WYCHOWANIE I SZKOLENIE PSA: PIES I DZIECKO – CZĘŚĆ DRUGA: ”SYTUACJE SPACEROWE” (”POSZANOWANIE PRZESTRZENI” VS. ”NARUSZANIE PRZESTRZENI” W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ, CZYLI O OBCYCH LUDZIACH I OBCYCH PSACH NARUSZAJĄCYCH PRZESTRZEŃ NASZĄ I NASZEGO PSA LUB DZIECKA.)

Wcale nie

Dotykanie psa przez obcych ludzi jest tak samo niewłaściwe, jak ”dotykanie” obcych ludzi przez psa. Koniec, kropka. Oczywista oczywistość? Wcale nie. ”Poszanowanie przestrzeni” to podstawa, której wielu psiarzy, włączając w to tych przekonanych o tym, że są ”specami” od wychowywania i szkolenia psów, swoich psów nigdy nie nauczyło. Podstawa, której deficyt objawia się w zachowaniu ich psów w stosunku do ludzi, innych psów oraz zwierząt, aż nazbyt często. Poszanowanie przestrzeni zwierząt, szczególnie psów, to także coś, o czym ludzie ”wyciągający łapy” do napotykanych, obcych psów, zdają się w ogóle nie myśleć i czego nie uczą swoich dzieci. A szkoda, bo owo poszanowanie przestrzeni to ”X factor” unikania nieprzyjemności, spin, poważnych kłopotów a nawet tragedii, przy czym wyobraźnia i empatia też nie zaszkodzą.

I o tym będzie ten tekst, o przestrzeni w kontekście ”starcia” osób zdających sobie sprawę z wagi kwestii przestrzeni w odniesieniu do interakcji ludzi z ludźmi, ludzi z psami i psów z psami oraz osób, które, mówiąc krótko, w ogóle ”nie kumają bazy”. Tymi ”niekumającymi bazy” są zarówno posiadacze psów, jak i osoby jedynie ”lubiące pieski”, ludzie, którzy bez pytania ”głaszczą” wszystkie psy oraz rodzice małych dzieci. Rodzice, którzy często nie rozumieją, że właściciele psów po prostu mają prawo żądać od obcych (w tym i małych dzieci), żeby nie pchali się z łapami, ”do głaskania”, ich psów. Oraz rodzice do szału doprowadzani ignorancją i arogancją właścicieli psów niestabilnych psychicznie, zaburzonych, które czy to prowadzone na smyczy, czy puszczone luzem, atakują dzieci, jak i dorosłych, na rowerach, hulajnogach, deskorolkach, rolkarzy, biegaczy, osoby grające np. w piłkę, etc.

Duże Zwierzę

Moje ‚kynologiczne życie’ związane jest z molosami, oznacza to min., że kiedy ja słyszę słowo „pies”, automatycznie widzę DUŻE ZWIERZĘ, średnio od 50kg wzwyż, mające „wielki łeb” i co za tym idzie duuużą buzię. DUŹE ZWIERZĘ, które stając na tylnych łapach, przednie opiera mi o ramiona i patrzy mi w oczy, jak równy z równym, choć mam 179 cm wzrostu. DUŻE ZWIERZĘ, które do kwestii „naruszenia nietykalności cielesnej” swojego człowieka podchodzi zdecydowanie ”nieentuzjastycznie”, a do naruszania swojej co najmniej z rezerwą. Oznacza to, że zawsze, kiedy idę z molosem przy nodze, muszę mieć na uwadze powyższy „bagaż”. Na ten typ psów ludzie reagują na trzy sposoby; wcale -i ten jest najlepszy i na szczęście dotyczy znaczącej większości populacji, „O dżizas! Jaki wielki, fajny pies!” lub „Co za potwór, na pewno jest agresywny”. Typ trzeci ”trzeszczy”, ale trzyma się z daleka, nie jest więc szkodliwy. Typ drugi często, w pierwszym odruchu, wyciąga łapy do „miziania” albo zaczyna mówić/piszczeć do psa, wyciągając do niego łapy i totalnie ignorując przy tym jego właściciela.

Molosy ze swojej natury są najbardziej pod słońcem stabilnymi psychicznie psami, choć zdarzają się ofiary złego postępowania ludzi i takie osobniki bywają niestabilne i nieprzewidywalne. Jednak na ogół molosy są po prostu normalne, wysoce”emocjonalnie inteligentne” można by powiedzieć i zdają się wiedzieć, że są duuuże i ”nic nie muszą” (więc np. tam, gdzie mikro-pies typu york się zapluwa, molos jedynie unosi powiekę). W związku z czym zazwyczaj bez problemu ogarniają, że dana osoba kipi entuzjazmem na ich widok i nie „odgryzają głowy” takim ludziom. Nawet jeśli ci zachowują się zaskakująco/ nienaturalnie/ niewłaściwie tj. np. nagle nachylają się nad nimi i wyciągają do nich ręce, usiłując dotykać je w miejsca z psiego punktu widzenia, strategiczne (głowa, kłąb, grzbiet) albo nawet obejmować(!). Jednak taki niespodziewany entuzjazm i bezceremonialność zachowania dziwi je, i kiedy obcy człowiek usiłuje psa dotknąć, ten uchyla się nieco i patrzy na na tego kogoś, przygląda mu się, oceniając jego zachowanie i stara zaciągnąć się zapachem obcego (tak normalne, niezaburzone psy poznają inne psy oraz ludzi -poprzez nos). Obce osoby zazwyczaj zaskoczone są stopniem ”dystansowania się” molosa do ich zachowania i błędnie ów dystans biorą za ”nieśmiałość” lub przejaw niepewności. Nie do przecenienia jest też reakcja właściciela na to, że obcy nawiązał interakcję, znalazł się blisko nich lub nawet wtargnął w ich przestrzeń. Czy właściciel jest spięty czy niezmiennie spokojny? Aprobuje to, a może nawet się z tego cieszy? W jaki sposób właściciel ustawi swoje ciało w stosunku do obcego nawiązującego kontakt? Zwróci się do niego całą sylwetką, czy jedynie odwróci do niego głowę? Czy mowa ciała właściciela zachęci obcego do podtrzymania interakcji, czy będzie komunikować obcemu, że interakcja nie jest pożądana? Czy człowiek molosa odezwie się do obcego? Jaki głos będzie mieć właściciel? Czy to co się dzieje ”jest ok”? Czy jednak trzeba się zmarszczyć, pokazać zęby i odstraszająco warknąć, bo obcy jest niepożądanym intruzem a może wręcz agresorem? Czy trzeba ”podjąć interwencję”?

Podczas późno wieczornych lub nocnych spacerów pies zwraca uwagę na otoczenie ”nieco inaczej” – z pozycji stróża i obrońcy. Staje się uważniejszy odnośnie do tego, co dzieje się w około, i ocenia to pod kątem ”normalna sprawa, nic nadzwyczajnego”, np. ktoś siedzi na ławce i pali papierosa, wychodzi z samochodu, przejeżdża na rowerze, też wyprowadza na spacer psa itp. Lub ”zachowanie nietypowe”, np. ktoś z kimś awanturuje się przed sklepem monopolowym, ale nie stanowi zagrożenia, bo nie nawiązuje interakcji z jego człowiekiem i nim. Albo ”sytuacja potencjalnie niebezpieczna”, kiedy np. ktoś, kto awanturował się przez sklepem z alkoholem, skieruje się wprost na team człowiek&molos. Kiedy nagle na drodze molosa, który ”idzie się przewietrzyć” ze swoim człowiekiem, pojawi się obcy człowiek (lub ludzie), bardzo ważne będzie to, co pies (jak i jego człowiek, który wpływa na zachowanie psa) może odczytać z tej osoby niewerbalnie. A więc, to gdzie ten ktoś jest, jaki dystans dzieli go od psa i jego człowieka, co ten ktoś robi, czy przemieszcza się, czy stoi w miejscu, jeżeli się przemieszcza to w jakim kierunku, czy zbliża się do nich i jak się zbliża, czyli jaki jest jego ”kurs” i mowa ciała, z czego zarówno człowiek, jak i pies mogą odczytać nastawienie/zamiary obcego. Czy obcy nawiąże interakcję? ”Z takim psem, to nikt pani nie zaczepi, co?” – rzuca konfrontacyjnym tonem, idący na wprost teamu człowiek-molos, obcy facet, który nie wiadomo skąd się wziął. Idzie na wprost psa i jego człowieka, choć w około ma dużo miejsca, bo chodnik jest bardzo szeroki i nie musi wybierać ”kolizyjnego kursu”. Skracając dystans, odzywa się mocnym głosem, głośno, a mowa jego ciała sugeruje, że typ, choć przecież sposób w jaki interakcję nawiązał, zwracając uwagę na ”takiego psa”, powinien podpowiedzieć mu, że to ”konfrontacyjne nastawienie”, z którym się zbliża, nie jest dobrym pomysłem, jakoś jednak ”kozaczy”. Zaalarmowany ”stylem nawiązania interakcji” przez obcego, pies interweniuje. Kiedy facet wygłasza swój tekst, nie zmieniając ani ”kursu”, ani tempa z jakim się zbliża, od człowieka molosa dzieli go jakieś 5 metrów. Pies odstrasza go i zmusza do zmiany ”kursu”, wyskakując przed swojego człowieka i wydając z sobie jedno głębokie, charakterystycznie brzmiące ”szczeknięcie”. Facet odskakuje, zastanawiająco zaskoczony ”włączeniem przez psa pola siłowego”.”No, jakby pan zgadł’‚.

Dzieci reprezentujące typ drugi ludzi ”zwracających uwagę na Duże Zwierzęta”, „atakują” psiaki, emanując bardzo niezdrową energią; są podekscytowane, dużo krzyczą, piszczą i wykonują mnóstwo dziwacznych gestów i ruchów, zbliżając się do psa i wdzierając się w jego przestrzeń. Trzeba zdawać sobie sprawę, że zwłaszcza młodego psa, takie zachowanie może bardzo niewłaściwie do dzieci-ludzkich szczeniąt, nastawić. Psy są różne pod względem psychiki i nie wszystkie mają dostatecznie silną osobowość, aby zatrzymać interakcję, która je stresuje. Są takie, które niepohamowana przez nikogo, ekscytacja dzieci może wystraszyć i sprawić, że w przyszłości, jeśli często będą mieć do czynienia z dziećmi zachowującymi się w ten sposób, gdyż ich właściciele nie będą dbać o ich psychiczny komfort, nie będą dzieci ”lubiły” i nie będą chciały mieć z nimi interakcji. Że będą się bać interakcji z dziećmi. Pies za młodu ”nieprawidłowo zaprogramowany na dzieci”, będzie reagował na nie niewłaściwie, tj stresem lub niechęcią. Będzie unikał kontaktu z nimi, a w sytuacjach, w których nie będzie miał możliwości oddalić się od nich, będzie ostrzegawczo na nie warczał lub je oszczekiwał, a być może nawet je ”korygował” fizycznie, tj przy użyciu zębów… Należy dbać o psychiczne bezpieczeństwo psa, dawać mu poczucie, że z nami jest bezpieczny, może nam ufać, bo jesteśmy dla niego wsparciem, rozumiemy go i chronimy. Nie wolno wystawiać psa, zwłaszcza szczeniaka, młodego psa, którego psychika się kształtuje, na kontakt czy to ludźmi, czy psami, których zachowanie jest dla niego zbyt intensywne, bo jest np. nie dość silny fizycznie, nie ma (jeszcze?) wystarczająco silnej osobowości, czy po prostu umiejętności sprostania danej interakcji. Ignorując brak przygotowania psiaka do danej interakcji lub narażając go na interakcje zupełnie niepotrzebne i po prostu szkodliwe, jak kontakt z dziećmi nieumiejącym prawidłowo obcować z psami, wyrabiamy w psie określone, nierzadko bardzo trudne do przepracowania, szkodliwe nawyki.

Przesadna ekscytacja dzieci, brak prawidłowej reakcji opiekunów dzieci i przede wszystkim właściciela psa, może powodować, że pies, który nie został nauczony przez swojego właściciela poszanowania przestrzeni dzieci-ludzkich szczeniąt, zechce zachowujące się w stosunku do niego zbyt głośno i intensywnie dzieci (chcące, nie zważając na wysyłane przez niego sygnały, wejść z nim w fizyczny kontakt, tj obejmować go i przytulać się do niego), skorygować, a uderzenie pyskiem, nawet zamkniętym pyskiem dziecka przez psa, dla rodzica dziecka, będzie „atakiem”. I problem gotowy. Pomijam w tym momencie fakt, że od korygowania zachowania dzieci-ludzkich szczeniąt są ludzie, nie psy i żaden pies nie powinien być wmanewrowywany przez ludzi w sytuację, w której wydaje mu się, że ma prawo ludzkie szczenię ”potraktować” zębami. Do tego wątku wrócę jednak później. (Na marginesie, psiaki niewielkich rozmiarów, na bezceremonialne naruszanie ich przestrzeni przez psy znacząco od nich większe, reagują podobnie. Tj. jeżeli owo naruszanie przestrzeni jest zjawiskiem notorycznym i właściciele małych i mikro psów nie bronią przestrzeni swoich podopiecznych przed naruszeniami ze strony osobników znacząco od nich większych, małe psiaki uczą się ”prewencyjnej agresji” w stosunku do większych od siebie psów.)

Są też psy, które niekorygowane przez swoich opiekunów, będą przejmować dziecięcą ekscytację i po prostu nauczą się, że jest ona preferowanym przez otoczenie stanem ducha właściwym w sytuacjach interakcji z dziećmi. O ile jeszcze Buldożek Francuski entuzjastycznie obskakujący kilkulatka raczej nie wyrządzi mu krzywy, to już Golden Retriver skaczący w około niego i opierający się o dziecko, może.

Właśnie z uwagi na to z jak bardzo nieodpowiednim nastawieniem (ekscytacja i brak uwagi dla przestrzeni osobistej) ludzie ”wyciągają łapy” do obcych, nieznanych sobie psów, spokojnie i kulturalnie, ale jednak warczę na obcych, którzy skrajnie bezrefleksyjnie usiłują dotykać prowadzonego przeze mnie psa (W myśl zasady, że lepiej zapobiegać niż ponosić konsekwencje czyjejś głupoty).

Nigdy też nie pozwalam, aby do psa zbliżały się dzieci, które ewidentnie (zdradza to mowa ich ciała) nie czują się komfortowo z tym, że pies znajduje się blisko nich. Chcę, żeby psiak miał kontakt tylko z zupełnie wyluzowanymi dziećmi i kojarzył interakcje z dzieciakami jako w stu procentach pozytywne doświadczenia. Nie chcę i tego nie powinien chcieć właściciel żadnego psa, aby pies miał kontakt z dziećmi, które się go obawiają i nie czują się pewnie w jego pobliżu. Dziecko, które wchodzi w interakcję z psem, ma emanować asertywnym spokojem, nie bać się gabarytów psa albo tego, że pies je ”ugryzie”. Dziecko musi ufać swoim rodzicom i mnie, jako opiekunowi psa, którzy pozwalamy na jego kontakt ze zwierzęciem, że to jest bezpieczne. Każdy inny od ”pełnego asertywnego spokoju i wyluzowania”, typ energii dziecka np. niepotrzebna ekscytacja, wiąże się albo ze stresem dla psa, albo niewłaściwym, zwłaszcza w pobliżu dzieci, wzrostem u niego ekscytacji. To trzeba zaznaczyć bardzo wyraźnie, nie chodzi o to, że ”pies może zrobić dziecku krzywdę” i je ”ugryźć”, choć zdarzają się i takie, bardzo zaburzone psy i rodzicom dzieci nie wolno ignorować ewentualności, że ich dziecko może wyciągnąć rękę do takiego właśnie psa. Chodzi o to, że w pewnych okolicznościach, ekscytacja z którą w interakcje z psem wchodzą ludzie, w tym dzieci oraz inne psy, może udzielić się spokojnemu wcześniej i dzięki temu w pełni otwartemu na polecenia właściciela, psu.

Pies nie powinien stresować się obecnością dzieci, jak i nie może się nią przesadnie ekscytować i nakręcać. Psy, które nauczone zostały, że w pobliżu dzieci nadmierna ekscytacja jako stan psychiczny, jest dopuszczalna, mogą być dla dzieci niebezpieczne; sześćdziesięciokilogramowy pies, który w zabawie skacze na małe dziecko – tyle wystarczy.

”Naruszenie nietykalności cielesnej”

Kontynuując wątek warczenia, ”warczę”, szczególnie wtedy, gdy pies idzie przy nodze i ktoś podbiega/podchodzi do nas od tyłu albo robi nagły zwrot i wyciąga łapska z boku. Nagłe, zaskakujące i bezceremonialne naruszenie przestrzeni teamu molos&jego człowiek, przez obcego człowieka (jak i w pewnych okolicznościach, psa) może skutkować atakiem. Tak, nawet jeśli ktoś „chciał tylko pogłaskać”. (Całe szczęście, że Fila Brasileiro to u nas wciąż rzadka rasa…)

Molosy to struże, psy które mają chronić swoich ludzi, swoją rodzinę i robią to na zasadzie odruchów, to ich podstawowa funkcja. Molos chroni swojego człowieka, więc spuszczenie go ze smyczy (zwłaszcza wieczorem, czy w nocy, kiedy jest ciemno), w mieście może skutkować tym, że osoby zachowujące się nienormalnie (często nie tylko) z punktu widzenia psa, a znajdujące się w pobliżu jego człowieka, np. pijane, chore psychicznie lub dziwacznie ubrane (kurtka zarzucona na ramiona i dająca wrażenie, że człowiek jest czterorękim dziwadłem), pies, zwłaszcza młody i psychicznie ciągle się rozwijający, będzie „namierzał”, podbiegał do nich i je oszczekiwał, sygnalizując właścicielowi potencjalne zagrożenie lub usiłując te osoby odstraszyć i zmusić do oddalenia się. Z wielu tego typu zachowań psiak wyrasta i nie przejawia ich jako dorosły osobnik, ale przede wszystkim psa się wychowuje, uczy, szkoli i z nim ćwiczy. Jednak ochranianie właściciela/rodziny, sprawa ”uczulenia” molosa na „naruszanie nietykalności cielesnej”, zostaje w nim na zawsze.

