(DRUGA CZĘŚĆ) ”NAJGRUBSZE RYBY W STAWIE” UTRZYMUJĄ PH STOJĄCEJ WODY NA ”WŁAŚCIWYM” POZIOMIE – SŁÓW PARĘ NA TEMAT: ”SKĄD W ‚KYNOLOGII’ TYLE PATO…?”

”Siedzenie na fejsbuku” i nieczytanie książek

Problemy rozwiązuje się poprzez dyskusje. Dyskusja to taka ‚zdobycz cywilizacji’ – zamiast się okładać można rozmawiać, nawet na tzw trudne tematy. Ale dyskutować też trzeba umieć. Dziś praktycznie wszystko co może kogoś ”urazić”, określane jest mianem ‚hate spech’ – co jest kompletnym szaleństwem. Tym bardziej, że merytoryczna krytyka, która niektórych tak bardzo ”uraża”, nie ma nic wspólnego z wrogością, czy nienawiścią. Jednak niektórzy preferują uchylanie się od merytorycznych dyskusji, argumenty nazywają ‚hejtem’, a ich artykułowanie traktują jako ”atak”. Nie klei się to, bo ‚hejt’ nie ma argumentów – nie jest racjonalny i nie jest dialogiem – nie ma w nim miejsca na dyskusje. A problem nie znika tylko dlatego, że się o nim nie mówi albo nie pozwala się naświetlać go innym. Jeżeli uważasz, że dany argument jest ”nietrafiony”, to wyświetl go, pokaż innym i poddaj krytyce – czyli omów i przedyskutuj go. I wskaż jego nieadekwatność. Udowodnij, że twój oponent się myli, że nie ma racji. Ale rób to merytorycznie – korzystaj z osiągnięć cywilizacji i dyskutuj.

Oplucie kogoś tekstem, że jest ”pseudohodowcą” nie spełnia, nie realizuje tego, co zawiera się w słowie ”dyskusja”. Przyklejenie łatki jest proste i nic poza tym. (No, może jeszcze to, że wskazuje na prostactwo ‚przyklejacza’.) Próba zdyskredytowania niedoszłego rozmówcy ”łatką” nie sprawi, że problem, na który ten ktoś zwrócił uwagę, przestanie istnieć. To nie działa tak, że ”załóż klapki na oczy a zagrożenie zniknie” – po prostu ty przestaniesz je widzieć. Nie chodzi o to, żeby wszyscy się ze wszystkimi zgadzali i sobie kadzili – taki układ nie daje niczego dobrego, przeciwnie: prowadzi do patologii. Każdy może krytykować mój punkt widzenia, tak samo jak ja mogę krytykować punkt widzenia każdej innej osoby. Nigdy jednak nie szanowałam i szanować nie będę tych, którzy nie umieją dyskutować i każdą rozmowę sprowadzają do podszytego nieopanowanymi emocjami, ideologicznego konfliktu, zamiast skupić się na faktach: argumentach. Etykietkowanie kogoś ”pseuduchem”, tylko dlatego, że ”nie gra w twojej drużynie” i/lub nie podoba ci się co mówi, jak krytykuje twoją organizację i wskazuje ”syf na twoim podwórku”, to nie ”dyskusja”. To zwykłe tchórzostwo i/lub brak inteligencji.

Chcąc rozmawiać o kynologii, tak samo jak na każdy inny temat, wpierw musicie potrenować retorykę, nauczyć się artykułować swoje myśli i formułować argumenty. Wasze wypowiedzi musi cechować zrozumienie zagadnienia na temat którego się wypowiadacie; opieranie się na faktach, którymi dowodzicie swoich racji, a nie emocjach. Po to, abyście mogli jak najlepiej, jak najczytelniej i w cywilizowany sposób swój punkt widzenia, jego przyczyny oraz motywacje, które wami kierują i argumenty, zaprezentować osobom, z którymi prowadzicie dyskusję. Najlepsze dyskusje to te, w których spotykają się różne punkty widzenia. Bo z takich dyskusji rodzą się refleksje i wnioski. Bo takie dyskusje wnoszą ‚powiew świeżości’, pozwalając na dane zagadnienie spojrzeć inaczej i nierzadko dostrzec coś, co wcześniej umykało. Bo, mówiąc krótko, takie dyskusje poszerzają horyzonty. Ale dyskusje, a nie gównoburze – te obnażają jedynie niski poziom ich ”kreatorów”.

Smutne jest to, że dzisiejsza kynologiczna kultura jest na tak niskim poziomie, że właściwie powszechnie przyjęto, iż ‚normalnym’ jest, a w każdym razie coraz mniejsze zdziwienie i oburzenie budzi, że niektórzy ”kynolodzy” prezentują się innym, szczególnie w social media, jako obrzucający błotem wszystkich, którzy mają inne zdanie niż oni i/lub należą do innej organizacji kynologicznej itd., itp. Cóż, nie nauczyli się prowadzić dyskusji w swoich rodzinnych domach i nie nauczyło ich tego ich kynologiczne środowisko. Tym samym zdolność cywilizowanego prowadzenia dyskusji i sporów zdaje się wśród psiarzy z dostępem do fejsbuka, zanikać. Może więc ”cerowanie” deficytów w retoryce i budowaniu rzeczowych, przemyślanych wypowiedzi jest tym, na co powinny w pierwszej kolejności postawić związki kynologiczne w kontekście ”kołczowania” swoich członków?

”Rasowość psa rasowego” – co pamiętają i o czym wiedzą”najstarsi górale”, a o czym pojęcia nie mają zatrute propagandą żółtodzioby, czyli ”ostatni z miotu nie dostaje metryki” oraz ”inne” międzynarodowe federacje kynologiczne

Środowisko ZKwP lansuje tezę, że pies nieposiadający dokumentów wystawionych przez to stowarzyszenie nie może być uznawany za rasowego. Że pies bez metryki wystawionej przez ZKwP, nie mający dokumentu uznawanego przez FCI jest kundlem, psem z pseudo, psem w typie rasy. Cóż… Młodsi ”najstarsi górale” (pod warunkiem, że interesują się kynologią) także wiedzą, że dopiero z początkiem lat 90tych ubiegłego wieku, ZKwP zrezygnowało z praktyki niewydawania metryk ”nadliczbowym” szczeniętom. Tych ”nadliczbowych” szczeniaków (gdy w miocie urodziło się powyżej 6 sztuk) w ogóle nie rejestrowano. Tak więc, gdy w jednym miocie na świat przyszło np. 8 sztuk, to choć wszystkie osiem miało tych samych przodków, wiecie rodowody itd., to dwa z nich nie miały papierów z ZKwP i były… kundlami, psami ”w typie”, jak ”z pseudo”…

Jakaś część hodowców obchodziła jakoś ten zapis regulaminu swojego stowarzyszenia. Pisali jakieś pisma i upraszali tych ”wyżej”, by wolno było im zarejestrować cały, nierzadko naprawdę liczny miot. Zgoda maiła zależeć od zobowiązania hodowcy, że dana suka, matka tego zbyt licznego miotu, ponownie nie urodzi, dokąd nie zregeneruje się jej organizm – hodowca nie mógł jej pokryć przez kilka kolejnych cieczek. Tak więc można mniemać, że powodem tej ”restrykcji”, zwyczaju rejestrowania jedynie 6 szczeniaków z miotu, miało być ”dbanie o kondycję suki” – nie obciążanie jej zbyt licznym miotem. Ale ”nadliczbowych” bardzo często wcale nie usypiano. (Po co było blokować sobie sukę na naprawdę długi czas?) Były więc ”kundlami”, psami ”nierasowymi”, które i tak sprzedawano, może ”oddawano”… I ”szły w świat”… I w szerszym znaczeniu, ponownie: praktycznie nikogo nie obchodziło co się z nimi dzieje. Co dzieje się z tymi prawdziwymi ”rasowymi kundlami”Pokłosiem tej praktyki było to, że wielu cwaniaków-naciągaczy sprzedawało ludziom naiwnym, autentyczne kundle i mieszańce jako te ”nadliczbowe rasowce bez metryk” i to jeszcze długo po tym, jak ZKwP z tej ”restrykcji” zrezygnowało. Oczadziałe kitowaniem żółtodzioby przekonane są, że niewydawanie metryk szczeniakom urodzonym ”pod skrzydłami” Związku Kynologicznego w Polsce to mit, ”kłamstwo wymyślone przez pseudohodowców spoza Związku”. Sorry, ale nie. ”Rasowe Kudle” w Związku Kynologicznym w Polsce nie rodzą się dopiero od początku lat ’90 ubiegłego wieku.

Niektórym wydaje się, że Fédération Cynologique Internationale to coś takiego jak NATO, UE albo ONZ, a FCI to tylko Międzynarodowa Federacja Kynologiczna. Największa, ale wcale nie najstarsza i niejedyna federacja zrzeszająca organizacje hodowców psów z ”całego świata” (w rzeczywistości z 86 krajów). FCI przyjęła system, zgodnie z którym tylko jedna ‚organizacja’ hodowców psów z danego kraju ma ”przywilej” współpracy z tym tworem. Rozwińmy do zdanie, bo należy wyraźnie podkreślić, że FCI jest federacją, która w większości przypadków zrzesza po jednej organizacji/federacji z danego kraju, która to federacja/organizacja zrzesza stowarzyszenia/kluby/organizacje hodowców psów wzajemnie się w tym kraju uznające i z sobą współpracujące. Polska jest więc dosyć wyjątkowym przypadkiem, gdyż w naszym kraju chodzi konkretnie o jedno stowarzyszenie, a nie dowolną liczbę stowarzyszeń/organizacji/klubów, które należą do ‚federacji’ i się nawzajem uznają, i z sobą współpracują. W wielu innych krajach zastrzeżenie dotyczące ‚tylko jednej organizacji członkowskiej z danego kraju’ dotyczy przynależności Jednej Federacji Zrzeszającej Stowarzyszenia/Organizacje Wzajemnie Się Uznające i z Sobą Współpracujące. FCI nie przewiduje by np. 2 (lub więcej) duże organizacje/federacje zrzeszające hodowców w danym kraju, równocześnie mogły z FCI współpracować. Ale my pamiętajmy, że zgodnie z polskim prawem nie można mówić ”pseudohodowca” o kimś, kto psy rozmnaża zgodnie z polskim prawem, czyli pod szyldem któregoś z legalnie w Polsce działających stowarzyszeń/organizacji mających swoje regulaminy itp., tylko dlatego, że to stowarzyszenie/organizacja nie nazywa się ”Związek Kynologiczny w Polsce” i nie działa jako członek Fédération Cynologique Internationale. Są hodowcy działający zupełnie legalnie i z sukcesami poza strukturami ZKwP/FCI (i to od dawna) i bardziej nawet od nich profesjonalnie postępujący, gdyż wykonujący badania DNA w kierunku potwierdzenia pochodzenia danego psa. Bo w Polsce nie ma obowiązku należenia do konkretnego stowarzyszenia po to, by psy rozmnażać. A organizacji stanowiących alternatywę dla hodowców, którym ZKwP nie odpowiada, jest ”trochę” i nieprawdą jest, że ”wszystkie powstały w roku 2012”, czyli ”z okazji” nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt – takie twierdzenia, to bardzo, bardzo brzydka manipulacja konsumentem.

Jeżeli od zawsze słyszysz, że ”tylko FCI”, że ”rasowy pies to taki, który ma rodowód z FCI”, że ”tylko ZKwP jest ok, a wszystkie hodowle spoza ZKwP, to pseudohodowle”, to nie myślisz nawet o tym, żeby szukać sobie psa gdzie indziej. Po co? Dlaczego? Skoro to wszystko inne, to ”pseuduchy”? Przecież pogardzasz pseuduchami i źle im życzysz, więc nie będziesz od nich psa kupować, nie?

Tyle że to nie jest tak. Nie ma ”jednej i jedynie słusznej federacji hodowców psów”, po prostu: ta najbardziej znana jest najbardziej znana. ”Jedna i jedynie słuszna” to jest dokładnie taki sam kit, jak to nawijanie przez ”speców” z ZKwP, szczególnie na przestrzeni lat 2012-2015, o ”uszach ciętych z poszanowaniem ustawy o ochronie zwierząt”. Że niby można w Polsce kopiować psu uszy i/lub ciachnąć ogon, żeby wyglądał ”tradycyjnie”, tak jak się ”wszyscy” przyzwyczaili przez dekady, że pies danej rasy wygląda, w ramach jakichś ”medycznych przesłanek”. No i po prostu psom uszy i/lub ogon ciachali, żeby ”wyglądał”. Nie wiadomo jak, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo za ile i nie wiadomo kto dawał się namówić na przeprowadzanie zabiegów zagrożonych nie tylko utratą prawa do wykonywania zawodu, ale i karą pozbawienia wolności. Jakoś, gdy przychodziło do pytań o nazwiska lekarzy weterynarii, którzy zabiegi przeprowadzali i adresy placówek, zapadała cisza… Co na świstkach pt. ”zaświadczenia o leczniczym kopiowaniu” widnieje, poza właścicielami okaleczonych psów, wiedzą tylko psiarze w Oddziałach Związku Kynologicznego w Polsce, w których te zaświadczenia zalegają… Tak więc psy ciachali jacyś ”nieznani sprawcy weterynaryjni”, a właściciele tych ciętych psów okraszali owo ciachanie wierutną bzdurą, że to niby ”ze względów medycznych”. Tyle że te ”medyczne względy”, gdy pociągnąć za język właściciela planowo okaleczonego psa, zawsze okazywały się ”super tajnymi danymi medycznymi”… Wszystkim w około takie kity wstawiali. Przez całe lata. I ja też się na to nabrałam. Wyłączyłam myślenie, zaślepiona tekstami ”doświadczonych hodowców” – łatwo mi było, bo mi się kopiowane podobały bardziej i nie obchodziły mnie ”magiczne obrzędy”, w których psy traciły fragmenty małżowin usznych. Tylko że, gdy zaczynasz samodzielnie myśleć, to pewne rzeczy przestają się ”kleić”. Kiedy samodzielnie, nie oglądając się na fukanie ”przyjaciół” i ”znajomych”, zaczynasz szukać informacji i weryfikować je, a za nimi wszystkie te opowieści dziwnej treści, ze stanem faktycznym, czyli prawnym stanem, to narracja cwaniaczków sypie się w jednej chwili i rozpada się jak domek z kart. (https://zuzpasjaodogoargentino.wordpress.com/2015/11/17/winter-is-comming-rozmnazacze-nieprzebadanych-psow-koniec-tabu-kopiowania-obcinania-psom-uszu/) FCI zrzesza największą liczbę hodowców i ma największą, jak to się mówi ”bazę genetyczną/hodowlaną”. Najwięcej rodowodów jest w bazie FCI i wielu hodowców uważa dane z FCI, w kontekście treści owych rodowodów, za niepodważalne fakty. Nie ma jednak wymogu by dane zawarte w metrykach i rodowodach z FCI, uwierzytelniane były certyfikatami DNA. Można więc przyjąć, że wiara w treści rodowodów psów z logo FCI, co najmniej niekiedy opiera się na… zaufaniu. I… samej wierze. Kynologia to nie religia, ale cóż…

