiają np. do Chin? Wpierw do ”stajni” wyścigowych, gdzie eksploatuje się je jako maszynki do zarabiania pieniędzy podczas wyścigów psów, potem używa się ich jako maszynek do produkcji szczeniąt, a gdy już i do tego przestają się nadawać, to sprzedaje się je do rzeźni. I kończą, umierając w męczarniach, którym najgorsze filmowe horrory nie dorównują. By ostatecznie wylądować na talerzach chińskich smakoszy psiego mięsa. Czy nie ”byłoby super” móc dokładnie sprawdzić los każdego urodzonego w Polsce psa rasowego? Tego psa o ”udokumentowanym pochodzeniu”. Psa, który na świat przyszedł dlatego, że ktoś (podobno) dokładnie sobie zaplanował, że z danej pary ”mają być szczeniaczki”, hm? Los każdego charta, psa rasy uznawanej za agresywną, Cocer Spaniela, Jamnika, Buldoga Francuskiego, Labradora, Yorka etc.?

Moglibyśmy poznać odpowiedzi na bardzo wiele pytań i dzięki temu zbudować mapę niezwykle dużo mówiącą o kondycji poszczególnych ras w naszym kraju (w tym średniej długości życia w przypadku poszczególnych ras) oraz samych hodowcach rasowych psów. Gdy mówimy o argentynach, kanarach albo środkowychazjatach, możliwe, że nawet dowiedzielibyśmy się tego, ile ze szczeniaków z danego miotu nie miało dość silnych ”pomp”, by przetrwać narkozę podczas nielegalnego zabiegu obrzynania im uszu i numery chip i/lub tatuaży do nich przypisane, zostały zgłoszone jako ”nieaktywne”. Dalej: zyskalibyśmy możliwość dowiedzenia się po latach, czy dany pies np. właśnie rasy Dog Argentyński albo presa kanaryjska żyje i ma się dobrze, czy może już nie żyje? I dlaczego nie żyje? Co się z nim stało? Padł ze starości, został poddany eutanazji w związku z przewlekłym i ciężkim schorzeniem? A może uśpiono go z uwagi na poziom agresji? Może wykończył go ”skręt kich” albo jego życie zakończył inny osobnik podczas ”spięcia na terenie hodowli” lub ”nieszczęśliwy wypadek” w trakcie nielegalnego, po prostu pseudopolowania? No, a może ”po prostu” zginął w nielegalnie urządzanych walkach psów albo ”rozpłynął się w niebyt”, co nie wyklucza, iż użyto go jako narzędzia w niezgodnym z prawem, po prostu bandyckim procederze…

Pamiętajcie, że psy ras uznawanych za agresywne pierwotnie trafiały w poszczególnych krajach na te ”listy”, dlatego, że traktowano je i wciąż się je tak (przynajmniej w bardziej kynologicznie cywilizowanych krajach) traktuje, jak broń. Jako narzędzia, które mogą łatwo stać się niebezpieczne dla ludzi oraz innych zwierząt. To, że u nas w praktyce okazuje się, iż tego rodzaju narzędzie, jakim jest pies ”rasy agresywnej”, można dowolnie zbywać byle komu, kolportować, ”gubić” itp. Że może on.o ”zapaść się pod ziemię” i tyle, oznacza, że mamy szalenie wręcz niski poziom kynologicznej kultury i pod tym względem jesteśmy trzecim światem.