Problematyczne wyjątki

Większość osób, które codziennie mijamy podczas spacerów z psem, w ogóle psów nie zauważa. Nasze psy ich nie obchodzą. Niektórzy psów się boją i omijają każdego szerokim łukiem. Jeszcze inni, z tych ”bojących się”, trzeszczą pod nosem coś o tym, że ”się boją” i że ”Każdy pies powinien wychodzić na spacer na smyczy i w kagańcu” (Bo oni ”się boją” i nie ma to związku z tym, że np. pies zachował się w stosunku do nich niewłaściwie, chodzi tylko o to, że pies jest na tym samym kilometrze kwadratowym, co oni). Ale są też nieznajomi wyjątkowo bezmyślni, których irracjonalne, głupie i zaskakujące tak psa, jak i jego właściciela, zachowanie, może skutkować naprawdę poważnymi konsekwencjami. Także prawnymi i to niestety dla właściciela psa. Ten typ nieznajomych, kreujących niepotrzebne ”atrakcje” psom i ich właścicielom, psiarze nazywają min.; ”wyciągaczami łap”, ”dotykaczami”, ”głaskaczami”, ”stalkerami”, a w niektórych przypadkach ”kamikadze”. I co najgorsze, ci nieznajomi, ci pchający się z łapami do psów, to nie jest jakaś konkretna ”grupa społeczna” (czy wiekowa), to jest pełen przekrój tzw społeczeństwa, ludzie dorośli, nastolatkowie, ale zdarzają się wśród nich także małe dzieci.

Jak z dziećmi

Do niedawna nie miałam pojęcia, że tak samo, jak do obcych psów i to nie tylko ”ślicznych szczeniaczków”, ludzie wyciągają łapska do… obcych niemowlaków. Malutkie dzieciaczki rozpalają w niektórych obcych (zwłaszcza) paniach i (czasem nawet) panach nieopanowaną potrzebę ”dotknięcia”, a to rączki niemowlęcia, w to jego ”ślicznej, pucułowatej buzi”, czy też ”pogłaskania po główce”. I takie osoby, bez oglądania się na matkę dziecka, pchają łapska do wózka – WTF?

Typowa, w takich sytuacjach, całkowicie normalna, słuszna i przewidywalna (wydawałoby się) reakcja matki malca, do którego ktoś obcy wyciąga łapy, to (mniej więcej); ”Co pani robi?! Niech pani zabierze swoje brudne łapska od mojego dziecka!” (No, bo co to, cholera, za pomysł, żeby robić ”kizi mizi” obcemu dzieciakowi, tylko dlatego, że np. w wielkopowierzchniowym markecie mija się babkę pchającą przed sobą wózek z tymże maluchem?). Typowa reakcja obcej osoby, wyciągającej łapska do brzdąca, na zdecydowany sprzeciw matki, to zaskoczenie. Serio; ręka zastyga w bezruchu, gęba się rozwiera, osoba się zapowietrza, zdumienie ją paraliżuje i zamiera z rozdziawionym otworem gębowym. Matka kontynuuje w stylu ”Proszę nie dotykać mojego dziecka, ma pani/pan brudne ręce. Poza tym ja sobie tego nie życzę, to jest moje dziecko, a pani/pan jest obcą osobą”, po czym oddala się od natrętnej osoby, ostatecznie nie wybrawszy rodzaju makaronu…

Pewnie za wyciąganie łap do słodziuchnych niemowląt i nieco starszych dzieciaków, odpowiada to samo tajemnicze uszkodzenie mózgu(?), które każe (znowu) obcym osobom, bezceremonialnie, znienacka dotykać (”bo to przynosi szczęście”) wydatnych brzuchów kobiet w ciąży (Jak wtedy, gdy chwytają się za guzik na widok kominiarza). Tacy ludzie najpierw dotykają, a potem niby pytają ”Mogę?”, w istocie, trzymając już łapę na zaokrąglonym brzuchu zaskoczonej, nierzadko mocno wkurzonej takim zachowaniem, mamy.

Mieszkanie w tym samym dziesięciopiętrowym bloku, na tej samej ulicy, czy w tym samym mieście nie czyni z ludzi ”znajomych”, ale w dzisiejszych czasach mnóstwo ludzi, na fejsbuku ma nieznajomych w znajomych, więc może to jest jakiś klucz do zrozumienia o co kaman… Nie wiem skąd w niektórych osobach przekonanie, że dotykanie obcych niemowlaków, czyichś dzieci bez zgody ich rodziców albo bezceremonialne dotykanie brzuchów ciężarnych kobiet, jest ok. Nie wiem też dlaczego niektórzy ludzie uważają, że jest ok wyciągać łapy, czy w jakikolwiek inny sposób zaczepiać obce psy lub szczenięta, niezależnie od tego czy w pobliżu znajduje się ich opiekun, czy nie.

”Strzał z liścia” vs. ”chaps”

Są dni, że zupełnie obcym osobom, zwracam uwagę, by nie usiłowały dotykać prowadzonego przeze mnie psa lub, by w inny sposób go nie zaczepiały, średnio raz na ”spacer”. Niech będzie, że Warszawa to duże miasto i to dlatego. Uważam jednak, że jest to stanowczo zbyt wysoka ”średnia”, nawet jeśli takie dni nie zdarzają się często. Każda z sytuacji, w której ktoś stawia mnie w konieczności, w której dla dobra znajdującego się pod moją opieką psa i swojego własnego (lub po prostu ”w czynie społecznym”, dla korzyści innych, macanych bez zgody swoich właścicieli, psów), zmuszona jestem zwrócić mu uwagę, aby psa nie dotykał, szczególnie, gdy usiłuje zrobić to małe, znajdujące się ”pod opieką” rodziców, dziecko, jasno pokazuje, że mamy w Polsce nie tylko deficyt edukacji w zakresie kynologii, ale i tzw wyobraźni. I kultury.

Przyzwyczaiłam się do tego, że wśród ”wyciągaczy rąk”, jest typ ludzi, w których duuuży pies budzi specyficzne emocje, rozpala w nich coś z Indiany Jonesa lub Lary Croft, choć ”chojrakami” prawie zawsze są nastoletni chłopcy i młodzi faceci (a czasem przechlani, starzy pajace). Że istnieje specyficzna korelacja pomiędzy onieśmieleniem/obawą obcych osób na widok ”egzotycznie duuużego” psa, jakąś taką fascynacją tymi jego gabarytami, wyobrażeniami na temat tego, co ten rozmiar za sobą niesie lub nieść może i chęcią przekonania się czy im, tym ”Indiana Jones’om”, którzy znaleźli się w pobliżu molosa, ”uda się wyjść z tej przygody cało”.

Idący naprzeciw mnie i psa, pod rękę z dziewczyną, facet usiłuje w tzw przelocie ”pogłaskać”, idącego przy mnie psa. Robi to w chwil, w której już się ”minęliśmy”, czyli typ wyciąga do psa rękę, znajdując się już za psem, od tyłu i nieco z boku. Wykonuje szybki, dziwny gest, jakby usiłował dotknąć psa, którego się boi. Udaje mu się dosięgnąć psiego zadu, zaskoczony pies gwałtownie odwraca głowę, ja odruchowo, smyczą szarpię za obrożę i ściągam Pluszaka bliżej siebie. Zatrzymuję się i odwracam za typem i jego dziewczyną, uspokojony przeze mnie pies, staje tyłkiem do pary, nie zwracając na nich uwagi. Pytam typa: ”Co to za głupie zachowanie było? Po co zaczepia pan tego psa? Nie zna go pan, więc niech pan do niego nie wyciąga łap. Chce pan, żeby panu ‚odgryzł rękę’?”. Typowi robi się głupio, nieco spłoszony, odpowiada coś w rodzaju: ”On nie wygląda groźnie”. Uśmiecham się. I pytam niedoszłego ”głaskacza” czy uznałby za niewłaściwe, gdyby w porywie nagłego animuszu lub też zachwytu nad powabem kobiety, która przy niefrasobliwym panu stała, jakiś zupełnie obcy typ usiłował tę panią także ”pogłaskać”, np. klepiąc ją w pupę? Oboje się obruszają. Nic sobie z tego nie robiąc, kontynuuję mniej więcej tak; ”Widzi pan, pan czuje się odpowiedzialny za tę panią, ja czuję się odpowiedzialna za tego psa. Gdyby ktoś obcy usiłował pańską towarzyszkę potraktować jak rzecz, interweniowałby pan. Tak, jak przed chwilą zrobiłam to ja, kiedy pan chciał ”pogłaskać” tego oto psa. Różnica jest taka, że gdyby, reagując np. na próbę ”macania po pupie”, pani odruchowo ”trzasnęła z liścia” amatora macanek, nikt nie miałby jej tego za złe. Po prostu, pan wziąłby na siebie ciąg dalszy ”kontaktów” z panem macającym. Gdyby natomiast pies, ten czy jakikolwiek inny, odruchowo ”odgryzł panu rękę” lub tylko pana ”chapsnął”, zrobiłaby się straszna afera i byłoby bardzo dużo pretensji. I to pretensji do mnie, jako osoby przebywającej z tym psem w miejscu publicznym i do psa, który ”bez powodu rzuca się na ludzi”. Zanim więc doprowadzi pan do sytuacji, w której będzie kreować się na ofiarę, proszę pomyśleć, nim zechce pan zaczepić kolejnego nieznanego sobie psa i narobić komuś problemów”. Po czym, życząc obojgu miłego wieczoru, kontynuowałam spacer z Pluszakiem.

Czym skorupka za młodu

Nie pomaga kierowanie uwagi ”dotykaczy” na ”kwestie własności”, tego, że Coś jest Czyjeś, np. ”To jest moje dziecko, więc go nie dotykaj” (i tu niejedna matka z powodzeniem mogłaby dodać, ”Bo ci tętnicę przegryzę”) lub należy do kogoś, jest własnością danej osoby, np. ”To jest mój pies, więc go nie dotykaj bez mojej zgody”.

W tym miejscu przypomina mi się wiele wyjaśniająca anegdota Znajomego, który wraz z żoną i dwójką dzieci wyjechał na urlop nad polskie morze. Hotel, w którym mieszkali był bardzo przyjazny rodzinom z dziećmi i do dyspozycji dzieciaków, poza placem zabaw, były różne akcesoria; rowery, hulajnogi, deskorolki itp. Tak więc, któregoś dnia Znajomy i jego nieco ponad Dwuletnia Córka, czekają sobie na ławce, w iście parkowej scenerii, na Mamę, która za chwilę ma do nich dołączyć z Niemowlęciem. Widząc stojący, tuż przy wejściu do budynku, trójkołowy, dziecięcy rowerek, dziewczynka pyta swojego tatę, czy może sobie na tym rowerku pojeździć. Znajomy, który chwilę wcześniej widział, że rowerek w tym miejscu pozostawił mały chłopiec, który wraz ze swoim tatą wszedł do hotelu, postanawia wykorzystać sytuację jako okazję do trenowania z Córką tzw umiejętności społecznych i odpowiada jej, że to nie jest jeden z tych hotelowych rowerków, że ten należy do małego chłopca, który go tu, zapewne tylko na chwilę, zostawił i że dziewczynka nie może ot, tak go sobie wziąć i zacząć na nim jeździć. Że musi poczekać aż chłopiec i jego tata wyjdą z budynku, wtedy do nich podejść i zapytać, czy nie mają nic przeciwko temu, żeby ona sobie na tym rowerku przez chwilę pojeździła. Dwulatka przyjmuje do wiadomości słowa swojego taty i teraz oczekiwanie na przyjście Mamy i Braciszka, urozmaica jej spoglądanie na hotelowe wejście i szukanie wzrokiem chłopca do, którego należy rowerek. Znajomy i jego Córka siedzą sobie na tej ławce zaledwie kilka minut, kiedy na sąsiedniej ławce, tuż obok nich, zasiada kolejny tata, z kolejnym dzieckiem, nieco starszym od Córki Znajomego, chłopcem. Sytuacja się powtarza. Chłopczyk pyta swojego tatę, czy może pojeździć na stojącym nieopodal rowerku. Tata odpowiada: ”To jest rowerek jakiegoś dziecka, nie hotelowy, więc możesz, ale szybciutko tak, żeby nikt cię nie zobaczył”.

Dwie strony medalu

Rodzinny spacer, dwie mamy, dwóch tatusiów i troje dzieci (w tym jedno około dwuletnie w spacerówce, pozostała dwójka ma nie więcej niż pięć lat i idą obok rodziców). Panie prowadzą żywą rozmowę o psach. Zakładam, że ”o psach biegających luzem, bez smyczy i kagańców”, nie ma takowych w pobliżu, ale rozumiem, że szczególnie dla rodziców posiadających małe dzieci, mieszkających w dużych miastach, w których wiele osób posiada psy, z którymi dużo czasu spędza w tzw miejscach publicznych i które to ”biegają luzem, bez smyczy i kagańców”, a edukacja w dziedzinie kynologii, zarówno w odniesieniu do samych psiarzy, jak i osób psów nie posiadających, ”leży i kwiczy”, jest to jeden z tematów zawsze na topie. Zwłaszcza, gdy media donoszą o kolejnej tragedii dziecka lub dzieci dotkliwie pogryzionych przez jakiegoś psa. Kiedy jedna z mijających mnie mam mówi …Bo nigdy nie wiesz jak taki pies zareaguje”, jako osoba przyzwyczajona do zwracania uwagi obcym, ”na pewniaka” wyciągającym łapy do psów, mam ochotę mocno babkę uścisnąć i powiedzieć jej ”Właśnie! Dlatego nigdy nie pozwalaj, by twoje dzieci wyciągały łapki do psów, których nie znają”. Ale w sekundę się opamiętuję, bo właściwie, to powinnam zapytać ją Na co? Na co nigdy nie wiesz jak taki pies zareaguje?”. Bo to jest zasadnicze pytanie. Ja mam to szczęście, że od jakiegoś czasu obcuję z normalnymi, nierozchwianymi, czyli prawidłowo zsocjalizowanymi psami, które umieją sobie radzić psychicznie z bodźcami płynącymi z otoczenia i takie psy są w moim otoczeniu, zapominam więc czasem, że nie wszystkie psy są takie…

Na co rodzic małego dziecka ”nigdy nie wie, jak taki pies zareaguje”? I jaki to ma być pies, którego ”reagowanie” jest przedmiotem rozważań, w tym przypadku, przechodzących obok mnie (idącej bez psa) obu mam? Taki ”pies w ogóle”, czy jakoś bardziej ”w szczególe”? To ma być pies prowadzony na smyczy? Czy idący bez smyczy przy nodze właściciela? Idący/ biegający luzem w pobliżu właściciela? Biegający luzem na otwartym terenie, pod okiem właściciela? Bawiący się piłką/ badylem z właścicielem, prowadzony na smyczy/ lince lub poruszający się luzem? Bawiący się na psim wybiegu z właścicielem? Biegający na psim wybiegu z innymi psami i z nimi się bawiący-ganiający? Pies w kagańcu, czy bez kagańca? Pies znajdujący się na ogrodzonej, czy półotwartej posesji czyjegoś domu, w kojcu, uwiązany do czegoś, czy poruszający się po całym terenie tej posesji i mogący wyjść poza nią? A może pies znajdujący się na ogrodzonej, czy półotwartej powierzchni terenu magazynowego, w kojcu, uwiązany do czegoś, czy poruszający się po całym tym terenie i mogący wyjść poza ten teren? Pies na terenie posesji położonej w miejscu odludnym, czy gęsto zaludnionym? Pies śpiący, czy aktywny? A może pies ”uwiązany przed sklepem”, w kagańcu lub bez? Pies prawidłowo zsocjalizowany czy pies zaburzony?

Na to, że ono, to dziecko przebywa w pobliżu np. idącego na smyczy, tuż przy właścicielu, psa lub w pobliżu posesji, na której pies mieszka, na to pies ma jakoś, ”nigdy nie wiesz jak”, reagować? Czy na dziecko, które raptownie, nieoczekiwanie dla psa, narusza jego przestrzeń albo przestrzeń jego i jego właściciela, chcąc ”pogłaskać pieska” albo dziecko, które podbiega do puszczonego luzem i bawiącego się psa, bo ”chce go pogłaskać”, czy dziecko, które wkłada jakiś przedmiot lub rękę przez ogrodzenie, za którym znajduje się pies, lub do kojca w którym pies jest zamknięty?

Reagować ma na dziecko, zrównoważone, zachowujące się normalnie, odnoszące się w swoim zachowaniu do rodziców, którzy tonują jego zachowania i reakcje, ”pilotując” dziecko i nie pozwalając mu na te przesadne, niepotrzebne i uciążliwe dla otoczenia, czyli na dziecko ”inteligentne emocjonalnie”, czy na dziecko typu ”Króliczek Duracell’a”, ”dzikie”, rozwrzeszczane, histeryczne, którego zachowań jego rodzice nie korygują? Na dziecko, które raptownie, nieoczekiwanie dla psa, narusza jego przestrzeń albo przestrzeń jego i jego właściciela, chcąc ”pogłaskać pieska” albo dziecko, które podbiega do puszczonego luzem i bawiącego się psa, bo ”chce go pogłaskać i przytulić”, czy dziecko, które wkłada jakiś przedmiot lub rękę przez ogrodzenie, za którym znajduje się pies, lub do kojca w którym pies jest zamknięty?

Tych kombinacji jest naprawdę sporo, a co za tym idzie pogryzienie ”pogryzieniu” nie jest równe.

Osobiście uważam, za jednoznaczne tzn nie do obrony przez tzw miłośników psów, sytuacje, w których pies; dostrzega dziecko, które nie zdaje sobie sprawy z jego obecności albo nie zajmuje go ona, skupia na dziecku swoją uwagę, skracając dzielący go od dziecka dystans, kieruje się w jego stronę, czyli inicjuje ”interakcję”, narusza przestrzeń dziecka i wchodzi z nim ”w fizyczny kontakt”. I w ostatecznym rozrachunku, bez znaczenia jest gdzie dziecko przebywa. Normalny, czyli niezaburzony psychicznie pies wie, że dziecko to ludzkie szczenię, które nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia.