Przy okazji, zauważcie jak śmieszno-straszne są też teksty o ”kradzieży” wzorców ras, które to można przeczytać na internetowych forach albo wprost usłyszeć od niektórych ”ideologicznie kynologicznie zaangażowanych”. Że niby jedna federacja kynologiczna ”ukradła” wzorce ras drugiej, czy trzeciej kynologicznej federacji. To, że ‚pies jest danej rasy’ oznacza, że spełnia kryteria zarówno dotyczące tzw wyglądu, jak i psychiki, które cechują ‚jego rasę’ oraz ma tzw udokumentowane pochodzenie. (Aczkolwiek, jeśli zagłębicie się w zasady dotyczące tego, jak w poszczególnych organizacjach członkowskich FCI, czyli w różnych organizacjach z tych 86 krajów w FCI zrzeszonych, podchodzi się do zagadnienia ‚udokumentowania pochodzenia psa rasowego’ odkryjecie znaczące różnice. Będą one dotyczyły nie tylko zasad na podstawie, których dany hodowca może zadecydować o użyciu danego osobnika w hodowli, ale i tego, jakie taki pies musi mieć dokumenty – z uwagi na mój osobisty sentyment do rasy Dogo Argentino z mojego punktu widzenia takimi ciekawymi przypadkami są np. Hiszpania albo Włochy… Ale to jest temat na zupełnie inny wpis.) A jedynym co ewentualnie ”formalnie” różni go od jakiegoś innego psa, który także jest przedstawicielem tej samej rasy, to organizacja, do której należy hodowca, który tego psa wyhodował.

Wzorzec danej rasy przedstawia optymalny model psa tejże rasy, model będący najdoskonalszą możliwą ‚wersją psa danej rasy’. Opisany tam WZÓR psa zbudowany jest w sposób, który najlepiej umożliwi psu danej rasy wykonywanie pracy dla wykonywania której dana owa rasa powstała, a w niektórych przypadkach się wyłoniła. Powtórzymy: tzw ‚standard rasy’ opisuje możliwie najdoskonalej zbudowanego psa, który dzięki tej idealnej budowie fizycznej oraz właściwej dla swojej rasy psychice, temu mitologizowanemu niekiedy temperamentowi (bo wytyczne dotyczące pożądanej ”osobowości” także się we wzorcu znajdują), spełnia wymagania, które jego rasowość przed nim stawia – taki pies z powodzeniem może wykonywać określone zadania. Opowiadanie o tym, że wzorzec rasy został przez organizację X ”ukradziony” organizacji Y, przypomina sytuację, w której jeden koncern produkujący samochody zarzucałby drugiemu, że tamten też wybrał optymalne rozwiązanie i produkowane przez niego samochody też mają… koła. Dlatego w poszczególnych klubach/organizacjach wzorce danej rasy zazwyczaj są tożsame. A jeśli się różnią, to najczęściej z uwagi na to, iż jedni hodowcy niezwykle poważnie i surowo podchodzą do kwestii użytkowości psów ”swojej” rasy oraz jej pierwotnego przeznaczenia – i bywa, że nie godząc się na mody dotyczące interpretacji zapisów wzorca i mówiąc wprost, niszczenie ras, występują z federacji, która tym modom przyklaskuje i dopuszcza ”fantazyjne i oryginalne” interpretowanie zapisów standardu rasy. I tworzą niezależne od ”matczynej” organizacji związki, w których owych modyfikacji i mód nie tolerują. Podczas, gdy inni hodowcy ochoczo podążają za takimi modami. (Dodatkowo może nawet zadowoleni, że ”luzy” w interpretowaniu wzorców dają im możliwość robienia championów z najgorszej klasy odpadów hodowlanych.)

Najprostszym przykładem różnic we wzorcach jednej rasy, mogą być te dotyczące tzw oskórzenia, czyli dążenia jednych hodowców do uzyskania (za wszelką cenę) u psów danej rasy, nadmiernej ilości luźnej skóry na ciele. Tacy hodowcy nie tylko dążą do podkreślenia, ale przerysowania cech. Co powoduje kuriozalny wręcz wygląd hodowanych przez nich zwierząt, ale niesie za sobą także znaczące zmiany dotyczące komfortu życia hodowanych przez nich psów. (W tym praktycznie nieuleczalne, bo ciągle nawracające choroby skóry). Tak więc kuriozalność owych dążeń nie wynika jedynie z uwagi na karykaturalny wygląd psów hodowanych dosłownie pod kątem uzyskania takiego właśnie dziwacznego wyglądu, ale i z powodu ograniczenia funkcjonalności ras z tym problemem. Aż do kompletnej ich nieprzydatności do wykonywania pracy, którą pierwotnie miały wykonywać. Te psy nie mają żadnego praktycznego przeznaczenia poza ”wyglądaniem w określony sposób”. Różnice we wzorcach biorą się także z tego, że nie wszyscy hodowcy zgadzają się na postępującą miniaturyzację niektórych ras oraz na coraz krótsze kufy u psów ras brachycefalicznych. (W niektórych federacjach/klubach preferowane są kufy o długości niezagrażającej życiu psiaków, znacząco wpływającej na podniesienie wydolności układu oddechowego brachycefalików). Gdy mówimy o różnicach we wzorcach dobrym przykładem będą też Owczarki Niemieckie, bo istnieje przepaść pomiędzy ONkami na show, a tymi zdolnymi do pracy użytkowej. A przykładem niszczenia rasy w imię czyjegoś tam widzi mi się może być Mastino Neapoletano. Prześledźcie co stało się z tą rasą i to pod banderą FCI, w ciągu ostatnich 40 lat. Sprawdźcie, jak jeszcze w latach ’80 ubiegłego wieku wyglądały MN, a jak wyglądają aktualnie…)

Różnice ”najatrakcyjniejsze” dla ignoranckich konsumentów dotyczą umaszczenia psów. Ludziom nie mającym pojęcia o kynologii oraz pozbawionym chęci do przyswajania sobie zupełnie bazowej wiedzy z zakresu genetyki, gdy o kynologię chodzi, zazwyczaj ”najbardziej podobają się” psiaki o ”oryginalnym i nietypowym” dla swojej rasy umaszczeniu. A pamiętać należy, że im ”dziwniejsze” umaszczenie, tym potencjalnie więcej ryzyka dotyczącego zdrowia psa za sobą niesie. Poczytajcie sobie o genetyce umaszczeń. Dowiedzcie się skąd bierze się ”biały kolor sierści” i co to jest albinizm, co to jest ‚merle’ (+ geny letalne) oraz ”rozcieńczalniki”. Warto wiedzieć o konsekwencjach, które niesie za sobą eksperymentowanie tzw hodowców na psach… I nie ”rzucać się” na każde ogłoszenie w rodzaju ”Wyjątkowy, bo marmurkowy/niebieski Buldożek Francuski” albo ”Magnetyczny Biały Doberman”…

Parę słów o alternatywach;

Polski Klub Psa Rasowego – Polski Związek Kynologiczny to stowarzyszenie zarejestrowane w 2001 roku http://pkpr.5v.pl/index.html PKPR – PZK należy do powstałej w 1997 roku międzynarodowej, obecnie działającej w 62 państwach (kiedyś federacji, a dziś) fundacji Alianz Canine Worldwide http://alianzfederation.org/ – zmiana kwalifikacji nastąpiła po tym, jak hiszpański rząd uznał ACW za organizację non-profit, a w Hiszpanii, jak i np. Francji hodowla psów podlega pod państwowy nadzór. I w Hiszpanii uznawane są rodowody zarówno FCI jak i ACW http://alianzfederation.org/nuestros-miembros/. PKPR – PZK należy także do powstałej w 2010 roku Polskiej Unii Kynologicznej (PUK), która utworzona została jako federacja, do której pierwotnie należał PKPR – PZK, powstały w 1990 roku ZOND, czyli Związek Owczarka Niemieckiego Długowłosego, powstały w 2001 roku Klub Hodowców Rasy Owczarek Niemiecki ”KHRON” w Polsce, który po pewnym czasie z PUK wystąpił, oraz Polskie Stowarzyszenie Zoopsychologów i Polskie Stowarzyszenie Treserów https://rejestr.io/krs/347848/polska-unia-kynologiczna. To Polski Klub Psa Rasowego jako pierwszy polski związek kynologów, wprowadził obowiązek wykonywania badań genetycznych w kierunku ustalenia pochodzenia używanych w hodowli osobników. Warto też pamiętać, że gdy powstawała Polska Unia Kynologiczna jej twórcy liczyli, iż Związek Kynologiczny w Polsce przyłączy się do nich i to da nowy początek polskiej kynologii. Tak się jednak nie stało. Cóż, od 1 stycznia 2013 roku wszystkie psy i suki używane do hodowli w PKPR muszą posiadać certyfikaty DNA.

Polskie Porozumienie Kynologiczne http://www.ppk.org.pl/ , w którego skład wchodzą; Stowarzyszenie Właścicieli Kotów i Psów Rasowych (pierwotnie noszące nazwę ”Związek Właścicieli Kotów i Psów Rasowych”, ale z uwagi na naciski nazwę zmieniono, słowo ”związek” zastąpiono słowem ”stowarzyszenie”), Stowarzyszenie Hodowców Psów Rasowych, Canis e Catus, powstały w 2013 roku Anarex Klub Psów Rasowych (początkowo organizacja zajmująca się szkoleniem Owczarków Niemieckich), organizacje International Animal Guard oraz Zielony Czas, należy do powstałej w 2012 roku federacji WKU, czyli World Kennel Union http://worldkennel.org/en/. Mająca swoją siedzibę w Kijowie World Kennel Union, która dziś (za oficjalną stroną internetową) podaje, że należą do niej organizacje z 24 krajów, wyłoniła się, w wyniku zaistniałej w tamtym czasie sytuacji politycznej, z mającej siedzibę w Moskwie, International Kennel Union (IKU), czyli Międzynarodowej Unii Kynologicznej (Международный кинологический союз) http://www.iku.ru/. Hodowców należących do Polskiego Porozumienia Kynologicznego obowiązują standardy dotyczące wymogu wykonywania badań genetycznych potwierdzających pochodzenie osobników używanych w hodowli. Przynależność do PPK oznacza automatyczną zgodę na niezapowiedzianą kontrolę hodowli, której dokonuje przedstawiciel tej organizacji (zatrudniony na umowę o pracę lub dzieło inspektor posiadający uprawnienia do wykonywania takich kontroli). Hodowcy posiadający powyżej 5 psów, taką kontrole muszą przejść co 2 lata i nie ma mowy o sytuacji w rodzaju ”pies rozpłynął się w niebyt i nie wiadomo co się z nim stało”.

Polska Federacja Kynologiczna, także należąca do ACW, czyli Alianz Canine Worldwide to nazwa własna stowarzyszenia https://pfk.org.pl/o-nas/, które w 2010 roku zawarło umowę z Instytutem Zootechniki – Państwowym Instytutem Badawczym w Balicach, który na zlecenie tego stowarzyszenia przeprowadza badania DNA w kierunku potwierdzenia pochodzenia danego psa. Na podstawie tych badań nabywcy szczeniąt po miotach urodzonych w Polskiej Federacji Kynologicznej mogą dokonać weryfikacji pochodzenia psa niezależnym państwowym ośrodku badawczym.

Wykonywanie badań DNA w kierunku potwierdzenia oświadczenia zawartego w metryce psa oraz jego rodowodzie jest dziś standardem w liczących się stowarzyszeniach hodowców nienależących do ZKwP/FCI. Hodowcy należący do ”tych innych” stowarzyszeń wykonują profil dla każdego psa, którego nabywają, nim włączą go do hodowli. Rzecz jasna, można, będąc hodowcą, w którego stowarzyszeniu wciąż nie rozumie się, iż certyfikat DNA to absolutna podstawa, gdy rozmnaża się rasowe psy, ten fakt ignorować i udawać, że nie jest ważne, że wszyscy w około podnieśli już poprzeczkę. Można opierać się nieuniknionemu. Jak ci, którzy sto lat temu przyzwyczajeni i przywiązani do lamp naftowych, uważali, że elektryczność jest niebezpiecznym wynalazkiem. Można. Na tym polega wolność. Ale nie można mówić o ludziach, którzy amatorską hodowlę rasowych psów starają się wnieść na możliwie najbardziej dla amatorów profesjonalny poziom, nazywać ”pseudohodowcami”. A może ”można”, bo to, jak ”uszy” & ”dysplazja” nie są ”kompetencje” ZKwP? To czyje to są kompetencje? …

Ale do FCI wracając, żeby było jasne: aktualnie nie ma tematu ”więcej niż jedna ‚organizacja’ z danego kraju może należeć do FCI”. Nawet w sytuacji, gdyby jedna ‚organizacja’ zatrzymała się na etapie mentalnego PRLu z nastawieniem w rodzaju ”Jesteśmy zajefajni, bo mamy taki znaczek, jaki mamy i nic nie musimy, bo mamy ten znaczek”, a druga, trzecia itd., nowa i prężnie się rozwijająca, wprowadziła szereg wymogów, które podniosłyby jakość rozmnażanych zwierząt, poprzez postawienie na ich zdrowie (a nie jakieś dziwaczne interpretacje dotyczące fenotypu i to podobno inspirowane wzorcem rasy). Nie jest to więc chyba aż taka ”tragedia” dla kynologii, ten brak możliwości przynależenia do FCI więcej niż jednej ‚organizacji’ z Polski, jak co poniektórzy twierdzą. Przyznać jednak trzeba, że sytuacja ”nie ma opcji na dwie ‚organizacje kynologiczne’ z Polski, które należałyby do FCI” (fakt: największej federacji), wytwarza niezdrowy klimat na naszym kynologicznym rynku, bo w Polsce mówi się zawsze właściwie tylko o FCI, niesłusznie, po prostu niesprawiedliwie, bezpodstawnie, traktując wszystko co spoza FCI jako ”pseudo”.