Mioty Dogów Argentyńskich ”trzaskane” są od mniej więcej dekady, bo od tego czasu rasa ta wciąż zyskuje na popularności – co rusz powstają nowe hodowle, ogłaszane są kolejne mioty. Gdzie więc są wszystkie te psy? Nie widać ich na wystawowych ringach, na których od ras niemniej od dogo popularnych aż się roi. Czy powodem są te poobrzynane uszy? To ”przez uszy” nie widać tylu argentynów na wystawach? Czy wszystkie te ”kilogramy dogo” oglądane są jedynie przez ”zacnych kynologów” na tychże ”specjalnych przeglądach” dla psów z ”wadami nabytymi”? I dalej są rozmnażane, byle jak, byle gdzie i byle komu sprzedawane? A może wszystkie są głuche i usypiane po przeprowadzeniu BAER TEST? Może są zbyt agresywne i ich właściciele nie umieją nad nimi zapanować, więc 24/7 trzymają je w przydomowych kojcach? Czy jednak wszystkie tak nonszalancko ”trzaskane na prawo i lewo” białe, są tak marnej klasy, że nawet ich właściciele zdają sobie sprawę z tego, że ciąganie ich na wystawy byłoby narażaniem się na śmieszność i niepotrzebne wydatki, więc ”cieszą się nimi z domowym zaciszu”? No, a może, dla odmiany wszystkie te psy są ”piękne” i ”szczęśliwe” i są dla swoich właścicieli ”żywym dowodem na to, że marzenia się spełniają”? Czy te pytania nie zasługują na odpowiedzi?

Normalne opodatkowanie hodowców ukróciłoby wolnoamerykankę i ostudziło zapał do produkcji psów. Każdy z nich prowadzi przecież swego rodzaju przedsiębiorstwo. Każdy z nas, nie-hodowców, sprzedając cokolwiek, odprowadza do Urzędu Skarbowego podatek, osobno lub w towar wliczona jest stawka VAT. Kupując psa rasowego, jako nabywcy mamy obowiązek zapłacić US podatek od wzbogacenia się. Biorąc pod uwagę, że szczeniaki w niektórych rasach osiągają ceny kilku tysięcy złotych a nawet euro, hodowla to czysty zysk. Nie jest możliwe by, nawet płacąc dysponentowi reproduktora kilka tysięcy za krycie i odchowując miot, przy stawkach jak np. w rasie Buldog Francuski (ZKwP/FCI), czyli od 6 tysięcy złotych wzwyż za sztukę (średnio w miocie jest 5-6 sztuk) tzw hodowca nie ”wyszedł na swoje”. Dogo Argentino to od 5 tysięcy za szczeniaka, a w miocie jest średnio 6 szczeniąt (kto nie robi BAER TEST, ”spyla” wszystkie.) Załóżmy miot, w którym jest sześć sztuk; pierwszy szczeniak pokrywa koszt krycia, drugi to koszt utrzymania miotu do momentu sprzedaży (a dodatkowo: hodowcy mają zniżki na karmy w niektórych firmach, zniżki u lekarzy weterynarii, których są stałymi klientami, niektórzy sami szczepią itp., itd.), trzeci niech będzie pokryciem kosztów uzyskania uprawnień hodowlanych (przyjmijmy, że to pierwszy miot, taki ”na start”), czwarty, to kasa na następne krycie (jeśli nie używa się psa koleżanki, z którą jakoś tam się ”dogaduje”), dwa pozostałe to już czysty zysk. Nie liczę ”dodatkowych” wystaw, bo naprawdę można zrobić 3 obowiązkowe, jakoś ”blisko domu” – ewentualna reszta, to widzimisię hodowcy. Jak pies jest mierny, to i pierdylion championatów nie zrobi z niego psa dobrego a tytuły nie mają wpływu na jakość szczeniąt (co widać, już choćby na fejsbukowcyh profilach hodowców i na ulicy, gdy mija się potomstwo tych wszystkich ”championów”.). Biorąc pod uwagę cenę za jednego szczeniaka ww ras nie dziwi w Polsce i 2 tysiące euro + … W tych „tańszych” rasach, to samo: też jest zysk, po prostu krycie kosztuje mniej, utrzymanie tyle samo, co w droższych.

Abstrahując od konkretnych ras: każdy kto potrafi liczyć doskonale rozumie, że gdyby ten biznes się nie opłacał, byle tipsiara albo znudzona pani domu, by się za niego nie brała. Analogicznie różne ”męskie typy” (czasem i spod ciemnej gwiazdy), które się ”hodowlą jarają”, nie ”inwestowałby” w budowę większej ilości kojców itp. Trzeba pamiętać też, że są TZW hodowcy rozmnażający więcej niż jedną rasę i mający więcej niż jeden miot w roku rozliczeniowym. Psy rozmnaża się, by móc je sprzedać.