(Osobny tekst ”DZIECKO JAKO ‚LUDZKIE SZCZENIĘ’ W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ -”PIES POGRYZŁ DZIECKO”, CZYLI ZIGNOROWANE CZERWONE ŚWIATŁA I BEZPODSTAWNE ZAŁOŻENIA PROWAZĄ DO TRAGEDII”)

”Misja”

W rzadkich przypadkach, które jednak od czasu do czasu się zdarzają, kiedy do głaskania psa, którego prowadzę, znienacka rzuca się, mijające nas małe (poniżej dziesiątego roku życia) dziecko, swoją dłonią, tę rączkę odbijam, ostrym tonem, wypowiadając przy tym ”Nie!”. To ostre i bardzo zdecydowanie ”Nie!” działa w obie strony, profilaktycznie także na psa, ale pada nie dlatego, że prowadzony przeze mnie pies, mógłby skrzywdzić dziecko, a dla zasady, która brzmi, że obcy nie mogą dotykać psa. Prawie zawsze, dopiero na to moje ”Nie!” reagują mamusie i/lub tatusiowie. I wtedy słyszę, że ”To tylko dziecko, …”że dziecko ma prawo”…, ja jestem ”agresywna”, …”a jak pies nie wie, że to dziecko, to powinno się go uśpić” i tym podobne uwagi. Opowiadam wtedy, zawsze to samo;

prowadzę psa na smyczy, dziecko narusza przestrzeń moją i mojego psa,

mój pies nie jest ”dobrem ogólnym”, jest moją własnością i obcy nie mogą go dotykać,

pana/pani/państwa oburzenie jest nie na miejscu, bo to pani/pan/państwo nie dopilnowała/ł/liście swojego dziecka i pozwoliliście mu na ryzykowne zachowanie,

mój pies jest stabilnym psychicznie zwierzęciem, ale może się zdarzyć, że kiedyś pani/pana/państwa dziecko wyciągnie ręce do psa i będzie chciało ”pogłaskać” psa, który stabilny psychicznie nie jest albo ”nie będzie w formie”, bo np. coś go będzie bolało i taki pies to dziecko ugryzie,

uważam też za znacznie mniejszą szkodę fakt, że maluch dziś się ewentualnie ”popłacze” z powodu mojego ”Nie!”, niż gdyby w przyszłości jakiś pies miał mu ”odgryźć rączkę”, życzę owocnych refleksji na temat tego, co zaszło.

Wyprowadzanie psa na spacer przypomina prowadzenie samochodu; można być kierowcą, uważnym, czujnym, zdecydowanym, mieć lata doświadczenia, ale są jeszcze inni użytkownicy drogi…

”Prowadzenie psa w kagańcu” po to, aby ”uniemożliwić mu ugryzienie” kogoś, kto ”tylko chciał go pogłaskać”, czyli spełnianie oczekiwań lub nawet żądań osób zachowujących się niewłaściwie, roszczących sobie prawo do, w istocie naruszania przestrzeni mojej i mojego psa, bez ”skutków ubocznych”, jest dla mnie absolutnie nie do przyjęcia. Nie godzę się na to, aby obcy macali moją własność i mam do tego pełne prawo, bo jak zaznaczyłam powyżej, pies jest własnością właściciela, a nie ”dobrem publicznym”. I last but not least nie zamierzam także ograniczać swobody, ”karać” psa normalnego i całkowicie poprawnie reagującego na ewentualne naruszenie przestrzeni przez obcego i mogącego dla mnie stanowić zagrożenie, człowieka lub innego psa, za nienormalne/ zagrażające zachowanie zupełnie obcych ludzi lub psów.

Na szczęście do dużego molosa bardzo rzadko kleją się łapki kilkulatków. Takie dzieci zazwyczaj albo psa zupełnie olewają, albo zachwyconym spojrzeniem podziwiają ”wielgachnego psa” z bezpiecznej odległości, wskazując na niego mamie, tacie, czy innej dorosłej osobie, z którą są. Albo też obawiają się samej obecności psa, tego, że znajduje się on kilka metrów od nich i jeżeli znajdują się z nim po przeciwnych stronach jednej ścieżki, mijają go szerokim łukiem.

Są też dzieciaki, które bardzo ekscytuje samo mijanie psa – i to pewnie ten typ w przyszłości zostaje ”Indiana Jones”. Kilkulatki, które najprawdopodobniej obawiają się(?) psa w duuużym rozmiarze i które jakoś dziwnie się nakręcają, kiedy mijają go (prowadzonego przeze mnie, zawsze w takich przypadkach po zewnętrznej, czyli tak, aby utrudnić maluchom fizyczny dostęp do psa). Takie dzieci, mijając nas wykonują całe mnóstwo nieskoordynowanych ruchów i gestów, przybierają dziwne pozy, wyginają się, jakby usiłowały ”przykleić się” do swoich opiekunów, piszczą przy tym, tupiąc nóżkami i podskakują, czasem śmieją się albo nawet krzyczą. Generalnie, zachowują się dziwnie, przesadnie i nienormalnie, w sposób, który niestabilnego, rozchwianego psychicznie psa, który w przeszłości nauczył się reagować na dzieci nieadekwatnie, może pobudzić nawet do ataku na nie. Niejednokrotnie obserwowałam tego rodzaju potencjalnie niebezpieczne zachowanie kilkuletnich dzieci, podczas wystaw psów, szczególnie tych w ciepłej porze roku, organizowanych na świeżym powietrzu.

Uwaga dodatkowa: koszmar wystaw psów

”Wycieczki” składające się z rodziców, dzieci, dziadków, cioć i nie wiem kogo jeszcze, nierzadko pchają się w wąski przesmyk pomiędzy ringami, wprost w stado kilku, kilkunastu, oczekujących wraz ze swoimi opiekunami, na ocenę, psów. Ludzie tacy, nie wiedzieć czemu, uparcie ładują się w te wąskie przejścia, chociaż nie czują się komfortowo w pobliżu grupy argentynów, kanarów czy innych tego rodzaju psów. Pchają się pomiędzy zwierzaki, niejednokrotnie poddenerwowane atmosferą wystawy lub obecnością innych, aktywnych płciowo samców, czy suk. Pchają się z małymi, nawet cztero-pięcioletnimi dziećmi, które nie są z dziesięć razy bardziej od dorosłych, którzy je pomiędzy psy ciągną, przygotowane do tego, by znajdować się tak blisko dużych, obcych dla siebie i zapewne, zwłaszcza z ich punktu widzenia, wyglądających groźnie, psów. Kiedy tacy ludzie w końcu przejdą, nie wywołując przy tym poruszenia wśród psów, co nie zawsze się udaje, często zachowują się tak, jakby urwali się wprost z filmu o przygodach Indiany Jonesa, jakby jakimś cudem udało im się przejść wiszący nad przepaścią most, z omszałych desek i zbutwiałych lian.

Niestety, prawda, która ”łowcom przygód” nie przychodzi do głów i którą zazwyczaj nie są zainteresowani, wygląda tak, że na wystawach psów, panuje specyficzna atmosfera, za co odpowiada fakt, że na małej przestrzeni, w dosyć stresujących warunkach, spotyka się z sobą i przebywa w swoim otoczeniu, wiele aktywnych płciowo osobników i co trzeba sobie jasno powiedzieć, nie zawsze zwierzęta te są prawidłowo zsocjalizowane. Te psy są bardzo róże, bo ich właściciele są różni. Nie każdy pies jest stabilny psychicznie, nie każdy właściciel/wystawca ma więź ze swoim psem i nie każdy jest w stanie przewidzieć zachowanie swojego psa, prawidłowo na nie reagować lub mu przeciwdziałać. W tego typu napiętej atmosferze łatwo o spięcie. Rasowe psy bardzo często kupują bardzo przypadkowe osoby… Może się zdarzyć, że wywołana przejściem grupy ”wycieczkowiczów” zmiana pozycji, ustawienie któregoś z psów względem innego, nawet niewielka zmiana w odległości dzielącej dwa osobniki i to, że ich spojrzenia się skrzyżują, może skutkować poważnym spięciem. Trzeba też pamiętać o tym, że spora część tzw hodowców psów, swoje psy z kojców ”wyciąga” jedynie na wystawy. Oznacza, że takie psy nie są przyzwyczajone do radzenia sobie z ogromem bodźców, którymi skutkuje wydarzenie takie, jak wystawa; mnóstwo innych psów, tłumy obcych ludzi, itp. I sobie z nimi nie radzą, bo nie umieją sobie z nimi radzić. Takie psy mogą przejawiać zachowania zupełnie nieadekwatne do sytuacji, przesadne, skrajne i tym samym niebezpieczne.

Ze względu na to, że na wystawach psów bywa bardzo tłocznio, opiekunom psów, w sytuacjach, w których w wąski, pełen psów przesmyk, uparcie ładuje się grupka pozbawionych wyczucia i wyobraźni, ”turystów”, pozostaje jedynie reagowanie na to, że ”ci ludzie już tu są”. To reagowanie sprowadza się do tego, że każdy z opiekunów stara się skupić uwagę swojego psa na sobie. Co może się wydawać niedorzeczne, ale jednak też się zdarza, kiedy opiekunowie psów, przekierowują uwagę swoich podopiecznych na siebie, obcy także usiłują to zrobić, cmokając do psów, czy próbując je ”w przelocie” pogłaskać.

Kiedy takim osobom zwraca się uwagę, że swoją ”nieroztropnością”, czy wręcz głupotą narażają na niebezpieczeństwo siebie, a przede wszystkim swoje dzieci, odpowiadają arogancko ”Przecież nic się nie stało”, albo ”Jeżeli psy są agresywne, to nie powinny przebywać wśród ludzi”. Na uwagi przypominające im, że wystawa to wydarzenie przede wszystkim dla hodowców i posiadaczy rasowych psów, a publiczność jest tylko dodatkiem, odpowiadają, że skoro kupili bilety, to mają prawo tu być. Błąd w rozumowaniu tego typu osób polega na tym, że nikt nie odmawia im prawa do wykorzystania zakupionego biletu i przebywania na terenie wystawy. Chodzi jedynie o to, że to nie publiczność jest na tej imprezie na pierwszym miejscu i że w związku z tym osoby postronne, niebiorące bezpośredniego udziału w wydarzeniu, powinny zachowywać się w sposób, który nie zakłóca spokoju wystawców i ich psów.

Wracając jednak do wątku ”mijania psa na ulicy”, przez pewien typ dzieci; rodzice/ opiekunowie takich dzieci nie korygują ich zachowania. Poza, jakimiś niby żartobliwymi wrzutkami w rodzaju ”No, już, już, uspokójcie się”, nie słychać ze strony opiekunów takich dzieci żadnych konstruktywnych uwag. Nie zwracają uwagi na to, że zachowanie dzieci jest wysoce niewłaściwe, że ich ekscytacja, piszczenie, pobudzenie są nie na miejscu, że nie mają powodów zachowywać się w tak nienormalny, histeryczny sposób i że w pewnych specyficznych sytuacjach, zachowanie to może przyczynić się do tragedii. Z opiekunami tego typu dzieci nie wchodzę w dyskusje, szkoda mi czasu i energii, bo ”całego świata i tak nie uratuję”. Wyjątkiem są sytuacje skrajne, kiedy np. takie dziecko, przechodząc tuż obok mnie i psa, zupełnie nie ogarniając otoczenia, zaczyna krzyczeć i wywijać jakimś badylem lub zabawką w rodzaju plastikowego miecza (Takie dzieci zdolne są nawet do tego, żeby ”pacnąć” trzymanym w rękach przedmiotem mijającego ich psa). W takich sytuacjach zawsze opierdz…elam opiekunów dziecka. Pies, może się wystraszyć, może dziecko oszczekać, może pochwycić kij czy zabawkę, a ja dowiem się od niepokalanych myśleniem ”opiekunów” dzieciaka, że prowadzony przeze mnie pies ”zaatakował ich dziecko”.

Pompowanie fobii

Równie irytujący jest typ rodziców, dziadków, cioć itp., generalnie opiekunów małych, obawiających się psów, ”bo tak i już”, czyli nauczonych strachu przed psami, dzieci, którzy ten, najczęściej irracjonalny strach, dzieciaków przed psami, jeszcze podsycają, na widok psa, mówiąc coś w rodzaju ”Odsuń się, bo cię pogryzie”, kiedy dzieciak mija zwierzaka. Powiem wprost, kiedy takie teksty słyszę odnośnie psa prowadzonego przeze mnie, kiedy dotyczą psa, którym ja się opiekuję i nad którym ja sprawuję kontrolę, czuję się obrażona i delikatnie mówiąc, wkurzona.

Jeśli taka sytuacja zdarza się akurat w dniu, w którym mam ochotę spełnić dobry uczynek, zatrzymuję się i zadaję pytanie takiemu bezrefleksyjnemu opiekunowi dzieckaDlaczego straszy pan/pani to dziecko moim psem?”. Na ogół takie osoby są zaskoczone tym, że się zatrzymuję i że się do nich zwracam. Niektórzy, opryskliwie ucinają próbę nawiązania rozmowy, inni opowiadają coś w rodzaju ”Bo to jest wielki pies i groźnie wygląda”. Kiedy słyszę taką odpowiedź, zwracam opiekunowi dziecka uwagę na to, że ”Przecież widzi pan/pani, że ten konkretny pies jest bardzo spokojny i w nosie ma pana/panią i wasze, idące od niego w odległości kilku metrów, dziecko. Co w jego zachowaniu jest pana/pani zdaniem groźne? Rozumiem, że jego wygląd, tj ”rozmiar” robi na panu/pani wrażenie i pan/pani nie czuje się komfortowo z wrażeniem, które ten pies na panu/pani robi, ale on w żaden sposób nie okazuje, żeby w najmniejszym stopniu zajmowała go państwa obecność. Co więc jest w jego zachowaniu groźne?”. Zazwyczaj w trzecim lub czwartym zdaniu, podczas tego typu rozmowy, która rozwija się w miłą pogawędkę, dochodzimy do istoty problemu. Czyli tego, że ”dziecko boi się psów”, bo …psów boją się jego opiekunowie. I ok, ja to rozumiem. Rozumiem, ze ludzie mają różne doświadczenia, które zdecydowanie wpływają na ich odbiór otoczenia i że (niestety) zaszczepiają swoje lęki swoim dzieciom. Jednak, kiedy mam do czynienia z kimś, kto jest ”lekko uprzedzony” do psów, ale nie jest do nich zdecydowanie negatywnie nastawiony, tłumaczę, że pies, który przy mnie w tym momencie stoi, siedzi (albo już nawet leży na boku i drzemie), jest bardzo fajnym, zrównoważonym zwierzem (co zresztą potwierdza jego zachowanie w takich sytuacjach) i nie powinien być używany do tego, by utrwalali w dziecku fobie przed psami. Jest wyluzowanym zwierzakiem bez problemów. Nikogo nie atakuje, jest otwarty na zawieranie nowych znajomości z innymi fajnymi i wyluzowanymi istotami. Jeżeli więc on, taki wielki, wyluzowany Pluszak, ma być przykładem ”niebezpiecznego psa, który na pewno ugryzie, jeśli tylko dziecko się do niego zbliży”, no to koniec, pozamiatane, dzieciakowi zostaje tylko terapia na zamkniętym oddziale szpitala psychiatrycznego.

Wychodzę z założenia, że warto poświęcić kilka minut na rozmowę z opiekunami dziecka i samym dzieckiem, przy okazji. Jeśli to konieczne, można na chwilę kucnąć przy swoim psie, znaleźć się twarzą w twarz z małym człowiekiem i powiedzieć coś w rodzaju ”Nie musisz się Pluszaka obawiać. Kiedy ty się go przestraszyłaś/eś, on zajęty był wąchaniem żywopłotu i patrzeniem na gołębie, nawet cię nie widział. Nie zauważył cię, a kiedy cię dostrzegł, co zrobił? Nic. Bo on nic nie robi małym dzieciom, które sobie idą na spacer z rodzicami. Nie musisz bać się obcych psów, które idą na smyczy ze swoimi właścicielami i nawet na ciebie nie patrzą. Tak, długo jak ich nie dotykasz, nie musisz się ich obawiać, tylko dlatego, że one są niedaleko ciebie. Kiedy my sobie rozmawiamy, widzisz co on robi? Wącha powietrze, wciąga do swojego wielkiego nochala twój zapach i tak dowiaduje się, kim jesteś. Pluszak tak cię poznaje, wcale nie musi do ciebie bardzo blisko podchodzić, ani cię dotykać. Wystarczy, że powącha powietrze dookoła ciebie, nie musi robić niczego więcej. Kiedy będziemy się mijać następnym razem, będziesz wiedzieć, że nie musisz się Pluszaka bać”.

Ważne są ”małe kroczki”. W takich rozmowach najbardziej chodzi o to, żeby tego typu rodzice tego typu dziecka, jak i samo tego typu dziecko, zobaczyli, że mogą przez kilka minut znajdować się w pobliżu ”wielkiego zwierza”, stać metr od niego i ”wyjść z tego cało”. Żeby wierzyli, jeśli właściciel psa mówi im, że ”Obsadzanie w roli agresywnego psiego zwyrola akurat mojego psa, bo jest duży i wam się coś w związku z tym wydaje, jest cholernie niesprawiedliwe”. Żeby zobaczyli, jak zachowuje się zrównoważony pies, w pobliżu obcych ludzi. Że pies, który nie łasi się do obcych, nie jest psem ”nieprzychylnym” ludziom, czy wręcz agresywnym w stosunku do nich. Pies, który nie narusza przestrzeni dopiero co poznanych ludzi, trzyma dystans dwóch, czy trzech metrów, nie jest ”niemiłym”zwierzęciem, jest zrównoważonym i dobrze wychowanym psiakiem. To działa, kiedy po chwili namysłu opiekun dziecka stwierdza, że spotkanie z wcześniej nieznanym psem, może być miłym zdarzeniem, min dlatego, że psy zazwyczaj skaczą na ludzi, ekscytują się, bywają nachalne, a ten sobie siedzi i patrzy na motylki.

W tego rodzaju rozmowach nie chodzi też o to, aby uczyć dzieci ”jak mają dotykać psy, które poznają”. Przeciwnie. Ja ograniczam się do powtarzania, że nie dotyka się psów bez zgody ich właścicieli i skupiam się na tym, żeby podkreślić, że nie ma potrzeby dotykać psa, którego się ”poznaje”.