I tak, jedni mają poczucie, że są ”zajefajni”, bo są z organizacji X i ich psy są ”rasowe” i ”lepsze od innych”, gdyż ich rodowody i metryki FCI uznaje. (O innych międzynarodowych federacjach zrzeszających organizacje hodowców psów rasowych albo w ogóle tacy psiarze nic nie wiedzą, albo im się wydaje, że Coś Tam ”wiedzą”). Więc ich psy są (ich zdaniem) ”lepsze” od ”pseudorasowych”, tych ”kundelków”, których dokumentów FCI nie uznaje. A drudzy wkurzają się, że ”klimat” ustalony przez założenia FCI i popularną w Polsce nawijkę, dyskwalifikuje ich jako wiarygodnych hodowców dla znaczącej części potencjalnych konsumentów. Niezależnie od tego ile korzystnych rzeczy dla psów by nie zrobili, bo nie chce z nimi współpracować gigant rynku, czyli FCI.

‚Pseudohodowla” to nie jest hodowla poza stowarzyszeniem Związek Kynologiczny w Polsce, tylko hodowla, która nie jest prowadzona w ramach regulaminu którejkolwiek z legalnie w naszym kraju działających, organizacji hodowców psów. Pseudohodowla to rozmnażalnia bez ”szyldu”. Nazywanie hodowców działających w innych niż ZKwP stowarzyszeniach ”pseudohodowcami”, jest nadużyciem, nieprawdą i nosi znamiona praktyk nieuczciwej walki z konkurencją, bo służy wykluczeniu owej konkurencji. A jest praktyką bardzo chętnie, nagminnie stosowaną przez tzw hodowców z ZKwP i sympatyków tego stowarzyszenia najaktywniejszych w social media. Z ZKwP, w którym to jeszcze plus-minus 25 lat temu hodowcy, jeśli w miotach urodziło się więcej niż 6 szczeniaków, nie mogli tych ”nadliczbowych” psiaków oficjalnie zarejestrować i produkowali kundle. (Już wiecie w czym swoje umocowanie miało to, że pies jest ”rasowy, ale bez rodowodu”.)

Jeśli chcesz iść na skróty, nie dziw się, gdy wdepniesz w …pole minowe

Zdarza się, że gdy czytam jak ludzie litują się nad jakimś ”biednym panem hodowcą”, przypominam sobie jego ”najlepsze zagrania” i w pierwszym odruchu mam ochotę napisać dłuuugi komentarz o jego ”dorobku”, a po chwili koryguje się, że przecież to nie mój cyrk i nie moje małpy. I mi przechodzi. Bo jeżeli ktoś naprawdę interesuje się daną rasą, prześledzi sobie jej dzieje w Polsce z ostatnich przynajmniej 10 lat. Pozna historie poszczególnych przydomków, dowie się z czego ”zrobione” były i są poszczególne stada hodowlane, które dały tym hodowlom początek (poczyta rodowody, zobaczy psy, a może i dowie się w których miotach, po których reproduktorach najwięcej było kalekich np. głuchych i jednostronnie głuchych szczeniąt…) i na tej podstawie wyrobi sobie własne zdanie. Nie tracę też już czasu na dyskusje z ludźmi, którzy piszą/opowiadają mi o tym dlaczego ”podobają się” im psy z hodowli X” i mają ”szacunek” dla pani/pana hodowcy z tej hodowli, gdy ”pięć minut w rasie” wystarczy, by wiedzieć, że dany pan albo pani należy do grona tzw hodowców, którzy tylko z uwagi na przynależność do stowarzyszenia ZKwP nie są określani mianem ”pseuduchów”. Nie bawię się też w ”ratowanie całego świata”, gdy ktoś mi opowiada/pisze jakim to ”przestępcą jest” ktoś ratujący zwierzęta albo, jak ”sympatyczną i wartościową osobą jest pani X z fundacji Y”… Pamiętajcie, że fundacje i pseudofundacje, behawioryści i pseudobehawioryści, szkoleniowcy ze swoimi szkoleniami i pseudoszkoleniowcy i ich pseudoszkolenia, wystawy i wystawki-ustawki, to jak pseudohodowle – po prostu działki kynologicznego biznesu. Ot, co. Wy musicie ”wyjść w teren” rysować, tworzyć własną mapę, by unikać pól minowych (w rodzaju np. ”współwłasność z ‚hodowcą’ z zaburzeniami typu borderline”). I uwierzcie: wbrew pozorom jest to znacznie łatwiejsze niż się wam wydaje. Pamiętajcie tylko, że pośpiech wskazany jest jedynie przy łapaniu pcheł.

Jest taki (całkiem dziś częsty) typ nabywców rasowych psów, którzy nie umieją panować nad emocjami i ”trzymać ciśnienia”. ”Zastanawiają się”, ”analizują”, ”planują” i generalnie wydaje im się, że ”wiedzą o co im chodzi, czego chcą i czego potrzebują”. Wcześniej potrafią miesiącami dopytywać o różne, różniste kwestie, ”dzielić się refleksjami” itd. Po to, by w końcu oznajmiać, że ”podjęli przemyślaną decyzję i czekają na szczeniaka z miotu X z hodowli Y”. A któregoś dnia: BUM! Okazują się być jak ludzie, którzy zdecydowali się np. wybudować dom za naprawdę spore pieniądze albo wydać duuużą sumę na ”wesele marzeń” i długo odkładali na ten cel fundusze, ale tuż przed ”godziną zero”, ”TEGO” dnia u ich progu staje kolega/koleżanka, oznajmiając, że właśnie wybiera się do kasyna i może oni też się zabiorą i sprawdzą swoje szczęście, jeśli mają ”trochę luźnej kaski, bo Iksińskiemu, jak w zeszłym tygodniu spróbował, to się poszczęściło”. No i ten typ ludzi pakuje do reklamówki gotóweczkę i jedzie do ”kasyna”… Efekt jest taki, że nie ma ”budowania domu” ani ”wesela marzeń”. Kasa się rozpływa… Przepuszczają ją pod wpływem idiotycznego impulsu. A wszystko dlatego, że koleżanka/kolega kupił/a ”ślicznego pieseczka” z hodowli ABC i oni nie mogli się powstrzymać i też sobie takiego ‚strzelili’… Że rasa inna od ”zaplanowanej” i ”przemyślanej”, ”dostosowanej do możliwości, trybu życia kupującego”? Że hodowla skrajnie przypadkowa a rozmnażane w niej psy to pokraki-koszmarki? Nieważne. Emocje wzięły górę. I ok. Spoko. Mnie osobiście takie akcje serdecznie latają. Ludzie są wolni i mogą robić co chcą. Ale to pożeranie czasu innych (zabawa w polecanki i nie-polecanki, pytania ”Na co zwracać uwagę?”), angażowanie innych w pseudoplany, przez osoby, które tak postępują, jest słabe. Więc, zanim zaczniesz zawracać d… jakiemuś hodowcy albo mnie, upewnij się, że nie zmarnujesz naszego czasu. A, i reasumując: nie polecam kierowania się emocjami. (Zazwyczaj źle się na tym wychodzi.)

Inbred: kojarzenia krewniacze/kazirodcze; krycie matki synem, córki ojcem, między rodzeństwem, czyli homozygotyczność, dryf genetyczny i ‚takie tam’

Gdy tzw zwykły tzw Kowalski chce kupić rasowego psa, to praktycznie szczytem jego świadomości na temat ”papierologii” związanej z ‚rasowością’ owego psa, jest to, że ten pies ma mieć rodowód: udokumentowane pochodzenie. Nie kupuje ów Kowalski takiego psa ”na bazarze”, tylko szuka legalnie działającej hodowli. Z uwagi na to, że na polskim rynku kynologicznym dominującą pozycję wciąż zajmuje najdłużej działające i największe stowarzyszenie hodowców psów, tj. Związek Kynologiczny w Polsce (ZKwP), gdy przykładowy, ”coś nie coś wiedzący” Kowalski wybiera hodowlę, zwyczajowo wybiera spośród tych działających pod szyldem ZKwP. To na czym przykładowy i powiedzmy, że ”całkiem świadomy” Kowalski nie zna się zupełnie i o czym nie ma pojęcia, to inbred, czyli łączenie w rozrodzie blisko spokrewnionych z sobą osobników (jak w przypadku małżeństw endogamicznych); chów wsobny/ kojarzenie krewniacze. A inbred jest metodą chętnie stosowaną przez niektórych hodowców rozmnażających rasowe psy. Możesz więc kupić psa z legalnie działającej hodowli, będącego potomstwem z krycia córki ojcem albo matki synem i jeśli hodowca nie poinformuje cię, że pies pochodzi z takiego kojarzenia, możesz się o tym dowiedzieć np. dopiero wtedy, gdy zdrowie twojego pupila zacznie ”nawalać”. A co ma wspólnego chów wsobny ze zdrowiem?

Zacznijmy od tego czym jest homozygota – żeby się nie rozpisywać posłużę się krótką i rzeczową definicją zawartą w Wikipedii: ”Homozygota – organizm posiadający identyczne allele danego genu (np. aa lub AA) w chromosomach. Homozygoty wytwarzają zawsze gamety jednakowego typu – identyczne pod względem materiału genetycznego (danej cechy). Homozygotyczność może dotyczyć jednego, kilku lub nawet wszystkich genów w organizmie.” [Gen to odcinek DNA. Chromosom to forma organizacji materiału genetycznego wewnątrz komórki. Allel to jedna z wersji genu. I najczęściej występuje w określonym locus na danym chromosomie homologicznym (są to chromosomy o tym samym kształcie i wielkości, zawierające podobną informację genetyczną, czyli te same geny). Locus występuje w określonym obszarze chromosomu zajmowanym przez gen, jest jak pojemnik na fragmenty informacji genetycznej. Gameta to komórka rozrodcza zawierająca haploidalną ilość chromosomów – czyli tylko jeden zestaw chromosomów homologicznych.] Tak więc homozygota to organizm powstały z połączenia się gamet o tym samym składzie genetycznym w odniesieniu do danej pary lub kilku par genów.

Stosując inbred uzyskuje się tzw. czyste linie osobników o dużym stopniu homozygotyczności – zanika zmienność genetyczna, może nastąpić uzewnętrznienie się cennych kombinacji genowych w populacji i ich utrwalenie wśród potomstwa. (Osobniki takie wykorzystywane są w doświadczeniach laboratoryjnych – i min. tego tematu dotyczyć będzie kolejny tekst na blogu Zu z pasją o Dogo Argentino.) W amatorskiej hodowli psów rasowych, gdy mówi się o inbredzie, generalnie chodzi o ‚utrwalenie korzystnych cech potomstwa’, ale jest w tym istotne ”ale”.

Do negatywnych następstw inbredu należy częste ujawnianie się recesywnych genów letalnych, czyli powodujących śmierć organizmu (albo na skutek zaburzeń rozwoju zygoty, albo osobnika zanim osiągnie on zdolność do rozrodu). Skutkiem zwiększonej homozygotyczności jest, wynikająca z mutacji (skokowych zmian materiału genetycznego komórki – to ten moment, gdy powinna się nam zaświecić czerwona lampeczka ”wad genetycznych”), selekcji (doboru osobników) i dryfu genetycznego (procesu przypadkowych wahań, niedających się przewidzieć, odchyleniach od wartości średniej zmiennej losowej, nie wykazujących żadnej tendencji), depresja inbredowa. Depresja inbredowa, czyli obniżenie dostosowania (z ang. fitness – jest miarą sukcesu ewolucyjnego – wypadkową długości życia i liczby potomstwa) osobników powstałe w wyniku kojarzenia krewniaczego. Ten spadek ‚fitness’ objawia się zmniejszeniem płodności i plenności, zmniejszoną witalnością, odpornością na choroby, wydelikaceniem fenotypu (zmniejszeniem rozmiarów i masy ciała, słabszym kośćcem), zwiększeniem wrażliwości na niekorzystne warunki środowiskowe oraz ogólnym osłabieniem odporności psychicznej.

Tak to już jest: w rodowodzie psa nie znajdziesz ‚podkreślonej na czerwono’ informacji, że pochodzi on z chowu wsobnego, czyli kazirodczego skojarzenia. Nikt cię też raczej nie będzie informował o tym czym jest indred. Jeśli Kowalski będzie mieć pecha, to dowie się wszystkiego o tzw metodach hodowlanych, gdy jego pies zacznie chorować a może nawet umrze. Wtedy zacznie się sprawdzanie, badania itd. Jeśli Kowalskiemu się poszczęści to, że ma psa z chowu wsobnego dowie się, gdy będzie mu wyrabiać rodowód. Nie bądź ”Kowalskim” i interesuj się tym, co pies, którego zamierzasz kupić ma w swoim rodowodzie, zanim go nabędziesz. Nie bądź nawiną osobą i licz na to, że od tzw hodowcy ”na pewno” otrzymasz ”pełną informację o towarze”.

Kojarzenie krewniacze w amatorskiej hodowli rasowych psów wykorzystywane ma być do utrwalenia cech ‚wybitnego’ osobnika – kwestią nie do przecenienia staje się więc odpowiedź na pytanie co w dzisiejszych warunkach, dla ”fejsbukowych kynologów” oznacza pojęcie ”wybitny osobnik”?