Działania, ”ograniczenia”, przed którymi tzw hodowcy tak się bronią, wymienione powyżej rozwiązałby także kwestię pseudoinspektorów z pseudofundacji. Terroryzujących nie tylko hodowców, ale i zwykłych ludzi, którzy swoich zwierzaków nie rozmnażają. To nie jest tak, że nie można skonstruować dobrego prawa. Takie prawo po prostu zbyt dobrze by funkcjonowało i skończyłoby się tzw kręcenie lodów. Nie ma w Polsce jednej bazy chipów i, numerów tatuaży i danych pochodzących z metryk psów, w której rejestrowane byłby wszystkie psy. Nie ma takiej bazy nie dlatego, że to jest ”niemożliwe”, ale dlatego, że środowiskom lobbującym za zmianą prawa dotyczącego zwierząt, w tym i rozmnażania tych towarzyszących oraz ”pomagania im”, tak jest wygodnie. Każde środowisko lobbuje w kierunku, korzystnym z uwagi na własny interes.

Gdyby ”pies rasowy” nie wiązał się z kasą, nikogo by nie obchodziła jego definicja. W Sejmie wciąż się mieli… Czasem bardziej, czasem mniej, ale nieustająco… Bo to jest wielka kasa ”do chapsnięcia”.

Jeżeli nie ma żadnej prawdziwej instytucji, która ”ogarnia cały kynologiczny bajzel”, to na arenę wkraczają wszystkie te fundacje, ”fundacyjki” i pseudofundacje

Gdyby wszyscy ci etatowi ”miłośnicy psów” rzeczywiście chcieli rozwiązać problemy od lat nękające polskie psiarstwo (wybaczcie, ale słowo ”kynologia” zbyt często używane jest teraz do tego, by mordy wycierali nim sobie zwykli oszuści), pseudo.pro.zwierzęce organizacje nie miałby racji bytu. Istniałby porządek, w którym pseudomiłośnicy psów a w rzeczywistości ludzie nierzadko terroryzujący Bogu ducha winnych hodowców-amatorów, nie mieliby czego szukać. Ale ów porządek uniemożliwiłby finansowo korzystny chaos, z którym obecnie mamy do czynienia.

Trzaskanie miotów jest dla tzw hodowców wartością nadrzędną. Trzaskanie ich bez odpowiedzialności związanych z ”niezgodnością towaru z umową”, w znaczącej części bez ewidencjonowania zarobków, które ze sprzedaży psów pochodzą. Trzaskanie ich w pełnej …amtorszczyźnie. I karmiąc się marzeniami o tym, że ”W końcu dojedziemy konkurencję i monopol definitywnie będzie nasz!”. Z drugiej strony ”neutralizowanie skutków” braku odpowiednich regulacji prawnych jest jedynym co daje tym wszystkim ”fundacjom” i prawie ekoterrorystom pretekst do istnienia i ściągania kasy od ich ”patronów”. Są jak koncerny farmaceutyczne: nie chodzi o to, żeby pacjenta wyleczyć, ale by utrzymywać go w stanie, w którym jest chory i ciągle, i ciągle kupuje ”leki”. By utrzymać go w stanie, w którym po prostu ciągle finansuje dany koncern. Tylko ludziom spoza tego kynologicznego światka wydaje się, że ”przecież chodzi o to, żeby zapobiegać problemom, a nie walczyć z ich skutkami”. Nie ciągniecie kasy z tego, że te problemy są, istnieją, więc nie macie pojęcia o jaką kasę toczy się gra. I dlaczego celem istnienia tak wielu jest, by toczyła się nieustająco.