Wskazówka → zachowanie → nagroda -ludzie i psy ”w pętli nawyku”

Ludzie, którzy mają w zwyczaju zaczepiać psy, robią to nawykowo, bezrefleksyjnie. I to zachowanie przekazują sowim dzieciom i/lub wnukom. Takie osoby oczekują, że psy będą okazywać ”zadowolenie” (manifestowane zazwyczaj ekscytacją) z tego, że zostały zaczepione, że ”zwrócą na nich uwagę”, ”zamerdają ogonkiem”, ”podejdą do nich” i ”dadzą się pogłaskać” – i do takich reakcji ”u wszystkich” psów, są przyzwyczajeni. Dla nich ”normalne jest” nawiązywanie kontaktu z psem tak, jak nawiązują go z człowiekiem; poprzez wzrok, werbalnie i dotykiem. Zarażają psy tym niewłaściwym sposobem nawiązywania kontaktów z ludźmi i uczą je, że takie zachowanie, skutkujące u psów nawykowym brakiem poszanowania przestrzeni ludzi, jest właściwym – psy są głaskane, ludzie poświęcają im uwagę, czasem dają smaczne kąski, a więc nagradzają psy za to zachowanie, utrwalając w nich określony nawyk. Tacy ludzie, nawykowo zaczepiający nieznane sobie psy, uczą swoich bliskich, w tym przede wszystkim dzieci, tego nieprawidłowego, niekiedy wręcz niebezpiecznego podejścia do psów, jako ”normalnego” i ”właściwego” sposobu ”nawiązywania z psami interakcji”. Skutkuje to tym, że dzieciom, które przez swoich opiekunów nauczone zostały, że ”psy się dotyka”, trudno jest wytłumaczyć, że nie powinny naruszać przestrzeni psów, których nie znają, bo ”nie każdy pies lubi, kiedy obcy go dotykają”.

I tak, choć większość psów, nie potraktuje malca z taką intensywnością, z jaką mogłaby potraktować osobę dorosłą, to nie należy igrać ze szczęściem.

Warto poobserwować przez jedno popołudnie, w jakimś parku lub w innym popularnym miejscu do wyprowadzania psów, jak bardzo zaburzony dziś jest ”rytuał powitania” psa z człowiekiem i człowieka z psem. I jak powszechnie ”normalne” i ”zwyczajne” to jest dla ”miłośników psów”. Popatrzcie, jak wiele postronnych osób reaguje ekscytacją na ”śliczne pieski”, zwłaszcza ”szczeniaczki” i że od razu chcą tych psów dotykać. Choć ich nie znają, choć te zwierzęta są dla nich zupełnie obce, choć nie mają z nimi żadnej więzi. I jak te psy reagują w odpowiedzi. Psom niewłaściwie prowadzonym, ekscytacja ludzi udziela się – ich właściciele pozwalają na to, wzmacniając nieprawidłowe nawyki, które otoczenie takich psów, z właścicielem włącznie, w nich zaszczepia. Zafundujcie sobie chwilę refleksji na ten temat.

Niewiele jest psów niezaburzonych, prawidłowo zsocjalizowanych, mających uważnych i mądrych właścicieli, którzy od początku, od pierwszych chwil, kiedy przysposabiają szczenię, nie psują go i zachowują w nim to „bycie psem” – wszystko to, co typowe jest dla psa jako gatunku i czego nauczył się wcześniej od swojej mamy. Psów, które ludzi i inne psy (oraz zwierzęta) poznają nosem, poprzez zmysł węchu, z pewnej odległości, zaciągając się ich zapachem, nie naruszając ich przestrzeni, bezceremonialnym w nią wtargnięciem i dając sobie czas na odczytanie sygnałów, które w związku ze spotkaniem przekazuje im napotkany pies (lub np. kot). Same tym zachowaniem, tj. zachowaniem dystansu, przekazują napotkanemu psu, że znają zasady, rozumieją jak działa psi savoir vivre i nie dążą do konfliktu – udowadniają to szanując przestrzeń napotkanego psa. Zrównoważone psy nie zaczynają interakcji z innym psem od wtargnięcia w jego przestrzeń lub przestrzeń jego i jego przewodnika. Tak robią psy zaburzone. Co ważniejsze, zrównoważone psy nie rozpoczynają interakcji tylko dlatego, że jakiś pies, czy człowiek pojawił się w pobliżu. Psy nie muszą nawiązywać interakcji ze wszystkimi psami, czy osobami, które napotykają. I psy niezaburzone tego nie robią. Niezaburzone psy umieją wybrać właściwą dla konkretnego przypadku strategię społeczną. Niezaburzone psy posiadają umiejętność wybierania psów, jak i ludzi, z którymi chcą mieć interakcję i upewniają się, że druga strona też tej interakcji chce. Niezaburzone psy wszystkiego, co z psiego punktu widzenia ważne, dowiadują się o napotkanym psie, czy człowieku, wciągając w nozdrza jego zapach. Nie muszą wchodzić z nim w fizyczny kontakt typu ”nos w du…ę”. A normalne psy, tj psy prawidłowo socjalizowane nie polują na tzw spacerach, oznacza to, że np. ”nie ganiają kotów” itp.

Wiele niewłaściwych zachowań psychicznie zaburzonych i niestabilnych psów, jest dziś uznawanych za normalne. Wiele też z tych zachowań np. przesadna ekscytacja, powodowana byle bodźcem np. pojawieniem się nieznajomego człowieka, który do psa zaczyna cmokać i mówić, podbieganie psa do obcej osoby, obskakiwanie jej itp., uznawanych jest dziś za normalne i pożądane – i to zarówno przez właścicieli tak zachowujących się psów, jak i osoby tym psom obce. Zdecydowana reakcja psa, którego przestrzeń zostanie bezceremonialnie naruszona, tj. korekta skierowana do napastliwego psa, który niezaburzonemu psu „na dzień dobry” pcha nos w du…ę, przez właścicieli napastliwych, zaburzonych psów odczytywana jest jako „reakcja przesadna” i „przejaw agresji”. Korekta jest właściwą reakcją normalnego, niezaburzonego psa na nie przestrzeganie „procedur” psiego savoir vivre przez stalkera. Nie ma w korekcie przesady. To naruszenie przestrzeni przez przez psiego intruza można traktować, jako zachowanie zabarwione agresją; skraca dystans, omija procedury, narusza przestrzeń…

W stosunku do ludzi, molosy są cierpliwsze i po prostu odsuwają się, utrudniając obcym fizyczny kontakt. Typ ludzi nawykowo zaczepiających psy, psy, których nie ”cieszą” ich zaczepki, uznaje za dziwne, ”podejrzane”, a kiedy zwraca się im uwagę, by nie wyciągali łap do naszego psa, często odpowiadają, że ”Jeśli jest agresywny, to powinien chodzić w kagańcu”. Tego rodzaju osobom nie mieści się w głowach, że niektórzy właściciele psów po prostu nie życzą sobie dotykania ich psów przez obcych ludzi, a niektóre psy ”z natury” nie są fanami ”skracania dystansu” i ”spoufalania się”, jak ich właściciele i ”kontakty towarzyskie” utrzymują tylko z wybranymi ludźmi. Zdaję sobie sprawę, że od ignorantów ciężko jest wymagać ”zrozumienia specyfiki rasy”, ale nie uważam, wymagania od nich, by ”otwarli się na przyjęcie do wiadomości, że nie każdy pies to Labrador”, a słowo ”własność” nie jest pustym wyrazem, za zbyt wygórowane.

Nie każdy pies to ”Labrador”

Molosy wciąż są u nas dosyć ”egzotycznym” typem psów. Ludzie nawykowo ”witający się z wszystkimi pieskami” i do wszystkich ”piesków” wyciągający ręce, żeby je ”głaskać”, w większości nie są przyzwyczajeni do ”sposobu bycia” molosów i tego, że one nie ”łaszą się” do obcych i nie reagują entuzjazmem a’la labek na ”łaszenie się” obcych ludzi do nich. Molosy, w przeciwieństwie do psów innego typu, nie ekscytują się tego rodzaju zachowaniami nieznanych sobie osób, nie reagują tak, jak osoby nawykowo zaczepiające wszystkie psy, są przyzwyczajone, że psy reagują. Nachalne zachowanie ze strony obcych ludzi; zaczepianie, cmokanie, skracanie dystansu, czyli podchodzenie, wyciąganie rąk, aby ”pieska dotknąć i pogłaskać”, nachylanie się obcych nad nimi, nierzadko w oczekiwaniu, że ”piesek da buziaka”, uznają za dziwaczne, niekiedy nawet alarmujące, zachowanie, które kiedy je zmęczy, potrafią skorygować warknięciem lub ”dosadnym” szczeknięciem.

Dlatego też bardzo niewłaściwe jest pozostawianie molosa samego np. uwiązanego ”przed sklepem”. Nigdy nie można być pewnym, że nie pojawi się ktoś, kto zechce nawiązać ”interakcję” z naszym psem, mimo tego, że nasz pies nie będzie miał ochoty na interakcję z tą osobą. Pies może mieć pecha i w czasie, kiedy my będziemy wybierać pomidory, przed naszym psem może wyrosnąć pijany człowiek, który uważa, że ”lubią go wszystkie psy”…

Zmieniają się kynologiczne mody, zmienia się i rola psa. Szczurołapy zostały ”psami towarzyszącymi” i dziś (niektóre) np. Jack Russell Terriery przegryzają się przez kanapy i polują na wypełnione pierzem poduszki, lecząc ”rozłąkówki”, podczas nieobecności właścicieli, zaganiacze stały się psami ”sportowymi” i ”rodzinnymi” lub ”rodzinno-sportowymi”, więc sfrustrowane (niektóre) np. Border Collie, kąsają dzieciarnię po kostkach, kiedy ta bawi się w ogrodzie, a na spacerach, co kilka kroków wykonują obrót wokół własnej osi… Ale molosy niezmiennie wyczulone są na ”poszanowanie przestrzeni” i ”naruszenia nietykalności cielesnej” (własnej i swoich właścicieli), mimo ”mód”, nie przyjęły się” jako np. ”ulubione psy emerytek” i w większości wciąż wykonują pracę, do której zostały stworzone; są stróżami i obrońcami człowieka.

”Osoby decyzyjne” vs. cała reszta

Wiele jest osób uważających, że ”spacer z psem” służy do tego, żeby pies zrobił ”siusiu” i ”kupkę”, i żeby ”się wybiegał i pobawił z innymi psami”. Nie. To są ”sprawy”, które pies załatwia ”przy okazji”. Prawdziwy spacer służyć ma do rozbudowywania i wzmacniania więzi pomiędzy przewodnikiem a psem. ”Wychodzenie z psem z domu”, poza teren posesji, czy mieszkania, przemieszczanie się z nim, ”spędzanie czasu na świeżym powietrzu”, w ”miejscach publicznych”, mają być okazją do rozbudowywania i wzmacniania więzi pomiędzy przewodnikiem a psem oraz służą socjalizacji psa. To nie ma być tak, że kiedy tylko pies się ”wysika”, automatycznie ma biec w kierunku najbliższego psa po to, żeby mu ”włożyć nos w d…pę”, choć właśnie tak wygląda ”scenariusz” typowego ”spaceru” większości psiarzy z ich psami. Pierwszy, dłuuugi ”sik” i fruuu, nie oglądając się na właściciela, ”błyskawica” mknie w stronę najbliższego psa, nawet jeśli musi pokonać 200 metrów. ”Błyskawica” nie interesuje się tym, czy ten pies w stronę, którego biegnie, ma ochotę na interakcję, takie psy nie czytają sygnałów, bezceremonialnie, znienacka naruszają przestrzeń innych psów, ludzi i zwierząt, są zaburzone i generują spiny lub wręcz problemy… Dlaczego tak się zachowują? To proste. Ich właściciele nie mają im nic do zaoferowania, nie budują z nimi więzi, nie starają się być ich przewodnikami, te psy nudzą się, rządzą nimi impulsy i frustracje, a człowiek na końcu smyczy, to tylko żywy podajnik na karmę.

To właściciel psa, w ”idealnym świecie” równocześnie jego przewodnik, ma być dla psa centrum zainteresowania. To nie pies ma sobie ”organizować czas”, to przewodnik ma mu go organizować. Jednak dla większości psów ich ludzie są tylko właścicielami, ”przewodnik” to dziś prawdziwa rzadkość.

Właściciel powinien być dla psa najbardziej interesujący na świecie, czyli także podczas ”spaceru”. W swoim zachowaniu pies ma się odnosić do właściciela, a nie jest tego nauczona przytłaczająca większość psów. W każdym razie nie jest nauczona robić to zawsze i w tym problem. Pies nie powinien, nie może samodzielnie ”podejmować decyzji”. Nie może samowolnie oddalać się od właściciela, rozpoczynać interakcji z; innymi psami, ludźmi, zwierzętami. Prawidłowo prowadzony pies, tj. prawidłowo wychowywany, socjalizowany, uczony-trenowany, mówiąc potocznie ”ułożony” pies, w swoich zachowaniach odnosi się do swojego przewodnika. W dużym skrócie i upraszczając, robi tak dlatego, że przewodnik jest dla niego ”osobą decyzyjną”. Pies, który nie uprawia ”samowolki”, nie jest uciążliwy dla otoczenia.

Stabilny psychicznie, zrównoważony emocjonalnie i prawidłowo zsocjalizowany pies, czyta sygnały płynące z otoczenia, a więc sygnały, które wysyłają inne psy, ludzie oraz zwierzęta i razi sobie psychicznie z bodźcami, które z otoczenia płyną. Pies, który swojego właściciela traktuje jako swojego przewodnika, nie oddala się od niego samowolnie i samowolnie;

nie inicjuje interakcji z innymi; psami, zwierzętami oraz ludźmi,

nie narusza przestrzeni innych; psów, zwierząt ani ludzi,

a w ostateczności; nie wchodzi w fizyczny kontakt z innymi psami, zwierzętami lub ludźmi. Niepokalani tzw myśleniem i wyobraźnią, właściciele, nie będący dla swoich psów przewodnikami, swoją ignorancją, która zazwyczaj idzie w parze z arogancją, stwarzają zagrożenie dla otoczenia.

Byłaby ”wtopa”

Molos potrafi zareagować, także wtedy, gdy ”naruszenie nietykalności cielesnej” dotyczy osoby nie będącej jego właścicielem, czy członkiem ”jego rodziny”. One po prostu nie lubią, gdy w otoczeniu ”jest jakiś problem”. Kiedy podczas jednego ze spacerów (w środku dnia), Pluszak zauważył, że dobre trzydzieści metrów (może nieco więcej) od chodnika, którym podążaliśmy, kłóci się z sobą dwóch mężczyzn i że jeden z nich wymachuje rękami, nachylając się przez opuszczoną, po stronie kierowcy, szybę, po czym w pewnej chwili, raptownie wsuwa do samochodu głowę i górną część ciała, drąc się przy tym jeszcze bardziej na drugiego typa, wk…wił się. Zatrzymał się burcząc, wycelował spojrzenie w ich stronę i aż uniósł się na tylnych łapach w górę, jak niedźwiedź 😉 po czym bardzo donoście szczeknął w ich stronę. Przekonanie go, że nie musi podejmować ”interwencji”, zajęło mi kilka dodatkowych sekund. ”Poburkiwał” tak i odwracał się, na krzyczących mężczyzn przez dobrą minutę, zanim ostatecznie odpuścił. To był czas, kiedy Pluszak zaczął dojrzewać i zdarzało mu się ”rumaczyć”. Gdyby w tym momencie biegał luzem, szczerze przyznam, że (z paru powodów) obstawiam, że tę ”interwencję”, by podjął. Podbiegłby do ”napastnika” i go oszczekał a facet …zesrałby się w gacie. Ja psa bym odwołała lub ewentualnie przyszłabym po niego, skorygowała go za ”samowolkę pro publico bono” i zapięła na smycz. Miałabym problemy (choćby z powodu obsranych spodni agresywnego gościa), ale nie aż tak poważne, jak mogłyby one być, gdyby ”napastnik” nie stał spokojnie, tylko po zesraniu się w gacie, zaczął machać łapami, próbował Pluszaka ”przepędzić”… Na szczęście, pies był na smyczy, a poza tym jest zwierzakiem, który szybko się wycisza.

”Poszanowanie przestrzeni” & ”naruszenie nietykalności cielesnej” – wątki wzajemnie się przeplatające

Należę do paru fejsbukowych grup kynologicznych i od czasu do czasu w oczy rzucają mi się dyskusje o „rozhisteryzowanych” i „przewrażliwionych” rodzicach dzieci np. do których spuszczony ze smyczy pies podbiegł, szczekając, w wyniku czego dziecko np. przestraszyło się, spadło z rowerka, obtarło sobie kolana, rozpłakało się itp. Niezmiennie zaskakują mnie wybrzmiewające z tych dyskusji i przytaczającej większości poszczególnych postów, arogancja i ignorancja psiarzy, olewanie przez tzw miłośników psów, czegoś, co w istocie sprowadza się do braku kultury i swego rodzaju ”niedorobienia” na bardzo bazowym poziomie.

Coraz więcej osób ma problem z ogarnięciem kwestii „poszanowania przestrzeni” i dotyczy to zarówno poszanowania przestrzeni innych osób, jak i zwierząt, a zwłaszcza psów. Jestem zdania, że pies ma tak być prowadzony (w znaczeniu min. wychowany), żeby nie stwarzał niepotrzebnego dyskomfortu u obcych osób. Żyjemy w społeczeństwie, więc szanujmy innych tak samo, jak siebie. Obca osoba nie musi wierzyć właścicielowi psa, że ten np. „Jest łagodny i chce się tylko przywitać”, że „Nic nie zrobi”, szczególnie, kiedy ten znienacka, bezceremonialnie narusza przestrzeń tej osoby i/lub jej psa/kota albo dziecka właśnie. Nie musi w to wierzyć i zazwyczaj słusznie nie wierzy, kiedy pies napina się, jeży, marszczy się, szczeka, warczy lub wydaje z siebie inne dźwięki, które także sugerują, że daleki jest od ”przyjaznego nastawienia” lub psychicznej równowagi, kiedy tak bezceremonialnie czyjąś przestrzeń narusza. Jednak wielu właścicieli psów notorycznie „wcinających się” podczas tzw spacerów w przestrzeń nieznanych sobie ludzi i psów, „nie widzi problemu”. Nie widzą problemu, choć ten istnieje, skoro ich pies „nie zawraca sobie głowy” np. „czytaniem sygnałów” i za wszelką cenę dąży do włożenia nosa w dupę obcego psa albo położenia mu łap na grzbiecie. Nie widzą problemu, niezależnie od tego czy ich pies, uwalany błotem brudzi kogoś czy nie, czy waży 5 czy 55kg. A sprawa jest bardzo prosta, jeżeli właściciel psa go nie kontroluje, tj. nie jest w stanie wydanym na odległość poleceniem powstrzymać go od jakiegoś zachowania i (czasem najlepiej także) przywołać go do siebie, to nie powinien spuszczać go ze smyczy (są do kupienia bardzo długie linki). Ot co.