Hodowcy mogą sobie mówić i pisać różne rzeczy, włącznie z podkreślaniem, że ”inbred mogą stosować jedynie doświadczeni hodowcy”, bo to nic nie znaczy. Bo to ich nic nie kosztuje (dosłownie i w przenośni). Bo to nie oni ponoszą skutki swoich ”doświadczeń” i ”sprawdzania co wyjdzie”, gdy problem pojawia się u psa, którego sprzedali jakiemuś Kowalskiemu… W kynologicznym biznesie jest niestety bardzo inaczej niż na innych rynkach. Tu bardzo często wszystko sprowadza się do tego, że ”bardzo się staramy” i ”robimy co możemy”. I o ile, gdyby takimi tekstami usprawiedliwialiby się np. ludzie, którzy składają spadochrony, gdy im ”nie wyszło” i spadochron się nie otworzył. Nikt nie zawracałby sobie głowy słuchaniem takich żenujących wymówek. Tacy ”specjaliści” szybko byliby pociągani do odpowiedzialności. Jednak, aktualnie wciąż jeszcze konsumentem na psa rasowego i tym jak bywa on traktowany przez ”dostarczyciela usługi”, czyli hodowcę amatora, od którego kupuje rasowego psa, nikt się nie przejmuje, a teksty w rodzaju ”chciałam/em dobrze” zamykają temat. Naprawdę przemyślcie sobie także tę kwestię, bo warto zerwać z tradycją ”mądry Polak po szkodzie” i zacząć ‚mądrzeć’ przed szkodą.

”Huston mamy problem” (w wyniku którego ci uczciwi hodowcy obrywają najgorzej i to nie za swoje winy)

Jedno z najbardziej ulubionych przez amatorów rozmnażających rasowe psy, powiedzeń brzmi ”Na geny nie ma mocnych” – no, to może ”fajnie” byłoby te geny znać, co?

Z jednej strony nie ma obowiązku wykonywania profilów DNA i w taki sposób potwierdzania pochodzenia danego psa (bo ”wszyscy są, w całym FCI krystalicznie uczciwi”). A z drugiej ciągle przewija się to paplanie i klikanie o (w tych warunkach dosyć enigmatycznej) ”puli genetycznej”. A w niektórych przypadkach dodatkowo ten stan rzeczy okrasza jeszcze inbred/chów wsobny/kojarzenia kazirodcze, te wyżej wspomniane krycia; matki synem, córki ojcem, siostry bratem… A co? a dlaczego nie? ”Tłumaczenie” tych działań zazwyczaj leci jakoś tak: inbred ”dobrze zastosowany” ma na celu ”utrwalenie wybitnych cech rodziców u ich dzieci”. Trzeba być jednak ”świetnym znawcą rasy” i ”być obiektywnym w stosunku do rozmnażanych osobników i nie przypisywać im cech, których nie posiadają”. No i ”lepiej nie stosować jak się nie ma o tym pojęcia”. Dla osłody dosłowny cytat z jednej z hodowczyń; ”Niektóre osoby z doświadczeniem, ogarniające temat z powodzeniem przeprowadzają czasem świadomie krzyżówki psów nawet blisko spokrewnionych”. Tak jej jakoś wyszło, że się po freudowsku ”wysypała”. Sami powiedzcie, czy te pańcie nie są ”urocze”, gdy tak sobie pitolą na forach?

Ciężko jest traktować poważnie zapewnienia amatorów, którzy nie mają nawet profilów DNA swoich psów, gdy twierdzą, że ”nie zauważyli niczego niepokojącego” u potomstwa z chowu wsobnego, albo że ”wszystkie szczeniaki po tym inbredzie były zdrowe”. (No, może poza tymi, które w wyniku wrodzonych wad zakwalifikowane zostały do eutanazji…)

Mówi się, że ”sztuka hodowania polega na minimalizowaniu ryzyka wad i poprzez odpowiedzialny dobór hodowlany, a hodując przyjmuje się odpowiedzialność za wyhodowany materiał” – praktyka pokazuje, że ciągle zbyt często tylko w teorii. Najbardziej popularny wśród pseudohodowców „plan hodowlany” to wyprodukować jak największą ilość „chodliwych” szczeniąt. Oczywiście najlepiej, by szczeniak był „z jak najwyższej półki”, czyli po ”Championach”, a hasło „zagraniczny reproduktor” podnosi wartość przyszłego miotu o ”parę złotych”. Znajomość cech jakie niesie ten ”Champion”, którego się w owym ”planie” używa, on jako konkretny osobnik, ale i cała ta ”linia”, z której pochodzi, już tak istotna nie jest…

Nabywcy alarmujący w social media o przypadkach ”wypięcia się” na nich przez ”ich” hodowców, gdy ci usłyszeli, że psiak nie jest zdrowy, a jego leczenie albo jedynie zaleczanie problemu, pociąga za sobą dodatkowe koszty oraz ci, którzy ujawniają, iż, ponownie używając eufemizmu: hodowca, od którego psa nabyli, zataił przed nimi, iż ten pochodzi z kojarzenia osobników niepełnosprawnych, genetycznie obciążonych, budzą w tych tzw hodowcach, znowu delikatnie mówiąc: otwartą wrogość. Niektórzy z tzw hodowców posuwają się nawet do twierdzeń, że nabywcy obciążonych, tj. niezgodnych z umową psów, ”nadużywają prawa do rękojmi”. Przyznam, że marzę o tym, by nabywcy, którzy powygrywali z nieuczciwymi tzw hodowcami sprawy z tytułu rękojmi, zaczęli spamować social media dowodami owych wygranych spraw, bo chciałabym wreszcie zacząć czytać o tym, że można pokonać arogancję i ignorancję tzw hodowców, gdyż dotąd nie wiedziałam wygranej przez nabywcę sprawy np. o, niech będzie: o cechy dysplazji.

Są wśród tzw hodowców tacy, którzy uważają, że jeśli nabywca traktuje psa jak przyjaciela, członka rodziny, to nie ma prawa ”traktować go jak przedmiotu” i wysuwać roszczeń wobec jego hodowcy, gdy ów pies wymaga specjalistycznej interwencji weterynaryjnej, generalnie specjalnej troski. Tacy tzw hodowcy uważają, że proponując nabywcy obciążonego psa oddanie go i/lub wymianę na innego, wolnego od schorzenia rozwiązują problem i wywiązują się ze swojej odpowiedzialności wobec nabywcy… A, gdy kupujący nie chce psa oddać albo wymienić go na ”nowy, lepszy model”, bo kocha swojego psiaka, to oni są zwolnieni z jakiejkolwiek odpowiedzialności, bo przecież proponowali, że rozwiążą problem… Można sobie bardziej ostentacyjnie etyką tyłek podcierać?

To z czym mamy do czynienia, to jest amatorska hodowla psów rasowych, więc kwestia skuteczności dochodzenia roszczeń przez nabywcę drogą sądową jest… Szkoda słów. No, i pamiętajmy, że swego czasu, w związku z ilością zgłaszanych skarg i roszczeń wobec hodowców z ZKwP, z tytułu schorzeń psów, ich niezgodności z umową, stowarzyszenie to wydało nawet oświadczenie, mówiące, że …nie jest stroną.

”Sprawdzam” – z punktu widzenia konsumenta wolny rynek to same plusy, dla producenta niekoniecznie

Dla konsumenta istnienie na danym rynku konkurencji oznacza więcej okazji, perspektyw i możliwości. Konkurencja to poprawa jakości, sposobność dostrzeżenia różnic w owej jakości towarów i usług, różnic w rodzaju taniej-drożej, szybciej-wolniej itp., pozwala konsumentowi wybrać ofertę najlepiej dla niego przystosowaną. Dla ambitnego i stawiającego na jakość przedsiębiorcy konkurencja to szansa, by wyzwać konkurentów do stanięcia w szranki i wykazania się. Po to, by wygrać więcej.

Ale jeśli nie masz żadnej autentycznej ”karty przetargowej”, ”kapitału”, którym przekonujesz do siebie klientów, jeśli nie możesz przekonać ich do swojej usługi, bazując na jej autentycznej wartości, czyli jakości tej swojej oferty oraz np. stylu, w jakim ją swoim klientom dostarczasz (włączając w to zespół specjalistów, z którym współpracujesz, realizując usługę, technologię którą wykorzystujesz, finansowanie, którym dysponujesz), zależysz praktycznie jedynie od tzw uprzejmości obcych – albo będą na tyle ”mili”, że kupią od ciebie usługę/towar, albo nie. I dla tego właśnie rodzaju ”dostarczycieli usług i towarów”, tych nieposiadających ”asa w rękawie”, wolny rynek nie jest atrakcyjny – nie postrzegają go jako okazji do wykazania się. Przeciwnie, dla niech konkurencja to ryzyko. Oni nie patrzą z punktu widzenia konsumenta. Dla nich wolny rynek nie jest ekscytujący, widzą w nim jedynie zagrożenie – obawiają się, że zaczną zarabiać mniej i spadnie poziom ich życia. Są uzależnieni od ”substancji”, która dotąd od, tak po prostu do nich trafiała, bo nie było konkurencji, a w warunkach istnienia konkurencji muszą o dostęp do niej z ową konkurencją walczyć.

A gdy w wyniku nie istnienia konkurencji, tym samym praktycznego monopolu, nie nabywasz umiejętności, które nabywasz, gdy konkurencja istnieje (np. posiadanie wyczucia rynku, które sprawia, że oferujesz klientowi, którego ROZUMIESZ produkt/usługę, której on CHCE, zabieganie o klienta, w którym istotna jest świadomość tego, jak ważna dla klienta jest informacja o produkcie), gdy okazuje się, że aby utrzymać się na rynku, istnieć, musisz stanąć do ”konkursu”, w którym klient na usługę może wybrać ciebie albo innego jej dostawcę, panikujesz. Nie umiesz walczyć z konkurencją, generowaną przez siebie jakością, bo nie generujesz ”jakości” i jej nie oferujesz. Jeśli brak konkurencji w twojej branży nie nauczył cię wysiłku; nie nauczył cię, że aby zarabiać, musisz zabiegać o klienta, a nade wszystko rozumieć co jest czynnikiem sukcesu a co jest czynnikiem ryzyka, nie posiadasz określonych ”skilsów” i nie umiesz tego robić: nie umiesz ”radzić sobie na wolnym rynku”. Bo nawet nie rozumiesz rynku, na którym działasz. Za to chętnie wchodzisz w rolę ofiary, by osiągnąć swój cel, bo tam, gdzie nie ma uczciwej konkurencji, tam jest manipulacja. Dostarczycieli usług i towarów rozumiejących zasady wedle których działa wolny rynek, istnienie konkurencji nie przeraża. Przeciwnie, z powodzeniem wykorzystują ją do tego, by na jej tle ukazać swoje mocne strony i wykazać, w których aspektach są od konkurencji lepsi (niekiedy wręcz miażdżąco lepsi).

Kiedyś, w komunie wszystko było ‚proste’. Istniała jedna ”opcja” i nie było żadnego zagrożenia dla tego stanu rzeczy. Żadnego zagrożenia wynikającego z ”oferty innego dostarczyciela usługi”. Z oferty konkurencji – nie istniał wolny rynek. Klienta nie trzeba było ZNAĆ, nie trzeba było go SZANOWAĆ, bo on nie miał wyjścia nie mógł wybrać konkurencji, skazany był na to, co mu komuna oferowała. Czy kelner w ‚państwowej restauracji’ musiał się starać? Nie. Dostawał pensję niezależnie od tego jak swoją pracę wykonywał. I czy jedzenie, które podawał nadawało się do spożycia, czy nie. Na szczęście ten etap mamy już za sobą.

Otwarte dyskusje w gronie członków i sympatyków, czyli ”The Things I Do For Love

Nie tylko posty dotyczące psów obciążonych wrodzonymi schorzeniami są ”niemile widziane” na fejsbukowych grupach dedykowanych ”miłośników rasowych psów”.

Od wydawania wyroków są właściwe instytucje i to jest oczywista oczywistość i nie tego dotyczy poniższy fragment tego tekstu. Zakładam, że sprawa jest rzetelnie wyjaśniana, ”pykła” przecież z początkiem kwietnia a mamy już końcówkę lipca. I jest całkiem możliwe, że już wkrótce okaże się np., że ktoś chciał personalnie zaszkodzić jakiemuś innemu komuś. Bo ”dziobanie” to nic nowego i zdarza się w każdym środowisku. Nie zamierzam więc wnikać w to dlaczego osoba albo osoby za pośrednictwem której/ których informacje, choć nie ”utajnione” stały się publicznymi, zdecydowała/ zdecydowały się je rozpowszechnić. Nie dostałam też jasnej odpowiedzi na to dlaczego i do mnie je, anonimowo, żeby ciekawiej było, wysłano. (Nawet mnie to na swój sposób ubawiło.) W każdym razie najpierw dokumenty a potem skriny hasały w formie prywatnych wiadomości przez ”chwilę” i dohasały i do mnie. ”Gorączka” ”rozgrywała się” na początku kwietnia tego roku i wciąż się ”mieli”, jak na wstępie tego akapitu zaznaczyłam, nie jestem więc przekonana czy istnieje powód ”ekscytacji” odnośnie treści ”zarzutów”. Natomiast w całym tym ”cyrku” jedno, mimo wszystko autentycznie mnie zaskoczyło a nawet zszokowało. Mam na tu myśli ”przebieg dyskusji”, które temu zdarzeniu towarzyszyły. Z którymi to przebiegiem i treścią mogłam dzięki skrinom się zapoznać, bo co innego o czymś słyszeć a co innego móc TO przeczytać. Bije z tych postów jakaś taki ”niezdrowy klimat. To robienie zrzutów ekranów ”zanim TO zniknie” itd. To jest naprawdę dziwne. Bo czy transparentność nie jest najlepszym wyjściem, kiedy pojawiają się ”sugestie”, że ”coś niejasnego stało się wpłacanymi przez członków stowarzyszenia pieniędzmi”? Czy, kiedy w ”towarzyskiej sieci” krążą ”papiery”, roi się od plotek, gdy urywają się telefony, skrzynki napychane są ”prywatnymi wiadomościami”, a na forach kynologicznych grup członków i sympatyków ZKwP udostępniane są budzące zdziwienie/ niepokój/ oburzenie dokumenty, nie wystarczy uciąć ”spekulacji” oświadczeniem, w którym informuje się ludzi o zaistniałym faktycznie stanie rzeczy? Pomijając już treści tworzone przez członków i/lub sympatyków Związku Kynologicznego w Polsce na forach Serwisu Facebook, czy zwykły szacunek dla nich, jako członków Związku, tych szeregowych członków ZKwP, wolnych od toksycznych fejsbukowych koterii, nie wymaga rzetelnego przekazywania im wyczerpujących temat i wynikające z niego wątpliwości informacji?