Rozmowy raz po raz wracające w środowisku tzw hodowców, o ”nakazywaniu ludziom nabywającym psy ich sterylizowanie lub kastrowanie”, prowadzone także na internetowych forach, bez oglądania się na to, które środowisko w największym stopniu odpowiada za rozmnażanie psów, porażają brakiem płynącego z nich poczucia odpowiedzialności państwa tzw hodowców, jakiejś autorefleksji… A chodzi o rozmnażanie praktycznie tylko pozornie, gdy przyjrzeć się temu z punktu widzenia potencjalnego konsumenta, odbywające się w ramach jakichś zasad, które niby decydują o tym, czy te psy można i czy ”powinno” się rozmnażać… Nikt z grona najliczniej rozmnażających nie chce opodatkowania hodowli, opodatkowania kasy ze sprzedaży każdego ze szczeniaków z osobna. Nikt nie chce prawa, w którym rozmnażanie psów obciążonych kalectwem traktowanie jest jako forma znęcania się ze szczególnym okrucieństwem. Nikt nie chce też rozstrzygnięcia kwestii lokalowych, związanych z rozmnażaniem psów, czyli wymogu, by psy wolno było rozmnażać jedynie w hodowlach prowadzonych na terenach wiejskich, na posesjach stanowiących własność hodowcy. A tym bardziej nikt nie chce przepisów, określających ścieżkę edukacyjną, którą musiałaby przejść osoba zamierzająca rozmnażać psy. Gdyby powyższe było określone czytelnymi przepisami, nie byłoby psudofundacyjnych biznesów i biznesików robionych na psim (i kocim) nieszczęściu. Więc po co skuteczne prawo? Jasne i łatwo egzekwowane prawo utrudnia kręcenie kynologicznych lodów.

Pomyślcie: czy gdyby ograniczono ilość kwalifikowanych do rozmnażania psów, do rozrodu dopuszczając jedynie osobniki przebadane pod kątem eliminacji schorzeń najczęściej nękających poszczególne rasy, rodziłoby się aż tyle szczeniąt? Czy gdyby hodowcą nie mógł zostać ”byle zapijaczony typ spod budki z piwem”, jak to właściwie jest możliwe dziś, a jedynie ktoś mający do tego odpowiednie kwalifikacje (przede wszystkim wykształcenie), ktoś dysponujący nie tylko odpowiednim lokum, ale i konkretnym zapleczem finansowym (umożliwiającym mu min. wypłacenie odszkodowań nabywcom, którzy zakupiliby od niego psy niezgodne z umową, obciążone wrodzonymi wadami), ktoś nigdy niekarany, nieposiadający niebieskiej karty, wolny od alkoholizmu, nigdy nieskierowany na leczenie psychiatrycznie, a przepisy jednoznacznie określałyby czy i jak, tj. na jakich zasadach odpowiedzialność za wchodzące w skład stada hodowlanego danej hodowli psy, rozkłada się na osoby wspólnie prowadzące gospodarstwo domowe i hodowlę, niepozostające jednak w związku małżeńskim (i nieprowadzące spółki), po to, by nie dochodziło więcej do sytuacji, w których konkubina/konkubent ”na zbity pysk” wyrzuca z domu konkubenta/konkubinę, który/która jednak także w dokumentach psów wpisany/a jest jako ich właściciel/ka, a mimo to psy trafiają ”pod opiekę fundacji”, która przeprowadza ”zbiórki na ich utrzymanie i leczenie”, czy polska kynologia byłaby na nieco wyższym poziomie niż dziś? Odpowiedź jest oczywista.

Ale rodzi kolejne pytanie: czy rozmnażanie tzw rasowych psów ma być sposobem na reperowanie domowych budżetów przez absolutnie wszystkich, którzy robiąc szczeniaczki te budżety chcą sobie podreperować? …

Zawsze, czytając jakieś doniesienia o ”fundacyjnych aferach” i ”pseudohodowlanych praktykach” bierzcie pod uwagę, że rzadko kiedy w tym środowisku podział jest czarno-biały: na ”złych” i ”dobrych”. I że ”nie będąc w temacie”, nie znając ”dokonań” ani tych ”dobrych, ani tych ”złych”, łatwo możecie stać się ofiarami manipulacji, więc się nie ekscytujcie.

Koniec części pierwszej.

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz. Ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.