Ale poszanowanie przestrzeni ma działać w obie strony, więc należy ludziom tłumaczyć spokojnie i kulturalnie za każdym razem, że to, że „piesek jest śliczny” nie oznacza, że trzeba się do niego pchać z łapami i go „głaskać”. Dotykanie psa przez obcych ludzi, jest tak samo nie na miejscu jak „dotykanie” obcych ludzi przez psa. I także może nieść za sobą daleko idące skutki, z tzw „pogryzieniem” włącznie.
Pies naruszający przestrzeń jakichś osób, bo te „źle/dobrze mu się kojarzą”, bo „nie lubi biegaczy/ rowerzystów/ deskorolkarzy/ rolkarzy” itp., stwarza zagrożenie dla tych osób i to właściciel psa jest odpowiedzialny za to, że w wyniku tego naruszenia przestrzeni coś się stało, bo np. biegacz skręcił sobie kostkę. Wystarczy odrobina refleksji, żeby to zrozumieć. Pies bez smyczy kieruje swoją uwagę, „narusza przestrzeń” i „rozpoczyna interakcję”, z; innym psem, jakąś osobą albo zwierzęciem? Konsekwencje ponosi właściciel psa. Niestety, sporo właścicieli psów, zamiast zastanowić się nad własnym postępowaniem, woli winą za konflikty na „psim” tle, obarczać innych, np. osoby psów najzwyczajniej się obawiające i nie życzące sobie „obskakiwania” czy innej formy psiej natarczywości, a rodziców, dla których -co zrozumiałe- ich dzieci są oczkiem w głowie, nazywać „histerykami”.

Nie dajmy się zwariować, pies może ”zrobić krzywdę”, choć nie ma to nic wspólnego z użyciem przez niego do tego celu zębów

Wie o tym każdy, kto choćby raz zaliczył entuzjastyczne ”z główki” od swojego psa albo ktoś, kogo jego pies chlasnął ogonem w tzw zacieszu. Ogonowy zaciesz na wysokości buzi małego dziecka = potencjalnie duży problem, podobnie, jak pies, który skoczy na kogoś albo o kogoś się oprze, np. o starszą osobę.

Im bardziej Puchatek zaglądał do domu Królika, tym bardziej Królika nie było

Siedzę na ławce, pies (na smyczy) waruje tuż obok. Czekamy aż ”reszta stada” skończy zakupy. Patrzę w witrynę naprzeciw ławki, w której odbija się to, co dzieje się za mną, a pies ”jest w pracy” – patrzy jak zaczarowany w drzwi sklepu. W pewnej chwili przejeżdżająca przed naszymi nosami, na rowerze, kobieta nie mogąca oderwać oczu od Pluszaka, zatrzymuje się około 2 metry od nas. Staje na chodniku, ale rower wciąż znajduje się pomiędzy jej nogami, przytrzymuje go nimi, aby się nie ”majtnął” na bok, ręce dalej trzyma na kierownicy i? Zaczyna cmokać do psa. Cmokać, piszczeć; ”Jaki ty jesteś śliczny” itp. Jest nieco pochylona w przód, kręci głową i ”jakby co” nie ma się o co ani jak oprzeć, żeby złapać równowagę. Pies nie reaguje na nią, patrzy w inną stronę. Babka nie daje za wygraną. Staje się głośniejsza i przymila się do psa bardziej. Nie nawiązuję z nią kontaktu wzrokowego, ale patrzę nią kątem oka i zaczynam wolno liczyć w myślach. Pies dalej ją olewa. Ja liczę, ciekawi mnie, jak długo tak można…

Siedzę sobie na tej ławeczce, w pozycji, która ”w razie czego”, tj w sytuacji, w której gdyby jakimś cudem pies jednak zwrócił na nią uwagę i zdecydował się do niej podbiec, mogłabym nie zdążyć go przed tym powstrzymać (Osobiście mam wrażenie, że ograniczenia, tj. specyfika pozycji, w której się znajduję, jest oczywista). Jednak pozwalam sobie siedzieć w ten sposób, bo Pluszak to nie ”typowy labek” ani inny merdacz, który ”przyjaźni się z wszystkimi” i ”do wszystkich od razu biegnie lizać ich po twarzy”, ani tym bardziej nie jest psycholem, który ”rzuca się” na ludzi, czy psy. Pluszak, im bardziej pani chce zwrócić na siebie jego uwagę, tym bardziej ostentacyjnie(?) wślepia się w drzwi sklepu. Pani zaczyna mówić do psa jeszcze bardziej, zupełnie mnie ignorując. Nie zwraca się do mnie, nie nawiązuje kontaktu ze mną, choć w duecie ja-pies, mówię tylko ja i tylko ja mogę z nią ”pogadać”. Nie, ona mówi do psa. Najwyraźniej pani jest z tych, co to ”kocha wszystkie pieski, a wszystkie pieski kochają ją” i nie zawraca sobie głowy niuansami w rodzaju ”dzień dobry” itp. Nie przeszkadza jej też, że pies ma ją w serdecznym poważaniu. Dochodzę do ”25” i zwracam się do niej, bo to, co robi, jej piszczenie i ”gadusianie” zaczyna mnie irytować;

Ja:”Proszę tego nie robić. Proszę nie zaczepiać tego psa. Nie zna go pani, więc po co pani to robi?’‚ – Pani patrzy na mnie zaskoczona i… jednoznacznie urażona.

Obca pani: ”Ale o co pani chodzi? Ja się po prostu zachwycam, bo on jest taki ładny. Tak sobie leży”... – Powtarzam więc.

Ja: ”Przecież pani tego psa nie zna, nie wie pani jak on może się zachować. Pani się nie ”zachwyca”, pani tego psa zaczepia, chociaż on ma panią w d…” – Pani patrzy na mnie bezrozumnie, więc ”lecę w kulki” – ”Może jest nienormalny i w końcu się na panią rzuci?’‚ – Pani jest zdumiona i odpowiada

Obca Pani: ”No, jak właściciel siedzi obok, to ja się nie boję. Pani jakaś dziwna jest”. – Głowa Pluszaka nie przesunęła się nawet o centymetr, wciąż wpatruje się w drzwi sklepu.

Ja: ”Proszę pani, on waży 60kg i gdyby jednak zaskoczył mnie i zdecydował się do pani podbiec, może nawet skoczyć na panią i oprzeć się o panią, to by panią przewrócił. Upadłaby pani na beton, rower by się na panią przewrócił, potłukłaby się pani i pokaleczyła, może rower też by był do naprawy i miałaby pani pretensję do mnie”. – Pani ”trybi” przez chwilę, nie bardzo wie co powiedzieć, ale nie chce się poddać, powtarza więc

Obca pani: ”Pani jest jakaś dziwna.” – Facet stojący nieopodal i palący papierosa, odwraca się w naszą stronę. Patrzy na babę, na mnie i na leżącego obok ławki psa.

Ja: ”Powtarzam pani, jeżeli on jednak zdecydowałby się do pani podejść, wystarczyłoby, żeby się o panią oparł bokiem, jak to ma w zwyczaju. Nie musiałaby na panią skakać, wystarczyłoby, żeby by panią ”walnął z łopatki”. Zachwiałaby się pani, może pisnęła z zaskoczenia albo rower wydałby jakiś odgłos i on mógłby odskoczyć albo szczeknąć, pani by się przestraszyła i przewróciła się, upadła na beton i pociągnęła za sobą rower, który by się na panią przewrócił. I to do mnie miałaby pani pretensję”. I teraz idzie bomba.

Obca pani:”Ja to robię na własną odpowiedzialność”. – Facet, raz jeszcze oblatuje nas spojrzeniem, robi specyficzną minę, kręcąc przy tym głową, po czym odwraca się i ostatecznie zajmuje swoim papierosem. Ja, prawie mam ochotę pochylić się nad Pluszakiem i powiedzieć mu coś, co zwyczajowo rozpala w nim chęć powiedzenia osobie, na którą się go nakieruje, ”Cześć”, entuzjastycznym walnięciem z łopatki, którego siła zaskakuje nieprzywykłych do tej formy powitania.

Ja: ”Jasne. I pewnie pani z tych co to ”Jeszcze żaden pies nigdy mnie nie ugryzł”. – Pani szybko mi przerywa.

Obca pani: ”Oj, ugryzł, ugryzł”… – O zgrozo, babka brzmi, jakby była dumna z tego faktu, wykonuje przy tym gest ręką, mówiący chyba coś w rodzaju ”oj tam”. Nawija dalej, ale nie odbieram już i mówię:

Ja: ”Nic dziwnego, skoro jest pani tak namolna”. Pani mówi do mnie coś jeszcze o tym, że ”piesek jest bardzo ładny”, że ”przesadzam”, że mam ”bardzo złe nastawienie” i ”problemy ze sobą”, że ”szukam dziury w całym”. Odpowiadam jej, że ”Mam problemy z takimi paniami jak pani”, życzę jej miłego dnia i proszę, żeby już sobie pojechała w swoją stronę, bo zaczyna mnie drażnić, a jak ja jestem rozdrażniona, to ten ”ładny” też staje się drażliwy. Pani zbiera się, rozczarowana, rozżalona, dogadując mi jeszcze o tym, jaka to ja jestem dziwna.

Gdyby ta pani miała odrobinę wyobraźni, wyczucia i zwyczaj myślenia o tym, co chce zrobić, zanim zacznie to robić, nie zaczepiałaby psa, ale nawiązała rozmowę ze mną, jako jego opiekunem. Wcześniej jednak zeszłaby z roweru i ustawiła go obok, dbając o to, by mieć ”wolne ręce” i ”stopami twardo dotykać ziemi”. Spotykamy wiele bardzo sympatycznych osób, które zachwycają się Dużym Zwierzem, nie stwarzając przy tym niebezpieczeństwa dla samych siebie, a nam problemów, więc to nie jest tak, że ”nie można”, trzeba po prostu ”chcieć” myśleć .

Wyprowadzanie psa na spacer i przebywanie z nim na świeżym powietrzu, w przestrzeni publicznej, wśród innych ludzi i zwierząt, przypomina prowadzenie samochodu (w skrajnych przypadkach, w strefie działań wojennych)

Im bardziej świadomym właścicielem psa się jest, im bardziej psychicznie stabilnego, zrównoważonego ma się psa, im więcej poświęca się uwagi na to, by tak było przez cały czas, im więcej pracuje się z psem i im lepszą więź z nim się ma, tym bardziej ”boli” świadomość, jak bardzo innym właścicielom psów się nie chce albo nie wiedzą, że powinni ze swoimi psami pracować. Boli, bo właściciel stabilnego, zrównoważonego psa, którego nie ekscytuje byle co i który mówiąc potocznie, jest normalny, bardzo szybko przekonuje się, doświadczając zachowania obcych psów i ich właścicieli, ale i tzw osób trzecich, że ”prewencja” nie jest tym co cechuje większość posiadaczy psów, lub obcych, wyskakujących znienacka, jak byle ekshibicjonista, ”głaskaczy”, z którymi styka się podczas ”wyjść z domu”.

Dlatego odruchowa ”ocena sytuacji”, w chwili, w której wyprowadzasz psa z terenu swojej posesji, domu lub mieszkania, to ogarnianie spojrzeniem otoczenia w momencie, w którym uchylasz furtkę, bramę lub drzwi klatki schodowej i sprawdzanie czy w zasięgu wzroku są inne psy, czy są na smyczach, czy puszczone luzem, gdzie są ich właściciele (ale też czy są dzieci, jeśli tak to w jakim wieku, są same czy z opiekunami), zanim ”włączysz się do ruchu” i trwanie w tym stanie przez cały czas spaceru, bardzo szybko staje się nawykiem, nad którym świadomy właściciel się nie zastanawia. Świadomy właściciel psa, będąc z nim w ”przestrzeni publicznej”, cały czas jest w trybie ”skanowania otoczenia”, bo choć prowadzenie samochodu, ”to proces wysoce zautomatyzowany”, jak wychodzenie z psem 😉 są jeszcze inni użytkownicy ruchu…

”Dobre rady” pani Anny

Ciepły, czerwcowy dzień, późne popołudnie. Kończymy leniwy, ponad czterogodzinny (w tym z godzinną przerwą na zacienionym skwerze) spacer po leśnej okolicy. W spacerze uczestniczą; pies (molos) znajomej, znajoma, prowadząca przed sobą wózek z małym dzieckiem i ja. Prowadzę psa na smyczy. Pies jest zmęczony, ale zadowolony, idąc memla sobie badylek, zaczepia nas tym badylkiem i jeśli tylko trafiłaby mu się okazja do zabawy z jakimś fajnym psiakiem, to z pewnością by się z nim jeszcze, co najmniej przez kwadrans, poganiał albo poprzewalał. Wychodzimy już z zadrzewionego terenu, wąską ścieżką, powoli dochodzimy do otwartej przestrzeni, terenu ulubionego przez wielu okolicznych psiarzy i ich psy (ze ścieżek korzystają też biegacze i rowerzyści itd.). Ponieważ nieopodal trwa budowa, spora część, wcześniej dostępnego psom i psiarzom terenu, została ogrodzona ”metalowym płotem”. Już prawie wychodzimy z ”lasku” na otwartą polanę, kiedy w odległości około trzydziestu metrów od nas, dostrzegam dwa, luzem puszczone psy myśliwskich ras, ”wyżełki”; biało-brązowego i czarnego. Właścicielka psa zwraca mi uwagę; Uważaj, na tego Jasnego, mieliśmy już z nim problemy. Chcę wiedzieć, co to znaczy, że ”mieli już problemy” z tym psem. Znajoma wyjaśnia, że już kilka razy się na Słodziaka rzucał i ostatnim razem go ugryzł i że namęczyła się nie dopuszczając, aby Słodziak mu ”oddał” rzucił i że kilka razy próbowała rozmawiać z jego właścicielką, ale ona puszcza oba swoje psy luzem i nic sobie nie robi z tego, jak zachowuje się Jasny Wyżełek, więc powinnam mocno Słodziaka trzymać. Ok -myślę sobie. Spoko. Idziemy dalej.

Jasny Wyżełek jest daleko od nas, co najmniej 25-30 metrów przed nami, Ciemny, jakieś pięć metrów od nas i jest ”w swoim świecie”, nie zajmuje go nasza obecność. Dla zasady jednak, bo Słodziak też nie zwraca na niego (ani na Jasnego) uwagi, omijam tego psa dużym łukiem. Jesteśmy akurat na granicy lasku i otwartego terenu, kiedy dostrzegam idącą wzdłuż wysokiego ogrodzenia, wlepioną w ekran smartfona, kobietę, którą moja znajoma identyfikuje, jako właścicielkę biegających luzem wyżełków. Pani wpatrzona w ekran telefonu, poświęca mu całą swoją uwagę. Nie widzi więc gdzie są i co robią jej biegające luzem psy. Nie widzi nas, tj. kobiety z małym dzieckiem w wózku, drugiej kobiety i molosa, którego wcześniej już atakował jeden z jej psów. Poprzednie naruszenie przestrzeni Słodziaka i jego właścicielki, przez Jasnego Psa, skończyło się na fizycznym kontakcie, kiedy biegający luzem Wyżełek rzucił się na prowadzonego na smyczy Słodziaka i właścicielka Słodzika powstrzymała, nie bez wysiłku, swojego ugryzionego już przez Jasnego Wyżełka, psa, przed przememlaniem atakującego ich intruza.

Jasny Wyżełek zauważa molosa i natychmiast kieruje się w naszą stronę. To trwa chwilę, to zawsze jest kwestia sekund. Rzut oka na panią wlepioną w telefon, pozwala mi upewnić, że zwolniła się ze swojej roli ”właściciela, kontrolera i opiekuna psów”, że ma ją w du…e, bo w telefonie ma ważniejsze sprawy. I że nie wie co robi w tym momencie jej pies, ten konkretny pies, który ma w zwyczaju bezceremonialnie naruszać przestrzeń innych psów i ludzi, i rzucać się na inne psy, i gryźć inne psy. Trzymam Słodziaka na skróconej, ale luźnej smyczy, utrzymując jego uwagę na sobie, naszym ”stadzie” i tym, że jest nam miło i przyjemnie. Może się nam upiecze?

Nie.

Nie ”upiecze się” nam. Po chwili naprężony, bojowy Jasny Wyżeł jest już przy nas, a dokładnie przy Słodziaku, którego prowadzę prawą stroną i przed którym, nieco z boku, Jasny frontem się ustawia. Agresor nie odnosi się do ludzi, nie patrzy ani na mnie, ani na drugą kobietę. Cała jego uwaga skupia się na Słodziaku. Nie sprawia wrażenia psa, który w ogóle odnosi się do ludzi. Innymi słowy, w tym momencie, nie obchodzi go moja oraz drugiej kobiety i jej dziecka obecność. Jest to pies najwyraźniej nauczony (doświadczeniem), że może samowolnie, kiedy tylko poczuje impuls, wciąć się w przestrzeń każdego człowieka, który prowadzi na smyczy psa. Odpala go pojawienie się w pobliżu innego samca i natychmiast ”rumaczy”, zuchwale wdzierając się w przestrzeń napotkanego psa (ignorując obecność człowieka), co jest sygnałem, iż tego napotkanego psa, z założenia traktuje jako osobnika uległego względem siebie. Inaczej nie przychodziłby ”jak po swoje” i nie oczekiwałby od Słodziaka, że ten zaakceptuje wtargnięcie w jego przestrzeń. Jasny Wyżeł Słodziaka widzi, jako psa, który ”wyprowadza na spacer swojego człowieka/ludzi”, a więc ludzie to dla Jasnego osobniki jeszcze mniej ważne, w sensie ”statusu społecznego” od atakowanego psa. Wyżeł wyprowadza na spacery swoją właścicielkę i jej drugiego psa, więc nie ma się czemu dziwić. Na wszelką formę oporu ze strony napastowanego psa, Wyżeł z nawykiem dominacji, reaguje agresją, tj. rzuca się do walki z psem, któremu naruszanie przez niego przestrzeni i jego dominacyjne zapędy, ”nie pasują” i który wyraźnie to manifestuje swoją mową ciała, a więc sygnałami niewerbalnymi. Wyżeł nie postrzega (w tym konkretnym przypadku) Słodziaka, mnie i Znajomej z Dzieckiem, właścicielki Słodziaka, jako ”zestawu”, nie widzi nas jako grupy, ”stada”. Nie ogarnia całości, widzi tylko jej element: psa. Intruz to pies, który poszanowania przestrzeni obcych ludzi nigdy nie został nauczony i który za naruszanie przestrzeni nigdy nie został odpowiednio skorygowany przez żadną osobę, o właścicielce, która, w tym momencie, ”jest w telefonie” i nie widzi co się dzieje, nie wspominając. Jest to pies zaburzony, przejawiający zachowania dominacyjne; wcina się w przestrzeń psów (i ludzi) i od razu ”przychodzi po swoje”, żądając całkowitego podporządkowania, pełnej uległości. Nie interesuje go żadne ”zapoznawanie się” z psem, do którego się zbliżył (ani ludźmi tego psa). Nie węszy, podchodzi napięty, sztywny i zjeżony, rzucając Słodziakowi wyzwanie. Z tym że i ja, jako przewodnik psa, którego prowadzę i prowadzony przeze mnie pies, widzimy zaistniałą sytuację inaczej niż napięty, agresywnie się zachowujący Wyżeł. Intruz nie rzuca wyzwania Słodziakowi, rzuca je naszej grupie, gdyż Słodziak nie jest, w przeciwieństwie do agresywnego Wyżła, ”wolnym elektronem”, Słodziak jest częścią grupy. Jasny Wyżeł wymaga więc uległości całej naszej grupy, której jednak nie poświęca uwagi, nie zajmujemy go jako grupa, bo za jej przewodnika bierze Słodziaka i to z nim ”chce rozmawiać”. Ale przewodnikiem w grupie Słodziaka jest człowiek.