Wczujcie się w klimat: https://www.youtube.com/watch?v=CAtN8l_I_wg;

Między 15 a 23 lipca bieżącego roku ”fejsbukowe wróbelki” ponownie rozćwierkały się o ”kryzysie”

O tym, co tak wzburzyło w pierwszych dniach kwietnia bieżącego roku, część członków ZKwP i co tak dramatycznie przecwałowało przez grupy na FB, w zakładce ”Aktualności” na stornie stowarzyszenia https://www.zkwp.pl/ informacji szczegółowych nie ma. Jeszcze w dniu 20 lipca 2019 r., na ww stronie, na szczycie paskaAktualności”, datowany na 15 lipca 2019 roku, wciąż widniał komunikat https://www.zkwp.pl/PISMO_ZG.pdf.

W zakładce ”ZARZĄD GŁÓWNY”, wchodząc w pole ”Komunikaty Zarządu Głównego” możemy prześledzić informacje, które ZG ZKwP na stronach Związku zamieścił. Najświeższa dotyczy: ”Zarząd Główny ZKwP na posiedzeniu plenarnym w dniu 26. 06. 2019 r. podjął następujące uchwały…

W KRS nie ujawniono żadnych zamian dokonanych w dniu 6 kwietnia bieżącego roku, odnośnie personalnych roszad w Zarządzie Głównym, choć minęły już kwiecień, maj i czerwiec…

A informacja z ww oficjalnej strony internetowej ZKwP, z zakładki ”ZARZĄD GŁÓWNY” → ”WŁADZE NACZELNE” mówi nam, iż;

17 lipca tego roku na Facebooku pojawiła się kolejna informacja.

Pismo organu nadzoru nad stowarzyszeniem Związek Kynologiczny w Polsce, czyli Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy

Choć na oficjalnych stronach Związku Kynologicznego w Polsce na razie brak nowych konkretnych, szczegółowych informacji, na fejsbukowych grupach związkowe ”wróbelki” ponownie rozćwierkały się o ”kryzysie”. Nieoficjalna, ale powiązana z ZKwP strona podała konkretną informację, a czerpiący z niej dane użytkownicy Facebooka na grupach dla członków i sympatyków stowarzyszenia ZKwP, od 18 lipca przez kilka dni rozwodzili się nad ową informacją i jej domniemanymi skutkami. Z informacji tej wynikało iż 17 lipca, do Sądu Rejonowego w Warszawie – Krajowego Rejestru Sądowego wpłynęło pismo od Prezydenta m.st. Warszawy, czyli od organu nadzoru nad stowarzyszeniem Związek Kynologiczny w Polsce. Treść pisma stwierdza, iż uchwały o zmianie statutu ZKwP podjęte w dniu 31 maja 2019 bieżącego roku zostały podjęte z naruszeniem Statutu Związku i Prawa o stowarzyszeniach. No, a to ma wiązać się z ‚nieważnością zmian personalnych dokonanych w składzie Zarządu Głównego’. Organ nadzorczy nakazujące Związkowi Kynologicznemu w Polsce przywrócenie stanu sprzed 31 maja 2019 r. w terminie 30 dni…

Aktualizacja na oficjalnych stronach ZKwP pojawiła się po fejsbukowo rozćwiekanym weekendzie, i tak, dziś, tj. 25 lipca 2019 r., w zakładce ”Aktualności”, ponad informacją z 15 lipca, widnieje nowa, datowana na 23 lipca Informacja Prezydium ZG ZKwP https://www.zkwp.pl/Ldz.pdf (zrzut ekranu z jej treścią także zamieszczam poniżej), która nie tyle stanowi odniesienie do pisma skierowanego do władz ZKwP przez Prezydenta m.st. Warszawy, co oficjalnie informuje, że owo pismo do biura Zarządu Głównego w dniu 22 lipca wpłynęło.

Nie pozostaje nic innego jak sprawdzać nowiny na oficjalnych stronach ZKwP. A dla tych, którzy taką możliwość posiadają lub po prostu ‚chce im się’, sprawdzać o czym ”ćwierkają wróbelki” na fejbukowych grupach kynologicznych powiązanych z tym stowarzyszeniem.

”Hodowle butikowe” – ”wysepka nadziei w morzu chaosu”

Na wstępie podkreślę, że to nie jest ”czyste teoretyzowanie” ani ”bajanie”. Istnieją hodowle prowadzone w taki sposób. ”Mądralińcy kynolodzy i kynolożki z fejsa” mogli o nich nie słyszeć, ale to bez znaczenia.

Gdyby hodowca, który jako amator zajmuje się rozmnażaniem psów jednej rasy, czyli prowadzi amatorską hodowlę psów rasowych, chciał robić to możliwie najbardziej profesjonalnie, nie będąc naukowcem, nie mając do swojej dyspozycji ośrodka badawczego itd., to poza wrodzoną uczciwością i przestrzeganiem zasad etyki, musiałby mieć na swoje hobby pieniądze. Czyli musiałby dysponować zapleczem finansowym, pozwalającym mu na… Ok, po kolei.

Na początku na zakup zwierząt o możliwie jak najlepiej udokumentowanym pochodzeniu i jak najlepszym stanie zdrowia. Czyli psiaków posiadających certyfikowane wyniki badania DNA, które potwierdzają treść wpisaną w ich metryki i rodowody oraz posiadających, także certyfikowane wyniki badań dokumentujących, iż są one wolne od wad typowych dla przedstawicieli swojej rasy. I szukałby osobników, których jak największa ilość przodków jest od tych wad wolna. Tak, sam tego rodzaju ‚risercz’, zaznajomienie się z rynkiem i kondycją danej rasy, wymaga mnóstwa czasu i zaangażowania, ale o to właśnie chodzi w pasji – niczego nie robi się ”na skróty”.

Gdyby okazało się, że kondycja rasy jest na takim poziomie, że za ”udokumentowane pochodzenie” uchodzi jedynie treść wpisywana w metryki i rodowody większości osobników w owej rasie i badanie DNA nie jest standardem to, by potwierdzić lub wykluczyć tę, w żaden sposób wcześniej nieweryfikowaną treść zawartą w metrykach, wykonałby profilowanie genetyczne każdemu zakupionemu przez siebie osobnikowi. Jeżeli miałby szczęście osoba, od której zakupiłby swojego pierwszego psiaka, nie czyniłaby mu żadnych przeszkód na drodze tej weryfikacji i udostępniłaby mu próbki rodziców psa, którego pochodzenie ów amator chciałby zweryfikować. Od tego momentu pasjonat wykonywałby profilowanie genetyczne każdemu ze swoich psów. Tak, tych, które przyjdą na świat w jego hodowli także, a raczej przede wszystkim. I tą drogą budowałby bazę, która przez innych, chcących z nim współpracować amatorów, mogłaby być traktowana jako ”wysepka nadziei w morzu chaosu”.

Decydując się na połączenie z sobą dwójki osobników i utworzenie z nich pary hodowlanej, taki amator wiedziałby już, że oba te zwierzaki są na pewno potomstwem osobników, które widnieją w ich metrykach (a może i rodowodach). Wiedziałby też, że wolne są od następujących wad – powiedzmy, że rozważamy sobie teraz tego rodzaju ”amatorską hodowlę na poziomie” psów rasy Dogo Argentino, więc nasz amator dysponowałby osobnikami wolnymi na pewno od jednostronnej głuchoty (gdyż tę wykryć można bardzo wcześnie), że ich uzębienie, zgryz są prawidłowe (z wszystkimi rozwiniętymi z zalążków zębami), że ich aparat ruchu całkowicie wolny jest od dysplazji stawów oraz innych wad, tak samo jak serce i nerki (upewniłyby go w tym aktualne wyniki badań). Że psy mają zdrową także np. tarczycę – systematycznie wykonywałby wszystkim swoim psom rozszerzone badania krwi, z których czerpałby wiedzę o ich kondycji. Że nie są obciążone alergiami objawiającymi się min. trudno zaleczalnymi zmianami skórnymi oraz problemami z przewodem pokarmowym. Co nie mniej ważne, wiedziałby też jak u tych osobników ułożyła się genetyczna mozaika, z której się składają/są ”zrobione”, gdyż oba psiaki, taki amator musiałby zakupić już jako osobniki po zakończonej fazie wzrostu. Czyli jako zwierzęta dorosłe. Wiedziałby jak rozwinął się samiec (być może nawet mógłby zostać zapewniony, że pies ten jest płodny) oraz suka (czy nie ma kłopotów z cieczką?). Jedyne czego w takiej sytuacji nie byłby pewien nasz amator, to na ile osobowość tych psiaków, to wpływ nawyków, które wytworzyli w nich poprzedni opiekunowie, czyli na ile na ich psychikę wpływ miało otoczenie, w którym przebywały, a na ile jest ona kwestią dziedziczenia cech. I choć nawiązanie więzi z tymi psami, pozwoliłoby mu rozwiać znaczącą część tych wątpliwości, to prawdę o tym, ‚co te psy mają w sobie w sensie psychicznym’, poznałby odchowując miot po dobranej przez siebie parze i poznając osobowości poszczególnych szczeniąt.

Amator chcący postępować jak najbardziej profesjonalnie, mając, mimo wszystko, mimo tego finansowego zaplecza i tzw warunków lokalowych, ograniczone możliwości, a chcąc hodować psy, które z czystym sumieniem może potem przekazać, czyli sprzedać innym ludziom, nie ”przeginałby” i nie kupowałby, jak opętany kolejnych osobników, które 24/7, jak skazańcy gniłyby w kojcach. Gdyż amatorska hodowla psów rasowych, jak przecież wiemy, powinna różnić się od profesjonalnie prowadzonego schroniska dla niechcianych psów. Amatorska hodowla psów rasowych nie jest też ośrodkiem badawczym i nie rozmnaża się w niej psów, które mają zasilać kolejne eksperymenty naukowe. Hodowcy amatorzy rozmnażają psy, których potomstwo trafia do domów innych ludzi, co oznacza, że sprzedawane przez hodowcę amatora psiaki muszą umieć z tymi ludźmi, w ich domach (i skupiskach ludzkich) bezkolizyjnie funkcjonować. Nie można, rozmnażając psy rasy naprawdę wymagającej od swojego człowieka pełnego zaangażowania psychicznego (rasy uznawanej za agresywną), tracić z nimi kontaktu i całymi dniami trzymać je w kojcach. Z dala od siebie, nie zapewniając im interakcji z człowiekiem, mającym być przecież dla nich przewodnikiem. Bo przestaje się ”ogarniać”, traci się obraz tego, ”jakie one są”, te niby ”twoje psy”. (To jak ze znajomymi, jeżeli zbyt długo z nimi nie rozmawiasz i nie widujesz ich, nie masz ”kontaktu”, to przestajesz ich znać – stają się nieznajomymi.)

Tak więc teraz, gdy nasz amator-ideał dobrał w parę samca i sukę, skupia się na odchowaniu szczeniąt i prawdziwej pracy hodowlanej. Tj. poznaje efekt swojego pomysłu na skojarzenie; ogląda szczeniaki i przekonuje się jaki typ osobowości, jaką psychiczną konstrukcję ma każdy z nich. Dla ”amatora na poziomie” przyjście na świat miotu nie jest równe z daniem ogłoszenia, że oto: ”Mam na zbyciu 7 szczeniaków, szukam na nie kupców.” Taki hodowca zostawia szczeniaki i je obserwuje. Te, które od razu odrzuci jako pety, może ogłosić jako szczenięta na sprzedaż, już gdy mają tych 8 tygodni. Ale pozostałe obserwuje. Czeka na to jak rozwiną się zgryzy, czy w uzębieniu będą braki? Czy samcom jądra zejdą naturalnie, czy też okaże się, że wystąpił problem wnętrostwa? Jak rozwiną się głowy, jakie cechy fizyczne staną się u tych szczeniaków dominującymi? Itp., itd. (Każdy ”zgrzyt”, to element odsiewu – psiak jest wnętrem? Trudno, to pet -ogłaszaj, że szukasz dla niego godnego opiekuna, współwłaściciela albo nabywcy. )

A propos: jeżeli w tych przykładowych siedmiu szczeniakach, dwa okazały się być petami niekoniecznie ze względu na wadę umaszczenia, ale np. z uwagi na bardzo nietypowe, nieładne głowy albo złe proporcje, to owszem, tę dwójkę może ogłosić jako szczenięta, na których szuka kupców, bo nie ma sensu dłużej im się ”przyglądać”. Ale dopiero po tym, jak wykona BAER TEST. Gdy psiaki mają 8 tygodni, nasz wymyślony amator od Dogo Argentino, zabiera je na BAER TEST i może się okazać, że z 7ki szczeniąt, jedno jest kompletnie głuche (i to szczenię jako niepełnosprawne usypiane jest od razu), a z pozostałych 6u, jedno jest jednostronnie głuche – czy amator zdecyduje się ogłosić je jako psiaka dla którego szuka domu? To powinno zależeć od tego, jak przebiegnie rozmowa z jego potencjalnymi nowymi właścicielami. Jeżeli potencjalni właściciele rozumieją ograniczenia wynikające z tego, że potencjalnie ich pies słyszy tylko na jedno ucho, a nasz amator uzna ich za godnych zaufania, może im psa sprzedać. Pies ten jednak nie powinien być przekazywany za cenę wiele wyższą od ceny szczepień, a jak wiemy ludzie niezbyt szanują ”rzeczy”, które przychodzą im zbyt łatwo albo są zbyt tanie. Dlatego w przypadku tak upośledzonego psa, może lepiej byłoby, gdyby amator nie zrzekał się całkowicie jego własności na rzecz osób mających się stać opiekunami psiaka? Może w przypadku osobnika jednostronnie głuchego słuszniejszą formą znalezienia psu odpowiednich opiekunów, byłoby zaproponować im umowę ‚adopcyjną’, w której nie dochodzi do zupełnego przeniesienia prawa własności z hodowcy na opiekuna psa? Wbrew temu co o nabywcach i opiekunach psów opowiadają sobie tzw hodowcy, ludzie, kiedy traktować ich jak równorzędnych partnerów, tłumacząc dlaczego ma się wątpliwości, co do całkowitego zrzeczenia się prawa własności w przypadku psa z np. częściowo upośledzonym zmysłem słuchu, gdy dochodzi do nich, że nie chce się ich wykorzystać, wyrolować mówiąc, brzydko, ale ”dmucha się na zimne” w trosce o los psa, wspólnie z hodowcą proponują zapisy do umowie, które dają pełen komfort obu stronom, a psu bezpieczny dom. Ważne, by hodowca ze swojej strony zaznaczył, że pies jest przekazywany im za kwotę w wysokości X w związku z tym, że jest zwierzęciem niepełnosprawnym, które nie posiada przez to wartości hodowlanej i które nigdy nie będzie mogło być rozmnażane. Jednak, o ile pies ten nie posiada wady wymienionej we wzorcu rasy, jako dyskwalifikującą go z show, to jeśli jego współwłaściciele będą mieli ochotę pokazywać go na wystawach, pierwszy właściciel, czyli hodowca, nie będzie czynił im przeszkód, o ile sami, z własnej kieszeni, będą ponosić koszty związane z wystawami. Pamiętajcie, że kastrowaną sukę czy samca także można pokazywać na show. (Owszem, do szału doprowadza tzw hodowców, gdy na ringu z ich hodowlaną suką/hodowlanym samcem wygrywa osobnik kastrowany, którego właściciel wystawia, bo ma przyjemność z uczestniczenia w wystawach i w nosie ma tych, którzy ciągają swoje psy na show, dla uprawnień hodowlanych, a każda przegrana ”wali ich po kieszeni” i podnosi im koszty ”hodowli”. Niektórzy tzw hodowcy domagają się nawet wykluczenia z pokazów osobników kastrowanych jako tych, którym zdarza się zdobywać najlepsze lokaty i tym samym utrudniać fenotypowo gorszym psom ”drogę do sukcesu”,) Istotne jest, by hodowca zapewnił w umowie opiekunów lub współwłaścicieli psa, że nie ma zamiaru niepotrzebnie ingerować w ich ”manie psa” i jedyne czego ”nie odpuści”, to jego kastracja. (Bo nawet pozostając głównym właścicielem takiego psa, ale nie mając go ”u siebie” i nie mając nad nim kontroli, nie ma się pewności, czy on nigdy żadnej suki nie pokryje…) Ktoś może uznać, że taki układ, tak wypracowane porozumienie, jest niemożliwe, ja uważam, poprawka: wiem, że wszystko zależy od ludzi i wystarczy nie być ”palantem” dla innych, a życie staje się dużo prostsze.