Wyżełek jest mniej niż metr od nas. Trzymam Słodziaka na skróconej smyczy, głównie za obrożę, nie muszę teraz przejmować się tym, że mogę w ten sposób, czyli bardziej ”skracając mu smycz, zawęzić mu ‚strefę komfortu’, zaalarmować go i pobudzić do jakiegoś zachowania”, np. ”ataku na Wyżła”. Nie.

Trzymam Słodziaka na krótkiej smyczy, bo Słodziak już się zjeżył, waży 60 kg, ma wielki łeb z dużą buzią i generalnie jest Dużym Zwierzem, który sam się zorientował, że ten ile? 25 kilogramowy(?) Pieprznięty Wyżeł znowu ma jakiś problem i znowu szuka guza, bo znowu wdarł się w przestrzeń Słodziaka i jego ludzi. Zakładam też, że pamięta, że poprzednim razem ten Popieprzony Wyżeł naruszył jego i jego człowieka przestrzeń, zaatakował, rzucając się na niego i ugryzł go… Słodziaka zaalarmowało zachowanie Intruza i reaguje (zjeżony włos i mowa ciała), i to całkiem prawidłowo i przewidywalnie na fakt, że Wyżeł z nastawieniem dalekim od ”przyjacielskiego”, naruszył przestrzeń grupy; Słodziaka, jego Pani, Dziecka i moją. Słodziak będzie bronił grupy. Moją rolą jest wpłynąć na to, jakie natężenie molosowa reakcja obronna będzie mieć. Czyli albo pozwolić na to, żeby odpowiedział na wyzwanie i dopadł Jasnego Wyżła, powalił go na ziemię i zrobił co ”uzna za stosowne” (z intensywnością, której nie chcę), albo nie. Korygować go za to, że mową ciała mówi agresorowi, że jeśli ten nie odejdzie, to do walki dojdzie, bo będzie bronił ”stada”, za to, że jeży się na intruza, ewidentnie agresywnie nastawionego psa, który nagle, bezceremonialnie, narusza naszą przestrzeń i usiłuje zaatakować członka naszej grupy (czyli naszą grupę), wymuszając uległość na całej naszej grupie, nie mogę.

Chwytam za obrożę molosa lewą ręką i nieco go przeciągam bardziej w lewo, grając na czas, bo naprężony, zjeżony i nieruchomo stojący Wyżeł prowokacyjnie nie spuszcza wzroku ze Słodziaka, z którym uparcie szuka kontaktu wzrokowego. Jeśli pozwolę, by Słodziak wyzwanie rzucone przez Wyżła odebrał, by ich spojrzenia się spotkały, wiem co się stanie, Słodziak odpowie na wyzwanie i wyskoczy do Wyżła albo Wyżeł rzuci się na niego. Przeciągając łeb Słodzika, chcę też tę jego duuużą buzię oddalić od główki Wyżła, który ani razu, jak zaczarowany, nawet nie podniósł spojrzenia na mnie. Ten pies definitywnie ma spory error w głowie.

Właścicielki agresora cięgle nie ma w tej sytuacji. Nie wie, że jej szukający guza i gryzący inne psy, pies jest tuż obok nas, obcych dla niego ludzi i znacznie od siebie większego i cięższego molosa. Że wpatruje się w Słodziaka i że jeśli spojrzenia obu psów, w końcu się skrzyżują, zacznie się jazda, a molos go ”przemieli”.

Oczekiwanie, że w ciągu najbliższych sekund, coś w umyśle właścicielki agresywnego Wyżła przypomni jej, że gdzieś w pobliżu, puszczone w samopas, biegają jej psy, ”namierzy” je i w adekwatny sposób zareaguje, na to, że jej Popieprzony Wyżeł kilkadziesiąt metrów od niej, prowokuje molosa, atakując naszą grupę, uznaję za bezcelowe. Uważam, że najlepszym sposobem na przerwanie walki pomiędzy psami, jest do niej nie dopuścić. Oceniam, że to jest jedyny moment, w którym mogę odzyskać naszą przestrzeń dla nas, obronić ją zdecydowanie i tym samym uniknąć walki pomiędzy psami, wybić Wyżła z jego stanu, sprawić, by ”spuścił z tonu” i od nas odszedł. I równocześnie przypomnieć molosowi, że ja-człowiek kontroluję sytuację i jego zachowanie i ja decyduję o tym jakich środków i z jakim natężeniem możemy użyć. To jest moment, w którym mogę ”zmienić przyszłość” i wpłynąć na najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji, która teraz, w skrócie maluje się jako ”duża spina & szarpanina”, czyli ryzyko, że nabawię się kontuzji, nie chcąc dopuścić, by Słodziak zrewanżował się Wyżłowi za ugryzienie z poprzedniego razu (lub nowe). Oraz, że prowadzonemu przeze mnie molosowi zostanie w głowie, że ”intensywne rozwiązania konfliktowych sytuacji” są scenariuszem, o który właśnie poszerzył się nam ”wachlarz możliwości”. Nie chcę dopuścić do tego, by prowadzony przeze mnie pies nauczył się, że ”intensywne fizycznie rozwiązania” są dopuszczalne i przekonał się jak bardzo są skuteczne, bo molos jako Duże Zwierzę, w walce może zrobić krzywdę nie-molosowi.

Tak więc prawą ręką walę Wyżła z piąchy w łeb, rycząc przy tym ”Wypier…alaj!” i luzuję Słodziaka. Totalnie zaskoczony moim zachowaniem, Totalnie zaskoczony moim zachowaniem agresywny Wyżeł raptownie odskakuje i ucieka, tym bardziej, że Słodziak wzmacnia mój przekaz swoim ”rykiem”. (I niestety, to jest jedna z tych chwil, gdy okazuje się, że nie wszystko można zdziałać samą kulturą…)

Dosadne brzmienie ”słowa wspomagającego”, magicznie odkleja panią od wgapiania się w ekran telefonu, a jej głowa bezbłędnie kieruje się w stronę źródła dźwięku. Włączone przeze mnie ”pole siłowe” powoduje, że Wyżeł jest teraz kilka metrów od nas i nie jest już taki pewny siebie, jak przedtem. Jego właścicielka, w końcu zaczyna go do siebie przywoływać. Bez powodzenia. Uspokajam Słodziaka, podczas gdy Wyżeł dalej biega w samopas. Nie jestem pewna, czy Wyżełek zignorował swoją właścicielką, a ona pogodziła się z tym, że przywoływanie nie odniosło skutku, że się go ”nie dowołała”. Czy też jej pies dalej biega luzem dlatego, że nie przyszło jej na myśl, żeby agresora wziąć na smycz (Obstawiam, że chodzi o obie opcje równocześnie). Słodziak nie jest niepotrzebnie pobudzony, nie szuka kontaktu wzrokowego z tamtym psem, możliwości wejścia w przestrzeń Wyżła, nie chce mu ”wlać” i nie ”spina” go obecność osobnika, który jeszcze chwilę temu rzucał mu wyzwanie. Popatruje na niego i widzi, że Popieprzony Wyżeł jest daleko od nas, więc na powrót wchodzi w tryb ”jest nam miło i przyjemnie”. Grzecznie trzyma się mnie i sprawia wrażenie zadowolonego, w końcu zrobiliśmy razem kawał dobrej roboty, więc nie ma powodu się denerwować. Oba psy smartfonowej zombie kręcą się w pobliżu. Ciemny w ogóle się do nas nie zbliża, ta sytuacja w ogóle go nie dotyczy, ale napięty Jasny Wyżeł wciąż, ma na nas oko, tyle że teraz z około 10 metrów.

Babka zaczyna iść w naszym kierunku, z daleka nawijając coś o tym, że ”takie emocje są niepotrzebne” i dalej w ten deseń. Zakładam, że nawiązuje do ”słowa wspomagającego”, bo była zbyt daleko i zbyt zajęta gapieniem się w wyświetlacz telefonu, żeby zauważyć mój fizyczny kontakt z jej psem. ”Kontakt” dzięki któremu nasza, składająca się z mamy z niemowlęciem, psa i mnie, grupa, odzyskała swoją przestrzeń, tzw strefę komfortu, a ja nie nabawiłam się kontuzji, starając się powstrzymać Słodziaka przed ”spuszczeniem łomotu” zaburzonemu, agresywnemu Wyżłowi.

Wyżeł Wyżeł wciąż biega w około, luzem, kiedy jego właścicielka zaczyna dzielić się z nami swoimi ”uwagami”, ale w ogóle do niej nie podchodzi, nie nawiązuje z nią żadnego, nawet wzrokowego, kontaktu. Jej pies jest kilka metrów od nas, popatrując na Słodziaka, krąży po łuku, jak satelita, ale już nie ośmiela się wciąć w naszą przestrzeńi zachowuje ten stały dystans 10-8 metrów. Słodziak spokojnie stoi przy mnie. Babka podchodzi do nas (dalej nie robiąc nic ze swoim psem) na jakiś 4 metry i pieprzy coś o ”emocjach”. Odpowiadam: ”Zamiast opowiadać głupoty, niech się pani odklei od telefonu i zacznie pilnować tego co i gdzie robią pani, luzem biegające psy”. W odpowiedzi słyszę, że ”niepotrzebnie się emocjonuję”. Powtarzam jej: ”Odklej się od telefonu i pilnuj swoich psów”. A ta do mnie, że ”nie jesteśmy na ty”. No, to się poprawiam: ”Ok. No to niech się pani odklei od telefonu i zacznie pilnować swoich psów, niech się pani nauczy, że spacer z psem, to jest spacer z psem, a nie z telefonem. A kiedy się puszcza przy luzem, to trzeba ich pilnować, a nie jak gówniara wślepiać się w telefon, zwłaszcza, że jeden z tych psów rzuca się na inne”. Pańcia odpowiada mi, że moja ”reakcja była za mocna” i ”mogła wyzwolić niewłaściwe i niepotrzebne zachowania u obu psów”, że ja mogłam ”odpalić” psy. Prawie mnie zatyka z oburzenia. Agresywny Wyżełek tej bezczelnej psity, której nie było w sytuacji, którą zainicjował jej natarczywy pies, zaatakował nas, naszą psio-ludzką/ ludzko-psią grupę, a ona śmie mówić o ”zbyt mocnej reakcji”? Nie było jej w tym, bo dobre 30 metrów od miejsca, w którym ta sytuacja, w ciągu parunastu sekund, się rozgrywała, gapiła się w telefon. Pańcia Popieprzonego Wyżła nie wie o czym mówi i na innych (w tym inne psy), w tej konkretnej sytuacji mnie, jako osobę prowadzącą atakowanego psa oraz moją znajomą, czyli właścicielkę Słodziaka, przerzuciła odpowiedzialność za przebieg sytuacji, wykreowanej przez jej psa, a jeszcze konkretniej przez jej głupotę i arogancję. Sytuacji, której nie zauważała i na którą ”zareagowała” dopiero kiedy usłyszała ”magiczny wyraz”. Sytuacji stanowiącej naruszenie przestrzeni grupy składającej się z; psa, właścicielki psa, dziecka właścicielki psa i mnie. Sytuacji, w której jej pies, kolejny raz naruszając przestrzeń,”rzucał wyzwanie” 60 kilowemu Dużemu Zwierzowi, którego już kiedyś ugryzł i którego ponownie obrał za cel ataku i atakował. I ona śmie mówić coś o ”niewłaściwych zachowaniach”…

Przez chwilę wydaje mi się, że mnie krew zaleje. Oddycham. Bardzo się staram, nie obrzucić jej mięsem, na co zasługuje, jak mało który ”miłośnik psów”, z gatunku ”arogancki kretyn oderwany od rzeczywistości”. Więc mówię do niej głośno i powoli:”Kiedy pani, droga pani, zamiast pilnować swoich luzem biegających psów, gapiła się w telefon, pani pies, kolejny zresztą raz, szukając guza, przybiegł do tego molosa. Precyzując przybiegł do nas i psa, który z nami jest. Pani pies próbował rzucić wyzwanie temu duuużemu psu, starając się wywołać spinę. Już raz pani pies rzucił się na tego psa, a jego właścicielka powstrzymała swojego psa przed przemieleniem pani popieprzonego pieska. Pani widzi, że ten, to molos, że waży 60 kg i jeżeli ten molos ugryzie pani psa tak, jak pani pies ugryzł jego, to z pani psa nic nie zostanie?”. Kobieta jest odporna. Odpowiada, że ”może i tak”, że ”nie powinna była tyle uwagi poświęcać telefonowi”, ale ”ciężar” rozmowy usiłuje przerzucić na ”i tak się pani za bardzo denerwuje” i że ”powinna pani trochę poczytać”, bo ”jest dużo książek o psim behawiorze”. Serio. I się rozkręca. A ja przed oczami już widzę udostępniony tysiące razy post o tym, jak to pańcia-kretynka kreuje siebie i swojego psa na ofiarę, jak to ”agresywny molos dotkliwie poturbował (albo nawet i) pogryzł pieska myśliwskiej, łagodnej rasy”. I wyobrażam sobie, jak mógłby wyglądać teraz jej popieprzony, agresywny pies, gdybym nie przywaliła mu z piąchy w łeb, ale pozwoliła, żeby ”pieski rozwiązały sprawę pomiędzy sobą”. Tj. gdybym albo dała im dodatkowych parę sekund, żeby ”lont się dopalił”, albo gdyby nie udało mi się utrzymać sprowokowanego Dużego Zwierza i molos też choć raz ”ugryzłby” Wyżełka (Przecież zaatakowany przez wyżła molos, mógł w tym momencie nie być na smyczy. Poza tym, jak wiemy pozwalanie psom na interakcje, kiedy są na smyczach nie jest najlepszym pomysłem, więc mogłabym też odpiąć smycz molosa od jego obroży, żeby psiak miał pełen komfort, jak wyżeł i może molos by ”uciekł”, unikając konfrontacji, nie? …) I co najgorsze, że molos zaliczyłby walkę, co mogłoby bardzo niekorzystnie wpłynąć na jego psychikę i wyrządzić mu naprawdę wiele szkody. Człowiek, przewodnik musi pomagać swojemu psu unikać niepotrzebnego stresu, a niekiedy wręcz traumy.

Baba nawija, a ja w głowie mam neon ”No żesz k… !” -ale nie mówię tego na głos. Jako osoba emocjonalnie inteligentna, wiem, że myślenie o tym dlaczego i jak bardzo ta pani mnie wk…wia, tylko pogarsza sytuację. Opanowuję się, patrzę na Słodziaka, pies jest wyluzowany, czyli nie jestem tak ”poirytowana”, jak mi się wydawało. Niestrudzenie kulturalnie odzywam się do tej pani: ”Wszystko co pani mówi o książkach i czytaniu jest bardzo fajne, zarąbiście brzmi pani w teorii, jak tak sobie pani coś trzeszczy, ale po całości daje pani du..y w praktyce. Co pani robiła, kiedy pani pies znowu napadał na stojącego przy mnie psa i szykował się, żeby znowu się na niego rzucić, przecież już raz go ugryzł. Udzielała pani komuś porad behawioralnych przez fejsbuka?”. Wtedy pani od Popieprzonego Wyżła, zgodnie z zasadami ”nie mam argumentu, to cię będę ignorować”, zwraca się do mojej znajomej, właścicielki Słodziaka (która odeszła z wózkiem nieco dalej, żeby się nie denerwować i nie obudzić dziecka) i krzyczy do niej, że one ”się chyba znają”. Patrzę i nie dowierzam, nie dość, że bezmyślna, to jeszcze tupeciara (która dalej nie ogarnia co robią jej psy, tak zajęta jest wydawaniem z siebie dźwięków). Moja znajoma, zniesmaczona potwierdza: ”Miałyśmy już okazję rozmawiać. Kilka razy zwracałam pani uwagę, żeby pani pilnowała swojego psa, bo jest agresywny, a mnie nie chce się szarpać po to, żeby powstrzymywać mojego, przed ”zrobieniem z nim porządku”. Arogancka właścicielka Popieprzonego Wyżła, nie odnosi się do słów właścicielki Słodziaka, odpowiada mojej znajomej, że ta ”musi koniecznie mi wytłumaczyć, że przy takim psie, przy molosie nie można się tak unosić”, że ”do molosa trzeba mieć podejście, bo to są bardzo wymagające psy”. Parskam i pod nosem podsumowuję tupeciarę niecenzuralnym epitetem. Głośno mówię: Zbyt lubię tego psa, by narażać go na ”walkę”, z takim popieprzonym psem, jak ten pani agresor. Ale prawie żałuję, bo może jakby tego zajoba, ktoś pozamiatał, to panią by to czegoś nauczyło”.Moja znajoma, właścicielka Słodziaka dodaje: ”Reakcja Zuzy była właściwa, jeszcze chwilę i pani pies znowu uwiesiłby się na moim. Zresztą, powiedziałam pani ostatnim razem, że jeśli pani pies kolejny raz zaatakuje mojego psa i mnie, bo ja trzymam smycz, więc, kiedy pani pies atakuje mojego, to równocześnie atakuje mnie, to pozwolę mojemu psu, żeby bronił siebie i mnie. To już nie jest szczeniak, tylko dorosły samiec i już na nim nie robią wrażenia takie ponapinane wyżełki”. Po czym kończy swój udział w rozmowie z ”panią od wyżełków” i odwraca się do niej plecami, odchodząc jeszcze o kilka metrów. Tamta dalej, jak nakręcona, impregnowana na rzeczywistość, udziela (nam obu) rad dotyczących ”odpowiedzialnego prowadzenia psów wymagających ras”. Nawija coraz głośniej i macha łapami, właścicielka Słodziaka odwraca się jeszcze i koryguje ją, mówiąc, żeby z takim ”chaotycznym nastawieniem” i jazgotliwym głosem nie podchodziła, bo jej pies nie lubi ludzi, którzy się dziwnie zachowują. Kobieta ignoruje jej uwagę, a ja myślę o tym, że Słodziak jest absolutnie cudownym psem i niestety doskonale kuma, że ta rozkręcona osoba nie jest żadnym zagrożeniem, więc jej nie wystraszy tym swoim tubalnym ”Hau!”, które przywołuje obcych do porządku. Patrzę na niego, a on uśmiecha się do mnie oczami i merda końcówką ogona.