Amator Idealny obserwuje psiaki, których nie sprzedał, gdy miały tych 8-10 tygodni. Nie trzyma ich w kojcach, ale 24/7 uczy szczenięta właściwego koegzystowania z ludźmi, odnoszenia się do człowieka-przewodnika, bo one mieszkają w jego domu. Bo potem, te które sprzeda, mają mieszkać z innymi ludźmi w ich domach. Te psy nie mogą być ”dzikie” i ”walić byle gdzie”. Muszą znać zasady zachowania czystości, ale nie chodzi tylko o to. Kiedy traktuje się psy jak Najlepszych Przyjaciół Człowieka, poznaje się ich osobowości. Dzięki temu, gdy przychodzi czas, by większość z nich przekazać (sprzedać) ich nowym właścicielom, wystarczy jeden rzut oka na daną osobę, by wiedzieć czy ten ktoś nadaje się na opiekuna konkretnego psa, czy też zupełnie do tej roli nie pasuje. Gdy ma się pieniądze na hodowanie psów na poziomie, wykonuje się komplet badań wszystkim szczeniakom i dane, które w wyniku np. przeprowadzenia kontroli aparatu ruchu w okresie, gdy szczeniaki mają te 3,5 – 4 miesiące, są pierwszym krokiem do zbudowania mapy linii hodowlanej, dotyczącej konkretnie kwestii dysplazji i innych ewentualnych nieprawidłowości, które w tym czasie mogą już dać o sobie znać na RTG. Amator Idealny ma tzw serce do psów i wie, że trudno o smętniejszy obraz niż ”gumowy” i ”miękki jak plastelina” 6o miesięczny dogo… Dlatego dba o odpowiednie żywienie psiaków, oraz o to, by spędzały odpowiednią ilość czasu na świeżym powietrzu, ”łapiąc gibkość” i nabywając świadomość własnego ciała. (Psa, który czas od 2-3 do 6-7 miesiąca życia spędził w kojcu, w niedostatku aktywności fizycznej [i psychicznej], bo ”nie trafił się na niego kupiec”, od razu się rozpoznaje i to widok, który ”aż boli w oczy”. Tym bardziej, że nie wszystkie zaniedbania z tego okresu są do ”odrobienia” – chodzi zarówno o te fizyczne, jak i psychiczne.)

Oferowanie nabywcom podrostków mających; certyfikat DNA potwierdzający ich pochodzenie, wykonany BAER TEST (z wynikiem +/+ ), w chwili przeprowadzania sprzedaży wolnych od cech dysplazji oraz ewentualnie innych problemów (jak np. alergia), znających zasady zachowania czystości i wiedzących, że potrzeb fizjologicznych nie załatwia się w domu, psiaków z pełnym uzębieniem, nie wnętrów, wolnych od gołym okiem widocznego skutku złego żywienia, jakim jest ”wzrost skokowy”, o których psychice potencjalnemu nabywcy można powiedzieć bardzo wiele, włącznie i przede wszystkim z tym, że są zrównoważone, mają więź z przewodnikiem i nauczone są psychicznego radzenia sobie z nietypowymi i zaskakującymi je sytuacjami, zjawiskami zachodzącymi w otoczeniu oraz innymi zwierzętami, a także ludźmi, czyli, że są prawidłowo zsocjalizowane i dodatkowo jeszcze z zaznaczeniem, że dany psiak ma cechy, które kwalifikują go na show albo ich nie posiada, to coś, co niektórzy nazwą po prostu strategią biznesową, która stawia na jakość i spory zysk, dzięki tej jakości. I będzie to prawda. Ja jednak powiedziałabym, że tak właśnie hoduje się psy na poziomie: z wielkim zaangażowaniem i ”powoli”. I że za takie podejście hodowcy należy się nagroda w postaci znalezienia na psa kupca, który pracę takiego hodowcy uhonoruje, płacąc za podrostka cenę znacząco wyższą, niż za psa, którego ”zwyczajnie wyhodowałby” Jakiś Tam Hodowca. Hodowca na Poziomie zasługuje na honorarium – i nie przez przypadek w tym wyrazie słyszymy słowo ”honor”.

Profilowanie DNA vs. ”pula genetyczna” typu zagadka (i to taka bardzo w stylu ”pseudo”)

Niszowe hodowle, te najbardziej prestiżowe, których prestiż rodzi się z wyżej przeze mnie opisanego podejścia do rozmnażania psów a nie agresywnie prowadzonego w social media ”marketingu”, przetrzymują szczeniaki i swoje psiaki sprzedają, kiedy te są już w wieku kilku miesięcy. (Od razu zbywają tylko definitywne pety). Nie jest to (jeszcze?) styl hodowania popularny w Polsce, ale za granicą można znaleźć hodowców poszczególnych ras w taki właśnie sposób realizujących swoją kynologiczną pasję. Bez ciśnienia. Na spokojnie i z klasą. Ten styl hodowli daje podstawy do konkluzji, że mioty oferowane w szczenięctwie są czysto komercyjne, czyli ”robione” po to, by można było je sprzedać. Ot, co. I żeby było jasne: nie ma nic złego w robieniu komercyjnych miotów, zwłaszcza, że jest się amatorem-hodowcą rasowych psów i prowadzi się amatorską hodowlę, i nie ma się bazy do tego, by robić to profesjonalnie. To dorabiane, do tych czysto komercyjnych miotów, całej ideologii i filozofii jest słabe. Po prostu nieuczciwe wobec osób, którym te komercyjne szczeniaki się sprzedaje jako niekomercyjne. Poważnie, ludzie: mamy XXI wiek i hodowla psów, to genetyka. To, że tzw hodowcom wydaje się, że mogą od niej uciekać, nie zmienia rzeczywistości. Jak można traktować poważnie kogoś, kto nie bada psów, które rozmnaża, nie ma żadnej ”mapy”, która mówi o tym, jak w ”jego/jej liniach” jest z np. głuchotą, dysplazją itp.?

Uważam też, że nic złego nie ma, szczególnie, że to amatorska hodowla, w powtarzaniu danego kojarzenia, czyli ponownym kryciu suki samcem, z którym już raz dała miot. O ile efekt, czyli szczeniaki okazały się być zadowalające nie tylko pod względem zdrowia fizycznego (w wyniku kojarzenia nie ujawniły się wady wrodzone, jak ww głuchota, wady aparatu ruchu, wnętrostwo itp.), ale i pod względem psychiki. Jeśli tak było, to dlaczego nie sprzedać ludziom czegoś, co już raz okazało się być ”dobrym produktem”? Że to ”zawęża pulę genetyczną”? Błagam, bądźmy poważni. Przecież ludzie, którzy o tym ”zawężaniu” najwięcej trzeszczą, nie wykonują nawet profilów genetycznych psom, które rozmnażają. Sprawdźcie rodowody poszczególnych przedstawicieli różnych ras, psów ”popularnych” aktualnie na wystawach, czyli często pokazywanych. Zobaczcie co takie psy mają w papierach. Zauważcie tendencję do krycia ”modnymi reproduktorami” wielu suk w tym samym okresie. I weźcie pod uwagę to ile razy w rodowodzie jednego psiaka mogą powtarzać się te same osobniki.* Rozumiem, że hasło ”pula genetyczna” brzmi ”fajnie” i sprawia, że wydaje się, że ktoś, kto go używa ”wie, o czym mówi”, ale litości. Trzeba się zdecydować czy mówimy o rzeczywistej puli genetycznej, czyli ją sprawdzamy: robimy profile DNA wszystkim psom i budujemy mapę, czy tylko pie…my głupoty. Na razie cały czas dominującą jest ta pierwsza opcja.

Nie hodowca, a ‚Kowalski’ płaci ”podatek od wzbogacenia się” (nawet, gdy wychodzi ‚na minus’)

Nie jestem fanką podatków, zwłaszcza ich podnoszenia, jednak sposób opodatkowania amatorskiej hodowli rasowych psów, w której robi się zwyczajowo zdecydowanie komercyjne mioty, woła o pomstę do nieba i jest wręcz niemoralny. Szczególnie, gdy weźmie pod uwagę ową ”wolnoamerykanę”, o której pisałam w pierwszej części tego tekstu. Oraz osoby, które wykonują proste prace, być może z uwagi na pewne braki nie mogące wykonywać prac bardziej ”wymagających” i z uwagi na to zarabiające dosyć skromnie, których praca jest opodatkowana w sposób dla tych ludzi bardzo odczuwalny. A czasem wystarczy choćby przeczytać jakąś rozmowę tzw hodowców na fejsbukowych forach albo porozmawiać z jakimś tzw hodowcą, nawet za pośrednictwem social media, by zrozumieć, że rozmnażanie psów to dla tego danego przypadku jedyna droga do ”dorobienia się”, bo intelektualnie ów dany przypadek ”słabo daje radę”.

Rozmnażanie rasowych psów powinno być normalną działalnością gospodarczą. Rodowód powinno wydawać Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi – np. w Hiszpanii organizacje hodowców psów podlegają tamtejszemu Ministerstwu Rolnictwa. I miałoby sens wprowadzenie przepisu, że dany hodowca, do określonej daty od urodzenia szczeniąt, ma wybrać z miotu określoną ilość szczeniaków, które otrzymają wpis w metrykę, iż hodowca na podstawie fenotypu, wybrał je jako psy, dla których w przyszłości ich właściciele będą mogli starać się uzyskać uprawnienia hodowlane. A pozostałe zakwalifikował jako pety bez potencjału innego niż ”pieski do kochania”. Przecież nie stwierdzę nic nowego, pisząc, że gdy psiaki są w wieku 8 tygodni widać wystarczająco wiele, by wybrać te, które mają właściwe proporcje, kościec, prawidłowo osadzone, rozmieszczone, o właściwym kształcie oczy i uszy, umaszczenie, linię grzbietu, mają ładne i typowe głowy lub nie. itp., itd. Gdyby pieczę na przepisami związanymi z rozmnażaniem psów przejęło najwłaściwsze do tego Ministerstwo, nie byłoby problemu z rozmnażaniem petów ani kundli ”na boku”.

To jest jak z tymi krowimi kolczykami. Przecież i u nas, jeżeli ktoś ma ”krowę bez kolczyków” (a każda krowa musi mieć ”kolczyki” w obu uszach), to zgłasza się taki przypadek do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa albo Powiatowemu Lekarzowi weterynarii – te organy zajmują się sprawą, bo ta przykładowa krowa musi mieć ”porządek w papierach” i musi być krową, którą można zidentyfikować i sprawdzić jej książeczkę zdrowia, paszport itp. O ileż wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby znakowanie wszystkich psów, czyli ich czipowanie, choć czip też może zostać uszkodzony więc i dodatkowe tatuowanie byłoby obowiązkowe a ”papierologię trzymałaby” normalna instytucja państwowa, jak w przypadku ww hipotetycznej krowy. Gdyby istniał obowiązek, iż każdy pies ma znajdować się pod opieką lekarza weterynarii (choćby sprowadzało się to do tego, że taki pies ma po prostu być w bazie wybranego do tego lekarza powiatowego i dodatkowo łatwo może takiego psa ”namierzyć” urząd administracji publicznej, na którego terenie taki pies, wraz ze swoim człowiekiem, mieszka), to ustalenie kto dopuścił do rozmnażania (szczególnie rasowego) psa, który w metrykę oraz/lub chip ma wpisane (także w bazie tatuaży), że nie jest zwierzęciem, któremu można wyrobić dokumenty, które pozwalają przejść procedurę w wyniku, której uzyskuje się dla niego hodowlane uprawnienia, więc rozmnożony został poza prawem, nie stanowiłoby kłopotu piętnowanie praktyk pseudohodowlanych.