Kretynka się ”mUdrzy”, a ja myślę ”jesteśmy w ukrytej kamerze”, ale powtarzam na głos do tej dziwnej pani: ”Kobieto, naucz się zostawiać telefon w domu, kiedy wychodzisz ze swoimi psami, bo nie ogarniasz, będzie ci łatwiej kumać, że wychodzisz na spacer z nimi, a nie z telefonem. Będziesz bardziej kumać co się dzieje w około ciebie”. Pinda nie daje za wygraną i znowu poucza mnie, że ”nie jesteśmy na ty”, po czym, wyciągając rękę, dodaje, ”Jestem Anna”. Wzdycham. Nagle czuję się bardzo zmęczona. Ściskam jej dłoń, tylko po to, żeby mocno ją trzymając, patrząc jej przy tym w oczy, powtórzyć:”Anno, zostawiaj telefon w domu, Ja, Zuzanna cię o to proszę”. A Anna odpowiada, że ”mamy podobnie brzmiące imiona i że łatwo jej będzie zapamiętać moje”. Gada jeszcze coś bez sensu, a potem idzie w swoją stronę. Oczywiście jej Popieprzony Wyżeł dalej biega luzem, choć przynajmniej od nas trzyma się z daleka.

Obie ze znajomą patrzymy na siebie, nie dowierzając, że to zdarzyło się naprawdę. Po prostu kręcimy głowami w zdumieniu, że tacy ludzie chodzą po tym świecie, że można być do tego stopnia Ignorancko-arogancką i po prostu głupią tupeciarą… Zza naszych pleców dochodzi nas: ”Dobrze, że się jej pani postawiła”. Uderza mnie określenie ”postawić się”. Okazuje się, że całej rozmowie przysłuchiwała się jeszcze jedna osoba, pani wyprowadzająca na spacer mieszańca setera. Psiak, młody samiec, biega sobie luzem blisko swojej pani, memlając coś i zachowując kulturalny dystans od Słodziaka, mnie i jego właścicielki z niemowlęciem w wózku. Unoszę brwi i uśmiecham się, oczekując, że pani od mieszańca rozwinie swoją myśl. Rozwija, nawet niespecjalnie przez nas dopingowana. Słodziak łypie nieprzychylnie na młodziaka (jednak Popieprzony Wyżeł wkurzył go na tyle, że teraz drażni go inny, nawet bardzo kulturalnie zachowujący się samiec), więc koryguję go i uspokajam, kiedy właścicielka mieszańca, żali się nam, że Popieprzony Wyżeł napadał kilka razy na jej psa i nawet go pogryzł. Że tamta pani ”Nic nie robi sobie z tego, że wielu właścicieli psów zwraca jej uwagę, że ma agresywnie się zachowującego psa i nie powinna go puszczać luzem”, i że generalnie”Nic nie robi z tym, jak zachowuje się jej pies”, że w ogóle go nie koryguje i ”Nie panuje nad jego zachowaniem”. Obie ze znajomą mamy wrażenie, że obserwowanie naszych zmagań z panią Anną, w jakiś sposób sprawiło przyjemność właścicielce pogryzionego kiedyś mieszańca. Najwyraźniej to, co my uznałyśmy za klęskę, dla osoby, która nas obserwowała było dostatecznie podnoszące na duchu, by uznała to za ”zacne stawienie oporu dyktaturze kretynki”.

Kaganiec i asertywność 10/10

Przebywając z molosem w przestrzeni publicznej obserwuję różne zachowania psów, które na tę naszą obecność reagują i mówiąc krótko, rozmiary Dużego Zwierza robią wrażenie na niektórych psach. Jedne onieśmielają do tego stopnia, że przemykają gdzieś obok, nawet na molosa nie patrząc, inne prowokują do zachowań zupełnie, zdawałoby się szalonych, zważywszy na różnicę gabarytów. W tej sytuacji Duży Zwierz jest mile zaskoczony za każdym razem, kiedy jakiś maluch zamiast go ”zwyzywać”, prezentuje swoją zrównoważoną, ciekawską i przyjazną osobowość. Bardzo niewiele ”mikro” decyduje się na normalną interakcję, poprzedzoną węszeniem, odczytaniem i wysłaniem sygnałów, wreszcie skróceniem dystansu i ”poznaniem się z wielkoludem nos w nos”. Psy, nie tylko te super-małe, którym uda się zapanować nad emocjami, kiedy się przełamią i pokonają swój lęk, zachęcone spokojem olbrzyma, który z góry po prostu im się przygląda i zachęca je do kontaktu swoim przyjaznym spokojem, sprawiają wrażenie bardzo z siebie dumnych i oglądają się na swoich właścicieli, jakby chciały im powiedzieć ”Widzisz, zrobiłem/am to”. Po czym rozmerdane odchodzą w swoją stronę. Inne są tak pozytywnie nastawione, że chętnie by się z olbrzymem pobawiły, jednak kiedy Duże Zwierzę zaczyna bardziej entuzjastycznie zachęcać je do zabawy, okazuje się, że ich gabaryty są zbyt niekompatybilne i wtedy psiaki wycofują się, wciąż jednak z pozytywnym nastawieniem. Tak jest, typowy molos samym swoim ”rozmiarem”, frustruje niektóre psy. Sporo z tych naprawdę małych, reaguje na jego pojawienie się, nawet w odległości 20 i więcej metrów od nich, histeryczną agresją i to zanim molos w ogóle je zauważy. Ich agresywne zachowania na widok Dużego Zwierza, roboczo nazywam ”nawykową agresją prewencyjną”, bo w istocie skutkują tym, że Pluszak, odkąd skończył kilka miesięcy, praktycznie zupełnie ignoruje obecność mikro i małych psów w swoim otoczeniu. Przyzwyczajony jest, że reagują na niego skrajnie nienormalnie; rzucając się w jego stronę na smyczach albo biegając po łuku w odległości kilku metrów od niego i, jak mówi moja znajoma, ”obelżywie oszczekując”, próbując go odstraszyć i sprawić by odszedł, choć on po prostu tam tylko jest i wcale nie zwraca na nie uwagi. Są psy, którym wydaje się, że mogą decydować kto, kiedy i jak może w publicznej przestrzeni przebywać, a kto nie i to bardzo dużo mówi o ich właścicielach. Zdarzają się i takie karakany, które rzucają się na zdecydowanie od siebie większe psy i je gryzą. Po prostu, tak na ”dzień dobry”. Uważam, że w takich sytuacjach należy pozwolić atakowanemu, aby uspokoił agresora. Na przykład, kiedy na wybiegu dla psów, polance czy przydomowym trawniku, Dużego Zwierza znienacka atakuje jakaś śmieszna, szalona popierdółka, np. coś w typie Corgi albo Foxterriera, kąsając go w pęcinę, zad itd., należy pozwolić, aby zrównoważony pies uspokoił tego, który jest agresywny i uzmysłowił mu, że jego zachowanie jest wysoce niewłaściwe i powinien go zaprzestać. Zazwyczaj takie ”ostudzenie zapału” agresora wygląda tak, że zdecydowanie większy pies, chwytając napastnika za kark, przygniata go do podłoża i czeka, aby ten się uspokoił. To zachowanie, przeprowadzona w ten sposób korekta, pomaga szalonym popierdółkom odzyskać rozsądek i zrozumieć, że gabaryty rozwiązują to, co im wydawało się ”kwestią sporną”. Duże psy wiedzą, że są duże i nie angażują się w spinki z rzucającymi się na nie maluchami. Co najwyżej pomagają im, korygując ich zachowanie, tj. trzymając je przygwożdżone do podłoża, dokąd te nie odpuszczą i nie zrozumieją, że ”walka” nie ma sensu. Bywa, że agresor, jest tak nakręcony, że po tym, jak molos go puści, po chwili wraca i atakuje ponownie (szczególnie psiaki, które dojrzewają miewają takie napady). Wtedy nie pozostaje nic innego, jak oddalić się z miejsca, w którym agresywny pies przebywa, jeżeli jego właściciel nie rozumie, że to on powinien ze swoim psem pójść sobie gdzie indziej, bo i najsłodszemu moloskowi świata mogą kiedyś puścić nerwy. Dlatego też właśnie inaczej jest, kiedy do molosa czy to przebywającego na wybiegu, czy w towarzystwie swoich ludzi, psa dla którego ochrona jego człowieka jest podstawową sprawą, ”startuje” pies o porównywalnym do niego wzroście (jednak znacznie od niego fizycznie lżej zbudowany i/lub mniej sprawny,) przekonany, że ma od molosa ”większe jaja” i rzuca mu wyzwanie jako osobnik dominujący. Kiedy oglądam takie sceny, mam wrażenie, że czasem, tj kiedy dzień jest z tych trudniejszych, bo podczas spaceru trafił się już napięty psi palant albo kolejny raz napotykamy tego samego agresora, ten duuuży pies, na zaczepki frustratów, może mieć ochotę zareagować ”po ludzku”, na zasadzie ”Sam tego chciałeś, no to masz”, kiedy natrze na niego pies o wzroście labka, onka czy weimara i nie pożałuje sobie używania buzi. Nie jestem więc przekonana, czy należałoby pozwalać molosowi na ”korygowanie” psów innych niż maluchy, które ”usadzić” jest łatwo z oczywistych przyczyn. Maluch, atakujący molosa ma dosyć ograniczone możliwości fizycznego z nim kontaktu, więc ”walka” nie jest konieczna, Wystarczy malca pochwycić i przytrzymać, można się na nim uwalić, jeśli będzie oporny i tyle. Pies równy molosowi wzrostem, stając na tylnych łapach może zewrzeć się z nim w uścisku i ma możliwości, których nie mają psy mniejsze. Tak więc to co, gdyby atakującym był jakiś np. Beagle, byłoby korektą, w przypadku czegoś w stylu onka, szybko mogłoby zmienić się lub zmieniłoby w regularną walkę, a do tego przewodnikowi dopuścić nie wolno.

Nie widzę powodu, dla którego miałabym w znaczący sposób kagańcem utrudniać psu obronę przed atakami luzem biegających psów. Szczególnie w przypadkach, w których właściciel psa naruszającego przestrzeń moją i molosa, nie dopilnowuje swojego „pupila” kolejny raz i kolejny raz pozwala swojemu psu na zainicjowanie spiny. Atakowany musi mieć możliwość obrony. Jeśli kilka razy jakiemuś panu albo pani tłumaczę, że jeśli nie zacznie odwoływać swojego psa i zapinać go na smycz, kiedy ten szykuje się kolejny raz do zaatakowania mojego psa i mnie, to w końcu przestanę powstrzymywać mojego psa i pozwolę mu na uspokojenie agresora, to chcę móc spełnić ten dobry uczynek. Są psy które podchodzą na metr-dwa i wyczekują aż ich prowadzony na smyczy albo spokojnie idący trawnikiem, cel odwróci się do nich tyłem i wtedy rzucają się do niego z zębami, i są takie które atakują zupełnie otwarcie, biegnąc na czołowe przez pół osiedla/ polany chwytając cel za luźną skórę na pysku szyi lub w okolicach karku oraz takie, które ”rzucają wyzwanie”. I zazwyczaj są to jakieś napięte labki, kundelki, wyżełki lub owczarki itp. popierdółki (Problematyczne TTB są praktycznie zawsze prowadzone przez swoich właścicieli na smyczy i muszę przyznać, że nie zdarzyło mi się jeszcze, aby to jakiś TTB zachowywał się tak agresywnie, jak np. wyżej wspomniany Popieprzony Wyżeł, czy inne tego typu psy ”łagodnych ras”). Atakowany musi mieć możliwość się bronić, np. pochwycić agresora i wykorzystując swoją fizyczną przewagę, uspokoić go, przygniatając go do podłoża. Taka lekcja wystarczy większości szarżujących popierdółek, ale są psy które się nie uczą (jak ich właściciele), więc nie wyobrażam sobie, że miałabym prowadzić „cel” w kagańcu i pozwalać na to, żeby nienormalne, tzw psy łagodnych ras, gryzły psa, z którym ja jestem w przestrzeni publicznej. I w końcu pies ma mieć możliwość obronić mnie-swojego człowieka przed realnym zagrożeniem, a do tego często wystarczy sam jego wygląd, (zwłaszcza buzi bez namordnika).

Posiadanie psa powinno być równoznaczne ze świadomością wynikającej z tego faktu odpowiedzialności, a nie jest. Mamy w Polsce bardzo słabej jakości „kulturę kynologiczną”, rozumiem więc zastrzeżenia osób psów nieposiadających lub ich nielubiących, w tym i rodziców, szczególnie małych dzieci. Sama, podczas spacerów w psim towarzystwie, doświadczam ignorancji i arogancji psiarzy. Komunikacja to podstawa, po prostu warto i trzeba rozmawiać, ale trzeba też chcieć usłyszeć co mówi ktoś zgłaszający pretensje dotyczące zachowania naszego psa oraz naszego braku lub niewystarczająco sprawowanej nad nim kontroli.

Kaganiec w metrze czy tramwaju jest dla mnie oczywisty, tym bardziej, że tego rodzaju zabezpieczenia psa (niepodróżującego w transporterze), w środkach transportu publicznego, wymagają przepisy. Mimo to osoby posiadające nieduże psy, mieszańce ”sprawiające wrażenie niegroźnych”, często wożą metrem (rzadziej tramwajem, czy autobusem, gdyż szczególnie kierowcy autobusów reagują jednoznacznie) swoje psy niezabezpieczone kagańcami. I o dziwo, prawie nigdy nikt ze współpasażerów nie interweniuje w takich przypadkach. Nikt nie wdaje się z takimi osobami w dyskusje, nie zwraca im uwagi na przepisy, nie prosi motorniczego, czy kierowcy o to, aby nakazał posiadaczowi niezabezpieczonego psa, opuścić pojazd wraz z czworonogiem. Nic z tych rzeczy. Panuje powszechna zgoda na ignorowanie przepisów przez właścicieli psów, jeżeli tylko psy te ”sprawiają wrażenie niegroźnych”, co zazwyczaj oznacza, że psy te są niewielkich rozmiarów, a nie że ”umieją się zachować” i faktycznie nie stanowią zagrożenia. Jest więcej niż oczywiste, że gdyby właściciel dużego i ”groźnie wyglądającego” (subiektywne wrażenie) psa ośmielił się wejść z nim np. do wagonu metra bez kagańca, z pewnością wywołałby zdecydowaną reakcję pasażerów.

Ale reakcje niektórych pasażerów wzbudza też Duże Zwierzę w namordniku odpowiednim do rozmiaru jego głowy. Wszystkim nie da się dogodzić. Niedawno jechałam z psem metrem, leżał spokojnie przy mnie, dysząc sobie i czekając aż będziemy mogli wysiąść, w miejscu, w którym nikt nie miał szansy się o niego ”potknąć” ani na niego ”nadepnąć”, ale i tak dwie panie siedzące kilka metrów od nas (nie było tłoczno) były przerażone ”tym kagańcem” -WTF? A jaki ma mieć kaganiec? Dla Cocer Spaniela? I zaczęły się głośne komentarze, że ”Pewnie jest groźny, bo ma taki kaganiec”, ”A może nie, może to wyjątkowo”, ”Ale taki wielki, to na pewno groźny”, itp. itd. Przewracam oczami i staram się olewać ”mundrości” obu pań, ale baby dalej się nakręcają i rozmawiają coraz głośniej. Po chwili ludzie w około zaczynają przyglądać się Pluszakowi podejrzliwie, chociaż nic w jego zachowaniu nie zmieniło się odkąd babki nie zaczęły siać paniki, dalej spokojnie leży i czeka aż zakończymy podróż. Osoby siedzące naprzeciwko nas, jadące z nami od początku, czyli przez kilka stacji, uśmiechają się z politowaniem, słuchając o tym, jaki to ”ten wielki pies jest groźny, bo ma taki kaganiec”. Rozmowa dziwnych pań wprowadza dyskomfort u części naszych współpasażerów, więc w końcu się odzywam, patrząc na kobiety; Tak, jak panie widzą, ten pies to pies-morderca. Stanowi zagrożenie dla życia każdego, kto znajduje się w promieniu stu metrów od niego, zabija bez ostrzeżenia i 24/7 pała żądzą mordu, co właśnie mogą panie obserwować w tej chwili”. Panie, kiedy inni pasażerowie zaczęli się śmiać, skończyły swoje wywody, a my w spokoju i bez irytującego trzeszczenia, dojechaliśmy do stacji Pola Mokotowskie.

Zdarzyło się, że kiedy razem z kumpelą przewoziłam metrem jej młodziutkiego, aczkolwiek już całkiem dużego psa, oczywiście w kagańcu, pani, która usadowiła się naprzeciwko nas (choć wagon był prawie pusty), zaczepnie bardziej stwierdziła niż zapytała: ”To Rottweiler, to bardzo niebezpieczna rasa”. Odparłam: ”Nie, to nie jest Rottweiler. To pies innej rasy. ale to bez znaczenia. Jest na smyczy, w kagańcu, ta pani go trzyma, a on nawet na panią nie patrzy”. Pani ciągnęła, nerwowo poruszając stopą, odporna na to, na co usiłowałam zwrócić jej uwagę, że ”Takie psy są bardzo niebezpieczne”. Aby więc zrobić jej przyjemność i dokarmić tę jakąś jej chorą potrzebę podniecania się nie do końca jestem pewna czym, uśmiechając się powiedziałam jej, że”To turkmeńsko-azerski pies na kozy i właśnie wracamy z zawodów zagryzania kóz na czas”. Na szczęście wysiadaliśmy na następnej stacji. Od tego czasu w analogicznych sytuacjach, kiedy orientuję się, że mam do czynienia z osobą, która po prostu chce się przyp…olić, zawsze odpowiadam, że pies przy mnie, to ”Azersko-turkmeński pies na kozy, rasa, która specjalizuje się w zagryzaniu kóz domowych, w zawodach organizowanych przez marynarzy na statkach pływających po Morzu Kaspijskim” – dla kretynów brzmi wystarczająco podniecająco.