Dziś nabywca psa rasowego płaci podatek od wzbogacenia się, choć przecież rasowe psy kupują bardzo często ludzie, którzy psów nie rozmnażają i rozmnażać nie zamierzają, i swoje psy kastrują, więc zakup rasowego psa ich nie wzbogaca. Czasem przeciwnie. Kupują psa np. za 8 tysięcy złotych a na jego leczenie w ciągu pierwszych 2 lat życia psiaka, wydają drugie tyle albo jeszcze więcej. Czyli są ”na minus” o ”parę tysięcy”… Czy tzw państwo oddaje im pieniądze? Państwo, któremu zapłacili ‚podatek od wzbogacenia się’… Jeśli nabywca-właściciel psa rasowego ma dokumenty medyczne i rachunki za leczenie swojego psa, za którego na ‚dzień dobry’ musiał zapłacić podatek od wzbogacenia się, to powinien dostać zwrot – ”rzecz” była wadliwa i się na niej nie ”wzbogacił”… Nawet czysto teoretycznie, gdy mówimy o tych psach z rodowodami i udokumentowanym pochodzeniem, rozmnażanych w oparciu o przepisy danej organizacji hodowców, nabywca na swoim psie może zacząć zarabiać dopiero, gdy ten uzyska uprawnienia hodowlane. Uzyskuję dla psa uprawnienia hodowlane i legalnie mogę go rozmnażać = zaczynam dzięki psu zarabiać, wtedy płacę podatek, ale nie tak jest. Gdyby rozmnażanie rasowych psów było normalną działalnością, hodowca na wszystko co związane jest z wątkiem ‚wzbogacania się na psach’, mógłby brać faktury (usługi weterynaryjne, żywienie, akcesoria, koszty dojazdów na wystawy, badania psów, ubezpieczenie ich itp., itd.). Faktury są weryfikowalne – rachunki są do sprawdzenia, bo Urząd skarbowy ”nie bierze jeńców”. No i istnieje coś takiego, jak kwota wolna od podatku, więc jeżeli naprawdę na hodowli nie zarabiasz, nie przekraczasz tej określonej kwoty, podatku nie płacisz.

A co z innymi opcjami ”wzbogacania się na psie”? Co gdy ktoś jest np. cyrkowcem, któremu pies jest niezbędny w pracy i bez niego nie może wykonywać sowich ”numerów”? Albo, gdy rasowy pies jest nabywany po to, by swoją pracę, za którą otrzymuje pensję, której bez psa by nie otrzymywał, mógł wykonywać np. ratownik? Hm? Widzicie sami ile jest wątków związanych psami i podatkami…

Hodowca na Poziomie zasługuje na honorarium – tak, w tym wyrazie jest słowo ”honor

Jak w oceanie, no, dobrze, w ‚stawie’ pełnym hodowli i hodowców znaleźć TEGO CZŁOWIEKA i TE PSY? Z pewnością pomoże w tym zaprzestanie jako ”kryterium no. 1” postrzegania odległości jaka dzieli twoje miejsce zamieszkania od hodowli. Kiedy ktoś prosi mnie o ”polecenie hodowli najchętniej z okolic…”, odpowiadam, że nie jestem w stanie mu pomóc i na tym kończę rozmowę. Bo nie ma sensu tracenie energii na interakcję z kimś, kto niby ”wie czego chce” (np. przygotować wykwintną kolację dla 8 osób), ale generalnie to ”poleć mi coś w promieniu nie dalej niż 100km ode mnie” (wszystkie składniki niezbędne do przygotowania wykwintnej kolacji dla 8 osób, kup w tym sklepiku, dwie przecznice od domu, wiesz, u tej pani Wiesi”.) Chcesz wydać pieniądze, to wydaj je dobrze a nie u pierwszego z brzegu handlarza – do tego nie potrzebujesz mojej pomocy.

Na co więc zwracać uwagę wybierając hodowlę?

Moi drodzy, punkt wyjścia do kwalifikowania danej osoby jako kogoś, komu potencjalnie zapłacicie kilka tysięcy złotych/euro za szczeniaka jest oczywisty i nie są to ”lajeczki na fejsie”, tylko kultura albo jej brak u ”pana hodowcy”, czy ”pani hodowczyni”. Natura chama zawsze z niego wyjdzie, a gdy z psiakiem ”coś jest nie tak”, owa natura z tzw hodowcy wychodzi szybciej niż później. Błąd wielu z nabywców to samooszukiwanie, bagatelizowanie czegoś, co od razu wydaje się im być ”podejrzane”. A w tym nie ma żadnej ”głębszej filozofii”, po prostu: intuicji należy ufać. I sorry, ale pewne rzeczy widzi się od razu. ”Nie oceniaj książki po okładce”, to bardzo kiepska rada, choćby z tego powodu, że bardzo wiele wywnioskować można ze stanu okładki, który zdradza, choćby to, jak z ”książką” obchodzono się dotąd…

Przeczytasz jedną ”fejsbukową rozmówkę” z udziałem wytypowanego/ wytypowanej przez siebie ”hodowcy/hodowczyni”, o wrodzonych schorzeniach i wiesz już o tej osobie wszystko, co wiedzieć musisz. Szczególnie, gdy taka ”hodowczyni” albo ”hodowca”, ”jedzie” nabywcę psa obarczonego genetycznie za to, że ośmielił się on fakt niepełnosprawności swojego psa upublicznić, zamiast siedzieć jak mysz pod miotłą i trzymać gębę na kłódkę. I to ”jedzie” go niezależnie od tego o jaki przydomek chodzi – bo w takich ‚niebezpiecznych sytuacjach’ z ”solidarnością środowiskową” nie ma problemów. Sporo ”kynologów” reaguje na posty obnażające hipokryzję ”koleżanek i kolegów” hejtem, którego adresatem jest poszkodowany właściciel niepełnosprawnego psiaka. Jak widzicie więc, z pewnością warto jest zwracać uwagę na to, co dana osoba rozmnażająca psy, wypisuje na ‚fejsie’. Po prostu pytajcie hodowców do jakich/których grup na FB należą i wchodźcie w te grupy. To da wam pojęcie KIM jest ten ktoś, od kogo psa zamierzacie kupić, zanim wdepniecie w … Te grupy są ”zamknięte”, min. dlatego, żebyście jako potencjalni klienci nie mogli przeczytać, jak niektórzy z tzw hodowców piszą o was, o potencjalnych nabywcach rasowych psów.

Rok powstania hodowli i ilość miotów, które w tej hodowli przyszły na świat, od początku jej istnienia do ”dnia dzisiejszego”. Czy w danej rasie jest ”świeżakiem”, bo wcześniej rozmnażał inną, może w sowim czasie modną a przed nią jeszcze inną? Czy konsekwentnie trzyma się jednej rasy? (A może hoduje kilka ras? Jeśli tak, to jakie one są? ”Modne”? ”Chodliwe”? Jaki jest ”klucz”?) . A może dopiero zaczyna swoją ”przygodę z kynologią”?

Wiedza o tym czy ktoś ”trzepie mioty, jak popadnie”, czy też do hodowania psów, szczególnie rasy uznawanej za agresywną, podchodzi ze stosowną refleksją/zadumą, pomoże wam ”wczuć się w klimat”. Dowiedzcie się czy ktoś ”ma hodowlę od wczoraj”, czy prowadzi ją od lat. Czy ”mioty rodzą się co chwilę”, bo taki ktoś ma kilka suk i w roku ”trzepie miotów” trzy lub cztery. Czy też decyduje się na jeden miot w roku. I to może nawet nie w każdym roku? I jeden i drugi z ”ktosiów” mają powód, dla którego postępują tak, jak postępują. Zazwyczaj mniej znaczy więcej. Jeden miot w roku potencjalnie pozwala na przeznaczenie większych środków na kojarzenie (wybór reproduktora lub zakup wyselekcjonowanej suki hodowlanej). Daje duuużo czasu na ocenienie czy przychówek z danego skojarzenia przyniósł oczekiwane rezultaty, czy też nie. Oraz przemyślenie kolejnych kroków, gdy okazało się, że żadne ze szczeniąt nie spełniło oczekiwań hodowcy – refleksja na temat kierunku, w którym posuwa się tzw praca hodowlana, jest konieczna. No, chyba, że jest się producentem, dla którego nie liczy się nic poza tym, by zarobić na sprzedanych (”ciemniakom”) szczeniakach. Przemyślane kojarzenia pozwalają także komfortowo wybrać nabywców na szczenięta (na długo przedtem nim przyjdą one na świat), zamiast szukać ich na ostatnią chwilę i ”z łapanki” wciskać szczeniaki ”po okazyjnych cenach”. Przykładowy jeden miot w roku jest też mniej absorbujący dla hodowcy, który z większą energią może podejść do opieki nad szczeniętami, w tym pierwszym i niezwykle ważnym etapie ich życia.

”Parcie na szkło” tzw hodowcy lub jego brak. Tu chyba nie muszę tłumaczyć czym jest nachalna reklama (czyli antyreklama dla każdego, kto choć ”odrobinkę” myśli), z którą często mamy do czynienia w mediach społecznościowych. To zrozumiałe, że sprzedający stara się zachwalać swój towar, ale są granice dobrego smaku… Np. jakieś molosy albo presy z kośćcem jak u charcika z interwencji, lisimi głowami (jak u ”szczurzastego” Pointera), uszami w różyczkę (jak u Whipetta), atakującymi oczy klateczkami; płytkimi, wąskimi jak przecinek, płaskimi jak deska/kurzymi mostkami, ściętymi zadami albo zadami ”zadartymi” tak, że kłąb jest niżej od zadu, przeprostami, zbyt krótkie (jak Foxterrier) lub zbyt długie i niskie, jak ”warany z Komodo”, poruszające się w sposób sugerujący, że zamiast na wystawę należy zabrać je na RTG, by specjalista zdiagnozował ”nieprawidłowość”, to porażka. Smutek i kicha a nie ”Championy”. I usprawiedliwiające teksty o ”etapie rozwoju”, że pies niby ”jest jeszcze młody”, są na nic. Etap rozwoju nie ma tu nic do rzeczy, kicha albo paździerz, to po prostu kicha albo paździerz i nawet pretensjonalne imię takiej bidy tego nie zmieni. Face it.

Stado hodowlane, czyli psiaki stanowiące bazę, trzon hodowli – co to za psy, z jakich kojarzeń pochodzą? Należy to sprawdzić, czyli zapoznać się z ich rodowodami (skoro nic więcej nie ma…), by wiedzieć ”z czego zrobiony jest” dany psiak. Wymyślne, śmieszne, niekiedy wręcz groteskowo pretensjonalne, gdy patrzy się na danego psa, imiona, trzeba umieć ”odszyfrować”. Czytajcie rodowody psów, które dziś stanowią ”bazę hodowlaną” i/lub ”wygrywają wystawy”, i szukajcie o tych psach informacji. Sprawdźcie ”skąd się wzięły”, kto je ”wyprodukował”. Może możecie zobaczyć ich rodziców na fejsbukowych profilach tzw hodowców, może na YouTube? Może w internetowych bazach rodowodów? Może jesteście w stanie ”przestudiować” te psy pod względem wymogów wzorca rasy tak, by samodzielnie przekonać się w jak bardzo wielu przypadkach sędziowie kynologiczni przyznają wysokie oceny i tym samym uprawnienia hodowlane, osobnikom skandalicznie wręcz niezgodnym z wymogami standardu rasy? Szukajcie. I pamiętajcie, że to, że kilka psów z danego miotu było rozmnażanych lub wciąż jest rozmnażanych, wcale nie oznacza, że te psy warte były/są rozmnażania. To, że kilka psów z tego samego miotu, stało się ”zaczynami hodowli” dla kilku tzw hodowców, oznacza tylko tyle, że w danym czasie kilkoro osób kupiło psy od jakiegoś tzw hodowcy i ”zamarzyło im się” tzw hodowanie. Tzw hodowcy, niezależnie od rasy, po wystawach ciągali, ciągają i będą ciągać pety, czyli psy nieprzedstawiające wartości hodowlanej już z samej tylko uwagi na wizualnie łatwe do odnotowania odstępstwa od wzorca rasy, bo to im się po prostu opłaca. Bo mogą to robić. Pozwalają im na to sędziowie kynologiczni. A niemniej istotne w tym wszystkim, ego (albo ”brak oczu”) nie pozwala im przyznać się do porażki. Znajomość psie anatomii oraz wzorzec rasy mówi wszystko, co musisz, drogi potencjalny nabywco szczeniaka Psa Danej Rasy, wiedzieć o tym, jak mają wyglądać rodzice twojego psa. Wypłosze wygrywają wystawy – taki lajf. Jeżeli dajesz się nabrać na ”wystawowe tytułu”, nie patrząc na psy, które za tymi tytułami stoją, to twoja sprawa. Pamiętaj: nie jest dobrze, gdy stojąc przed ringiem, na którym prezentowanych jest kilka osobników tej samej rasy i, choć tych 4 -6 a może więcej psów w danej klasie, jest tej samej płci i w zbliżonym do siebie wieku, obserwując pokaz i przyglądając się tym psom, dochodzisz do konkluzji, że każdy z nich wygląda inaczej. A łączy je… Właściwie tylko umaszczenie i to, że wszystkie mają 4 łapy.

Sprawdzaj ”z czego zrobione są” psy, które dziś ci się ”podobają”. Może możesz dowiedzieć się więcej także o hodowcach? O ich stosunku do nabywców, którzy od nich psiaki kupili/wzięli na warunek hodowlany/współwłasność? O tym czy nabywcy, którzy przed tobą kupili psa od pani X albo pana Y mieli z tymi hodowcami jakieś ”problemy”? Potem? Mają jakieś zastrzeżenia? Czy są zadowoleni, że kupili swojego psa od Y lub X? Jeśli nie to dlaczego? A jeśli tak to dlaczego?

Badania – od ilu pokoleń, czy w ogóle i na co, pod kątem wykrycia albo wykluczenia czego bada hodowca swoje psy? W przypadku rasy genetycznie obciążonej głuchotą, czy rodzice miotu obustronnie słyszą? Czy ich rodzice obustronnie słyszeli? A rodzice ich rodziców? Czy dla tego hodowcy BAER TEST jest naturalnym kryterium, czy też ma w d…e to jak słyszą psy, które rozmnaża? Czy miot, z którego planujesz zakupić szczenię został przebadany? Czy w chwili transakcji wiesz czy szczeniak, którego kupujesz ma pełnosprawny zmysł słuchu? Czy kupujesz sobie psiego inwalidę a nawet o tym nie wiesz? A dysplazja i inne schorzenia aparatu ruchu? Czy rodzice miotu są osobnikami definitywnie wolnymi przynajmniej od dysplazji łokciowej i biodrowej? Czy wiesz, czy pamiętasz o tym, że bywa i tak, że szczenięta zakupione po rodzicach z idealnymi stawami łokciowymi i biodrowymi, z linii od pokoleń wolnych od biodrowej i łokciowej dysplazji, ale po rodzicach nigdy nie badanych pod kątem kondycji np. stawów kolanowych, mogą w wieku kilku miesięcy zacząć przejawiać oznaki zwyrodnienia stawów kolanowych, które na prześwietleniu prezentują się, jak stawy psiego staruszka? Degenerację stawów kolanowych o podłożu genetycznym może objawić zerwane więzadło kolanowe. (A, i nie myl zmian zwyrodnieniowych stawu z dysplazją stawu kolanowego.) Pamiętaj także o tym, że problem ze stawem łokciowym, może u psa objawiać dysplazję w stawie ramieniowym/barkowym – tak więc ”kłopoty z łokciami” mogą wynikać z nieprawidłowości w stawie barkowym… A serca rodziców (potencjalnie) twojego szczeniaka? Wiesz coś o kondycji ”serduch” mamy i taty? To, że przeżyli narkozę np. gdy cięto ich uszy, nie oznacza jeszcze, że mają ”na pewno” zdrowe serca… A profil DNA? Jest czy…? Wiesz, może możesz już kupić psa rasy, która cię interesuje z profilem DNA potwierdzającym treść wpisaną w metrykę?

Umowa. Przejrzystość umowy i oferowanie zawarcia w niej kwestii, które mogłyby przez strony uznane zostać za ”niejednoznaczne” i ”kontrowersyjne” w potencjalnie spornych sytuacjach vs. kombinatorstwo, ”machanie ręką” i powtarzanie, że ”dogadamy się”, to kolejne kryterium.

W umowie z hodowcą, który sprzedaje nam psa, psa którego kupujemy od hodowcy, muszą znaleźć się konkretne sformułowania. Począwszy od tego, czy w istocie ”kupujemy psa” i w wyniku zawarcia umowy dochodzi do przeniesienia własności? A więc od chwili, w której do rąk lub na konto tzw hodowcy trafi kwota za psa, nabywca staje się całkowitym dysponentem zakupionego przez siebie zwierzęcia i w efekcie może nim dowolnie, w granicach obowiązującego w Polsce prawa, rozporządzać? Czy może zawieramy z hodowcą umowę współwłasności, kiedy to pies pozostaje także a raczej przede wszystkim własnością hodowcy, który w umowie takiej widnieje jako ”wyłączny dysponent” i w sprawach wystawowo-hodolwanych oraz nierzadko także (wielu) innych, ma, jako pierwszy właściciel głos decydujący… W takiej sytuacji, współwłaściciele ponoszą konsekwencje za działania każdego z nich i jeśli pies np. kogoś ugryzie, konsekwencje ponoszą wszyscy jego współwłaściciele. Jeśli szczeniak oferowany nam jest na tzw warunek hodowlany, nie płacimy za niego ”od razu” (choć niektórzy hodowcy każą sobie zapłacić określony procent ceny ”regularnej”). Ale ceną jest to, że zarówno o wyborze sposobu żywienia (i rodzaju karmy), szkolenia, jak i o wystawowo-hodowlanej przyszłości ”naszego psa” decyduje hodowca. Opiekun psiaka przekazanego na warunek hodowlany, musi zapewnić mu stosowne, czyli wymagane przez hodowcę, określone w umowie, ”dobre warunki”. Ma psa utrzymywać, tj. zapewnić mu właściwe wyżywienie i pełną opiekę weterynaryjną, do niego należy także wychowanie psiny i utrzymywanie jej w fizycznej formie (dbanie o kondycję psa/suki, ale także, kiedy to konieczne, odwiedzanie ”psich salonów piękności”). I wreszcie, opiekun musi psiaka ”wystawiać, czyli pokazywać przekazanego mu osobnika na wystawach organizowanych przez stowarzyszenie, do którego należy hodowca. Oraz, gdy opiekuje się suką, zobowiązany jest odchować określoną w umowie z hodowcą, ilość miotów (Musicie wiedzieć jaki jest szacowany koszt tego przedsięwzięcia. Ile szczeniąt potencjalnie może przyjść na świat. Co w sytuacji czarnego scenariusza, gdy suka nie przeżyje porodu lub nie będzie mogła go wykarmić? Co wtedy? I jakie to mogą być koszty i kto je pokrywa?). A gdy powierzono mu samca, udostępniać go do kryć, gdy poleci mu to główny dysponent psiaka. Rzadko kiedy na takich warunkach otrzymuje się szczenię, bo dopiero mając przed oczami podrostka, który (w przypadku samca) nie jest wnętrem, ma (niezależnie od płci) prawidłowy zgryz oraz nie jest obciążony genetycznymi schorzeniami., można uznać go za osobnika posiadającego potencjał do hodowli. Aczkolwiek producenci rasowych psów zdolni są wmówić swoim klientom praktycznie wszystko

Pamiętajcie, że to wszystko kosztuje. Dla waszego dobra powinniście w umowie z hodowcą zawrzeć dokładny podział obowiązków, a więc także ustalić poziom kosztów oraz to jak będą się one dzielić. Ustalcie kwotę, którą w skali np. roku, jesteście w stanie przeznaczyć na wypełnienie umowy, żeby nie było niespodzianek (dla żadnej ze stron). Weźcie pod uwagę i to, że konflikty mogą powstawać także na bazie różnic w podejściu do tego z czym należy udać się do lekarza weterynarii a z czym nie, bo to wszystko są pieniądze. Powinniście zawrzeć w umowie szacowany koszt wystaw do chwili uzyskania przez zwierzę uprawnień hodowlanych. (Zgłoszenie psa, dojazd, ewentualny nocleg, to ile tych wystaw ma być w danym roku i ich lokalizacje – zagraniczne eskapady są droższe, bierzcie więc pod uwagę stosunek euro oraz innych walut do złotówki.) Jeżeli z uwagi na rasę konieczna jest specjalna, profesjonalna pielęgnacja sierści, to ustalcie także kto płaci za przygotowanie psa do wystawy oraz ile w roku takich wizyt niezwiązanych z wystawami, hodowca sobie życzy. Oraz ustalcie kto opłaca ewentualnego handlera, czyli tego, kto ”profesjonalnie biega z psem w kółeczko i go pokazuje” podczas show, jeśli nie wy macie to robić ani hodowca psa. Ale także i to czy hodowca życzy sobie, by przekazany wam samiec, brał udział w wystawach po tym, jak uzyska uprawnienia hodowlane i kto w takim przypadku ponosić będzie związane z tym koszty? Dla hodowcy posiadanie samca, który reklamuje jego przydomek, ale nie jest kolejną ”gębą do wyżywienia” w jego hodowli, jest bardzo wygodne. Korzystne jest dla niego także i to, że jedynie jakoś tam partycypując w kosztach jego utrzymania, może czerpać zyski ze sprzedaży jego potomstwa oraz określonej części ekwiwalentów za jego krycia. I jest jeszcze kwestia badań typu RTG w kierunku określenia stopnia dysplazji oraz innych, czyli ustalenie tego, kto za te badania, o ile będą wykonywane, będzie płacił?

Zastanowicie się dokładnie o co wam chodzi i jakiego typu psa kupujecie lub przysposabiacie w ramach umowy z hodowcą. Psa bez wartości wystawowo-hodowlanej, czyli peta, psiaka np. z nieprawidłowo, dla jego rasy, wybarwionym okiem (np. niebieską lub nie w pełni wybarwioną tęczówką), albo też po prostu wadliwego anatomicznie; o nieprawidłowej głowie, wadliwym kształcie oka, zbyt krótkiego lub zbyt długiego, czyli nieproporcjonalnie zbudowanego, który ani nie ma być w przyszłości pokazywany na wystawach, ani tym bardziej używany w hodowli?

Czy też hodowca sprzedaje lub w ramach innej uzgodnionej umowy, przekazuje wam psa, który w dniu zawarcia transakcji nie przejawia wad stanowiących o tym, że w przyszłości nie będzie mógł brać udziału w wystawach, czyli psa o potencjalnej wartości wystawowej, psa na ”show”. Czy może hodowca sprzedaje wam szczeniaka, o którym zapewnia (a zdarzają się i tacy), że w przyszłości psiak ten ”będzie mógł być używany w hodowli”?

Kasa, Kasa, Kasa…”

Wielokrotnie o tym pisałam, ale to jedna z tych kwestii, o których nigdy nie dość: hodowca ma pełne prawo wyceniać szczenięta i sprzedawać je nabywcom za określone przez siebie sumy. Tylko że hodowca nie żyje z psów. Konkretna kwota, którą płacicie za szczenię to także jest element kwalifikowania was, jako osób, które są w stanie przejść pewien próg. Czyli wydać kilka tysięcy na szczeniaka/podrostka, spełniającego określone kryteria (w tym certyfikaty dotyczące zdrowia szczenięcia i jego rodziców/przodków). Gdyż sam zakup psiaka to tylko początek.

Od ”paru” lat piszę wam, że gdy kupujecie psa rasy predysponowanej do konkretnych schorzeń, musicie monitorować jego stan zdrowia – a to kosztuje. Molos w wieku 3-4 miesięcy powinien mieć wykonane RTG stawów (nim skończy te 4 miesiące). W warunkach które dziś mamy i przy tej kynologicznej kulturze jaka aktualnie w Polsce panuje, oznacza to, że do ceny płaconej za psiaka musicie doliczyć koszt RTG (jeśli nie kupujecie szczeniaka nieco starszego i już wstępnie sprawdzonego, czyli prześwietlonego). Są hodowcy, którzy w umowach zawierają punkt, w którym zalecają nabywcom przeprowadzić określone badania, w określonym czasie (także np. gdy spisują umowę dotyczącą warunku hodowlanego). Tacy hodowcy zobowiązują się przy tym, do zwrotu poniesionych przez nowego właściciela psiaka, kosztów. Niektórzy oferują to nawet wtedy, gdy nie łączy was z nimi umowa hodowlana – zazwyczaj są to zagraniczni, często zachodni hodowcy. (Niestety, w Polsce, z opisanych w tym tekście przyczyn, jest to wciąż bardzo rzadka praktyka.) Ale jeśli zależy wam na zdrowiu waszych czworonożnych przyjaciół, powinniście pewne badania wykonać niezależnie od tego czy hodowca, od którego psinkę kupicie wam o nich powie i zaoferuje zwrot kosztów, czy też nie. Jeśli wydanie kilku tysięcy na samego psa, rujnuje wasz budżet, to wykonanie kompletu RTG solidnie trzepnie was po kieszeni… A RTG to może być tylko taki wstęp 😦

Skorzystajcie z tego, że przeczytaliście obie części tego artykułu i postarajcie się znaleźć odpowiedzi na pytania, które sformułowaliście sobie na początku czytania części pierwszej. Zacznijcie od sformułowania odpowiedzi na pytanie o to dlaczego o tylu istotnych kwestiach dotąd nie mieliście pojęcia?

Pomyślcie o tym, co czytacie na ”fejsie”, o tych fejsbukowych kynologicznych grupach, przez sporo osób traktowanych przecież naprawdę jako ”podstawowe źródło rzetelnej informacji”, a niekiedy wręcz jedyne źródło informacji. Załóżcie, że te różne grupy jak periodyki, mają określone cele i jako one mają; zasięgi, inwestorów (angażujących określone zasoby, oczekujących określonych korzyści), wydawców, redaktorów, dziennikarzy i konsultantów (funkcjonujących także w określonych zależnościach). I zafundujcie sobie refleksję nad kwestią ”doboru treści”, czyli wyboru poruszanych na forach tych grup tematów i sposobów na nawigowanie nimi. Bo, jak wiemy: liczy się sposób w jaki dany temat się przedstawia. Jak te wszystkie role porządkują się i dzielą w warunkach social media? Kto jest na tych fejsbukowych kynologicznych grupach ”inwestorem” – czyje racje, argumenty, po prostu: interesy ‚dzieją się’ na danym forum (i z jego pomocą)? Kto jest ”wydawcą”/”redaktorem naczelnym”, pełniącym rolę ”kontrolera” (by nie powiedzieć ”cenzora”), dopuszczając (albo nie) tematy ”publikacji” i rozmów, które na tychże fejsbukowych forach można znaleźć? I kto trzyma pieczę nad ”przestrzeganiem zasad regulaminu grupy” – czyli kto zajmuje się pilnowaniem, by odgórnie obrana linia była przestrzegana? Kto jest ”dziennikarzem” wybierającym sobie tematy i publikującym treści? I wreszcie kto ”w zespole” ma moc ”opiniotwórczą”? Kto wchodzi w rolę ”recenzenta”, gdy pojawia się konieczność(?) ”zrecenzowania” danej kwestii? I jak sterowane są dyskusje toczące się na forach kynologicznych grup? W jakim kierunku ”kanalizowana jest energia”? Jakie postawy są modelowane? Jakie nastawienie buduje się u członków tych grup w odniesieniu do poszczególnych zagadnień? I które posty/publikacje i rozmowy się ”utrzymują”, a które ”znikają”, są usuwane? I czy wiadomo dlaczego niektóre tematy są cenzurowane, czy też nie jest to ”jasne”? W skrócie: jak się na fejsbukowych forach kynologicznych ”prowadzi” nie tylko twórcę czy współtwórcę, ale i odbiorcę treści tam dostępnych? I wreszcie: kto jest zwyczajowym odbiorcą treści publikowanych na tychże forach? Czy sami jedynie ”przekonani”, których już ”przekonywać” nie trzeba? Czy także początkujący, szukający swojej drogi ”idealiści”, a może tylko ”naiwniacy”? Gdyby te grupy były na początku wspomnianymi periodykami, to kto by te magazyny (czy to w wersji papierowej, czy elektronicznej), kupował? I po co? Czego kupujący by w nich szukali? I dlaczego by kupowali właśnie te periodyki? Dziś to niestety głównie internetowe fora budują kynologiczną kulturę, warto zdawać sobie z tego sprawę i rozumieć dlaczego jest ona właśnie taka, jaka jest.

Zastanówcie się nad powyższym (nawet przyjmując, że ”w tych grupach to wszystko tylko jakoś tak po prostu wychodzi”), bo w życiu jest tyle okazji, gdy możecie zostać zmanipulowani, że kiedy będziecie sobie wybierać rasę psa, potem hodowcę i jego hodowlę a w końcu samego psa, to przynajmniej wtedy pewnie chcielibyście, by wami nie manipulowano.

Na osłodę”

Taka sytuacja;

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz, ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

Dodaj komentarz