Kaganiec, w środkach transportu publicznego, uważam za obowiązkowy min. dlatego, że mnóstwo ludzi, widząc psa np. w metrze gapi się na niego, jak na ufo. Nie ma znaczenia czy pies jest duży, czy mały, czy to szczeniak, czy osobnik dorosły. Ludzie się gapią. Im bardziej pies jest poddenerwowany podróżą, zwłaszcza metrem i im bardziej oczywiste jest, że jest niespokojny, boi się hałasu itp., tym więcej osób ”współczująco” się w niego wślepia. Kilka par nieznajomych oczu, obcych ludzi usilnie wpatrujących się w psa, powoduje, że ten denerwuje się jeszcze bardziej. Jeszcze bardziej się trzęsie i stara schować, jakby usiłując ”przestać być widocznym”, a wystarczy chwilę pomyśleć, aby pomóc obcemu psiakowi przestać się denerwować: wystarczy ignorować jego obecność.

Są też psy, które takie notoryczne przyglądanie się im, po prostu drażni. Odbierają wzrok obcego jako nadzwyczajne (bo tak jest) i niekomfortowe dla nich, zainteresowanie. Takie przypatrywanie się pies może odebrać jako rodzaj ”namierzania”. Podpity facet świdrujący spojrzeniem DUŻE ZWIERZĘ aż z przeciwnego końca wagonu, to potencjalny problem. Nieupilnowany i czasem nieskorygowany (nieuspokojony) przez właściciela pies, zaczyna odwzajemniać spojrzenie, staje się więc zaalarmowany/ pobudzony i wchodzi w tryb ”wyczekiwania”. Wyczekiwania czegoś w zachowaniu człowieka, co przekona go, że powinien podjąć interwencję. Nie zawsze można wszystko przewidzieć, czasem można czegoś nie zauważyć, dlatego kaganiec w środkach transportu publicznego jest bezdyskusyjnie konieczny.

Kiedyś, wraz z przyjaciółką, która w ramach oswajania swojego molosa z ”bodźcami” i uczenia go przebywania w przestrzeni publicznej, przewoziła swojego młodziutkiego, ale już sporego psa, metrem, siedzący naprzeciw nas, na końcu wagonu, młody mężczyzna, nie odrywając wzroku od psa, pochylił się nieco w przód, oparł łokcie na kolanach, brodę na rękach i zaczął patrzeć wprost w oczy nastomiesięcznego podrostka w kagańcu. Zaburzał proces socjalizacji. W takich sytuacjach trzeba reagować zdecydowanie i od razu, na tyle głośno, alby słyszeli nas inni, znajdujący się w pobliżu pasażerowie. Komunikaty mają być krótkie i jasne. Ja na tamtego pana nawarczałam mniej więcej tak;

Proszę natychmiast przestać to robić. Proszę przestać prowokować tego psa. Spodziewa się pan wywołać jakąś reakcję? No to proszę, wywołał pan moją reakcję”. Typ bronił się: ”Ale o co pani chodzi? Ja nic takiego nie robię”. Wyjaśniam mu więc:”Obserwuję pana od kilku minut, nie przestaje pan przyglądać się temu psu, a teraz właśnie skrócił pan dystans, nachylając się ku niemu i zaczął intensywnie patrzeć mu w oczy. Pies zwraca uwagę na pana zachowanie i zaczyna odbierać je za odbiegające od normy, bo tak w istocie jest, bo obcy ludzie tak się względem niego nie zachowują”. W tym czasie facet prostuje się i zmienia pozycję, ja mówię dalej: ”Czego się pan spodziewa? Jakichś atrakcji? Usiłuje udowodnić pan psu, że ma ”większe jaja od niego” i czaka aż on pierwszy odwróci wzrok, czy liczy pan, że on w końcu pana ”zaatakuje”? Świadomie lub nie, robi pan coś głupiego, potencjalnie niebezpiecznego i mogącego przysporzyć nam wiele kłopotu, więc proszę przestać”. Facet wstaje ze swojego miejsca i wychodzi na kolejnej stacji. Osoby znajdujące się blisko nas przez chwilę się nam przyglądają. Nie interesuje mnie czy dotarło do nich o co chodziło i co niewłaściwego, głupiego i potencjalnie niebezpiecznego robił gość, którego ”opieprzyłam”. Obchodzi mnie tylko to, że pies nie czuje już na sobie niepokojącego go spojrzenia dziwnego faceta i może znowu w pełni się wyluzować, bo chcę, że nauczył się, że nie musi stresować się podróżą metrem ani żadnym innym środkiem transportu, gdyż przewodnik zapewnia mu bezpieczeństwo.

Poszanowanie przestrzeni” -proszę, dodajcie to sformułowanie do swojego słownika

Mając jakieś tam doświadczenie z psami, poświęcając im dużo uwagi, przejmując się nimi bardziej niż inni (że się tak wyrażę), umiemy na chłodno i dosyć precyzyjnie zreferować przebieg danej sytuacji, nazwać reakcje psa, określić ich powód i charakter bo, zauważamy i wiemy co w zachowaniu człowieka czy innego psa daną reakcję wywołało. Tak mamy, bo tak chcemy, to nas interesuje, temu chcemy poświęcać uwagę, to lubimy i to nam daje frajdę. Po prostu uważamy i „skanujemy otoczenie” podczas spaceru z psem, czy innego rodzaju „przebywania z psem w miejscu publicznym”. ”Poszanowanie przestrzeni” to moje ”robocze” określenie, którego używam w rozmowach z osobami, którym wyjaśniam ”zawiłości” spacerowych i nie tylko relacji pies-człowiek, pies-inny pies, kiedy staram się zapobiec jakiemuś problemowi albo tłumaczę dlaczego irytuje mnie czyjś usiłujący skakać na mnie pies. Pisałam o poszanowaniu przestrzeni wielokrotnie, ale teraz dodałam na blog pięć osobnych tekstów poświęconych temu zagadnieniu i bardzo Was proszę, abyście je przeczytali.

Przypomnę też rzecz jasną i oczywistą, acz wartą podkreślenia; normalny pies, prawidłowo zsocjalizowany –a bardzo chcę wierzyć, że czytelnicy mojego bloga są posiadaczami normalnych, psychicznie stabilnych, prawidłowo zsocjalizowanych psów- postrzega dziecko jako „ludzkie szczenię”, istotę w żaden sposób mu nie zagrażającą i nietykalną, dlatego nie zrobi mu krzywdy i nie będzie przejawiał agresywnych zachowań w jego kierunku. Ale to my to wiemy, a nie wszyscy mają jak my (i nie wszyscy mają normalne psy). I inaczej właśnie jest z osobami, które w psach „nie siedzą”, które ich „nie czytają”, które psów nie znają, bo nigdy z nimi nie miały bliższej styczności i nie interesowały ich nawet zupełnie podstawowe fakty dotyczące ”psiej psychologii” lub które cechuje pewien „rodzaj niechlujności” w podejściu do psa (to o psich właścicielach-ignorantach). Tacy ludzie nie mają merytorycznej bazy ani do tego, by nauczyć swoje dzieci jak należy obchodzić się z psem (i nie przychodzi im do głowy, że powinni aż dojdzie do „problemu„), ani nie umieją prawidłowo przeprowadzić socjalizacji własnych psów. I tacy ludzie reagują po fakcie, choć dramatom lub tylko ”dramatom” można zapobiegać. Uważny psiarz rozpoznaje oznaki eskalacji niechcianego zachowania swojego (i każdego innego) psa i wyłapuje sygnały świadczące o tym, że może wystąpić problem. Osoby, którym brakuje wiedzy i doświadczenia, reagują histerycznie/ panicznie, niejednokrotnie bardzo głupio i ze złością. Reasumując, chodzi mi o to, że kiedy np. rodzic, w dodatku nieuważny, powiedzmy „kynologiczny ignorant”, przestraszy się i uwierzy swojemu strachowi, że nasz pies „chciał ugryźć jego dziecko”, żadne argumenty do niego nie trafią, zupełnie zamknie się na fakty, „swoje będzie wiedział” i nie będą go interesowały ”nasze pierdoły”. I oczywiście, jeśli jakimś cudem uda się właścicielowi psa, uniknąć tzw ciągania po sądach przez rodzica ”napadniętego dziecka”, z powodu tego, że komuśwydawało się, że dany pies jest psem-mordercą, to super. Ale syf, ”etykietka” pozostanie, bo „panie z osiedla” nie zapominają, a nie ma to jak łatka „bardzo agresywnego psa, który gryzie dzieci” od babci, której ”joreczek” rzuca się na wszystko co żyje albo mamy, której dzieciak traktuje zwierzęta jak rzeczy, z którymi może robić co chce.

Fakty są takie, że ”ludzie mają inne sprawy na głowie”, w społecznej świadomości nie istnieje „korekta”, ludzie nie myślą o tym, że psy co rusz korygują siebie wzajemnie np. na psich wybiegach. Nie ma u nas ”przestrzeni” dla zrozumienia, że pies (albo kot) może „zwrócić uwagę” np. niewychowanemu, natarczywemu dziecku, jeśli nie obroni go przed takim dzieckiem jego przewodnik lub opiekun tego dziecka. W korekcie chodzi o to, by korygowany zaprzestał niechcianego (w tym przypadku przez psa) zachowania -ot, cała filozofia. Jeśli w pobliżu nie ma osób, które powstrzymają dziecko przed narzucaniem się psu, działanie podejmuje sam pies -tak to działa. W pewnych okolicznościach pies może nawet użyć zębów, tak jak robią to psy między sobą i skubnąć osobę zębami, co na ludzkiej skórze zostawia charakterystyczny ślad i traktowane jest jako pogryzienie. Ale i takie „skubnięcie”, czyli korekta jest łatwa do przewidzenia i uniknięcia, jeśli tylko właściciel psa oraz np. opiekun dziecka są uważni.

Osobno podkreślę, że absolutnie każdy ”trener”, ”szkoleniowiec” etc. z którego ust pada tekst w rodzaju ”Pies w dziecku może widzieć tylko jakiegoś stworka, nie musi rozumieć, że to dziecko” itp., twierdzący, że jest ok, że pies nie został nauczony ”czym jest dziecko” i nie ma w tym nic złego, jest dla mnie osobą kompletnie niegodną zaufania, kimś totalnie skompromitowanym, żadnym autorytetem. Traktowanie takich osób jako ”profesjonalistów” i ustawianie ich na piedestale jest przejawem strasznej wręcz głupoty.

Przeraża mnie też poziom odrealnienia właścicieli psów, którzy bardzo, bardzo często winą za tragedie obarczają ofiary pogryzień, zupełnie nie widząc swojej roli, jako właścicieli psów, które naruszają przestrzeń obcych ludzi, w tym dzieci, psów atakujących dzieci, w których nie widzą ‚ludzkich szczeniąt’, właścicieli nie chcących przyznać, że pies, który dopuścił się naruszenia przestrzeni ludzkiego szczenięcia i ośmielił się je ugryźć był zaburzony (a może wręcz psychicznie chory?). Ale o tym w tekstach: ”DZIECKO JAKO ‚LUDZKIE SZCZENIĘ’ W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ -”PIES POGRYZŁ DZIECKO”, CZYLI ZIGNOROWANE CZERWONE ŚWIATŁA I BEZPODSTAWNE ZAŁOŻENIA PROWADZĄ DO TRAGEDII” i ”UCZMY SIĘ OD PSICH MAM -UCZENIE PSÓW PRAWIDŁOWEGO ODNOSZENIA SIĘ DO DZIECI I UŻYWANIE PRZESTRZENI OSOBISTEJ W KONTEKŚCIE USTALENIA STATUSU SPOŁECZNEGO NASZEGO DZIECKA-LUDZKIEGO SZCZENIĘCIA W RELACJACH Z NASZYM PSEM I PSAMI OBCYMI

”Furtka”

Ludzie, którzy ”nie widzą nic złego” w ”pchaniu się z łapami” do obcych psów, zapominają, że pies, zwłaszcza taki, który idzie, siedzi lub leży (bez znaczenia jest to czy w tym momencie zapięty jest na smycz czy nie) obok swojego właściciela/ opiekuna, nie funkcjonuje w przestrzeni publicznej, jako ”wolny elektron”. Zdecydowanie, pies, który w miejscu publicznym jest ze swoim człowiekiem, przebywa tam jako zwierzę przypisane do konkretnej osoby, tym bardziej więc to z właścicielem należy szukać kontaktu, a nie psem -psy nie mówią(!). Niestety obecność człowieka na drugim końcu smyczy szczególnie ośmiela ”wyciągaczy łap”. I choć doskonale rozumiem, że zdarzają się psy ”bardzo ładne”, naprawdę zajmujące, nawet albo zwłaszcza z punktu widzenia laika i choć powszechne wiadome jest, że pies, szczególnie ”ładny”, może dla niektórych być zachętą do nawiązania interakcji, nie oznacza to automatycznie, że do nawiązania interakcji musi dojść. To nie jest tak, że jak ktoś jest z psem, to z automatu można potraktować psa jako ”furtkę” do nieautoryzowanego skrócenia dystansu i naruszenia przestrzeni psa i osoby pod opieką, której się on znajduje, po to, ”żeby pieska pogłaskać”. W zestawie człowiek-pies, to człowiek obok tego psa jest tym, do kogo należy się zwracać, kiedy chce się nawiązać interakcję z ”ładnym” psem. Po pierwsze: pies jest własnością a po cudzą własność/ do cudzej własności nie sięga się ot, tak. Po drugie: pies nie mówi, a człowiek tak, więc zanim się wyciągnie łapy do nieznanego psa, dla własnego dobra należy zapytać czy można to zrobić, czy nie. Po trzecie: psem można zachwycać się na odległość, nie trzeba się do niego pchać z łapami i piszczeć jak do ułomka, że jest ”śliczny”. Psy mają, zupełnie jak ludzie, różne osobowości i niektóre po prostu nie są zainteresowane interakcjami z ludźmi nienależącymi do ”kręgu wtajemniczonych”, bo ich centrum świata jest ich rodzina, ”ich ludzie”.

Kiedy przebywam z psem w restauracyjnym ogródku i rozmawiam z innym gościem restauracji, który rozpoczyna ze mną rozmowę właśnie ze względu na psa albo którego ja, zanim zajmiemy stolik obok, pytam czy nie ma nic przeciwko temu, że blisko niego usadowi się pies, i kiedy równocześnie rozmawiam z tym kimś, miziając siedzącego przy mnie psa, zdarza się, że ludzie przechodzący obok nas, zwłaszcza dzieci, na pewniaka wyciągają ręce, żeby też ”miźnąć” Dużego Zwierza. Ok, przebywamy w przestrzeni publicznej, w tzw miejscu publicznym, którym jest restauracyjny ogródek i to oczywiste, że psiego zwyrola, do takiego miejsca się nie przyprowadza, ale kto do cholery nauczył dzieciaki, że mogą sobie ot, tak dotykać obce psy? -WTF? (Pomijając już ”po co?” to robią) Podejście do sprawy, w którym traktowanie obecności opiekuna psa, jako gwarancji tego, że można do psa podejść i go dotknąć, bez uprzedniego zapytania opiekuna psa, czy to skrócenie dystansu jest pożądane przez opiekuna psa i jego zwierzaka, jest dziś bardzo powszechnym zwyczajem. Zwyczajem, który wziął się chyba z przekonania, że ”Jak coś jest śliczne, to trzeba tego dotknąć”, a w przypadku dzieci, że ”Jak ktoś mizia pieska, to ja też go pomiziam”. Zwyczajem, którego ja nie rozumiem i który mnie żenuje, kiedy takie zachowanie obserwuję albo, kiedy przebywając gdzieś z psem doświadczam go ze strony osób, którym brak wyobraźni, tzw wyczucia albo po prostu kultury. Żenujący jest też dla mnie brak asertywności wielu psiarzy, którzy pozwalają obcym ludziom na takie zachowanie. Niezależnie, dodajmy, od tego, jak owo zachowanie wpływa na samopoczucie ich samych i na ich psy (ekscytacja/ dyskomfort).

Dokładnie tak samo zachowują się psy należące do osób ”bez wyczucia”. Pies takiego kogoś wchodzi w przestrzeń innych ludzi i psów równie bezceremonialnie, jak to ma w zwyczaju ich właściciel, czyli też ”nie pyta, czy może”. Nie zachowuje się tak jednak z powodu ”braku wyczucia” albo dlatego, że, jak się wielu psiarzom wydaje, ”chce się witać z wszystkimi napotkanymi pieskami”. Po prostu, skoro człowiek nie rozumie znaczenia przestrzeni osobistej, inni ludzie z którymi ma do czynienia też błądzą jak owieczki bez dzwoneczków, które zgubiły swojego owczarka, psiak nawykowo olewa dystanse personalne w interakcjach z ludźmi, choć jako zwierzę-pies doskonale rozumie ich znaczenie i zna ich wartość, czego dowodzi jego zachowanie względem innych psów, których przestrzeń bezceremonialnie narusza tak, jak to mają w zwyczaju czynić osobniki dominujące w stosunku do osobników, które traktują jako uległe. W naruszaniu przestrzeni chodzi o status społeczny, zależności; uległość-dominacja. Ludzie, którzy nie umieją używać swojej osobistej przestrzeni i praktycznie nie są jej świadomi aż do momentu, w którym ktoś nie stanie ”zbyt blisko” nich, zupełnie o niej nie myślą, kiedy przychodzi do interakcji z psami. Natomiast psy świetnie ”ogarniają temat”, a tym, które się ”pogubiły”, przy odrobinie pomocy, łatwo przypominają się zasady dobrego wychowania.

Zuza Petrykowska

Feel Free to Disagree‚ i zostaw komentarz, ale pamiętaj, że kopiowanie i wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstu oraz zdjęć i/lub grafik bez zgody autora jest zabronione.

Dodaj komentarz